Rozdział 1




Mija tydzień, zanim Yue-lung czuje się gotowy na spotkanie z Singiem. Właściwie nie tyle gotowy, ile po prostu wspomnienie ich poprzedniej rozmowy przestaje wywoływać jego wściekłość - albo zażenowanie, w zależności od humoru. Najgorsza jest świadomość, że Sing tak łatwo go rozgryzł i czytał w jego motywach jak w otwartej książce, mimo że Yue-lung nie dał mu praktycznie żadnej okazji, by się w nich zorientować - ba, sam przed sobą nie przyznawał się do kierujących nim pobudek. Ale Sing wykrzyczał mu w twarz: "Po prostu byłeś zazdrosny. Nie mogłeś znieść tego, że Ash miał kogoś, komu ufał i o kogo się troszczył. Szlag cię trafiał na myśl, że Ashowi udało się coś, do czego ty nie jesteś zdolny, i dlatego próbowałeś to zniszczyć!" - i nie było odwrotu. Yue-lung wiedział dobrze, że Sing miał rację, więc nawet nie zaprzeczył.

Jest to jednak bolesny cios dla kogoś, kto zawsze uważał się za świetnego aktora i potrafił zwodzić innych. Przez cały ten tydzień Yue-lung waha się pomiędzy poczuciem, że lepiej by było, gdyby Sing zachował to dla siebie - i czymś przeciwnym: że dobrze się stało, że to zrobił. (Myśl, że Sing - ktokolwiek! - mógłby się czegoś domyślić i nie dać po sobie poznać, jest zupełnie nie do zniesienia). I tak samo przez cały tydzień Yue-lung oscyluje między postanowieniem, by już nigdy bezczelnego chłopaka na oczy nie widzieć, i zdroworozsądkową refleksją, że ich współpraca jest nieunikniona.

Wreszcie jego wzburzenie maleje na tyle, że punkt ciężkości rzeczywiście przesuwa się w stronę logiki i chłodnego podejścia. Po prawdzie sam był sobie winien, kiedy pokazał Singowi swoją słabość - rozpłakał się przy nim! - i nie ma sensu tłumaczyć tego wypitym alkoholem. Najlepsze, co może zrobić w tej sytuacji, to spróbować zapomnieć o tym absolutnie żenującym zdarzeniu, nigdy do niego nie wracać, a w zamian skupić się na konkretnych celach, które on i Sing mieli osiągnąć. Pocieszające jest to, że Sing pomimo wszystkiego wciąż chce z nim współpracować, choć to oczywiście wynika tylko z faktu, że Yue-lung jest mu potrzebny do zaprowadzenia porządku w mieście. Sing nie ma żadnego powodu, by żywić wobec niego przyjacielskie uczucia, zwłaszcza po tym, jak Yue-lung wykorzystał jego ludzi do własnych interesów.

Yue-lungowi całkowicie to odpowiada - przywykł do nienawiści i bycia jej obiektem - z jakiejś jednak przyczyny jego myśl wraca do człowieka - jedynego człowieka - który w ostatnim czasie okazał mu choć trochę sympatii. W świecie, w którym ludzie byli wokół syna rodu Lee tylko dlatego, że albo się go bali, albo czegoś od niego chcieli, Siergiej... Blanca stanowił miłą odmianę... albo był po prostu wyjątkiem potwierdzającym regułę. Pojawił się na krótko i zaraz ponownie zniknął, nieważne jak mocno Yue-lung próbował go zatrzymać. Nawet teraz wciąż chciałby go mieć przy sobie, i to mimo tego, że Blanca jednak wybrał Asha - a może właśnie dlatego? Przecież głównym powodem, dla którego ściągnął Blancę do siebie, było pragnienie, by odebrać go Ashowi... prawda?

