Prolog powieści "Zemsta Sithów" Matthew Stovera ("Revenge of the Sith") w przekładzie Macieja Szymańskiego, Amber 2005

   Niebo nad Coruscant ogarnęła wojenna pożoga.
   Sztuczną jasność nieba, której źródłem są zwierciadła orbitalne, znaczą krzyżujące się smugi płomieni z silników jonowych i gwałtowne rozbłyski eksplozji. Szczątki wpadające w atmosferę pozostawiają po sobie jedynie splątane warkocze dymu. Ciemna strona nieboskłonu jest nieskończoną siecią jaskrawych linii łączących planetoidy, meandrujących niczym spiralne ślady świetlistych komarów. Dla istot spoglądających w górę z dachów Coruscant, planety-miasta, widok ten może być piękny.
   Dla uczestników bitwy - nie.
   Świetliste komary to dysze silników jonowych i myśliwców. Lśniącymi liniami są ślady turbolaserowych boltów, wystarczająco potężnych, by unicestwić niewielkie miasto. Planetoidami są okręty liniowe.
   Bitwa widziana od środka jest kłębowiskiem dezorientacji i panicznego strachu; smug cząsteczkowych migających za owiewką twojego myśliwca tak blisko, że kabina zaczyna dźwięczeć jak uszkodzony numerator; wyczuwalnych pod stopami wibracji, których źródłem są eksplozje pocisków udarowych w kontakcie z poszyciem twojego krążownika; i wreszcie działań istot ogarniętych morderczym szałem - towarzyszy znanych ci z lat szkolenia i codziennych wspólnych posiłków, zabaw, żartów, kłótni. Od środka bitwa jest orgią rozpaczy i przerażenia w połączeniu ze ściskającą żołądek pewnością, że oto cała galaktyka nagle próbuje cię zabić.
   We wszystkich zakątkach ginącej Republiki oszołomione i owładnięte strachem istoty przyglądają się wielkiej bitwie, transmitowanej na żywo przez HoloNet. Wszyscy wiedzą, że układ sił w tej wojnie nie jest korzystny. Wszyscy wiedzą, że każdego dnia coraz więcej Jedi ginie lub dostaje się do niewoli, że Wielka Armia Republiki jest wypierana z kolejnych systemów, ale to...
   Uderzenie w samo serce Republiki?
   Inwazja na Coruscant?
   Jak to się mogło stać?
   To koszmarny sen, z którego nikt nie może się obudzić.
   A jednak mieszkańcy galaktyki widzą za pośrednictwem HoloNetu, jak armia androidów należąca do separatystów wlewa się wprost do dzielnicy rządowej. Jak żołnierze-klony giną, ustępując przed przygniatającą przewagą liczebną bezlitosnych androidów-niszczycieli w salach samego Senatu Galaktycznego.
   Wreszcie westchnienie ulgi: wydaje się, że żołnierze zaczynają odpierać atak. W salonach Republiki miliony istot ściskają się z entuzjazmem, a gdzieniegdzie słychać nawet zwycięskie okrzyki, bowiem siły separatystów powracają do pojazdów desantowych i odlatują ku orbicie...
   Zwyciężyliśmy, powtarzają istoty na milionach planet. Odparliśmy atak!
   Lecz oto pojawiają się najświeższe raporty - początkowo zaledwie plotki - że atak lądowy nie był próbą inwazji. Że separatyści nie zamierzali zająć planety. Że był to błyskawiczny rajd na senat.
   Koszmar trwa, a sytuacja jest coraz gorsza: Wielki Kanclerz zaginął.
   Zaginął Palpatine z Naboo, najbardziej podziwiany człowiek w galaktyce, którego niezrównany talent polityczny pozwolił utrzymać jedność Republiki wobec zagrożenia. Ten sam, który osobistą odwagą i prawością dowiódł, że kłamstwem są propagandowe hasła separatystów, jakoby senat był przeżarty korupcją. Ten sam, którego charyzmatyczne przywództwo daje całej Republice wolę walki.
