Rozdział 9




Yue-lung zbiega po schodach, choć łzy go niemal oślepiają, a potem wypada na zewnątrz i wsuwa się do limuzyny. Chowa się w jej cudownej ciemności i rzuca do kierowcy: "Do domu", choć powiedzenie tych dwóch słów wymaga jego całej siły. Jego wargi drżą, drży właściwie cały, więc obejmuje się ramionami, żeby powstrzymać się przed rozpadnięciem na kawałki. Usiłuje zapanować nad szlochem, zwiera powieki jak najmocniej, jednak łzy wciąż płyną. Przyciska rękę do twarzy i przełyka raz po raz, jednak pomaga to tylko tyle, że nie wybucha głośnym płaczem.

Sing go odepchnął.

Ta świadomość jest tak rozdzierająca, że powoduje jeszcze więcej łez. Yue-lung pragnął się z nim pogodzić, był gotów dać mu samego siebie, bo tylko tyle ma, ale Sing nie chciał nawet tego. Odrzucił go. Jest oczywiste, że go nienawidzi. Yue-lung przez tydzień łudził się... miał nadzieję, że uda im się wrócić do tego, co było przez ostatni miesiąc, że uda się odbudować to, co powoli między nimi zaistniało po wydarzeniach wiosny. Przez tydzień tego pragnął, o niczym innym nie myśląc, wreszcie zdecydował się zapłacić tym, co miał najlepszego - ale Sing nie przyjął tej ceny. Yue-lung prawdopodobnie tylko jeszcze bardziej go rozwścieczył i ostatecznie do siebie zniechęcił.

Nie ma nadziei.

Yue-lung zagryza wargi niemal do krwi, kiedy łkanie znów nim wstrząsa. Cały strach, cała obawa, którą starał się od siebie odsuwać przez ostatni tydzień, układając plany i podejmując decyzje, rzuca się na niego, bo teraz nie ma już nic, czym mógłby się przed nią osłonić. Nie jest w stanie wyobrazić sobie życia bez obecności Singa. Nie jest w stanie powrócić do tej wcześniejszej egzystencji, wypełnionej na zmianę pustką i nienawiścią - do innych i do samego siebie. Dzięki Singowi zyskał coś, co mogło go podtrzymać - zyskał jakąś nową, ciepłą i prawdziwą jakość, jakże inną od wszystkiego, co towarzyszyło mu przez poprzednie dziesięć lat.

Jednak był naiwny, sądząc, że zdoła ją zatrzymać. Potrafi tylko niszczyć. Nie wykształcił w sobie zdolności budowania więzi - za to doskonale nauczył się rozrywać te, które zdarzyły mu się zupełnym przypadkiem... sabotować własne szczęście w strachu przed krzywdą. Najpierw zrobił to z Blancą, a teraz z Singiem. Jest najbardziej żałosnym, najbardziej odrażającym stworzeniem na ziemi... i ma tego dość. Właśnie dziś, właśnie teraz przekonał się, że doszedł do ściany, której nie da rady pokonać, choćby nawet był najpotężniejszym człowiekiem na świecie - a nie jest. Czuje się zupełnie pozbawiony sił, chce się tylko położyć i zasnąć. I wreszcie, wreszcie odciąć się od tego bólu, który jakoś wciąż nie jest w stanie go zabić.

Kiedy dociera do domu, jest już na tyle opanowany, że nie płacze. W sypialni sięga po opakowanie leku nasennego i wysypuje na dłoń jego zawartość. Nie przygląda się kolorowym kapsułkom dłużej niż jedną chwilę. Potem łyka je, w łazience popija wodą, a następnie rzuca się na łóżko, przyciągając do siebie ręce i nogi. Ogarnia go spokój.

Zanim zawładnie nim senność, przypomina sobie zupełnie bez związku, że zostawił u Singa marynarkę.



