V




Lato powoli ma się ku końcowi, ale rehabilitacja Alluki trwa w najlepsze. Alluka poddaje się jej z zapałem, codziennie ćwicząc wiele godzin. Sprawność w nogach już odzyskała, ale z prawym ramieniem jest więcej problemów – nie wątpi jednak, że także ono wkrótce wróci do pełni sił.

W końcu zostaje przeniesiona z wcześniejszej sali pacjentów do pawilonu dla rehabilitantów, z którego nie ma niestety widoku na góry, ale za to tuż obok znajduje się wspaniały ogród.

Personel szpitala staje się przez te tygodnie grupą znajomych ludzi i Alluka doznaje z ich strony tylko sympatii. Pielęgniarki są strasznie miłe i dbają o nią jak najlepiej. Jedna podarowała jej wstążkę do włosów, inna puchate kapcie z króliczkami, a jeszcze inna uczy ją robić na drutach, co jest świetną rehabilitacją samą w sobie. Od jednego z fizjoterapeutów otrzymała brelok z górą, na szczycie której stoi stacja meteorologiczna – jeden ze szczytów, które zdobyła. Młodszy lekarz chwali ją za odwagę, przyznając, że sam gór boi się straszliwie. Starszy wydaje się surowy, ale Alluka widzi, jak czasem się uśmiecha podczas jej opowieści o górskich wędrówkach.

– Więc chcesz tam wrócić? Mimo tego wypadku?

– Oczywiście! Zostało mi jeszcze wiele szczytów.

– Nie boisz się burzy?

– Hmm… Myślę, że na przyszłość będę przed wyjściem bardziej uważnie sprawdzać prognozę pogody.

Alluka chce odzyskać pełną sprawność także po to, by Oniichan się nie martwił. Oniichan uważa, że jej wypadek to jego wina…

Po prawdzie ostatnio zupełnie o tym zapomniał – najwyraźniej myśli o Gonie zaprzątają całą jego uwagę. Cieszy to Allukę, choć zdaje sobie sprawę, że myśli te nie do końca są pozytywne. Trochę tego nie rozumie, bo przecież Gon zdaje się bardzo dobrym człowiekiem… W którymś momencie coś musiało w ich relacji pójść nie tak.

– Czy jest tutaj ktoś, z kim mogę porozmawiać… o emocjach? – pyta któregoś dnia pielęgniarkę.

– Chodzi ci o psychologa?

Alluka kiwa głową. Pielęgniarka obiecuje zamówić konsultację. Alluka czuje się trochę winna, bo to nie o swoich emocjach chce ze specjalistą mówić… Nie zajmuje mu jednak dużo czasu, za to po paru dniach ma przeczytane kilka książek z biblioteki oddziału psychiatrycznego i czuje się mądrzejsza.

– Chcesz zostać psychiatrą? – pyta Oniichan, widząc je na stoliku.

– Kto wie.





Killua zdaje sobie sprawę, że nie poświęca Alluce wystarczająco czasu. Co prawda Alluka wydaje się świetnie sobie radzić bez niego – Killua wie w doświadczenia, że jego siostra potrafi znaleźć sobie zajęcie – więc aż takich wyrzutów sumienia nie odczuwa, niemniej jednak tak nie powinno być.

Odkąd Alluka zapytała o Gona, Killua nie jest w stanie przestać o nim myśleć. Wiedział, że tak będzie – dlatego całkowicie o Gonie "zapomniał" rok temu. Teraz nie ma na to szans, bo kiedy Alluka o nim "przypomniała", powróciły nie tylko wspomnienia, ale też wszystkie emocje i uczucia, i Killua nie wie, co z nimi zrobić.

Wyrzuca sobie, że gdyby – zamiast uciekać – porządnie to przerobił rok temu, teraz nie miałby problemu… Ale wie, że takie myślenie też jest bez sensu. Podobnie jak pragnienie, że chciałby sobie obciąć głowę…

Im dłużej zatrzymuje się na refleksji, że własnymi rękami zniszczył to, co było w jego życiu najcenniejsze, tym bardziej zdaje sobie sprawę, jak wiele ta przyjaźń dla niego znaczyła. Uświadamia też sobie, że nigdy tak naprawdę nie powiedział Gonowi, jak ważny jest dla niego. Wszystkie uczucia zostawiał dla siebie i nigdy nie ubrał w słowa tego, co czuł – co najwyżej przyznawał się do nich we własnej głowie, a i to nie do końca. Tak, prowadził w głowie monologi, komentował wydarzenia, reakcje, zachowanie Gona, ale milczał o tym głośno. Może nie wiedział, jak o tym mówić – ale bardziej prawdopodobne jest to, że nie miał odwagi.

