Przy księżycu - A więc go zostawisz. Twarz uśpionego Izuru Kiry wyglądała niezwykle spokojnie w chłodnym świetle księżyca. Gin Ichimaru uniósł głowę. - Nie mam wyboru... dobrze o tym wiesz, Shinsō. Lisica przeciągnęła się leniwie, zakołysała puszystym ogonem. - Nie rozumiem - przyznała. - Przecież wcale tego nie chcesz. - To, czego chcę, nie ma tu najmniejszego znaczenia, Shinsō. - Głos Gina był spokojny, ale pobrzmiewała w nim ledwie wyczuwalna nuta goryczy. - Wolisz zatem go skrzywdzić? - Shinsō przekrzywiła trójkątny łebek, spoglądając nań nie bez pewnej złośliwości. Gin bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. - Nie chcę go krzywdzić - wyszeptał ochryple. - Wiesz, że nie... Shinsō posłała mu kolejne przenikliwe spojrzenie. - A jednak... - Srebrzysty ogon musnął jego ramię, gdy ostentacyjnie przeszła obok niego. - A jednak to robisz... Gin zwiesił głowę. - Czemu nie zabierzesz go ze sobą? - To niemożliwe. - Oczy Gina Ichimaru przez chwilę zapłonęły złotem. - Nie wolno mi. I... - Zawahał się. - I nie chcę. - Nie chcesz? - Lisica popatrzyła na niego z zaciekawieniem. - To coś nowego... Gin nie odpowiedział. Shinsō przypatrywała mu się uważnie. - A czemuż to... nie chcesz? - zapytała przeciągle. Ichimaru ponownie popatrzył na śpiącego Kirę, na rozsypane na poduszce jasne włosy, które w blasku księżyca wydawały się srebrne jak jego własne. Shinsō prychnęła pogardliwie. - "Bo chcę go chronić." "Bo tak będzie dla niego lepiej." "Bo chcę trzymać go od tego z dala." Prawda, Ginie Ichimaru? Tak właśnie chciałeś odpowiedzieć, czyż nie? Gin milczał. Lisica prychnęła ponownie, jej srebrny ogon zafalował. - Trochę późno na skrupuły, Ichimaru - stwierdziła kąśliwie. - Należało zastanowić się wtedy, gdy brałeś tego chłopca do swojego oddziału. Przecież wiedziałeś, co będziesz musiał zrobić. O czym ty w ogóle myślałeś? Gin Ichimaru znów długą chwilę nie odpowiadał, wreszcie westchnął cicho. - Nie wiem - wyszeptał niemal bezradnie. Shinsō spojrzała na niego z wyższością. - Nie trzeba było go w to mieszać, Gin. Wystarczyłoby pozostawić go w Oddziale Czwartym. Teraz możesz tylko wybierać między mniejszym a większym złem... - Nie wolno mi go zabrać - powtórzył Gin, dziwnie nieobecnym tonem, zupełnie jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. - Nie wolno mi, nawet gdybym chciał. Muszę być sam, choć nie jestem sam... choć znalazł się ktoś, dla kogo... - Urwał, po czym podjął ponownie. - Nie do mnie należą decyzje o tym, co mogę uczynić... - Bzdury! - Lisica zjeżyła się raptownie, w srebrzystym świetle księżyca wypełniającym pokój zalśniły kły. - Co za skończone bzdury! Nie ty decydujesz? A kto, jeśli nie ty, wybrał tego chłopca na porucznika Oddziału Trzeciego? Kto, Ginie Ichimaru? - Ciszej, Shinsō - przerwał jej niespodziewanie Gin, na poły ostrzegawczo, na poły z troską. - Ciszej... - dodał znacznie łagodniej, spoglądając na Kirę. Twarz młodego porucznika ściągnęła się w niespokojnym grymasie, a z ust dobył się słaby jęk. Dłoń Gina z niespotykaną