Rozdział 2




Po jego wyjściu Yue-lung stwierdza, że Sing jest absolutnie nieznośny. Nie, właściwie stwierdza to już w trakcie wizyty, ale robi wszystko, by zachować spokój. Co z tego, że chłopak jest bystry, skoro pod innymi względami sprawia wrażenie zupełnego prostaka? Zachowuje się jak bezczelny dzieciak, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy. Yue-lung w ogóle by się z nim nie zadawał, gdyby nie wyższa konieczność. Przez chwilę zastanawia się, czy wyższa konieczność rzeczywiście jest na tyle konieczna, by znosić poniżające traktowanie - i to ze strony kogo? Osoby, która jest mu de facto podległa!

Lee Yue-lung jest przyzwyczajony do tego, że ludzie traktują go uprzejmie. Nie chodzi o jego pozycję i urodzenie - niczego przecież nienawidzi bardziej niż tej krwi w swoich żyłach - które otoczyły go gronem służących i nakazały oddanie. Nie, grzecznie traktują go także ci, którzy go nienawidzą albo się go boją. Wie, że jest w nim coś takiego, co zmusza innych, by zachowali w jego obecności spokój. Jego cichy głos, jego wygląd, jego oszczędne gesty... Przeważnie wywołują poczucie niepewności. Wie też, że im ładniej wygląda, tym bardziej ludzie w jego otoczeniu mają się na baczności, a to wyklucza bezmyślną arogancję czy choćby poufałość.

Sing niestety działa na innych zasadach i zupełnie zapomina, że są przynajmniej dwa powody, dla których powinien zachowywać się wobec Yue-lunga z szacunkiem: jest młodszy i jest jego podwładnym. Nie zastanawia się nad swoimi słowami, mówi wprost to, co myśli - bez żadnego względu na uczucia rozmówcy. To nie jest głupota czy nieostrożność - po prostu ma pełne zaufanie do samego siebie i nie kwestionuje własnych decyzji czy opinii. Kiedy uważa, że ma rację, wówczas nic go nie powstrzymuje przed jej wskazaniem czy dowiedzeniem. Jednak co daje mu prawo, by decydować za innych? Za Yue-lunga?! Jak wtedy, gdy rzucił: "Najlepiej by było, gdybyś poznał minimum samoobrony albo chociaż nauczył się strzelać. Teraz, kiedy już zostałeś przywódcą syndykatu, będziesz cały czas na celowniku, a twoje obecne zdolności obrony są po prostu żałosne." Wtedy Yue-lung zdenerwował się i kazał mu się wynosić, gdyż nie zamierzał dłużej słuchać takich impertynencji. A potem wreszcie nalał sobie wina, bo na trzeźwo ciężko było znieść taką złość.

Ma wrażenie, że kiedykolwiek w rozmowie schodzą na jego temat, Sing nie ma nic dobrego do powiedzenia - z jego ust wydobywa się jedynie krytyka i narzekanie. Sing go nie nienawidzi, po prostu go nie szanuje, co jest o wiele gorsze. Och, jakże wielką Yue-lung ma ochotę już nigdy więcej go do siebie nie zapraszać...! Po raz setny pyta samego siebie, czy naprawdę nie zdoła obejść się bez tego smarkacza, i po raz setny dochodzi do tego samego niechętnego wniosku: Sing zna miasto jak własną kieszeń - nie tylko miejsca, ale przede wszystkim ludzi. W przeciwieństwie do niego jest przyzwyczajony do walki na ulicy, a to właśnie tam zacznie się ich wspólna wojna. Jeśli prędko nie przejmą kontroli nad Chinatown, wówczas chińska mafia stanie się pośmiewiskiem i nikt nie będzie się z nią liczyć. Nie, szybko zostaną zdziesiątkowani.

