"Czasem Prawie Błazen"

("Almost, At Times, The Fool")

Telanu

(tłum. Clio)




Urósł w ciągu lata. Myślę, że się tego spodziewałem. Gdy wrócił jako uczeń czwartego roku, wciąż z długimi kończynami i rzucając dziewczynom ukradkowe spojrzenia, byłem przecież gotów. Nic mnie nie zaskoczyło. A on nigdy niczego nie podejrzewał.

- Dla mnie, Potter, jesteś tylko...

Ostrożnie, ostrożnie...

- ...wstrętnym smarkaczem, który uważa, że przepisy i regulaminy są poniżej jego godności.

Jakim jesteś kłamcą, Severusie. Ale, oczywiście, jest też coś takiego jak posuwanie się za daleko.

- Jeszcze jedna nocna wycieczka do mojego gabinetu, Potter, a drogo mi za to zapłacisz!

Tutaj prawie przegrałem, prawda? Lepiej nie myśleć o Harrym Potterze w kategoriach nocnych wycieczek i potajemnych wizyt w moim gabinecie, i egzekwowania zapłaty. W żadnej formie. Powiedziałem Dumbledore'owi, że nie jestem potworem. Zaczynam powoli tracić pewność. Ale przecież on wciąż był dzieckiem, a ja jeszcze mam trochę sumienia.

A przynajmniej miałem.

Urósł tego lata jakieś trzy cale. Wciąż jest przerażająco chudy i cokolwiek niezgrabny - zastanawiam się, jak sobie z tym radzą w quidditchu - ale jego oczy pod tą blizną są wciąż zielone i więcej jest tej bladości. Więcej tego nieśmiałego, szerokiego uśmiechu, który mogę oglądać tylko jako osoba trzecia, oczywiście. Więcej... wszystkiego, tak podejrzewam.

Chyba tracę zmysły.

Voldemort wrócił. Tak naprawdę nigdy nie odszedł. Znów jestem śmierciożercą - pozornie - i ryzykuję życie z każdą wycieczką na sekretne miejsce spotkań. Gdyby którekolwiek z nich - choćby jedno - coś podejrzewało, byłby to koniec Severusa Snape'a. Jestem więc szpiegiem. Jestem nauczycielem, którego szóstoklasiści nie rozpoznaliby właściwego eliksiru leczącego zranienia, gdyby nawet ugryzł ich w nogę. Jestem czarodziejem. Innymi słowy, mam więcej rzeczy, by się martwić, niż głupie zadurzenie w uczniu.

Powiedział, że jestem żałosny. Obawiam się, że mógł mieć rację.

* * *

- Nie patrz teraz - wymamrotał Ron.

- Co? - odmamrotał Harry, słuchając polecenia i gapiąc się niewzruszenie w talerz. Czyżby Fred i George znów zaczarowali jedzenie? Wydawało mu się, że jajka do niego mrugają.

- Znowu to robi.

Hermiona rzuciła ukradkowe spojrzenie na stół nauczycielski.

- Ron ma rację. Patrzy prosto na ciebie.

Teraz Harry to czuł: mrowienie na karku. Snape. Przez ponad cztery lata w Hogwarcie wyćwiczył się w rozpoznawaniu, gdy znienawidzony mistrz eliksirów obserwuje go niczym robaka pod lupą.

- Ciekawe, czy myśli o tym, co zrobiłem - powiedział lekko.

- Albo o tym, co zamierzasz zrobić - rzekł ponuro Ron. - A przecież zachowujemy się bez zarzutu! Już nawet nie wywracam na niego oczami!

Było to prawdą. Odkąd pod koniec Turnieju Trójmagicznego dowiedzieli się, że Snape robi... coś... niebezpiecznego w walce przeciw Voldemortowi, próbowali być dla niego trochę życzliwsi. Był to raczej zmarnowany wysiłek, biorąc pod uwagę, że nigdy nie okazał im z podobnej uprzejmości.

Harry otworzył usta, by skomentować, gdy zauważył, że Hermiona zmarszczyła brwi, patrząc na solniczkę spojrzeniem oznaczającym, że do czegoś właśnie doszła.

- Nie podejrzewa - wymruczała.

- Kto? Snape? - oburzył się Ron. - Chyba żartujesz. To najbardziej podejrzliwy typ, jakiego widziałem.

- Ja go podejrzewam o wiele rzeczy - wyszczerzył się Harry.

- Jasne, jak faworyzowanie, perfidię, podciąganie stopni tego idioty Malfoya i obniżanie naszych własnych...

- Nie - tym razem wyraźniej powiedziała Hermiona, wreszcie spoglądając na nich ponad przyprawami. - Miałam na myśli, że nie patrzy na Harry'ego podejrzliwie. Wiecie, jak zazwyczaj. To tak... jakby go po prostu obserwował.

Harry zamrugał. Po chwili Ron, który wyraźnie czuł się nieswojo, przypisując coś pozytywnego wrogowi, wymamrotał:

- No i dobrze. Po tym, co stało się w zeszłym roku.

Harry parsknął:

- Uważa na mnie? Nie, o ile nie o to poprosił go Dumbledore. Och, czekajcie - dodał ze śmiechem. - Dumbledore powiedział, że zamierza poprosić Snape'a o coś strasznego...

- Nic bardziej strasznego dla Snape'a niż to - zgodził się Ron.

Hermiona tylko zmarszczyła się jeszcze raz w zamyśleniu.

* * *

Myślę, że teraz trochę lepiej to rozumiem.

Po jeszcze jednym okrytym cieniem spotkaniu z Lucjuszem Malfoyem, na które głównie składały się naprzemienne przysięganie nieśmiertelnej lojalności Czarnemu Panu oraz wyśpiewywanie pochwał pod adresem Malfoya Juniora, czy to dziwne, że wolałbym raczej spędzić czas, myśląc o czymś pięknym? Czy to takie straszne, że wolałbym patrzeć na niego przez okno, niż gapić się na okropne słoje w moim gabinecie? Jest ulgą dla wszystkich zmysłów, duchową i fizyczną. I jeśli Dumbledore ma rację (a zazwyczaj ma, do diabła z nim), może jeszcze być naszym wybawieniem od rządów terroru Voldemorta. Harry Potter - Chłopiec, Który Ocalił Świat. Nawet jeśli świat mugoli nigdy się nie dowie.

Kiedy po raz pierwszy odwróciłem się od Voldemorta, uciekałem od czegoś straszliwego, uważając, że wszystko inne jest lepsze od tego, co zostawiałem za sobą. Teraz, gdy znów działam przeciw niemu, wiem, że tak jest, i pędzę naprzód pełną mocą, nie będąc w stanie się zatrzymać. Pracuję teraz dla dobra, nie tylko przeciw złu, i po raz pierwszy w życiu widzę różnicę.

Jest cichszy na moich lekcjach. Tak samo jak Weasley i Granger. Nie jestem głupi: widzę, że teraz mają dla mnie odrobinę szacunku - po tym, co stało się w zeszłym roku. Ale nie mogę - nie mogę - pozwolić sobie traktować ich miło przy Draco Malfoyu. Boję się tego dziecka. Boję się jego ojca. I - by być szczerym - nie mogę powiedzieć, że Granger i Weasley wzbudzają we mnie jakiekolwiek emocje poza niejasną urazą. Naprawdę nie jest trudno traktować ich jak zawsze. Ale Ha...Potter...

Widzę, że doprowadza go to do szału. Dlaczego nie przyjmę ofiarowanej dłoni przyjaźni? Nie jestem pewien, czy miałbym odwagę, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, nawet gdyby Voldemort nigdy nie istniał. Byłbym w tym absolutnie kiepski, to pewne. A w obecnym stanie rzeczy... Nie odważę się przyjąć tej dłoni. Nie odważę się niczego dotknąć. Obejmuję go tylko oczami. Nawet w przypadku czarodzieja jest to wystarczająco bezpieczne.

* * *

- O mój Boże - wyjęczał Ron, gdy na chwiejnych nogach wyszli z zajęć profesora Flitwicka, pocierając najrozmaitsze siniaki na ciałach. - Co go opętało? Lewitować się nawzajem. - Rozejrzał się wokół i zniżył głos. - Przydzielić mnie do Neville'a!

- Było naprawdę kiepsko - wymruczał Harry, masując łokieć.

- Nie wiem, na co wy dwaj tak narzekacie - zagderała Hermiona. - To Parvati nie ma o tym zielonego pojęcia. Przysięgam, że jest gorsza od Neville'a. Mój tyłek będzie kolorowy przez kilka dni.

- Doprawdy - wymruczał Ron, wbijając wzrok w podłogę, gdy wlekli się do skrzydła szpitalnego.

Hermiona wywróciła oczami. Harry próbował nie parsknąć i spojrzał na ścianę. Dlatego - skoro żadne z nich nie patrzyło przed siebie - zdziwili się nieco, gdy okrążyli róg i wpadli prosto na Snape'a.

