Rozdział 5




Następne dni zlewają się w jedno. Na zewnątrz życie toczy się zwykłym torem, jednak Yue-lung ma wrażenie, że się z tego świata wypisał. Sypia źle, przez większość czasu jest zmęczony i ma problem, żeby się na czymkolwiek skupić. Prawie nie je, nie ma apetytu, jego główne źródło kalorii stanowi alkohol. W tym stanie nie musi o niczym myśleć i niemal niczego nie czuje, bo wyczerpanie i wino przytępiają emocje. Jakąś częścią siebie wie, że kiedy wróci z tego zamroczenia, będzie dwa razy gorzej, jednak odpycha od siebie myśl o jakimkolwiek potem.

Sing nie pojawił się ani razu, nie przesłał nawet żadnej wiadomości. Z krótkich meldunków, które są mu codziennie składane w chwilach, gdy jest bardziej przytomny, a których wysłuchuje bez żadnego zaangażowania, Yue-lung wie przynajmniej tyle, że sytuacja na mieście jest napięta, zaś gang Asha i Chińczycy jeszcze nigdy nie byli tak blisko otwartej wojny. Sing musi mieć ręce pełne roboty, próbując jakoś to załagodzić. Yue-lung zdaje sobie sprawę, że jako szef chińskiej mafii powinien coś zrobić, jednak nie ma ani sił, ani ochoty. Poza tym... Sing go o nic nie poprosił.

A powinien.

Yue-lung jest całkowicie pewny, że Sing nie wywołuje w nim żadnych pozytywnych uczuć - jednak równie mocno jest świadom uczuć negatywnych, które wywołuje brak Singa. Kiedy Singa nie ma - nie tyle fizycznie, ile w ogóle na planie, w pobliżu, w zasięgu - wówczas Yue-lung ma nieprzyjemne wrażenie, że coś jest nie w porządku. Przecież to właśnie Sing zadeklarował ich współpracę - teraz więc, gdy nagle zniknął, Yue-lung uważa to za element niepasujący do całości obrazu. Jest czymś logicznym w organizacji, że kiedy ktoś się do czegoś zobowiąże, powinien to wypełnić. Nawet on w swoim czasie wypełniał polecenia braci co do joty, nieważne jak wielkie obrzydzenie w nim wzbudzały. Tylko w ten sposób człowiek może sobie zasłużyć na uznanie, na opinię kogoś, komu można powierzyć zadanie. Aby coś osiągnąć, trzeba się pokazać jako osoba zasługująca na zaufanie.

Oczywiście Yue-lung nie byłby sobą, gdyby tęsknił za Singiem. Po prostu jest urażony i rozczarowany jego podejściem i po tygodniu coraz bardziej skłania się ku temu, by nigdy więcej się z nim osobiście nie zadawać. W miarę jak Sing odsuwa się w jego umyśle na dalszy plan, narasta przekonanie, że może liczyć tylko na siebie... i jednocześnie rodzi się w nim chęć, by jednak wrócić do świata. Ma już za sobą wiele takich epizodów - i także tym razem znajduje w sobie siłę, by spróbować iść dalej. Zna przepis. Jeść częściej i więcej, a pić mniej. Wystarać się o tabletki nasenne, dzięki którym prześpi w nocy więcej niż dwie-trzy godziny. W stopniu minimum zająć się swoim wyglądem. Znów czytać gazety i przyjmować informacje od siatki wywiadowczej. Natomiast jednego nie ma sensu robić: starać się znaleźć cel we własnym działaniu - najlepiej jest działać po prostu siłą rozpędu i zgodnie z rutyną.

Jednak kiedy po tygodniu Sing się nagle pojawia, Yue-lung mimo wszystko postanawia go przyjąć. I choć tego nie chce, od razu zauważa, że Sing nie wygląda dobrze. Z jego ruchów zniknęła zwykła energia, są teraz bardziej nerwowe, wręcz agresywne. Oczy ma zapadnięte i wydaje się, że od dawna nie spał. Może nawet trochę schudł.

A mimo tego to właśnie on zaraz na wstępie pyta:

- U ciebie wszystko okej? - czym wprawia Yue-lunga w całkowite osłupienie.

Yue-lung potrzebuje dobrych kilkunastu sekund, by odpowiedzieć.

- I kto to mówi - stwierdza wyniośle, niemal z irytacją, choć tak naprawdę czuje, że kłębią się w nim najróżniejsze emocje.

Sing wzrusza ramionami.

