Rozdział 3




Yue-lung jak zwykle śpi źle - nie pomaga nawet alkohol - na dobre przesypia jedynie parę godzin nad ranem. Budzi się o dziewiątej z bólem głowy - tylko po to, by dowiedzieć się, że przyszedł Sing. Wraca do niego wspomnienie wydarzeń poprzedniego wieczora, jednak niechęć i przygnębienie są stłumione. I choć w pierwszej chwili chce chłopaka odesłać - wstawanie z łóżka nie jest zwykle odpowiednią porą na przyjmowanie gości - ostatecznie postanawia go przyjąć. Przecież sam go wezwał i wypadało zachować pozory poważnego traktowania - to po pierwsze; po drugie zaś... Singowi wszystko jedno, jak Yue-lung wygląda, więc wersja au naturel może być. Nie ma sensu robić się na bóstwo, skoro nie ma to żadnego efektu.

- Jadłeś śniadanie? - pyta, kiedy Sing wchodzi do pokoju.

- Jadłem.

- Dobrze, bo ja nie zamierzam. Poproś służących o coś do picia. I o kawę dla mnie. Idę się umyć, więc musisz trochę zaczekać.

- Przyszedłem za wcześnie?

Yue-lung wzrusza ramionami i nie odpowiada. Jak zawsze o tej porze jest półprzytomny, zbyt zmęczony, by mieć siły na cokolwiek. Zastanawia się przelotnie, czy Sing naprawdę tak lubi poranki, by już o dziewiątej być w pełni dyspozycyjnym... W sumie to do niego podobne, zawsze wydaje się niedorzecznie energiczny.

Po prysznicu narzuca na siebie pierwszą wyciągniętą z szafy tunikę - w peonie - i wraca do salonu. Sing podnosi na niego wzrok znad filiżanki herbaty, a potem wywraca oczami.

- Powiedziałeś, że w domu mogę się ubierać, jak chcę - stwierdza Yue-lung, siadając na fotelu, i sięga po kubek z kawą. - Wychodzimy gdzieś?

- Naprawdę tak lubisz być dziewczyną? - pyta Sing z drwiną i niedowierzaniem.

- Nienawidzę - odpowiada Yue-lung zgodnie z prawdą. Kobiety są słabe, nawet jeśli Blanca zwykł twierdzić inaczej. - Ale jeszcze bardziej nienawidzę być mężczyzną.

Teraz Sing przygląda mu się z całkowitym zaskoczeniem, marszcząc brwi.

- Dlaczego? - pyta po chwili, a tym razem w jego głosie pobrzmiewa niepewność... i autentyczne zaciekawienie.

- Nie spotkało mnie ze strony mężczyzn nic dobrego.

Zapada cisza, w której słychać ćwierkanie wróbli za oknem. Sing dopija swoją herbatę, zerkając na niego co i rusz. Yue-lung jest świadomy jego spojrzenia, jednak nic sobie z niego nie robi. Zastanawia się nad swoimi słowami; wspomnienie tego, co zrobili mu bracia - a po nich także wielu innych mężczyzn - sprawia, że wraca ból głowy, uśmierzony na chwilę przez prysznic. I choć ciężko jest zebrać myśli - a może właśnie dlatego? - jedna objawia mu się w pełnej wyrazistości: czy nie dlatego tak pragnie powrotu Blanki, bo on jako jedyny nie jawi mu się jako zagrożenie...? Przeciwnie, dodaje poczucia bezpieczeństwa, stabilizuje rzeczywistość, przywraca spokój.

Jednak szybko - jak tysiąc razy wcześniej - dochodzi do wniosku, że myślenie o Blance jest bez sensu, bo Blanca nie zamierza wracać. Po wczorajszym jest tego świadom jeszcze bardziej. Usiłuje się skupić na chwili obecnej.

- Zwykle śpię rano dłużej - mówi w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie Singa.

Sing znów patrzy na niego jak sroka w gnat - może próbuje się połapać w tej niekoherentnej rozmowie - a potem coś niezidentyfikowanego migoce w jego wzroku.

