Decyzja o przeprowadzce do Yue-lunga jest zupełnie spontaniczna i bazuje na instynkcie Soo-linga, który często kieruje jego poczynaniami. To jest taki przekaz o treści: "Tak trzeba, tak jest słusznie", któremu wierzy bez zastrzeżeń. Dopiero potem zastanawia się, czy tak wypada, żeby dzieciak z ulicy zwalał się na głowę młodemu arystokracie - ale dzieje się to już po tym, jak Yue-lung tylko kiwnął głową, jakby w ogóle nie zamierzał protestować, więc rozważanie tego nie ma sensu. Soo-lingiem kierują troska, niepokój, poczucie winy i duma, w tej właśnie kolejności. Nie jest zresztą tak, że boi się stricte tego, że Yue-lung mógłby znów spróbować się zabić - to raczej ogólna obawa o dobre samopoczucie cokolwiek niestabilnego psychicznie człowieka, który jest dla niego ważny. Taka obawa, która po prostu wynika z troski. Jeśli zaś chodzi o winę i dumę... Cóż, Sing Soo-ling wydaje się Lee Yue-lungowi niezbędny do życia, mówiąc z pewną przesadą, i powoduje to więcej emocji pozytywnych niż negatywnych. Jak doszedł do wniosku już w szpitalu, Yue-lung zasługuje na to, by przeżyć jeszcze coś dobrego, i jeśli Soo-ling może w tym jakoś pomóc, to z chęcią pomoże... zwłaszcza po tym, jak swoim postępowaniem nieomal doprowadził do tragedii. Soo-ling zdaje sobie sprawę, że jest w tym też jakaś próżność, ale właściwie napełnia go to zadowoleniem. Nigdy nie zamierzał być aniołem, który myśli tylko o innych. Chyba. Zastanawia się oczywiście nad tym, jak przeprowadzka wpłynie na kierowanie gangiem, jednak szybko uznaje zdroworozsądkowo, że to tylko rozwiązanie tymczasowe - nie zamierza przecież mieszkać z Yue-lungiem przez resztę życia - a poza tym... W ostatnich tygodniach i tak spędzał tutaj wiele czasu, więc szczególnej różnicy nie będzie. Z pewną jednak ulgą przyjmuje myśl o powrocie Blanki. Ten człowiek ma na Yue-lunga wpływ wręcz zbawienny i można założyć, że w jego obecności temu głupkowi nie tylko nie przyjdą do głowy żadne durnoty, ale też będzie się czuł lepiej. O umiejętnościach bojowych ochroniarza nie ma nawet sensu wspominać - Soo-ling widział go w akcji i jest zupełnie pewien, że Blanca obdarzony jest talentem nieprzeciętnym. Wraca w myślach do słów, które od niego usłyszał... i dochodzi do wniosku, że może rzeczywiście jest trochę zazdrosny. Zaraz jednak uznaje, że trudno oczekiwać, by w wieku niespełna szesnastu lat mógł się równać z przynajmniej dwa razy starszym gościem, w którym domyśla się byłego żołnierza czy innego komandosa. Blanca - to pewnie nawet nie jest jego prawdziwe imię - prawdopodobnie zajmował się rzemiosłem wojennym już wtedy, gdy Soo-linga jeszcze nie było na świecie. W jego wieku Soo-ling z całą pewnością nie będzie gorszy. Zazdrość czy nie, dobrze będzie mieć kogoś takiego obok, żeby miał oko na tego durnia, który mu się dostał jako przywódca syndykatu. Dureń przywódca syndykatu aktualnie przestał się już boczyć na niego za ingerencję w rozmowę z Blancą - przeciwnie, wydaje się cały w skowronkach (w jego wersji), więc najwyraźniej Blanca dał mu odpowiedź pozytywną. I dobrze, bo przynajmniej nie snuje się po kątach ani nie rzuca kieliszkami. Soo-ling zdążył już zauważyć, że u Yue-lunga dobre samopoczucie przekłada się na chęć działania i skupienie na nim. - Gdzie planujesz się urządzić? - pyta "jego wysokość". - Choćby tutaj. - W salonie? Nie wygłupiaj się, pokojów nie brakuje. - Co ci przeszkadza, że prześpię się na kanapie? Przecież nie zamierzam tutaj cały czas siedzieć. Chyba nie zapomniałeś, że wciąż mam na głowie swój gang. - To ty postanowiłeś się tutaj przenieść - przypomina Yue-lung, marszcząc brwi. - Skąd mam wiedzieć, co zamierzasz tu robić? - Spędzać z tobą więcej czasu. Yue-lung