Soo-ling siada na kanapie i usiłuje zrozumieć, co się do diabła właśnie zdarzyło. W najśmielszych wyobrażeniach - a fantazji mu nigdy nie brakowało - nie przypuszczałby, że może dojść do takiej sceny. Lee Yue-lung z własnej inicjatywy przyszedł tutaj i najwyraźniej miał zamiar przeprosić... tylko że owe przeprosiny nie mieściły się w zwykłych standardach. Cóż, "jego wysokość" zwykle nie mieścił się w standardach, nieważne co robił, dochodzi Soo-ling do szybkiego wniosku. Jednak było już pewną przesadą z jego strony zakładać, że Soo-ling miałby ochotę na...

Cóż, Yue-lung ma skłonność do przesady, uznaje w następnym momencie z rezygnacją.

O ile oczywiście gościowi nie pokręciło się w głowie do reszty, co też jest możliwe. Soo-ling po raz pierwszy od tygodnia czuje ukłucie winy na myśl, że odciął się od niego i ani razu nie zastanowił, jak też Yue-lung sobie radzi. Niby szef mafii jest starszy, ale Soo-ling wie doskonale, że w wielu aspektach bliżej mu do małego dziecka. Przez tydzień wiele się mogło wydarzyć... łącznie z popadnięciem w szaleństwo, haha... Ale tak naprawdę, uświadamia sobie, sam nie zachował się w porządku - przecież obiecał, że będzie do niego przychodził. No, może niezupełnie obiecał, niemniej jednak przychodził, i to codziennie.

Nagle ma wrażenie, że cały ten gniew i uraza z ostatniego tygodnia są zupełnie bez sensu... są wyrazem jego niedojrzałości. Przecież nic się w gruncie rzeczy nie stało - przeciwnie, sytuacja na mieście od dawna nie była tak dobra. Poza tym... wygląda na to, że Yue-lung naprawdę poczuwał się do winy za to, jak go potraktował, i naprawdę chciał, by się pogodzili. Z jakiego innego powodu by tutaj przyszedł - on, przyzwyczajony do tego, że to inni się do niego zawsze fatygują...?

Soo-ling usiłuje pomieścić w głowie ideę Lee Yue-lunga, który czuje się winny z powodu urażenia uczuć drugiej osoby, ale nastręcza mu to trudności i jest prawie że niemożliwe. Znacznie łatwiej można sobie wyobrazić, że była to gra... jednak kiedy przypomina sobie wyraz twarzy młodego szefa mafii sprzed chwili, skłania się ku myśli, że tym razem to nie było to. Yue-lung wydawał się wytrącony z równowagi i Soo-ling jakoś nie wierzy, by jego zdolności aktorskie były aż tak dobre.

Zaczyna być zły na samego siebie za to, jak zareagował. Znaczy się, ugh... zareagował właściwie - nigdy w życiu nie przyszłoby mu do głowy zrobić tego, co Yue-lung tutaj proponował. Nie musiał jednak tak obcesowo odmawiać... znaczy się, nie musiał odpowiadać taką wrogością. Jasne, był zaskoczony, ale... Wygląda na to, że oni dwaj wciąż nie nauczyli się spokojnie rozwiązywać swoich konfliktów, pod tym względem cały czas byli jak dzieciaki, które z miejsca się obrażają i uciekają, zamiast usiąść i porozmawiać, porozumieć się i znaleźć wyjście z problemu. Tydzień temu uciekł on, a teraz uciekł Yue-lung... Kiedy wreszcie zaczną zachowywać się jak poważni ludzie?

Yue-lung uciekł, ale spojrzenie, jakie rzucił na pożegnanie, nie daje Soo-lingowi spokoju. Yue-lung patrzył na niego, jakby Soo-ling wyrządził mu krzywdę. No, może był urażony tym, że Soo-ling odmówił jego... hmm, wdziękom. Ale może też odebrał jego reakcję jako niechęć do pogodzenia się. Jak on to powiedział: "Może to wystarczy"...? To brzmiało zupełnie tak, jakby chciał dać coś w ramach przeprosin. Oczywiście seks był ostatnim, na co Soo-ling miałby chęć, ale Yue-lung nie musiał o tym wiedzieć - zaproponował coś, co uznał za wystarczającą rekompensatę...

