Rozdział 4




Zanim Yue-lung jest w stanie w jakikolwiek sposób zareagować, Sing rzuca: "Muszę lecieć. Wrócę, jak się czegoś dowiem!" - i już go nie ma. Yue-lung nie rusza się z fotela - czuje, że w ogóle nie jest zdolny do żadnego ruchu. W jego głowie wciąż brzmią słowa: "Asha Lynxa znaleziono martwego", które wydają się największą abstrakcją świata.

Ash nie żyje? Coś takiego jest całkowicie niemożliwe.

Mija kwadrans, może nawet pół godziny, kiedy wreszcie podnosi się na nogi i kieruje do biura. Siada przy komputerze i podłącza się do policyjnej bazy danych - podejrzewa, że tam najszybciej znajdzie informacje. I rzeczywiście, już po chwili na ekranie pojawiają się dane Asha. Przebiega je wzrokiem, aż trafia na akapit: "Znaleziony martwy w czytelni głównego gmachu biblioteki publicznej w Nowym Jorku w dniu... o godzinie... Prawdopodobna przyczyna śmierci: utrata krwi z powodu rany kłutej."

Odsuwa się na oparcie krzesła ze wzrokiem wciąż wpatrzonym w monitor. Wedle informacji Ash zmarł wczoraj późnym popołudniem. Został zraniony, a potem wykrwawił się na śmierć w bibliotece, zaledwie kilka kilometrów od Chinatown. I nikt z nich o niczym nie wiedział aż do teraz.

Yue-lung siedzi bez ruchu, nie mogąc oderwać oczu od migających na ekranie liter: "Status: nie żyje", aż przesłaniają całe pole widzenia i wbijają się w jego umysł, jakby miały tam zostać na zawsze. Jednak nieważne jak bardzo wchłania te słowa w siebie, nie czuje zupełnie nic. Ash Lynx, który był jego nemezis i który w przeciągu półtora roku zdołał wywołać w nim tak wiele emocji, teraz jest martwy, a Lee Yue-lung nie czuje absolutnie nic. Może to szok, może to wyparcie, a może to obojętność. Może to fakt, że tylko żywi ludzie są w stanie go dotknąć i wywołać reakcję. Jego matka była pierwszą i ostatnią osobą, po której rozpaczał. Wszystkie późniejsze śmierci, których był świadkiem bądź sprawcą, nie były niczym innym jak zwykłym wydarzeniem w całym ciągu innych. Uwalniały go od potrzeby myślenia o tych ludziach.

Nie czuje nic.

Sing pojawia się dopiero po wielu wypełnionych pustką godzinach. Jest niespokojny, nie może sobie znaleźć miejsca, to siada, to znów wstaje i chodzi po pokoju. Jest wstrząśnięty i przygnębiony, to znów sprawia wrażenie poczuwającego się do winy. Przepełnia go tyle emocji, że Yue-lungowi wydaje się, że dzięki nim dwóm równowaga w przyrodzie została zachowana. Łapie się na myśli, że być może pierwszy raz w życiu objął w jednej idei ich obu razem.

- Dowiedziałeś się, kto to zrobił? - pyta, kiedy Sing już przedstawił mu podobną wersję do tego, czego Yue-lung zdążył sam się dowiedzieć.

- Prawdopodobnie Lao - odpowiedź jest krótka, ale przez twarz Singa przelatuje wyraz rozpaczy.

- Lao nie byłby w stanie zabić Asha - stwierdza Yue-lung oczywistość... i w ostatniej chwili powstrzymuje się od dodania: "Nikt nie byłby w stanie zabić Asha", bo przecież okazało się co innego.

- Znaleziono go wczoraj niedaleko biblioteki - odpowiada Sing tym samym bezbarwnym głosem. - Został zastrzelony, a na miejscu znaleziono zarówno pistolet Asha, jak i nóż, którym... którym... - Urywa, spuszcza głowę i przyciska obie dłonie do skroni.