otwiera usta, a potem je zamyka. Wpatruje się w niego bez słowa, a potem odwraca wzrok. - Śpij, gdzie ci się podoba - mamrocze w odpowiedzi, co tylko upewnia Soo-linga, że metoda nacisku bezpośredniego działa. W następnej chwili Yue-lung rzuca jednak kategorycznie: - Ale do mojej łazienki wstęp wzbroniony! Masz najbliższą na końcu korytarza. Spanie okazuje się znacznie bardziej skomplikowaną sprawą, niż Soo-ling mógłby przypuszczać. Kanapa czy nie kanapa, wieczorem jak zawsze zasypia, gdy tylko przyłoży głowę do poduszki - jednak w środku nocy budzi się i przez chwilę usiłuje się zorientować z jakiego powodu. Odgłosy dochodzące z sypialni obok wskazują, że Yue-lunga męczy jakiś koszmar. Soo-ling zrywa się z kanapy i chce go iść obudzić, ale w drzwiach przypomina sobie, że Yue-lung nie znosi, kiedy się go dotyka. Okazuje się jednak, że samo otwarcie drzwi wystarczyło - on ma naprawdę bardzo lekki sen - bo jęki i stłumione krzyki przeszły w szybki oddech, zaś szelest sugeruje, że Yue-lung usiadł w pościeli. - Chciałem cię obudzić - mówi Soo-ling, by go nie przestraszyć, skoro już wystarczająco zrobiły to złe sny. - Miałeś koszmar. Yue-lung stara się opanować oddech. - Oczywiście, że miałem - mówi wreszcie głosem, w którym brzmi zmęczenie. - Zawsze mam, kiedy śpię bez tabletek. - O tabletkach na razie możesz zapomnieć - stwierdza Soo-ling, choć sprawia to, że czuje się jak ten zły. Yue-lung nic nie mówi, nabiera kilka głębokich wdechów i ponownie się kładzie. - Nie chciałem cię obudzić - rzuca. - Spróbuj spać dalej, to się... To się może nie powtórzy. Soo-ling cofa się do salonu, jednak zatrzymuje się z ręką na klamce. - Chcesz, żebym zostawił drzwi otwarte? - pyta. - Zostawię tylko trochę uchylone. - I co jeszcze? Wtedy na pewno nie zasnę. - Przecież cię nie zgwałcę. - Tak, wiem. Ostatnim razem dałeś mi wyjątkowo jasno do zrozumienia, że nie dotknąłbyś mnie nawet kijem, dziękuję bardzo. - Nie wierzę, że wciąż się o to dąsasz. Powiedziałem ci, co mnie wtedy wkurzyło: że traktujesz się jak jakiś... towar. Nie chcę czegoś takiego. - W takim razie jak chcesz, żebym się traktował? Soo-ling milczy. Nie spodziewał się tego pytania. - Sing? - słyszy. - Jeśli mi nie powiesz, nie będę mógł zasnąć - mówi Yue-lung w znajomym tonie pretensji. - A jeśli ci powiem, to będziesz mógł? - rzuca Soo-ling bez namysłu i w następnej chwili uświadamia sobie, jak to zabrzmiało. - Znaczy się... Traktuj się normalnie. Dobrze. Szanuj się. Traktuj się jak człowieka. Odpowiada mu cisza. - Spróbuj zasnąć - mówi wreszcie i wraca na kanapę. Drzwi zostawia lekko uchylone. Następnej nocy Yue-lung znów budzi się z krzykiem, a Sing znów stoi w drzwiach. - Dlatego chciałem, żebyś spał w innym pokoju... - Nic takiego nie mówiłeś! - stwierdza Sing z wyrzutem. Yue-lung włącza lampę przy łóżku. - Chodź tutaj - mówi, wskazując na fotel. - To się będzie powtarzać każdej nocy - oznajmia, kiedy Sing już usiadł; nie patrzy mu w oczy. - Nie chcę, żebyś przeze mnie źle spał. - O mnie się nie martw - pada błyskawiczna odpowiedź. - Potrafię zasnąć zawsze i wszędzie. Yue-lung uśmiecha się blado; wie o tym dobrze. - Naprawdę to się powtarza co nocy? - odzywa się Sing ponownie, a w jego głosie wahanie miesza się z ciekawością... i z czymś jeszcze. - Odkąd pamiętam - odpowiada Yue-lung ze zmęczeniem. - W takim razie zupełnie nie dziwię się, że na co dzień jesteś taki wredny - stwierdza Sing, choć jego słowom brakuje złośliwości. - Jakoś można temu zaradzić? - pyta w następnej chwili, jak zawsze ukierunkowany na przyszłość, na rozwiązanie. - Tabletki pomagają. - Miałem na myśli, jak można sprawić, żeby się skończyło na dobre. Yue-lung spogląda na niego, marszcząc