Kiedy dni są pochmurne i jeszcze o poranku jest ciemno, wówczas czasami nie chce się wstawać z łóżka. Ma się ochotę naciągnąć kołdrę na głowę i dalej spać. Alluka zastanawia się, czy tak czują zwierzęta, które zapadają w sen zimowy: że ten okres można tylko przespać… Jednak kiedy jest pogodnie – czy to za dnia, czy w nocy – wówczas Alluka żałuje, że dzień ma tylko określoną liczbę godzin, i nawet kłaść się spać jest ciężko. Przy porządnym mrozie, kiedy powietrze wypełniają kryształki lodu, wokół słońca tworzy się halo, zaś po zmroku światła miasteczka przemieniają się z punktów w filary. Przy nagłych spadkach temperatury lód obrasta gałęzie drzew i krajobraz staje się baśniowo piękny, zupełnie jak w Białym Mieście, o którym Alluka czytała. Przy takim mrozie niebo jest czyste każdego dnia – a w nocy pokryte tak wieloma gwiazdami, że Alluka mogłaby liczyć do końca życia i nigdy nie poznałaby ich liczby. Oniichan uczy ją nazw najbardziej charakterystycznych konstelacji, które czasem są trafne, czasem śmieszne, a czasem jedno i drugie. A którejś nocy, gdy oparci o okno podziwiają pełnię księżyca, niebo nagle eksploduje i świetlne wstęgi zaczynają tańczyć nad ich głowami, przybierając najbardziej fantazyjne formy! Ich blask jest tak silny, że nie przesłania go poświata księżyca, a ich lśniące jasną zielenią odbicie można ujrzeć na śniegu pokrywającym ziemię. – Zorza polarna – szepce Alluka z oczarowaniem. – Nie widziałam w życiu nic piękniejszego. Oniichan nic nie mówi, ale jego mina wskazuje, że właściwie mógłby się z nią zgodzić. Nie wszystkie noce są tak dobre. Alluka wie, że w ostatnich dniach Oniichan coraz częściej ma koszmary. Nie to, żeby krzyczał i ją budził – Oniichan nigdy nie robi hałasu, niezależnie od sytuacji – po prostu sama jakoś je wyczuwa, tak samo jak za dnia jest zawsze świadoma jego złych nastrojów. Leży wtedy, słuchając, jak Oniichan chodzi po mieszkaniu – czasem otwiera okno, czasem wychodzi na zewnątrz – i dopiero po dłuższej chwili jest w stanie zasnąć ponownie. Czasem nawet się nie budzi – Alluka zawsze wtedy walczy ze sobą, by nie wstać i go nie wyrwać z niespokojnego snu, który go męczy. Wie jednak, że to nic nie pomoże – może już następnej nocy koszmary powrócą; nie ma pojęcia, co mogłaby zrobić, by skończyły się na dobre. W dzień Oniichan całym sobą daje do zrozumienia, że wszystko z nim dobrze – jest energiczny i wesoły, śmieje się i żartuje, i na każdy sposób okazuje jej uwagę – i Alluka próbuje przekonać samą siebie, że nic mu nie dolega. Kiedy jednak zamyśla się, a na jego twarz wpływa poważny wyraz, wówczas potrafi jakby zapomnieć o rzeczywistości – jakby przeniósł się w inne miejsce i czas – i gdy do niej wraca, to… Gdyby to był ktoś inny, Alluka powiedziałaby, że nagle podskakuje z zaskoczenia, ale Oniichan panuje nad swoimi reakcjami znacznie lepiej niż ktokolwiek. Któregoś dnia nie wytrzymuje i pyta: – Oniichan, wszystko jest w porządku? – ale w odpowiedzi otrzymuje uśmiech i słowa, których najbardziej się bała: – Oczywiście, że wszystko w porządku! Killua wie, że musi się wziąć w garść. Ostatnie, czego pragnie, to żeby jego siostra się martwiła, a już zwłaszcza o niego. Czuje podświadomie, że w tej chwili jego samopoczucie dalekie jest od idealnego, ale przecież to nic nowego! Poradzi sobie, tak jak zawsze wcześniej. Niewątpliwie za dużo myśli ostatnio o Zoldyckach – to musi wyjaśniać jego napady złego humoru, problemy ze spaniem i sporadyczną nerwowość; nie ma przecież w życiu innych zmartwień, które mogłyby naruszać jego równowagę psychiczną. Poza tym przebywanie z Alluką wywiera na niego pozytywny efekt, więc nie wątpi, że jeśli skupi się w całości na niej i przestanie zawracać sobie głowę bezużytecznymi wspomnieniami, wkrótce mu się polepszy. Całkiem bez sensu jest wściekać się na rodzinę, skoro i tak nic nie poradzi na to, co się wydarzyło – może tylko wspierać Allukę najbardziej, jak się da, teraz. Zupełnie nie przyjdzie mu do głowy, że on sam nie ma nikogo, kto by go wspierał. W każdym razie najlepiej będzie zająć sobie czas tak, by nie zostawało go wiele na rozmyślania, z których nie ma żadnego pożytku. Jednocześnie większy wysiłek fizyczny z pewnością wpłynie dobrze na jego sen. Jeśli pogoda dopisuje, to znaczy nie jest zbyt śnieżnie albo zbyt mroźnie, spędzają z Alluką całe dnie w ruchu: czy to na nartach, czy na sankach, czy na łyżwach. Jeśli aura zmusza ich do siedzenia w domu – Alluka wtedy