Albo raczej: Harry wpadł. Odbił się od wysokiego kształtu i uderzył w Hermionę, która zrobiła dwa chwiejne kroki w lewo, zanim wpadła na ścianę i w końcu odzyskała równowagę - i zarobiła kilka dodatkowych siniaków przy okazji. Ron próbował pomóc im obojgu, ale ze zwichniętym nadgarstkiem było to zdecydowanie nieskuteczne.

- Och, przepraszam, panie profesorze - Harry zaczął się jąkać, już wiedząc, że Gryffindor prawdopodobnie straci dziesięć punktów na ogólnych zasadach...

- Patrzcie, gdzie idziecie - warknął Snape i dumnym krokiem podążył korytarzem.

Harry wypuścił oddech, gdy był już poza zasięgiem słuchu.

- Niewiele brakowało - powiedział.

Ron patrzył na oddalający się kształt Snape'a:

- Niewiele brakuje. Przez ostatnie tygodnie nie mogliśmy nawet pójść do kibla, by się o niego nie potknąć. O co mu chodzi? Przysięgam, że nas śledzi!

- Idzie do lochów - zauważyła Hermiona, ale znów zmarszczyła brwi ze Spojrzeniem.

- To najdłuższa droga! - sprzeciwił się Ron. - A wczoraj? Nigdzie nie szedł, kiedy przyłapaliśmy go, jak wałęsał się po dziedzińcu, dokładnie po drugiej stronie żywopłotu, mam rację? A ostatni weekend! Był w Hogsmeade! Snape nigdy nie chodzi do Hogsmeade! Ludzie się bawią w Hogsmeade!

Hermiona pokiwała głową w zamyśleniu, z oczami wciąż zapatrzonymi w dal.

- Może mieliście rację - powiedziała. - To znaczy, wiem, że żartowaliście, ale może rzeczywiście Dumbledore powiedział mu, by uważał na Harry'ego?

Ron parsknął śmiechem.

- W sumie to możliwe! Jak myślisz, Harry?... Harry?

Harry drgnął.

- Co?

- Szczerze - Hermiona zirytowała się. - To ma coś wspólnego z tobą.

- Och. Och... przepraszam. Tylko... - Harry wrócił do badania swojej szaty. - Nic. Po prostu Snape mnie denerwuje, tak myślę. Nie wiem.

Hermiona potrząsnęła włosami, wyraźnie rozdrażniona oboma towarzyszami.

- Cóż, jeśli wy dwaj nie zamierzacie wziąć niczego na serio, nie wiem, dlaczego ja miałabym się przejmować. Chodźmy pozbyć się tych siniaków.

* * *

Było...

Do diabła.

Blisko. Zbyt blisko. Zacznie zwracać uwagę. Zawsze mogę potraktować to jako "Snape jest po prostu znienawidzonym draniem i patrzy, jak by ci tylko dołożyć", ale nigdy przedtem za nim nie łaziłem. Chyba nie wychodzi mi to za dobrze. Miał rację. To jest żałosne. Wstrętny chłopak. Wstrętny, cudowny chłopak.

Jestem tylko wdzięczny, że wciąż zachowuje się najlepiej, jak może. Po prostu nie mógłbym dać mu teraz szlabanu. Nie, jeśli musiałbym go pilnować, i nie, jeśli byłby sam. Robię wszystko, co w mojej mocy, by chronić go przed Voldemortem, ale nie jestem do końca pewien, czy potrafiłbym ochronić go przed sobą.

Voldemort. I kolejna myśl do złagodzenia. W korytarzu Harry trzymał się za rękę, jakby go bolała - czy to mi przypomniało tamten mecz quidditcha? Oczywiście, że nie. Przypomniało mi scenę, gdy Harry, utykając, podniósł się z pola turniejowego, wspomagany przez wysłannika Ciemności, który nosił twarz Moody'ego - moje własne nagłe, okropne szarpnięcie podejrzeń, mój pośpiech, by powiedzieć Dumbledore'owi... i potem gdy znalazłem ich w gabinecie. Harry w szoku. Jeszcze chwila i zostałby zupełnie, całkowicie zabity. Nie będący w stanie unieść ręki, by się bronić.

Nie sądzę, bym kiedykolwiek bardziej uwielbiał Albusa Dumbledore'a niż w tamtym momencie: to przypomniało mi, dlaczego ślubowałem iść za nim - do piekła i z powrotem, jeśli konieczne. Samą mocą skrępował Croucha - i więcej, samą mocą pohamował samego siebie. Nie jestem pewien, bym ja tak potrafił. Pamiętam swoje własne odczucia, gdy Knot wpuścił dementora do naszego nieszczęsnego więźnia. Obawiam się, że pomimo szkody wyrządzonej naszej wiarygodności, nie było wśród nich żalu.

Harry nie śmiał się potem przez całe dnie. Obserwowałem go. Tak samo jak Dumbledore - który obserwował również mnie, a ja chowałem się w moich lochach, by uniknąć ich obu. Być może nadszedł czas, by znów uciec się do tej strategii.

* * *

W przeciwieństwie do przekonań Hermiony, Harry zwracał uwagę. I był zajęty wyciąganiem wniosków - nie chciał jedynie włączać w to przyjaciół. Poza tym, gdyby wiedzieli, o czym myślał, prawdopodobnie rzuciliby się na łeb na szyję i narobili sobie kłopotów. Nie, najpierw musiał mieć pewność.

Snape znów działał przy Voldemorcie. Dumbledore ufał Snape'owi i Harry to doceniał, ale widział również władzę, jaką Czarny Pan miał nad swoimi zwolennikami. Kto mógł powiedzieć, że Snape nie znalazł się na nowo pod jego złym wpływem? Co, jeśli teraz pracował przeciw nim, a jednym z jego zadań było zabicie samego Harry'ego? Istotnie, ostatnimi czasy ich ścieżki krzyżowały się o wiele częściej.

Cóż, oni dwaj mogli grać w tę gierkę. Snape nie przerażał Harry'ego. Owszem, sprawiał, że Harry dusił się z nienawiści, ale go nie przerażał. Jeśli Dumbledore odkryłby jakąkolwiek ciekawą rzecz, Snape zniknąłby z życia Harry'ego na zawsze. Pozostawało mu jedynie być uważnym.

Więc Harry zaczął obserwować Snape'a.

W końcu czegoś się dowie.

* * *

W co on gra? Może i tracę zmysły, ale nie jestem jeszcze takim głupcem, by nie zauważać, że obserwuje mnie tak dokładnie, jak ja jego. Zerka na mnie sponad swego kociołka na zajęciach. Przychodzi pierwszy, wychodzi jako ostatni, tańcząc na samym ostrzu szlabanu. Obserwuje mnie podczas posiłków. Kręci się po dolnych piętrach między zajęciami.

Teraz, kiedy i ja go obserwuję, nasze oczy spotykają się częściej. I faktem jest, że to ja zawsze pierwszy odwracam wzrok.

Co to może oznaczać? Oczywiście, jest jasne wytłumaczenie, dlaczego uczeń często przebywa w miejscach, gdzie zachodzi lubiany nauczyciel. Ale ja bynajmniej nie jestem lubiany przez Harry'ego i nie mam co do tego złudzeń. Dla Harry'ego Pottera być zadurzonym we mnie - po wszystkim, co widział, i po wszystkim, co zrobiłem - byłoby niczym innym jak groteską. Zacząłbym się poważnie zastanawiać nad jego zdrowym osądem.

Drugie wytłumaczenie: zauważył, że go obserwuję. I byłbym po dwakroć głupcem, gdybym nie zdał sobie sprawy, że tak właśnie się stało. Nie jest takim geniuszem jak Granger, ale ma chłopak rozum i go używa. Musiał sobie uœwiadomić, że jego nauczyciel eliksirów go śledzi. Dzięki niebiosom, że nie przyjdzie mu do głowy, że to on nawiedza sny owego mistrza eliksirów - ale zboczyłem z tematu i to zatrważająco mocno. A więc: dlaczego profesor Snape robi coś takiego? Musi być w zmowie z Voldemortem - albo coś równie podejrzanego. Idioto, Severusie, ty idioto! Dlaczego chłopak miałby ci wierzyć? Oczywiście, że myśli, że robię coś paskudnego. W końcu zazwyczaj robię. I to jest najpaskudniejsze - nawet jeśli nie rozumie prawdziwego powodu mojego postępowania.

Najgorsze jest, że sam ściągnąłem to wszystko na swoją głowę i nie mam pojęcia, jak się tego pozbyć. Podejrzewam, że pozostaje mi jedynie być cierpliwym - co nie jest moją najlepszą cechą - i mieć nadzieję, że wszystko wróci do normy albo przynajmniej będzie tak, jak zawsze było.

* * *

- Potter! Jeszcze nie skończyłeś?

