Rozdział 10




Yue-lung otwiera oczy. Widzi nad sobą nieznajomy sufit, jednak rozlegające się miarowe pikanie i specyficzny zapach uświadamiają mu, że jest w szpitalu. Mózg ma jak otoczony watą, lecz mimo to od razu przypomina sobie wydarzenia... ostatniego wieczora? Nie ma pojęcia, jak wiele upłynęło czasu. Pamięta, co zaszło u Singa, pamięta swoją rozpacz oraz to, że wziął całe opakowanie tabletek nasennych, żeby zasnąć i już się nie obudzić. Oceniając po sytuacji, nie udało się - i zupełnie nie wie, czy odczuwa z tego powodu ulgę czy wręcz przeciwnie. Jego emocje są stłumione, zupełnie jakby one jeszcze się nie obudziły.

Po dłuższej chwili kontemplacji sufitu przekręca głowę... by ujrzeć półleżącą na skraju łóżka postać, w której z miejsca rozpoznaje Singa. Ma wrażenie, jakby jego serce, które dotąd wydawało się bić strasznie wolno, przyspieszyło. Sing siedzi na krześle obok, ale górną połową ciała opiera się o brzeg wysokiego łóżka szpitalnego - i śpi. Poza nimi dwoma w niewielkim pokoju nie ma nikogo innego, ale za szybą za plecami Singa Yue-lung widzi pielęgniarkę.

Wraca spojrzeniem do chłopaka i zastanawia się, co jego obecność może oznaczać. Kiedy widzieli się ostatni raz, był zupełnie pewien, że Sing nie chce go więcej widzieć... a jednak teraz tu jest, prawdopodobnie spędził wiele godzin przy jego łóżku. Myśl ta powoduje ukłucie winy, a w następnej chwili Yue-lung łapie się na uczuciu, że chciałby dotknąć tej rozczochranej głowy leżącej na jego kołdrze. Nie ma jednak sił... a poza tym nigdy nie chciał budzić śpiącego Singa. Znając jego, pewnie wkrótce i tak się obudzi.

Nie mija więcej niż kilka minut, gdy Sing rzeczywiście wydaje z siebie coś pomiędzy chrapnięciem a mruknięciem i podnosi się do pionu. Wyciera twarz ręką, a potem patrzy na Yue-lunga i jego oczy rozszerzają się.

- Cześć - mówi tak po prostu. - Jak się czujesz?

Yue-lung patrzy na niego dłuższą chwilę bez słowa, aż Sing marszczy brwi.

- Hej, wszystko okej? Poznajesz mnie?

- Poznaję - szepcze Yue-lung w odpowiedzi, a potem niemal bez udziału woli dodaje: - Co ty tutaj robisz?

Sing marszczy się jeszcze bardziej.

- No tak, po co być miłym... - mamrocze z wyrzutem. - Ale przynajmniej widzę, że rzeczywiście wracasz do siebie, wasza wysokość - stwierdza, a coś w Yue-lungu kuli się na te kąśliwe słowa.

- Chodziło mi o to... dlaczego tu jesteś...?

- Jak to: dlaczego tu jestem? - pyta Sing z irytacją. - Przecież to jasne: martwiłem się o ciebie na śmierć. Jak mogłeś zrobić coś takiego? Nie myślałeś o tym, jak ja się będę czuł? Nie, oczywiście, że nie. Założę się, że nawet ci to przez myśl nie przeszło, bo myślałeś tylko o sobie. Jesteś najbardziej egoistycznym dupkiem, jakiego znam... Ale to akurat nic nowego.

Yue-lung usiłuje wyłowić z tej wypowiedzi jakąś sensowną treść.

- Martwiłeś się? - pyta cicho. - Myślałem, że mnie nienawidzisz.