- Mnie nic nie jest - odpowiada lekceważąco.

"Tam jest lustro" - ma ochotę powiedzieć Yue-lung, jednak nie robi tego, bo nagle jest świadomy, że słowne utarczki są bez sensu.

- Słyszałem, że byłeś zajęty - mówi w zamian.

- Żebyś wiedział. Ale wszystko już powinno być okej - rzuca Sing, zapadając się w fotelu.

- Udało ci się zapobiec wojnie - nie pyta, tylko stwierdza Yue-lung, choć nie zna szczegółów.

- Nie jesteśmy w sytuacji, w której wojna z gangiem Asha byłaby nam na rękę. Poza tym... To nie są źli goście. Wcześniej byliśmy w stanie się dogadać i nawet działać wspólnie.

- Jak to zrobiłeś?

- Najpierw starałem się ich przekonać, że my także ponieśliśmy straty, ale to nie był dla nich argument. Dla nich Ash był kimś wyjątkowym, więc pewnie uważali, że nawet jeśli wykończą nas wszystkich, nie będzie to wystarczającą rekompensatą. W ruch poszły więc pięści... - mruczy Sing, zamykając oczy.

Yue-lung usiłuje to sobie wyobrazić, jednak wniosek, który osiąga, nie jest przyjemny.

- Znając ciebie... Pewnie powiedziałeś, że bierzesz całą odpowiedzialność na siebie...? - znów bardziej stwierdza fakt, niż pyta. - I że będziesz walczyć z każdym, kto ma do was żal, tak?

Sing znów wzrusza ramionami.

- Lao był nie tylko jednym z moich ludzi, ale też moim bratem. To oczywiste, że odpowiedzialność spada na mnie - mówi.

- Dużo ich było? Takich, którzy mieli żal?

- Kilku - odpowiada enigmatycznie Sing. Potem jednak otwiera oczy i patrzy na niego, prostując się nieco. - Ale skończyło się tylko na zadrapaniach, jeśli chcesz wiedzieć. I to nie moich. Jak powiedziałem, nie ma sensu, żeby między nami a nimi była zła krew. Chyba udało się ją oczyścić.

Yue-lung nie chciał wiedzieć, ale zdaje sobie sprawę, że tylko tego mógł się po Singu spodziewać. A potem, co zdumiewa go bardziej niż cokolwiek innego, odczuwa ulgę z powodu faktu, że w chwili obecnej Sing jest prawdopodobnie najmocniejszym dzieciakiem na ulicach Nowego Jorku. Wprowadza go to w taką konsternację, że zupełnie nie wie, co powiedzieć. Sing znów zapada się w fotel i zamyka oczy, i siedzą tak dłuższą chwilę w milczeniu.

Kiedy ta długa chwila ciszy staje się coraz dłuższa, Yue-lung orientuje się, że Sing najzwyczajniej w świecie zasnął. W pierwszym odruchu chce go obudzić, zawołać: "Chyba nie przyszedłeś tutaj spać?" albo "Nie mam całego dnia, więc z łaski swojej zwróć na mnie uwagę!"... jednak nie robi tego. Siedzi na swoim miejscu i wpatruje się w drzemiącego na fotelu chłopaka, bardziej niż kiedykolwiek uświadamiając sobie, że Sing jest jeszcze drobniejszy od niego. Nic w tym dziwnego, skoro jest całe dwa lata młodszy - jednak na co dzień emanuje taką energią i siłą, że ta różnica zupełnie nie rzuca się w oczy, zaś luźne ubranie robi swoje.

Teraz ta energia znikła i Sing wygląda po prostu na piętnastoletniego chłopaka, którym jest - w dodatku zmęczonego ponad wszelkie wyobrażenie. Jednocześnie Yue-lung nie może nie myśleć o osiągnięciach oraz umiejętnościach tego piętnastoletniego chłopaka, które czynią go kimś wyjątkowym. Znając go, Sing rzeczywiście spał w ciągu ostatniego tygodnia niewiele - może nawet mniej od niego - za to dwoił się i troił, dawał z siebie wszystko i jeszcze więcej, by zapobiec wojnie, i to mimo przygnębienia wywołanego śmiercią brata. Ktoś inny w jego sytuacji zamknąłby się w domu i usiłował ogarnąć w swojej rzeczywistości, odcinając od reszty ludzi i w ogóle całego świata - Yue-lung mógł kogoś takiego wskazać od razu - jednak Sing nigdy nie uciekał od odpowiedzialności, nawet jeśli czasem tak byłoby rozsądniej, bardziej zrozumiale. Podobnie jak zwykle brał jej na swoje ramiona więcej, niż było to potrzebne.