Yue-lung nie wnika, skąd Sing ma tak dokładne wiadomości; wierzy mu bez zastrzeżeń. Tak naprawdę co innego zaprząta jego myśli.

- Jak Ash mógł się rozkojarzyć do takiego stopnia, że dał się zabić w biały dzień na ulicy? - pyta.

Sing unosi wzrok, jednak już w następnej sekundzie ucieka spojrzeniem. Yue-lung ma wrażenie, że na jego twarzy znów odbija się poczucie winy, i nabiera pewności, że Sing coś ukrywa.

- Wiesz coś o tym?

- Jakie to ma teraz znaczenie? - rzuca Sing, znów wstając i podchodząc do okna.

- Nie ma żadnego - zgadza się z nim Yue-lung. - W końcu ci, którzy umarli, są nieodwołalnie martwi.

Sing odwraca się gwałtownie, teraz w jego wzroku płonie wściekłość.

- Ciebie to nic nie obchodzi, prawda?! - wybucha. - Jest ci wszystko jedno, a to, że ci dwaj nie żyją, w ogóle cię nie rusza, nie?! Pewnie nawet jest odwrotnie! Nienawidziłeś Asha, więc musisz być bardzo szczęśliwy, że wreszcie ktoś go załatwił! Założę się, że masz ochotę świętować! Tylko wiesz co? Ja go lubiłem i szanowałem. Spędziliśmy ze sobą wystarczająco czasu, żebym zrozumiał, że jest... był kimś wyjątkowym. I był w porządku, od początku do końca był naprawdę w porządku, mimo wszystkiego, przez co przeszedł! A Lao... - Jego głos się załamuje i Sing ponownie siada na krześle i chowa twarz w dłoniach. - Lao był moim bratem... Był dla mnie ważny. Troszczył się o mnie, mogłem na niego liczyć... Dlaczego to się musiało stać? Dlaczego... Dlaczego nigdy nie potrafię niczego zrobić porządnie...? Nie doszłoby do tego, gdybym...

Yue-lung siedzi w milczeniu; nie zamierza się zgadzać z jego słowami, nie zamierza też zaprzeczać. Patrzy tylko na Singa i dziwi się, że inny człowiek jest w stanie w jednej chwili okazywać tak wiele różnych, nawet sprzecznych emocji.

Sing wreszcie podnosi głowę - wygląda na to, że zmusił się do zachowania spokoju - i wstaje.

- Lepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będę się tu pokazywał - mówi głosem wypranym z uczuć, nie patrząc mu w oczy, a potem wychodzi, zanim Yue-lung zdąży cokolwiek powiedzieć.

Yue-lung jednak nie wie, co mógłby powiedzieć - i czy w ogóle chce. Pozwala więc Singowi odejść bez słowa, bo i tak nie ma możliwości go zatrzymać. Kiedy zdaje sobie z tego sprawę, jednocześnie uderza go świadomość, że chciałby go zatrzymać. Odejście Singa zostawia go z nieprzyjemnym uczuciem - pierwszym wrażeniem w tym dniu.

Zostaje sam i niemal bez udziału świadomości otwiera butelkę z winem. Jednak im więcej mija czasu, tym bardziej nieprzyjemne jest wypełniające go uczucie i sam już nie wie, co je powoduje - rewelacje dzisiejszego dnia, gniewne słowa Singa czy po prostu to, że został z tym wszystkim sam. Wypija trzy kieliszki... i wcale, wcale nie jest lepiej - jak zresztą nie jest nigdy, ale mimo to za każdym razem po alkohol sięga. Koniec końców, tak jak poprzedniego wieczora, łapie za telefon i wykręca dokładnie ten sam numer, zastanawiając się, co zrobi, jeśli Blanca nie odbierze.

Sygnał łączenia, sygnał linii, jeden, drugi... Przynajmniej Blanca nie wyciągnął kabla, by zapobiec kolejnym rozmowom z nim.

- Halo? - słychać w słuchawce takie samo powitanie jak poprzedniego dnia.