czoło. Nigdy nawet nie myślał o tym, że jego koszmary miałyby się skończyć - raczej sądzi, że będą go męczyć aż do śmierci. Sing wbija w niego skupiony wzrok. - No? - Nie wiem - odpowiada, wzruszając ramionami. - Przecież nie możesz być jedyną osobą na świecie, którą męczą koszmary. Powinieneś zapytać jakiegoś specjalisty od głowy. - Sugerujesz, że z moją głową jest coś nie tak? Teraz Sing patrzy na niego z niedowierzaniem. - Zawsze było - odpowiada tonem oczywistości. - Właśnie, powinieneś porozmawiać z psychiatrą. - Nie potrzeba mi psychiatrów. - Więc czego ci trzeba? Yue-lung milczy. - Cóż, ja w każdym razie jestem tutaj. I Blanca może też będzie - stwierdza Sing tonem, który w uszach Yue-lunga brzmi przemądrzale. Yue-lung kładzie się i naciąga kołdrę na głowę. - Wynoś się i daj mi spać. - Z przyjemnością. Trzeciej nocy Yue-lung zaskakuje Soo-linga pytaniem: - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? Znów siedzą w sypialni: Yue-lung na łóżku, on na fotelu. Lampa na nocnym stoliku daje przyjemne światło. Z jakiejś przyczyny Soo-lingowi ten pokój w tej właśnie chwili wydaje się najbezpieczniejszym miejscem na świecie - takim, w którym można powiedzieć wszystko bez obawy, że zostanie to wykorzystane. Zaczął się przyzwyczajać do tych nocnych rozmów. - Uważasz, że jestem miły? Cóż, jeśli porównać z tym, jak ty mnie traktujesz... - Sing, pytam serio. - Może dlatego, że nie wydaje mi się, żebyś spotkał w życiu wiele osób, które traktowałyby cię dobrze, wasza wysokość. Mam rację? - To jeszcze niczego nie tłumaczy. Nie? Może i nie. Soo-ling jednak wraca do samego pytania, by się nad nim zastanowić. - A nie wydaje ci się, że traktuję cię normalnie? - pyta po chwili. - Wydaje ci się, że jestem dla ciebie miły, ale to nie świadczy o mnie, tylko o tobie. Przyzwyczaiłeś się do niechęci, prawda? - "Zwłaszcza że przeważnie robisz wszystko, żeby ją w innych wzbudzić", dodaje w myślach. - I dlatego jesteś zdziwiony, że ktoś ci jej nie okazuje. U ciebie wszystko jest zawsze strasznie pokręcone, zdajesz sobie z tego sprawę? Yue-lung milczy. Wygląda na okropnie zmęczonego, włosy ma rozczochrane, ale skupienie w oczach świadczy, że jego mózg mimo wszystko intensywnie pracuje. Wreszcie kiwa głową. - Ale wiesz, wcześniej nie uważałem, że jesteś miły - mówi. - Wręcz przeciwnie. - To też świadczy bardziej o tobie niż o mnie - upiera się Soo-ling. - Ja się nie zmieniłem. Tym razem Yue-lung kręci głową. - Nie. Jesteś milszy. - No dobrze, może trochę - przyznaje Soo-ling. - Dlaczego? Soo-ling ma ochotę westchnąć. Odwraca wzrok, ale zaraz znów patrzy na siedzącą na łóżku postać. Yue-lung wpatruje się w niego i wyraźnie pragnie odpowiedzi... pragnie jej, jakby od tego zależało jego życie, i Soo-ling uświadamia sobie, że jeśli ma być szczery - także z samym sobą - to właśnie teraz i właśnie tutaj. Na pamięć wraca mu rozmowa z wiosny, kiedy jedynym uczuciem, jakie wobec Yue-lunga żywił, była rozpaczliwa chęć, by go nie nienawidzić. - A uwierzyłbyś mi, gdybym powiedział, że gdzieś w międzyczasie zdążyłem cię polubić? Yue-lung nic nie mówi, patrzy na niego spod ściągniętych brwi, jakby się zastanawiał. To pytanie... ta wątpliwość w pytaniu opiera się na dwóch założeniach: że Yue-lung nie lubi samego siebie oraz że nie akceptuje niczego pozytywnego na własny temat. Soo-ling nagle myśli, że chciałby to zmienić. Ma nadzieję, że uda mu się to zmienić. Jeśli nie jemu, to komu? - Wiem przynajmniej tyle - odzywa się wreszcie Yue-lung, mówiąc powoli - że jesteś człowiekiem, który zdolny jest lubić innych. Soo-ling uśmiecha się, bo ta pół-odpowiedź to i tak więcej, niż się spodziewał. - Lubię cię - powtarza. - Tak po prostu.
|