Law nabrał głęboko powietrza i uniósł rękę. Nie, nie zamierzał się wahać. Teraz, kiedy już podjął decyzję, wystarczyło ją jedynie wprowadzić w życie - nieważne jak mogła się wydawać niedorzeczna - a szybka realizacja postanowień była jedną z jego nielicznych zalet. Zapukał. Drzwi były proste, zupełnie zwyczajne i żadnym szczegółem nie zdradzały, że w pomieszczeniu za nimi znaleźć można było największego dziwoląga Szpitala Pamięci Corazona. Zaraz za tą konstatacją nastąpiła kolejna: z nich dwóch akurat Clione był o wiele normalniejszy... a na pewno zdrowszy psychicznie. Nie było nic przyjemnego w takim stwierdzeniu, niemniej jednak szczerość z samym sobą na pewno popłacała. Kiedy ze środka dobiegł znajomy głos, Law od razu nacisnął klamkę i wszedł. Ledwo drzwi zamknęły się za nim, oświadczył, uprzedzając wszystkie powitania i pytania: - W sobotę o osiemnastej. Clione spojrzał na niego, odkładając papier, który akurat był czytał. - Co? - spytał, ściągając brwi. - Idziemy na randkę. Psychiatra nic nie powiedział. Wpatrywał się w niego ze swojego miejsca za biurkiem, jedynie od czasu do czasu mrugając. Law poczuł się zawiedziony i niemal oburzony - spodziewał się znacznie bardziej entuzjastycznej reakcji. - Oczywiście jeśli masz inne plany, to ja bardzo łatwo znajdę sobie zajęcie - stwierdził chłodno. Clione drgnął. - Mówiłeś, że o której? Osiemnasta, tak? Law kiwnął głową, łaskawie uznając, że jednak jest w stanie mu przebaczyć. Cóż, Clione miał prawo być zaskoczony... - Idziemy do All Baratie. Przyjdę po ciebie. Psychiatra powstrzymał uśmiech. Coś w jego spojrzeniu zabłysło. - Założę najlepszą sukienkę - zapowiedział. - To chyba oczywiste - odparł Law wyniośle, a potem odwrócił się i wyszedł bez słowa. Obawiał się, że jego dzisiejszy zapas odwagi/elokwencji/opanowania/samozaparcia, niepotrzebne skreślić, właśnie się wyczerpał. Był początek września. Minął miesiąc od dramatycznych wydarzeń, których wspomnienie napełniało Lawa teraz głębokim zażenowaniem i każdorazowo stawiało pytanie, jak mógł być taki głupi. Najwyraźniej miał skłonność do popadania ze skrajności w skrajność. Tak czy inaczej, aktualnie przeżywał fazę uświadomienia sobie własnego egoizmu i czynił próby, by zrekompensować wszystkim, którzy padli jego ofiarą... czy coś w tym rodzaju. Zaczął od Rosapelo, z którym spędzał cały swój wolny czas... albo raczej: dla którego starał się wygospodarować tyle wolnego czasu, ile było to możliwe. Po miesiącu życia niemal w symbiozie zdesperowane spojrzenie nastolatka wyraźnie mówiło, że przyda mu się chwila oddechu i własna przestrzeń. Rosapelo z ulgą witał wszystkie odwiedziny u Franky'ego, który projektował dla niego specjalny sprzęt anty-upadkowy. Cyborg wzniósł się na wyżyny sztuki inżynieryjnej i w ciągu zaledwie dwóch tygodni - bazując na poduszkach powietrznych używanych przez syreny - skonstruował regulujące grawitację urządzenie, które nie tylko pomagało Rosapelo poruszać się w bardziej płynny sposób, ale też zapobiegało jakimkolwiek upadkom. Było to rozwiązanie tymczasowe - w dodatku niepozbawione minusów, z których najpoważniejszym był negatywny wpływ na już i tak kiepską gęstość kości - zaś aktywność chłopca w dalszym ciągu pozostawała znacznie ograniczona, jednak dzięki temu wynalazkowi nastolatek nie musiał już cały czas leżeć w łóżku, zaś pod koniec sierpnia on i Law mogli się z powrotem przenieść do własnego domu. Choć Rosapelo starał się tego nie okazywać - zwłaszcza po płomiennych obietnicach, że będzie w stanie spędzić choćby i dziesięć lat w szpitalu - cieszył się bardzo, że będzie mógł wrócić do szkoły. I kiedy szkoła się zaczęła, Law musiał siłą rzeczy zająć się innymi rzeczami... i przypomniał sobie niejako o istnieniu innych ludzi. W gruncie rzeczy chodziło jednak o to, że teraz, kiedy mógł bez skrępowania cieszyć się swoim szczęściem, coraz bardziej docierało do niego, że zawdzięczał je nie tylko sobie i Rosapelo. Nie pojął tego od razu, raczej po trochu i najpierw jedynie podświadomie. Kiedy zaś już zrozumiał, że jego życie mogłoby obecnie wyglądać zupełnie inaczej, wówczas przed oczami zaczęła mu się uparcie pojawiać jedna konkretna postać, bez której udziału prawdopodobnie nie zdarzyłoby się wszystko to, co zdarzyło się w związku z Rosapelo - nawet jeśli nie bezpośrednio. Prawda była taka, że gdyby nie Clione, wówczas Trafalgar Law wiódłby dalej swoją smutną egzystencję i nawet nie zdawałby sobie sprawy, że była smutna. Psychiatrze należało się jakieś porządne podziękowanie, to było oczywiste. A kiedy myśl ta postała w jego głowie, Law nagle zorientował się, że nie widział Clione od dłuższego czasu. Niby nie było w tym nic dziwnego - przecież tak właśnie wyglądały ich kontakty przez wcześniejsze kilkanaście lat: comiesięczne wizyty Lawa na oddziale piętro niżej oraz sporadyczne wizyty ordynatora "siódemki" w jego gabinecie, gdy psychiatra czegoś od dyrektora szpitala potrzebował. Można by więc powiedzieć, że ich stosunki po prostu wróciły do dawnej normy po tym intensywnym okresie zaangażowania w leczenie depresji Rosapelo na początku zeszłego roku... a jednak Lawowi poczęło to nagle doskwierać - i wrażenie to umacniało się z każdym dniem. Teraz widział wyraźnie, że kiedy założył z Rosapelo rodzinę, wówczas Clione ponownie zszedł na dalszy plan, z którego wychodził - bądź z którego Law go wyciągał - jedynie wtedy, gdy była po temu potrzeba. Law był świadomy, że w ten właśnie sposób zawsze traktował innych ludzi: zadawał się z nimi wtedy, gdy byli mu do czegoś niezbędni - jednak teraz, być może po raz pierwszy życiu, odczuwał z tytułu tego dyskomfort. I całym sobą wiedział, że postępuje niesprawiedliwie. Clione sam nie szukał jego obecności, w żadnej sytuacji nie naruszał tej strefy, którą Law dawno siebie otoczył i której granic uparcie pilnował. Po prawdzie wszyscy tak postępowali - może poza Bepo, ale przyjaźń jakiegokolwiek minka już to do siebie miała, że nie uznawała żadnych barier, a najmniej fizyczne... W przypadku Clione dochodził jeszcze dodatkowo aspekt jego... hmm, zadurzenia (choć Law podejrzewał, że nazywanie tego "zadurzeniem" było prawdopodobnie sporym niedopowiedzeniem). Przez większość czasu Lawowi udawało się to ignorować z tak wielkim powodzeniem, że właściwie kompletnie o tej kwestii zapomniał i bardziej traktował kokieterię Clione jako jego naturalny sposób bycia, niż doszukiwał się w nim jakiejś głębi... zwłaszcza że psychiatra miał inny, nieporównywalnie bardziej denerwującą cechę, a mianowicie skłonność do uprawiania na nim psychoanalizy. Obecnie jednak Law nie mógł dłużej pozostawać ślepym na uczucia Clione - nie po tym, jak psychiatra sam mu o nich wprost powiedział. Nie zmieniało to między nimi niczego, ale Law potrafił zrozumieć, skąd wynika dystans, który przyjaciel utrzymywał. Z jednej strony dziwił się, że ktoś w ogóle mógł żywić do niego takie uczucia - i w dodatku tak niezmienne, na ile się orientował. Z drugiej strony niechętnie podziwiał Clione za to, że wystarczało mu tak niewiele i nie mógł mieć szans na więcej. Bo, tak