Soo-ling ma ochotę poczochrać się z frustracji. Wreszcie dochodzi do wniosku - być może najsensowniejszego w tym dniu - że niczego nie osiągnie, siedząc i myśląc. Pora jest już późna, ale z pewnością nie zbyt późna na niespodziewaną wizytę u tego konkretnego gospodarza. Oczywiście jest całkowicie prawdopodobne, że Yue-lung - tym razem on obrażony - nie zgodzi się z nim zobaczyć, więc może lepiej byłoby zaczekać do jutra... Coś jednak każe mu upierać się przy wcześniejszym spotkaniu, może poczucie, że mógłby choć raz mieć korzyść ze swojej impulsywności. Nie może być tak, że o obrażaniu się i uciekaniu nawet nie pomyśli dwa razy, ale kiedy przychodzi do bardziej właściwych zachowań, wówczas rozważa je po wielokroć.

Dojazd do rezydencji Yue-lunga nie zajmuje mu dużo czasu. Zostaje jak zawsze wpuszczony - już dawno temu dostał wolny wstęp o każdej porze dnia i nocy - i dowiaduje się, że "jego wysokość" jest w swoich pokojach. Soo-ling nie sądzi, by Yue-lung spał; jest na to za wcześnie. W salonie go jednak nie ma, a drzwi do sypialni są zamknięte.

- To ja, Sing - mówi po zapukaniu. - Chcę porozmawiać.

Odpowiada mu cisza. Tłumi westchnienie; mógł tego oczekiwać.

- Słuchaj, musimy przestać to robić... mam na myśli obrażanie się i uciekanie - mówi dalej, mając nadzieję, że przekona Yue-lunga do jakiejś reakcji.

Ze środka wciąż nie dobiega żaden dźwięk - a spodziewał się choćby znajomego "Wynoś się!". Marszczy brwi. Ma wrażenie, że coś jest nie w porządku.

- Wchodzę - zapowiada i naciska klamkę.

Lampa na stoliku nocnym jest włączona, światło wpada też z otwartych drzwi przylegającej łazienki. Na łóżku z baldachimem leży skulona postać.

- Hej...?

Yue-lung leży zupełnie bez ruchu, jakby spał, ale Soo-ling podświadomie wie, że to niemożliwe, bo Yue-lung nie byłby w stanie spać spokojnie w obecności innego człowieka - i nie obudzić się, gdy ktoś się przy nim pojawi. Podchodzi bliżej, ogarnięty coraz większym niepokojem. Jego stopa zawadza o leżący na podłodze plastikowy pojemnik, który chce się poturlać pod łóżko, ale Soo-ling bezwiednie podnosi go i czyta etykietę, choć nazwa nic mu nie mówi. A kiedy ponownie patrzy na leżącego na posłaniu człowieka, zdaje sobie sprawę, że Yue-lung   n i e   o d d y c h a.

- Rany boskie, nie możesz mi tego robić...! - wydaje z siebie jęk, potrząsając bezwładnym ciałem w nieskutecznej próbie obudzenia. - Pomocy! POMOCY!

Kroki na schodach, do sypialni wpadają ludzie w garniturach. Zamieszanie, podniesione głosy. Zadzwonić po ambulans, a potem czekać, czekać, niemal całą wieczność. Yue-lung tak naprawdę wciąż oddycha, ale bardzo wolno i bardzo płytko. Soo-lingowi wydaje się, że z każdą upływającą minutą robi się starszy o dziesięć lat, a wydłużające się przerwy pomiędzy oddechami Yue-lunga zwiększają stopniowo ryzyko ataku serca.

Jest wreszcie ambulans. Medycy przenoszą nieprzytomnego Yue-lunga na nosze i zaczynają go dotleniać, a Soo-ling przekazuje im puste opakowanie po leku oraz informacje - na temat jego stanu zdrowia, stosowania używek oraz że mogło upłynąć najwyżej pół godziny od zażycia tabletek - choć ma wrażenie, jakby to mówił ktoś inny, ktoś spokojny i skupiony, bo on sam czuje się w tym momencie jak przerażone dziecko, które straciło oparcie. Jedzie jednak do szpitala zaraz za ambulansem, bo niczego więcej nie może teraz zrobić, a potem spędza długie godziny w poczekalni izby przyjęć, modląc się i złorzecząc na przemian, wygrażając i składając obietnice.