- To znów ja - mówi Yue-lung i milknie, bo nagle nie wie, co powiedzieć więcej.

- Wasza wysokość... - Czy mu się wydaje, czy Blanca stłumił westchnienie? - Jeśli chodzi o naszą wczorajszą rozmowę, to obawiam się, że moja odpowiedź się od tego czasu nie zmieniła.

- Nawet jeśli powiem ci, że Ash nie żyje?

Na linii zapada cisza - tak głęboka, że można ją kroić nożem. Yue-lung nie czuje żadnego zadowolenia ze świadomości, że sam ją spowodował. Nie pomyślał o tym, że Blanca może nie wiedzieć. Nie pomyślał o tym, jak Blanca będzie się czuł, kiedy usłyszy to zupełnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Dlaczego miałby o tym myśleć? Chciał tylko jeszcze raz spróbować go namówić do powrotu tutaj.

- Przepraszam... Mógłbyś powtórzyć? - odzywa się wreszcie Blanca, a jego głos jest teraz całkowicie pozbawiony emocji.

- Znaleziono go martwego na mieście. Dziś się dowiedziałem. - Yue-lung mówi tylko tyle, ale nagle jest zupełnie pewien, że będzie musiał powiedzieć więcej, bo Blanca nigdy nie uwierzy w jego rzekomą niewiedzę, więc dodaje: - Nie ustalono jeszcze, kim jest sprawca, choć jest kilku podejrzanych. To była rana kłuta, wykrwawił się na śmierć.

Znów cisza, coraz dłuższa i dłuższa, ale Yue-lung uparcie stara się nie myśleć o tym, co może się dziać się po drugiej stronie połączenia. Chce myśleć tylko o sobie.

- Wasza wysokość, jeśli to jest żart...

- To nie jest żart...! - wybucha. - Myślisz, że żartowałbym w taki sposób? Obrażasz mnie. Przecież wiem, że możesz potwierdzić każdą informację.

Znów cisza, coraz bardziej odpychająca, a jednak trzeba ją przerwać, by móc iść dalej.

- Nie wiem, jakim cudem dał się do tego stopnia zaskoczyć, żeby pozwolić się tak po prostu zabić na ulicy. To już nie ma znaczenia - powtarza wcześniejsze słowa z rozmowy z Singiem. A kiedy już zaczął, ciężko powstrzymać kolejne, które same cisną się na usta, choć jakąś częścią umysłu wie, że tak naprawdę chciałby powiedzieć zupełnie co innego. - Jednak prawda jest taka, że nie żyje. Nie byłeś w stanie go ochronić. Jak się z tym czujesz? Zawsze byłeś w stanie ochronić każdego człowieka pod swoją opieką, prawda? Ash o tym mówił, o tej twojej perfekcyjnej, nieskalanej historii osiągnięć zawodowych. Dlatego, jeśli chcesz naprawić ten błąd, masz jeszcze tylko jedną szansę. Ash nie żyje. Ja mogę być następny, nie wiadomo kiedy...

Sygnał zajętej linii. Blanca rozłączył się. Yue-lung przez moment wsłuchuje się w dźwięk, a potem wypuszcza słuchawkę z ręki i strąca aparat ze stolika. W następnej sekundzie los telefonu dzielą butelka z winem i kieliszek. Yue-lung jest wściekły, jak nie był od dawna - i teraz, po całych godzinach pustki, ta wściekłość prawie go przygniata. Trzęsą mu się ręce i wydaje mu się, że za chwilę się udusi. Chciałby krzyczeć, ale żaden dźwięk nie wydobywa się z jego gardła.

Jest w stanie opanować się dopiero w momencie, gdy w drzwiach pokoju pojawiają się dwaj ochroniarze. Pozwala im upewnić się, że wszystko z nim w porządku - przynamniej na tyle ile zazwyczaj - a potem idzie do sypialni i zatrzaskuje za sobą drzwi. Rzuca się na łóżko i nakrywa głowę. Chce odciąć się od wszystkich i wszystkiego - jednak od samego siebie nie jest w stanie uciec. Leży długie godziny, bezskutecznie próbując zasnąć. Chciałby, by nadeszło już jutro. Nie, by dzisiaj nigdy się nie wydarzyło.