na dobrą sprawę, z nich dwóch to Law zawsze otrzymywał nieporównywalnie więcej - sympatii, wsparcia, a przede wszystkim niezwykle mądrych rad i wskazówek. Nawet jeśli psychiatra wydawał się irytujący, nie było najmniejszych wątpliwości, że jest wybitnym specjalistą w swoim fachu i doskonale pojmuje wszystkie zawiłości ludzkiego umysłu, zaś emocje i zachowania nie mają dla niego tajemnic. Law był z kolei mistrzem w ignorowaniu całej sfery psychicznej - tak własnej, jak i cudzej. Cóż, nie od dziś wiadomo, że chirurgia i psychiatria to dwa przeciwstawne bieguny medycyny, ha ha... Tak czy inaczej, Law osiągnął etap, na którym wyraźnie widział, że zawdzięczał Clione znacznie więcej, niż mu się mogło kiedykolwiek wydawać - i była najwyższa pora, żeby jakoś mu za to odpłacić... stąd wziął się pomysł z "randką". Oczywiście nie miała to być prawdziwa randka, jedynie udawana, niemniej nie potrafił sobie wyobrazić lepszego sposobu na uszczęśliwienie przyjaciela. Kiedy już podjął decyzję, pozostało mu jedynie ją zrealizować... choć i tak minęło kilka dni, zanim wreszcie udało mu się zapukać do tych konkretnych drzwi na siódmym piętrze. Sobota wreszcie nadeszła, a napięcie wcale nie zelżało. Miał zbyt wiele dni na wyobrażanie sobie, do czego mogło dojść na tej niby-randce... Musiał jednak podejść do tego jak mężczyzna. Był jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie, potrafił dokonywać rzeczy, które były niemożliwe dla innych śmiertelników - doprawdy, chyba będzie w stanie spędzić jeden wieczór z Clione...? Poza tym tu nie chodziło o jego przyjemność, tylko o radość drugiej osoby, a to była chyba wystarczająca motywacja, by się postarać...? Tymi i innymi argumentami usiłował dodać sobie odwagi, jednak jego zdenerwowanie było na tyle oczywiste, że nie uszło uwadze Rosapelo. - Coś się stało? - zapytał wreszcie nastolatek po tym, jak Law przeklął pod nosem, gdy po raz drugi udało mu się upuścić grzebień przy czesaniu zmierzwionej czupryny. - Idę na... na randkę. Oczy Rosapelo zrobiły się okrągłe jak piłki, co było spodziewaną reakcją... w przeciwieństwie do słów, które nastąpiły potem. - Z Clione-san? - rzucił chłopiec, a w jego tonie właściwie nie było pytania. Law popatrzył na niego z urazą. - Czy naprawdę wszyscy uważają, że Clione jest jedyną osobą, z którą mógłbym iść na randkę? - spytał z irytacją. - Bo... jest? Law miał ochotę zazgrzytać zębami na tę bezczelną odpowiedź... nie chciał jednak wypytywać, czy podstawą takiego przekonania był fakt, że Clione był jedynym człowiekiem, który zawracał sobie głowę kimś tak pokręconym psychicznie jak on, czy może raczej uważano ich dwóch za wyjątkowo dopasowaną parę. Nie wiedział, która opcja była gorsza, i wolał się nad tym nie zastanawiać. Dość powiedzieć, że Rosapelo prawdopodobnie miał rację. Udawana czy nie, Law nie potrafił sobie wyobrazić randki z kimkolwiek innym. Pewnie powodem było to, że Clione pierwszy raz wspomniał o tym wystarczająco dawno, by Law zdążył się z tą ideą oswoić... albo cokolwiek. Potrząsnął głową i ostatecznie pozostawił słowa chłopca bez komentarza. Na szczęście Rosapelo nie był jeszcze w wieku, w którym interesowałyby go romantyczne i im podobne kwestie, więc Lawa ominęły pomyślane w dobrej wierze rady odnośnie wyglądu czy zachowania. Chłopiec ograniczył się do życzenia mu powodzenia, choć wydawało się Lawowi, że usiłuje się przy tym nie roześmiać. Law miał pokusę uświadomić mu, że to nie jest prawdziwa randka, jednak z jakiejś przyczyny tego nie zrobił. Wyglądało w każdym razie na to, że jego dziecko nie ma nic przeciwko samej idei... i, abstrahując od całego kontekstu, ucieszyło go to. Kiedy punktualnie o osiemnastej zapukał do drzwi mieszkania Clione, pożałował jednak, że nie otrzymał żadnych życzliwych wskazówek. Psychiatra obrzucił go krytycznym spojrzeniem i westchnął. - Cóż, jesteś na tyle przystojnym mężczyzną, że także w zwykłym ubraniu wyglądasz bardzo dobrze. Ale gdzie kwiaty? "Przecież nie mam fartucha", chciał odpowiedzieć Law, jednak uświadomił sobie, że kwestia kwiatów jest znacznie bardziej istotna. - A co byś z nimi teraz zrobił? - odparł bez namysłu. - Dostaniesz na miejscu. Clione rozpromienił się jak słońce w pełni lata i zamknął za sobą drzwi, a Law gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, czy w New Piece jest jakaś kwiaciarnia... a potem także to, jakie kwiaty mógł lubić psychiatra. - Mam nadzieję, że to będą róże - rzucił ów niewinnym tonem, jakby czytając mu w myślach, a Law uznał, że prędzej go diabli wezmą, niż podziękuje za taką dobrą wolę. - Idziemy - oświadczył ponuro i uniósł rękę, by złapać Clione i teleportować się wprost na miejsce wskazane. Coś mu jednak powiedziało, że to nie tak powinno wyglądać, i w ostatniej chwili się powstrzymał. - Znaczy się... Clione, nie przestając się uśmiechać, stanął obok i wsunął dłoń pod jego ramię, a potem popatrzył na niego i powiedział: - Jestem gotowy. Law postarał się nie wywracać oczami, a w zamian kiwnął głową, aktywował Ope Ope no Mi i trzy sekundy później stali już przed wejściem do największego kompleksu rozrywkowego w Nowym Świecie. Ludzi było dzisiaj wyjątkowo dużo - co w pierwszy weekend po wakacjach było zupełnie zrozumiałe - jednak Law skierował się prosto do restauracji, wypatrując wszakże po drodze sklepu z kwiatami i starając się ignorować wszystko inne... w tym znajomych, których w ciągu pierwszych pięciu minut wypatrzył siedmioro. Szczęście mu sprzyjało, gdyż bardzo blisko All Baratie dostrzegł kwiaciarnię o wdzięcznej nazwie "Kosmos", w której zaopatrzył się w bukiet czerwonych róż. Najbardziej eleganckim gestem, na jaki mógł się zdobyć - co w tym wypadku wyglądało jak powstrzymywanie się przed wciśnięciem na siłę - wręczył go Clione, odpędzając poczucie, jak bardzo to było absurdalne. Jednak psychiatra wciąż sprawiał wrażenie, jakby otrzymał gwiazdkę z nieba, a o to przecież chodziło, nie było więc potrzeby zawracania sobie głowy mniej ważnymi kwestiami. Kiedy już zasiedli przy stoliku w prywatnej loży - Sanji nalał im wina musującego i powiedział, że za chwilę wróci po zamówienie - zapadło milczenie, które przynajmniej Law uznał za niezręczne. Czego jednak miał się spodziewać? Wypił do dna cały kieliszek wina, zastanawiając się, jak uda mu się przetrwać te kilka godzin, kiedy tak naprawdę wcale nie chciał tu być. Takie myśli jednak w niczym nie pomagały, jakoś musiał wytrzymać... a poza tym przecież to on był pomysłodawcą tego spotkania, więc był za wszystko odpowiedzialny. Stłumił westchnienie i spojrzał na swojego towarzysza, który siedział naprzeciwko. W przeciwieństwie do niego Clione sprawiał wrażenie, jakby był całkowicie rozluźniony. Uśmiechał się pogodnie, powoli popijał wino i co jakiś czas zerkał na leżący obok bukiet. Wreszcie odstawił kieliszek, oparł łokieć na stole, a policzek na dłoni i popatrzył na niego z ukosa, jakby pytająco. Pod tym spojrzeniem Law stropił się jeszcze bardziej i gorączkowo próbował wymyślić, co mógłby powiedzieć, jednak w głowie tłukło mu się tylko jedno: "Zaprosiłem