Rozmyślanie o Blance jednak nie ma sensu, bo Blanca odszedł. I choć Yue-lung zrobiłby wszystko, by sprowadzić go z powrotem, musi się pogodzić z jego odejściem. Nie jest w stanie zatrzymać przy sobie ludzi, nigdy tego nie potrafił. Tym, który został, jest natomiast Sing, potrzebujący obecnie pomocy Yue-lunga, by przywrócić w Chinatown porządek. Oskarżenie, że konflikt ich dwóch przyczynił się do aktualnej sytuacji - sytuacji, w której na ich terenie panoszyły się inne grupy - jest poniekąd zasadne, choć Yue-lung nie zamierza poczuwać się do jakiejkolwiek winy. Po pierwszych dniach spędzonych w poczuciu, że nic a nic go to nie obchodzi i że tak naprawdę chciałby zasnąć i już się nie obudzić, zaczyna jednak powoli uświadamiać sobie, że właściwie mógłby to zrobić. Ma ludzi, ma środki, ma przede wszystkim głowę, by być w stanie to przeprowadzić. Skoro już został przywódcą syndykatu - skutek uboczny dokonanej zemsty - może zrobić z tego użytek, nawet jeśli będzie to wymagało pewnego wysiłku. Przynajmniej będzie miał jakiś nowy cel, na którym się skupi, choćby na chwilę. A Sing, którego inteligencji też nie można nic zarzucić, z całą pewnością będzie dobrym partnerem w osiągnięciu tego celu. Ich współpraca raczej nie powinna zakończyć się katastrofą.

Kiedy po tygodniu przesyła Singowi wiadomość, że życzy sobie go widzieć, nie można powiedzieć, by przepełniał go entuzjazm, jednak przynajmniej przestał się nad sobą użalać i nie zamierza tego więcej robić, tym mniej przy innych. Żadnego płakania, żadnego wściekania się, niczego w tym stylu. Jest synem rodu, który od pokoleń rządził chińskim podziemiem. Jest głową chińskiej mafii w Stanach i mimo młodego wieku zdobył tę pozycję własnym wysiłkiem - własną siłą i inteligencją. Jest kimś, z kim trzeba się liczyć - i tylko tak inni powinni go widzieć. Nawet jeśli Singowi udało się zobaczyć przebłyski jego prawdziwego ja, nie znaczy to, że Lee Yue-lung planuje mu dalej pokazywać swoją mniej doskonałą twarz.

Wtedy Sing go zaskoczył - pojawiając się zupełnie nagle, kiedy Yue-lung miał złą chwilę - jednak teraz nie będzie powtórki. Dokładnie przygotowuje się do tego spotkania - przy czym przygotowania fizyczne są równie istotne jak duchowe. Po raz pierwszy od wielu dni porządnie się ubiera i upina włosy; dopieszczony wygląd wzmacnia go niczym zbroja. Podejmuje Singa łaskawie - zupełnie jakby rozmowa sprzed tygodnia nigdy nie miała miejsca - jakąś częścią siebie ciesząc się, że widok chłopaka nie wzbudza w nim niechęci. Alkoholu przezornie nie proponuje, więc kończy się na herbacie. Siedzą przez chwilę w ciszy w salonie. Czy mu się wydaje, czy Sing sprawia wrażenie zdenerwowanego? Przycupnął na skraju krzesła z filiżanką w ręce i wzrokiem w niej utkwionym, tylko co jakiś czas zerka po pokoju. A jednak to on pierwszy zaczyna rozmowę, wreszcie unosząc głowę i wbijając wzrok prosto w Yue-lunga.

- Myślałem, że nie będziesz mnie już chciał widzieć - mówi wprost, jak to ma w zwyczaju, a Yue-lung czuje, że te słowa napełniają go satysfakcją i jednocześnie ulgą.

- Nie wracajmy do tego - odpowiada wyniośle, dając do zrozumienia, że uważa sprawę ich ostatniego spotkania za zupełnie nieważną. Tak naprawdę zrobiłby wszystko, by uniknąć rozmawiania o tym, więc zakłopotanie Singa jest mu całkowicie na rękę.

Sing tylko kiwa głową, po czym opróżnia filiżankę i odstawia ją na stolik. Otwiera usta, jednak tym razem Yue-lung jest szybszy.