pogrąża się w czytaniu – Killua zajmuje się najróżniejszym treningiem czy innymi aktywnościami, których w zimie nie brakuje: rąbie drzewa mieszkającemu w domku obok starszemu małżeństwu, odśnieża podwórko i dach, strąca zwieszające się z okapów sople, i tak dalej. I to rzeczywiście pomaga – znów sypia jak zabity i nie pamięta żadnych złych snów. Za dnia jest pełen energii i dobrego nastroju. Jest w rewelacyjnej formie fizycznej i psychicznej. Jeśli jakaś nieprzyjemna myśl czy przykra emocja próbuje przebić się do jego umysłu, odpycha je od siebie i skupia się na czym innym. Zasada "nie zwracaj uwagi, a minie" sprawdza się wyśmienicie. Alluka powiedziała, że czeka na to, co będzie po zimie – na wiosnę. Killua ocenia, że to już bliżej niż dalej, bo dni są dłuższe, a słońce grzeje mocniej. Potem podejmą podróż, pojadą w nowe miejsca, których żadne z nich jeszcze nie widziało, zajmą się nowymi rzeczami, które pochłoną ich oboje, i zawsze, zawsze, będą skupiać się na przyszłości. – Trzeba powoli zacząć zanosić książki do biblioteki – mówi Killua, obejmując spojrzeniem stosy, które zajmują większość pokoju. Cudem jest, że jeszcze nikt pod nimi nie zginął. Alluka unosi wzrok znad lektury, a w jej oczach migoce zawstydzenie. – Tylko mnie tam nie wpuszczaj – mamrocze po chwili. – Bo nie dam rady wyjść. Killua wybucha śmiechem. W chwilach takich jak ta wierzy, że jest człowiekiem, który nie ma w życiu nawet jednego zmartwienia. Dzień robi się tak długi jak noc, a słońce świeci na oszałamiająco błękitnym niebie od rana do wieczora. O poranku termometr pokazuje jeszcze spory mróz, ale za dnia temperatura przechodzi na czerwoną połowę. Zwieszające się z dachu po stronie południowej sople roztapiają się powoli – przez wiele godzin można słyszeć, jak woda robi "kap-kap-kap", tworząc w przytulonych do ścian domu zaspach małe sadzawki. Nawet powietrze pachnie jakoś inaczej. Lodowisko zostało zamknięte, a śnieg stał się nierówny do tego stopnia, że bieganie jest niebezpieczne – i wcześniej Alluka byłaby tym niepocieszona, ale teraz czuje całą sobą, że zima wreszcie odchodzi, i czeka niecierpliwie na to, co przyjdzie po niej. Nawet na czytaniu nie jest w stanie się skupić. Spędza prawie cały czas na dworze, czasem ze szczęścia tańcząc po podwórku i obejmując pnie pobliskich drzew, choć nawet nie wie, z czego to szczęście wynika. Oniichan nie krzywi się już, widząc, że nie ubrała szalika. Kiedy na wierzbach i olszach pojawiają się bazie, ekscytacja Alluki grozi rozerwaniem na kawałki. Pokrywa śnieżna zaczyna znikać w oczach, aż wreszcie pokazuje się ziemia, której Alluka nie widziała od wielu miesięcy. Spada pierwszy deszcz – deszcz! – kropiąc w śnieżną skorupę za domem. A później nadchodzi dzień, w którym rozkwita pierwszy kwiatek – małe żółte słoneczko, jakby było dzieckiem tego dużego na niebie. To podbiał, uważany w tych okolicach za znak wiosny. Wiosna. Alluka pojmuje, że wiosna to coś więcej niż jedna z pór roku – to przeżycie. To więcej światła, więcej energii, więcej radości, która bierze się ot tak, po prostu z niczego. To zapach ziemi, szalone ćwierkanie ptaków, uczucie lekkości bez tych wszystkich zimowych ubrań. To kobaltowe niebo długo po zmierzchu – aż nie chce się kłaść spać – i poranek, który wstaje przed człowiekiem (choć czasem Alluka wstaje przed porankiem i wcale nie czuje się zmęczona). To szafirowa woda w odmarzniętym jeziorze i żółte trzciny falujące na wietrze przy jej brzegach. To zieleń – ach, jak wiele zieleni! Wydaje się, że trawa wyrosła zaledwie od wczoraj, a liście na drzewach pojawiły się zupełnie znikąd. Rośliny pną się ku niebu z zastraszającą prędkością, już sięgają kostek, zaraz potem kolan. Kwiaty otwierają swoje oczka we wszystkich kolorach, rozpościerają swoje koszyczki i zwieszają swoje dzwoneczki. Owady uwijają się pomiędzy nimi z zabawną pilnością. Wbrew obawom Alluki przyroda powróciła. Po wielomiesięcznym śnie pod śnieżną pierzyną przebudziła się do życia, wybuchła nim niemal w jedną chwilę. Wiosna rozerwała pęta zimy i przegoniła ją swym ciepłem – tak daleko, że nie chce się o tej zimnej pani pamiętać. Pozostałe pory roku przechodzą jedna w drugą niepostrzeżenie, ale Alluce wydaje się, jakby zima i wiosna należały do dwóch zupełnie innych gatunków. Świat nigdy nie wydawał się równie piękny jak w te pachnące konwalią dni. – Nawet słowo "maj" ma w sobie jakiś niezwykły urok – stwierdza Alluka. – Nie uważasz? Oniichan jednak