go na randkę... Na randkę..." - Nigdy tego nie robiłem - mruknął, bardziej do siebie niż do Clione. - Ja też nie - stwierdził psychiatra radośnie. Law zmarszczył czoło. - Serio? Clione kiwnął głową. - No pewnie. Przecież przysiągłem ci wierność na całe życie - wyznał zupełnie spokojnym tonem, a jego słowa brzmiałyby jak dobry żart, gdyby nie istniało poważne ryzyko, że były szczerą prawdą. - Nie przypominam sobie - odparł Law półgębkiem. - Nigdy nie zapytałeś - uświadomił mu Clione i popił wina. Law poczuł irytację, choć chyba bardziej skierowaną na samego siebie. Powinien był przewidzieć, że nie unikną rozmowy na takie tematy. Jedyną szansą, by ich uniknąć, było podjąć inne - problem polegał na tym, że żadne nie przychodziły mu do głowy. O czym mieli rozmawiać? O pracy? O pogodzie? Wydawało się to zupełnie nie na miejscu... Law jednak nagle zdał sobie sprawę, że nie potrafi prowadzić normalnej, prywatnej rozmowy. Nie tylko z Clione, a z nikim. No, może ewentualnie z Rosapelo, ale w tej sytuacji było to psu na budę. Do diabła... - W każdym razie wygląda na to, że żaden z nas nie był do tej pory na... ach, na randce - głos Clione przerwał jego rozważania. - Więc musimy po prostu, nie wzorując się na nikim innym, ustalić własny kanon. - Własny... - powtórzył Law, przyglądając mu się ze zmarszczonym czołem. - Znaczy się... Co? Będziemy to robić więcej razy? - spytał niepewnie. Wargi Clione drgnęły, ale nie odniósł się do tego domysłu, a w zamian zaproponował: - Na początek możesz mi powiedzieć, że... czy ładnie wyglądam. Law miał wrażenie, że psychiatra ma z niego niezły ubaw - ale czy było to coś nowego? Nie przeszkadzało mu to odpowiedzieć z przekonaniem: - Ładnie wyglądasz. Ale, po prawdzie, Clione zawsze ładnie wyglądał. W przeciwieństwie do większości znanych Lawowi transwestytów nigdy nie przesadzał z makijażem i ubierał się gustownie. Oczywiście na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest kobietą, jednak jak na mężczyznę był całkiem urodziwy - miał dość delikatne rysy twarzy - a do tego poruszał się z ewidentną gracją, więc mimo wszystko nie wydawał się karykaturą płci pięknej. Gdyby Law miał ułożyć ranking tych okama, na których najprzyjemniej było patrzeć, Clione z całą pewnością znalazłby się w czołowej trójce. Dzisiaj psychiatra założył ciemnoniebieską sukienkę - musiał lubić tę barwę, gdyż Law często go w niej widywał - do której dobrał naszyjnik i kolczyki z pereł. Jasne włosy miał jak zawsze upięte do góry, a oczy podkreślone turkusowym cieniem, na podobny kolor pomalował też swoje długie paznokcie. Law mrugnął, kiedy uświadomił sobie, że... - Tak mnie zrugałeś, a sam nie założyłeś żadnej wieczorowej kreacji - powiedział z niejakim wyrzutem. Clione parsknął śmiechem. - Mam trochę wyższe szpilki, niż noszę na co dzień - zaprotestował. - Poza tym ta sukienka i te perły to najdroższe, co mam w domu, więc uznajmy też, że to najlepszy strój, jaki mogłem włożyć. Nie mówiąc o tych perfumach, które kosztowały mnie połowę miesięcznej pensji. Używam ich tylko na wyjątkowe okazje. Law poczuł, że kąciki jego ust drgnęły. Wbrew sobie poczuł nagłą ochotę zapytać o te "wyjątkowe okazje", jednak wtedy przyszedł Sanji, by odebrać zamówienie. Ostatecznie obaj wzięli to, co im najwybitniejszy kucharz świata polecił, a kiedy ów ponownie się oddalił, atmosfera nie była już tak napięta. - Masz jakieś kolejne rady? - rzucił Law. - Kwiaty dostałeś, komplement też... Co dalej? Może na to nie wyglądam, ale szybko się uczę. - To tak a propos powtarzania? - domyślił się Clione. - Jeśli tak bardzo chcesz, następnym razem zrobię się na prawdziwe bóstwo, obiecuję - zapewnił skwapliwie i mrugnął do niego. - Będę wyglądać o wiele bardziej ekstrawagancko. Law zignorował tę propozycję. - W każdym razie a propos dzisiejszego wieczoru - odciął się, jednak zaraz potem z wahaniem (nie zwykł się interesować życiem prywatnym swoich kolegów) spytał: - Naprawdę nigdy... nie byłeś na randce? Teraz w oczach psychiatry błysnęło zaskoczenie, pokręcił jednak głową. - Nie byłem. - Przecież na pewno ktoś cię próbował zaprosić...? - Dlaczego tak sądzisz? - No bo... - zaczął Law i urwał. Co właściwie chciał powiedzieć? "Przecież jesteś całkiem atrakcyjny"? Nie, nie przeszłoby mu to przez usta, nawet gdyby tak naprawdę myślał...? Koniec końców stwierdził niezgrabnie: - No bo co by było w tym dziwnego? A tak tylko te ciuchy i biżuteria się marnują... Clione lekko ściągnął brwi. - Law, jak z pewnością zauważyłeś, jestem gejem-transwestytą, co znacznie ogranicza ilość potencjalnych kandydatów na partnera do randki - odparł spokojnym tonem. - To po pierwsze. Po drugie zaś jestem psychiatrą, co z kolei ogranicza tę liczbę jeszcze bardziej. Ludzie się nas... no, boją. A w każdym razie nie czują się z nami komfortowo - wyjaśnił, co Law w sumie mógł jak najbardziej zrozumieć. - A po trzecie... - Odwrócił wzrok. - Po trzecie powinieneś sam dobrze wiedzieć - mruknął, przejeżdżając palcem po ściance kieliszka. - Nie poszedłbym na randkę z nikim innym, wolę już siedzieć w domu i czytać książki. W gruncie rzeczy pierwsze dwa powody to tylko wymówki - przyznał, bardzo jak na niego szczerze. Law pomyślał, że nie było nic złego w siedzeniu w domu z książkami... prawdę powiedziawszy, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jest to gorsza opcja niż randka. Wiedział, że Clione był nałogowym miłośnikiem czytania i miał w mieszkaniu prawdopodobnie największą prywatną bibliotekę na Raftel... może poza tą, która znajdowała się w pałacu Króla Piratów. Potrząsnął głową, usiłując skupić się na tym, co było tutaj istotne. - Nie myślałeś, żeby dać sobie ze mną spokój? - spytał, choć wcale nie zamierzał, ale kiedy już to zrobił, poczuł, że w jego słowach nie było nic niewłaściwego. Clione spojrzał na niego ze zdumieniem, najwyraźniej też się nie spodziewał takiej reakcji. Potem powoli pokręcił głową. - Dlaczego? - pytał dalej Law. - Powinieneś dać sobie szansę na... na szczęście. Czemu upierasz się przy mnie...? Clione raz jeszcze potrząsnął głową. - Jest tylko jeden Trafalgar Law - powiedział cicho. - A ja... chyba jestem osobą, która zakochuje się raz na całe życie - mruknął i zakrył twarz dłońmi. Law spuścił wzrok. Zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział Clione zawstydzonego, i poczuł się z tym bardzo dziwnie. Ale pewnie każdy tak się czuł, nagle odkrywszy, że znajomy z pracy też jest człowiekiem...? Nie był pewien, czy mu się to podoba - chyba bezpieczniej było mieć z innymi czysto zawodowe relacje - jednak sama kwestia była na tyle ważna, że nie mógł jej teraz odsunąć na bok i udawać, że jej nie było... zwłaszcza w obliczu zaprezentowanej szczerości. Z jednej strony wciąż nie mógł uwierzyć, że siedzi tu i prowadzi tę rozmowę... ale z drugiej miał wrażenie, że była to może jedyna bezpieczna okazja, by powiedzieć to wszystko, co miał na sercu i co zajmowało jego myśli. Nie w szpitalu, nie w gabinecie, nie w białym fartuchu. Wydawało mu się, że tutaj byli po prostu dwójką ludzi i najlepsze, co mogli