~8~
Przy księżycu






- A więc go zostawisz.

Twarz uśpionego Izuru Kiry wyglądała niezwykle spokojnie w chłodnym świetle księżyca. Gin Ichimaru uniósł głowę.

- Nie mam wyboru... dobrze o tym wiesz, Shinsō.

Lisica przeciągnęła się leniwie, zakołysała puszystym ogonem.

- Nie rozumiem - przyznała. - Przecież wcale tego nie chcesz.

- To, czego chcę, nie ma tu najmniejszego znaczenia, Shinsō. - Głos Gina był spokojny, ale pobrzmiewała w nim ledwie wyczuwalna nuta goryczy.

- Wolisz zatem go skrzywdzić? - Shinsō przekrzywiła trójkątny łebek, spoglądając nań nie bez pewnej złośliwości. Gin bezwiednie zacisnął dłonie w pięści.

- Nie chcę go krzywdzić - wyszeptał ochryple. - Wiesz, że nie...

Shinsō posłała mu kolejne przenikliwe spojrzenie.

- A jednak... - Srebrzysty ogon musnął jego ramię, gdy ostentacyjnie przeszła obok niego. - A jednak to robisz...

Gin zwiesił głowę.

- Czemu nie zabierzesz go ze sobą?

- To niemożliwe. - Oczy Gina Ichimaru przez chwilę zapłonęły złotem. - Nie wolno mi. I... - Zawahał się. - I nie chcę.

- Nie chcesz? - Lisica popatrzyła na niego z zaciekawieniem. - To coś nowego...

Gin nie odpowiedział. Shinsō przypatrywała mu się uważnie.

- A czemuż to... nie chcesz? - zapytała przeciągle.

Ichimaru ponownie popatrzył na śpiącego Kirę, na rozsypane na poduszce jasne włosy, które w blasku księżyca wydawały się srebrne jak jego własne.

Shinsō prychnęła pogardliwie.

- "Bo chcę go chronić." "Bo tak będzie dla niego lepiej." "Bo chcę trzymać go od tego z dala." Prawda, Ginie Ichimaru? Tak właśnie chciałeś odpowiedzieć, czyż nie?

Gin milczał.

Lisica prychnęła ponownie, jej srebrny ogon zafalował.

- Trochę późno na skrupuły, Ichimaru - stwierdziła kąśliwie. - Należało zastanowić się wtedy, gdy brałeś tego chłopca do swojego oddziału. Przecież wiedziałeś, co będziesz musiał zrobić. O czym ty w ogóle myślałeś?

Gin Ichimaru znów długą chwilę nie odpowiadał, wreszcie westchnął cicho.

- Nie wiem - wyszeptał niemal bezradnie.

Shinsō spojrzała na niego z wyższością.

- Nie trzeba było go w to mieszać, Gin. Wystarczyłoby pozostawić go w Oddziale Czwartym. Teraz możesz tylko wybierać między mniejszym a większym złem...

- Nie wolno mi go zabrać - powtórzył Gin, dziwnie nieobecnym tonem, zupełnie jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. - Nie wolno mi, nawet gdybym chciał. Muszę być sam, choć nie jestem sam... choć znalazł się ktoś, dla kogo... - Urwał, po czym podjął ponownie. - Nie do mnie należą decyzje o tym, co mogę uczynić...

- Bzdury! - Lisica zjeżyła się raptownie, w srebrzystym świetle księżyca wypełniającym pokój zalśniły kły. - Co za skończone bzdury! Nie ty decydujesz? A kto, jeśli nie ty, wybrał tego chłopca na porucznika Oddziału Trzeciego? Kto, Ginie Ichimaru?

- Ciszej, Shinsō - przerwał jej niespodziewanie Gin, na poły ostrzegawczo, na poły z troską. - Ciszej... - dodał znacznie łagodniej, spoglądając na Kirę. Twarz młodego porucznika ściągnęła się w niespokojnym grymasie, a z ust dobył się słaby jęk. Dłoń Gina z niespotykaną delikatnością dotknęła jego policzka, odgarnęła kosmyk jasnych włosów. Kira westchnął cicho i po chwili na jego twarz powrócił spokój.