nie odpowiada. Alluka zachwyca się wiosną i Killua cieszy się jej niesłabnącym entuzjazmem – ma nadzieję, że jego siostra nigdy nie utraci zdolności tak bezgranicznego wielbienia świata – jednak on sam daleki jest od radości. Wcześniejsze sposoby straciły działanie. I choć nie miewa koszmarów, nie rozkojarza się w ciągu dnia, a o rodzinie nie myślał od wielu miesięcy, to jednak im bardziej wiosna postępuje, tym większy ciężar kładzie się na jego piersi. Nie rozumie go, ale próbuje racjonalizować. Mówi sobie, że to z powodu nagłej zmiany. Tłumaczy sobie, że jego zmysły odwykły od zieleni. Przekonuje, że z powodu światła nie sypia dobrze. Kiedy jednak Alluka wspomina o maju, wówczas Killua zaciska pięści i napina mięśnie, i zamyka oczy. Stara się z całych sił opanować. Stara się skupić uwagę na swoim ciele, na tym, że stoi w tym miejscu i czuje pod nogami ziemię, na powietrzu wciąganym do płuc i wypuszczanym z regularną prędkością. Nie chce o niczym myśleć, nad niczym się zastanawiać, bo wie, że jeśli to zrobi, poczuje się jeszcze gorzej. – Oniichan… Nie lubisz wiosny? – pyta Alluka, której nie umknął jego napad złego humoru. – Wolałeś zimę i dlatego jest ci źle? Killua nie jest w stanie się odezwać, kręci tylko głową dla zaprzeczenia. Alluka podchodzi bliżej i bierze go za rękę. Dopiero to wytrąca go z tego dziwnego stanu i pozwala wziąć się w garść. Co z niego za starszy brat, jeśli pozwala siostrze martwić się o niego? Jeszcze chwila, dwie… I znów jest w stanie przywołać na twarz uśmiech. Otwiera oczy i patrzy w jej stronę. Zanim jednak zdąży coś powiedzieć, Alluka mówi zdecydowanym tonem: – Jedźmy dalej – a w jej oczach błyszczy powaga. – Ruszajmy w podróż. Zgodziłeś się, byśmy zostali tutaj aż do teraz, bym mogła zobaczyć… koniec zimy. Teraz już nic nas tu nie trzyma. – I mówi dalej, zupełnie jakby chciała go przekonać: – Jedźmy gdzieś w zupełnie inne miejsce. Chcę zobaczyć więcej świata. Tutaj było dobrze, ale gdzie indziej na pewno też będzie. Killua czuje, ze się uspokaja. – Dokąd chcesz pojechać? – pyta, skupiając się na wszystkim, co trzeba będzie załatwić w najbliższych dniach. – Wszędzie będzie dobrze – odpowiada Alluka z przekonaniem, nie puszczając jego ręki. – Widzieliśmy już lasy i jeziora, miasta duże i małe, morze… Co powiesz teraz na góry? Alluka kiwa energicznie głową, a jej wzrok rozjaśnia się zapałem, który Killua widział już tak wiele razy – i teraz uśmiecha się naprawdę. Ciepłe uczucie rozlewa się w jego piersi, przynajmniej na chwilę odpędzając niepokoje. – Góry brzmią… absolutnie fantastycznie – stwierdza Alluka. – Jedźmy tam jak najszybciej! "Jak najszybciej" oznacza przynajmniej dwa dni, bo po pół roku mieszkania w jednym miejscu trzeba kilka spraw przed wyprowadzką załatwić. Porządnie wysprzątać dom, zanieść ostatnie książki do biblioteki i spakować to, co chcą ze sobą zabrać. Na trzeci dzień zostawiają za sobą miasteczko w krainie lasów i jezior i Alluka ma nadzieję, że zmiana scenerii dobrze wpłynie ja Oniichana. Od tamtej trudnej chwili sprzed kilku dni – Alluka nie wie, co ją sprowokowało – Oniichan znów jest sobą, to znaczy udało mu się schować wszystkie uczucia za maską uśmiechu i skupić się na działaniu. Alluka niepokoi się – nie o ich sytuację, bo przecież poradzą sobie ze wszystkim, tylko o jego samopoczucie. Oniichan zawsze ją wspiera i dba o jej dobro, ale przecież sam jest człowiekiem. Coś go smuci, coś go dręczy, coś go boli… Jeśli jednak Alluka nie ma odwagi zapytać, będzie musiała poczekać, aż sam jej powie. Czy może na to w ogóle liczyć? Krajobraz w dole zmienia się. Płaskie połacie, porośnięte lasem niczym miękkim dywanem z otwierającymi się gdzieniegdzie modrymi oczkami, stają się pofałdowane. Pojawiają się mniejsze i większe pagórki, aż wreszcie teren wypiętrza się widocznie, tworząc wysokie wzniesienia, które wspinają się ku niebu nagimi skałami. Na niektórych szczytach zalega śnieg, jednak południowe stoki są czyste. U stóp górskiego łańcucha przycupnęło miasto – i to jest ich następny cel podróży. Powietrze jest świeże i krystalicznie czyste – rozciągające się od jednej strony w drugą góry wydają się być na wyciągnięcie ręki. Widziane z dołu sprawiają wrażenie ułożonych w jednej płaszczyźnie, mimo że Alluka wie, że każdy ze szczytów znajduje się w innej odległości i oddzielone są od siebie dolinami. Widok zapiera jej dech w piersiach. Wskazuje ręką na jeden wierzchołek: – Będziemy tam? – Tak. – A