zrobić, to reagować gestem na gest, słowem na słowo. Siedzenie w milczeniu i uparte ignorowanie nie tylko byłoby podłe, ale nie dostarczyłoby też żadnego rozwiązania. Tak naprawdę wyznanie Clione wcale mu nie pochlebiało, choć może powinno. - Nie zasługuję na to - stwierdził, kręcąc głową. - I jest mi z tym głupio. Clione, powinieneś... Naprawdę mógłbyś znaleźć sobie kogoś lepszego... Trudno mi uwierzyć, że mógłbyś na serio... Clione opuścił dłonie na obrus, a gest ten - szybki i zdecydowany - sprawił, że Law na nowo podniósł wzrok. Przyjaciel przeszył go szaroniebieskim spojrzeniem. Po zawstydzeniu sprzed chwili nie było już śladu. - Law, nie deprecjonuj moich uczuć, bardzo cię proszę - powiedział chłodnym, kategorycznym tonem, który wymagał, by go słuchać, nawet jeśli wciąż był niewiele głośniejszy od szeptu. - Kocham cię już połowę życia. Jeśli chodzi o ciebie, to zawsze było na serio. Stuprocentowo poważnie. I nic na to nie poradzisz. Poza tym... - Jego głos odrobię zmiękł. - Czy na uczucia trzeba sobie zasłużyć? Law pomyślał, że tak by było logicznie... tyle że uczucia rzadko kiedy miały z logiką cokolwiek wspólnego. Jednak słowa Clione przywiodły mu na myśl inną rozmowę i sprawiły, że zacisnął usta w cienką linię. - To dlaczego wtedy... kiedy ostatnim razem o tym mówiliśmy, dałeś mi do zrozumienia, że nic by z tego nie wyszło? - zapytał po chwili, równie cicho jak psychiatra, choć nagle ogarnęło go wzburzenie. We wzroku Clione zamigotało zmieszanie i teraz to on spojrzał w bok. - Przecież wiesz... Wyjaśniłem ci - mruknął. - A mnie jest z tym źle - powtórzył Law i urwał. Wbił wzrok w obrus, zacisnął pod stołem pięści i przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co powinien powiedzieć. - Szanuję cię i zależy mi na tym, żeby ci się wiodło. Żebyś miał dobre życie. - To moje życie, Law - odparł Clione spokojnie. - Nie możesz o nim decydować. Dokonuję swoich własnych wyborów. Rozumiem, że możesz się czuć niekomfortowo... możesz mieć nawet wyrzuty sumienia, ale niepotrzebnie. Law miał świadomość, że powinien na tym poprzestać. Clione brzmiał jak osoba, która dawno sobie to wszystko przemyślała... dawno doszła do ładu ze swoimi uczuciami. Jedynym rozsądnym wyjściem było to uszanować, wycofać się... Tylko że Trafalgar Law nigdy nie wycofywał się, kiedy wydawało mu się, że ma rację. - A dla mnie to brzmi, jakbyś tak naprawdę uciekał... - stwierdził. Jakiś wewnętrzny sprzeciw, którego źródła nie potrafił tak do końca zlokalizować, skłaniał go, by dalej mówić. - Jakbyś wolał swoją bezpieczną... nieodwzajemnioną miłość, zamiast zaryzykować... zamiast spróbować... Clione wyprostował się na krześle i zgromił go wzrokiem. - Nie chcę tego od ciebie słyszeć - powiedział tonem, który wykluczał jakąkolwiek dyskusję. - Nie kiedy wiem, że tak naprawdę nasze dzisiejsze spotkanie nic dla ciebie nie znaczy. Nie kiedy wiem, że ta rzekoma... randka to dla ciebie tylko zabawa. To moje życie - powtórzył. - I jak długo nie ma między nami nic ponad to, co jest w tej chwili, nie masz prawa, Law... Nie masz prawa mówić mi, jak żyć. Jak czuć. Nawet jeśli ci się to nie podoba. Przecież nie zamierzasz mnie prosić, żebym został twoim chłopakiem? - spytał, a gdyby Law nie znał go tak, jak znał, pomyślałby, że słyszy w jego głosie drwinę. - Więc o jakim próbowaniu mowa? Law, mam dla siebie zbyt wiele szacunku, by ci się... narzucać. I instynktu samozachowawczego. Chyba rozumiesz tyle, że nie chcę się narażać na... na to, że mnie zupełnie od siebie odsuniesz...? Każdy normalny człowiek by się tego bał. Law odwrócił spojrzenie, choć na każde słowo przyjaciela kurczył się w sobie. Teraz nie miał pojęcia, co go podkusiło, by gadać takie rzeczy... Zanim jednak zdołał coś odpowiedzieć... czy chociaż przeprosić, wrócił Sanji z pierwszym daniem. Zajęli się jedzeniem, choć Law czuł, że właściwie nie ma apetytu. Był boleśnie świadomy spojrzenia, którym świdrował go Clione ze swojego miejsca naprzeciwko... i wiedział, że sobie na nie zasłużył. Ponieważ jednak nie mogli spędzić całego wieczoru w milczeniu, zmusił się, by pomiędzy jedną łyżką zupy a drugą zerknąć na psychiatrę, i powiedział: - Tak naprawdę chciałem ci podziękować. Cienkie brwi Clione uniosły się lekko. Po jego wcześniejszym wzburzeniu nie było już śladu. Zapytał opanowanym tonem: - Za co? - Za Rosapelo. Clione zakrztusił się zupą i przez chwilę kasłał, usiłując złapać oddech. Wreszcie otarł usta serwetką. - Przepraszam. Zabrzmiało to na tyle dziwnie, że pomyślałem sobie coś głupiego... - mruknął, ale Lawowi wydawało się, że w jego głosie brzmiał śmiech... i powitał to z ulgą. - Co masz na myśli? - To. Wszystko - odparł Law, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę niczego nie wyjaśnia. Clione jednak, jak na psychiatrę przystało, wydawał się i tak zrozumieć. - Przecież ja nic nie zrobiłem - odparł, ponownie zajmując się jedzeniem. Law spojrzał na niego z niedowierzaniem i opuścił rękę z łyżką na stół. - Daj spokój, naprawdę tak bardzo chcesz, żebym wyliczył na głos? Po pierwsze zdałeś sobie sprawę, że powinienem się nim zająć... wtedy, kiedy leżał u ciebie na oddziale. Że jestem w stanie mu pomóc. - To była tylko teoria, przypuszczenie - zaoponował Clione. - Chwytałem się każdego drobiazgu, każdej nadziei... - Gdyby nie to, wszystko potoczyłoby się inaczej - przerwał mu Law. - Prawdopodobnie gorzej. Ale dzięki tobie zacząłem do niego zachodzić... zapragnąłem, żeby wrócił do zdrowia, postanowiłem zrobić wszystko, by do tego doprowadzić... a przecież na początku w ogóle nie chciałem go widzieć na oczy. Clione kiwnął głową, jednak powstrzymał się od komentarza. - A potem - mówił dalej Law - gdyby nie ty... Pozwoliłbym mu odejść. Nie uświadomiłbym sobie, że go potrzebuję. Nie wziąłbym go do siebie. Nie stworzył z nim domu. Gdybyś mi wtedy nie przemówił do rozsądku... - Świadomość tego wciąż napełniała go przerażeniem, gdyż teraz nie potrafił już sobie wyobrazić życia bez Rosapelo. Tak niewiele brakowało... - Widzisz, że to wszystko twoja zasługa. Clione popatrzył na niego z niejaką irytacją. - Bez przesady. Po prostu doszedłeś do właściwych wniosków. Jeśli mogłem się na coś przydać, to oczywiście bardzo się cieszę, ale... - Clione, wiemy dobrze, że nawet gdybym myślał sto lat, nigdy bym takich wniosków nie osiągnął w pojedynkę - odpowiedział Law szczerze, a potem zmarszczył brwi. - Skąd ci przyszło do głowy, żeby pomniejszać swoje zasługi? - Może mi się udzieliło - odparł psychiatra półgębkiem. - Napatrzyłem się na ciebie. Law pokręcił głową i powstrzymał się, by nie wywracać oczami. - A potem cały czas... kiedy potrzebowałem twojego logicznego osądu, zawsze mogłem na ciebie liczyć. - Zniżył głos. - Jestem okropnym ojcem... i ciągle robię jakieś głupoty... jednak nie było takiej sytuacji, w której nie potrafiłbyś mnie naprostować i pokazać, co powinienem robić. Jak wtedy, kiedy uciekł, a ja od razu wyobrażałem sobie najgorsze... Albo wtedy, kiedy się z nim pokłóciłem i miałem wrażenie, że świat się zawalił... Clione, gdyby nie ty, prawdopodobnie