I choć jakaś jego część z chęcią przyjęłaby takie totalne unicestwienie, to inna gwałtownie protestuję na samą myśl. Yue-lung nie pozwoli nikomu decydować o swoim życiu. On sam jeden trzyma w ręce jego nić.

Wraca do poprzedniej myśli - "Jeśli nie przejmiemy kontroli, nie będą się z nami liczyć" - ale przywołuje ona na pamięć rozmowę na temat jego wizerunku, co tylko pogarsza mu nastrój. Przeklęty, przeklęty Sing!

Znów ogarnia go tęsknota za Blancą - jedynym człowiekiem, który traktował go uprzejmie, choć wcale nie musiał. Blanca był zbyt potężny, by się go bać, i nawet zaszantażowany potrafił postawić na swoim. Jego życzliwe zachowanie to nie była obłuda czy gra, tylko jego normalny sposób bycia. Blanca jest niezwykłym połączeniem siły i łagodności, gatunkiem rzadko spotykanym w świecie przestępczym. Yue-lung wciąż nie może się pogodzić z jego odejściem... zwłaszcza w tej chwili, kiedy świadomość, że w zamian będzie musiał się męczyć z kimś takim jak Sing, jest nie do zniesienia...

W następnym momencie łapie za telefon i wykręca numer mieszkania Blanki na Karaibach. Dzięki swojej sieci informacyjnej wie, że po krótkiej - ale jakże obfitej w wydarzenia - wizycie w Nowym Jorku Blanca wrócił tam, gdzie spędził kilka ostatnich lat. Tak naprawdę mógłby sprowadzić go wbrew jego woli - albo przynajmniej spróbować - ale zdaje sobie sprawę, że jeśli Blanca sam nie zechce dla niego pracować, wówczas nic z tego nie wyjdzie. A najprawdopodobniej były najemnik i tak by się nie dał złapać - nieważne jaką armię Yue-lung by przeciw niemu wysłał - tylko przepadłby na dobre, tym razem poza jego zasięg. Lepiej więc niech już będzie tam, na Karaibach, gdzie zawsze można go złapać...

- Halo? - rozlega się w słuchawce znajomy głos, pogodny, uprzejmy, a jednocześnie niczym nie zdradzający, kim jest rozmówca. Po prostu jedno "halo?", jakie mógłby wypowiedzieć każdy człowiek w każdym miejscu na świecie.

- Wiem, że wycofałeś się z zawodu i cenisz sobie obecne życie, ale czy naprawdę nie jestem w stanie w żaden sposób nakłonić cię, żebyś zgodził się dla mnie jeszcze raz pracować? - wyrzuca z siebie Yue-lung jednym tchem, zanim Blance przyjdzie do głowy się rozłączyć. - Nie planuję cię stamtąd wyciągać na siłę, możesz sobie spokojnie dalej mieszkać w swoim raju, ale... - Przełyka. - Ale z wielką chęcią ponownie bym cię zatrudnił - mówi ciszej.

Nie przedstawia się - ani, choć bardzo chciałby, nie nazywa go po imieniu - bo w rozmowie telefonicznej lepiej tego uniknąć, ale przecież nie ma opcji, żeby Blanca zdążył go już zapomnieć.

- Wasza wysokość... Nie spodziewałem się telefonu - odpowiada Blanca, a tym razem w jego słowach słychać zaskoczenie i rozbawienie.

Jego głos jest dokładnie tak ciepły, jak Yue-lung pamięta, jednak napięcie nie pozwala się rozczulać.

- Jak mam cię przekonać, żebyś wró... żebyś objął swoją dawną posadę? Przecież wiesz, że zapłacę ci tyle, ile zechcesz, nawet więcej. Będziesz mógł robić, co ci się tylko spodoba. Dostaniesz wszystko, na co będziesz mieć ochotę, powiedz tylko. I możesz pracować u mnie na takich samych warunkach jak poprzednio: być po prostu moim ochroniarzem, i tylko tyle. Przecież to nie jest zła oferta, prawda? Prawda?

