Rozdział 11




Później Yue-lung nie pamięta tej rozmowy. Pamięta tylko, że obudził się i zastał przy swoim łóżku Singa, jednak wszystko, co nastąpiło potem - o czym rozmawiali - w ogóle nie zapisało się w jego głowie. Lekarz powiedział, że taka amnezja to typowe następstwo przedawkowania leków nasennych i nic niebezpiecznego, ale Yue-lung czuje się okropnie ze świadomością, że odbyli z Singiem niewątpliwie ważną rozmowę, a on zupełnie jej nie pamięta. No ale jeszcze okropniej byłoby o nią zapytać, nigdy w życiu nie mógłby tego zrobić, więc milczy... i tylko zastanawia się, czy w sali chorych nie było może kamery, która rejestrowała wszystko, co się działo - wówczas mógłby chociaż zdobyć nagranie.

Jest jednak dziwnie spokojny, zaś fakt, że Sing w ogóle tu jest - i zachowuje się mniej więcej tak, jak zawsze - wskazuje, że najwyraźniej się pogodzili. A kiedy Sing oznajmia, że przeprowadza się do niego od zaraz - to znaczy od momentu jego wypisu ze szpitala - wówczas Yue-lung uznaje, że zdarzył się jakiś cud, i mimo wszystko stara się nie żałować, że nigdy nie uda mu się odzyskać wspomnień z tych kilku godzin po powrocie do przytomności. Kiedy jednak ostrożnie pyta Singa o przyczyny takiej decyzji, ów odpowiada stanowczym tonem:

- Nie ufam twoim ludziom. Oni są jak roboty, wypełniają tylko rozkazy i niczym się nie przejmują.

- A ty się przejmujesz? - pyta Yue-lung bez zastanowienia.

Sing kiwa głową, choć obrzuca go przy tym spojrzeniem, które mówi: "To chyba jasne? Po co o to pytasz, durniu?", a Yue-lung znów musi odpędzać żal z tytułu własnej niepamięci. Wyraźniejsze od żalu jest jednak inne uczucie: niechęć, by obciążać Singa bardziej, niż już to zrobił. Jest to uczucie nowe - nigdy wcześniej nawet nie myślał o tym, że jego postępowanie może być dla kogoś uciążliwe - jednak na tyle uporczywe, że nie zamierza go ignorować. To, że Sing wciąż jest w jego życiu i najwyraźniej zamierza być dalej, oznacza, że rzeczywiście się nim przejmuje... a w takim razie postępek Yue-lunga musiał być dla niego czymś przykrym.

Chyba że chodzi po prostu o strach, żeby Yue-lung nie zrobił czegoś takiego po raz kolejny. Sing chce go dopilnować; nie ufa mu na tyle, by być o niego spokojnym.

- Przecież powiedziałem ci już, że to nie to - odpowiada Sing z pewną irytacją, kiedy Yue-lung podpytuje go o tę kwestię. - Nie jestem za ciebie odpowiedzialny - dodaje mrukliwie. - Poza tym obiecałeś, że to się nigdy nie powtórzy, więc zamierzam ci wierzyć. Już zapomniałeś?

Yue-lung kręci głową. Zapomniał? Nie, w ogóle nie zapamiętał... Postanawia przy okazji powziąć pewne kroki, zanim uda mu się wygłupić jeszcze bardziej.

- Sing... A możemy ustalić, że nie będziemy wracać do tego, co się stało? - proponuje.

Sing patrzy na niego spode łba, ale ostatecznie kiwa głową. Może uważa wydarzenie za wystarczająco zawstydzające, by Yue-lung nie chciał go wspominać - i w ogóle zbyt krępujące, by o nim rozmawiać.

Sam Yue-lung nie wie, czy wstydzi się tego, co zrobił. Wydaje mu się, że postąpił zgodnie z tym, jak się czuł. Nie zamierza sobie tego wyrzucać... Jednak zdaje sobie sprawę, że nie zamierza także żałować, że mu się nie udało. Nie sądzi, by możliwe było odzyskanie woli życia ot tak z miejsca, jednak przynajmniej może spróbować żyć. Jeśli Sing będzie przy nim, z pewnością będzie to trochę łatwiejsze.

Jeśli coś napełnia go wstydem, to tylko to, że Sing musiał przez to przejść. Wcześniej raczej cieszyłby się faktem, że taką akcją zdołał odzyskać Singa - że jednak przeprowadził swoją wolę i wyszło na jego - ale teraz najwyraźniej choć trochę zmienił się jego sposób myślenia. Usiłuje się skupić się na tej idei, wymyślić, jak sprawić, by Sing nie musiał się czuć odpowiedzialny. Niby powiedział, że się nie czuje... ale jednocześnie Yue-lung ma wrażenie, że jego niedoszła próba samobójcza mocno nim wstrząsnęła.