- Nawet jeśli śpisz dłużej, to... Nie wygląda na to, że się wysypiasz - stwierdza. - Choć z kolei wydajesz się znacznie milszy niż wieczorami.

Yue-lung nie odpowiada, choć ma wrażenie, że Sing po raz pierwszy powiedział coś, co nie jest do końca krytyką pod jego adresem. Jednak ranem zwykle czuje się jak w kokonie i nie mają do niego przystępu żadne emocje. Popija kawę, wiedząc, że jeden kubek i tak nie postawi go na nogi.

- A powiedz... - podejmuje Sing, a w jego głosie znów jest wcześniejsze wahanie. - Bo ciągle mówisz: "nienawidzę tego, nienawidzę tamtego"... Jest coś, co lubisz?

Yue-lung mruży oczy i wbija w niego spojrzenie, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na to pytanie - i czy w ogóle. Czemu Sing pyta o coś takiego?

- Być może zaliczam się do tych osób, które nienawidzą wielu rzeczy i nie lubią niczego w szczególności?

- To by do ciebie pasowało - mówi Sing, jakby nie spodziewał się niczego innego, co prawie denerwuje.

Znów zapada cisza. Yue-lung odstawia pusty kubek na stolik, a potem sięga rękami do włosów. Poszedł spać we wczorajszej fryzurze, skutkiem czego ma teraz na głowie coś, co najbardziej przypomina wronie gniazdo. Zaczyna wyciągać szpilki i wsuwki, a kiedy włosy już wszystkie opadną mu na ramiona i na plecy, przeczesuje je palcami, usiłując pozbyć się kołtunów. Ostatecznie wstaje i przynosi sobie z sypialni grzebień, jednak kiedy zanurza go we włosach, ma wrażenie, że jego ramionom zupełnie brakuje siły.

- Ty to zrób - mówi w końcu.

- Co? - pyta Sing.

- Uczesz mnie.

- Nie jestem twoim służącym.

Ta obcesowa odpowiedź wznieca pierwszą iskrę gniewu, jednak to wciąż za mało, by przebić otaczającą Yue-lunga warstwę otępienia i wywołać stosowną reakcję.

- Lubię moje włosy - stwierdza więc, zamiast rzucić jakąś ciętą odzywką czy chociaż zjechać Singa za taką bezceremonialność. - Mimo wszystkich rąk, które ich dotykały - dodaje szeptem.

Zaraz jednak odpędza te wspomnienia, które wciąż cisną się do jego mózgu i wywołują dreszcz, i skupia się tylko na czesaniu. Powolne ruchy z góry na dół pomagają utrzymać się w rzeczywistości, nie wracać do tamtych wydarzeń. Jakąś częścią siebie ma świadomość obecności Singa, który tylko siedzi i przygląda mu się bez słowa przez dłuższą chwilę, aż wreszcie pyta:

- Po co mnie wezwałeś? - najpewniej zniecierpliwiony taką bezczynnością.

Yue-lung podnosi na niego spojrzenie.

- Nie pamiętam - odpowiada, wzruszając ramionami.

Sing prostuje się na krześle i marszczy czoło.

- Jak to: nie pamiętasz? - pyta.

- Nie pamiętam - odpowiada Yue-lung z najlżejszą nutą irytacji. - Byłem pijany - dodaje, jakby to wyjaśniało wszystko.

Sing kręci głową z niedowierzaniem.

- W takim razie dlaczego mnie przyjąłeś? Skoro nie masz do mnie żadnego interesu...? - pyta z wyrzutem, jednak zanim Yue-lung zdąży odpowiedzieć, macha ręką i stwierdza: - Nieważne, zapomnij. Nic się nie stało.

Yue-lung nie wie, czy ta odpowiedź go zadowala, ale koniec końców kiwa tylko głową. Sing też nic nie mówi i znów siedzą przez dłuższą chwilę w ciszy.

- Przepraszam za wczoraj - milczenie ponownie przerywa Sing. On najwyraźniej nie potrafi usiedzieć cicho dłużej niż dwie minuty, jednak ta konstatacja zostaje przytłumiona przez zdumienie, które wywołują u Yue-lunga same słowa. Dopiero po kilku sekundach jest w stanie je przyswoić.