Shinsō przypatrywała się temu nieodgadnionym wzrokiem.

- Mógłbyś mu chociaż powiedzieć - stwierdziła z cichym wyrzutem. - Cokolwiek...

- I jeszcze bardziej to utrudnić, Shinsō? - Gin raptownie poderwał głowę. - A poza tym...

- Wiem, wiem, nie wolno ci - parsknęła lisica cynicznie. - Ty i wielkie sprawy wielkich tego świata... Cóż znaczy jedno rozdarte serce...?

- Shinsō...

- Nie możesz zrzucić całej odpowiedzialności na dowództwo Soul Society, Gin. - Lisi ogon dotknął jego ręki, gdy Shinsō minęła go po raz kolejny. - Ty go w to wplątałeś, a teraz szukasz winnych...

- Aizen... - spróbował zaprotestować Gin, ale lisica nie pozwoliła mu dokończyć.

- Aizen pozbył się go. Odesłał do Oddziału Czwartego, bo okazał się za słaby dla jego celów. To ty go stamtąd zabrałeś, Gin... a teraz porzucisz jak niepotrzebną już zabawkę...

- Milcz, Shinsō!

- Ciiiiszej... - syknęła zjadliwie lisica. Jej ogon zawisł niebezpiecznie blisko twarzy Izuru Kiry. - Ciszej, bo go obudzisz... A może... - dodała przewrotnie. - Może powinnam mu w tym pomóc...? Jak myślisz, Gin? Co powie, widząc cię tutaj? Mmmm?

- Przestań - wycedził Gin gniewnie. - Izuru nie jest... nigdy nie był moją zabawką.

- Czyżby? Więc nie sprowadziłeś go tutaj dla kaprysu?

- Nie! Dobrze wiesz, że nie!

- Och - Lisica zaśmiała się, machnęła ogonem. - Cóż, Ginie Ichimaru... Wiedziałeś, jakie życie prowadzisz... Powinieneś był w odpowiednim czasie dokonać wyboru...

- Nie praw mi morałów, Shinsō!

- Powinieneś był dokonać wyboru - ciągnęła Shinsō, nie zważając na jego słowa - zanim przesłoniłeś świat temu biednemu chłopcu, Gin. A teraz... teraz miotasz się... miotasz się jak w klatce, bo sam się do niego przywiązałeś. Czyż nie?

Gin mocniej zacisnął pięści i przez chwilę zdawało się, że wybuchnie gniewem, ale w końcu tylko spuścił wzrok.

- Przestań, Shinsō... - wyszeptał, niemal prosząco.

- Więc jednak. - Srebrzysty ogon zafalował triumfalnie, ocierając się o kolana Gina. - Przyznajesz, że jest ci bliski...

Ichimaru odwrócił wzrok.

- Ojej, jej... - prychnęła ponownie lisica. - Nie rób takiej męczeńskiej miny, Gin, nie do twarzy ci z nią. Ale to tylko dowodzi, że miałam rację... - Kolejne nonszalanckie machnięcie ogonem. - A mimo to jesteś gotów go zostawić bez jednego słowa wyjaśnienia, czy tak?

- Mówiłem ci już, Shinsō, nie mam... - zaczął, ale Shinsō ponownie przerwała mu w pół słowa.

- Nie masz wyboru, oczywiście... Biedny, nieszczęsny ty i twoja wielka zbawcza misja... A co w takim razie z nim? Nie obchodzi cię, jak będzie się czuł, kiedy pewnego dnia po prostu powiesz mu "żegnaj"?

Gin ponownie uciekł spojrzeniem. Lisica chwilę taksowała go wzrokiem, po czym syknęła gniewnie.

- Więc i tego chcesz mu odmówić - powiedziała, przeciągając słowa. - Uciekniesz bez pożegnania... a wcześniej pewnie wykorzystasz jeszcze "dla dobra sprawy", mam rację? Tylko pogratulować, Ginie Ichimaru. Jesteś skończonym, żałosnym tchórzem. Zaczynam żałować, że to ciebie wybrałam...

