Jeśli Harry oczekiwał, że do kolacji dzień będzie się ciągnął, przyjemnie się rozczarował. Hagrid rzeczywiście wysłał go do profesor Sprout, by pomagał w urządzaniu cieplarni, i zdumiewająco łatwo było pogrążyć się w pracy fizycznej: sadzenie, rozsadzanie, przekopywanie, podlewanie i, w jednym szczególnym przypadku, podpalanie. Ale Harry i tak się zastanawiał, czy Hagrid miał może jakiś ukryty motyw, by posłać go do pracy z kimś innym. Przed pójściem do profesor Sprout podziękował półolbrzymowi za prezent urodzinowy - album z fotografiami różnych potworów - i spytał, gdzie Hagrid zrobił te wszystkie zdjęcia. Hagrid zaczerwienił się pod swoją brodą, wymamrotał coś w stylu "Och, tu i tam" i szybko przegnał Harry'ego do cieplarni. Rozmyślając o tym podczas kopania nowego dołu dla krzyczącego krzewu, Harry zastanawiał się, co spowodowało ten rumieniec. Tak mniej więcej mijało popołudnie. Kiedy tylko spostrzegał, że myśl jego wędruje do Snape'a, Harry uparcie zwracał ją na obecne zajęcie. Zielarstwo mogło być naprawdę niebezpieczne, jeśli się nie uważało, a nie miał ochoty skończyć jak Cyryl Lope, nieuważny siódmoklasista, który z zeszłym roku dał sobie odgryźć prawą dłoń przez ludożerczą rosiczkę. Było prawdziwym szczęściem, że Cyryl był leworęczny i marzył tylko o biurowej pracy w ministerstwie. Jednak Harry'emu utrata ręki zdecydowanie skomplikowałaby plany na przyszłość, które, przyznajmy, nie były dokładnie sprecyzowane, ale w marzeniach zawsze wiązały się z quidditchem. O szóstej profesor Sprout zarządziła przerwę i uprzejmie podziękowała mu za pomoc. Powlekli się do zamku, pokryci ziemią, liśćmi i najróżniejszymi roślinnymi wydzielinami. Harry był nieco zakłopotany, gdy okazało się, że nie zdąży wziąć przed kolacją prysznica i musi zadowolić się pospieszną toaletą twarzy i dłoni w łazience. Oczyścił ubranie najlepiej, jak się dało. Profesor Sprout jednak wesoło nalegała, by usiadł przy stole obok niej, a ponieważ była jeszcze brudniejsza niż on, Harry z pewnością wyglądał dobrze w porównaniu. Gdy już usiedli, zaledwie trzy miejsca przy stole nauczycielskim pozostały puste. Snape'a i Hagrida nie było nigdzie widać, a Harry podejrzewał, że trzecie krzesło należeć musi do nowego nauczyciela od obrony przed czarną magią, kimkolwiek by on nie był, gdyż wszystkich pozostałych znał. Czuł się bardzo dziwnie, siedząc tutaj bez Rona i Hermiony - siadał przy stole nauczycielskim na każde Boże Narodzenie, jednak nigdy bez kogoś w swoim wieku. Ale Dumbledore uśmiechnął się do niego życzliwie. - Ufam, że popołudnie minęło ci dobrze, Harry? - Ee... tak, proszę pana - powiedział Harry, niezręcznie trąc brudne szaty. - Dziękuję, sir. - Zrobiliśmy bardzo dużo - rozjaśniła się Sprout. - Ogromnie ci dziękuję, Albusie. - Ach, podziękuj Hagridowi, nie mnie. To on był odpowiedzialny za dopilnowanie, by pan Potter popołudnie spędził owocnie. - Dumbledore znów się uśmiechnął i po raz kolejny Harry nie mógł nie zauważyć ciemnych kręgów pod jasnymi, niebieskimi oczyma. Sprout rozejrzała się wokół stołu. - À propos, gdzie