- Za to, że jesteś zarozumiałym dzieciakiem? - rzuca.

- Jesteś ostatnią osobą, która może mi coś takiego mówić - odpowiada Sing z miejsca, zjeżony. - Miałem na myśli, że czasem się odzywam, zanim się zastanowię, czy powinienem.

Yue-lung odkłada grzebień i patrzy mu wprost w oczy.

- Masz cholerną rację.

Sing wydaje z siebie prychnięcie.

- Powtórzę: jesteś ostatnią osobą, która może coś takiego mówić.

- W porządku, przeprosiny przyjęte - oświadcza Yue-lung, czując lekką satysfakcję. Wygląda na to, że smarkacz potrafił przyznać się do winy. - Co teraz?

Sing patrzy z dezorientacją.

- Co?

- Myślałem, że coś zaproponujesz albo zadeklarujesz.

Sing marszczy czoło i kręci głową.

- Ta rozmowa jest dziwna - stwierdza.



"Ta rozmowa jest dziwna" - stwierdza Soo-ling, jednak nie ma najmniejszej ochoty jej przerywać. Nie, nie ma najmniejszej ochoty przerywać tej sytuacji, mimo że wprawia go ona w zupełną konsternację. Wszystko dlatego, że ma przed sobą Yue-lunga, jakiego wcześniej nie widział i jakiego się nie spodziewał - i odnosi niejasne wrażenie, że ta wersja podoba mu się najbardziej, a z całą pewnością jest w niej coś, co zdumiewa i fascynuje.

Chłodny i opanowany - "dorosły" - Yue-lung już nie wzbudza jego sympatii, ponieważ Soo-ling zdaje sobie sprawę, że jest to tylko maska, pod którą znajduje się słaba beksa, a fałszu nie znosi jak mało czego na świecie. Poza tym zadawanie się z takim Yue-lungiem jest męczące, gdyż młody szef, mimo pozorów kontroli, łatwo wpada w złość i zaczyna zachowywać się jak pięciolatek. Nie, jak trzylatek. Prowadzenie z nim sensownej rozmowy jest ciężkie - zwłaszcza kiedy Soo-ling też nie należy do najbardziej cierpliwych osób i na histerię reaguje irytacją.

Jednak Yue-lung, którego ma przed sobą w tej chwili, wydaje się znajdować gdzieś po środku między tymi dwoma biegunami. Ten Yue-lung - niewyspany, zmęczony, być może na kacu - wyraźnie nie ma sił ani na to, by zachowywać się jak wyniosły władca, ani na to, by się wściekać. I, co jeszcze lepsze, jest zdumiewająco otwarty i mówi szczerze, nawet jeśli rozmowa wychodzi cokolwiek niespójna. W ciągu kwadransa Soo-ling dowiedział się o nim więcej niż przez poprzednie kilka miesięcy. Pozwala sobie na ostrożną nadzieję, że być może właśnie ten wizerunek jest najbardziej zbliżony do prawdy - i że z takim Yue-lungiem uda mu się spędzać więcej czasu. Może powinien zadeklarować chęć przychodzenia na śniadanie, haha...

Dopiero po chwili uświadamia sobie, że naprawdę chciałby spędzać więcej czasu z Yue-lungiem - i nie tylko z powodów "zawodowych". Znaczy się, zawsze uważa za niezbędne to, by poznać człowieka, z którym robi interesy. Ciężko mu wyobrazić sobie współpracę z kimś, kogo zupełnie nie zna - to po pierwsze. Po drugie zaś... Soo-ling po prostu lubi ludzi. Nie jest typem samotnika, który unika kontaktów - przeciwnie, czuje się związany z tymi, którzy są wokół. Można wręcz powiedzieć, że czuje głęboką wspólnotę z innymi - do tego stopnia, że w żaden sposób nie próbuje się wywyższać. Czasem obraca się to na jego niekorzyść - jak wtedy, gdy powinien postępować jak przywódca, gdy powinien okazać autorytet i, w razie potrzeby, bezwzględność. Z trudem jednak przychodzi mu narzucanie woli innym, wydawanie rozkazu, powołując się tylko na władzę, zamiast wytłumaczyć swoje powody i przekonywać - choć jest to nie do uniknięcia, bo ludzie przecież mają różne poglądy na sprawę i nie zawsze będą się z nim ze wszystkim zgadzać. Tak czy inaczej, musi się jeszcze wiele nauczyć.