delikatnością dotknęła jego policzka, odgarnęła kosmyk jasnych włosów. Kira westchnął cicho i po chwili na jego twarz powrócił spokój. Shinsō przypatrywała się temu nieodgadnionym wzrokiem. - Mógłbyś mu chociaż powiedzieć - stwierdziła z cichym wyrzutem. - Cokolwiek... - I jeszcze bardziej to utrudnić, Shinsō? - Gin raptownie poderwał głowę. - A poza tym... - Wiem, wiem, nie wolno ci - parsknęła lisica cynicznie. - Ty i wielkie sprawy wielkich tego świata... Cóż znaczy jedno rozdarte serce...? - Shinsō... - Nie możesz zrzucić całej odpowiedzialności na dowództwo Soul Society, Gin. - Lisi ogon dotknął jego ręki, gdy Shinsō minęła go po raz kolejny. - Ty go w to wplątałeś, a teraz szukasz winnych... - Aizen... - spróbował zaprotestować Gin, ale lisica nie pozwoliła mu dokończyć. - Aizen pozbył się go. Odesłał do Oddziału Czwartego, bo okazał się za słaby dla jego celów. To ty go stamtąd zabrałeś, Gin... a teraz porzucisz jak niepotrzebną już zabawkę... - Milcz, Shinsō! - Ciiiiszej... - syknęła zjadliwie lisica. Jej ogon zawisł niebezpiecznie blisko twarzy Izuru Kiry. - Ciszej, bo go obudzisz... A może... - dodała przewrotnie. - Może powinnam mu w tym pomóc...? Jak myślisz, Gin? Co powie, widząc cię tutaj? Mmmm? - Przestań - wycedził Gin gniewnie. - Izuru nie jest... nigdy nie był moją zabawką. - Czyżby? Więc nie sprowadziłeś go tutaj dla kaprysu? - Nie! Dobrze wiesz, że nie! - Och - Lisica zaśmiała się, machnęła ogonem. - Cóż, Ginie Ichimaru... Wiedziałeś, jakie życie prowadzisz... Powinieneś był w odpowiednim czasie dokonać wyboru... - Nie praw mi morałów, Shinsō! - Powinieneś był dokonać wyboru - ciągnęła Shinsō, nie zważając na jego słowa - zanim przesłoniłeś świat temu biednemu chłopcu, Gin. A teraz... teraz miotasz się... miotasz się jak w klatce, bo sam się do niego przywiązałeś. Czyż nie? Gin mocniej zacisnął pięści i przez chwilę zdawało się, że wybuchnie gniewem, ale w końcu tylko spuścił wzrok. - Przestań, Shinsō... - wyszeptał, niemal prosząco. - Więc jednak. - Srebrzysty ogon zafalował triumfalnie, ocierając się o kolana Gina. - Przyznajesz, że jest ci bliski... Ichimaru odwrócił wzrok. - Ojej, jej... - prychnęła ponownie lisica. - Nie rób takiej męczeńskiej miny, Gin, nie do twarzy ci z nią. Ale to tylko dowodzi, że miałam rację... - Kolejne nonszalanckie machnięcie ogonem. - A mimo to jesteś gotów go zostawić bez jednego słowa wyjaśnienia, czy tak? - Mówiłem ci już, Shinsō, nie mam... - zaczął, ale Shinsō ponownie przerwała mu w pół słowa. - Nie masz wyboru, oczywiście... Biedny, nieszczęsny ty i twoja wielka zbawcza misja... A co w takim razie z nim? Nie obchodzi cię, jak będzie się czuł, kiedy pewnego dnia po prostu powiesz mu "żegnaj"? Gin ponownie uciekł spojrzeniem. Lisica chwilę taksowała go wzrokiem, po czym syknęła gniewnie. - Więc i tego chcesz mu odmówić - powiedziała, przeciągając słowa. - Uciekniesz bez pożegnania... a wcześniej pewnie wykorzystasz jeszcze "dla dobra sprawy", mam rację? Tylko pogratulować, Ginie Ichimaru. Jesteś