~18~
Poranek






Nie znam nawet połowy twego bólu
Słowa bezsilne rozwiewają się na wietrze
Ale któregoś poranka, wiem to
obudzisz się i zrozumiesz
że przetrwałeś i dasz radę

- Juha Tapio, "Kelpaat kelle vaan"






Ptaki ćwierkały za oknem i Kirze wydawało się, że słyszy je po raz pierwszy od bardzo dawna.

Przebudził się ze świadomością, że dzień wstał już jakiś czas temu. Jego dawne ja z miejsca popadłoby w otchłań wyrzutów sumienia z tytułu zaspania. Jego niedawne ja w ogóle nie dopuściłoby do takiej sytuacji.

Uśmiechnął się, podciągając przykrycie. Uśmiechnął się, wciąż nie otwierając oczu. Spod powiek wypłynęły łzy i poprzez skronie pomknęły w dół, ku poduszce.

Jak dobrze było znów móc płakać. Jak dobrze było znów móc czuć.

I żyć.

Odetchnął głębiej, wciągając pachnące drzewem cytrynowym powietrze. Niezależnie od pory roku w Oddziale Trzecim tak właśnie pachniało. Teraz z zapachem tym przeplatała się słabsza woń kwiatów. Mlecz, krwawnik, jaskier - znał je wszystkie. A może tylko wydawało mu się, że je czuje? Może po prostu widział je na dziedzińcu i teraz wyobrażał sobie ich woń? Nie zmieniało to faktu, że wiosna kwitła w pełni. Dni były ciepłe, a wieczory długie. Przyroda zaczynała cykl życia od nowa.

Po raz pierwszy od dawna Izuru Kira, wicekapitan Oddział Trzeciego, poczuł, że znów ma siły, by żyć.

Właściwie nie wiedział, jak długo w jego świecie trwała noc. Ostatnie dni, tygodnie i miesiące zlały się w jedno, a czas przestał mieć znaczenie. Może się zatrzymał - tak jak wszystko wokół. Gdzieś, kiedyś minęła zima, potem przedwiośnie - nawet nie zauważył. Teraz słuchał wiosennego śpiewu ptaków, pełnego prostej i jakże doskonałej radości, i czuł, że nareszcie umie nazwać wszystko po imieniu.

Łzy płynące z oczu były tego dowodem.

Niektóre rzeczy był w stanie pamiętać lepiej, inne gorzej. Pamiętał słowa Kapitana Hitsugayi, który po rozmowie z nim przykazał w Oddziale Czwartym: "Pilnujcie go". Wtedy nie pojmował tych słów i w ogóle się nad nimi nie zastanawiał - dopiero teraz wiedział, co znaczyły.

Cierpienie może mieć tak wiele warstw.

Może być bólem, od którego chce się uciec, choćby za cenę unicestwienia.

Może być rozpaczą, której się nie czuje, bo nie jest się już w stanie czuć.

Może być siłą, która poparta bodźcem nadziei popycha naprzód.

Izuru Kira przeszedł przez wszystkie trzy etapy - i pierwszy raz w życiu czuł się silny.

Wciąż drżał poprzez wspomnienia. Wciąż nie potrafił spokojnie myśleć o wydarzeniach ostatniej bitwy. Wciąż nie przestawał żałować, że los zadrwił z niego i jego marzeń. I wciąż musiał ocierać łzy, które niemal nieproszone napływały do jego oczu przy byle okazji.

Nie miał nic przeciwko.

Żył.

Potrzebował miesięcy, by zdać sobie sprawę, że chce żyć. Słowa Tōshirō Hitsugayi - człowieka stojącego zupełnie z boku - uświadomiły mu, że inni musieli widzieć więcej niż on sam. On nie widział wtedy już nic. W którymś momencie, pewnie jeszcze w Karakurze, dokonał gwałtu na swojej psychice, narzucając jej całkowitą pustkę. Wtedy wydawało mu się, że pustka jest lepsza niż cierpienie - ale dopiero teraz zrozumiał, że w pustce nie ma życia. Może tego też zresztą wtedy pragnął.

Podczas pobytu w Oddziale Czwartym po prostu... był. Przychodzili do niego i odchodzili - przyjaciele, towarzysze, koledzy. I medycy. Nie widział ich. Stapiali się w jedną masę. Nawet nie potrafił wyłowić ich twarzy czy głosów. Rozmawiał z nimi, nie będąc w stanie się na nich skoncentrować. Nie był nimi w najmniejszym stopniu zainteresowany.

Położyli go do łóżka i zakazali obowiązków - tak naprawdę nie protestował. Było mu wszystko jedno. Zostawili go w spokoju - więc przyjął ów spokój. Kiedy przynosili mu jedzenie - jadł. Kiedy zdarzało im się zapomnieć - nie jadł. Nie było różnicy.

