Rozdział 18




Yue-lung wreszcie wyzdrowiał na tyle, by nie musieć leżeć w łóżku, choć wciąż czuje się osłabiony. Ma to swoją dobrą stronę: nie jest w stanie się więcej wściekać, okazywać Singowi agresji - w gruncie rzeczy w ogóle przestał się odzywać. Być może zresztą to uspokojenie wynika z czego innego: z ostatnich tygodni. Mimo bowiem wszystkiego, co pokazał i urządził od jesieni, Sing wciąż tu jest i w żadnym momencie nie przejawił zamiaru, by odejść - podobnie jak w żadnym momencie nie uczynił nic, co wywołałoby w Yue-lungu poczucie zagrożenia. Jednocześnie sam Yue-lung chyba przyzwyczaił się już trochę do obecnego stanu rzeczy - zaakceptował i to, że Sing staje się dorosły, i to, że ich więź wciąż trwa i nawet wydaje się wzmacniać. Powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że Singowi chyba naprawdę na nim zależy... że jest tak, jak powiedział Blanca: przyjaciel nie zraża się byle czym.

Sing wciąż się nie zraził - przeciwnie, spędza z nim coraz więcej czasu i okazuje mu coraz więcej wsparcia. Ta choroba, choć sama w sobie paskudna - Yue-lung nienawidzi czuć się jeszcze słabszym, niż czuje się na co dzień - miała tę niespodziewaną korzyść, że Sing naprawdę się o niego troszczył. Codziennie przy nim był i starał się dogodzić we wszystkim. Nawet jeśli rośnie w przerażającym tempie - Yue-lungowi wydaje się, że wręcz powiększa się na jego oczach - to jego charakter nie uległ zmianie: wciąż jest tym samym pomocnym i optymistycznym człowiekiem. Kimś, kto uważa się za jego przyjaciela.

Yue-lung nigdy nie miał przyjaciół. Odkąd skończył sześć lat, wokół niego byli ludzie, którzy pragnęli jedynie jego krzywdy. Cieplej traktowali go tylko pojedynczy służący, ale od nich dzieliła go przepaść. Im był starszy, tym bardziej wmawiał sobie, że nie potrzebuje przyjaznych uczuć, a przekonanie to motywowane było wiarą, że ktoś taki jak on nie zasługuje na nie. Większość czasu spędzał w zamknięciu, nie komunikując się z rówieśnikami. Edukację otrzymał od prywatnych nauczycieli, wszystkie egzaminy zdając korespondencyjnie. Jedynymi osobami, z którymi kontaktował się poza domem, byli albo partnerzy biznesowi, albo wrogowie rodziny Lee - przy czym trudno tu mówić o kontaktach, skoro tym pierwszym dawał seks, a tym drugim śmierć. Dopiero kiedy Wang-lung wysłał go do Los Angeles celem zdobycia informacji na temat Banana Fish, Yue-lung miał okazję spotkać ludzi z gangu z Chinatown, a także Asha Lynxa... i przekonać się, jak wiele go różni, ale też jak wiele ma wspólnego z innymi nastolatkami. Jednak także oni byli jego nieprzyjaciółmi, kimś, kogo należało albo zniszczyć, albo przynajmniej wykorzystać.

Potem jednak pojawił się Sing, który wszedł w jego życie i już z niego nie wyszedł, mimo wszystkich podłości, które go ze strony Yue-lunga spotkały. Patrząc z rozsądkowej perspektywy, motywów Singa w ogóle nie dało się zrozumieć - ale Blanca powiedział, że przyjaźń nie polega na lubieniu z jakiegoś powodu, tylko pomimo. Jeśli więc zastosować tę regułę, Sing kwalifikuje się w stu procentach na przyjaciela. W jakiś sposób zdobył jego zaufanie i sprawił, że Yue-lung - który do tej pory potrafił tylko nienawidzić - też się do niego przywiązał. Nie, stał mu się niezbędny do życia.

Yue-lung wciąż nie wie, czy Sing jest tą osobą, o której Blanca wspominał rok temu - kimś, kto się nim przejmuje i kto go kocha - ale coraz mocniej waha się ku opcji, że tak. Jeśli nie Sing, to kto?