jest Hagrid? - On i Severus zwolnili się na wieczór. Obaj powiedzieli... - Przepraszam za spóźnieni! Na dźwięk tego głosu, melodyjnego i w jakiś sposób znajomego, Harry podniósł wzrok znad talerza i spojrzał na drzwi Wielkiej Sali. Główną nawą, w kierunku stołu spieszyła gibka postać, odziana w długą, błękitną szatę. Harry rozpoznał ją z zupełnym szokiem. - F-fleur? - wyjąkał, gdy była reprezentantka Beauxbatons zajęła miejsce po lewej ręce Dumbledore'a. - Fleur Delacour? Młoda kobieta spojrzała na niego i uniosła jedną z doskonałych brwi. Oczy Dumbledore'a zamigotały. - Profesor Delacour, jeśli łaska, Harry - powiedział. Harry'emu szczęka opadła razem z widelcem. - Profesor? Fleur odrzuciła połyskujące włosy przez ramię i obdarzyła go olśniewającym uśmiechem. - Witaj, 'Arry. Milo znów cię widzieć. Harry spojrzał na Dumbledore'a z czystym niedowierzaniem. - Ona... ona jest nowym... - Profesorem od obrony przed czarną magią, zgadza się - dokończył pogodnie Dumbledore. - Profesor Delacour dwa lata temu z najwyższym wynikiem ukończyła szkołę i cieszymy się, że zgodziła się przyjechać i pracować z nami w Hogwarcie. Zwłaszcza że to wielka odmiana od tego, do czego przywykła. - Te pori posilków - stwierdziła pogardliwie profesor Fleur. - Oni taki dziwni. Jecie tu tak wcześni, Alboos. We Francji kolacje o dziewiątei. Dumbledore uśmiechnął się po raz kolejny. - Jestem pewien, że przystosujesz się do wszystkich naszych małych dziwactw, mademoiselle. Po jego prawej stronie profesor McGonagall wydała ciche prychnięcie, które prędko pokryła, przykładając do ust serwetkę. Fleur rzuciła jej szybkie spojrzenie, po czym jej uwaga wróciła do Harry'ego, który wciąż siedział jak ogłuszony. - Wiem, widaji się to dziwni, 'Arry - powiedziała życzliwie - mieć za nauczyciela, z kim się kiediś konkurowalo... Wszisci się zżiliśmi podczas turnieju, prawda? Taci dobzi przijacieli. Nigdi nie miślalam o nas jak o riwalach. - Jej piękne oczy złagodniały i zamgliły się. - Wciąż go wspominam, wiesz. Tego chlopca, Diggori'ego. Harry nagle przełknął ciężko. - Ja też - mruknął i musiał popatrzeć na chwilę w talerz. - Ale! Możesz bić pewni - ciągnęła Fleur, dla podkreślenie słów uderzając w stół pomalowanym paznokciem - będę porządną profesjonalistką! Nauczię was wszistkiego, co musicie wiedzieć. Obrona bila moim specialité w szkoli. - Świetnie - powiedział Harry, zmuszając się do uśmiechu. Cóż, zapowiadało się... ciekawie. W ubiegłym roku profesorem obrony był raczej bezbarwny człowieczek imieniem Harum Worthie, którego lekkie jąkanie w nieprzyjemnym stopniu przypominało Harry'emu profesora Quirrella. Ale przynajmniej nie próbował Harry'ego zabić ani użyć go jako promocyjnej lokomotywy, czy nawet przemienić w wilkołaka. Jego lekcje były raczej konkretne, dokładne i okropnie nudne. Harry nie mógł powiedzieć, że dużo się nauczył, ale i nie stracił skóry. Teraz profesora Worthie nie było, a jego miejsce zajęła Fl... profesor Delacour. Harry nagle zastanowił się, co pomyśli o tym Ron i, jako konsekwencja tego, Hermiona. Szczególnie