zwariowałbym już dawno temu. - Cóż, jako psychiatra czuję zatem, że zrobiłem dobrą robotę - skomentował Clione z ironią. - Kiedy tak mi tę sprawę przedstawiasz, zaczynam podejrzewać, że chcesz mnie poprosić na jego ojca chrzestnego - dodał, a potem otworzył szeroko oczy w wyrazie udawanego głupawego zagubienia. - Matkę chrzestną...? Law prychnął. - Clione, nie błaznuj, kiedy ja próbuję być poważny... kiedy próbuję powiedzieć, że jestem ci naprawdę, naprawdę wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Mam wrażenie, że nigdy nie będę w stanie podziękować ci za to tak, jak na to zasługujesz. Clione popatrzył na niego w zamyśleniu, a potem po prostu wzruszył ramionami. - Podziękowanie przyjęte, w porządku? - rzucił i nalał sobie wody z karafki, a Law nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przyjaciel jest rozdrażniony. Nie wiedział, jak zareagować, więc nie powiedział nic więcej, tylko w milczeniu kontynuował posiłek. Przecież Clione nigdy się na niego nie złościł - choć pewnie Law nie raz i nie dwa dał mu po temu powód - przeciwnie, zawsze traktował go z łagodną wyrozumiałością... Teraz wydawało mu się jednak, że siedzi przed nim zupełnie inny Clione niż ten, którego znał, i rozstrajało go to mocniej, niż chciałby przyznać. Natomiast to, do czego mógł się przyznać, była jego własna irytacja z powodu lekceważącego podejścia, jakie przyjaciel zaprezentował wobec jego starań, żeby podziękować. Nie, nie powinien w ten sposób myśleć, skupiając się tylko na samym sobie... Ale coś było zdecydowanie nie tak i kompletnie nie wiedział co. - Dlaczego taki jesteś? - spytał wreszcie, odkładając łyżkę do pustego talerza, a jego głos zabrzmiał bardziej bezradnie, niż planował. Psychiatra przez chwilę patrzył na niego z ukosa. - Bo zachowujesz się jak nie ty - odparł w końcu. - Właśnie to samo pomyślałem o tobie - odciął się Law, zanim zdążył pomyśleć. - Zupełnie jakbyś się nie cieszył, że tu przyszliśmy... Clione zmarszczył brwi i popatrzył na niego z ewidentną urazą, sytuację jednak po raz kolejny uratował Sanji. Najlepszy kucharz świata pojawił się, by zabrać talerze i wystawić danie główne, a potem życzył im bon appétit i oddalił się. Po jego odejściu Clione mierzył Lawa jeszcze chwilę intensywnym spojrzeniem, najwyraźniej jednak zrezygnował z mówienia tego, co miał na myśli, gdyż w końcu zajął się posiłkiem. Atmosfera jednak znacznie się ochłodziła i Law podświadomie wyczuwał, że to jego wina, nie mógł jednak znaleźć logicznego powodu i uparcie nasuwało mu się na myśl, że przyjaciel dąsa się o nic. Usiłował skonfrontować Clione, którego miał teraz przed sobą, z tym, który nie dalej jak pół godziny temu wchodził do restauracji z promiennym uśmiechem, uczepiony jego rękawa, i trudno mu było uwierzyć, że to jedna i ta sama osoba. Teraz psychiatra siedział ze spuszczoną głową, wzrok miał wbity w talerz, jakby jego zawartość była najważniejsza na świecie, zaś na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Nie było na niej też żadnych innych emocji, gdyż potrafił je doskonale kontrolować, kiedy tego chciał, ciężko więc było powiedzieć, czy jest urażony, zagniewany czy może smutny. Tak czy inaczej, nie wyglądał jak ktoś, kto się cieszy, a tego właśnie Law się po nim spodziewał. Clione nigdy wcześniej nie zachowywał się tak wobec niego. Niewątpliwie często bywał w jego powodu zirytowany, może nawet rozczarowany, jednak potrafił zrozumieć, że byli różnymi ludźmi i mieli różne spojrzenia na pewne sprawy oraz doświadczenia. Uznawał tak swoje, jak i Lawa ograniczenia. Nawet kiedy go upominał - dawał mu przysłowiowego kopa - robił to przeważnie z uśmiechem i bez złości, mówił rzeczy wprost i bez owijania w bawełnę, nie przypuszczał ataku emocjonalnego. Law nigdy nie czuł się przez niego krytykowany czy lekceważony, bo złośliwości i przytyki znosi się bez mrugnięcia okiem, kiedy jest się przekonanym o sympatii mówiącego. Do tej pory Law mógł bezwarunkowo wierzyć szczerości Clione i być pewnym jego dobrej woli. Mógł mu ufać. Dlatego teraz, kiedy Clione z jakiegoś powodu się na niego boczył, czuł się wytrącony z równowagi, czuł się... odrzucony - i wrażenie to narastało z każdą minutą. Było bezsensowne i musiał nad nim zapanować, i była tylko jedna rzecz, jaką mógł zrobić, żeby nie pogrążyć się w tym niepokoju: zapytać. - Dlacze... - Jesteśmy tutaj prywatnie, prawda? - wszedł mu w słowo Clione, jakby tylko czekał na okazję, by się odezwać. - Więc pozwól mi powiedzieć, Trafalgarze Law, że jesteś prawdziwym dupkiem. Law zdębiał i odchylił się na krześle, pewny, że się przesłyszał. Zanim jednak zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Clione mówił dalej, przebijając go spojrzeniem szaroniebieskich oczu. - To nie jest randka, prawda? - Jego głos był cichy, chłodny, prawie że bez emocji, ale pobrzmiewała w nim lekka, ostra nuta goryczy. - Zrobiło ci się mnie po prostu żal. Albo, co bardziej prawdopodobne, odczuwasz wyrzuty sumienia, że tylko ty jesteś tutaj szczęśliwy, więc postanowiłeś się tym szczęściem podzielić. I przy okazji przekonać mnie, że powinienem dać sobie z tobą spokój... żeby nie uwierała cię świadomość, że biedny Clione cierpi z twojego powodu...? Law wpatrywał się w niego, całkowicie zaskoczony i przygwożdżony tym oskarżeniem, niezdolny powiedzieć nic na swoją obronę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszał z ust Clione... i nigdy nie spodziewał się, że usłyszy. Przez moment myślał, że to jakiś koszmarny dowcip, tyle że przyjaciel nie wyglądał, jakby żartował - przeciwnie, wydawał się śmiertelnie poważny. Wrażenie odrzucenia zaatakowało go ponownie, i z podwójną siłą... i zmusił się, by je zignorować, a w zamian skupić na słowach, które usłyszał... na zarzutach, które... były niesprawiedliwe...? Przecież to zupełnie nie było tak...! - Chciałem być po prostu miły - wyjąkał ze znacznie mniejszym przekonaniem, niż zamierzał. - Chciałem choć raz zrobić coś dla ciebie... podziękować ci... Clione pokręcił głową. - Law, przykro mi to mówić, ale bycie miłym nie jest twoją najmocniejszą stroną - powiedział oschle. - Znacznie lepiej będzie, jeśli po prostu będziesz sobą... i nie będziesz się bawić moim kosztem - dodał ciszej. - Nie bawię się... - zaczął protestować Law. Doprawdy, jak Clione mógł to w tak opaczny sposób zrozumieć...?! - Och, zamknij się już - odparł psychiatra zrezygnowanym tonem, odsuwając na pół opróżniony talerz na bok. Nalał sobie wody do szklanki i wypił do dna, a potem popatrzył na niego i znów pokręcił głową. - A ja nawet nie potrafię być na ciebie porządnie zły... - mruknął, opierając łokieć na stole. - Jesteś na mnie zły? - zapytał Law i była to prawdopodobnie najgłupsza rzecz, jaką powiedział w życiu. - Jestem. I zupełnie bez sensu, bo nawet nie rozumiesz dlaczego - odrzekł Clione i westchnął, a potem podparł czoło ręką i kiedy kontynuował, jego głos był cichszy. - Chyba raczej powinienem być zły na samego siebie, bo to tak naprawdę tylko moja wina. Postanowiłem sobie wyobrażać nie wiadomo co... nawet, kiedy dobrze