Może jeszcze na początku… może wtedy jeszcze potrafił przyznać, że dobrze się czuje w jego towarzystwie. Później jednak, im więcej czasu ze sobą spędzali, tym bardziej wolał, by to czyny mówiły za niego. To zawsze Gon deklarował, że jest szczęśliwy z nim, że potrzebuje właśnie jego, że dziękuje mu za pomoc. I raz po raz to udowadniał działaniami, nieważne ile Killua popełnił głupot, które dla kogoś innego z pewnością byłyby wystarczającym powodem do zakończenia znajomości.

Kiedy Killua uciekł z domu, nie myślał o przyjaźni. Chciał po prostu doświadczyć świata i był otwarty na wszystko, co ów mógł mu zaoferować. Na tamtym etapie nie sądził zresztą, by na przyjaźń zasługiwał. Wcześniej, kiedy był wystarczająco mały – i pewnie jeszcze nie do końca to rozumiał – usilnie się o nią starał, choć do wyboru miał tylko służbę (która oczywiście nie mogła na jego pragnienia odpowiedzieć, choć to pojął dopiero później). Na ile się orientował, żaden z braci nie miał takich potrzeb… albo bardzo dobrze to ukrywali.

…Nie, Illumi z całą pewnością nie chciał się z nikim przyjaźnić. Ten psychopata nawet nie rozumie, co to jest przyjaźń – czy w ogóle jakieś uczucia.

Więc kiedy Killua podszedł do egzaminu na Łowcę, myślał tylko o tym, by przetestować swoje umiejętności, może podszkolić się, a przede wszystkim zająć się czym innym, niż zajmował się do tej pory. A potem, zaraz pierwszego dnia, znalazł się obok Gona Freecssa – swojego równolatka – i kiedy napotkał jego szczere i otwarte spojrzenie, świat już nigdy nie miał być taki sam.





– Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było, jak spotkałeś Gona po raz pierwszy – pyta Alluka.

– Byłem zdziwiony, że był tam ktoś w moim wieku.

– Dlaczego byłeś zdziwiony?

– Wydawało mi się, że egzamin na Łowcę nie jest dla dzieciaków.

– Przecież też byłeś dzieciakiem…!

– Jak by to powiedzieć… Dwanaście lat u Zoldycków to jak dwadzieścia u normalnych ludzi.

– Jednak Gon tam był.

– Jego ojciec został Łowcą w tym wieku, więc Gon chciał mu dorównać. Jego motywacją było spotkać go kiedyś. Myślał, że jako Łowca ma większe szanse na odnalezienie go.

– Hmm… Dobrze. I co? Tak po prostu do niego zagadałeś?

– Tak po prostu. Wiesz… Włączył mi się tryb rywalizacji. Skoro pierwszy etap był testem na wytrzymałość, chciałem się przekonać, który z nas jest lepszy. I tak potem biegliśmy przez te kilkadziesiąt kilometrów razem.

– A potem?

– A potem… to już wszystko robiliśmy razem.

– Cały czas rywalizowaliście?

– Chyba nie… A nawet jeśli, to była taka przyjemna rywalizacja.

– I co? Gon zdał egzamin, mimo że miał dwanaście lat. Nie był takim znów normalnym człowiekiem.

– Przecież wiem, że nie jest zwykłym człowiekiem. Chociaż czasem jest tak bezgranicznie naiwny, że trzeba go pilnować, bo zdolny jest napytać sobie biedy kilka razy dziennie. On po prostu patrzy przed siebie, nie zastanawia się wiele, nie rozważa ewentualności. Przynajmniej nie wtedy, gdy nie ma takiej potrzeby. Wybiera zupełnie instynktownie. Ale w niektórych sytuacjach potrafi być bardzo spostrzegawczy i podejmować wysiłek, by znaleźć rozwiązanie. Jak w tej sytuacji z Hisoką…

– Z Hisoką? A, to ten… jak go nazwałeś… Maniak? Świr?

– Nawet nie mów. On ma kompletną obsesję na punkcie Gona. Sam nie wiem, czy chce go zabić, czy kocha nad życie. Chyba jedno i drugie, co jest naprawdę straszne.

– Hmm… Czyli masz rywala…?

– Co?





Może to mógł być ktokolwiek, może jakikolwiek dwunastolatek na tamtym egzaminie zwróciłby jego uwagę, może wystarczyłoby, by ktoś okazał mu zainteresowanie, nawet nie wtedy, ale w jakimś innym miejscu… jednak Killua w to nie wierzy. Nie wyobraża sobie, by na świecie mógł istnieć ktoś taki jak Gon Freecss, a wie, że tylko Gon Freecss był zdolny obdarzyć przyjaźnią Killuę Zoldycka.

