Rozdział 19




Siergiej od razu zauważa zmianę atmosfery. Wygląda na to, że Yue-lung i Sing wreszcie zaczęli ze sobą rozmawiać, więc zachodzi w głowę, co mogło spowodować ten postęp. Możliwe, że Yue-lung po prostu doszedł do właściwych wniosków... jednak jakoś trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy za drugą stronę ma się kogoś takiego jak Sing Soo-ling, który jest raczej człowiekiem czynu. Poza tym Sing nigdy w życiu nie zadowoliłby się jego radą.

Yue-lung wydobył się z przygnębienia ostatnich tygodni. Poprawił mu się apetyt, wzrósł poziom pobudzenia, a na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Sing z kolei wydaje się przebywać w jakimś oszołomieniu, choć jednocześnie stał się kłębkiem nerwów - jedno i drugie zupełnie do niego nie pasuje, ale widocznie tak ma być. Od czasu do czasu Siergiej widzi spojrzenia, które Sing posyła Yue-lungowi, kiedy ten nie patrzy... i przeważnie musi odwracać wzrok, choć nie może przy tym powstrzymać uśmiechu.

Z jednej strony dziwi się, że z nich dwóch Sing jako pierwszy odkrył, że ich więź może być głębsza, niż się początkowo spodziewali... ale z drugiej strony chłopak zawsze był bardziej ogarnięty i - powiedzmy szczerze - normalny. Trudno oczekiwać czegoś takiego po Yue-lungu, który zupełnie nie wyznaje się w uczuciach innych niż nienawiść. Na razie młody szef mafii zaakceptował przyjaźń Singa i to jest bardzo dobre, a co będzie dalej, to będzie.

Siergiej dopiero po pewnym czasie orientuje się, że kibicuje tym dwóm młodym mężczyznom w ich relacji. Możliwe, że jego wsparcie jest wyrazem wdzięczności, bo po pół roku widzi, że zaangażowanie w ich problemy sprawiło, że nie musiał cały czas myśleć o Ashu. Yue-lung i Sing, z ich emocjami i uczuciami, tak bardzo przypominają o życiu, że stanowią przeciwwagę dla smutku i żalu wywołanego śmiercią. Gdyby Siergiej został na Karaibach, prawdopodobnie po dzień dzisiejszy byłby pogrążony w żałobie, w beznadziei, w apatii. Prawdopodobnie aż do dziś nie zdołałby się uśmiechnąć. Prawdopodobnie straciłby wiarę w to, że na świecie zostało jeszcze jakieś dobro.

Yue-lung i Sing sprawili, że raz jeszcze postanowił uwierzyć w siłę więzi. Dlatego udziela rad nastolatkom, dlatego zdradza nieszkodliwe sekrety, dlatego wręcz bawi się w kupidyna, choć o tym nie było mowy w jego kontrakcie. Może winić należy tę jego część, która nigdy nie była w stanie przejść obojętnie wobec skrzywdzonych dzieci, bez choćby pragnienia pomocy... a może tę jego przeklętą wiedzę, że jeśli czegoś się nie zrobi, wówczas końcowym rezultatem będzie zagłada. Dość powiedzieć, że kiedy odkrył, że Sing Soo-ling jest być może jedyną osobą, która zdoła ocalić Lee Yue-lunga, postanowił zaangażować się w to przedsięwzięcie. Tak naprawdę oni dwaj pewnie poradziliby sobie i bez niego, ale skoro już tu jest, może się im na coś przydać. Czasem człowiek postronny widzi więcej, a jeśli dodatkowo wie co nieco o psychologii... A może po prostu znów chce zrzucić odpowiedzialność na Singa, co jest najbardziej prawdopodobne.

Kiedy przygląda się dwóm chińskim chłopcom, czasem zastanawia się, czy gdyby Ash i Eiji dostali szansę, byliby jak oni. Och, każdy z tej czwórki jest inny, mają zupełnie różne temperamenty i charaktery - i tak samo dynamika ich relacji jest albo była różna - ale tu nie chodzi przecież o porównywanie ludzi. Siergiej po prostu chce wyobrażać sobie, że gdyby Eiji zabrał Asha do Japonii, wówczas Ash byłby w stanie odciąć się od przeszłości i doznać radości, zanurzyć się w nowej, spokojnej i pozbawionej cierpienia rzeczywistości. I choć czasem takie wizje sprawiają mu przykrość, to i tak są lepsze niż pocieszanie się tym, że "Ash przynajmniej umarł szczęśliwy". Ma nadzieję, że Yue-lung i Sing będą szczęśliwi za życia.