- Chcę usłyszeć twój plan. W jaki sposób chcesz odzyskać kontrolę nad miastem i czego ode mnie potrzebujesz? - pyta, choć zna odpowiedź. Pieniądze, broń i ludzie, może też informacja i kontakty. Tego ród Lee, obecnie składający się jedynie z Yue-lunga, może dostarczyć chińskiemu gangowi.

- Nie ja, tylko my - poprawia Sing, a w jego twarzy nie ma już wcześniejszego onieśmielenia. Zanim Yue-lung zdąży zauważyć, że to przecież wszystko jedno, dodaje: - Nie myśl sobie, że ja odwalę całą robotę, a ty będziesz mi tylko dostarczał środków.

Yue-lung unosi lekko brwi w zaskoczeniu.

- O tym nie było mowy - stwierdza, pytając się w duchu, czy na pewno będzie mu się podobać to, co usłyszy.

- Dlatego właśnie teraz o tym rozmawiamy - odpowiada Sing z miejsca. - Jeśli pytasz o sam plan, to jest dość prosty i mogę ci go streścić w dwie minuty. Jednak są znacznie istotniejsze aspekty tej sytuacji.

Yue-lung nic nie mówi ani nawet o nic nie pyta, co Sing przyjmuje za zachętę, by kontynuować.

- Zdajesz sobie sprawę, że przede wszystkim musimy ponownie wzmocnić twoją pozycję? Nawet jeśli moje chłopaki wyjdą ze spluwami na ulice, nikt się nie będzie z nami liczył, jeśli nie będzie dla wszystkich wiadome, że stoją za nami Lee. I mówiąc "Lee", mam na myśli potęgę.

Tym razem przemilczał, że obecna sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby Yue-lung zajął się tym, co należało do głowy rodu - czyli kierowaniem mafią - zamiast zaangażować wszystkie dostępne środki w prywatną sprawę. Jego słowa mają sens, więc Yue-lung kiwa głową.

- Rozumiem twój punkt widzenia - odpowiada po prostu. - Zajmę si-...

- W pierwszej kolejności musisz zrezygnować z kiecek i makijażu - Sing wchodzi mu w słowo, jakby wcześniejsze było jedynie wstępem. - I generalnie zacząć zachowywać się jak facet. Dopiero wtedy ludzie zaczną cię traktować poważnie.

Mija dobrych kilka chwil, zanim Yue-lung jest w stanie otrząsnąć się z zaskoczenia czy choćby przekonać samego siebie, że naprawdę to usłyszał. Sing w międzyczasie zdążył oprzeć się wygodnie, założyć nogę na nogę i skrzyżować ramiona na piersi - wyraźnie nabrał śmiałości. Nawet bezczelnie wbija w niego wzrok, choć dopiero co wydawał się skrępowany. Dać małpie palec...

- To jest ten twój genialny plan? - pyta Yue-lung z rozdrażnieniem. - Spodziewałem się po tobie czegoś lepszego. Co ma do tego mój wygląd?!

- Przecież ci powiedziałem - odwarkuje Sing w odpowiedzi. - Nikt nie będzie cię traktował na serio, kiedy będziesz wyglądał jak baba, przynajmniej na zewnątrz. W domu noś sobie, co ci się tylko podoba, ale publicznie powinieneś pokazywać się w garniturze. Nawet jeśli jesteś słabą beksą, nasi wrogowie nie powinni o tym wiedzieć. Nie, nie mogą o tym wiedzieć.

Yue-lung czuje, jak ogarnia go gniew, ale przypomina sobie, że poprzednim razem pokazał się właśnie jako "słaba beksa", więc usiłuje się opanować. Przecież obiecał sobie, że tym razem zachowa spokój.

- Co złego w ubieraniu się w tradycyjne stroje? - pyta. - Przecież Arabowie też chodzą w sukienkach.

- Tak, ale być może zauważyłeś, że żaden z nich nie sprawia wrażenia ładnej dziewczyny - wytyka Sing. - Przeważnie mają zarost i generalnie wyglądają bardzo męsko.