teraz, kiedy byli... Tym razem uśmiech Harry'ego był szczery. Interesujące, doprawdy. Wówczas zauważył, że profesor, w której żyłach płynęła krew wili, wciąż patrzy na niego wyczekująco, być może zastanawiając się nad jego uśmiechem, i szybko odchrząknął. - Um... Jak pani siostrzyczka, pani profesor? - było pierwszym, co mu wpadło do głowy. Został nagrodzony kolejnym oślepiającym uśmiechem. - Ti pamiętasz Gabrielle! Będzie tak podekscitowana! - Fleur mrugnęła do Harry'ego. - Nigdi nie zapomniala dzielnego, mlodego mężczizni, któri wiciągnąl ją z jeziora... Widaje mi się, że, jak to mówicie, "durzi" się w tobi od tamtego czasu... Harry znów spojrzał w talerz, czując, że się rumieni. Super. Najpierw Ginny, a teraz Gabrielle Delacour. Czy on emituje jakieś wibracje działające na "młodsze siostry"? Czy istniał sposób, by wymienić to na jakiś inny rodzaj? Jak, powiedzmy, może... - Przi okazji - dodała Fleur, nabierając ze swego kielicha łyk czerwonego wina - jesteś przijacielem 'Agrida, prawda? Więc musisz przekazać mu, Olimpia mówi "cześć". Ja nie mialam czasu porozmawiać z nim osobiście. Harry mrugnął i znów podniósł wzrok, czując, jakby miał głowę na sznurku. - Um... Olimpia? - Madame Maxime - wyjaśnił Dumbledore, a jego oczy migały figlarnie i na chwilę zniknęła z nich troska. - Oczywiście pamiętasz ją? - Oczywiście - powiedział pospiesznie Harry, zastanawiając się, czy ktokolwiek mógłby zapomnieć madame Maxime. - Prosi też - kontynuowała Fleur raczej pouczającym tonem - bi przekazać 'Agridowi, że wspaniali spędzila lato. Harry gapił się na nią. - To lato? - spytał słabo. Fleur spojrzała na niego, jakby miał problemy ze słuchem. - Ależ oczywiście! Na początku lata wibrali się w Grand Tour na dwa tigodnii, nie wiedzialeś? Pokaziwal jei potwori Europi. - Fleur zachichotała. - Wyrządzil jei masę dobra... Ach, jakże za nią tęsknię, ale tak bila uradowana, dowiedziawszi się, że tu przijeżdżam. - Kolejne mrugnięcie. - Bić możi będę, jak to mówici, poslańcem, 'Arry? Harry wciąż był oszołomiony. Hagrid i madame Maxime wybrali się latem na wspólną wycieczkę? By oglądać potwory? No, teraz chyba już wiedział, kto zrobił te zdjęcia, które Hagrid przysłał mu w albumie. - To... naprawdę miłe - wyjąkał, próbując się nie śmiać. Dumbledore i McGonagall sprawiali wrażenie, jakby walczyli z tą samą potrzebą. Obok niego profesor Sprout trzęsła się od powstrzymywanego chichotu. Fleur zaledwie się uśmiechała. - Cóż to będzie za rok, Alboosie! - zachwyciła się. - Franko-angielski czarodziejski stosunki nigdi jeszcze nie bili tak dobre. Ja jestem tu w 'Ogwarcie, a 'Agrid przijaźni się z Olimpią... - Zaśmiała się cicho jak dzwoneczki. - Jesteśmi ambasadorami dobri woli, prawda? - Mais oui - odpowiedział szarmancko Dumbledore - i do tego bardzo uroczymi. Gdy skończył kolację i zmierzał do drzwi, Harry uświadomił sobie, że był to jeden z najbardziej groteskowych wieczorów jego życia. Był już prawie na schodach wiodących do portretu Grubej Damy, gdy znów usłyszał jej głos: - 'Arry! Jedną chwilki! - Harry obejrzał się i zobaczył, że