Może więc dlatego przestał się wściekać, bo zaczął powoli akceptować, że Sing pojawił się w jego życiu po to, by zostać. Nawet jeśli wciąż nie jest w stanie zaufać, że na pewno tak będzie, że będzie tak na zawsze... to przynajmniej intencje Singa na dzień dzisiejszy właśnie na to wskazują. Przecież gdyby miał go dość, wówczas zostawiłby go już dawno temu... prawda?

Ten wewnętrzny optymista przeważnie od razu zagłuszany jest przez pesymistę, który pyta: "Ale czy to wystarczy?" Ten pesymista - rozsądek, który zmusza do słuchania - przypomina inne słowa Blanki: "Ktoś, kto nie kocha, sam nie będzie kochany". Yue-lung wie, że tak naprawdę nie jest w stanie Singowi nic dać w zamian, bo potrafi tylko brać. Czy nie będzie więc tak, że kiedy weźmie wszystko, wówczas nic więcej nie zostanie i cała ta... przyjaźń się skończy? Bardzo łatwo jest w to wierzyć.

Dlatego pod koniec stycznia jego nastrój jest w dużej mierze kiepski i ciężko mu zdobyć się na jakąkolwiek nadzieję. Po kilku miesiącach aktywnych starań, by Singa do siebie zniechęcić - nieświadomych, ale jednak - teraz Yue-lung biernie przygotowuje się na koniec, który nastąpi z przyczyn mniej lub bardziej naturalnych. Z jakiegoś jednak powodu, pomimo całego tego żalu i przygnębienia, pomimo tej długotrwałej psychicznej udręki, ani razu przez myśl nie przejdzie mu, by ze sobą skończyć, co wcześniej niewątpliwie miałoby miejsce.



Yue-lung podniósł się z łóżka, jednak wydaje się, że długa choroba pozbawiła go wszystkich sił - tak cielesnych, jak i duchowych. Na dobre skończyły się jego wybuchy histerii, teraz dla odmiany przez większość czasu jest przygnębiony i smutny - i Soo-ling sam nie wie, czy tak nie jest nawet gorzej. Zachodzi w głowę, co może być przyczyną i jak mógłby temu zaradzić. Raz po raz wraca do rozmowy z Blancą, usiłując z jej treści wydobyć jakieś wskazówki, które mogłyby mu pomóc w tej sytuacji, ale jedyne, co mu się utrwaliło, to przekaz: czekać cierpliwie. Jest jednak ogromnie ciężko stać z boku i tylko patrzeć, jak bliska osoba czymś się trapi, i nie móc nic z tym zrobić. Oczywiście Yue-lung nie chce mu powiedzieć, o co chodzi - właściwie w ogóle przestał z nim rozmawiać.

Pod koniec stycznia Soo-ling zdaje sobie sprawę, że w ostatnim czasie jego myśli krążą tylko wokół Yue-lunga. Wie z wcześniejszych doświadczeń, że jeśli w coś zaangażuje się emocjonalnie, wówczas wszystko inne schodzi na dalszy plan - do tego stopnia, że zaniedbanie może spowodować niekorzystne efekty - jednak nie jest w stanie na to nic poradzić. Dlatego teraz praktycznie przestał się zajmować sprawami gangu - na szczęście sytuacja w mieście jest pod kontrolą - a całą uwagę poświęca Yue-lungowi. Jest tak, jakby rozmowa z Blancą otworzyła mu oczy na nową ewentualność, pchnęła go w nowym kierunku... Teraz, kiedy wie - na razie od Blanki, ale jakoś ufa jego osądowi w tej materii - że Yue-lungowi na nim zależy, całym sobą pragnie, by wzajemna sympatia ustaliła się na takim poziomie, że będzie wspierała ich obu, zamiast powodować przykrość.