- Prawie, panie profesorze. Muszę skończyć jeszcze szorować kociołek.

- Być może gdybyś bardziej uważał podczas lekcji, twoje pijawki nie eksplodowałyby w tak osobliwie żenującym stylu.

- Uważałem. Sir.

- Och, z pewnością. Na mnie. Nie na temat.

I rękawica została rzucona...

- To chyba to samo, prawda?

- Niezupełnie, Potter. Obawiam się, że twoje skupienie na profesorze Snapie jest odrobinę za szerokie, podczas gdy skupienie na przyrządzaniu eliksirów odrobinę za wąskie.

- Co... ty... i to pan to mówi!

...i podniesiona.

- Uważaj na swój ton, chłopcze.

- Ty... Tak. Sir.

- Chcesz powiedzieć coś jeszcze?

- Naprawdę obchodzi pana, co mam do powiedzenia, profesorze?

- A, słuszna uwaga. Nie, nie obchodzi mnie. Teraz pospiesz się i...

- Myśli pan, że nie zauważyłem? Dlaczego mnie pan śledzi? Dlaczego pan to ROBI?

- Nie mam zielonego pojęcia, o czym bredzisz.

- Och. Wie pan, to naprawdę... nieważne. Nieważne. Podejrzewam, że nauczyciel nie musi mieć powodów. Nigdy nie miał pan dobrego powodu, by mnie nienawidzić, więc dlaczego miałby pan mieć, by skradać się za mną po szkole?

- Mówiłem ci, żebyś uważał na słowa!

- W porządku. Wyczyszczę kociołek i sobie pójdę! Jeśli puści pan moją rękę, bym mógł go wyszorować...

...

- Powiedziałem. Jeśli pan puści. Moją rękę.

...

- P-panie profesorze...

...

- Idź.

- O Boże. Co się tu dzieje..? Dlaczego pan tak na mnie patrzy..?

- Powiedziałem, żebyś się wynosił!

* * *

Harry pędził korytarzem, wiedząc, że za dziesięć minut powinien być na transmutacji, i w ogóle się tym nie przejmując. Pobiegł prosto do wieży Gryffindoru, wysapał: "Stalówki do atramentu!" do Grubej Damy i praktycznie wpadł do wspólnego pokoju, który o tej porze dnia był - dzięki niebiosom - pusty. Pognał do swojego dormitorium, rzucił się na łóżko i zaciągnął grube zasłony, kryjąc się w dusznej ciemności.

Ramię wciąż paliło go w miejscu, gdzie Snape chwycił je tak nagle. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zrobi się siniak, ale ciężko mu było oddzielić uczucie bólu od... uczucia mrowienia, więc nie mógł być pewien. Dlaczego czuł mrowienie w ramieniu? Czyżby Snape użył jakiegoś zaklęcia? Drżącymi palcami podwinął rękaw i obejrzał swój biceps, ale wszystko wyglądało najzupełniej normalnie. Żadnych śmiesznych efektów. Nawet siniaka. Snape nie chwycił go aż tak mocno. Więc... więc dlaczego...

Przeanalizuj zajście, Potter. Zastanów się. Ciało drugiego mężczyzny, dwa cale od niego i płonące ciepłem, jakiego nigdy nie oczekiwał po Lodowym Mistrzu Snapie. Te ciemne, złowrogie oczy - również płonące. Słaba, ale wyraźna woń migdałów. Wyczuwana szóstym zmysłem ciasno zwarta moc, którą jedynie drugi czarodziej może dostrzec. A Harry... czuł podniecenie. W niektórych częściach ciała naprawdę czuł podniecenie. Skulił się na łóżku w pozycji embrionalnej i wydał cichy jęk, uderzając głową o materac.

To się nie mogło zdarzyć. Nie podnieca się, siedząc tutaj i myśląc o Severusie Snapie. Pomyśl lepiej o eksplodujących pijawkach. Pomyśl o Ronie, który jest przyjemnie i normalnie zakochany w Hermionie, Fleur Delacour i milionie innych dziewczyn naraz. Pomyśl o czymkolwiek, tylko nie...

"Powiedziałem, żebyś się wynosił!"

...o BOŻE. Czy Snape zauważył? To by wyjaśniało, dlaczego praktycznie odskoczył na drugą stronę pokoju, gdy w końcu pozwolił Harry'emu iść. Harry zdusił histeryczny śmiech. Nic bardziej strasznego dla Snape'a niż to! Nie, Ron, okazało się, że są gorsze rzeczy...

Wdech. Wydech. Jeszcze raz. I jeszcze.

W końcu panika zaczęła zmieniać się w coś możliwego do zniesienia i Harry leżał tam, intonując nowo wymyśloną mantrę. To zwykła reakcja hormonalna. To nic nie znaczy. Zwykła reakcja hormonalna. Nic nie znaczy. Hormonalna. Nic. A dzięki skręcającemu wnętrzności strachowi, który owładnął nim kilka chwil temu, po fizycznym świadectwie nie było ani śladu..

Zaczęło mu się rozjaśniać w głowie i mógł wreszcie wydać długie westchnienie, a nawet słaby chichot. Nie, naprawdę przesadził. Gdyby Snape cokolwiek zauważył, o wiele bardziej prawdopodobne, że bardzo by się tym zainteresował, niż uciekał. Harry nigdy by tego nie naprawił. "Mój Boże, słynny Harry Potter żywi mroczne pragnienia względem nauczyciela, którego zawsze uważał za gorszego od siebie... Ciekawe, co dyrektor Dumbledore na to powie."

Dumbledore! Harry wzdrygnął się, zanim przypomniał sobie, że przecież przesadzał. On i Snape? Ten obślizgły drań? Ha! I co jeszcze? Nie, jest zupełnie zdrowym piętnastolatkiem, który reaguje praktycznie na wszystkie docierające do niego bodźce. Nawet na ten, który powinien być według wszelkich zasad odpychający, ale...

To naprawdę, naprawdę nic nie znaczy.

Wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Jeśli pobiegnie, spóźni się na zajęcia tylko o pięć minut.

* * *

To było najgłupsze... Jak mogłem... Powinienem iść do Dumbledore'a... Nie mogę uwierzyć, że naprawdę...

Praktycznie już ułożyłem w głowie swoją rezygnację, zanim wreszcie wziąłem głęboki oddech i odzyskałem równowagę. Jest prawdą, że właśnie popełniłem monumentalny błąd w osądzie. Dotykanie Harry'ego Pottera w moim obecnym, zaburzonym stanie umysłowym było wielką pomyłką. Ale nie było to najgorszą rzeczą, jaka mogła się stać, i nie zrobiłem niczego złego. Muszę o tym pamiętać, jeśli kiedykolwiek spojrzę drugiemu człowiekowi w oczy. Nie zrobiłem niczego złego.

Wyglądał, jakby chciał uciec z sali, i gdy go puściłem...

Cóż, dlaczego nie? Najmniej lubiana przez niego osoba przetrzymuje jego ramię niczym pijawka i istotnie gapi się na niego w wyjątkowo dziwny sposób ("Dlaczego pan tak na mnie patrzy?', o mój Boże)... Oczywiście, że chciał uciec. Jakim wstrętnym musiało to być doświadczeniem. Obleśny Snape - dotykający jego. Prawdopodobnie będzie potrzebował terapii.

Myślę, że zagłębię się w układanie bardzo długiego, bardzo trudnego, bardzo paskudnego niezapowiedzianego testu.

* * *

Harry oblał test, którym Snape zaskoczył ich następnego popołudnia. Tak samo jak Ron, Hermiona, wszyscy ich przyjaciele i - ku zaskoczeniu ogółu - większość Ślizgonów. Tylko Draco Malfoy wyszedł względnie bez szwanku i przez resztę tygodnia był jeszcze bardziej nie do zniesienia niż zazwyczaj.

- Ten obrzydliwy, mały idiota - wściekał się Ron - myśli, że jest taki mądry, tylko dlatego, że obrzydliwy większy idiota pozwala mu na wszystko, czego chce...!

Hermiona, śmiertelnie blada, była zbyt zajęta gapieniem się w nietknięty obiad na talerzu. Nigdy dotąd, w całym swoim życiu, nie oblała testu i teraz nie radziła sobie za dobrze z sytuacją.

- Wiedziałam, że powinnam była pouczyć się alchemii trochę uważniej - powiedziała głosem nabrzmiałym od łez. - Po prostu... Powiedział nam, że to nie jest aż takie ważne, i myślałam...

- Snape'owi nie możesz ufać - wyrzucił Harry z taką nienawiścią, że nawet Ron spojrzał na niego zdumiony. - Zapamiętaj moje słowa, Hermiona. Dumbledore się myli co do niego. Każdy, kto posądza go o coś dobrego, jest absolutnie szalony.

Ron zamrugał, ale Hermiona wydała się nabierać otuchy.