Za dnia wpatrywał się w biały sufit albo ścianę naprzeciwko, albo czasem w niebo za oknem, na tle którego jaśniały codziennie zmieniane kwiaty. Nocą próbował spać, ale jeśli już udało mu się zapaść w sen, budził się po kilku godzinach z koszmarów, których nie pamiętał. Budził się z mokrą od łez twarzą i prawie się dziwił.

Któregoś razu upuścił kubek, a kiedy spróbował pozbierać jego roztrzaskane kawałki, skaleczył dłoń. Nie czuł żadnego bólu, patrzył tylko z pewnym zdziwieniem na czerwoną krew i zastanawiał się, skąd się wzięło coś tak żywego.

Miał spędzić w Oddziale Czwartym tydzień, tymczasem swojego pokoju nie opuścił przez cały miesiąc i byłby w nim pozostał...

Obrócił się na bok i podciągnął kolana. Uśmiech wciąż delikatnie rozciągał jego usta.

"Jabłoń wypuściła pierwsze listki, Wicekapitanie Kira."

"Oddział Jedenasty zbuntował się dzisiaj przeciw owsiance, Wicekapitanie Kira."

"Abarai-san został nominowany na stanowisko kapitana Oddziału Piątego, Wicekapitanie Kira."

Próbował oddzielić we wspomnieniach ludzi, którzy odwiedzali go w Oddziale Czwartym. Najczęściej przychodziła Hinamori, regularnymi gośćmi byli Wicakapitan Matsumoto i Kapitan Hitsugaya, kilka razy zajrzał Abarai. Nie zapomniał o nim Ayasegawa, który dzięki swoim zdolnościom postanowił kontynuować dzieło Kiry przy chorych.

Nie pamiętał, o czym wtedy rozmawiali - choć mógł się domyślać, że o przeszłości i przyszłości Soul Society i Seireitei.

"Na wiśni, zaraz za oknem, zadomowiła się para wiewiórek, Wicekapitanie Kira."

Pamiętał głos Hanatarō Yamady, jakby słyszał go zaledwie wczoraj.

Hanatarō Yamada, Siódmy Oficer Oddziału Czwartego, spędzał przy nim najwięcej czasu. Zaglądał codziennie i dowiadywał się o samopoczucie. Przynosił posiłki, zmieniał pościel i kwiaty w wazonie. Pomagał w codziennej toalecie i czesał włosy. Później, kiedy przyszła właściwa pora, łagodnie i stanowczo wyprowadzał na spacery pośród drzew owocowych z zawiązkami kwiatów oraz jadowicie zielonych pokrzyw.

I mówił.

Wypełnił martwą ciszę i pustkę życiem.

Opowiadał o lazurze nieba i bieli chmur, choć Kira mógł widzieć je sam, gdyby podniósł głowę. O najdelikatniejszym różu kwiatów śliwy i tęczowych skrzydłach motyli. O zapachu wiosennej trawy i ogrodu zielnego. O szumie strumienia przecinającego tereny oddziału w południowej części. O ciepłym wietrze, zwiastunie lata.

Opowiadał o zabawnych wydarzeniach w samym Oddziale Czwartym.

Któregoś razu znalazł pośród krzewów kocię i uparł się odnieść je w bezpieczne miejsce, nie zważając na własną alergię, która szybko objawiła się spuchniętym nosem i łzawiącymi oczami. O alergii też opowiedział.

I nie pytał o nic.

Kira wiedział, że na tamtym etapie nie byłby w stanie nic powiedzieć.

Czasem Hanatarō patrzył na niego spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że chciałby zapytać - nie z ciekawości, ale z troski. Wiedział - był przecież medykiem - jak postępować z ranami duszy. Kira zastanawiał się, czy Hanatarō mógł mieć wyrzuty sumienia z racji naruszenia zasad etyki - ale niezależnie od odpowiedzi był mu wdzięczny.

Z tą jedną sprawą musiał sobie poradzić sam - choć niewątpliwie wsparcie bliskich osób miało znaczenie nieocenione. Wówczas nawet z niego nie zdawał sobie sprawy.