wiem, że to wszystko jest udawane. Myślałem, że będę się po prostu dobrze bawić. Że ten jeden raz mogę sobie pomyśleć... wyobrazić, że po tych wszystkich latach spełniło mi się marzenie. - Zerknął na niego przez palce. - Wiesz, co to dla mnie znaczy: spotkać się z tobą tak jak teraz? Iść z tobą pod rękę, dostać kwiaty, pokazać się ludziom... i przede wszystkim rozmawiać na inne tematy niż praca... - Pokręcił głową i znów schował twarz w zagłębieniu dłoni, zaś następne słowa powiedział już szeptem. - Nie, rozmawiać nawet o tych moich głupich uczuciach... mimo że jestem facetem... Myślałem, że ten jeden raz będzie okej, sam się przecież zdecydowałem... a koniec końców wylewam na ciebie własną frustrację, ponieważ nie potrafię jednak udawać, że to coś innego niż gra... Powinienem więc tak naprawdę wściekać się na samego siebie... za brak konsekwencji... Jestem żałosny. Law siedział jak ogłuszony. Pierwszym uczuciem, jakie w nim wezbrało, był sprzeciw. Nie podobało mu się, że Clione oskarżał w tej sytuacji samego siebie, to było... nie w porządku, tak niemal z założenia...! Potem zaś pojawiło się zrozumienie i tuż za nim wstyd. Wreszcie Law był w stanie spojrzeć na własne postępowanie z perspektywy Clione - i poczuł do siebie obrzydzenie. Myślał, że kierują nim szlachetne pobudki, chciał sprawić mu radość... dać mu to, czego - wydawało mu się - Clione pragnie... ale tak naprawdę zranił przyjaciela, potraktował go z góry... czy wręcz upokorzył. Chciał okazać mu szacunek, a zrobił coś zupełnie przeciwnego...! Jak mógł tak się zachować wobec człowieka, który był jedną z najmilszych osób, jakie poznał w życiu? Jak mógł go tak nie docenić i zdeptać jego godność? Był prawdziwym dupkiem. Nie żeby to było coś nowego. Tak, zachował się jak skończony, pozbawiony całkowicie wrażliwości kretyn... po raz kolejny. Powinien przeprosić... tylko że był już zmęczony przepraszaniem wszystkich wokół i cały czas popełnianiem tych samych błędów. Przeraził się, że chwila, w której "przepraszam" nie wystarczy, jest już zatrważająco blisko... Możliwe, że już wkrótce nikt nie będzie wierzył w jego rzekomą skruchę...! Ale musiał przeprosić. Musiał przekonać przyjaciela, że to nie było tak... że nawet jeśli jego postępowanie mogło tak zostać zinterpretowane, to w żadnym momencie nie chciał źle...! Musiał odpowiedzieć na jego argumenty, na zarzuty... Słowa Clione wciąż dźwięczały mu w uszach, a każde kładło się ciężarem na jego sercu i... - Nigdy mi nie przeszkadzało, że jesteś facetem - powiedział... i mrugnął. Nie planował zupełnie takiego stwierdzenia i nie miał pojęcia, skąd się wzięło, zwłaszcza że były znacznie istotniejsze kwestie, do których powinien się teraz odnieść. Jednak kiedy słowa już zabrzmiały, przyjrzał się dokładniej tej myśli, która tak naprawdę implikowała: "Nigdy mi nie przeszkadzało, że kochasz mnie jako facet". Mrugnął jeszcze raz. Clione podniósł oczy i ponownie skupił na nim spojrzenie, a potem kiwnął głową. - Wiem - odparł niepewnie, a Law poczuł ulgę, że wreszcie powiedział coś właściwego... w dodatku coś, co było prawdą. I odczuł najlżejszą nadzieję, że może jeszcze uda im się dokończyć tę rozmowę w konstruktywny sposób i jakoś wrócić do tego, co mieli do tej pory... choć pewnie było to z jego strony wyrazem jedynie tchórzostwa. - Przepraszam - powiedział, bo nawet jeśli był znudzony mówieniem "przepraszam", to niemówienie było znacznie gorszą opcją. - Nie chciałem ci sprawić przykrości, Clione, naprawdę nie chciałem. Jestem dupkiem, tak jak powiedziałeś. Nie zachowałem się w porządku... teraz zdaję sobie z tego sprawę... - Dobrze, zapomnijmy o tym - odparł szybko Clione, machając ręką, a w jego głosie brzmiało teraz zmęczenie i zrezygnowanie. - Niech wszystko będzie jak dotąd, dobrze? Law nic nie odpowiedział. Nawet jeśli właśnie na to liczył... to teraz, kiedy Clione tak od razu na to przystał, czuł się z tym nieswojo. - Wciąż jesteś na mnie zły? - spytał bezradnie. - Co powinienem zrobić, żebyś uwierzył, że jest mi przykro? Clione popatrzył na niego trzeźwym wzrokiem i przez chwilę milczał, jakby się zastanawiał, ale potem jedynie pokręcił głową. - Po prostu... najlepiej będzie, jeśli o tym zapomnimy. Uznamy, że ten wieczór nigdy się nie wydarzył. Bo im dłużej o tym rozmawiamy, tym bardziej żałośnie się czuję. Więc... Możemy wrócić do tego, co było dotąd? - poprosił. Law nic nie odparł. Miał wrażenie, że Clione unika problemu... choć zaledwie chwilę temu on sam robił wszystko, by go uniknąć, i liczył na najłatwiejsze rozwiązanie... które teraz właśnie przyjaciel oferował mu na srebrnej tacy. - Bo, Law... Nie zabrałeś mnie tutaj, żeby powiedzieć, że masz mnie już dość... że nie chcesz mnie więcej znać...? - spytał Clione cichym głosem, a jego słowa były tak niespodziewane, że Law mógłby myśleć tysiąc lat, a i tak nie wpadłby na to, że psychiatra może je kiedyś wypowiedzieć. Zmarszczył brwi. Dość? Miałby mieć dość Clione? Na samą myśl ogarniał go śmiech, tak była absurdalna. Clione był z nim niemal tak długo jak Ikkaku, dołączył do załogi Piratów Serca zaledwie jako piąty. Przeżyli razem tak wiele, że Law mógł z pełną świadomością powiedzieć, że Clione był jedną z tych osób, bez których nie byłoby go tutaj. Był nierozerwalną, niezastąpioną częścią jego rzeczywistości... A kiedy to pomyślał, jego umysł zaczęły zalewać wspomnienia, bardzo dużo wspomnień, w których Clione albo grał główną rolę, albo trzymał się w tle, a mimo to jego znaczenia nie dało się przecenić. Clione, który robił za mediatora podczas wszystkich waśni na Polar Tangu albo który trafną i ciętą analizą psychologiczną odpłacał za złośliwości tym nieszczęśnikom, którzy odważyli się z nim zadrzeć... Clione, który z każdego portu przemycał na pokład książki, zaś na zarzuty, że przeciąży statek, odpowiadał niezmiennie, że wyrabia normę za Shachiego i Penguina, których posądzał o analfabetyzm... Clione, który przemknął raz do kabiny Lawa i wlazł mu do śpiwora, kiedy mieli jakieś szesnaście lat (do niczego nie doszło, gdyż Law wyshamblesował go na drugi koniec łodzi podwodnej, nie dając mu okazji na jakiekolwiek tłumaczenia), a potem przez miesiąc nie pokazywał mu się na oczy... Clione, który wraz z Bepo zapoczątkował kampanię pod tytułem "Kochamy naszego kapitana", polegającą na regularnym okazywaniu Lawowi miłości... Clione, który wiele razy brał na siebie zadanie mentalnego wsparcia ludzi w katastrofie, podczas gdy reszta załogi walczyła z żywiołem... Clione, który ze zmęczenia zemdlał przy operacji, gdy po paskudnym starciu z większą i silniejszą załogą piracką Law potrzebował każdej pary rąk... Clione, który został poważnie ranny i Lawowi dosłownie w ostatniej chwili udało się uratować mu życie... Clione, który doprowadzał Ikkaku do załamania nerwowego, udzielając jej życzliwych rad na temat wyglądu, i nie przestał nawet po tym, jak go raz pobiła... Clione, który po przybyciu na Raftel zrzucił skafander, wskoczył w damskie ciuchy i oświadczył, że wreszcie może żyć zgodnie ze swoją naturą... I następne piętnaście