Możliwe rozwiązanie, które wkrótce mu się objawia, wywołuje w nim sprzeczne emocje. Zamierza go spróbować - choć tyle jest w stanie zrobić. Poza tym... jak nigdy wcześniej przepełnia go poczucie, że nie wszystko jeszcze stracone. Dopiero po jakimś czasie rozpoznaje w nim nadzieję.



Karaiby są piękne o każdej porze dnia i roku, jednak Siergiejowi wydaje się, że przez ostatnie tygodnie stracił chęć, by cieszyć się czymkolwiek. Wciąż pochłania książki - to jedyny sposób, by skupić na czymś uwagę - jednak nie ma z nich żadnej przyjemności i kiedy odkłada kolejny wolumin, jego myśl wraca do rzeczywistego świata, który utracił swój urok być może na zawsze.

Siergiej zastanawia się, czy to niesprawiedliwość losu czy wręcz przeciwnie, że zdołał w życiu dopuścić do siebie tylko dwie osoby - i obie je na zawsze utracić, w dodatku znacznie wcześniej, niż się spodziewał. Najwidoczniej jednak ktoś taki jak on: morderca, który pozbawił życia wiele ludzi, nie zasługuje na szczęście i naiwnością - czy wręcz bluźnierstwem - byłoby go oczekiwać.

W dniu pogrzebu Asha padał deszcz. Krople uderzały w trumnę, mieszały się ze łzami członków gangu, którym nie przyszło nawet na myśl, by schronić się pod parasolami. Na cmentarzu nieomal doszło do incydentów wrogości skierowanych na gang Chińczyków, reprezentowany przez jednego jedynego Singa Soo-linga, który podczas uroczystości stał z kamienną twarzą w oddaleniu od całej reszty. Gdyby Siergiej nie był tak zobojętniały na wszystko, mógłby opowiadać tych chłopakom godzinami o bezinteresowności młodego Chińczyka - i jego niekłamanej sympatii do Asha - nie tylko z tego powodu, że sam Ash nie pragnąłby konfliktu między dwoma gangami. Jednak jego przygnębienie sprawiło, że nie odezwał się do nikogo ani słowem, zostając z własnym bólem i pozostawiając innych z ich bólem. Tak samo nie rozmawiał z Singiem, odpowiedział tylko skinieniem na jego skinienie, kiedy stali tam obaj z dala od pozostałych i od siebie.

Potem wrócił do siebie, jednak wszystko wydaje mu się szare i pozbawione blasku. Uświadomił sobie, że Ash, którego imię oznacza popiół, nadawał jego życiu kolorów. Nie musieli być razem, jednak przez te kilka lat Siergiej zaakceptował obecność Asha w swoim życiu - i był z niego dumny, i cieszył się nim. On, który jedynie niszczył, zdołał też coś stworzyć, bo Ash był w pewnym stopniu jego dziełem. Był.

Dowiedział się, co zaszło. Dowiedział się o bezsensownej śmierci Asha - ale czy jakakolwiek śmierć miała sens? Dowiedział się, że Ash został zabity przez innego dzieciaka z ulicy, ale przyczyną, dla której tak się stało, był list od tego japońskiego chłopca. Siergiej nie zamierza winić Eijiego - zastanawia się tylko, czy jednak nie pomylił się, uważając Japończyka za najlepsze, co Asha w życiu spotkało. Zastanawia się, na ile sam jest winny, bo nie zdołał przekonać Asha, by dał sobie z nim spokój - na początku naprawdę tego pragnął, jednak gdzieś po drodze to Ash przekonał jego... Teraz Ash nie żyje, Japończyk jest w swojej Japonii - może przynajmniej tam chłopcy mogą żyć bezpiecznie i mieć marzenia? - zaś on sam... czuje się winny.

Ta świadomość sprawia, że przypomina sobie jeszcze jednego chłopca, z którym los przeciął mu drogi. Przez ostatni miesiąc starał się o nim nie myśleć - a jeśli już, to starał się wzbudzić w sobie niechęć - jednak co jakiś czas wciąż wraca do niego jego wspomnienie. Zastanawia się, jak Lee Yue-lung sobie radzi i czy wszystko z nim w porządku. I choć raz po raz napomina samego siebie, że lepiej będzie już nikogo do swojego życia nie przyjmować, to wciąż nie przestaje pytać samego siebie, czy nie powinien był zaakceptować jego propozycji. Może gdyby wciąż był w Nowym Jorku, Ash nie...