tam? – Też. – A na tym dużym? – Hmm… Spróbujemy. Alluka obraca się z radości wokół własnej osi, przyciągając zdumione spojrzenia miejscowych, które szybko nabierają życzliwości, gdy wyjaśnia: – Pierwszy raz pójdę na góry! – Pierwszy raz pójdziesz w góry – poprawia ją mężczyzna w średnim wieku, a potem dodaje z uśmiechem: – Będziesz się dobrze bawić. Miasto zabudowane jest drewnianymi domami o ukośnych dachach, zwykle piętrowych, z oszkloną werandą. Schody skrzypią przy wchodzeniu, a podłogę pokrywają plecione dywaniki. Z okien po północnej stronie rozlega się wspaniały widok na góry, skąpane w tej chwili w blasku popołudniowego słońca. Killua zdążył nabyć mapę okolicy i teraz razem z Alluką co i rusz na nią zerkają, usiłując dopasować nazwy do poszczególnych szczytów. – Myślę, że po zimie na nartach będziesz mieć wystarczającą kondycję na wspinaczkę – stwierdza Killua. – Chodzenie po górach nie różni się wiele od tego, co robiliśmy zimą, tyle tylko, że nie będziemy mieć nart, a kierunek będzie pod górę. – Wejdę na każdą górę – zarzeka się Alluka. – Nie będziesz musiał mnie nieść. Killua parska śmiechem, a potem składa mapę. – Zaczniemy na spokojnie, żeby się przyzwyczaić do wysokości. Alluka kiwa głową z powagą. – Zaaklimatyzować – mówi. Killua śmieje się jeszcze głośniej, choć jednocześnie rozpiera go duma na myśl, że jego siostra nauczyła się takich trudnych słów w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Następnego dnia spacerują po mieście, oglądając zabytki starej zabudowy, i kupują wszystko, co przyda im się podczas górskich wędrówek. Mają wełniane skarpety i kurtki chroniące przed deszczem, mają plecaki i termosy. Potrzebują nowych butów i gotowego prowiantu, ponieważ w górach obowiązuje zakaz polowania, więc żywność trzeba ze sobą nosić – choć można się też posilić w turystycznych gospodach, których kilka znajduje się na szlakach wycieczkowych. Tak czy inaczej, w plecakach zmieszczą się bułki, konserwy i najróżniejsze przekąski. Ustalają, gdzie wybiorą się najpierw: do najbliżej położonej doliny S, która nie nastręczy żadnej trudności początkującemu wspinaczowi. Alluka z wrażenia nie może zasnąć przed pierwszym dniem – siedzi długo przy oknie, przyglądając się wiszącemu nad miasteczkiem księżycowi w pełni. Killua nie zmusza jej do spania; wie, że już jutro jego siostra będzie wieczorem padać z nóg, bo taki wpływ ma wysiłek i świeże powietrze. Przerabiali to zimą. On sam robi w myślach plan: powtarza sobie trasę, którą podążą, ewentualne trudności, miejsca, w których Alluka może potrzebować jego pomocy… Na podstawie opisu w przewodniku już sobie wizualizował cały szlak, pamięta, gdzie warto się zatrzymać i rozejrzeć, jakie zwierzęta można tam napotkać, gdzie jest dobre punkt widokowy na góry, a gdzie można zatrzymać się na odpoczynek. To tylko trzy kilometry, ale lepiej być przygotowanym na każdą sytuację. Kiedy skupia się na następnym dniu – kiedy myśli tylko o tym, jak najlepiej dogodzić Alluce – wtedy wszystko jest dobrze. Alluka maszeruje dnem doliny i z przejęcia nie jest w stanie mówić. Rozgląda się tylko nieustannie wokół, aż się jej w oczach mieni od nagromadzenia szczegółów. Każde spojrzenie wydobywa z otoczenia coś nowego. Światło słońca przedziera się ukośnie przez korony drzew, tworząc na ścieżce plamiste obrazy. Skały to zbliżają się do drogi na wyciągnięcie ręki, to znów oddalają się, chowając za zaroślami. Potok wesoło pluska wzdłuż szlaku – raz po lewej, raz po prawej stronie, przepływając pod mostkami i chowając się pod szerokimi liśćmi ziołorośli. Powietrze jest wilgotne i ma specyficzny zapach. A ile tu soczystej zieleni! Gałęzie zwieszają się nad strumieniem, nieporuszone najlżejszym powiewem wiatru, a ich pierzaste liście rozciągają się we własnych płaszczyznach, wizualnie spychając potok i skały w tło. Kwiatki wczepiają się w skałę i cienką warstwę ziemi, rosnąc tu częściej w poziomie niż w pionie, jakby chciały chłonąc wilgoć z powietrza, nie z gleby. Na niektórych odcinkach drzewa znikają, ukazując większy obraz doliny – na ile to możliwe w tak wąskim i pełnym zakrętów wąwozie. Wtedy uwaga Alluki kieruje się ku jego szarym ścianom, których każdy fragment prezentuje inny kształt, a w ich załomkach i szczelinach można dopatrzeć się, zależnie od światła, a to twarzy, a to sylwetki, a to zwierzęcia, a to jeszcze czegoś innego – przynajmniej do momentu, gdy Alluka dopatrzy się tam zupełnie prawdziwych