Fleur podchodzi z szelestem w jego stronę, zamiatając rąbkiem cudownie błękitnej szaty. Zatrzymała się u stóp schodów, kładąc delikatną dłoń na balustradzie i patrząc na niego niemal z obawą. - Chcialam powiedzieć... Ja pamiętam twojego przijaciela. Z rudimi wlosami? Harry mrugnął. - Znaczy się Rona? - Tak, jego. - Umilkła i sprawiała wrażenie nieswojej. - Ten taniec, któri zatańcziliśmy na Boże Narodzeni. Poprosil mnie. On... "zadurzil" się we mni, prawda? Kiwając głową, Harry zagryzł wargę, by ukryć uśmiech. - Tak, pani profesor. Pamiętam. Popatrzyła na niego z poważnym wyrazem twarzy. - Cóż... Jesteś jego przijacielem... Powiedz mu... - Umilkła. - Powiedz mu, jeśli ma jakiś... taki pomisli... że mu nie wolno, dobrze? - Podeszła bliżej, wyglądając nadzwyczaj poważnie. - Jestem teraz profesorem. Bilobi to najbardziei niestosowne! Więc, jeśli zacznie miśleć albo mówić... Powiesz mu, 'Arry? Cała wesołość nagle zniknęła. Harry przełknął ciężko i skinął. Najbardziej niestosowne. - Powiem mu. Tak. Ale, uh, on ma teraz dziewczynę. - Po raz pierwszy powiedział to głośno. Okazało się to zdumiewająco trudne. - Um, pamięta pani Hermionę? Fleur sapnęła. - Z wielkimi wlosami? Którą... interesowal się Wiktor? - Harry znów pokiwał głową, a jej uroczysty wyraz obrócił się we wcześniejszy słoneczny uśmiech. - Ależ to wspaniali! Cudowni, 'Arry. Jestem taka szczęśliwa z ich powodu. Cóż, nie zatrzymuję cię dlużi... - Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem od stóp do głów i Harry nagle przypomniał sobie o swym brudzie. - Móglbiś skorzystać z lazienki, nie uważasz? I już jej nie było. Harry odwrócił się i pospieszył na górę, zanim ktokolwiek inny nadejdzie i go zatrzyma. Fleur miała rację, naprawdę okropnie potrzebował prysznica. A potem... miał się z kimś zobaczyć. Woda w hogwarckich prysznicach była gorąca i było jej pod dostatkiem, i Harry rozkoszował się jej strumieniem. Tylko dziesięć minut zajęło mu pozbycie się brudu i tak naprawdę mógł się prawdopodobnie oczyścić za pomocą prostego zaklęcia, ale w gorącej wodzie było coś tak uspokajającego. A potrzebował zrelaksować się najlepiej, jak mógł, chociaż motyle w żołądku nie chciały się za nic uspokoić. Szorując się, zaczął w myślach robić przegląd. Przez ostatni rok trochę urósł. Nie był to żaden skok wzrostu, jakiego doświadczył zeszłego lata, ale może cal lub dwa. Harry podejrzewał, że musi pogodzić się z byciem niższym niż metr-osiemdziesiąt, i powiedział sobie przekonująco, że to wcale nie jest zła rzecz. W końcu widział ktoś wielkiego szukającego? Życzyłby sobie tylko... nie wyglądać tak bardzo jak dziecko. Nawet się jeszcze nie golił i to było krępujące. Wydawało się, że wszyscy inni chłopcy w jego wieku już się golą. Nawet Ron z dumą zademonstrował mu zaklęcie golenia, którego nauczył go tego lata ojciec. Przyznać jednak trzeba, że po trochu dorastał. Włosy wyrosły na jego pachwinach i pod pachami, i wreszcie zaczynały się nieśmiało pojawiać również na klatce piersiowej, miękkie jak meszek loczki, które przyprawiły go o szybsze bicie serca, gdy