Z każdym dniem egzaminu Gon zaskakiwał Killuę czymś nowym. Był tak inny, tak całkowicie odmienny od Killuy. Miał tyle samo lat, ale postrzegał świat całkiem inaczej i żył według zupełnie innych zasad. Był naiwny i łatwowierny, uprzejmy i przyjazny. Nie znał się na podstępach, nie wiedział o bardzo wielu rzeczach. Nie umiał liczyć i kiepsko kontrolował emocje. Był wszystkim, czym Killua nie chciałby być…

Tylko że nie do końca – bo Gon był też silny, zdeterminowany i przede wszystkim odważny. Kiedy coś sobie postanowił, szedł do celu prostą drogą – a jeśli się nie dało, to sam tę drogę sobie budował. I nigdy nie miał dość rozwijania samego siebie i ćwiczenia własnych umiejętności. To mieli zresztą ze sobą wspólnego – i to położyło podwaliny pod ich przyjaźń.

Killua początkowo tylko obserwował, ale wkrótce nauczył się doceniać. Bo nawet jeśli niektóre cechy charakteru były mu obce, a niektóre zachowania zupełnie nieosiągalne i dodatkowo często denerwujące, to jednak szanował je – i szanował Gona za to, że potrafi żyć inaczej niż on: w większej zgodzie ze światem i z ludźmi. Gon bardzo szybko – szybciej niż Killua zauważył – stał się dla niego kimś, kogo Killua podziwiał.

To jednak przyszło dopiero później. Punktem zwrotnym – momentem, w którym Killua postanowił spróbować… nie, raczej przetestować swojego nowego kolegę – był ten wieczór, gdy podróżowali na miejsce trzeciego etapu egzaminu. Wtedy Killua powiedział Gonowi o swojej rodzinie, a Gon… po prostu to zaakceptował. Killua poczuł wtedy ulgę, ale też jakiś szacunek oraz nieśmiałą nadzieję, że może nawet ktoś taki jak on może spotkać kogoś, kto go polubi.

Pojawienie się Illumiego wszystko zrujnowało – przynajmniej w pojęciu Killuy. Jego popaprany starszy brat prawie zdołał przekonać go, że Killua nie ma na co liczyć w kontekście przyjaźni. Teraz Killua wie, że to była wina tej cholernej igły, którą później zdołał wydłubać sobie z mózgu, ale wtedy naprawdę się załamał. Słowa: "Chcę zaprzyjaźnić się z Gonem" stały się dla niego tylko pustym życzeniem, bez nadziei na realizację.

Tego, co zrobił potem Gon, Killua nigdy nie zdołał odpowiednio ocenić, bo nie był w stanie myśleć o tym racjonalnie. Gon bez mała wparował na górę Kukuroo, oznajmiając wszystkim, że jest jego przyjacielem, i po prostu zabrał go stamtąd, uznawszy – uwierzył w to po spotkaniu z Illumim – że to jest złe dla niego miejsce. Jeśli Killua do tej pory sądził – obawiał się – że jego przywiązanie było jednostronne, dostał najlepszy dowód na swoją omyłkę.

Nie żeby czuł się z tego powodu jakoś szczególnie zły.

Pojechał w świat ze swoim przyjacielem, mając nadzieję, że czas spędzony z Gonem uczyni z niego odrobinę lepszego człowieka.





– Potem trenowaliśmy i trenowaliśmy, a jednocześnie braliśmy udział w turnieju walk. Było z tym naprawdę dużo zabawy, a Gonowi udało się pobić Hisokę.

– Hisoka? Znowu on?

– Gon miał z nim zatarg od czasu egzaminu, ale udało mu się wyrównać rachunki.

– Co Gon właściwie o nim myśli?

– Na początku się go chyba bał… Każdy zdrowo myślący człowiek powinien, bo to kompletny świr…

– A potem?

– Potem? Hmm…

– Hmm…?

– Znając Gona, nie zdziwiłbym się, gdyby nawet jego polubił.

– Hoho.

– Czemu my rozmawiamy o Hisoce?

– Wydaje się dobrym elementem humorystycznym. Ale ten twój Gon… Coś mało wybredny jest…

– Nie o to chodzi, on po prostu chce lubić wszystkich… Ale chyba masz rację. Choć są ludzie, których nigdy by nie polubił.

– To są większe świry od Hisoki?

– Jeden jest nawet, co godne ubolewania, naszym najstarszym bratem.

– Och.

– Ale nie mówmy o nieprzyjemnych rzeczach.

– Słuszna uwaga. Kontynuuj proszę.

– A gdzie byłem?

– Na turnieju walki, jak sądzę.

– Była z tym świetna zabawa. I bardzo dużo się obaj nauczyliśmy. A potem…

– Oniichan…?