W miarę jak mijają kolejne chwile, w których słychać spokojny oddech uśpionego Singa, Yue-lung uświadamia sobie, że z jego głowy zniknęły postanowienia i deklaracje, które wyniósł z ostatniego tygodnia - tak samo jak gdzieś ulotniły się uraza i niechęć. Wreszcie ma wrażenie, jakby ten ostatni tydzień wcale się nie wydarzył, jakby oni dwaj widzieli się ostatni raz zaledwie wczoraj. Jakby nie było gniewnych słów po jednej i chłodnej obojętności po drugiej stronie. Tak naprawdę nie zdążył jeszcze Singowi zaufać, by ten ostatni tydzień miał cokolwiek zniszczyć. Oczywiście, mówi sobie zaraz, chodzi po prostu o to, że jest na tyle dojrzały, by potrafić wybaczyć dzieciakowi jego postępowanie - zwłaszcza uwzględniając korzyści, jakie z ich współpracy może mieć. Nic osobistego.

Dlatego kiedy Sing budzi się po około dwudziestu minutach - niemal zrywa się z fotela z wyrazem paniki na twarzy - Yue-lung stwierdza z ironią:

- Następnym razem od razu poproś o pokój. Oczywiście będziesz musiał zapłacić, ale wspaniałomyślnie skasuję mniej niż w hotelu. I nawet nie obudzimy cię o dziesiątej, żeby posprzątać.

- Przepraszam - mamrocze Sing i przejeżdża wierzchem dłoni po ustach. - Powinieneś był mnie obudzić.

- Kto jak kto, ale ja wiem, co to znaczy być koszmarnie niewyspanym - mówi Yue-lung wprost i natychmiast zawstydza go taka szczerość.

Sing skupia na nim spojrzenie i po chwili ciszy kiwa głową.

- Może rzeczywiście będę potrzebował pokoju - stwierdza cicho. - Wczoraj odbył się pogrzeb Lao. A jutro Asha - dodaje jeszcze ciszej, spuszczając wzrok.

Nagle wydaje się dziesięć lat starszy, a Yue-lung ponownie zdaje sobie sprawę z bariery, która ich oddziela - i sprawia mu to przykrość. Wie, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć uczuć Singa, gdyż nie jest zdolny do innych więzi niż więzi nienawiści... Może jednak właśnie dlatego potrafi patrzeć na tę sprawę krytycznie. Chce, by Sing jak najszybciej wrócił do siebie i był tym energicznym przywódcą chińskiego gangu co do tej pory.

- Sing, dlaczego obwiniasz się o to, co się stało? - pyta perfekcyjnie neutralnym tonem. - Przecież wiem, że tego nie chciałeś, na tyle cię znam. Rozumiem, że jako przywódca czujesz się odpowiedzialny za poczynania swoich ludzi... A Lao był nie tylko twoim podwładnym, ale też rodziną. Ale nie uważasz, że ta żałoba po Ashu jest przesadzona? - dodaje z najlżejszym odcieniem drwiny.

Sing wbija w niego spojrzenie, nagle wściekły. Zapala się gniewem w jednej sekundzie. Prowokacja zadziałała.

- Dwóch ludzi zginęło bez sensu, a ty uważasz, że przesadzam?! Nie, naprawdę nie chcę o tym z tobą rozmawiać!

- Dlaczego czujesz się winny, Sing? - ponawia pytanie Yue-lung, nie tracąc spokoju. - Bo chyba nie powiesz mi, że ty także uległeś jego wdziękom i straciłeś głowę dla idealnego Asha Lynxa?

Sing zrywa się z fotela i zaciska pięści, oddychając szybko, a Yue-lung zastanawia się, czy rzuci się na niego. Jednak w następnej sekundzie Sing odwraca się, a jego ramiona opadają, choć wciąż nie rozluźnia dłoni.

- Wciąż go nienawidzisz, mimo że już nie żyje. Mógłbyś już sobie dać spokój - mówi z wyraźnym trudem, siląc się na opanowany ton. - I nie, nie myślałem o Ashu w ten sposób. Po prostu... Nie zasługiwał, żeby zginąć. Nie w taki sposób... nie wtedy... Nie przeze mnie - dodaje szeptem, a potem przyciska dłonie do skroni.