- Nie zamierzam obcinać włosów - stwierdza Yue-lung defensywnie, choć nie do końca logicznie.

Sing wbija w niego osłupiałe spojrzenie.

- Nic nie mówiłem o włosach - odpowiada z pewnym zakłopotaniem, a potem skupia wzrok na fryzurze Yue-lunga. - Ale rzeczywiście lepiej by było, gdybyś nic z nimi nie robił. Znaczy się, nie upinał ani nic. Jeśli ubierzesz się normalnie, wówczas nawet długie włosy nie będą przyciągać uwagi.

Yue-lung kręci głową z niedowierzaniem.

- To jest wyjątkowo głupie - stwierdza. - Że niby wzmocnię swoją pozycję, kiedy zmienię styl ubierania? Myślałem, że będziemy rozmawiać na poważnie, Sing.

- O rany, no to rób, jak chcesz! - Sing wybucha złością. - Mówię ci tylko, jak działa prawdziwy świat. Ja mogę sobie chodzić w byle jakich ciuchach, bo jestem tylko dzieciakiem z ulicy, ale od przywódców oczekuje się czegoś więcej. Ale oczywiście zrobisz po swojemu. Jak zawsze - dodaje z pretensją. - Tylko nie zdziw się, kiedy zauważysz, że sytuacja nie układa się tak, jak byś sobie życzył.

- Masz więcej takich pomysłów? - pyta Yue-lung lodowatym tonem, czując, że chciałby się napić.

- Nie mam - odwarkuje Sing. - Więc możemy porozmawiać o broni i pieniądzach. Może w tej kwestii osiągniemy jakieś porozumienie. O ile oczywiście nie powiesz mi już teraz, że mam się wynosić - dodaje wyzywająco.

Yue-lung zaciska pięści i powstrzymuje te słowa, które już mu się cisnęły na usta. Chciałby to powiedzieć - tak jak zawsze chce się pozbyć nieprzyjemnych elementów ze swojego otoczenia - ale jeśli rzeczywiście to powie, wówczas przegra. Nienawidzi robić tak, jak mówią mu inni, więc teraz, kiedy Sing go w ten sposób prowokuje, oczywiście musi się zgodzić na kontynuowanie tej rozmowy. Jednak niezależnie od jego decyzji Sing jest zwycięzcą tej gry, choć Yue-lung nie ma pojęcia, czy chłopak zdaje sobie z tego sprawę.

- Broń i pieniądze. Ile potrzebujesz?



Jakoś udaje im się porozmawiać całą godzinę, zanim Yue-lung ma go na tyle dość, że naprawdę każe mu się wynosić. Soo-ling uważa to za postęp, ponieważ poprzednim razem rozmowa skończyła po kwadransie - choć wcale nie jest pewny, czy Yue-lung sprzed tygodnia nie podobał mu się jednak bardziej... Przynajmniej wydawał się człowiekiem z krwi i kości, a nie tą wyniosłą i lodowatą personą, która dziś każdym słowem i gestem dawała do zrozumienia, że Sing Soo-ling liczy się mniej niż zeszłoroczny śnieg.

Z drugiej jednak strony Soo-ling ma interes z Lee Yue-lungiem jako szefem chińskiej mafii, a nie z histeryzującą beksą. Nikt nie każe im się przecież zaprzyjaźniać. Tak, z dwojga złego Soo-ling woli tę wyniosłość i chłód niż wybuchy płaczu i złości. Jako niepoprawny optymista chce jednak wierzyć, że uda im się wypracować jako taką cywilizowaną relację. Trudno oczekiwać, że wszystko od razu będzie się układać bezproblemowo, ale prędzej czy później jakoś się do siebie dopasują. Nie mają przecież innego wyjścia.