I nie chcąc myśleć o tym, że wszystko może nie być dobrze.

Jest wściekły na Yue-lunga tak, jak jeszcze nigdy nie był. Mógłby go z tej wściekłości udusić gołymi rękami. Nie rozumie, jak można być tak głupim, by próbować się zabić. Życie jest na tyle niebezpieczne, że śmierć może trafić się zupełnie znienacka - a ten dureń, ten cholerny idiota postanowił sam ją na siebie sprowadzić. Soo-lingowi jakoś nie wydaje mi się, by opróżnił opakowanie leków nasennych tylko po to, żeby się porządnie przespać. Z drugiej strony - przerażenie ponownie chwyta go za gardło - mógł był zażyć jakąś wymyślną i działającą od razu truciznę, na nich przecież zna się jak nikt inny... więc może lepiej, że padło na zwykłe leki.

Tak czy inaczej, Soo-ling uważa samobójstwo za największą głupotę, jaką człowiek może popełnić. Nawet jeśli w życiu zdarza się wiele nieprzyjemnych albo złych rzeczy, nie znaczy to, że nie mogą się wydarzyć także dobre. Ale kiedy człowiek umiera, to traci możliwość, by doświadczyć jeszcze czegoś dobrego. Wszystko się kończy. Jednak ten głąb nawet o tym nie pomyślał, tylko łyknął leki i zrezygnował z szansy. Jak można wszystko widzieć w tak czarnych barwach, żeby zdecydować się na coś takiego?! Jak można tak zupełnie zatracić obiektywne spojrzenie?

Tak naprawdę Soo-ling woli się wściekać, bo wie, że jeśli pomyśli nad tym głębiej, wówczas sprawy nie będą się przedstawiać tak prosto. Ale przecież wcale się nie przedstawiają! Yue-lung być może... Nie, nie wolno mu tak myśleć. Musi wierzyć, że ten przebiegły wąż wyjdzie z tego, jak zawsze wychodził z każdej opresji. Inaczej wszystko straci sens i będzie po prostu koszmarną niesprawiedliwością.

Soo-ling zapomniał o tym, że Yue-lung chciał umrzeć - albo po prostu nie chciał o tym myśleć, bo nie mieściło się to w jego światopoglądzie. Ale Yue-lung sam mu to powiedział podczas tamtej pamiętnej rozmowy, która była swego rodzaju nowym początkiem ich znajomości, choć równie dobrze mogła być końcem. Powiedział, że w życiu podtrzymywały go jedynie nienawiść i pragnienie zemsty. Był gotów przyjąć śmierć z rąk Soo-linga - i teraz Soo-ling pamiętał nawet uśmiech, z którym Yue-lung na tę śmierć czekał... cholernie smutny uśmiech, jedyny, jaki u niego kiedykolwiek widział.

Soo-lingowi wydawało się, że podczas tamtej rozmowy dał mu jakiś nowy cel w życiu - współpracę z nim nastawioną na odzyskanie kontroli w mieście. Nawet tego nie planował, po prostu tak naturalnie wyszło - ale potem być może zadowolił się tym faktem, że dzięki niemu Yue-lung skupił się na działaniu i zapomniał o mniej wesołych sprawach. Powinien jednak wiedzieć, że takie rzeczy potrafią siedzieć w człowieku i co jakiś czas się odzywać. Powinien był wiedzieć, że tu chodzi o problem większy niż po prostu złe nastawienie - tak samo jak naiwnością było wierzyć, że Yue-lung po prostu się "ogarnie". To nie jest tak, że ktoś ci powie: "Hej, przestań myśleć o śmierci" - i wszystko nagle się odmieni jak za dotknięciem różdżki.