W ciszy, która zapada w słuchawce, Yue-lung słyszy szybkie bicie swojego serca i szum krwi w uszach. Czeka na odpowiedź jak na ratunek, ściskając w ręce słuchawkę - choć jakaś część jego umysłu wie, że to wszystko i tak na próżno.

- Wasza wysokość... U ciebie wszystko dobrze? - pyta Blanca.

- Nic się nie wydarzyło od czasu, gdy widzieliśmy się ostatni raz, niespełna dwa tygodnie temu - odpowiada Yue-lung zgodnie z prawdą. - Ale sytuacja jest niebezpieczna... Teraz nawet bardziej niż wcześniej. Czułbym się pewniej, gdybyś tutaj był.

- Masz dużo dobrych, wyszkolonych ludzi...

- Ale chcę... - Yue-lung urywa w pół słowa, by mimo wszystko nie powiedzieć za dużo. Ta rozmowa już i tak za bardzo przypomina błaganie niż propozycję składaną przez szefa mafii... Stwierdza więc oczywistość: - Nie mogą się z tobą równać pod względem umiejętności.

- Jesteś dla mnie zbyt łaskawy, wasza wysokość, i przeceniasz moje zdolności. Naprawdę poradzisz sobie beze mnie - mówi Blanca tonem, który nie pozostawia miejsca na żadną dyskusję.

- To twoja ostateczna odpowiedź? - pyta Yue-lung chłodno, choć tak naprawdę ma ochotę się rozpłakać, gdyż rozczarowanie jest zbyt bolesne... i to pomimo tego, że się go spodziewał.

- Dbaj o siebie. Dziękuję, że za-...

- A u ciebie wszystko dobrze? - Yue-lung wchodzi mu w słowo, bo nie chce kończyć tej rozmowy, mimo że urażona duma krzyczy do niego, by jak najszybciej się rozłączył.

Znów odpowiada mu długa cisza - tak długa, że aż nie do zniesienia.

- Założę się, że flirtujesz z każdą napotkaną dziewczyną. Pogoda na pewno dopisuje, prawda? Tutaj zrobiło się już chłodno - mówi dalej, rozpaczliwie pragnąć utrzymać kontakt, choć jednocześnie czuje wobec siebie pogardę za rozmowę o pogodzie, ze wszystkich rzeczy na świecie...!

- Jest ciepło i często wychodzi słońce - rozbrzmiewa wreszcie w słuchawce niewzruszony głos. - Od rana do wieczora czytam w ogrodzie albo na ganku, jeśli pada. Codziennie chodzę do wioski po gazetę, a średnio raz na miesiąc przychodzą nowe książki. Właściwie tylko wtedy spotykam ludzi, do mnie rzadko kto zachodzi. To bardzo spokojne miejsce. Dobrze się tutaj czuję.

Yue-lung cieszy się, że Blanca odpowiedział - ale jednocześnie słyszy, że każde słowo emanuje przekazem: "Nie zamierzam z tego rezygnować". Znów nachodzi go pragnienie, by zniszczyć ten raj Blanki - przecież byłby w stanie - ale dławi je w sobie. Wie z doświadczenia, że zniszczenie oznacza definitywny koniec. I dlatego mówi w zamian:

- Bądź spokojny. Jak powiedziałem, nie planuję cię tam niepokoić - i sam jest świadom przygnębienia pobrzmiewającego w tej deklaracji.

- Jestem ci za to bardzo wdzięczny, wasza wysokość - odpowiada Blanca tym swoim niedorzecznie opanowanym tonem, którym równie dobrze mógłby mówić do dziecka. Yue-lung nie ma pojęcia, dlaczego ten ton nigdy nie wzbudzał w nim gniewu, mimo że nigdy nie był w stanie ścierpieć protekcjonalnego podejścia z czyjejkolwiek strony.