- Shinsō...

- Gin... On patrzy na ciebie jak w słońce. Poszedłby z tobą wszędzie, jeśli tylko byś mu pozwolił...

- I właśnie dlatego nie mogę tego zrobić!

- Nie możesz - Shinsō posłała mu złe spojrzenie. - W takim razie lepiej zabij go teraz, okażesz mu więcej litości!

- Milcz! - Dłoń Gina wystrzeliła nagle do przodu, sięgając do gardła lisicy - ta jednak była szybsza; w mgnieniu oka odskoczyła w kąt pokoju, jeżąc sierść.

- Oszalałeś, Gin? - warknęła wściekle.

Gin oddychał ciężko, jego złote oczy lśniły złowrogo.

- Nigdy więcej - wydyszał. - Nigdy więcej nie waż się nawet o tym wspominać, Shinsō.

Chwilę trwała pełna napięcia cisza, podczas której oboje mierzyli się wzrokiem. Gin był pierwszym, który odwrócił spojrzenie.

- Shinsō... - zaczął.

- Wiesz, na co go skazujesz? - weszła mu w słowo lisica, spoglądając już nie na niego, ale na pogrążonego we śnie Kirę. W jej głosie pobrzmiewał smutek. - Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo będzie cierpiał?

- Nie chcę, by cierpiał - szepnął Gin. - Chcę, by żył.

- Jako twój wyrzut sumienia?

Gin Ichimaru potrząsnął głową.

- Nie... Po prostu... - jego głos zabrzmiał nieomal miękko. - Chcę, by żył.

Shinsō zmrużyła swe przenikliwe oczy.

- Robisz mu niewyobrażalną krzywdę... Wiesz, jak ciężkie brzemię na niego zrzucasz?

Gin spojrzał na nią. Jego oczy jeszcze nigdy nie były tak poważne.

- Wiem.

Srebrna lisica przekrzywiła głowę.

- I mimo wszystko jesteś gotów...

- Nie jestem - przerwał jej raptownie Gin. - Nie jestem i nigdy nie będę. Dlatego właśnie...

- ...chcesz odejść w taki sposób?

Skinął głową. Shinsō machnęła ogonem z rozczarowaniem.

- To zwykła ucieczka, Gin. Jesteś tchórzem. Tchórzem i egoistą.

- Myślisz, że o tym nie wiem, Shinsō?

Spojrzała na niego uważnie.

- Gardzisz sobą? - zapytała.

- A jak ci się wydaje?

Chwilę trwali w milczeniu. Gin patrzył na szczupłą sylwetkę śpiącego Izuru Kiry, na łagodną, opromienioną księżycem twarz, na której nadal malował się błogi spokój.

Westchnął z bólem.

- Nie zasługuję na niego - wyszeptał.

- Nie zasługujesz - przyznała Shinsō, przysuwając się bliżej i omiatając jego kolana srebrzystym ogonem. Usiadła u jego boku. - Wiesz... - podjęła. - Tchórz z ciebie, Gin. Ale mimo wszystko... uczciwy tchórz. Może jeszcze coś z ciebie będzie, więc... chyba jeszcze trochę z tobą zostanę.

- Shinsō...?

- Może nawet... - ciągnęła tymczasem lisica, układając się wygodniej i otulając ogonem. - Może pewnego dnia... zdołasz mu to wynagrodzić.

- To możliwe, Shinsō? Shinsō?

Odpowiedzi nie było. Gin odwrócił głowę i w miejscu srebrzystego lisiego futra ujrzał u swego boku krótki miecz. Ujął go w dłoń i przez chwilę wpatrywał się w jasną klingę, nim wstał w końcu, kierując się ku wyjściu. Zanim zasunął drzwi, raz jeszcze obejrzał się na skąpany w świetle księżyca pokój i pogrążoną w głębokim śnie postać swego porucznika. Obawiał się, że to ostatnia równie spokojna noc.

Przepraszam, Izuru.

Nadszedł czas.





7: Nagietek | główna | 9: Złoty generał