kwiatów. Dno doliny wznosi się na całej długości od wejścia począwszy, ale tak łagodnie, że w ogóle tego nie czuć. Droga jest ubitą ziemią, a później kamienista. W nowych butach idzie się wygodnie i Alluka czuje, że każdy oddech wonnego powietrza dodaje jej energii. Jeśli się zatrzymuje, to tylko po to, by podziwiać otoczenie – czasami Oniichan pokazuje jej coś wartego uwagi: ciekawy nawis skalny, który sterczy w niebo niczym palec; sosnę rosnącą na urwisku pod tak dziwnym kątem, że nie wiadomo, jak się tam w ogóle trzyma; wejście do jaskini, która ponoć ciągnie się na wiele kilometrów w dół… W swej ostatniej części dolina tworzy niewielką polanę u stóp pierwszej góry, którą Alluka ma okazję ujrzeć z bliska. Szara ściana z białymi akcentami wznosi się nad nimi niemal pionowo i trzeba zadzierać głowę, by widzieć okolice jej szczytu. Wydaje się sięgać nieba, choć Alluka doskonale pamięta, jaka jest jej wysokość. Na samej polanie znajduje się dużo miejsc, na których można usiąść i coś przekąsić. Alluka zdaje sobie sprawę, że jest bardzo głodna – mimo że od śniadania nie upłynęło więcej niż dwie godziny! – Górskie powietrze – mówi Oniichan tonem znawcy, sięgając do plecaka po bułki i herbatę. Alluka idzie za jego przykładem, a kiedy już jedzą, rozgląda się po polanie. Tam w cieniu widzi pólko swojskich pokrzyw, a tam w nasłonecznionym punkcie pną się ku górze nieznane jej rośliny o cienkich liściach. Jeśli chodzi o drzewa, przeważają iglaki – i Alluka z sentymentem przygląda się świerkom, które przez ostatnie miesiące stały się jej tak znajome. – Wracamy? – pyta Oniichan po posiłku i Alluce wydaje się, że pierwszy raz w życiu jej brat powiedział coś niemądrego. – Absolutnie nie. Chcę iść tam – pokazuje Alluka na boczną odnogę, a potem na drugą – i tam! I koniecznie muszę zobaczyć, co jest za tamtą skałą! Oniichan zagląda do plecaka. – Dobrze, że na wszelki wypadek wziąłem więcej prowiantu. Alluka jest oczarowana górami – co było do przewidzenia – jak wcześniej każdym innym miejscem. Niestrudzenie przemierza górskie szlaki i w każdej dolinie – bo na razie eksplorują tylko je – znajduje coś nowego. Po dolinie S, odwiedzają położoną na uboczu dolinę O, z której dochodzi się do niewielkiego wzniesienia, dającego wspaniały widok na położone dalej wysokie szczyty; spiętrzoną dolinę B, zakończoną niewielkim, ale bystrym wodospadem; malowniczą dolinę K, w której można podziwiać działalność lodowca sprzed tysięcy, a może nawet milionów lat; majestatyczną dolinę C, której pokonanie zajmuje im cały dzień. Udaje im się nawet przejść liczący ponad dwadzieścia kilometrów poprzeczny szlak, który łączy górne partie wszystkich dolin – Alluka z radością wita znajome już miejsca, do których trafia inną drogą. Wycieczki robią się coraz dłuższe, ale tempo mają dobre. O tej porze roku – zaczyna się już lato – dni są długie, więc wychodząc wcześnie, zdąży się wrócić przed zmrokiem, co jest istotne. Jeśli nie jest się Łowcą czy innym superczłowiekiem, nocą po górach się nie chodzi – nie tylko można skądś spaść albo gdzieś wpaść, ale także paść ofiarą dzikich zwierząt, które wtedy wychodzą na łowy. Nie ma sensu narażać Alluki na kolejną kontuzję. Kiedy Killua uznaje, że Alluka jest wystarczająco zaprawiona, pora na góry wysokie – oczywiście zaczynając od tych najniższych. I tak zaliczają długie wapienne wypiętrzenie w zachodniej części, z którego rozlega się piękna panorama miasta; oddzielone łagodnymi przełączkami, porośnięte gęstym lasem trzy kopiaste wzniesienia, które wydają się odlane z tej samej formy; wymagającą stromego podejścia, lecz dostarczającą wyjątkowego widoku na najbliższe szczyty skałę, która zdaje się wyskakiwać spośród połaci drzew. Alluka chłonie widoki, jakby chciała je zapamiętać na całe życie – i, znając ją, jest to całkowicie możliwe. Jeśli tylko Killua sobie o tym przypomni (bardzo rzadko), robi zdjęcia: jej samej na tle krajobrazu bądź wspólne, na którym szczerzą się do aparatu, jakby nie mieli ani jednej troski. Kiedy decydują się na pierwszą wyprawę w wyższe rejony, których dotąd jeszcze nie poznali, Alluka drży z emocji. – Chcę zobaczyć, co jest dalej – mówi, gdy pakują wieczorem plecaki, bo chcą wyjść jak najwcześniej, więc najlepiej mieć wszystko gotowe. – Za tą granicą, którą do tej pory widzieliśmy tylko z daleka. Wydaje mi się, że tam będzie zupełnie inaczej. Głupie tak myśleć, prawda? Przecież to wciąż te same góry. – Każde miejsce