- Gdybyś zgodził się dla mnie pracować, zaopatrzyłbym cię w porządną bibliotekę, możesz być tego pewien. Ale o kobiety sam musiałbyś się postarać - dodaje Yue-lung, jednak jego słowom brakuje jakiegokolwiek przekonania, narasta w nim natomiast poczucie, że powinien kończyć, zanim powie coś, czego będzie żałował.

- Dziękuję, wasza wysokość. Naprawdę zbyt dobrze o mnie myślisz.

- Och, zamknij się już. Chyba rzeczywiście zbyt dobrze o tobie myślę, bo wcale na to nie zasługujesz. Miło było cię usłyszeć, pa!

Yue-lung rzuca słuchawkę na aparat. Jest zły na Blancę i na siebie samego... ale już w następnej chwili ta złość opada, zmienia się w coś znacznie podlejszego. Uczucie odrzucenia jest zbyt silne, zbyt dotkliwe. Już żałuje, że w ogóle zadzwonił, bo teraz czuje się jeszcze gorzej niż przedtem. Bez efektu usiłuje podtrzymać w sobie tę złość - złość na Blancę - jednak nie potrafi go nienawidzić. Bezskutecznie próbuje czerpać siły z urażonej dumy, bo przecież dystans, z jakim Blanca do niego podchodzi, jest obrazą. Miły ton, pełne szacunku słowa - i całkowita odmowa.

Dlaczego nie chce się zgodzić? Co mu nie pasuje do tego stopnia, by odrzucić świetną ofertę zarobku? Prawda, pieniędzy mu nie brakuje, za to święty spokój ceni sobie ponad wszystko. Może spędzać dni na lekturze wszystkich książek świata - dlaczego miałby z tego rezygnować i ponownie wystawiać się na niebezpieczeństwo? To wszystko są logiczne argumenty, jednak Yue-lung podejrzewa, że przyczyna jest głębsza i że chodzi po prostu o niego. Nalewa sobie wina i zaczyna po raz kolejny rozważać swoje wszystkie cechy charakteru, te złe i te jeszcze gorsze, które robią z niego tak odpychającego człowieka, że Blanca - choć okazuje mu szacunek - nie ma najmniejszej ochoty się z nim zadawać.

Kiedy po wypiciu dwóch butelek jego nastrój nie jest ani trochę lepszy, każe przesłać Singowi wiadomość, żeby się jutro u niego pojawił.



Na Karaibach trwa ciepły wieczór. Siergiej wychodzi na ganek i głęboko wciąga pachnące kwiatami powietrze, przed oczami ma jednak miejski krajobraz Nowego Jorku. Po raz kolejny czuje ukłucie wyrzutów sumienia za to, że zostawił te dzieciaki same sobie. I po raz kolejny powtarza sobie, że nie jest za nie odpowiedzialny.

Nie spodziewał się, że Lee Yue-lung do niego zadzwoni. Nie, nawet nie podejrzewał, że może znać jego dane zamieszkania. Znów go nie docenił... Przez chwilę zastanawia się, czy powinien stąd zniknąć, zostawić za sobą ten dom, w którym spędził ostatnie cztery lata, i znaleźć nowy - tak jak znikał i pojawiał się już wiele razy w różnych miejscach na świecie. Jednak im jest starszy, tym większą niechęcią napełnia go myśl o zmianie. Postanawia zatem przyjąć z dobrą wiarą słowa młodego przywódcy chińskiej mafii - choć kto jak kto, ale Lee Yue-lung byłby zdolny go zdradzić bez mrugnięcia powieką.

A może nie?