Potem był kolejny moment, który na nowo określił Killui drogę. To było na Wyspie Wielorybiej, gdy pojechali odwiedzić rodzinę Gona. To tam Gon powiedział: "Zostań ze mną. Jestem szczęśliwy, kiedy jestem z tobą" – i to był pierwszy raz, kiedy Killua usłyszał takie słowa. Nawet jeśli to, co Gon zrobił u Zoldycków, było jasnym dowodem jego przywiązania, to usłyszeć taką deklarację… Killua mógł tylko odpowiedzieć: "Ja też", i nigdy więcej nie zdołał zbliżyć się do takiej szczerości.

Tamto zdarzenie – pod gwiazdami, kiedy Killua mógł mieć złudzenie wolności – pokazało mu, że przyjaźń może oznaczać nie tylko jakieś ogólne odczucia czy więź, ale także konkretną obecność. Od tamtej pory Gon i on stali się praktycznie nierozłączni. I jakie to było wspaniałe!

Nie chodziło tylko o zabawę, jaką mieli, robiąc wszystko razem: trenując, walcząc, uciekając, grając, nawet bojąc się. Chodziło o to, że obecność Gona była trochę jak lekarstwo, które bardzo, bardzo powoli leczyło te wykrzywione miejsca w Killui, prostowało wypaczone cechy charakteru i pomagało myśleć o sobie trochę lepiej. Obecność Gona była niczym manifest – była przekazem, że Killua nie może być najgorszym człowiekiem na świecie. Kiedy codziennie się go odbiera, kiedyś uda się w to uwierzyć – ale na to trzeba wielu, wielu lat, półtora roku to za mało…

Killua wie, że niczym na Gona nie zasłużył – Gon po prostu mu się przydarzył… Po prostu został mu dany bez pytania o zasługi. I choć uważa się za najbardziej racjonalną osobę na świecie, w tej sytuacji zawiesza niewiarę na kołek i na moment – na momencik – pyta samego siebie, czy ich spotkanie nie było przeznaczeniem. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ktoś tak bezwartościowy jak Killua Zoldyck zdobył przyjaźń kogoś tak wyjątkowego jak Gon Freecss?

Wszystko, co było potem – Yorknew City i Greed Island – było z jego strony zasługiwaniem sobie na Gona. Tak czy inaczej, kiedy na Wielorybiej Wyspie postanowili się nie rozdzielać, wtedy Killua już na serio zaangażował się w ich przyjaźń. Spróbował uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i będzie się dziać w dalszym ciągu, co w jego przypadku oznaczało, że spróbuje przeżyć chociaż jeden dzień bez zastanawiania się, kiedy Gon będzie miał go dość i kiedy ich znajomość się skończy. Bez rozważania, jak bardzo do siebie nie pasują: jeden otwarty i prostoduszny, drugi ponury i z krwią na rękach.

Robił więc wszystko, co mógł dla Gona zrobić. Wspierał go i pomagał mu we wszystkim na każdy możliwy sposób. Wykorzystywał swój intelekt, by planować następne posunięcia i rozgryzać przeciwników. Wykorzystywał swoje umiejętności, by zapewnić im dwóm bezpieczeństwo. Popierał jego decyzje i działał według nich. Zawsze stawiał Gona na pierwszym miejscu i ostatnie, o czym myślał, to własne dobro czy korzyść – chyba że korzyścią miało być właśnie zachowanie przyjaźni Gona.

Może robił to tylko po to, by Gon powiedział: "Miałem szczęście, że cię spotkałem".

Killua do tej pory nie wie, czy jego główną motywacją w ich przyjaźni była czysta i głęboka sympatia dla Gona jako człowieka, czy raczej własna, egoistyczna potrzeba bycia przez Gona akceptowanym. Znając go, chodziło raczej o to drugie.





– Musieliście się dobrze bawić w tej grze… – stwierdza Alluka.

– Pomijając fakt, że ta gra działa się naprawdę i ryzykowaliśmy życiem, to tak, istotnie.

– I Hisoka też tam był? Coś często na niego wpadacie…

– Nie moja wina, Gona też nie. Ten typ widocznie tak ma, że trafia do najciekawszych wydarzeń… Chociaż to najważniejsze jakimś trafem przegapił.

– Mimo wszystko, Oniichan, powinieneś być ostrożniejszy.

– Z Hisoką? Wierz mi, że w jego obecności zawsze jestem maksymalnie czujny.

– Mam na myśli, że powinieneś być bardziej czujny w kontekście Gona.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Tak, już dawno zauważyłam… I jak myślisz, warto było w tę grę zagrać? Bo przecież Gonowi nie udało się spotkać ojca…?