Wciąż nie przestaje go fascynować sam fakt, że Lee Yue-lung mógłby żywić wobec niego jakieś ciepłe uczucia. Najwyraźniej w jego głowie na dobre utrwalił się obraz kogoś aroganckiego, wyniosłego, emanującego postawą "nie zbliżaj się do mnie". Jednocześnie, myśląc z ten sposób, wyrządza niesprawiedliwość, bo przecież Yue-lung jest mimo wszystko człowiekiem - i nawet jeśli ma mocno wykrzywioną osobowość, to wciąż odnoszą się do niego pewne zasady kierujące ludzkim postępowaniem i powodujące potrzeby. Jak to się stało, że w trakcie ich znajomości Soo-ling coraz mocniej zaczął uważać go za jakiś wybryk natury - do tego stopnia, że teraz jest zdziwiony, że Yue-lung może najzwyczajniej w świecie pragnąć przyjaźni...?

Tak naprawdę ciężko być cierpliwym także z tego powodu, że Soo-lingowi wydaje się, że Yue-lung czeka na jakiś znak z jego strony. Blanca mówił, że Yue-lung musi osiągnąć własne wnioski i sam podjąć decyzje, jednak Soo-ling, który przecież spędził z nim więcej czasu, ma wrażenie, że to nie wystarczy. Oczywiście może to odzywa się jego własna niecierpliwa natura - on naprawdę jest kiepski w siedzeniu na tyłku i nicnierobieniu - ale przecież wszystkie dotychczasowe przełomy ich relacji wiązały się z tym, że Soo-ling coś robił, a Yue-lung na to reagował... i wchodzili na nowy etap. Jeśli Yue-lung jest do tego stopnia niepewny, jak sugerował to Blanca - a Soo-ling totalnie to widzi - wówczas naprawdę trudno zakładać, że sam wyjdzie z inicjatywą czy wprost powie, o co mu chodzi. Soo-ling prawdopodobnie znów będzie musiał się postarać i doprowadzić do jakiegoś incydentu. Problem polega na tym, że sposoby myślenia i odczuwania ich dwóch kompletnie się od siebie różnią - i Soo-ling nie ma pojęcia, co mógłby zrobić. Nie tak łatwo bawić się w przypadek.

Być może wynika to także z faktu, że tak naprawdę sam nie wie jeszcze, jak chciałby ich relację widzieć - wie tylko tyle, że Lee Yue-lung stał się niezwykle istotnym elementem jego życia, a na dziś dzień być może wręcz najistotniejszym. Jest kimś, kogo Soo-ling do tej pory nie miał, kimś szczególnym i nie do zastąpienia. Jest kimś, komu Soo-ling chce pomagać i kogo chce chronić, czyj uśmiech chce widzieć i czyj dobrobyt leży mu na sercu. Z kim nigdy nie chce się rozstawać. I jednocześnie jest kimś, na czyją uwagę, uznanie i szacunek chciałby zasłużyć, czyje zaufanie chciałby zdobyć i czyjej sympatii mógłby być pewien.

Kiedy patrzy na to z tej perspektywy, ma wrażenie, że przed nimi jeszcze długa droga... ale zaraz przypomina sobie, jak wiele udało im się zbudować w ciągu ostatniego roku. Zna siebie na tyle, by wiedzieć, że nigdy się nie podda. Nie ufa sobie jednak na tyle, by wierzyć, że nie popełni błędu.



Choć choroba dawno minęła, Yue-lung praktycznie codziennie ucina sobie drzemki na kanapie czy fotelu. Pewnie nawet ich nie planuje, po prostu nie ma sił i zapada w sen. Soo-ling nie wie, czy Yue-lung rzeczywiście śpi - wcześniej nie był przecież w stanie spać w czyjejś obecności i budził się na najmniejsze poruszenie czy dźwięk - jednak nigdy nie przeszkadza mu w odpoczynku. Przeważnie w tym czasie idzie na siłownię, przegląda gazety albo rozmawia z ludźmi z syndykatu, jeśli ktoś akurat ma chwilę i jest osiągalny. Od Blanki natomiast trzyma się daleko, bo uważa go za manipulanta, który przez wszystkich widzi na wylot... choć oczywiście jego lojalności można być pewnym. Blanca jednak, mimo że wydaje się nim przejmować, nie wypowiada się o Yue-lungu w pochlebny sposób - i to się Soo-lingowi zupełnie nie podoba.