   Palpatine jest nie tylko szanowany. Jest kochany.
   Plotka o jego zniknięciu jest jak sztylet wbity w serce każdego przyjaciela Republiki. Każdy bowiem czuje to samo w sercu, w żołądku, w kościach...
   Bez Palpatine'a Republika upadnie.
   Nadchodzi oficjalne potwierdzenie - jest gorzej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Wielki Kanclerz Palpatine został porwany przez separatystów, ale to jeszcze nie wszystko.
   Jest w rękach generała Grievousa.
   Grievous nie jest taki jak inni przywódcy separatystów. Nute Gunray jest podstępny i przekupny, ale to Neimoidianin - podstępność i przekupność nikogo nie dziwi u przedstawicieli tej rasy, a u kanclerza Federacji Handlowej są one wręcz uważane za cnoty. Poggle Mniejszy to arcyksiążę zbrojmistrzów z Geonosis, gdzie rozpoczęła się ta wojna: ma bezlitosny, analityczny umysł, ale jest też pragmatykiem. Wykazuje rozsądek. Polityczne serce Konfederacji Separtystów bije w piersi hrabiego Dooku, znanego z wierności zasadom i nieprzejednanej postawy wobec tego, co uważa za przejawy korupcji w senacie. I choć powszechnie uważa się, że Dooku nie ma racji, wielu szanuje go za odwagę w bronieniu - choćby i błędnych - przekonań.
   To twarde istoty. Niebezpieczne. Bezwzględne i agresywne.
   Ale generał Grievous...
   Grievous jest potworem.
   Najwyższy dowódca separatystów stanowi kpinę z praw natury; to fuzja żywego ciała i maszyny, przy czym jego androidzie komponenty wykazują więcej współczucia niż nieliczne pozostałości myślącej istoty. Półżywy twór jest mordercą miliardów. Na jego rozkaz wypalano do cna całe planety. Jest upadłym geniuszem Konfederacji. Architektem jej zwycięstw.
   I sprawcą jej okrucieństw.
   Teraz jego durastalowy uścisk zamknął się wokół Palpatine'a. Z samego jądra bitwy, w szerokopasmowej transmisji z pokładu flagowego okrętu, generał osobiście potwierdził ten fakt. Mieszkańcy galaktyki mogą jedynie patrzeć, drżeć i modlić się, że wreszcie się ockną z tego przerażającego koszmaru.
   Teraz bowiem wiedzą już, że to, co oglądają na żywo w przekazach HoloNetu, jest śmiercią Republiki.
   Wielu bezsilnie zalewa się łzami; znacznie więcej jest tych, którzy szukają pocieszenia w ramionach mężów, żon, rodzeństwa z jednego miotu czy triad rodzinnych, tuląc do siebie potomstwo - dzieci, szczenięta albo larwy.
   Jest w tym wszystkim jednak coś dziwnego: niewielu najmłodszych naprawdę potrzebuje pocieszenia; wręcz przeciwnie, częstokroć to oni ofiarują wsparcie dorosłym. W całej Republice - poprzez słowa, feromony, impulsy magnetyczne, sploty macek i telepatię - rozchodzi się wśród młodych jedna wiadomość: nie martwcie się. Będzie dobrze.
   Anakin i Obi-Wan będą tam lada chwila.
   Dzieci wymieniają te słowa tak, jakby same imiona mogły dokonać cudów.
   Anakin i Obi-Wan. Kenobi i Skywalker. Od samego początku Wojen Klonów, od trzech standardowych lat, fraza "Kenobi i Skywalker" z każdym dniem bardziej przypomina jedno słowo. Oni są wszędzie. HoloNet donosi o wszystkich ich działaniach przeciwko separatystom, które czynią z nich najsłynniejszych Jedi w galaktyce.