– Pewnie, że było warto. To była świetna przygoda, w dodatku mieliśmy okazję trenować pod opieką niesamowitego nauczyciela i bardzo się wzmocniliśmy. I naprawdę dobrze się tam bawiliśmy. Potrafisz sobie wyobrazić, że człowiek może się cieszyć z przegranej i z tego, że w ramach kary musi robić kolejne ćwiczenia? A my się tak właśnie cieszyliśmy, bo dzięki temu mogliśmy stawać się jeszcze silniejsi. I tak naprawdę obaj ćwiczyliśmy, niezależnie od tego, kto przegrał.

– No dobrze, ale Gon nie zachował się wobec ciebie w porządku, podczas tamtego meczu… Wiedział, że robi ci krzywdę, a jednak kazał ci sobie asystować w ataku… Ile trwało, zanim wróciłeś do zdrowia? Miesiąc?

– Nie, Alluka, to było zupełnie odwrotnie. Gon poprosił mnie o pomoc, bo ufał moim umiejętnościom. Powiedział, że tylko ze mną mu się uda… Że z kimś innym nie będzie w stanie dać z siebie wszystkiego i wykonać tego ataku dobrze. Rozumiesz? Powiedział, że to nie może być nikt inny, tylko ja. Że nie chce nikogo innego. Wiesz, ile to dla mnie znaczyło? Jakieś uszkodzenia ciała są wobec tego zupełnie nieistotne. Przecież wszystko się zagoiło bez problemu.

– Też byś tak postąpił na jego miejscu? Świadomie naraziłbyś go na szkodę?

– Nie.

– Czemu nie?

– Nie ma takiej potrzeby. Wystarczy, że ja jeden wezmę na siebie ewentualną szkodę.

– Aha.





Gdyby nie wzięli udziału w Greed Island, prawdopodobnie nie trafiliby w wojnę z mrówkami. Killua nie jest pewien, czy tak by nie było lepiej. To podczas tej wojny między Gonem a nim zaczęło się psuć, co w ostateczności doprowadziło do ich rozstania. Gdyby nie wojna z mrówkami, może wciąż spędzaliby czas razem, trenując, biorąc udział w fajnych przygodach – i wszystko byłoby dobrze.

A może nie.

Bardziej prawdopodobne jest, że Killua prędzej czy później i tak doprowadziłby do rozłamu między nimi. Swoim zachowaniem, może swoim charakterem zraziłby Gona do siebie. I choć w dalszym ciągu nie jest w stanie pojąć, gdzie popełnił błąd, to jest go pewny. Czy stało się to wtedy, gdy siłą powstrzymał Gona przed atakiem na Neferpitou i zmusił do ucieczki? Po tym już nic nie było takie jak wcześniej. I choć Gon podziękował mu za ten wybór, coś między nimi się zmieniło. To wydarzenie zapoczątkowało przemianę Gona, która tylko dzięki pomocy Alluki nie skończyła się tragicznie.

To wtedy Killua poczuł, że stało się to, czego cały czas się obawiał: Gon odstawił go na bok i usunął ze swojej walki. Niby wciąż razem trenowali, niby wciąż razem planowali następne działania, ale kiedy już przyszło do ostatecznego starcia ze znienawidzonym wrogiem, wówczas Killua przestał dla Gona istnieć.

I nieważne, że Killua się na to przygotowywał od dawna – zabolało mocniej, niż się spodziewał.

Wtedy, podczas tej walki, która wydarzyła się już ponad rok temu, uważał, że Gon postąpił wobec niego niesprawiedliwie. Killua dał z siebie wszystko, byle być w stanie mu pomóc w każdej sytuacji. Wziął na siebie przykucie uwagi wroga, by chronić Gona – za cenę poważnych ran. Wziął na siebie całą mokrą robotę, by Gon nie musiał sobie brudzić rąk. Stoczył walkę z Illumim, pokonując swoje ograniczenia… ograniczenia, które miały kiedyś sprawić, że porzuci swojego przyjaciela na śmierć albo wręcz sam do niej doprowadzi – tak twierdzili zarówno Illumi, jak i Bisky. Pozbył się tej przeklętej igły, która kontrolowała jego emocje nie wiadomo ile lat, i odzyskał kontrolę nad własnym strachem i odwagą. Wiedział – stanowiło to jego dogmat – że bez wahania zaryzykuje własne życie, jeśli miałoby to pomóc Gonowi.

Jednak Gon tego nie docenił. Skupił się na swoim celu, na swojej walce – i zapomniał o Killui całkowicie. Jakby wcześniej nie spędzili ze sobą ponad roku, walcząc, trenując i nierzadko igrając ze śmiercią. Killua próbował sobie tłumaczyć, że to nie jego wina – że wydarzenia do tego doprowadziły; że Gon czuł się odpowiedzialny za krzywdę Kite'a; że chciał w pojedynkę wszystko zakończyć; że każdy powinien się skoncentrować na swoim zadaniu – ale żadna racjonalizacja nie zdołała odpędzić niepewności.