A nawet gdyby tak było... gdyby za to dotknięcie uznać samego Soo-linga... wówczas odpowiedzialność tak naprawdę spada na niego. Może i Yue-lung zachował się jak histeryzująca nastolatka - przedawkował leki, bo się wkurzył! - ale Soo-ling zdaje sobie sprawę, że nie doszłoby do tego, gdyby nie jego zachowanie. Czuje się więc winny i wie, że do śmierci nie wybaczy sobie, jeśli... jeśli...

Zaciska pięści i zagryza wargi, bo ma ochotę krzyczeć. Nie chce spędzić reszty życia w poczuciu winy. Może zabijać wrogów na ulicy i niczego nie czuć, ale... ale Yue-lung nie jest jego wrogiem. Nie jest też dokładnie jego przyjacielem, ale na pewno kimś, kogo Soo-ling nie chce ze swojego życia usuwać. Jest aroganckim i zarozumiałym dupkiem, który nie przejmuje się nikim, jest kapryśną księżniczką, która chce, by świat kręcił się wokół niej, jest wyrachowanym draniem, który zawsze musi postawić na swoim... ale Soo-ling wie o tym i akceptuje to, i już nawet nie potrafi wyobrazić sobie Lee Yue-lunga jako miłego i sympatycznego człowieka. Przywiązał się do niego i przywiązanie to pozwala mu widzieć za tą arogancją, kaprysami i egoizmem coś więcej... znacznie więcej - wystarczająco, by nie chcieć z niego rezygnować.

Wystarczająco, by mieć nadzieję, że wszystko jednak będzie dobrze. Nie z powodu własnego poczucia winy, ale dlatego, że Yue-lung zasługuje na to, by żyć i przeżyć jeszcze coś dobrego. A jeśli Sing Soo-ling może mieć w tym jakiś udział, to... to tym lepiej.

Jest już dobrze po północy, gdy odważa się zaczepić przechodzącego lekarza i pytać o stan niedoszłego (ma nadzieję) samobójcy.

- Pan Lee przeszedł płukanie żołądka, mające na celu zapobiec dalszemu wchłanianiu leku, i został przeniesiony na intensywną terapię - dowiaduje się. - Rokowanie jest dobre, biorąc pod uwagę, że przeżył aż do teraz. Jego stan powinien się stopniowo poprawiać. Wciąż jest nieprzytomny, ale oddycha samodzielnie, choć cały czas zbyt wolno, ponieważ substancja wciąż znajduje się w jego układzie nerwowym. Jest oczywiście podłączony do tlenu, więc saturacja utrzymuje się na odpowiednim poziomie.

Soo-ling nic nie mówi, wobec czego lekarz żegna się i odchodzi. Ulga jest tak wielka, że Soo-ling musi znów usiąść. Przez ostatnie godziny adrenalina trzymała go w ciągłym napięciu, a teraz nagle ma wrażenie, jakby zabrakło mu sił, ale jednocześnie ma ochotę się śmiać. Według lekarza zagrożenie minęło i Yue-lung przeżyje. Soo-lingowi wydaje się, że nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy jak w tej chwili. Zakrywa twarz dłonią i siedzi na ławce, usiłując jakoś wrócić do równowagi po doznanym wstrząsie.

Gdy wreszcie mu się to udaje, a ucisk w gardle słabnie, ponownie zaczyna wyobrażać sobie przyszłość. Kiedy Yue-lung odzyska przytomność, Soo-ling nakopie mu tak, że draniowi nigdy już do głowy nie przyjdzie robić takich rzeczy. A potem każe zrekompensować sobie straty psychiczne, których przez niego doznał. O tak, odbierze sobie z nawiązką cały ten strach i stres, aż Yue-lung pożałuje po stokroć, że kiedykolwiek wpadł na pomysł zrobienia sobie krzywdy.

Ociera twarz i idzie kupić sobie w automacie kawę. Nie zamierza się stąd ruszać do chwili, gdy Yue-lung znów otworzy oczy.



rozdział 8 | główna | rozdział 10