jest inne, a im dłużej czekamy, by gdzieś dojść, tym bardziej magicznym się staje – komentuje Killua i dochodzi do wniosku, że chyba pierwszy raz w życiu powiedział coś tak mądrego. Alluka uśmiecha się promiennie. – Na pewno będzie magicznie – zgadza się z nim. Życzą sobie dobrej nocy. Killua wie, że oboje będą spać jak kamień, a przynajmniej jedno z nich także śnić o cudownych, nowych miejscach. Kiedy Alluka po wspinaczce porośniętym lasem grzbietem staje na przełęczy, otwiera się przed nią doskonała panorama. Ma przed sobą rozległą halę okoloną z trzech stron górami. Niektóre zna – ich szczyty widać z miasta w dole – jednak część jest dla niej zupełnie nowa. To jest to "dalej", o którym mówiła Oniichanowi… a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jeśli wejdzie na te góry, które widzi w oddali przed sobą, wówczas zobaczy kolejne łańcuchy, a potem jeszcze kolejne… Chce zostać tu do czasu, aż odwiedzi je wszystkie. Widok przed nią jest tak doskonały, jakby został stworzony przez obdarzonego talentem i wrażliwością artystę. Szare stoki górskie lśnią w promieniach słońca, ale dno hali pokrywa soczysta zieleń roślinności. Widać niskie i wysokie iglaki oraz miękką trawę porastającą każdy skrawek ziemi i wspinającą się ku szczytom. Tę szarość i zieleń przełamuje bądź dopełnia intensywny róż – Alluka nie przypomina sobie, by kiedykolwiek widziała takie jego nagromadzenie – kwiatów, które tu rozlewają się w całe pola, tam tworzą mniejsze kępy, a jeszcze gdzie indziej pojedynczą sztuką podkreślają swoje znaczenie w krajobrazie. – Wierzbówka – mówi Oniichan, gdy posuwają się ścieżką między roślinami, które miejscami osiągają wzrost ich obojga. Alluka widzi uwijające się wśród kwiatów trzmiele i pszczoły, ale sądzi, że pyłku starczy dla wszystkich, ponieważ kwiatów jest zatrzęsienie. Na jednej roślinie kwitnie ich kilkanaście, a oceniając po liczbie pączków, przybędzie ich jeszcze wiele razy tyle. Alluka zastanawia się, czy roślina będzie kwitnąć przez całe lato. Jednak w nowym miejscu zachwycające są nie tylko kwiaty. Pofałdowany teren skrywa w sobie liczne jeziorka, schodzące w dolinę stoki gór tworzą urokliwe zakątki, a im wyżej, tym roślinność mniej bogata, za to na pierwszy plan wychodzą mchy i porosty. Szlaki zaczynają prowadzić po dużych kamieniach, po których przyjemnie się idzie, choć czasem Alluka zatrzymuje się i przygląda uważnie ich nieregularnym kształtom – albo przysłuchuje się dudnieniu wody pod nimi. Docierają do dużego jeziora, którego woda odbija błękit nieba, pogłębiając go po wielokroć. Siadają na kamieniach przy brzegu i zajadają się drugim śniadaniem. Alluka wodzi wzrokiem po graniach w górze – tutaj wydają się bliższe – dostrzegając malutkie sylwetki chodzących nimi ludzi. Jej uśmiech staje się szerszy. – Wiesz, że żeby tam dojść, będziemy musieli przebyć całą tę drogę z miasta jeszcze raz? – mówi Oniichan, zgadując jej myśli. – No to przebędziemy – odpowiada zupełnie tym niezrażona. – Ile nam to zajęło? Nawet nie dwie godziny, a z powrotem będzie szybciej. Możemy zresztą wyjść wcześniej, żeby mieć więcej czasu. A co zrobimy dzisiaj? Szkoda przecież wracać, nie ma jeszcze południa. Oniichan wskazuje na wznoszącą się obok jeziora górę. – Wleziemy tam? – Wspaniale! Mój pierwszy wysoki szczyt! Wspinaczka zajmuje im stosunkowo niewiele czasu i już w południe siedzą na skalistym czubku kopulastego wzniesienia. Alluka sprawia wrażenie, że mogłaby sobie odkręcić głowę, gdy tak rozgląda się we wszystkich kierunkach. – Jeśli kiedykolwiek będę mieć jakieś zmartwienia, wystarczy, że przypomnę sobie ten widok, i od razu będzie mi lepiej – mówi wreszcie zachwyconym tonem. – Możesz sobie go wspominać i bez zmartwień – stwierdza Killua z przekąsem, a w myślach dodaje: "Postaram się, byś żadnych nie miała". Widok jest zaiste wyborny: na południe migoce zalane słońcem miasto, bliżej rozlewa się wielką różową plamą kwitnąca wierzbówka, zaś wszędzie wokół wznoszą się szczyty, które zdają się być tuż obok, jakby wystarczyło wyciągnąć rękę, by je dotknąć. Niebo też wydaje się być niżej niż zwykle. Z tej wysokości w grę wchodzi dodatkowo kierunek w dół i teraz po obu stronach widzą niezliczone jeziorka – także to największe, nad którym odpoczywali, a które widziane z góry ma ciemnoniebieską barwę. Mniejsze są jasnoniebieskie, zielonkawe, nawet czerwonawe –Alluka opisuje je znacznie dokładniejszymi (i bardziej poetyckimi) określeniami. Kiedy