Wściekłość - tak cudowna w swojej sile - rozpada się na wiele odłamów, które tracą swój kształt i są po prostu brzydkie, jednak ranią o wiele mocniej, gdyż wbijają się znacznie głębiej. Żal. Rozpacz. Osamotnienie. Odrzucenie. Beznadzieja. Przede wszystkim bezgraniczny wstręt do samego siebie. I to, co najgorsze: pustka, za którą jest już tylko całkowity obłęd.

Nigdy dotąd nie czuł się tak żałosny. Nigdy wcześniej nie nienawidził siebie tak mocno jak teraz.

Podczas tych koszmarnych godzin ani razu nie przyjdzie mu do głowy, by oczekiwać pomocy. Od dawna ma wdrukowane, że na żadną nie zasługuje.



Siergiej rozłącza się, gdyż nie jest w stanie skupić się na rozmowie z młodym szefem chińskiej mafii. Nawet nie słucha jego ostatnich słów, szybko wyrzuca je z pamięci, gdyż nie są zupełnie ważne. Dzwoni do linii lotniczych, by kupić bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku. Jutro rano, zdąży dojechać na lotnisko. Potem siada na kanapie, opiera łokcie na kolanach, a czoło na splecionych dłoniach i zastyga w bezruchu.

Nie chce wierzyć... Nie może wierzyć - a jednak wierzy, bo młody Lee Yue-lung nie zwykł opowiadać makabrycznych kłamstw. Nie było potrzeby. Mimo wszystko Siergiej chce polecieć do Nowego Jorku i na własne oczy przekonać się... dowiedzieć się, co się stało. Dowiedzieć się, czy mógł był temu zapobiec.

"Nie zdołałeś go ochronić."

Jego ręce zaciskają się w pięści. Po raz pierwszy w życiu argument "nie jestem odpowiedzialny" śmieje mu się w twarz - i ten pierwszy raz przychodzi za późno. Za późno zrozumiał, jak bardzo się mylił. Gdyby wziął odpowiedzialność, Ash być może wciąż... Z tą prawdą będzie musiał spędzić resztę życia.

Przyciska dłonie do czoła, zanurza palce we włosach, jednak zaciskają się konwulsyjnie, jakby chciały zgnieść jego czaszkę, kiedy przed jego oczami przelatują niczym fotografie kolejne sceny, a na każdej twarz Asha. Obrazy, tak wiele obrazów dziecka, które może i w międzyczasie dorosło, ale tak naprawdę wciąż było dzieckiem.

Jego dzieckiem.

Zaledwie kilka dni temu widzieli się po raz ostatni i rozmawiali jak dobrzy znajomi, którzy nie mają większych problemów. Siergiej, który zakończył misję, i Ash, który wreszcie zyskał wolność i stał przed nowym początkiem. Wyzwolił się z przeszłości, pogrzebał prześladowców, znalazł w życiu coś lepszego, coś, co mogło go podtrzymać...

Dlaczego Siergiej wziął to wszystko za dobrą monetę? Dlaczego nie chciał pojąć, że zdobyta wolność, ucieczka od przeszłości i dokonanie zemsty zamiast początku mogą oznaczać koniec...?

Bo nie chciał przyjąć odpowiedzialności. Wolał wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

Odchyla się na oparcie kanapy i patrzy w sufit, a potem nakrywa twarz ramieniem i spędza tak wiele godzin. Pozostawiają go wyczerpanym, ale też całkowicie świadomym jednego: albo wreszcie weźmie odpowiedzialność i spróbuje zmienić przyszłość... albo spędzi resztę życia w strachu, już nigdy, przenigdy do nikogo się nie przywiązując.



rozdział 3 | główna | rozdział 5