I to wystarczyło, by Killua stracił wiarę w ich przyjaźń. Cały czas powątpiewał i bał się końca, więc nie trzeba było wiele, by zdołał przekonać samego siebie, że jest dla Gona tylko kolegą z drużyny i że kiedy walka będzie skończona, ich drogi po prostu się rozejdą, bo nie będą już mieć ze sobą nic wspólnego.

Akurat kiedy uświadomił sobie, że chce zostać przy nim na zawsze.





– Czemu nie chcesz mi więcej opowiedzieć o tej walce z mrówkami? – pyta Alluka.

– Bo to było obrzydliwe. Myślę, że bez tej wiedzy będziesz szczęśliwsza.

– Ale to naprawdę były mrówki?

– To był taki rodzaj mrówki, która może ewoluować, przyjmować cechy innych gatunków.

– Ludzi też?

– Ludzi też. To było najgorsze.

– Tak.

– No dobrze, może i najlepsze. Jedno i drugie.

– Dlaczego?

– Bo tak jak każdy człowiek jest inny, tak i oni się między sobą różnili. Były wśród nich ohydne, odrażające potwory, ale były też honorowe, zdolne do poświęcenia i przyjaźni istoty, które od ludzi różniły się tylko osobliwym wyglądem. Spotkałem przynajmniej dwóch, którzy nam pomogli, stawiając na szali własne życie. Byłem też świadkiem, jak zwierzę może się w bardzo krótkim czasie stać człowiekiem.

– Opowiedz mi o tym, proszę. To nie może być obrzydliwe.

– Była tam ta Neferpitou. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, była zupełnym potworem, który bez wahania mordował ludzi. Była okropnie silna… jedno z najsilniejszych stworzeń, z jakimi kiedykolwiek spotkałem się w walce. Nie było w niej nic ludzkiego, mimo że chodziła na dwóch nogach i mówiła ludzkim językiem. Ale kiedy ponownie się zetknęliśmy, niewiele ponad miesiąc później, wtedy była kimś, kto skłonny był zaryzykować życie, żeby uratować… nawet nie jednego ze swoich, ale człowieka.

– Czyli ich zdolność ewolucji nie objawiała się w kolejnych pokoleniach, ale była też możliwa u każdego z nich?

– Tak.

– Co się z nimi stało?

– Ci, którzy przeżyli… w których zwyciężyło człowieczeństwo, znajdują się pod ochroną Stowarzyszenia Łowców.

– To dobrze. Ale rozumiem, że to rzeczywiście był dla was trudny okres. O ile wcześniej zdarzały się wam zabawne rzeczy, o tyle tym razem nie ma sensu o nie pytać.

– Nie. Może dlatego, że nie było Hisoki, którego uważasz za główny element humorystyczny.





Killua widział, jak zwierzę może stać się człowiekiem… Ale widział też, jak człowiek może stać się niewiele lepszy od potwora, i to było prawdziwie przerażające.

Wiedział od dawna, że Gon ma problemy z kontrolą emocji – łatwo wpadał w gniew, łatwo stawał się radosny – jednak nie podejrzewał, że nienawiść może nad nim przejąć władzę do tego stopnia, by odrzucił samego siebie dla zniszczenia wroga.

Chyba nic w życiu nie wstrząsnęło Killuą bardziej niż transformacja Gona, o której nawet teraz nie jest w stanie myśleć ze spokojem. Był wstrząśnięty, przerażony, zagubiony i zupełnie bezradny, kiedy Gon masakrował ciało Pitou z czystej nienawiści. Widzieć swojego przyjaciela – człowieka, który był dla niego światłem – odmienionego nie do poznania… Nie życzyłby tego najgorszemu wrogowi.

Nie mógł wtedy zrobić nic. Mógł tylko zawołać jego imię – i czuć jakąś iskierkę radości pośród całego tego koszmaru, że Gon na nie zareagował – ale to było wszystko. Nie mógł włączyć się do walki, nie mógł pomóc Gonowi, nie mógł go powstrzymać… Wtedy na jedną chwilę pomyślał sobie, że Gon jednak miał rację, gdy go od siebie odsunął – Killua na nic by mu się nie przydał.