w drodze powrotnej mijają jedno z nich, Alluka zatrzymuje się nagle, by zaraz wybuchnąć śmiechem i powiedzieć z pewnym niedowierzaniem, ale i radością: – Nawet tutaj je przywiało! Killua podąża za jej wzrokiem i dostrzega na dalszym brzegu kilka mew, które wyraźnie nic sobie nie robią ze zmiany scenerii z morza na góry. Widać najważniejsza jest dla nich obecność wody. Jedzą we dwójkę ciepły posiłek w chacie turystycznej, a potem jeszcze łażą po okolicy, planując wycieczki na kolejne szczyty, aż słonce zaczyna chylić się ku zachodowi. Opuszczają wtedy halę i wracają do miasta przez urokliwą dolinkę, w której kwitnie zatrzęsienie błękitnych dzwoneczków, a ciszy nie rozprasza nawet dźwięk strumienia. Stojące gęsto świerki także tłumią wszelkie odgłosy. W dolinie zalega już cień, jednak wznoszące się po boku szczyty oblane są złocistym blaskiem zachodzącego słońca… Killua marszczy czoło i dochodzi do wniosku, że jeszcze trochę, a zrobi się z niego poeta. Cóż, ma te same geny co jego siostra, konstatuje w myślach i chichocze pod nosem. Kiedy wracają do miasta, wciąż jeszcze jest jasno. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca Alluka wypatruje znajome szczyty – także ten, na który dziś się wspięła. – Aż trudno uwierzyć, że tam byliśmy – mówi z rozmarzeniem, ale zaraz dodaje rezolutnie, wskazując na inne wzniesienie: – To następny będzie tamten? – Może być. Odpoczniemy sobie, bo jest znacznie niższy niż ten, na który dzisiaj wleźliśmy. Następne tygodnie spędzają na górskich wędrówkach i zdobywaniu coraz to kolejnych szczytów. Alluka powoli zdaje sobie sprawę, że nie udałoby się jej wspiąć na każdy, nawet gdyby spędziła tutaj cały rok, bo gdy wchodzi na grań, którą widziała znad jeziora, rozciągają się przed nią kolejne i kolejne łańcuchy górskie… dokładnie tak, jak przewidziała. Podoba jej się tutaj niesamowicie. Sięgające ponad głowę płomienne wierzbownice i tulące się w trawie maleńkie dzwoneczki. Strzeliste świerki o prostych pniach i niskopienne sosny pokrywające hale. Orły zataczające majestatyczne koła nad szczytami i dzikie kozły skaczące po skałach tak lekko, jakby grawitacja ich nie dotyczyła. Strumienie toczące swe wody dolinami i ogromne kamienie, po których można łatwo się przemieszczać. Podoba jej się zwyczaj pozdrawiania na szlaku innych turystów i ciepłe posiłki w przytulnych zagrodach. Lato trwa w najlepsze, a pogoda dopisuje. Dni słonecznych jest znacznie więcej niż deszczowych, ale nawet w deszczu góry są wspaniałe. Raz widzi tęczę, która tworzy most między dwiema dolinami. Widzi mgłę schodzącą z grani do jezior, otulającą stoki jak puchowa kołderka. Trafia się nawet burza, dudniąca nad wierzchołkami i uderzająca w szczyty błyskawicami – tę oglądają z bezpiecznej odległości. Jeśli chodzi o widoki, to każdego dnia dochodzi do wniosku, że nie uda jej się zobaczyć niczego piękniejszego – każdego dnia – ale też każdego dnia góry wyglądają inaczej. Ze szczytów rozciągają się zapierające dech w piersiach panoramy. W dolinach stoją jeziora, każde w kilku barwach, w zależności od pogody i światła. Wypływają z nich ogromne wodospady, które spadają setki metrów w dół, tworząc własne potoki. Tak, jeśli kiedykolwiek będzie mieć jakieś zmartwienia, to wystarczy, by przywołała w myślach którykolwiek z tych obrazków – zapisuje je wszystkie w pamięci – i przypomniała sobie te cudowne chwile, które spędziła tu z Oniichanem. Góry mają taką moc. Odkąd tu przyjechali, Oniichan jest znacznie spokojniejszy. Alluka przestaje mieć wrażenie przepełniających go niedobrych myśli, a ponieważ przesypia całe noce, znaczy to, że Oniichana nie męczą już żadne koszmary. Skoro nie potrafi mu pomóc z żaden sposób, musi być szczęśliwa, że ten zły etap minął. Jest to jednak trochę niesprawiedliwe, bo Oniichan pomaga jej we wszystkim, ale sam nie daje żadnej możliwości odpłacenia za tę pomoc. Dziś znów stanęli na grani, z której rozciąga się widok aż po horyzont na kolejne pasma wzniesień. W ostrym słońcu tych najdalszych prawie nie widać, zdają się tylko ledwo zarysowanym szkicem. Uwagę Alluki przyciąga stojąca nieco z boku i jakby samotna góra o dość regularnym kształcie, ni to stożek, ni to iglica. Jej szczyt osnuty jest mgłami, zza których przebija tylko jej ogólny kształt. Alluka wpatruje się w nią dłuższą chwilę i czuje, że jakoś dziwnie miesza się jej w głowie. – Czy byłam tu już wcześniej? – pyta wreszcie, patrząc na Oniichana z dezorientacją. – Czy