- Sing, co ty zrobiłeś? - pyta Yue-lung po raz trzeci, widząc, że nacisk działa i niewiele już potrzeba.

Cisza.

- Nie wydaje ci się, że jestem jedyną osobą, która na pewno nie będzie cię obwiniać? Nie możesz tego powiedzieć ani swoim chłopakom, ani chłopakom Asha, prawda? Ale musisz to z siebie wyrzucić, bo dopóki tego nie zrobisz, nie będziesz w stanie tego zaakceptować - słowa przychodzą bez żadnego trudu, Yue-lung w ogóle nie musiał się nad nimi zastanawiać.

Sing przekręca głowę w jego stronę, ukazując profil. Przez chwilę wydaje się rozważać to, co usłyszał.

- Tobie mogę powiedzieć, ponieważ go nie znosiłeś i zupełnie cię to nie obchodzi, tak? - mówi, jakby się upewniał, choć w oczach ma wyraz rozpaczy.

- Tak - odpowiada Yue-lung po prostu.

Sing przysiada na oparciu fotela i krzyżuje ramiona na piersi. Udręka nie znika z jego twarzy. Wciąż na niego nie patrzy, jednak wydaje się trochę spokojniejszy. Podjął decyzję.

- "Jak Ash mógł stracić czujność i dać się zabić?" Pewnie wszyscy zadawali sobie to pytanie - mówi wreszcie, bardzo cicho. - Eiji przesłał mu list... przeze mnie. Tuż przed wyjazdem na lotnisko. Pewnie do samego końca miał nadzieję, że uda im się spotkać, ale Ash... nie chciał go widzieć. Więc dał mi ten list i poprosił, żeby przekazać. Cokolwiek w tym liście było... zupełnie wytrąciło Asha z równowagi... uczyniło go bezbronnym i ślepym na niebezpieczeństwo. Eiji był dla niego najważniejszy, ale może dopiero wtedy dowiedział się, że tak samo on sam był najważniejszy dla Eijiego - szepce w zamyśleniu, niemal zapominając, gdzie jest.

Ale Yue-lung nie zamierza pozwalać mu na zamyślenie, tak samo jak nie zamierza westchnąć z rezygnacją i pokręcić głową z przesadnym niedowierzaniem.

- Tylko tyle? - pyta chłodno.

Sing skupia na nim spojrzenie, jednak zanim zdąży coś powiedzieć, Yue-lung kontynuuje tym samym lodowatym tonem, wzmaganym przez wściekłość, która w nim wzbiera:

- Uważasz się winnym śmierci Asha dlatego, że przekazałeś mu ten list? Jesteś głupi czy co? To mógł być ktokolwiek inny, ktokolwiek.

- Ale...

- To nie twoja wina. Każdy ci to powie. Jest jasne jak słońce, że to nie jest twoja wina. Do jakiego stopnia możesz być świętym? Nawet jeśli uznamy, że Ash tak się rozkojarzył właśnie z powodu tego listu, to...

- Przestań! Nie mów te...

- ...to wówczas pierwszym i ostatnim winnym jest Eiji! Nikt inny!

- Zamknij się! ZAMKNIJ SIĘ!

Yue-lung się zamyka, jednak nie żałuje swoich słów. Nie, powiedziałby je znów i znów, setki razy, by każdy się dowiedział i zrozumiał. By to było jasne i oczywiste dla wszystkich bez wyjątku.

Sing wpatruje się w niego, znów rozsierdzony ponad wszelkie granice. Twarz ma niemal zupełnie białą, oczy szeroko otwarte, ręce ponownie zaciśnięte w pięści.

- Teraz możesz triumfować, prawda? Wybuchnąć śmiechem i zawołać: "To najzabawniejsza rzecz, jaką usłyszałem" - rzuca. - Przecież nic bardziej cię nie ucieszy niż rozpacz Eijiego. Mam nadzieję, że kiedyś udławisz się tą nienawiścią! I to zanim uda ci się go zupełnie zniszczyć!

A potem odwraca się i wypada z pokoju, zostawiając go w zdumieniu, bo Yue-lung ani przez moment tej rozmowy nie pomyślał o Eijim. Okumura Eiji zniknął z jego pola widzenia prawdopodobnie na zawsze, tak jak Ash, i nie ma najmniejszego sensu zawracać sobie nim głowy. Nie ma żadnego sensu go nienawidzić. Nie ma żadnego sensu się z niego śmiać.

"Tu od początku chodziło tylko o ciebie, Sing."



rozdział 4 | główna | rozdział 6