Dzwonek telefonu przerywa jego rozmyślania. Nie ma ochoty na rozmowy, a jednak cofa się do wnętrza domu, by odebrać... może dlatego, że w ostatnich miesiącach dzwoniła do niego tylko jedna osoba - osoba, której nie może wyrzucić ze swojej głowy, nieważne jak próbuje. Kiedy słyszy w słuchawce znajomy głos, wciąż wywołuje to w nim sprzeczne emocje, bo nigdy nie zdołał młodego szefa mafii polubić, a mimo to przywiązał się do niego.

- Nie planowałem do ciebie dzwonić - mówi Yue-lung zaraz po przywitaniu i prośbie o wysłuchanie do końca, więc Siergiej słucha. - Ale jeszcze jeden raz chciałbym cię poprosić, żebyś zgodził się pracować jako mój ochroniarz. Ostatni raz, więcej cię nie będę niepokoił. Zdaję sobie sprawę, że możesz nie mieć na to ochoty... zwłaszcza po ostatnim. Zupełnie nie dziwię się, jeśli nie chcesz... zadawać się ze mną. - Milknie na chwilę. - Jednak sytuacja się trochę zmieniła. Zrobiłem coś... niemądrego, czym przysporzyłem kłopotów człowiekowi, który na to nie zasłużył. Nie chcę obciążać go dodatkowo odpowiedzialnością za moje bezpieczeństwo... dlatego bardzo bym chciał powierzyć to tobie. Jeśli będziesz moim ochroniarzem, to przy twoich umiejętnościach nikt nie będzie miał powodów do niepokoju... - Znów cisza, która przedłuża się w nieskończoność. - Hej, jesteś tam? Powiedz coś...!

- Jestem, wasza wysokość - mówi Siergiej, usiłując pozbierać się po zaskoczeniu, którego właśnie doznał, a które pozbawiło go mowy. - Zastanawiałem się... - "...czy ktoś cię nie podmienił", chce powiedzieć, ale oczywiście nie może. - ...nad twoimi słowami.

- Na serio wydzwaniałeś do niego i prosiłeś, żeby zgodził się znów dla ciebie pracować? - słyszy nagle w tle znajomy głos.

- Sing! Co... Jak śmiesz mnie podsłuchiwać? Wynoś się stąd natychmiast! Prowadzę prywatną rozmowę!

- To trzeba było zamknąć drzwi, żebym nie słyszał. Poza tym jaką "prywatną rozmowę"? Było o mnie, więc chyba mam prawo w niej uczestniczyć?

- Przepraszam cię na moment - odzywa się Yue-lung do słuchawki. - Sing, czego w poleceniu "Wynoś się stąd" nie rozumiesz?!

Siergiej ma wrażenie, że minęło bardzo dużo czasu, odkąd czuł się tak zdumiony... choć jednocześnie ma niespodziewaną - niemal zapomnianą - ochotę uśmiechnąć się.

- Wasza wysokość... może powinniśmy przełożyć tę rozmowę na później? - proponuje. - Jesteś zajęty...

- Nie jestem zajęty! Znaczy się... Ugh, Sing, zamierzasz tak tutaj stać?!

- Nie. Daj mi z nim pogadać.

- Co?! Dlaczego miałbym...

- Wasza wysokość, może tak będzie najlepiej...? - rzuca Siergiej. - Załatwimy to szybko...

- Naprawdę wolisz z nim rozmawiać niż ze mną? - pyta Yue-lung z urazą.

- No już, dawaj słuchawkę. Sing z tej strony - w słuchawce rozlega się rezolutny głos przywódcy chińskiego gangu. - Właśnie się przeprowadziłem do "jego wysokości", bo ten głupek przedawkował leki nasenne i wylądował nieprzytomny w szpitalu, ledwo go odratowali. Więc teraz pilnuję go dzień i noc, żeby znów czegoś takiego nie odwalił...

- Co?! Mówiłeś, że mi wierzysz, że...

- Nie przeszkadzaj mi, kiedy rozmawiam przez telefon. I, jak słyszałeś, czuje się winny aż miło. Jeśli o mnie chodzi, to z całą pewnością poradzimy sobie bez ciebie - mówi Sing z rezerwą. - Jednak ten dureń wyraźnie pragnie, żebyś tutaj był, więc rozważ tę propozycje, okej? Nigdy nie widziałem, żeby tak się uśmiechał jak przed chwilą, kiedy odebrałeś...

- Sing, jesteś największym prostakiem na świecie! Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak dyskrecja?! Nawet jeśli pozwoliłem ci się tu przeprowadzić, nie oznacza to, że masz prawo za mnie decydować!

- Więc po prostu rozważ to - powtarza chłopak niechętną prośbę. - Pamiętaj, że "jego wysokość" ma forsy jak lodu, więc zażądaj odpowiedniego wynagrodzenia za swoje usługi. Choć, jak powiedziałem, sam bym sobie poradził. Ja cię tu wcale nie potrzebuję.

