zagrywka taktyczna




Od autorki: Niezbyt mądry tekst, ale takie też mi się przytrafiają, co poradzić? Chodził za mną ponad miesiąc - i już zanim zaczęłam pisać, miałam świadomość, że nie będę zadowolona. Pewnie więc trzeba było nie pisać - no ale jak już chodził?? No i sami widzicie. So complicated, jak zwykł mawiać Jednooki Smok ;) Z dedykacją dla ToraKetsu, której "Between Love and Lies" dostarczyło mi inspiracji.





Spotkali się jak tyle razy wcześniej - na polu bitwy, pośród źdźbeł trawy rozwianej wiatrem i pędem koni. Chłodny błękit nieba nie mógł się równać chłodnemu błękitowi spojrzenia Date Masamune, a ognisty blask słońca nie miał szans z ognistym blaskiem wzroku Sanady Yukimury, kiedy ich oczy się spotkały. Wierna armia Date, w ciszy i skupieniu obserwując starcie, jak zawsze czekała na sygnał Katakury Kojūrō, by brawurowo popędzić na dwóch rywali i wierzyć w zwycięstwo. Gdzieś tam dalej Takeda Shingen toczył kolejną z niezliczonych potyczek z Uesugim Kenshinem, od czasu do czasu unosząc głowę i przypatrując się z mniej lub bardziej tajemniczym uśmiechem pięknu młodości. Sasuke i Kasuga oddawali się bitwie swych panów z równym zapamiętaniem, choć w ich przypadku także nie dało się jednoznacznie stwierdzić, gdzie przebiega granica między obowiązkiem a przyjemnością.

Wiatr porywał z sobą czerwień wstążki Yukimury i jesienny brąz jego włosów, szarpał tym, co udało mu się pochwycić spod księżycowego hełmu Masamune. Masamune sięgnął po wszystkie sześć pazurów, Yukimura przyjął pozycję, z której mógł się i bronić, i atakować. Jego kły zalśniły w słońcu, jakby ostrzegawczo, ale przecież Jednooki Smok nie potrzebował ostrzeżeń. Podchodził powoli, krok za krokiem, nie spuszczając wzroku z Tygrysa, którego mięśnie z każdą sekundą napinały się mocniej. Był gotów do skoku, w każdej chwili, ale wcześniejsze starcia z tym właśnie przeciwnikiem nauczyły go, że rzucanie się na oślep do przodu, zamiast poczekać na okazję, w tym konkretnym przypadku z góry skazane jest na porażkę. Sasuke powiedziałby, że jego szef wreszcie zaczął używać mózgu, po czym pokręciłby głową - z niedowierzaniem albo ze smutkiem, jaki zawsze towarzyszy poczuciu, że rzeczy się zmieniają. Yukimura przesunął prawą stopę o pół źdźbła trawy w bok, uniósł lewą włócznię o ruch skrzydeł motyla... i czekał na ułamek odpowiedniej sekundy - by zaatakować i nie dać rywalowi szans do obrony.

Masamune podchodził krok po kroku, nie spuszczając jedynego oka z płonącego ognia, który miał przed sobą, chłonąc każdy szczegół, który widział: centralnie na wprost, samą ostrością źrenicy - twarz wojownika z Kai z włosami falującymi wokół i oczami tak ciemnymi, że niemal czarnymi; kącikami - mocny chwyt na drzewcach broni, napięcie mięśni tułowia gotowego w każdej chwili rzucić się naprzód, pewne oparcie nóg, które pozwoli mu utrzymać pozycję niezależnie od ataku. Sanada Yukimura był wcieleniem doskonałości, tu i teraz, na polu bitwy, która się jeszcze nie rozpoczęła, skupiony poza wszelkie granice tylko na nim jednym. I z wzajemnością. Jednooki Smok nie miał szans, prawda?

Yukimura wciąż patrzył, aż w końcu - przez chwilę - wydawało mu się, że jest tylko oczami. Przez chwilę nie czuł swojego ciała, choć jeszcze moment wcześniej miał świadomość każdego włókienka mięśniowego w swoich rękach i nogach. Wiedział, że rozproszenie będzie oznaczać natychmiastową przegraną, był więc skupiony jak nigdy wcześniej i jak nigdy wcześniej zdeterminowany nie ulec. Nie Jednookiemu Smokowi, z którym porażka była tak gorzka i tak słodka jednocześnie. Poczuł zdradliwą kroplę potu na skroni i mimowolnie zacisnął ręce na włóczniach jeszcze mocniej, kiedy zauważył, że wąskie wargi Masamune rozsuwają się w uśmiechu - zupełnie jakby władca Ōshū znał już wynik tej bitwy. Oderwał wzrok od tego mamiącego uśmiechu i spojrzał wyżej, w jedyne oko pod grzywą miękkich włosów - w spojrzenie zawsze chłodne i spokojne niczym lód, i tylko krótki błysk, czasem przesuwający się po powierzchni, pozwalał uwierzyć, że pod lodem płonie taki sam ogień jak ten, który rozpalał Yukimurę. Mimo wiatru, który w ostrej pieszczocie zajmował się jego szyją, Yukimura poczuł, że pod tym spojrzeniem unoszą się wszystkie włoski na jego ciele - i sam sobie był w stanie wmówić, że to jedynie z ekscytacji. Przełknął.

A potem jakby zatrzymał się nawet czas.