Nastał już luty. Na dworze panuje lekki mróz, jednak słońce świeci przyjemnie, wpadając przez okna do salonu. Dochodzi dopiero południe, jednak Yue-lung już zdążył się zmęczyć. Leży na kanapie, przykryty do połowy kocem. Ma na sobie jeden z tych ciepłych, lecz luźnych swetrów, które bardziej ukrywają jego kształty, niż je eksponują. Włosów dziś nie związał - pewnie nie miał siły albo chęci - więc spływają rozpuszczone przez krawędź kanapy aż na podłogę. Ręce ma podłożone pod policzek. Jego twarz jest bardzo blada; od wielu tygodni nie wychodził na zewnątrz. Długie rzęsy rzucają cień na jego skórę, usta ma lekko rozchylone. Oddycha spokojnie, może naprawdę śpi, jednak nawet teraz wydaje się spięty, przygnieciony zmartwieniem.

Soo-ling stoi w drzwiach i nagle ma wrażenie, jakby w pokoju zabrakło powietrza. Jego pierś ściska się jakimś słodkim bólem, którego nie jest w stanie zrozumieć. Rozumie natomiast tyle, że chciałby stąd już nigdy nie odchodzić, tylko móc w nieskończoność przyglądać się tej uśpionej sylwetce. Ogarnia go tak wiele emocji, że zupełnie zarzuca pomysł, by je rozdzielić i zidentyfikować, jednak jedna jest dla niego całkowicie oczywista: głęboka czułość - tak silna, że prawie zwala go z nóg. Jak we śnie podchodzi bliżej - bezszelestnie, by go nie obudzić - a potem siada na dywanie naprzeciw kanapy i tylko wpatruje się w ten jasny owal twarzy w otoczeniu ciemnych włosów.

Pierwszy raz w życiu zdaje sobie sprawę, że Yue-lung jest piękny. Nigdy wcześniej nie widział go w ten sposób, a teraz nagle zobaczył... i to odkrycie wcale nie wyprowadza go z równowagi - wręcz przeciwnie, zdaje się najbardziej naturalną sprawą pod słońcem. Jednak piękno, które widzi w tej śpiącej postaci, to nie tylko delikatne rysy twarzy, długie rzęsy i wspaniałe włosy, ale też jakaś niewinność i bezbronność. Właśnie tak, Yue-lung wydaje się niewinny i bezbronny - i Soo-ling pragnie wziąć go w ramiona i nigdy nie wypuścić, już zawsze go chronić przed każdą krzywdą i przekazać mu choć trochę własnej siły.

W tym momencie ma wrażenie, że urodził się tylko po to, by móc go spotkać.

Siedzi tam przez cały kwadrans, wpatrzony w uśpioną twarz i usiłując wrócić do rzeczywistości, jednak przemożna czułość i pragnienie jej okazania wciąż nie znikają, wydają się tylko nasilać, aż obejmują całe jego ciało. Pierwszym wnioskiem, który udaje mu się sformułować po tym kwadransie przebywania w innym wymiarze - i przypomnieniem - jest to, że Yue-lung nie chce, by go dotykano, więc nigdy by nie pozwolił się przytulić. Sprawia mu to zawód, napełnia żalem... jednak wtedy przypomina sobie, że czasem nie miał przecież nic przeciwko dotykowi - jak wtedy, gdy Soo-ling trzymał go za rękę na mieście. Pamięta też, że kiedyś Yue-lung wręcz dał mu swoją zgodę: zeszłej wiosny, gdy prosił, by Soo-ling go uczesał... a raz nawet był gotów mu się oddać. Więc może... może...?

Jego ręka, zupełnie jakby miała własną wolę, unosi się. Jego palce - drżące, ale zdecydowane - dotykają lśniącej, jedwabistej czerni przelewającej się przez krawędź kanapy, a potem zanurzają się w niej. Łaskotanie włosów na skórze sprawia, że dreszcz przechodzi przez jego całe ciało, i nagle musi zagryźć wargi, by powstrzymać jęk. Chciałby zbliżyć te włosy do ust, dotknąć nimi policzka, wdychać ich zapach... ale opanowuje ten impuls w ostatniej chwili. Jest całkowicie pewny, że nigdy wcześniej zachowanie kontroli nie wymagało tyle wysiłku.