Nie spodziewał się tego telefonu, ale zaskoczył go także sam przebieg rozmowy. Nie było żadnych gróźb ani szantażu, nie było żadnego wyolbrzymiania czy zwodzenia - była tylko prośba granicząca z rozpaczą, o której chce szybko zapomnieć. Prawda jest taka, że Yue-lung nigdy wcześniej nie był tak szczery i mówił dokładnie to, co myśli. A tym, co zdumiało go najbardziej, jest fakt, że chyba po raz pierwszy w życiu w zachowaniu młodego przywódcy pojawiło się coś innego niż egoizm i skupienie tylko na samym sobie.

Siergiej doskonale rozumie egoizm - tak naprawdę ciężej jest mu pojąć, jak niektórzy ludzie potrafią żyć w sposób nieegoistyczny - i samego Yue-lunga rozumie niemal tak dobrze, jak rozumie samego siebie. Chłopiec nie ma żadnych podstaw, by komukolwiek ufać czy wręcz żywić wobec kogoś ciepłe uczucia. Postępuje, by chronić samego siebie, i wierzy tylko samemu sobie. Wie, że dopuszczenie innych do siebie oznacza niebezpieczeństwo - na razie wie tylko to. Jednak ponieważ jest istotą ludzką, nie składa się tylko z egoizmu. W Nowym Jorku Siergiej był świadkiem sytuacji, w których u Yue-lunga pokazywało się coś zupełnie innego od tych negatywnych postaw i emocji, którymi kierował się na co dzień.

Siergiej wie z doświadczenia, że żaden człowiek nie jest skazany na nienawiść. Powiedział to chłopcu, kiedy widzieli się po raz ostatni. Zostawił go z wiarą, że także Yue-lung zdoła odnaleźć w życiu coś, co go ocali. Być może jednak chciał w ten sposób jedynie usprawiedliwić swoją ucieczkę, uspokoić sumienie po zostawieniu go samego. Chciał sobie wyobrażać, że z chłopcem jeszcze wszystko będzie dobrze... Że będzie coraz lepiej. Przerzucił odpowiedzialność.

Jednak Yue-lung zadzwonił i zapytał sam z siebie: "U ciebie wszystko dobrze?" Nie musiał tego mówić, a jednak powiedział. A Siergiej po raz kolejny zastanawia się, co takiego w nim sprawia, że ci wszyscy skrzywdzeni chłopcy się do niego garną. Nigdy nie chciał zadawać się z młodymi, nigdy nie pragnął mieć dzieci - a potem trafił mu się Ash, który stał się dla niego kimś szczególnym. Jednak nawet od Asha uciekł, nie mając odwagi i przede wszystkim nie wierząc, że może mu cokolwiek dać.

Lee Yue-lung jest zbyt podobny do Asha i dlatego Siergiej od samego początku chciał trzymać się na dystans - i wciąż próbuje. Nie zamierza ponownie angażować się w coś, co wzbudza w nim niepokój. Nie lubi sytuacji, w których nie może ufać własnym zdolnościom, a w kwestiach międzyludzkich - pomijając Nataszę - nigdy takowych nie rozwinął. Kiedy nie czuje się pewnie, wycofuje się. Jego instynkt, który nigdy go nie zawiódł, ostrzega przed niebezpieczeństwem - posłucha go także tym razem. Jest egoistą i unika odpowiedzialności, jeśli tylko może. Nie planuje rezygnować z tej zasady.

Wraca do mieszkania i ponownie bierze do ręki książkę. Nie jest jednak w stanie skupić się na lekturze; wciąż czuje się wytrącony z równowagi. Przyzwyczaił się, że jego pracodawcy mają dla niego jasno określone zadania, przelew na konto i zadowolenie z jego usług. Za jego zleceniami nie stoją uczucia inne niż przekonanie, że wykona je doskonale, gdyż jest jednym z najlepszych. Dlatego teraz, kiedy po drugiej stronie jest rozpaczliwe pragnienie, ciężko mu nad tym przejść do porządku dziennego - podobnie jak nad słowami: "Czułbym się pewniej, gdybyś tutaj był".



rozdział 1 | główna | rozdział 3