- Cóż - pociągnęła nosem - przynajmniej kiedy następnym razem powie, że coś nie jest ważne, przyłożę się do tego ekstra.

- Jasne, tak zrobisz - powiedział Ron, wciąż przypatrując się Harry'emu, który ze złością wbijał nóż w swój stek. - Harry, wiemy, że Snape to kawał drania, ale to tylko jeden test.

Harry spojrzał na niego.

- Ty nie uważasz, że to było gówniane z jego strony?

- Jasne, że tak - odpowiedział Ron zaskoczony. - Po prostu nigdy nie widziałem, byś reagował tak... no, tak jak przedtem.

Harry pobladł.

- Jak? Co masz... Jak?

Teraz Ron wyglądał na poważnie zmieszanego.

- Z takim gniewem, to wszystko. Znaczy się, to moja działka, prawda? Wszystko w porządku?

- A... tak. Jasne, że tak. Dlaczego miałoby nie być? - Harry nagle wstał od stołu, nie patrząc na nikogo i z brzękiem zrzucając widelec na podłogę. - Słuchajcie, nie jestem głodny. Idę przejrzeć notatki. Mam trochę do... eee, zobaczymy się we wspólnym...

- Harry...?

Ale Harry nie powiedział nic więcej, tylko wybiegł z sali z dwiema ciemnymi plamami na policzkach. Hermiona instynktownie spojrzała w kierunku stołu nauczycielskiego i ku swemu zdziwieniu zobaczyła zmrużone oczy Snape'a utkwione niczym magnesy w oddalających się plecach Harry'ego.

- Ron - wymamrotała nerwowo.

- No - odpowiedział cicho, pochylając się nad obiadem. - Coś się szykuje.

- Snape go obserwuje, a ostatnio myślę, że on też obserwuje Snape'a...

- Cóż, musimy obserwować ich obu. Prawda?

- Powinniśmy... komuś powiedzieć?

- Komu? Dumbledore'owi? "Proszę nam wybaczyć, panie dyrektorze, ale Harry i profesor Snape śmiesznie się zachowują. Czy to na pana polecenie?" Nie mamy nic więcej, z czym moglibyśmy pójść, prawda? I Snape właściwie nie zachowuje się tak zupełnie śmiesznie. To o Harry'ego się martwię. - Żuł w zamyśleniu przez chwilę, a potem spojrzał na nią niemal nieśmiało. - Mm... myślisz, że mogłabyś mi pomóc dzisiaj z astronomią?

Hermiona wywróciła oczami.

- Dlaczego po prostu nie poprosisz mnie, bym obejrzała twoje znaczki?

Ron spłonął wściekłą czerwienią.

* * *

W ciągu następnych dwóch tygodni doszło do wydarzeń, które i wzmogły, i ukoiły niepokój Rona i Hermiony. Po pierwsze, Harry i Snape przestali obserwować się nawzajem niczym jastrzębie: w rzeczy samej, mistrza eliksirów ciężko było w ogóle spotkać poza lochami, nawet podczas posiłków. Harry przestał się plątać po dolnych piętrach. Ci dwaj stawali twarzą w twarz jedynie podczas zajęć - ale rezultat tego był mniej niż mile oczekiwany.

Jeśli już przedtem panowała między nimi kipiąca niechęć, teraz przemieniła się w płonącą nienawiść. Nawet Draco Malfoy wydawał się zaskoczony jawną złością w głosie Snape'a, gdy ten brutalnie i publicznie beształ Harry'ego, że nie przyrządził poprawnie eliksiru, a bardziej rozważna Hermiona musiała siłą powstrzymywać Rona, by nie wylał zawartości swego kociołka na głowę mistrza eliksirów. Z kolei Harry odpowiadał na krytykę Snape'a z takim zapamiętaniem, że nikt nie mógł uwierzyć, że nie skończyło się to szlabanem. Po którejś lekcji Hermiona, wychodząc z klasy, wyraźnie usłyszała:

- No proszę, kolejny kompletnie nieudany eliksir! - powiedział Snape najbardziej kpiącym tonem (co wiele mówiło). - Muszę ci pogratulować, Potter. Chyba uparłeś się, by zrobić z tego roku całkowitą porażkę.

Hermiona musiała wytężyć słuch, by usłyszeć wysyczaną odpowiedź Harry'ego:

- Przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy, że pan ma monopol na całkowite porażki.

Właściwie musiała zakryć usta dłonią, by nie było słychać, jak głośno nabiera powietrza. Czy ktoś jeszcze to słyszał? Za coś takiego Snape z pewnością zabije Harry'ego - gorzej, może nawet wyrzuci go ze szkoły...

Ale nie usłyszała nic więcej. Nie będąc w stanie oprzeć się chęci popatrzenia, przybrała najsłodszy wyraz twarzy i odwróciła się do Harry'ego z pytającym: "Idziesz?" uśmiechem - by zobaczyć, jak zmierza ku niej i drzwiom ze wzrokiem niczym chmura gradowa i czerwoną twarzą. Wtedy, nie mogąc się powstrzymać, rzuciła błyskawiczne spojrzenie na Snape'a, który stał przy biurku niczym posąg. Niemal znów się zachłysnęła, ale udało się jej opanować i utkwiła oczy przed sobą, gdy razem z Harrym opuszczali pomieszczenie. Twarz Snape'a... Musiało jej się wydawać. Zamiast gniewu, czego jedynie można było oczekiwać, widziała coś, co wyglądało jak ból.

Cóż, kogo by nie zabolało, gdyby powiedziano mu coś takiego? Po prostu zawsze się jej wydawało, że Snape'a nie obchodziło, co myślą uczniowie. Bardzo dziwne... I znów, co najbardziej niewiarygodne, nawet nie ukarał Harry'ego. To znaczy jeszcze nie. Zawsze mogła być jakaś opóźniona reakcja.

Ale kiedy Ron i ona próbowali ostrzec Harry'ego, po prostu drwił sobie z tego.

- Niech robi, co chce. Czy jemu się wydaje, że milion szlabanów skłoni kogokolwiek, by bardziej go szanował? Jeśli zamierza byś takim dupkiem, powinien wiedzieć, że nie wszystkim się to podoba!

- Harry, nie wiem, dlaczego, na niebiosa, Snape ci nie przygadał i to surowo! Słyszałam, co mu powiedziałeś kilka dni temu po lekcji! - krzyknęła Hermiona. - Nawet Malfoyowi by czegoś takiego nie popuścił!

- Ona ma rację - dodał Ron. - Ten łajdak coś planuje. Na pewno cię wkrótce dorwie i każe zapłacić. Snape nie jest typem który daje wygrać walkowerem komuś, kogo nienawidzi. - Uczynił nieokreślony ruch dłonią. - Jest raczej... typem, który siedzi przez lata i knuje okrutną śmierć w ramach zemsty.

W odpowiedzi Harry tylko wzruszył ponuro ramionami - co było raczej frustrujące.

- Co, jeśli ktoś by usłyszał, co mu odpowiedziałeś? - zapiszczała Hermiona. - Co, jeśli byłby to nauczyciel? Nie wywinąłbyś się z tego! Harry, musisz być bardziej uważny!

- Nie robię tego przy nauczycielach - warknął Harry. - Nie planowałem robić tego przy tobie. Słuchaj, to sprawa między mną a nim i nie wydaje mi się...

- Och, rączka w rączkę ze Snape'em - odpowiedziała sarkastycznie. - Wspaniały pomysł. Genialny.

- Ups, moja pomyłka. Genialne pomysły zostawię tobie. - I nagle powiedział ze skruchą - Przepraszam. To było wredne.

Wyglądała, jakby chciała się rozzłościć, ale złagodniała, uśmiechając się blado.

- Powinieneś mi zostawić genialne pomysły, prawda?

Harry uśmiechnął się z ulgą. Ron wciąż wyglądał na głęboko zaniepokojonego.

- Harry - powiedział ostrożnie. - To znaczy... Nie chcę się wtrącać ani nic takiego... ale czy nie chciałbyś o czymś pogadać?

Uśmiech zniknął momentalnie, a twarz Harry'ego zamknęła się, z czym zdążyli się aż za dobrze zapoznać w ciągu ostatnich kilku tygodni.

- Nie, dziękuję - odpowiedział Harry krótko. - Dlaczego pytasz?

Ron otwarł usta, zamknął je i powiedział bezradnie:

- Nie wiem.

* * *

Było o wiele łatwiej, gdy go nienawidziłem. Słynny Harry Potter, rozsławiony na cały świat tylko dlatego, że jako niemowlę zarobił w głowę i przeżył atak. Syn innego człowieka, który wydawał się zbierać zaszczyty bez większego wysiłku, którym pogardzałem na równi. Ale James Potter nigdy nie miał samotnych, zielonych oczu ani cichego, zamyślonego wyglądu, ani skóry niczym kamień księżycowy, ani wyczuwalnego wokół smutku. Jedną z uroczych cech jego charakteru była głupia odwaga, a Harry odziedziczył to w jeszcze większym stopniu.