W drodze do domu, kiedy pęd powietrza studzi jego rozdrażnienie, Soo-ling zastanawia się, czy Yue-lung jest dla niego złem koniecznym - kimś, z kim po prostu musi współpracować - i dochodzi do wniosku, że nie. Tydzień temu powiedział mu: "Cieszyłem się, kiedy objąłeś przywództwo nad syndykatem". Najpewniej chodziło o to, że byli w zbliżonym wieku, co dawało większe szanse na porozumienie niż w przypadku starego Wang-lunga - choć takie założenie, jak się okazuje, było naiwnością z jego strony. Niemniej jednak wciąż tak uważa, gdyż Yue-lung, mimo że jest "słabą beksą", cechuje się inteligencją oraz wytrwałością w realizacji celów i posiada wiedzę na różne tematy. Kooperacja z kimś takim może być przyjemna, a do tego korzystna.

Może więc dlatego Soo-ling tak bardzo upiera się, by mówić "my", gdyż ma przeczucie, że we dwóch są w stanie odnieść znacznie większy sukces, niż gdyby działali w pojedynkę, a ich współpraca ograniczała się do przepływu broni i informacji. Zanim dojedzie do domu, zdąży pogrążyć się w wizjach wielkości, którą wspólnie osiągną - niczym władca i jego strateg. Zupełnie znikają irytacja i niecierpliwość, które Yue-lung w nim wywołuje - choć Soo-ling zdaje sobie sprawę, że to także wina jego własnego temperamentu - zastąpione uczuciem lojalności i chęci, by dać z siebie wszystko. I ani przez moment nie pomyśli o tym, aby wykorzystać tę znajomość do wzmocnienia własnej pozycji czy wzbogacenia się...

Zanim Yue-lung kazał mu się wynosić... znaczy się, uprzejmie go wyprosił (nie rzucał żadnym szkłem ani porcelaną), Soo-ling zdążył mu z grubsza opisać panującą na mieście sytuację. Mimo że Yue-lung nie wydawał się do niego usposobiony przychylnie, to słuchał go uważnie i od czasu do czasu komentował jego słowa. Wysunął nawet trzy zupełnie sensowne propozycje, które Soo-ling postanowił potem dobrze przemyśleć i ewentualnie wprowadzić w życie. Później jednak rozmowa znów zaczepiła o tematy, których młody przywódca rodziny Lee nie czuł się w nastroju rozważać, więc zakończył spotkanie w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że ma na dziś dość. Przynajmniej nie powiedział, że nie ma ochoty już nigdy więcej widzieć go na oczy, haha.

Soo-ling zdaje sobie sprawę, że jest zbyt porywczy - szybko wpada w złość i mówi, co mu ślina na język przyniesie, bez zastanawiania się nad uczuciami innych. Szybko się też uspokaja, ale szkoda zwykle zdążyła się dokonać. Wcześniej wydawało mu się, że Yue-lung jest starszy, mądrzejszy i opanowany (teraz sam się śmieje z własnej naiwności), więc jakoś się do siebie dopasują, jednak okazało się, że można go z równowagi wyprowadzić bardzo łatwo i bardzo szybko, nawet w sytuacjach, kiedy Soo-ling nie ma nic złego na myśli. Martwi go to bardziej niż trochę - w takich okolicznościach może być ciężko nawiązać sensowną współpracę, jeśli wszystkie ich spotkania będą się kończyć po godzinie...

Z drugiej strony - stwierdza zaraz z wrodzonym optymizmem - przez godzinę też da się sporo załatwić. A jeśli nad sobą popracuje, to z całą pewnością uda się wydłużyć ten wspólny czas. Znów ogarnia go determinacja i przeświadczenie, że zrobi wszystko, by odnieść sukces. Przypomina sobie, że to Yue-lung zainicjował dzisiejsze spotkanie - i zaproszenie to ucieszyło go bardziej niż cokolwiek. Choć przez cały poprzedni tydzień starał się o tym nie myśleć, niezgoda, w której rozstał się z młodym przywódcą mafii, tkwiła w nim jak zadra i w niespodziewanych chwilach mocno uwierała. Z jakiegoś powodu dzisiejsze "Wynoś się!" nie bolało ani trochę. Może zaczyna się przyzwyczajać.

W nocy, zamiast o królach i strategach, śni o rozkapryszonych księżniczkach i oddanych kamerdynerach.



główna | rozdział 2