- Sing, nie musisz być o mnie zazdrosny - mówi Siergiej i dopiero potem zastanawia się nad tymi słowami, które przyszły mu same, gdy słuchał zastrzeżeń młodego Chińczyka.

- Nie jestem! - słyszy gniewną odpowiedź, a potem szumy na linii.

- Bardzo cię przepraszam za niego - w słuchawce ponownie odzywa się Yue-lung. - Już sobie poszedł, więc cokolwiek mu powiedziałeś, zadziałało. - Milknie na dłuższą chwilę, aż w końcu mówi ciszej: - Nie chciałem, żeby ta rozmowa tak wyglądała...

- Naprawdę próbowałeś... zrobić sobie krzywdę? - pyta wreszcie Siergiej.

Cisza, która wystarcza za odpowiedź. Siergiej ma ochotę westchnąć. Chce zapytać Yue-lunga o to, co się stało, ale to nie jest temat na telefon - jednak w takim razie na kiedy?

- Rozmawiałeś w szpitalu z psychiatrą?

- Uciekłem, zanim go do mnie przyprowadzili. Znaczy, wypisałem się. Ale teraz wszystko jest już okej.

Siergiej znów tłumi westchnienie. Na pewno nie jest okej, ale jeśli Yue-lung tak się czuje, to dobre chociaż to. Usiłuje przetworzyć to, czego dowiedział się podczas tej dziwnej, trójstronnej rozmowy, i wraca do słów, które padły na samym początku.

- Uważasz, że jeśli będę dla ciebie pracował, Sing będzie spokojniejszy? - pyta najbardziej neutralnym tonem, jaki jest w stanie przywołać.

- Jestem tego pewien! - poziom nadziei w głosie Yue-lunga wzrasta momentalnie. - Ja naprawdę nie zamierzam więcej robić... czegoś takiego... ale oczywiście on mi nie wierzy, jak się okazało. Więc jeśli jakoś da się zrobić, żeby nie martwił się aż tak... to byłoby dobrze.

Siergiej usiłuje dosłuchać się w jego głosie fałszu, jednak nie jest w stanie go znaleźć. Tak jak wcześniej zdarzało mu się widzieć tę stronę Yue-lunga, której ów na co dzień nie pokazywał - może nawet nie zdawał sobie z niej sprawy - tak i teraz jest zupełnie pewien, że młody szef mafii mówi szczerze. Nie jest jednak gotowy, by podjąć decyzję i składać deklaracje.

- Wasza wysokość, zadzwonię do ciebie w ciągu trzech dni i dam ci odpowiedź, dobrze? - stwierdza w zamian.

- Oczywiście - odpowiada Yue-lung pogodnie. - Będę czekał. Do usłyszenia!

Siergiej odkłada słuchawkę i wychodzi na ganek, by oprzeć łokcie na balustradzie. Zdaje sobie sprawę, że przygnębienie, w którym przebywał przez ostatnie tygodnie, na chwilę zelżało. Rozmowa z dwoma młodymi Chińczykami była na tyle niecodzienna i niestandardowa, że wyrwała go z duchowego letargu. Yue-lung i Sing przypomnieli mu - jemu, którego myśli zdominowały śmierć i strata - o życiu... i to było dobre.

Nie zapytał, czy Yue-lung znalazł w Singu człowieka, którego potrzebował; wydaje mu się to oczywiste - biorąc pod uwagę, że młody szef mafii nie chce młodszego chłopca obciążać bardziej, niż już to zrobił. A z drugiej strony Sing, który wyraźnie gotów jest wziąć ten ciężar na swoje barki i nieść go, bez uciekania się po pomoc do kogokolwiek - jego troski nie dało się nie zauważyć. Są z całą pewnością dziwną parą, jednak może właśnie to świadczy o sile ich więzi.

Wpatrując się w intensywną zieleń ogrodu, której tak naprawdę nie widzi, po raz kolejny uświadamia sobie, że Yue-lung i Sing są wciąż dzieciakami, które mają tylko siebie. Siergiej zostawił ich z odpowiedzialnością, którą teraz wyraźnie starają się dźwigać... choć powinni przekazać ją dorosłemu. Wreszcie pozwala sobie na wstyd z tego powodu i przyznaje, że podjął złą decyzję - wtedy, wiosną, gdy pożegnał ich obu, umywając od nich ręce. Wreszcie jest gotów wziąć się za naprawianie tego błędu - póki jeszcze może... póki nie jest za późno.

Kiedy to postanawia, robi mu się lżej na duszy. Nie chciał się już nigdy do nikogo przywiązywać, by nigdy już nie musieć obawiać się straty... jednak teraz nie jest w stanie oprzeć się świadomości, że człowiek jednak może nie być stworzony do samotności.



rozdział 10 | główna | rozdział 12