- Powiedziałem ci już dawno temu, że nie jestem w stanie cię nienawidzić - odpowiada Sing z prychnięciem. - Dlaczego ty zawsze musisz sobie wyobrażać najgorsze i zupełnie nie przyjmujesz do wiadomości żadnych pozytywnych rzeczy? Albo je po prostu zapominasz?

- Akurat nic pozytywnego na razie nie powiedziałeś. Zjechałeś mnie z góry do dołu...

- O nie, jeszcze cię nie zjechałem. - Sing kręci głową. - To był zaledwie wstęp. Jestem na ciebie wściekły. Myślałem, że dostanę zawału, kiedy cię tam zobaczyłem, nieprzytomnego na łóżku. Byłem pewny, że już nie oddychasz. Jak mogłeś coś takiego odwalić? Naprawdę ci do reszty odbiło, ledwo cię odratowali...

Yue-lung nie słucha, skupia się tylko na informacji, że po ich ostatnim spotkaniu Sing do niego przyjechał... Ale po co?

- Dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć? - pyta, przerywając litanię narzekań... i chcąc, by to rzeczywiście brzmiało jak pytanie, nie zarzut.

Sing wbija w niego zaskoczone spojrzenie, jednak w jego odpowiedzi nie ma wahania.

- Nie możesz umrzeć.

- Poradzisz sobie beze mnie - mówi Yue-lung zrezygnowanym tonem. - Jesteś świetnym przywódcą, raz dwa zaprowadzisz porządek w mieście...

- Nie o tym mówię, durniu! - przerywa mu Sing. - Nie możesz umrzeć, bo to by była tragedia. Już tyle ludzi umarło bez sensu. Po co jeszcze do tego dokładać? Nie chcę widzieć, jak ktoś znów ginie, choć można temu zapobiec. To by była tragedia - powtarza. - Po tym, jak spotkało cię tyle krzywd... powinieneś żyć i być szczęśliwy. Przynajmniej ty - dodaje ciszej, zamyślając się.

- To nie takie łatwe...

- Zawsze to mówisz. Nie możesz się poddawać! Musisz znaleźć coś, co sprawi, że życie nabierze sensu. Masz je przecież tylko jedno - wskazuje Sing, jakby to był jakiś argument. - I dużo czasu, by szukać.

Yue-lung nic nie mówi. Patrzy na niego w milczeniu dłuższą chwilę, a potem odwraca wzrok. "Ale przecież znalazłem coś takiego", chciałby powiedzieć, ale nie jest w stanie.

- Hej... - dobiega go niepewny głos Singa. - To przeze mnie? To przeze mnie zrobiłeś to... co zrobiłeś... wczoraj?

Yue-lung ponownie przekręca głowę w jego stronę. Nie spodziewał się, że Sing skojarzy jedno z drugim. Chce potwierdzić, a potem chce zaprzeczyć, a potem sam już nie wie. Wydaje mu się, że jeśli kogoś ma winić, to prędzej samego siebie niż Singa - a kiedy już formułuje ten wniosek, jedynie utwierdza się w przekonaniu, że jest słuszny.

- To dlatego, że nie chciałem... no, tego... - mówi dalej Sing z jeszcze większym wahaniem. - Gdybym wtedy zrobił to, co chciałeś, żebym zrobił... um... Chociaż nawet nie wiedziałbym, co robić, haha...

Yue-lung dostrzega na jego policzkach rumieniec zakłopotania i tylko to ośmiela go, by się odezwać.

- Chciałem cię przeprosić - szepcze. - Tylko nie wymyśliłem innego sposobu, żeby pokazać, że to na serio. Wiele razy byłem przekazywany jako prezent, jako wyraz dobrej woli, więc pomyślałem...

- Głupi jesteś - przerywa mu Sing, kręcąc głową. - Nie możesz traktować siebie jak przedmiot. To obrzydliwe, nigdy bym czegoś takiego nie chciał - stwierdza, a Yue-lung ma wrażenie, jakby go uderzono.

- Nie chciałbyś...