lat, podczas których Clione udowadniał, że zasługuje na to, by określać go jednym z głównych filarów Szpitala Pamięci Corazona, nawet jeśli rzadko wychodził na pierwszy plan... Clione, który nigdy o nic nie prosił w zamian - po prostu chciał przy nim być i zadowalał się obecnością tutaj. Ze wspomnień tych wyłaniała się postać człowieka niezwykle inteligentnego, godnego zaufania, a przede wszystkim dobrego. Clione był prawdopodobnie najmilszą osobą na pokładzie Polar Tangu i chyba jedynym z Piratów Serca, który pozbawiony był instynktu zabójcy. Law mrugnął ze zdziwienia, gdyż ta ocena, jednomyślnie przecież pochlebna, stała w całkowitej sprzeczności z wrażeniem, które towarzyszyło mu przez lata: że Clione jest najbardziej irytującym z jego towarzyszy. Nie zamierzał się tej opinii wypierać, ale... może po prostu jego osąd ewoluował wraz z upływem czasu...? Chyba nie było w tym nic dziwnego...? Ponownie skupił wzrok na siedzącym naprzeciw przyjacielu, który wciąż czekał na odpowiedź, a jego twarz wydawała się maską - teraz Law to widział - powagi, niepewności i nawet strachu. Czyżby to właśnie stało za opryskliwą postawą Clione tego wieczoru: obawa, że Law chce wszystko skończyć? Law przeanalizował swoje zachowanie, swoje słowa... i zorientował się, że rzeczywiście bardzo różniły się od tego, co Clione znał na co dzień. Przełknął lekkie ukłucie - wrażenie, że było to wobec niego niesprawiedliwe, bo przecież nawet on miał prawo... i szansę się zmienić - i postanowił uznać, że obawa przyjaciela nie była bezzasadna. Znaczy się, była, bo Law przecież ani przez moment nie pomyślał, by cokolwiek między nimi zmieniać. Przeciwnie - teraz, kiedy Clione zasugerował, że mieliby się rozstać, doszedł do wniosku, że walczyłby o niego kłami i pazurami. - Law...? - odezwał się Clione, a napięcie w jego głosie mogłoby mniej zaprawionej osobie postawić na sztorc wszystkie włosy na ciele. Law pomyślał, że jest okrutny, skoro zostawił go w takiej niepewności, zamiast od razu rozpędzić jego obawę. - Nie wiem, jak coś takiego mogło ci wpaść do głowy - oświadczył z niezadowoleniem. - Przecież powiedziałem, że bardzo cię cenię. Dlaczego miałbym nagle mieć cię dość? Zupełnie opacznie to zinterpretowałeś... a myślałem, że to ja jestem mistrzem w osiąganiu kompletnie poronionych wniosków. Wiesz, może i jestem trochę jak nie ja, ale... Nie sądzisz, że po prostu trochę się zmieniłem... rozwinąłem jako człowiek? - zasugerował cicho. - Bo mnie się tak wydaje. Clione patrzył na niego cokolwiek podejrzliwie, a nic w jego spojrzeniu nie wskazywało, że odczuł ulgę. Nie, że w ogóle mu uwierzył. Jeszcze nie. - Zmieniłeś się... - powtórzył jednak powoli, jakby rozważał te słowa, nie odrywając od niego czujnego, skupionego wzroku. - Okej, uznajmy, że tak się rzeczywiście stało. Że zmieniła się nie tylko twoja sytuacja, ale poprzez tę sytuację zacząłeś zmieniać się także ty sam. - Kiwnął głowa. - Niech będzie, przyznaję, że jestem w stanie to widzieć. Życie z Rosapelo ma na twoją psychikę zbawienny wpływ, temu nie mogę zaprzeczyć. I ten nowy ty postanowił zacząć w inny sposób niż dotychczas traktować ludzi w swoim otoczeniu? - Coś w tym rodzaju - odparł Law, usiłując się nie krzywić. - Nawet jeśli, co mi wytknąłeś, nie zabrałem się do tego od właściwej strony... Naprawdę nie chciałem cię urazić. Clione znów kiwnął głową, tym razem z większym przekonaniem, a Law poczuł, że ciężar spada mu z serca... i spontanicznie dodał: - Nigdy bym nie chciał, żebyś zniknął z mojego życia. Clione otworzył szeroko oczy, jednak nic nie powiedział, a Law zastanowił się, czy chciałby móc cofnąć te słowa... czy jednak nie. Kiedy jednak je rozważał, wpatrując się w twarz siedzącego przed nim przyjaciela - kiedy rozważał przyszłość - wezbrała w nim nagła emocja... a w umyśle pojawiła się pewność, która z każdą chwilą i z każdym uderzeniem serca nabierała mocy i wyrazistości. Zmarszczył czoło, a jego palce mimowolnie zacisnęły się na obrusie, więc splótł je razem. Jego rozsądek bił na alarm... zaklinał go, by nie mówił rzeczy, zanim ich porządnie nie przemyśli - jednak czy kiedykolwiek coś dobrego przyszło mu z analizowania? Nie, wszystkie dobre rzeczy wynikły z tych spontanicznych gestów, które z rozsądkiem nie miały absolutnie nic wspólnego. Zacisnął usta, a potem - walcząc z pragnieniem, by stąd jak najszybciej uciec - powiedział cichym głosem: - Kiedyś cię poprosiłem, żebyś mnie nie skreślał... pamiętasz? - On sam nigdy nie zdołał wypchnąć w umysłu tamtej rozmowy, a teraz czuł, że jej wspomnienie być może po raz pierwszy w życiu nie napełnia go zażenowaniem. - Pamiętasz, Clione? Poprosiłem o to wtedy... To jest wciąż aktualne, zwłaszcza teraz, kiedy myślę, że może za dziesięć... albo nawet za pięć lat... - Osiągniesz ten etap, w którym ja ci wystarczę? - wszedł mu w słowo Clione, a w jego głosie znów była wcześniejsza wrogość, tak że wszystko brzmiało jak zarzut. - Kiedy Rosapelo dorośnie, wyprowadzi się, zacznie własne życie... a ty nie będziesz już w stanie znieść samotności, bo na nowo nauczyłeś się potrzebować drugiego człowieka? Wtedy sięgniesz po mnie, który zawsze tu będę... który obiecałem, że zaczekam? Law miał ochotę walnąć pięścią w stół na tak uparte i jednotorowe myślenie... a potem uświadomił sobie, że Clione prawdopodobnie tak właśnie czuł się przez cały czas, obserwując jego niedorzeczne procesy myślowe i brnięcie w zaparte nawet przy najbardziej nietrafionych wnioskach. To pomogło mu zachować opanowanie. Pokręcił głową. - Nie - powiedział spokojnie, choć wciąż walczył z instynktem ucieczki, a jego serce uderzało coraz szybciej. - Myślę, że jest szansa, że do tego czasu coś się naprawi w mojej skrzywionej psychice... - Zniżył głos jeszcze bardziej, aż mówił niemal szeptem. Oblizał wargi, a potem przełknął. Dłonie zaciskał tak mocno ze sobą, że pobielały mu kłykcie. Wbił wzrok w obrus. - Coś się naprostuje przynajmniej na tyle, żebym był w stanie... odwzajemnić uczucie drugiego człowieka. - Nabrał głęboko powietrza, a potem zerknął na Clione, który siedział po drugiej stronie stołu i wydawał się nie oddychać. - Tylko... musisz nade mną popracować. Nie rezygnuj ze mnie. Nie przestawaj dla mnie być tym, kim jesteś... i jeszcze więcej... dobrze? Clione nic nie powiedział, w ogóle w żaden sposób nie zareagował. Jego twarz w dalszym ciągu zdawała się maską, tym razem całkowicie pozbawioną emocji. Szaroniebieskie oczy, którymi wpatrywał się w Lawa, były szeroko otwarte, jednak ich spojrzenia nie dało się odczytać. Choć był tak blisko, wydawał się odległy jak nigdy wcześniej. Czas płynął, sekunda po sekundzie, odmierzany uderzeniami tętna, a Clione po prostu tam siedział i patrzył. Czy w ogóle Lawowi uwierzył? Czy zamierzał jakoś odpowiedzieć? Czy w tym, co Law powiedział, był jakikolwiek sens? Jego serce waliło w piersi tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć. Znów przełknął, gdyż w ustach miał zupełnie sucho. Rozluźnił pięści, gdyż zaciśnięte palce sprawiały mu ból, ale zaczęły drżeć, jak tylko to zrobił. Słowa, które