skończonym, żałosnym tchórzem. Zaczynam żałować, że to ciebie wybrałam... - Shinsō... - Gin... On patrzy na ciebie jak w słońce. Poszedłby z tobą wszędzie, jeśli tylko byś mu pozwolił... - I właśnie dlatego nie mogę tego zrobić! - Nie możesz - Shinsō posłała mu złe spojrzenie. - W takim razie lepiej zabij go teraz, okażesz mu więcej litości! - Milcz! - Dłoń Gina wystrzeliła nagle do przodu, sięgając do gardła lisicy - ta jednak była szybsza; w mgnieniu oka odskoczyła w kąt pokoju, jeżąc sierść. - Oszalałeś, Gin? - warknęła wściekle. Gin oddychał ciężko, jego złote oczy lśniły złowrogo. - Nigdy więcej - wydyszał. - Nigdy więcej nie waż się nawet o tym wspominać, Shinsō. Chwilę trwała pełna napięcia cisza, podczas której oboje mierzyli się wzrokiem. Gin był pierwszym, który odwrócił spojrzenie. - Shinsō... - zaczął. - Wiesz, na co go skazujesz? - weszła mu w słowo lisica, spoglądając już nie na niego, ale na pogrążonego we śnie Kirę. W jej głosie pobrzmiewał smutek. - Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo będzie cierpiał? - Nie chcę, by cierpiał - szepnął Gin. - Chcę, by żył. - Jako twój wyrzut sumienia? Gin Ichimaru potrząsnął głową. - Nie... Po prostu... - jego głos zabrzmiał nieomal miękko. - Chcę, by żył. Shinsō zmrużyła swe przenikliwe oczy. - Robisz mu niewyobrażalną krzywdę... Wiesz, jak ciężkie brzemię na niego zrzucasz? Gin spojrzał na nią. Jego oczy jeszcze nigdy nie były tak poważne. - Wiem. Srebrna lisica przekrzywiła głowę. - I mimo wszystko jesteś gotów... - Nie jestem - przerwał jej raptownie Gin. - Nie jestem i nigdy nie będę. Dlatego właśnie... - ...chcesz odejść w taki sposób? Skinął głową. Shinsō machnęła ogonem z rozczarowaniem. - To zwykła ucieczka, Gin. Jesteś tchórzem. Tchórzem i egoistą. - Myślisz, że o tym nie wiem, Shinsō? Spojrzała na niego uważnie. - Gardzisz sobą? - zapytała. - A jak ci się wydaje? Chwilę trwali w milczeniu. Gin patrzył na szczupłą sylwetkę śpiącego Izuru Kiry, na łagodną, opromienioną księżycem twarz, na której nadal malował się błogi spokój. Westchnął z bólem. - Nie zasługuję na niego - wyszeptał. - Nie zasługujesz - przyznała Shinsō, przysuwając się bliżej i omiatając jego kolana srebrzystym ogonem. Usiadła u jego boku. - Wiesz... - podjęła. - Tchórz z ciebie, Gin. Ale mimo wszystko... uczciwy tchórz. Może jeszcze coś z ciebie będzie, więc... chyba jeszcze trochę z tobą zostanę. - Shinsō...? - Może nawet... - ciągnęła tymczasem lisica, układając się wygodniej i otulając ogonem. - Może pewnego dnia... zdołasz mu to wynagrodzić. - To możliwe, Shinsō? Shinsō? Odpowiedzi nie było. Gin odwrócił głowę i w miejscu srebrzystego lisiego futra ujrzał u swego boku krótki miecz. Ujął go w dłoń i przez chwilę wpatrywał się w jasną klingę, nim wstał w końcu, kierując się ku wyjściu. Zanim zasunął drzwi, raz jeszcze obejrzał się na skąpany w świetle księżyca pokój i pogrążoną w głębokim śnie postać swego porucznika. Obawiał się, że to ostatnia równie spokojna noc. Przepraszam, Izuru. Nadszedł czas. |