Później najbardziej ze wszystkiego wyrzucał sobie, że nie poszedł razem z nim – że zostawił go samego w walce z Pitou. Jasne, uszanował jego pragnienie, ale może – może – gdyby był przy nim w chwili, gdy Gon dowiedział się o śmierci Kite'a, wtedy sprawy potoczyłyby się inaczej. Nie powinien był go opuszczać – nieważne, że czuł się bezradny, odepchnięty, zraniony. Kiedyś Gon powiedział: "Ja jestem ten narwany. Ty masz być spokojny i mnie trzymać w ryzach". Powinien był o tym pamiętać… pamiętać te półtora roku, które spędzili ze sobą, a nie kierować się pojedynczą uwagą, którą Gon do niego rzucił i tym samym wypchnął go ze swojej walki. Powinien był nie odstąpić go na krok – a tak jedyne, co mu pozostało, to po wszystkim posprzątać.

Killua wie, że nigdy nie zapomni tej rozpaczy, którą czuł, widząc, jak jego jedyny przyjaciel z dobrodusznego, otwartego dzieciaka, którego lubili nawet jego wrogowie, stał się przerażającym potworem. Jak Gon, który był jego światłem, pogrążył się w mroku – choćby tylko na chwilę. Czy Killua był rozczarowany? Na pewno trochę tak, mimo że przecież nie miał do tego prawa – on, syn rodziny zabójców, który miał na swoich rękach krew wielu osób. Jednak to wciąż był Gon i nawet wtedy Killui nie przyszło do głowy, by mógłby go porzucić.

Kiedy pragnął przywrócić Gonowi zdrowie, pragnął też powrotu tamtego Gona, który stał mu się tak bliski: wesołego, szczerego, czasem do granic naiwnego, ale też zdeterminowanego, zawsze gotowego na ciężki trening i niecofającego się przed wyzwaniami. Za sprawą Alluki udało mu się – jednak okazało się, że nie zrobił tego dla siebie, bo tym, co nastąpiło po ich ponownym spotkaniu, było rozstanie.

Teraz, kiedy minął rok, w którym nie tylko się nie kontaktowali – Killua zupełnie usunął Gona ze swoich myśli – wydaje się, że tamte wydarzenia nie miały znaczenia, stały się przeszłością. Gon stał się przeszłością. Killua podjął wtedy decyzję i choć z perspektywy czasu nie wie, czy była słuszna, teraz nie pozostaje mu nic innego jak pogodzić się z jej skutkami.





– Jesteś zły, że zapytałam cię wtedy o Gona? – pyta Alluka.

Oniichan wzrusza ramionami i kręci głową.

– Nie jestem zły. Pomogło mi to uporządkować trochę rzeczy.

– Wydaje mi się, że opowiadanie nie sprawiło ci przykrości…

– Nie sprawiło. W końcu Gon jest… był moim przyjacielem. Dzięki niemu doświadczyłem wielu dobrych chwil.

– To było czuć w twojej opowieści. Nie widziałam u ciebie wcześniej takiej radości i ożywienia.

Oniichan przez długą chwilę milczy.

– Nie myślałem o nim przez cały rok – przyznaje w końcu, patrząc gdzieś w przestrzeń.

– Czy to moja wina? – podpytuje Alluka i momentalnie ściąga na siebie jego wzrok.

– Oczywiście, że nie! Skąd ten pomysł? Nie uważasz tak, prawda?

Oniichan się uśmiecha, choć Alluka widzi, że uśmiech ten jest w trzech czwartych szczery, a jednej czwartej smutny. Kiwa głową i znów siedzą w ciszy przez jakiś czas. Za oknem kołyszą się kwiaty, trącane lekkim podmuchem wiatru. Powietrze jest wonne, a niebo ma lazurową barwę. Alluka po raz drugi dochodzi do wniosku, że lato to najpiękniejsza pora roku – ale boi się, że tylko dla niej.

– Oniichan…

– Hmm?

– Co teraz zamierzasz zrobić?

– Co zamierzam w związku z czym? Będziemy robić to samo, co robiliśmy dotąd.

Alluka patrzy na niego z powagą, walcząc z samą sobą, i ostatecznie decyduje dać mu więcej czasu. Nie może myśleć za niego.

– Oniichan… Ja chcę tylko tego, żebyś był szczęśliwy – mówi i otrzymuje w odpowiedzi całkowicie zagubione spojrzenie. Zanim jednak Oniichan powie coś, czego tak naprawdę nie myśli, kontynuuje: – Zmieniając temat… Pod koniec tygodnia mnie wypiszą.

– To wspaniała wiadomość!

– Więc szykuj się na imprezę urodzinową.





Alluka powróciła do pełni sprawności i to jest właściwy powód do świętowania – nie jakieś urodziny, do których Killua w ogóle nie przywiązuje wagi. Alluka przygotowuje ucztę – z radością wraca do gotowania po długiej przerwie – między innymi obiecany tort czekoladowy, wręcza mu też zrobiony na drutach szalik. Po jedzeniu idą na spacer do doliny S, pierwszej, którą odwiedzili, gdy lato miało się dopiero ku początkowi.