przed chwilą wygłosił, wciąż dźwięczały w jego uszach - tylko one przebijały się nad szumem krwi, wszystkie inne dźwięki znikły zupełnie ze świata. Law wiedział, że powiedział to, co naprawdę myśli... co czuje... jednak nagle stracił całą pewność, że miał prawo to powiedzieć. Urwane treści tłukły mu się pod czaszką. "Dziesięć lat..." "Jest szansa..." "Może..." Ściągnął brwi i wygiął wargi, uświadamiając sobie nagle z całym przekonaniem, że na czymś takim nie da się budować przyszłości. Ponownie skoncentrował wzrok na Clione. W jego piersi rozlało się ciepło, które sklasyfikował jako czułość... jednak zaraz potem wypełnił go chłód podsycanej rozsądkiem beznadziei. Rozsądek jednak miał rację, spontaniczność na nic mu się nie przydała. - Nie, to było egoistyczne z mojej strony - mruknął, spuszczając głowę. - Prosić o dziesięć lat... Opierać się na szansach... Zapo-... - Nie zapomnę - jasny głos Clione przerwał jego wypowiedź w tej samej chwili, gdy dłoń przyjaciela wystrzeliła do przodu nad stołem, by pochwycić jego własną. Podniósł niepewnie oczy... i ujrzał, że maska spadła. Teraz na twarzy Clione widniało tysiąc emocji i nigdy wcześniej nie wydawał się tak bardzo żywy. Law patrzył, jak niepewność i obawa znikają zastąpione radością i zdecydowaniem, zaś spojrzenie nabiera siły... tej siły, której źródłem, Law wiedział, może być tylko miłość. Poczuł ulgę - zupełnie jakby odniósł zwycięstwo, choć nawet nie zauważył, że stanął do jakiejkolwiek walki... więc może po prostu zostało mu dane. Może nie powinien protestować, tylko ten jeden raz cieszyć się. Chciał się cieszyć. Szczęśliwa twarz Clione była wystarczającym powodem. - Nie zapomnę i nie zrezygnuję - powiedział Clione i potrząsnął głową, a Lawowi nawet ten ruch wydał się teraz czymś wspaniałym. - Jestem z tobą już ćwierć wieku. I doprawdy nie zamierzam się stąd ruszać. A teraz... kiedy to powiedziałeś... - Jego głos zadrżał, zaś oczy podejrzanie zabłysły. - To nie był żart, prawda? Nie, Trafalgar Law nie żartuje z takich rzeczy - odpowiedział sam sobie, w jego tonie było całkowite przekonanie. Zaraz jednak pociągnął nosem... a w następnej chwili zakrył twarz ręką, choć ta druga wciąż leżała na dłoni Lawa. - Przepraszam... Po prostu... Nagle wydawał się - mimo ogromnej siły - bardzo kruchy. Law nigdy nie czuł się komfortowo w zetknięciu z gwałtownymi emocjami, jednak teraz zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji potrafi się nimi radować. Były przecież na miejscu... i były o wiele lepsze niż to puste spojrzenie Clione sprzed chwili. Były jak trzeba - i napełniało to Lawa wielką ulgą. Jednak udało mu się jakoś wszystkiego nie zepsuć... A po tych wszystkich razach, gdy to on ulegał emocjom i stawał się kłębkiem nerwów, zaś Clione dawał mu oparcie i pomagał się pozbierać, taka zamiana ról była wręcz czymś właściwym... Nie żeby Law czuł się teraz wzorem opanowania - przeciwnie, był wstrząśnięty prawdopodobnie równie mocno jak druga strona... ale wydawało mu się, że nie było w tym nic złego... nie, wiedział z doświadczenia. Taki wstrząs oznaczał, że działo się coś, w co warto się było zaangażować. Przekręcił dłoń w nadgarstku, by złapać rękę Clione. Jego palce wciąż drżały, jednak nie przejmował się tym tak bardzo. Potrzebował kontaktu - i intuicja mówiła mu, że Clione też go potrzebuje. Przyjaciel wciąż zakrywał twarz - a Law nie miał odwagi poprosić go, by na niego spojrzał - jednak z całej siły ścisnął jego palce. Law nie wiedział, czy chciał powiedzieć: "Jestem tutaj", czy może raczej wyrazić pragnienie i konieczność zakotwiczenia w bezpiecznej przystani, może wręcz jedno i drugie... Nie miało jednak sensu analizowanie każdego gestu, znaczenie miały one same i to, jak się dla nich obu liczyły. Siedzieli tak dłuższą chwilę, aż wreszcie Clione odzyskał równowagę. Wziął kilka głębokich wdechów, otarł twarz i popatrzył na Lawa. A potem uśmiechnął się - takim drżącym, lecz promiennym uśmiechem, który przywracał pewność i dawał poczucie, że wszystko jest w zupełnym porządku. - Dziękuję - powiedział, nieco rozluźniając spazmatyczny uścisk na palcach Lawa. - Myślę, że zaryzykuję. Mówiłeś, że mam być... jak do tej pory i... jeszcze więcej? I popracować nad tobą? - przywołał jego wcześniejsze słowa i zmarszczył lekko brwi. - Czyli co? Mam ci zrobić więcej psychoanalizy... czy raczej zacząć cię na serio podrywać? Law zacisnął usta i wbił wzrok w stół. - Tylko nie psychoanaliza - wymamrotał, czując, jak pieką go policzki. Wiedział jednak, że mówi szczerze... i wciąż nie wypuszczał dłoni Clione ze swojej własnej. Clione stłumił parsknięcie. - Co prawda w tej kwestii moje doświadczenie jest bardzo mizerne... ale i tak podejmę wyzwanie - zapowiedział. Potem jednak do jego głosu wkradła się nuta niepewności. - Jednak czy ty zaryzykujesz...? Przecież wiem, że nigdy nie zdołam zastąpić ci Corazona. On był dla ciebie kimś szczególnym... Law poderwał głowę i spojrzał na niego, marszcząc czoło. Że co? Skąd się nagle wziął Corazon w tej konwersacji??? - Zdurniałeś? Kto ci każe go zastępować? Cora-san był dla mnie jak ojciec - odparł z niejaką urazą. - Ale nie przejmuj się, na pewno by cię zaakceptował - oświadczył z udawaną wyniosłością... a potem kąciki jego ust drgnęły, gdy przypomniał sobie co innego. - Jeśli jednak upierasz się, by wciągać do rozmowy całą moją rodzinę, to z góry cię oświecę, że Rosapelo dał nam swoje przyzwolenie - mruknął. - Zdaje się, że dzieciak uważa nas za stworzonych dla siebie - dodał, wywracając oczami. - Albo wie, że jesteś moją jedyną szansą... Clione powoli pokiwał głową, a potem przechylił ją lekko na bok, zaś jego uśmiech nabrał jakiegoś łobuzerskiego odcienia. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Lawa w milczeniu, jakby się namyślał. Law czekał cierpliwie. Jego serce wciąż biło szybko, jednak uderzenia były regularne i dodawały sił, zaś oddech był równy i płynął swobodnie. Jego wzrok uparcie wracał do tych szaroniebieskich oczu pod jasną grzywką, by z każdym spojrzeniem upewniać się, że nie żałuje niczego, co powiedział w ciągu ostatniego kwadransa. Nawet jeśli jego życie miało ulec przemianie, to z całą pewnością nie na gorsze. "Zmieniłem się", pomyślał, jakby nagle zdał sobie z tego sprawę... i może rzeczywiście tak było, gdyż cała ta dzisiejsza rozmowa była najlepszym na to dowodem. Nie chciał się nad tym teraz rozwodzić, pozwolił sobie tylko na optymistyczną refleksję: "A jeśli się zmieniłem, to naprawdę jest szansa, że mogę się zmienić bardziej". Clione wreszcie cofnął rękę, oparł oba łokcie na stole i położył podbródek na złożonych w kielich dłoniach. Nie spuszczał go z oczu. - Postaram się, żeby to nie było dziesięć lat - zadeklarował niskim głosem. A Law pomyślał, że właściwie nie ma nic przeciwko. Kiwnął głową zdecydowanym ruchem i uśmiechnął się. - Ja też się postaram - mruknął cicho, tylko dla siebie zachowując resztę: "Żeby móc ci wtedy powiedzieć: Dziękuję... i przepraszam, że tyle musiałeś czekać..." Nie potrafił sobie wyobrazić lepszego zakończenia. [6.10.2018-15.7.2019]
|