Nigdy nie dbałem o to, co James o mnie myślał ani co ktokolwiek inny z jego otoczenia mówił za moimi plecami - o Oślizgłym Severusie Snapie. Mógłby nazwać mnie żałosnym, przegranym, nawet tchórzem, i podejrzewam, że wkurzyłoby mnie to tak samo jak każdego normalnego człowieka, ale nie czułbym, że nie mogę złapać oddechu i że już nigdy nie będę mógł.

* * *

- Jesteś przygnębiony, Severusie.

- To przywilej ludzi, Dumbledore.

- Coś cię trapi?

- Ależ skąd. Bycie fałszywym śmierciożercą to coś, do czego chciałem wrócić przez lata.

- ...Napotykasz jakiś opór? Ktoś coś podejrzewa?

- Nie. Jak dotąd spotykam się tylko z Malfoyem. Głupieje, szczególnie gdy wydaję ochy i achy pod adresem jego wstrętnego potomka.

- Więc żadnych problemów na froncie?

- Nie, dziękuję.

- Wobec tego o co chodzi?

- Czy ujdzie mi na sucho, jeśli powiem, że to nie twój cholerny interes?

- Oczywiście, że tak, Severusie. Możesz powiedzieć mi wszystko. Jako przyjaciel, chciałbym, byś wiedział, że się troszczę.

- Nie zamierzasz zaprosić mnie znów na herbatę, prawda?

...

- Cieszę się, że tak cię to ubawiło.

- Przepraszam. Tylko ten wyraz przerażenia na twojej twarzy... ahem... Przepraszam, Severusie. Nie, dzisiaj raczej nie podzielimy się filiżanką Pani Minster. Ale - wybacz, że pytam - czy ta ponura mina ma coś wspólnego z... ze sprawą, którą ostatnio dyskutowaliśmy?

- Albusie...

- Tak?

- Odpieprz się.

* * *

Hallowe'en!

Wakacje z wyboru dla wiedźm i czarodziejów w każdym miejscu. Jedyna pora, którą mugole wydają się, mniej lub bardziej, lubić. Dla trzecioklasistów i starszych uczniów Hogwartu był to również czas specjalnej wizyty w Hogsmeade, po której oczywiście następowała wielka uczta na zamku.

Szczęśliwy szkolny tłum przedzierał się przez magiczną wioskę niczym sklątki tylnowybuchowe przez szczątki własnych towarzyszy. Sklep Zonka został niemal całkowicie ogołocony, głównie za sprawą Freda i George'a Weasleyów. W wariackim braku zahamowań pito niezliczone kwarty kremowego piwa, a właściciele Miodowego Królestwa musieli łagodnie upominać rozentuzjazmowane dzieciaki, że nie będą miały miejsca na ucztę, jeśli przedtem pożrą wszystkie cukierki. Nawet Ślizgoni wydawali się przyjemnie spędzać czas.

Harry był jedynym, którego to nie ruszało. Zdawał sobie sprawę, że jego zły nastroju, który wydawał się nigdy nie znikać, zaczął już działać Ronowi i Hermionie na nerwy, przybrał więc najlepszą minę, na jaką mógł się zdobyć. Chyba ich to zadowoliło, choć miał świadomość, że raczej postanowili ignorować jego dąsy.

Nie potrafił wytłumaczyć tego nawet sam sobie, myślał, ściskając duży kufel piwa u Rosmerty i próbując ignorować różne rzeczy eksplodujące wokół niego za sprawą bliźniaków. Był po prostu... zagniewany. To było dobre określenie. Czuł, jakby spędzał całe dnie, grasując po szkole z wściekłością kipiącą pod skórą i czekając, aż wybuchnie. Ron i Hermiona powinni być wdzięczni, że kontrolował to najlepiej, jak mógł. A starał się naprawdę mocno. W końcu nie wściekał się na nich, więc nie oni powinni cierpieć. Zwłaszcza że nie wiedział, na co się wścieka. Jedynie, że ma to coś wspólnego ze Snape'em.

Snape. Już na samą myśl jego wnętrze gotowało się, a zęby zaciskały. Nie rozumiał tego. Nigdy nie lubił Snape'a, ale przedtem myśl o mistrzu eliksirów powodowała jedynie wstręt, a nie tę... tę furię. W porządku, Snape był dupkiem, szczególnie wkurzającym ostatnio. Harry potrafił to znieść, prawda? Są o wiele gorsze rzeczy na tym świecie niż jeden zarozumiały, złośliwy, oślizgły człowieczek. Na przykład Voldemort. I koszmary, które za jego przyczyną dręczyły Harry'ego noc w noc... Harry wzdrygnął się i pociągnął kolejny, długi łyk kremowego piwa.

- Rozjaśnij się, Harry, staruszku! - zapiał Fred - przynajmniej wydawało mu się, że to Fred - Weasley przez chmurę gęstego, zielonego dymu spowodowaną przez wybuchową mgłokulę - Nadszedł Czas!

- To chyba na Boże Narodzenie, głupolu - powiedział Ron.

Fred z miejsca opryskał młodszego brata guzowym sokiem, a Ron zawył z oburzeniem, gdy niebieskie guzy Barty'ego (czekające na opatentowanie) zaczęły wyrastać na jego twarzy.

- To cię nauczy szanować starszych - oznajmił Fred i wrócił do baru, podczas gdy Ron wściekle szorował twarz serwetką Hermiony.

- Doprawdy - powiedziała z irytacją, wyciągając różdżkę i uderzając nią o jego policzek. - Dermis claris. Już - dodała, gdy twarz Rona zaczęła wracać do swej normalnej barwy i struktury. - Widzisz, co może zdziałać trochę zdrowego rozsądku? Powinieneś czasem spróbować.

- Nie jest łatwo zachować zdrowy rozsadek, gdy ma się BRACI - krzyknął z furią Ron do pleców Freda przy barze. - Tylko poczekaj, aż cię za to dostanę, ty wielki głupi...

- Ależ Ron - powiedziała słodko Hermiona - zawsze uważałam ciebie i Harry'ego za braci, których nie mam.

Ronowi zrzedła mina. Harry zwalczył sprzeczne uczucia rozbawienia i żalu.

- No tak - wymamrotał Ron.

- Oczywiście - wyraz twarzy Hermiony stał się bardziej figlarny. - Nigdy nie zauważacie, jak wyglądam i co robię, tylko żartujecie sobie ze mnie, bo wolę iść do biblioteki, niż siedzieć we wspólnym pokoju i gapić się, jak gracie w eksplodującego durnia. Tak właśnie zachowują się bracia, Ginny mi powiedziała.

Twarz Rona przybrała alarmujący odcień czerwieni.

- Tylko dlatego, że nie siedzę tu jak głupol i nie paplę, jaka jesteś śliczna czy coś takiego, uważasz, że jestem...

- Och, to właśnie robią głupole? Obdarzają dziewczęta komplementami? Bo mnie się wydaje...

Harry uznał, że to dobra okazja, by przypadkowo wylać piwo na stół, i z miejsca to zrobił. Hermiona pisnęła, gdy rozpłynęło się po gładkim drewnianym blacie i skapnęło na jej kolana.

- Przepraszam - powiedział ze zmieszanym uśmiechem. - Myślę, że to robią prawdziwi głupole.

Ale Ron i Hermiona gniewali się na siebie przez resztę popołudnia, a Hermiona dodatkowo wściekała się na Harry'ego za zniszczenie nowej sukienki. Przynajmniej byli zbyt zajęci, by znów zasypywać go pytaniami o jego zły humor.

Wreszcie popołudnie zaczęło przechodzić w wieczór i uczniowie Hogwartu wrócili do zamku w lepszych nastrojach, o ile to możliwe, niż go opuścili. Wielka Sala wydawała się wibrować energią, gdy uczniowie wlali się do niej i zasiedli przy stołach. Ciężka cisza zaległa w pomieszczeniu, gdy Dumbledore podniósł się z krzesła i zwrócił do wszystkich.

- Pochlebiam sobie, że nigdy nie zanudzałem was długimi przemowami podczas Hallowe'en - powiedział, a jego oczy nieustannie błyszczały. - Aczkolwiek podczas mojego pierwszego dyrektorskiego roku... Cóż, nieważne, nieważne... Oto moje słowa: Jedzcie!

Wypowiedź ta spotkała się z ochrypłym krzykiem aprobaty, choć nie aplauzem, jako że wszyscy zajęci byli używaniem rąk do łapania naczyń i atakowania pieczeni. Harry zabrał się do rzeczy ze swoją zwykłą werwą, ale zdecydowanym brakiem entuzjazmu, który na szczęście umknął uwadze jego przyjaciół. Wkrótce zaspokoił głód i szybko poczuł najbardziej niespotykaną potrzebę bycia samym.

