Nagietek
You can have anything you want
You can drift, you can dream, even walk on water Anything you want What do you want from me - Pink Floyd Kira pamiętał, że kiedyś potrafił się śmiać. Nie pamiętał już, kiedy to było, ponieważ upłynęło zbyt wiele czasu. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz się uśmiechał. Teraz jedynym uśmiechem, jaki posiadał, był odbijający się w jego oczach wieczny uśmiech Gina Ichimaru. Kira wiedział, że pozornie miał wszystko, o czym mógł marzyć shinigami - pozycję wicekapitana jednego z trzynastu ochronnych oddziałów Soul Society, gwarantującą mu szacunek, władzę i obowiązki, które wykonywał z godnością i wdzięcznością. Kira wiedział, że w rzeczywistości nie posiada nic. Był marionetką, był uległy i był niepozorny. Jego podwładni mówili więcej pomiędzy sobą niż szczerze w jego twarz - ale jeśli kiedyś go to bolało, dawno zapomniał. Z faktami nie należy się spierać. Kira zastanawiał się czasem, dlaczego Gin Ichimaru mianował swoim zastępcą właśnie jego. Pozycja wicekapitana była zaszczytem, który Kira - zupełnie zrozumiale i radośnie - chłonął całym sobą... aż zrozumiał. Gorzka była świadomość, że wybrano go nie ze względu na zalety, tylko na wady. Od tamtego czasu stanowisko napełniało go jedynie wyrzutami sumienia. Kira wiedział o swoim kapitanie więcej niż ktokolwiek inny, choć w realiach orientował się może w połowie. Dzięki rozwiniętej intuicji potrafił powiedzieć z całą pewnością, że Gin nie zawsze działa w interesie Seireitei. Gdy chciał zastanowić się głębiej, odkrywał bolesną prawdę, że Gin Ichimaru stanowi dla Seireitei zagrożenie. Oczywiście, nieczęsto chciał zastanawiać się głębiej. Wiedział, że gdyby poszedł do Generała Yamamoto, wystarczyłoby jedno jego słowo, a świat zostałby zmieniony na zawsze. Najbardziej zmieniony zostałby świat Kiry. Kira widział kiedyś węża, pod którego wzrokiem ofiara była zupełnie bezwolna. Wąż powoli owijał swoje ciało wokół szynszyli, która nawet nie drgnęła, choć nie odrywała oczu od drapieżnika. Miała świadomość, że jej los został przypieczętowany, a jednak nie była w stanie uciec. Kira dopiero później zrozumiał, że to nie strach trzymał ją w miejscu, tylko fascynacja. Kira nigdy nie zapomniał, że Gin Ichimaru ocalił mu życie, kiedy jego los wydawał się przypieczętowany. Jego wdzięczność była jednym z elementów układających się na fascynację. Kiedyś Kira miał przyjaciół, którzy może nawet żywili do niego sympatię - nie wiedział na pewno, ale wtedy na pewno w to wierzył. Lata spędzone we wiecznym powątpiewaniu w siebie i otoczenie nie pozostały bez wpływu na jego osobowość i sposób myślenia. Kira wiedział, że teraz nie zawahałby się skrzyżować miecza z żadnym z dawnych przyjaciół, gdyby miało to ochronić jego rzeczywistość. Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, od jak dawna tak było, ale jego świadomość zdążyła się już przyzwyczaić i nie reagowała wstrząsem na taką myśl. Kira należał kiedyś do Oddziału Czwartego, na ranach duszy znał się nie gorzej niż na ranach ciała. Wiedział, że także dla własnego dobra - które przecież nie znaczyło nic w porównaniu z dobrem Seireitei - powinien jak najszybciej przeciąć linę, jaka wiązała go z Ginem Ichimaru. Miał oczy szeroko otwarte - a jednak myśl, że mógłby stracić kapitana, u boku którego kroczył od tak dawna, że inna ewentualność wydawała się absurdem, napawała go największym przerażeniem. Jeśli Gin był słońcem, Kira był księżycem, który odbijał jego blask. Jeśli Gin był księżycem, Kira był cieniem rzucanym przez jego światło. Jego egzystencja nie miała znaczenia bez Gina Ichimaru. Napełniało go to rozpaczą, którą tak trafnie reprezentował nagietek - symbol Oddziału Trzeciego. Czasem Kira był pewien, że rozpacz była esencją jego życia. Ale przecież było coś więcej... Kira podniósł się z posłania i podszedł do okna. Księżyc w trzech czwartych pełen powlekał powierzchnie srebrem, a długie cienie padały tam, gdzie nie sięgało jego światło. Po drugiej stronie ogrodu Kira widział pogrążoną w ciemności kwaterę kapitana. Gin znów wyszedł, ostatnio zdarzało się to częściej. Czasem Kira stał przy oknie przez wieczność, aż wreszcie oświetlona srebrnym blaskiem blednącego księżyca sylwetka kapitana pokazywała się u wejścia do siedziby dowództwa Oddziału Trzeciego, a później niespiesznym krokiem przemierzała drewniany krużganek. Czasem kapitan patrzył w stronę kwater Kiry i unosił dłoń w geście pozdrowienia. Czasem Kira odpowiadał tym samym, zanim kapitan zniknął w drzwiach swojego mieszkania. Dziś było wcześnie, miał jeszcze czas zawiadomić Generała Yamamoto, który - kiedy chciał - potrafił działać szybko i bezwzględnie... Jutro Kira jak zawsze wejdzie do gabinetu kapitana. Zostanie powitany uśmiechem i usłyszy "Dzień dobry, Izuru". Wysłucha swoich obowiązków, a potem wyruszy w nowy dzień z kapitanem Ichimaru - dla którego nic nie znaczył, ale któremu może był potrzebny. Odwrócił się od okna i skierował w stronę posłania z przeczuciem, że ta noc nie będzie kolejną nieprzespaną. Może jutro pójdzie do Generała... Może pojutrze... Dziś nie był w stanie własnymi rękami strzaskać namiastki jedynego szczęścia, jakie posiadał. |