Dwa szczególnie ważne wspomnienia powróciły do Kiry teraz, kiedy leżał na posłaniu i spokojnie czekał na odpowiednią chwilę, by rozpocząć ten dzień. Jednym było wspomnienie o kolejnym koszmarze, z którego przebudził się zlany potem. Ciemność pokoju i daleki księżyc za oknem nie koiły lęku, którego przyczyny nie znał. Wtedy jednak poczuł czyjąś delikatną dłoń, odgarniającą spocone włosy z czoła i gładzącą po głowie uspokajającym gestem. Przez chwilę wydawało mu się, że to czyjaś inna dłoń... i chyba nawet wyrwało mu się z ust czyjeś inne imię... nie pamiętał... A potem uświadomił sobie, że to niemożliwe - zaś jego umysł zaczął z paniką uciekać od tej świadomości, na nowo przyspieszając akcję serca do biegu i szarpiąc oddechem. Zanim zaczął krzyczeć, stanowcze ramiona objęły go i zamknęły w bezpiecznym uścisku, a łagodny głos wyszeptał: "Wszystko w porządku, jestem tutaj..." Udało mu się ponownie zasnąć, bo spokojna myśl, że ktoś czuwa nad jego snem, uczyniła cud.

Drugie wspomnienia tyczyło się chwili, gdy opuszczał Oddział Czwarty. Był dość silny, by wrócić do obowiązków wicekapitana Oddziału Trzeciego. Czuł się dość twardy, by przetrwać samemu. Hanatarō Yamada, z niespotykaną śmiałością, objął go na pożegnanie i... "Proszę o siebie dbać, Wicekapitanie Kira" powiedział, po czym szybko zniknął w budynku głównym, a Kira stał na dziedzińcu kompletnie zagubiony i zastanawiał się, od jakiej tym razem alergii błyszczały oczy Siódmego Oficera Yamady.

Kiedy teraz wracał myślą do tego momentu, czuł, jakby miał przed sobą swoje dawne ja. I jednocześnie wiedział, że w tym życiu nie spotka nikogo równie bezinteresownego, jasnego i promieniejącego wewnętrznym światłem. Kiedyś mogła go dziwić pozorna sprzeczność. Teraz wzbudzała tylko podziw. I czułość.

Teraz był w stanie uwierzyć, że jego samego też kiedyś tak widziano.

Leżąc na posłaniu we wiosenny poranek, nagle uczuł, że tęskni za Hanatarō Yamadą. Możliwe, że kiedyś po prostu poddałby się instynktowi. Teraz potrafił przyjrzeć się uczuciom i analizować je. Wiedział z całą świadomością, ze nie potrzebuje Hanatarō jako zastępstwa. Wiedział, że nie szuka po prostu kogoś, kto by przy nim był. Nie było tak, że utraciwszy ważną osobę, musiał znaleźć sobie inną.

Coś takiego byłoby nie w porządku wobec tak wspaniałej osobowości, jaką był Hanatarō Yamada.

A Gina Ichimaru nie był w stanie zastąpić nikt.

Kira skulił się na posłaniu, zaciskając powieki. Kolejny strumień łez nic nie robił sobie z przeszkody, tylko śmiało przecisnął się między rzęsami i podążył za siłą grawitacji ku poduszce. Kira ostatni był do przeklinania tej słabości. To było naturalne i było potrzebne. I... jak dobrze było znów móc płakać.

Wciąż czuł ból, rozpacz i smutek. Nie sądził, by kiedykolwiek miał przestać czuć. Gdyby nie czuł, nie byłby nic wart - albo w ogóle by go nie było, tak jak przez ostatnie miesiące. Wiedział natomiast, że ból z czasem łagodnieje, smutek się rozwiewa, a rozpacz znika.

Sięgnął za wezgłowie i uchwycił w palce małą książeczkę - ostatni dar od Gina Ichimaru, który zawsze popychał go w stronę światła i życia. Gin Ichimaru zginął, żeby on - Izuru Kira - mógł żyć.

Nie miał prawa nie uszanować tego daru. Nie był jednak dość silny, by spoglądać w przyszłość bez nadziei i stawiać jej czoła samemu.

Gin Ichimaru jeszcze jeden raz dodał mu tych sił.

A Kira postanowił, że to nie będzie koniec ich historii.

Otworzył oczy, po czym podniósł się, ocierając ostatnie łzy. Żywe światło poranka wpadało przez okno, ciepła plama zbliżała się do jego posłania, by za chwilę musnąć jego brzeg. Niebo za oknem było błękitne, na jego tle uwijały się pszczoły i trzmiele.

Dobry dzień na rozpoczęcie życia, pomyślał Kira, opierając dłonie o parapet.

Czekało go spotkanie z własnym oddziałem, a potem wizyta w Oddziale Czwartym i rozmowa z Kapitan Unohaną.

Ale najpierw śniadanie. Yamada-san kazał mu o siebie dbać.

Uśmiechnął się.

W kwestiach zdrowotnych zamierzał już zawsze słuchać swojego przyszłego wicekapitana.





17: Słońce | główna | 19: Wianki III