- O rany, mam na myśli, że nie ma takiej potrzeby! - Sing znów wydaje się zirytowany. - Przecież nikt cię już nie zmusza do takich rzeczy. Uwolniłeś się od ludzi, którzy to robili. Czemu miałbyś dalej myśleć w ten sposób?

- Może to przyzwyczajenie. Nic innego nie wpadło mi do głowy - mamrocze Yue-lung. - Co innego mógłbym... oferować?

- Naprawdę jesteś głupi.

- Przestań mnie tak nazywać.

- Myślałeś, że nie wystarczy, że po prostu to powiesz? - pyta Sing tonem, jakby było to oczywiste. Może dla niego rzeczywiście było. - Pogodzilibyśmy się i po sprawie. Ucieszyłem się, kiedy wczoraj przyszedłeś, naprawdę. Sam miałem do ciebie dzisiaj iść na śniadanie, ale ty przyszedłeś pierwszy. Znaczy się... - Jego głos traci pewność. - No dobra, byłem w szoku, a potem zacząłeś się... no, rozbierać... i wszystko zrobiło się jeszcze bardziej dziwne...

- Sing, powinieneś popracować nad wyrażaniem siebie - rzuca Yue-lung machinalnie.

- I nawzajem - odcina się Sing, piorunując go wzrokiem. - Nie znam nikogo, kto byłby równie beznadziejny w przekazywaniu, co tak naprawdę myśli. Przeciwnie, robisz chyba wszystko, żeby ludzie rozumieli cię opacznie.

Zapada cisza, a Yue-lung wie, że to prawda. Zwodzenie, wprowadzanie innych w błąd jest dla niego tak naturalne jak oddychanie.

- Wracając do tematu... - podejmuje Sing, a w jego głosie znów jest wahanie. - Moja... obecność naprawdę tyle dla ciebie znaczy?

Yue-lung otwiera szerzej oczy, po raz kolejny zaskoczony. Więc Sing domyślił się nawet tego... Widać kiepski był z niego aktor. Ale, przypomina sobie, Sing zawsze widział przez niego na wylot. I zawsze potrafił swoje obserwacje ubierać w słowa.

- Nie planowałem tego - szepcze, odwracając wzrok.

- Dureń. Takich rzeczy zazwyczaj się nie planuje - stwierdza Sing paskudnie przemądrzałym tonem.

- To teraz jestem durniem, tak?

- Zawsze byłeś. Ale w takim razie... Nie nienawidzisz mnie?

Yue-lung znów spogląda na niego ze zdumieniem.

- Nie - odpowiada po prostu.

- Ale... Zakochany też nie jesteś? - pyta dalej Sing, znów zaczerwieniony po czubki włosów.

Yue-lung marszczy brwi.

- To było najgłupsze, co w życiu słyszałem - mówi. - Oczywiście, że nie jestem. - "Przecież nie jestem zdolny do miłości", dodaje w myślach.

- Dobrze wiedzieć - stwierdza Sing, sprawiając wrażenie, że mu ulżyło. - Zatem zapomnijmy o wszystkim.

Z jakiegoś powodu Yue-lung nie jest zadowolony z tej odpowiedzi. Budzi się w nim przekora, by wcale nie zapominać, tylko właśnie drążyć temat.

- Przyzwyczaiłem się do spędzania z tobą czasu, Sing - mówi cicho, choć jeszcze chwilę temu nie uważał się za człowieka, który mógłby się tak otworzyć. Ale do diabła z tym zwodzeniem, w tej sytuacji nic nie osiągnie, zachowując dla siebie to, co było ważne. - Do naszych rozmów, wspólnych posiłków. To zapewniło mi jakiś rytm... dodało treści. Pomogło skupić się na czymś... tak że nie musiałem cały czas myśleć o... o różnych złych rzeczach. Sprawiało, że czułem się lepiej, miałem więcej sił. Sprawiało mi przyjemność.

Sing gapi się na niego jak sroka w gnat.