Harry rzadko kiedy chciał być sam. Pierwsze jedenaście lat życia spędził w takiej samotności, jak tylko było to możliwe podczas mieszkania z innymi ludźmi, a teraz miał przyjaciół, z czego czerpał, ile tylko mógł. Teraz jednak hałas, zapachy i przyprawiające o zawrót głowy zderzenie świateł i kolorów były zbyt wielkie, zbyt silne dla niego, i wymamrotał coś o wyjściu na chwilę do toalety.

- Źle się czujesz? - spytała z troską Hermiona.

- Nie - powiedział z tak uspokajającym uśmiechem, jaki mógł przywołać. Nie zniszczy im święta, bo jest dupkiem... - Wołanie natury. Wrócę za chwilę.

Nie zamierzał wrócić za chwilę, chociaż "kilka" chwil mogło wystarczyć. Miał nadzieję, że grał dzisiaj wystarczająco dobrze i że nie zaczną się martwić po pięciu minutach. Po prostu potrzebował trochę czasu dla siebie, to wszystko.

Owijając się ciasno peleryną, powędrował chłodnym, pustym korytarzem i stanął na balkonie wychodzącym na jezioro. Księżyca przybywało - był już w trzech czwartych pełen. Harry zastanowił się, co porabia profesor Lupin dzisiejszego wieczoru. Czy on i Syriusz są razem, wykonując polecenia Dumbledore'a? Bezpieczni? Ciesząc się świętem? Miał nadzieję, że lepiej się bawią niż on. Westchnął ciężko, czując, że jego ramiona uginają się pod ciężarem, którego nie potrafił nazwać, i pochylił się, by oprzeć łokcie o balustradę. Zamknął na chwilę oczy i zadrżał w narastającym chłodzie. Upływały minuty, aż w końcu przestał mieć wrażenie, że jego zmysły znajdują się zupełnie na krawędzi.

Cóż, zamarznie na śmierć, jeśli zostanie tu dłużej, i nawet zawsze obecny gniew go nie ogrzeje. Poza tym wystarczająco dużo czasu minęło, by Ron i Hermiona zauważyli. Mógł już prawdopodobnie wracać. Zanurzył się jeszcze głębiej w pelerynę i odwrócił, by wejść do środka.

W przejściu stał Severus Snape. Nawet go nie blokował - ale bez wątpienia tam był, na pół ukryty przez cień i swe własne, czarne szaty. Harry zastygł i poczuł, jak coś strasznego, coś bolesnego próbuje chwycić go za gardło.

Dlaczego? Co z nim nie tak? Dlaczego czuł, jakby wszystko, o czym myślał, co mówił i robił, było całkowicie poza jego kontrolą?

Przełknął głośno.

- Wolno mi tu być, prawda? - spytał szorstko.

Snape powoli skinął głową, ani na chwilę nie odrywając od Harry'ego spojrzenia ciemnych oczu - lśniących dziwnie. Tym razem Harry pierwszy zamrugał.

- Ładny księżyc - powiedział Snape gładko.

A Harry poczuł, że nawet na takie niewinne stwierdzenie ma ostrą odpowiedź, nawiązującą do tego, jak okrutnie Snape potraktował pewnego zaznajomionego z nimi wilkołaka. Przełknął ją z pewną trudnością.

- Wracam.

Snape znów skinął głową.

Ze wzrokiem utkwionym przed sobą, choć każde włókno jego ciała wydawało się być zestrojone z każdym ruchem, każdym oddechem Snape'a, Harry zaczął z determinacją maszerować ku drzwiom. Jeśli tylko Snape pozwoli mu iść... Jeśli tylko da mu spokój... wtedy wróci do Sali, a potwór w jego wnętrzu nie wyrwie się tej nocy na wolność.

- Potter - powiedział nagle Snape.

Harry zastygł, jego serce zaczęło walić jak oszalałe. Nie, nie teraz, nie teraz...

- Byłeś ostatnio traktowany ze szczególną wyrozumiałością - oznajmił Snape, cedząc słowa w znajomy, obraźliwy sposób. - To prawda, byłem ostatnio trochę... zajęty innymi sprawami. Ale nie wyobrażaj sobie, że dłużej pozwolę ci na takie zachowanie.

Harry odwrócił się bardzo powoli, czując, że skóra na jego twarzy naciąga się, gdy usta ułożyły się w burknięcie.

- Moje... zachowanie? - spytał głosem o wiele za cichym.

Snape wciąż spoglądał na jezioro z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie udawaj durnia, Potter, kiedy wiesz, o co mi chodzi. Zachowujesz się szczeniacko i obraźliwie w stosunku do przedstawiciela kadry nauczycielskiej Hogwartu i gdyby to był normalny rok, zostałbyś wyrzucony na zbity pysk. Dobrze ci radzę, byś od teraz trzymał się ode mnie z daleka.

- Albo... albo co? - spytał Harry, głośno łapiąc oddech. - Co mi zrobisz? Co mi powiesz? Że nie ujdzie mi to na sucho, że nie jestem nikim wyjątkowym, że jestem po prostu głupim, małym Harrym Potterem, który ma tylko MARTWYCH rodziców?

Snape powiedział cicho:

- Ostrożnie, Potter.

Ale Harry już posunął się poza granice ostrożności i gwałtownie pędził ku całkowitemu szaleństwu.

- Ja... Nienawidzę tego - rzekł zduszonym głosem. - Nienawidzę, że możesz być dla mnie podły, jak ci się podoba, a mnie nie wolno odpowiedzieć w taki sam sposób. Nawet jeśli na to zasługujesz, o Boże, jak zasługujesz! Nienawidzę, że powinienem po prostu stać tutaj i GODZIĆ się z tym!

Snape wciąż nie odwracał się, by na niego spojrzeć, ale Harry mógł dostrzec pulsowanie na jego bladej skroni.

- Niemniej jednak musisz się z tym pogodzić, Potter - odrzekł głosem wciąż bardzo cichym.

- Tak? Nie na zawsze - warknął Harry. - Nic nie trwa wiecznie. Zapamiętaj to sobie.

Nawet w półświetle mógł widzieć, jak rzęsy Snape'a obniżają się powoli w dłuższym mrugnięciu.

- Grozisz mi, Potter?

To przystopowało Harry'ego. Czy rzeczywiście stoi tutaj na balkonie w Hallowe'en, grożąc nauczycielowi Hogwartu? Był to pomysł zły i wyjątkowo głupi - ale jak dobrze się z nim czuł. Czuł się słusznie, mówiąc choć raz to, co naprawdę myślał.

- Nie - odpowiedział gwałtownie. - Po prostu przypominam ci, że za dwa lata odejdę stąd na zawsze i będziesz musiał znaleźć kogoś nowego, by go dręczyć. Kogoś innego, kto nie będzie się sprzeciwiał.

Widział dłonie Snape'a konwulsyjnie zaciskające się na ramionach.

- Wejdź do środka.

- Właśnie miałem zamiar, dzięki!

Harry odwrócił się, by odejść, a potem ponownie odwrócił, by spojrzeć po raz ostatni na Snape'a, niezupełnie wierząc, że znów mu się udało. Tylko że teraz Snape patrzył prosto na niego... albo raczej za nim. A jego twarz... Jego twarz wyrażała...

Wyraz twarzy mężczyzny momentalnie zmienił się w zwykłą drwinę, ale Harry już zobaczył. I to, co ujrzał, odebrało oddech jego płucom i ciepło jego krwi. I zastanowił się, czy świat kiedykolwiek jeszcze będzie miał sens. Na jego twarz, pomimo najlepszych wysiłków, zaczęło wpływać przerażenie.

Snape zobaczył to i bardzo szybko cofnął się, chowając zupełnie w cieniu.

- Powiedziałem, żebyś wszedł do środka! - powiedział ochrypłym głosem, a to, co Harry wcześniej brał za nienawiść, pogardę, złość czy cokolwiek innego, okazało się teraz najzwyklejszym strachem.

Ale Harry nie mógł wejść do środka. Jego nogi przyrosły do podłogi i miał uczucie, że dłużej go nie utrzymają. Znów czuł mrowienie w ramieniu. A pomiędzy nogami czuł, o dobry Boże...

Z cichym okrzykiem przerażenia usiadł prosto na tyłku i przyciągnął kolana do klatki piersiowej, nie dbając o wilgotny chłód kamienia.

- Wejdź do środka, Harry - wyszeptał Snape, drżąc teraz ewidentnie, i podszedł dwa kroki bliżej. - Wejdź do środka... Pospiesz się, na Merlina, idź już...

Kręciło mu się w głowie. Krew łomotała w uszach i rozlewała się między udami, powodując ból, i musiał zagryźć wargi, by nie szlochać. Więc to było przyczyną całości i przekreśleniem wszystkiego, co wydawało mu się, że wiedział i rozumiał o sobie samym. O sobie i o Snapie. To po prostu nie mogło być możliwe, a jednak było. Chciał krzyczeć, wymiotować albo płakać.