to możliwe, ze widziałam kiedyś już tę górę? – Nigdy tu nie byłaś – odpowiada Oniichan. – Ja zresztą też nie. – Więc dlaczego… Dlaczego ta samotna góra wydaje mi się taka znajoma? "Dlatego, że całe życie mieszkałaś na podobnej", odpowiada Killua w myślach, tłumiąc grymas. "Nie, byłaś na niej uwięziona..." Odwraca wzrok i wpatruje się we wzniesienie, które obudziło w Alluce wspomnienia. Nie ma pojęcia, co odpowiedzieć. – Mnie też się wydaje znajoma – mówi w końcu, wzruszając ramionami, jakby nie było to nic ważnego, a potem zmienia temat. – Idziemy teraz w tamtą stronę? – Pokazuje na ścieżkę biegnącą granią ku następnym szczytom, z których najbliższy odległy jest o około godzinę drogi. Alluka kiwa głową. Gaszą pragnienie i skręcają na prawo, odwracając się plecami do samotnej góry. Szlak jest bardzo wygodny i przyjemny. Po jednej stronie mają przepaściste północne stoki, po drugiej – łagodnie opadające w las zbocza południowe. Niebo jest lazurowe i bezchmurne, a słońce bije żarem, wyczuwalnym nawet na tej wysokości. Docierają bezproblemowo do planowanych szczytów i podejmują się wejścia na kopulasty wierzchołek najbliższej. Zajmuje im to trochę czasu, gdyż podejście jest strome i miejscami wymaga wspinaczki – nic trudnego, ale trzeba używać rąk – i dlatego nadciągające z przeciwnej strony ciemne chmury dostrzegają dopiero na szczycie, wtedy też słyszą pierwsze pomruki grzmotów. Burza zbliża się od wschodu z dużą prędkością i Killua wie, że wkrótce dotrze i do nich. – Schodzimy! – woła Killua do Alluki, by przekrzyczeć wiatr, który zerwał się zupełnie nagle. – Wezmę cię na plecy. – Dam radę! – odpowiada Alluka, kręcąc głową, i bez chwili wahania, zwinnie jak wiewiórka zaczyna schodzić tą samą drogą, którą przyszli, a Killua nie ma wyjścia, jak podążyć za nią. Niebo nad nimi ciemnieje, przynosząc pierwszy deszcz, i zaraz zrobi się ślisko. Pioruny uderzają coraz bliżej. Jak tylko opuszczą stromy odcinek, Killua zamierza wziąć Allukę na ręce i przy użyciu Boskiej Prędkości zejść w dół. Jednak gdy mają przed sobą jeszcze trochę drogi, rozlega się huk znacznie głośniejszy niż wcześniejsze, a przez skałę przebiega silne drżenie i prąd. Killua rejestruje, że w szczyt uderzył piorun – on sam jest niewrażliwy na jego działanie – i w tym samym momencie widzi Allukę, która zostaje z siłą odrzucona od skalnej ściany i spada z krzykiem kilkanaście metrów, lądując na kamienistej ścieżce, którą przyszli. Killua w pół sekundy – o pół sekundy za późno – jest obok niej, starając się zachować zmysły. Alluka jest nieprzytomna, ale oddycha, więc jej serce bije. Nie mogła zostać bezpośrednio porażona, ale energia pioruna, która przebiegła przez skałę, musiała wybić ją w powietrze. Killua nie ma pojęcia o jej obrażeniach po takim upadku – wie tylko, że musi zapewnić jej jak najszybszą pomoc. Bez zwłoki bierze jej bezwładne ciało i rzuca się w dolinę, a potem pędzi przed siebie, nie tracąc ani chwili na bezsensowne myśli. Będzie miał na nie później aż nadto czasu. Nanika zostaje nagle obudzona, gdyż wzywa ją Killua. Alluka śpi, więc łatwo jest odpowiedzieć na jego wezwanie. – Killua…? – Nanika… Nanika, jak się czujesz? – pyta Killua, a jego głos jest niewyraźny. – Nanika… dobrze. – Nanika, przepraszam. Przepraszam! Miałem opiekować się Alluką, ale nie dopilnowałem i stała jej się krzywda. Przepraszam. – Alluka… śpi – odpowiada Nanika z przekonaniem. – Alluka jest nieprzytomna – mówi Killua i wydaje się, jakby miał się rozpłakać. – Alluka… śpi – powtarza Nanika ze spokojem. – Obudzi się. Killua milczy dłuższą chwilę. – Nanika… Tobie nic się nie stało? – pyta wreszcie. – Nanika… dobrze. – To dobrze – mówi Killua z ulgą, ale zaraz pyta napiętym głosem: – Alluka naprawdę się obudzi? Lekarz powiedział, że na pewno, ale boję się… – Milknie. – Alluka… się obudzi. – Dziękuję, Nanika… Wierzę ci, ty wiesz lepiej. – Nanika… każe Alluce… się obudzić. Killua kręci głową. – Nie, nie budź jej. Niech śpi, ile potrzebuje. Obudzi się, kiedy będzie się lepiej czuć. Musi nabrać sił, musi… – Killua wciąga powietrze. – Musi się zregenerować. Na to potrzeba czasu. Potrafi leczyć innych, ale siebie nie może wyleczyć, prawda, Nanika? – Alluka będzie… dobrze. Killua dotyka jej palców. – Nie mogę cię teraz przytulić ani nawet pogłaskać… Ale kiedy już będę mógł, wtedy, Nanika, wygłaskam cię za wszystkie czasy. Opiekuj się Alluką, bo ja nie mogę z nią nawet porozmawiać. – Killua… Kocham.
|