- To tak samo jak mi - stwierdza po prostu.

Yue-lung zdaje sobie sprawę, że chciałby mu wierzyć... Znaczy się, na pewno powinien mu wierzyć, bo Sing - w przeciwieństwie do niego - nie jest człowiekiem, który potrafi kłamać w żywe oczy, ale...

- Ale wczoraj...

- Słuchaj, uznajmy, że wczoraj się nie wydarzyło, okej? - proponuje Sing, nie patrząc mu w oczy. - To była porażka komunikacyjna i... I w ogóle porażka. Powiedziałem ci przecież, że naprawdę się cieszyłem, że przyszedłeś. Po prostu... Po prostu w przyszłości musimy się bardziej przyłożyć do tego, żeby uniknąć nieporozumień... bo wychodzi na to, że obaj jesteśmy do nich usposobieni...

To, że Sing ujął ich obu w tej samej wypowiedzi, sprawia, że Yue-lung czuje śmieszne łaskotanie w środku. Nie ma jednak czasu, by się na nim skupić, bo w następnej chwili dociera do niego sens wypowiedzi.

- Więc...

- Zostanę przy tobie - Sing wchodzi mu w słowo z deklaracją, której się nie spodziewał. - Mamy jeszcze zbyt dużo do załatwienia. Ale nigdy więcej nie rób takich rzeczy.

- Nie chcę, żebyś to robił ze strachu - mówi Yue-lung, choć coś w nim wrzeszczy, żeby się zamknął i przyjął ofertę Singa bez żadnych uwag, jednak czuje, że to ważne. - Nie chcę, żebyś czuł się szantażowany.

- Bo akurat uwierzę, że dotąd się do szantażu nie uciekałeś.

- Raz czy dwa się zdarzyło...

- W tym tygodniu?

Yue-lung wywraca oczami, ale potem znów wbija w Singa wzrok, niemo błagając o tę konkretną odpowiedź.

I ta nadchodzi - powiedziana w tonie zupełnego przekonania.

- Nie, zostanę, bo chcę zostać, nie ze strachu - mówi Sing. - Jak powiedziałem, ja też się przyzwyczaiłem do naszej... hmm, współpracy. I chcę ją kontynuować. Poza tym... - Patrzy na niego krytycznie. - Przecież beze mnie taka ofiara losu jak ty zupełnie sobie nie poradzi.

Yue-lung prycha z urazą, w większości udawaną, bo tak naprawdę czuje przeogromną ulgę, której - wydaje mu się - blisko do szczęścia.

- Możesz mieć rację - mówi cicho, spuszczając wzrok.

Sing parska śmiechem, ale w następnej chwili zagryza wargi i ociera oczy. Potem odwraca głowę i mruga przez chwilę, przełykając raz po raz, a Yue-lung zdaje sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział go tak wyprowadzonego z równowagi. Znów ma ochotę, by wyciągnąć rękę i go dotknąć - coś, czego nigdy nie robił. Jest dla niego zupełnie jasne, że przysporzył Singowi zmartwienia - i, co też jest nowością, sprawia mu to przykrość.

- Przepraszam - szepcze. - Obiecuję, że to się nie powtórzy.

Sing wciąż patrzy w bok, ale przyjmuje jego obietnicę krótkim kiwnięciem - i tak też jest dobrze. Yue-lung wie, że jego deklaracja nie oznacza automatycznie chęci życia na zawsze... ale przynajmniej postanawia żyć teraz... i jeszcze przez jakiś czas.

Przypominają mu się słowa, które usłyszał od Blanki przy ich ostatnim spotkaniu: "Gdzieś jest ktoś, dla kogo staniesz się ważny i kto cię pokocha". Nie wie, czy Sing podchodzi pod kategorię kochania, ale przynajmniej jego troski może być pewien.

Tyle mu wystarcza w zupełności.



rozdział 9 | główna | rozdział 11