- Wejdź do środka... proszę, na miłość boską...

Snape klęczał już przed nim, czarne szaty szeleściły wokół niego niczym sowie pióra, a Harry był tak ogłuszony nagłym żarem i jego obecnością, że odchylił głowę do ściany i cicho jęknął, a jego powieki opadły do połowy. Lodowate koniuszki palców dotknęły jego policzków, chłodząc, co płonęło wewnątrz, podążyły w dół i pogłaskały jego szyję. Czuł na twarzy ciepły oddech. Jego serce chciało się wypalić. Był tak podniecony, że to bolało.

- Wejdź do środka - wyszeptał Snape łamiącym się głosem, jego wargi kierowały się ku kącikowi ust Harry'ego - wejdź... wejdź do środka...

I wtedy go pocałował.

Gorąco. To była pierwsza myśl Harry'ego. Potem, gdy jego usta się otwarły i poczuł wsuwający się język, dodał "wilgotno" i był nagle i okropnie pewien, że spuści się spodnie. Uniósł ręce, nagle tak małe, rozpaczliwe i niewprawne, by chwycić spowite w czerń ramiona, by zgnieść je w uścisku i nie musieć myśleć o niczym innym tylko o tym, jak Snape dotyka jego podniebienia. I o tym, jak drżą jego biodra. I o tym, jak jego oczy zwracają się do wnętrza czaszki...

Ktoś jęknął i Snape oderwał te gorące usta. Harry usłyszał przegrany, ostry odgłos i zdał sobie sprawę, że to on go wydał.

Głowa Snape'a nagle opadła i spoczęła na ramieniu Harry'ego, a potem znów się uniosła i byli teraz policzek przy policzku. Smukłe ciało drżało gwałtownie przy jego własnym, pierś przyciśnięta do kolan Harry'ego, długie palce wciąż kurczowo zaciśnięte na jego ramionach. Tym razem na pewno zostaną siniaki - i nawet ta myśl sprawiła, że Harry poczuł gorąco i oszołomienie. Trzęsąc się na całym ciele, obrócił twarz w lewo, a jego nos trącił kosmyk czarnych, jedwabistych włosów Snape'a. Wcale nie tłuste, pomyślał na pół histerycznie, tylko miękkie... tak bardzo miękkie...

- Co zrobimy? - spytał głosem nabrzmiałym płaczem, nie mogąc się powstrzymać od zbadania ucha pod włosami, od przylgnięcia do drugiego ciała.

Jego kolana rozluźniły się, rozsunęły i Snape praktycznie upadł na ciało Harry'ego, jego brzuch na gorącej, twardej wypukłości. Harry poczuł, jak jego biodra instynktownie szarpnęły się do góry, szukając kontaktu, i znów jęknął, pewny, że w kilka sekund eksploduje. Mężczyzna wypuścił powietrze niemal z jękiem.

Przez chwilę, która była zarówno rozkoszna, jak i przerażająca, Harry nie wątpił, że będą kontynuować. I wtedy:

- Nic - powiedział ochryple Snape i zaczął się odsuwać, ostro chwytając dłonie Harry'ego i ściągając je ze swoich ramion. Blade policzki były zaczerwienione nie do poznania. - Nic nie zrobimy... Puść.

Puść. Harry nie był pewien, czy jest w stanie, ale Snape też nie wydawał się ku temu skłaniać.

- Puszczę, jeśli ty puścisz - powiedział, oddychając z wysiłkiem.

Snape zamrugał i spojrzał w dół, gdzie jego dłonie ściskały Harry'ego niczym szpony. Zaklął cicho, popatrzył jeszcze trochę i znów zaklął. Ale go nie wypuścił.

- Przepraszam - wyszeptał Harry.

Głowa Snape'a poderwała się, a te ciemne, rozognione oczy wbiły się w niego. Harry zaczął dostrzegać absurd tej sytuacji - oto siedzi na mroźnym tarasie w uścisku ze swoim nauczycielem eliksirów i próbuje prowadzić poważną dyskusję.

- Za to... o czym mówiłeś - mówił uparcie, zamykając oczy i próbując opanować swoją erekcję. Niemożliwe, gdy Snape był tak blisko. - Jak się zachowywałem. Nie wiedziałem. Po prostu... nie wiedziałem. Przepraszam - powiedział znów.

Przez moment panowała cisza i przez chwilę Harry czuł śmiertelny strach, że Snape go wyśmieje albo doniesie na niego, albo zrobi coś równie strasznego. Szept: "Nigdy więcej nie będziemy tego roztrząsać", który usłyszał w zamian, był równie zły.

Otworzył gwałtownie oczy.

- Dlaczego nie?

Snape wreszcie uwolnił jego dłonie i wbił zawzięty wzrok w podłogę, grzebiąc w szatach, jakby przygotowywał się do wstania - choć z pewnością miał ten sam problem co Harry.

- Jesteś dzieckiem - powiedział chrapliwie. - A ja nie jestem potworem. Nie jestem.

Harry poczuł, że gdyby kiedykolwiek wstydził się bardziej niż w tym momencie, umarłby.

- Przepraszam - rzekł znowu, czując łzy napływające do gardła. - Wiem, że... że nie jesteś... To, co powiedziałem...

Snape zaśmiał się szorstko.

- Nie to miałem na myśli, Harry. - Jego twarz się zmieniła. - Potter - poprawił się szybko.

Harry poczuł, że coś w jego wnętrzu zmienia się w lód i zaczyna pękać.

Musiało to być widoczne na jego twarzy, gdyż Snape - Snape! - zadrżał i spojrzał z bólem.

- To tylko młodzieńcze hormony - powiedział i brzmiało to, jakby słowa te kosztowały go życie. - Odczekaj pięć minut i będziesz... będziesz przerażony tym, co zrobiliś... co ja zrobiłem. - Jego głos zniżył się do cichego szeptu. - Puść, Harry. Proszę - ponieważ Harry znów chwycił jego ramiona.

Odżyło wspomnienie sceny w sali od eliksirów i nagle nie było ono zupełnie nieprzyjemne.

- Wiesz, że to nie wszystko - rzucił cicho Harry, zastanawiając się, jak jego głos może brzmieć tak spokojnie, gdy jego ciało wciąż wibruje niczym trącana struna harfy. - Nic nie mów. Wiesz.

Oczy Snape'a zamknęły się, a z jego gardła dobył się ochrypły dźwięk.

- Jesteś za młody - zaczął zduszonym głosem. - A nawet gdybyś nie był... To jest złe. Jestem twoim nauczycielem. I my... źle robimy. - Otworzył oczy i zobaczył, jak Harry przysuwa się niebezpiecznie blisko jego ust, z oczami zaszklonymi niczym w hipnozie. - Nie!

Harry zamrugał i opanował się.

- Nie będę miał zawsze piętnaście lat - stwierdził z powagą i ku swemu zdziwieniu usłyszał krótki i chrapliwy śmiech, który wyrwał się z ust Snape'a.

- Nie. Nie będziesz miał. Ani szesnaście, ani siedemnaście, ani pięćdziesiąt na zawsze. - Wciąż drżąc, cal po calu, zaczął się odsuwać. - Myślę, że powinieneś wracać.

Dokonując największego wysiłku, Harry go puścił.

- Dobrze. Na razie.

Nigdy w życiu nie było mu tak dziwnie. Z jednej strony wciąż czuł się skonfundowany, bardzo przerażony i raczej kiepsko. Z drugiej - przynajmniej rozumiał teraz lepiej wiele rzeczy, a jego krew tętniła nowym żarem.

- Na dobre - powiedział Snape stanowczo, nie patrząc na niego.

- Nie - odrzekł Harry równie stanowczo. - Czas, byśmy dali sobie spokój, nie sądzisz? Z tą grą.

Znów ten ostry, bolesny śmiech.

- Mówię serio - ciągnął Harry cicho. - Teraz wiem, o co chodziło. Możesz to kontynuować, jeśli chcesz, ale ja nie zamierzam.

Snape popatrzył na niego.

- Dwie minuty temu broniłeś swego prawa, by wyzywać mnie wszystkimi możliwymi przezwiskami, a teraz mówisz... Co właściwie mówisz, Potter?

Harry naprawdę mocno starał się, by ten - zbyt dobrze znany - ton głosu nie dotarł do niego.

- Nie... nie wiem.

Snape wreszcie podniósł się, a Harry, nagle czując się niekorzystnie, zrobił to samo, próbując wytrzeć pelerynę.

- Wobec tego proponuję przełożyć tę dyskusję do czasu, gdy to odkryjesz. - Spojrzał Harry'emu prosto w oczy. - Chcesz czekać dwa lata na swojego paskudnego, starego mistrza eliksirów? Jakoś w to wątpię. - Otrzepał z kurzu swoją szatę, znów normalnie oddychając.