– Kiedy pójdziemy w góry? – pyta Alluka, gdy siadają na znajomej polance, by zaspokoić pragnienie.

– Naprawdę chcesz znów iść w góry?

– Pewnie, że tak. Tylko będziemy dokładniej sprawdzać prognozę. Tak zresztą powiedziałam lekarzowi. Jeden wypadek mi wystarczy.

– Nigdy więcej nie dopuszczę, by stała ci się krzywda – deklaruje Killua.

– E tam. Widać to było coś, czego musiałam doświadczyć – stwierdza Alluka lekko. – A sam pobyt w szpitalu był naprawdę przyjemny i podobało mi się tam. Wszyscy byli tacy mili i razem starali się, żebym wróciła do zdrowia. Myślę, że będę ich odwiedzać.

– Chcesz zostać tu na dłużej?

– Z wielką chęcią. Jeśli można.

Killua kiwa głową. Przecież nigdzie im się nie spieszy. Alluka rozpromienia się.

– Będziemy chodzić po górach, kiedy będzie ładna pogoda. A w inne dni będę odwiedzać szpital. Wiesz, Oniichan… Zapytałam lekarza, czy mogłabym czasem przyglądać się jego pracy, a on powiedział, że pewnie. Przepraszam, zrobiłam to bez twojej zgody.

Killua patrzy na nią ze zdumieniem, ale koniec końców nie ma nic przeciwko. Jeśli Allukę tak to interesuje, to czemu nie?

Kiedy wracają do domu, w którym przez ostatni miesiąc Killua co najwyżej sypiał, Alluka długi czas stoi w oknie i patrzy na skąpane w świetle zachodzącego słońca góry. Chwila jest spokojna, choć Killua w duchu dziwi się jej odwadze, a może przeklina brak strachu – sam nie jest pewien. Cokolwiek by to było, już nigdy nie zamierza narazić jej na szkodę.

Wreszcie Alluka odwraca się od widoku i patrzy na niego. Jej wzrok jest poważny, zamyślony. Dłonie splata ze sobą i lekko ściska palce – znak, że nie jest zupełnie spokojna albo obawia się tego, co powie. Killua przygotowuje się na kolejną rewelację, ale jednak niewystarczająco.

– Oniichan, dużo myślałam nad tym, o czym rozmawialiśmy… to znaczy, o tobie i Gonie – mówi cichym głosem, a w Killui serce uderza szybciej. – Wydaje mi się, że… Nie, jestem tego zupełnie pewna. Oniichan, powinieneś się z nim ponownie spotkać.





Nie mogłam powiedzieć nic więcej! Po prostu nie mogłam!

Nanika czuje rozgrzane emocje Alluki i jest to przyjemne doznanie.

Ale może w dalszym ciągu powiedziałam za mało. Oniichan jest najmądrzejszym człowiekiem na świecie, ale czasem nie potrafi widzieć najprostszych rzeczy. Po prostu nie rozumie!.

Killua nie rozumie?

Nic a nic!

Nanika też nie rozumie.

Ale ja rozumiem.

Alluka jest mądra. Killua jest mądry.

Też mam nadzieję, że może jednak uda mu się dodać jedno do drugiego. Ewidentnie ostatnio o tym wszystkim myślał. Widziałam to, kiedy rozmawialiśmy. Oniichan nie jest głupi, nawet jeśli zrozumienie niektóre rzeczy trwa u niego długo.

Długo, krótko… Żadna różnica.

Niby tak… ale jednak chciałabym, żeby zdał sobie sprawę z tego, co jest dla niego najlepsze. Im szybciej, tym lepiej. Ale widać muszę być cierpliwa.

Alluka jest mądra. Alluka poczeka.

Nie wiem, czy jestem taka mądra. Po prostu chcę, żeby Oniichan był szczęśliwy. Żeby nie poświęcał swojego życia dla mnie. On i ja możemy się widzieć, kiedy tylko chcemy, ale nie musimy być zawsze razem.

Nanika chce być razem z Killuą.

On ma swoje życie, nie może z nami spędzić całego czasu. Ale będziemy mu bliskie.

Nanika chce Killuę.

Będzie nas odwiedzał, ale nie może być z nami zawsze. On jest osobnym człowiekiem.

Nanika kocha Killuę.

Ja też go kocham, ale nie chcę go przy sobie więzić, bo to nie na tym polega. Ale, Nanika, pamiętaj, że ja z tobą zawsze będę i nigdy cię nie opuszczę. Nigdy nie będziesz sama.

Nanika zawsze z Alluką?

Nanika zawsze z Alluką.



IV | główna | VI