W następnym momencie jego serce niemal wpada do żołądka, bo kiedy ponownie unosi głowę, jego spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem Yue-lunga. Yue-lung przygląda mu się spod lekko uniesionych powiek, a w jego oczach migoce ametystowy płomień, który czasem pojawia się w jego wzroku. Soo-ling nie ma pojęcia, jak długo Yue-lung tak na niego patrzył, jednak ogarnia go panika. Pryska ta zaczarowana atmosfera, która dotąd wypełniała pokój, czyniąc z niego najbezpieczniejsze miejsce na świecie.

- Nie przestawaj - mówi cicho Yue-lung, prawie szeptem.

Jednak Soo-ling zupełnie nie wie, czego dotyczy to polecenie... prośba...? Cofa rękę. Włosy ześlizgują się po jego skórze, wywołując absurdalne uczucie straty. Nagle jest przestraszonym dzieciakiem, choć jeszcze chwilę temu czuł się najsilniejszym człowiekiem na świecie. Ma ochotę uciec... ale coś, może ostatni przebłysk rozumu, mówi mu, że wtedy wszystko będzie definitywnie, bezpowrotnie stracone.

- Przepraszam... - mówi, patrząc w bok.

- Za co?

- Obudziłem cię i... potargałem ci włosy - dodaje Soo-ling szeptem, a potem przełyka.

- Nic nie szkodzi - odpowiada Yue-lung spokojnie. - Powiedziałem, żebyś nie przestawał.

Soo-ling odważa się na niego spojrzeć. Yue-lung leży na kanapie, jak leżał - w tej samej pozycji, bez ruchu, wciąż na niego patrząc. Soo-ling znów ma tę myśl: "Jesteś taki piękny", i musi się powstrzymać, by nie powiedzieć tego na głos. Nagle uderza go świadomość, że jest to pierwsza od bardzo dawna chwila, kiedy są w stanie rozmawiać. Nie, kiedy są w stanie patrzeć sobie w oczy. Po całych miesiącach najpierw krzyków, a potem milczenia ten kontakt wydaje się czymś niezwykle cennym - i dodaje energii. Łatwo jest wierzyć, że zły okres mają za sobą.

- Nie nienawidzisz mnie? - pyta Soo-ling, bo to w pierwszej kolejności chciał wiedzieć.

Yue-lung mruga, a potem patrzy w bok.

- Nie - mamrocze. - A ty?

- Oczywiście, że nie - odpowiada Soo-ling i nagle czuje ściskanie w gardle.

Yue-lung ponownie na niego zerka, a na jego twarzy pojawia się ulga. Soo-ling dochodzi do wniosku, że obaj są zupełnymi durniami, i nagle ma ochotę się roześmiać. Czuje, jakby jakiś rozdział w jego życiu został zamknięty - i nie ma potrzeby, by do niego wracać, by więcej pytać i się upewniać. To, co było przez ostatnie miesiące, to już przeszłość. Chce wierzyć, że już się nie powtórzy.

Yue-lung unosi się na łokciu, a potem siada na kanapie z podwiniętymi nogami. Soo-ling patrzy na ruch jego włosów, które miękką falą opadają wzdłuż jego twarzy, przykrywając całą jego prawą stronę. Spokój, który ogarnął go na moment, znika. Odwraca wzrok, zaciska pięści - jego palce wciąż pamiętają dotyk czarnego jedwabiu - i znów przełyka, choć w ustach ma zupełnie sucho. Wydaje mu się, że jego ciało zaraz zacznie się trząść.

- Co chciałeś zrobić z moimi włosami? - słyszy cichy głos.

- Przepraszam - odpowiada instynktownie. - Nie powinienem... Nie lubisz...

- Nie przepraszaj, tylko odpowiedz.

Soo-ling ponownie na niego patrzy - każde spojrzenie na jego twarz powoduje szybsze uderzenia serca i ten słodko-gorzki ucisk w piesi. Jego oddech jest prędki, a na policzkach czuje rumieniec. Potem znów ucieka wzrokiem. Nie byłby w stanie odpowiedzieć nawet za tysiąc lat.

- Nie lubię, kiedy się mnie dotyka. Ale nie będę mieć nic przeciwko, jeśli zechcesz mnie uczesać - mówi Yue-lung, a potem dodaje, uśmiechając się lekko: - Czekałem prawie rok.



rozdział 17 | główna | rozdział 19