   Młodzi w każdym zakątku Republiki znają ich imiona i nazwiska, wiedzą o nich wszystko i śledzą ich poczynania tak, jakby dwaj Jedi byli gwiazdami sportu, a nie wojownikami toczącymi rozpaczliwą walkę o ocalenie cywilizacji. Ich wiara udziela się i dorosłym - niejeden, gdy jego potomek pozwoli sobie na wygłup szczególnie niebezpieczny, co jest przecież przywilejem wszystkich dzieci obdarzonych fantazją, pyta: "No to w kogo się dzisiaj bawiłeś? W Kenobiego czy w Skywalkera?"
   Kenobi zasadniczo woli rozmawiać, niż walczyć, ale kiedy już trzeba się bić, niewielu potrafi dotrzymać mu pola. Skywalker jest mistrzem zuchwałości; jego zapał, śmiałość i niewiarygodne szczęście są doskonałym uzupełnieniem przemyślanej, zrównoważonej precyzji Kenobiego. Razem tworzą młot Jedi, który zmiażdżył już siły separatystów na niezliczonych światach.
   Młodzi, którzy obserwują bitwę o Coruscant, dobrze wiedzą: gdy na niebie nad planetą pojawią się Anakin i Obi-Wan, parszywi separatyści pożałują, że tego dnia nie pozostali w łóżkach.
   Naturalnie dorośli wiedzą lepiej. Na tym polega dorosłość - na zrozumieniu, że bohaterów kreuje HoloNet, prawdziwi Kenobi i Skywalker są zaś, mimo wszystko, tylko ludźmi.
   A nawet gdyby byli wszystkim tym, czym stali się w legendach, kto może dać gwarancję, że zjawią się na czas? Kto wie, gdzie teraz przebywają? Może utknęli gdzieś na peryferiach, związani walką. Może zostali schwytani. Może są ranni. Albo martwi.
   Niektórzy z dorosłych szepcą nawet w duchu: "Możliwe, że upadli."
   Bo wszędzie słyszy się takie historie. Nie w HoloNecie, rzecz jasna, bowiem to źródło informacji jest kontrolowane przez Urząd Wielkiego Kanclerza i nawet Palpatine, słynący ze szczerości, nie pozwoliłby na rozpowszechnianie takich opowieści. A jednak ludzie szemrają. Szeptem wymieniają imiona, o których Jedi woleliby zapomnieć.
   Sora Bulq. Depa Billaba. Jedi, którzy poddali się ciemności. Którzy dołączyli do separatystów albo dopuścili się czegoś znacznie gorszego: masakrowali cywilów i mordowali swoich towarzyszy. Dorośli nabierają z wolna ponurych podejrzeń: rycerzom Jedi nie można ufać. Już nie. Nawet najwięksi z nich nagle po prostu... pękają.
   Niektórzy dorośli wiedzą, że legendarni bohaterowie są tylko legendarni, nie ma w nich natomiast nic z bohaterów.
   Takim dorosłym nie udziela się zapał młodzieży. Palpatine w niewoli. Grievous ucieknie. Republika upadnie. Żadna ludzka istota nie odwróci już biegu wydarzeń. Żaden śmiertelnik nie ośmieli się spróbować. Nawet Kenobi i Skywalker.
   I właśnie dlatego wielu dorosłych w całej galaktyce ogląda doniesienia holonetowe z kamieniem w miejscu serca.
   Z kamieniem, ponieważ nie są w stanie dostrzec dwóch pryzmatycznych błysków towarzyszących wyjściu z nadprzestrzeni, daleko poza studnią grawitacyjną planety. Ponieważ nie widzą pary myśliwców, które czym prędzej porzucają pierścienie hipernapędu i plując ogniem ze wszystkich dział, rzucają się w chmarę maszyn należących do separatystów, a nazywanych sępami.
   Pary myśliwców. Myśliwców Jedi. Tylko dwa.
   Dwa wystarczą.
   Dwa wystarczą, gdyż dorośli się mylą, a ich potomstwo ma rację.
   Bo choć jest to zmierzch ery bohaterów, chwile największej chwały dopiero nadchodzą.
   
   


powrót