Ta chłodna wyniosłość uraziła Harry'ego. Zawsze tak było i zawsze będzie. Najlepiej znaleźć sposób, by ją ominąć. Zamiast mówić cokolwiek, wspiął się na palce, ujął twarz Snape'a i musnął ustami blady policzek. Snape zesztywniał i tym razem Harry'emu niemal przyjemność sprawiło to napięcie, które nimi wstrząsnęło. Tak trudno było teraz nie opuścić ust i nie zbadać długiej szyi, zobaczyć, dokąd zaprowadzą go te uczucia...

Odsunął się. Oddech Snape'a znów stał się nierówny.

- Głupi chłopak - powiedział ochryple.

- Głupi mistrz eliksirów - odpowiedział Harry, z upokorzeniem słysząc swój łamiący się głos, ale zdecydowany to wytrzymać.

Opuszczone powieki Snape'a zadrżały.

- To nie może... Nie wiesz, co robisz. To nie jest gra. A ja... nie mam na to czasu. My... posłuchaj mnie, dziecko! - Ręce Harry'ego przesunęły się wokół jego szyi, a własne dłonie Snape'a bezskutecznie poruszyły się na ramionach chłopaka, chcąc go odepchnąć i nie mogąc tego zrobić. - Muszę cię źle traktować. Rozumiesz? Robię... robię coś dla Dumbledore'a i nie mogę być postrzegany jako twój sprzymierzeniec. Mogę nawet... nie przeżyć. - Harry poczuł nagły, potworny chłód. - Lepiej się w to nie mieszaj.

- Nie mogę - odpowiedział ochryple Harry. Ku swemu przerażeniu czuł, że w oczy kłują go łzy, skutek miesięcznego chaosu i wstrząsu emocjonalnego. - Czy ty nie rozumiesz? Nie mogę. To - wskazał na nich dwóch w dziwnym uścisku - to jest nowe, i jednocześnie nie. Zawsze byłem... zamieszany. - Z wielką niechęcią zdjął ręce z szyi mężczyzny, wreszcie odzyskując nad sobą kontrolę i zwalczając łzy. - Rozumiem, gdy mówisz, że jestem za młody. Że jesteś moim nauczycielem. W porządku. Ale nie możesz prosić, bym się nie przejmował.

- NIE jestem miłą osobą, Pot... Harry.

Harry popatrzył na niego pewnie.

- Wiem to.

Snape zamknął oczy, choć nie można było powiedzieć, z jakim uczuciem. Polizał wargi, układając je, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku.

- Możesz dalej mnie traktować... w ten sposób - powiedział wreszcie Harry, słysząc głęboką niechęć w swoim głosie. Zniżył głos do szeptu, będąc świadom kaprysów zaczarowanego zamku. - Nie lubię tego. Nienawidzę tego. Ale jeśli to dla Dumbledore'a, jeśli to, by pokonać Voldemorta... przynajmniej będę wiedział, że mnie nie... nienawidzisz. - Ostatnia część niosła z sobą niewypowiedziane pytanie: Prawda?

Wciąż nie będąc w stanie przemówić, Snape potrząsnął głową.

- Harry?

Odskoczyli od siebie na dźwięk głosu Rona, dochodzący gdzieś z korytarza.

- Harry, jesteś tam? - rozległo się zdecydowanie bliżej tarasu.

- Idź - powiedział z sykiem Snape i tym razem Harry posłuchał.

Ale przedtem musnął dłoń mężczyzny opuszkami palców i zadrżał, gdy Snape cicho, acz gwałtownie nabrał powietrze. Ignorując najlepiej, jak mógł, nową falę gorąca, cofnął rękę i pospieszył do środka, upewniając się, że peleryna dokładnie go okrywa.

Ron i Hermiona rozglądali się z niepokojem po holu, zbliżając do tarasu. Wyraz na ich twarzach szybko rozpłynął się w ulgę, gdy zobaczyli Harry'ego idącego w nich kierunku.

- Gdzie byłeś? - spytała Hermiona. - Myśleliśmy, że zostałeś schwytany przez Sam-Wiesz-Kogo, albo coś.

- To nie jest śmieszne - Ron popatrzył ponuro.

- Musiałem się przewietrzyć - powiedział Harry. - Przepraszam. Chciałem wrócić prosto do was.

- Tam byłeś? - spytał z niedowierzaniem Ron, wskazując na wejście na taras, przez które dmuchał zimny wiatr. Harry skorzystał z okazji, by zerknąć za siebie. Snape'a nie było nigdzie w zasięgu wzroku. - Jest cholernie zimno!

- Rzeczywiście. Twarz masz całą czerwoną - powiedziała z troską Hermiona, a Harry nigdy nie był bardziej wdzięczny za wymówkę dla rumieńca.

- Zmarzłem - przyznał i pod nieobecność ciepła Snape'a rzeczywiście znów poczuł szczypiący chłód. - Jeszcze raz przepraszam. Wracajmy. Deser jest jeszcze?

Ron rozjaśnił się momentalnie.

- Pewnie! Dlatego cię szukaliśmy. Nie możesz go przegapić. Trzy rodzaje puddingu i cztery ciasta.

Przyjaciele złapali go i pociągnęli z powrotem do Wielkiej Sali, a on nie stawiał oporu. Kręciło mu się w głowie, ale jego kroki były lżejsze niż od bardzo dawna, nawet jeśli nie potrafił powiedzieć, gdzie jest dół, a gdzie góra.

Co, na niebiosa, teraz zrobi? Nie może zacząć zachowywać się inaczej - ale czuł głęboką potrzebę, by jakoś podzielić się tą zmianą w nim, by wyjaśnić to komuś, by może samemu zrozumieć. Czy powinien opowiedzieć Ronowi albo Hermionie, co dziś zaszło? Nie, to raczej nie był dobry pomysł. Nigdy by nie zrozumieli, nawet za tysiąc lat. A Snape mógłby mieć kłopoty. Jak dziwnie - jeszcze pół godziny temu ta idea by go rozradowała. Mętnie przywołał na pamięć powiedzenie o najlepszych planach, myszach i ludziach.

Harry poczuł, jak podnoszą się włosy na jego karku, i niemal zachichotał. Snape znów go obserwował. Oczywiście.

Tym razem nie miał nic przeciwko.

* * *

To szaleństwo. Całkowity i zupełny obłęd. Nie mogę uwierzyć w to, co się stało.

Pocałowałem swojego ucznia. On pocałował mnie. Jestem Severus Snape. Takie rzeczy mi się nie zdarzają. Nie wychodzę nocą na taras i nagle otrzymuję moje najdroższe życzenia podane na srebrnej tacy.

Nie nienawidzi mnie.

Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

Nie że to cokolwiek zmienia. Nie zmienia. W ogóle. Wciąż jest dzieckiem, a ja wciąż jestem jego nauczycielem, i wszystkie inne powody, dla których jest to strasznym pomysłem, wciąż są na swoim miejscu. Powiedział, że zrozumie, gdy będę grał tak, jak muszę, ale wątpię w to. Powiedział, że może poczekać, i w to wątpię jeszcze bardziej. Jest tak okropnie młody. Wierzy, że będzie w stanie znieść wszystko, co ciśnie w jego stronę życie, jesli tylko się przeciw temu uzbroi.

Nie. Wszystko jest, mniej lub bardziej, jak było zawsze. Muszę w to wierzyć - albo oszaleję i będę siedział tylko, rozpamiętując, jak jego usta otwarły się pod moimi, i jego oddech przy moim uchu, i jego zapach...

Nie. Nie wolno mi o tym myśleć. Mam pracę, dużo pracy, i jeszcze daleko, zanim położę się spać.

Ale... wciąż jest święto. I nie mam nic do roboty, żadnych ponurych funkcji do spełnienia poza pilnowaniem ogólnego porządku w moim domu. Nikomu nie zrobi krzywdy, jeśli usiądę i popatrzę przez okno albo w musujący puchar, i pozwolę sobie powspominać. Nikt nie będzie wiedział. Może... może to nie zaszkodzi niczemu.

Tylko dziś wieczorem. I mogę sobie nawet wyobrazić, że wysoko w swojej wieży, on robi to samo.




Nie, nie jestem Księciem Hamletem ani być myślałem
Jestem członkiem orszaku, to ten
Co sprzyja wydarzeniom, otwiera jedną czy dwie ze scen,
Doradza księciu, bez wątpienia poręczne narzędzie,
Nader uległy, chętny poleceniom
Polityczny, roztropny, skrupulant;
Pełen wzniosłych sentencji, ale tepy nieco;
Czasem, po prawdzie, niemal śmieszny -
Czasem prawie Błazen.


- z "Pieśni miłosnej J. Alfreda Prufrocka" T.S.Eliota
(tłum. Michał Sprusiński)



prequel | główna | sequel