je odkrył. Wciąż był przerażająco chudy (kiedy któregoś razu lamentował nad tym przy Hermionie, o mało go nie zabiła), ale widział zaczątki przesuwających się pod skórą mięśni. Jego twarz traciła stopniowo swoją delikatność, stając się szczuplejszą, bardziej kanciastą twarzą mężczyzny, pasującą do jego budowy. I, co nie mniej ważne, jego głos wydawał się wreszcie nabrać głębszej barwy - a przynajmniej do takiego stopnia, że Dursleyowie nie załamywali się za każdym razem, gdy otwierał usta. Ale Snape był dorosłym mężczyzną. I Harry obawiał się cokolwiek, że kiedy Snape na niego spoglądał, mistrz eliksirów wciąż widział ciało dziecka. Może... może to dlatego nie kwapił się do robienia czegokolwiek w sprawie tego dziwacznego... cokolwiek między nimi było? Czy Snape myślał o Harrym jak o chłopcu? W zamyśleniu Harry przebiegł dłonią po wąskiej piersi. Jeśli rzeczywiście chodziło o to, cóż, Harry musi go po prostu przekonać, że jest inaczej, to wszystko. Jeśli nauczył się czegokolwiek w czasie, który spędził w Hogwarcie, to tego, że życie jest krótkie. Voldemort gdzieś był, atakował domy niewinnych ludzi i przygotowywał się do Bóg wie czego. Jeśli coś miało się stać, Harry nie chciał umrzeć bez tego, bez zgłębienia tych nagłych, dziwnych pragnień, które skłaniały go, by myślał o Snapie na tak wiele sposobów - wszystkie tęskne, pełne pragnień i zdecydowanie "niestosowne". Z tą myślą bardzo uważnie umył każdą część ciała, szorując skórę, aż lśniła. Umył się za uszami i we środku. Dwa razy namydlił włosy. Umył się nawet tam... na dole, próbując się przy tym nie czerwienić. Cokolwiek się dzisiaj stanie, a z pewnością miał nadzieję, że coś istotnie, zamierzał iść temu naprzeciw czysty i przygotowany. Skończywszy wreszcie, Harry wyszedł spod prysznica i owinął się w puszysty, szkolny ręcznik. Czując raczej, jakby przygotowywał się do bitwy, założył świeże ubranie, zauważając z roztargnieniem, że po dzisiejszych przeżyciach w cieplarni została mu jeszcze tylko jedna para spodni i dwie koszule. Pogrzebał w torbie i wyciągnął pelerynę-niewidkę, następnie przywdział ją i skierował się do drzwi. Gdy położył już dłoń na klamce, nagle uderzył go ogrom tego, na co się szykował, i pobiegł z powrotem do łóżka, macając w torbie. Dobry Boże. Gdzie była książka do seksu? Co, jeśli wszystko zapomniał? Co, jeśli zrobi coś naprawdę strasznego, na przykład zaślini się, gdy Snape go pocałuje? Jeśli Snape w ogóle go pocałuje, a nie wyrzuci na zbity pysk. Wróć, kiedy już będziesz mężczyzną, Potter... O, Boże. Harry zamknął oczy i wzišł głęboki, uspokajający oddech. Następnie bardzo powoli i zdecydowanie zamknął Podręcznik. Nie było sensu panikować, tylko wszystko popsuje. Nie wolno mu tracić głowy, to wszystko. A poza tym... jeśli rzeczywiście straci głowę, Snape w końcu dał mu wymówkę. Będziemy tylko rozmawiać. Tak. Racja. Jeśli Harry chce tego, to dostanie. Mógł wiedzieć niewiele, ale wiedział jedno: że Snape nigdy go nie zmusi - przynajmniej nie do tego. Tym razem, kiedy skierował się do drzwi, udało mu się do nich dojć.
|