Wracając jednak do Yue-lunga, który chwilowo siedzi na fotelu ze wzrokiem wbitym w jakiś niewidoczny dla innych punkt i - w przeciwieństwie do swojego normalnego wizerunku - wygląda jak siedem nieszczęść: twarz blada, oczy zapadnięte, włosy ledwo rozczesane, opadające byle jak na ramiona... Soo-ling bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie go nienawidzić. Tak jak powiedział przed tygodniem: Yue-lung jest ofiarą i swoje wycierpiał, prawdopodobnie dalej cierpi. W chwilach takich jak ta Soo-ling widzi w nim po prostu chłopaka, podobnego jemu samemu - nieważne, że zajmują różne pozycje społeczne, mają za sobą różne doświadczenia i różne rzeczy będą robić w przyszłości. To nie ma znaczenia. Niech tylko Yue-lung się ogarnie, to jest szansa, że uda im się nawiązać nić porozumienia, choć jeszcze wczoraj Soo-ling pocieszał się tym, że nie muszą się zaprzyjaźniać.

Żelazo najlepiej kuć, póki gorące... i spróbować znaleźć granicę tego, do czego może się z tym nowym Yue-lungiem posunąć.

- Dobrze się czujesz? - pyta.

Yue-lung wzrusza ramionami.

- Rano zawsze się tak czuję. Nie wysypiam się - odpowiada bezbarwnym głosem, wciąż zapatrzony gdzieś w dal.

- Nie bierzesz niczego, prawda?

- Nie biorę.

- To może powinieneś... nie wiem, spróbować jakichś tabletek nasennych? To na pewno lepsze niż alkohol - zauważa Soo-ling.

- Jesteś moim rodzicem? Co cię to obchodzi? - słyszy w odpowiedzi.

Wygląda na to, że granica została znaleziona.

- Co dziwnego w tym, że się martwię? - mówi jednak. - Powinieneś bardziej o siebie dbać.

Teraz Yue-lung podnosi głowę i skupia na nim spojrzenie.

- Nie potrzebuję twojej troski - odpowiada.

- Jak chcesz! - odcina się Soo-ling; trochę go zabolał ten komentarz, choć powinien się był tego spodziewać.

Znów zapada cisza. Soo-ling usiłuje wymyślić jakiś neutralny temat do rozmowy... Najbezpieczniejsze byłyby sprawy zawodowe, ale wydaje mu się, że w tym stanie Yue-lung raczej nie będzie zdolny do owocnej dyskusji. Zanim jednak ponownie uda mu się nawiązać kontakt, rozlega się pukanie, a potem w drzwiach pojawia się jeden z ochroniarzy.

- Ktoś do pana Singa. Mówi, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.

Soo-ling zrywa się z krzesła, ogarnięty nagłym niepokojem.

- Wpuść go - wydaje polecenie Yue-lung.

Po chwili, która wydaje się wiecznością, do pokoju wchodzi Wei, jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi. Soo-ling stara się nie okazywać zdenerwowania, jednak jego dłonie same zaciskają się w pięści - tak mocno, że czuje paznokcie wbijające się w ich wnętrza. Wei jest wyraźnie poruszony, co nie wróży dobrze. Obrzuca niepewnym wzrokiem Yue-lunga, a potem znów patrzy na niego.

- Mów - nakazuje mu Soo-ling.

- Chodzi o Asha Lynxa. Znaleziono go martwego, nie znam szczegółów.

Soo-ling patrzy na niego, nagle nie będąc w stanie rozumieć, gdyż to, co usłyszał, zaprzecza jakiejkolwiek logice. Usiłuje się pozbierać i zmusić mózg do pracy. Zanim jednak zdoła o cokolwiek zapytać, Wei dodaje, zniżając głos:

- Jest coś jeszcze. Nie można się skontaktować z Lao. Od wczoraj nikt nie widział.



rozdział 2 | główna | rozdział 4