Jednooki Smok wypuszcza z rąk wszystkie sześć pazurów, pozwalając im wbić się bezładnie w miękką ziemię wzgórza i nawet za nimi nie patrząc, a sam w jednej chwili znajduje się już poza zasięgiem kłów Tygrysa, stojąc tuż przy nim i sięgając ku niemu. Yukimura jest zbyt oszołomiony widokiem sześciu porzuconych mieczy, by choćby unieść włócznie, kiedy dłonie Masamune wpełzają już na jego szyję, a wąskie wargi, wciąż rozsunięte w złowieszczym uśmiechu, znajdują się na jego wargach. Jego zaskoczony umysł potrzebuje więcej czasu, żeby zareagować, jednak jego ciało już działa instynktownie. Wypuszcza włócznie z rąk, nawet nie dlatego, że na nic się nie przydadzą - taka myśl przyjdzie dopiero później - po prostu trzymając je nie jest w stanie objąć Jednookiego Smoka, a tego właśnie pragnie teraz najbardziej na świecie. Zanim się spostrzeże, zanim włócznie z głuchym stuknięciem uderzą o ziemię, jego palce mną już błękitny materiał na plecach Masamune, a potem przyciskają jego głowę bliżej, zupełnie jakby chciały ją zgnieść - bliżej w ten pocałunek, bliżej w tę oszałamiającą bliskość, aż wreszcie nie ma między nimi zupełnie nic i Yukimura ma wrażenie, że stanowią jedność.



- Ge... Generale...?

- Generale...!

- Generale!

Okrzyki żołnierzy wyrwały Kojūrō z transu, w jakim przez chwilę się znajdował. Najpierw nieśmiałe i niedowierzające, zaskoczone i wstrząśnięte, potem coraz głośniejsze - niczym zagrzewanie do bitwy, co zwykli robić przy niezliczonych okazjach. No tak, dla wojowników z Ōshū wszystko, co obejmowało ich władcę, było walką - nic więc dziwnego, że teraz już cała grupa skandowała zgodnym rytmem na cześć dowódcy. Nie żeby go to do czegokolwiek zachęcało. Pewnie nawet nie słyszał... Kojūrō odwrócił się do nich z krzywym uśmiechem.

- No już, nie ma tu nic do oglądania. Rozejść się.

- Ale...

- Katakura-sama...!

- Rozstawić obóz, zostaniemy tu na dłużej. Namiot dla Masamune-sama tam, pod lasem. A wy po drugiej stronie wzgórza.

- Ale... Katakura-sama...?

- No wykrztuście wreszcie.

- Masamune-sama...

- Wygra...?

Kojūrō ukrył rozbawienie za groźnym spojrzeniem.

- A widzieliście kiedyś, żeby Masamune-sama przegrał?



- Znów wygrałem - powiedział Masamune z zadowoleniem, naciągając futro po same uszy, długo po tym, jak udało im się już przywrócić oddechy do normalnej częstości, a świadomość tego, co zrobili, nie wydawała się już tak abstrakcyjna.

- Z całym szacunkiem, Masamune-dono, ale wypuściłeś miecze, zanim ja wypuściłem włócznie! - zawołał Yukimura z ewidentnym oburzeniem. Albo i nie, on zawsze tak brzmiał.

- To była zagrywka taktyczna - stwierdził Masamune tym samym tonem, zagrzebując się bardziej. Październikowe noce bywały bardzo chłodne, ale miał nadzieję, że nie zmarznie.

Yukimura chwilę siedział naburmuszony, po czym zupełnie znienacka nachylił się i go pocałował. Masamune nie mógł nie zauważyć, że dłonie wojownika z Kai, przytrzymujące go na posłaniu, drżą - ale w ogóle nie przykładał do tego znaczenia. Stłumił jęk, kiedy Yukimura oderwał usta i popatrzył na niego z góry.

- To też była zagrywka taktyczna? - spytał z niejaką urazą, pomimo zresztą rumieńca na policzkach.

- To - odpowiedział władca Ōshū, wyciągając rękę i dotykając jego twarzy z niezwyczajną delikatnością - był owoc skutecznej taktyki.

Patrzyli na siebie przez chwilę. Yukimura pierwszy odwrócił głowę. Miękkie pasmo włosów musnęło Masamune w policzek, a potem w nos. Nie zdołał powstrzymać kichnięcia i już czekał na komentarz Kojūrō z zewnątrz. Oddanie Kojūrō jakoś nie współgrało z poszanowaniem prywatności jego władcy, stwierdził Masamune z przekąsem. Ale o pozostawioną na polu bitwy broń na pewno zadbał, dodał w myślach z niejakim poczuciem winy.

Yukimura wsunął się pod skórę i przycisnął do niego.

- Niech będzie, że wygrałeś - powiedział niechętnie, choć nie sprawiał wrażenia, że oddaje się jako łup zwycięzcy.

Masamune objął go, czując wszystkie wystające żebra i łopatki. Przyszło mu do głowy, że skoro wojownik z Kai przez cały rok biegał półgoły, pewnie był odporny na katar...

- Jutro zamierzam wziąć rewanż, więc ani się waż rozchorować - ostrzegł Yukimura, choć niejasnym pozostawało, czy miał na myśli walkę czy inne sprawy.

Nie zmieniało to faktu, że katar mocno przeszkadzałby w jednym i drugim. Masamune uśmiechnął się, przyciągając Yukimurę bliżej i ogrzewając się już samym jego tonem, w którym zabrzmiało coś na kształt wstydliwej, ale szczerej, troski. Niepotrzebnie. Trzymając w ramionach żywy płomień, Date Masamune nie musiał obawiać się zmarznięcia.

Spłonięcia będzie się obawiał dopiero jutro.



[21.10.2010]



back