Soo-ling ma wrażenie, że jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, choć nie ma pojęcia, czym na to zasłużył. Propozycja czesania, która wyszła od Yue-lunga - a właściwie wizja ponownego dotknięcia tych cudownych włosów - niemal wyprawiła go do nieba. Nie odważył się zapytać, dlaczego Yue-lung to zaproponował - może obawiał się cofnięcia oferty, jeśli jej autor zastanowi się nad tą kwestią - więc tylko w milczeniu kiwnął głową.

Po pięciu minutach siedział na kanapie za plecami Yue-lunga z grzebieniem w ręce... oraz nowo odkrytą świadomością, że nie ma pojęcia o układaniu włosów. Yue-lung jednak nie uznał tego za problem i mianował go swoim nadwornym fryzjerem, w którego ręce oddaje się odtąd każdego poranka. Zaczęli od samego czesania, potem Soo-ling nauczył się wiązania i spinania, a potem także zaplatania - i najwyraźniej jest w tym niezły, bo czasem nawet otrzyma pochwałę. Za największy sukces poczytuje sobie jednak to, że udało mu się upuścić grzebień tylko kilka razy, bo przepełniające go podniecenie sprawia, że trzęsie się cały.

Szybko odkrywa, że czesanie go nie zadowala, nie wystarcza. Zajmowanie się włosami Yue-lunga powoduje, że chce więcej, znacznie więcej. Czasem więc odważa się dotknąć jego ramienia albo przejechać palcami po jego karku - jakby zupełnym przypadkiem. Czasem pozwala sobie musnąć jego ucho. Upaja się zapachem jego włosów, ale chciałby też dowiedzieć się, jak pachnie jego skóra. Często musi powstrzymywać się, żeby nie nachylić się i nie pocałować jego szyi, zwłaszcza po lewej stronie, w okolicy tatuażu.

Wie, że nie może tego zrobić. Nie może przekroczyć tej granicy - nie teraz, gdy Yue-lung znów zdołał mu zaufać. Wie, że gdyby naruszył tę barierę, wówczas nie tylko wszystko by przegrał, ale w pierwszej kolejności wyrządził krzywdę nie do naprawienia, a może nawet doprowadził do tragedii - podczas gdy jedyne, czego pragnie, to żeby Yue-lung był szczęśliwy. Nie zamierza więc wyobrażać sobie, co między nimi dwoma będzie, a czego nie będzie. Musi być tak, jak zechce tego Yue-lung. To, czego chce on sam, nie ma znaczenia.

Wciąż najsilniejszą emocją, jaka go przepełnia, jest bezgraniczna czułość i za dnia jedynie do niej się przyznaje, trzymając hormony w ryzach. W nocy pozwala sobie na większą swobodę uczuć i pragnień. W snach trzyma Yue-lunga w objęciach i zawłaszcza każdy fragment jego ciała, jakby chciał powiedzieć: "Jesteś mój", a Yue-lung mu na to pozwala - i tylko jemu.

Czasem zastanawia się, na jak długo wystarczy mu siły woli, by zadowalać się tym, co jest, i nie sięgać po więcej. Nie za każdym razem jest w stanie odpowiedzieć sobie, że na tyle, ile będzie trzeba. Nigdy natomiast nie dziwi się tym uczuciom i tym pragnieniom - zupełnie jakby były najbardziej oczywiste i pożądane... zupełnie jakby Lee Yue-lung narodził się tylko po to, by stać się ich obiektem. Soo-ling chciałby dać mu wszystko i jeszcze więcej - co w tym jest niezrozumiałe?

Jego euforię mąci jedynie fakt, że Blanca wyraźnie wszystkiego się domyślił. Od czasu do czasu posyła Soo-lingowi znaczące uśmieszki, czasem, kiedy Yue-lung nie patrzy, kiwa głową, a czasem wciąż unosi w jego stronę kciuk, jakby okazywał mu wsparcie. Soo-ling coraz mocniej pragnie jego powrotu na Karaiby i nie wie, jak wytrzyma z nim pod jednym dachem aż do lata, bo kontrakt został przedłużony o pół roku. Będzie musiał dać radę.



Yue-lung odkrył, że warto było czekać. Znaczy się, to niezupełnie tak - po prostu cieszy się, że udało mu się tym razem namówić Singa do czesania. O tak długie włosy ciężko zadbać samemu, a wciąż nie wróciły mu siły po chorobie. Sing, jak to on, przykłada się do zadania solidnie i wręcz wydaje się ono sprawiać mu przyjemność. Yue-lung nie ma pojęcia, co go podkusiło, by wtedy to zaproponować - może to, że Sing wyraźnie miał na to ochotę, haha...

Tak naprawdę jest szczęśliwy, że stosunki między nimi dwoma wróciły do normy - jeśli można to tak nazwać. Wie jednak, że gdyby nie tamta chwila, która przydarzyła się zupełnym przypadkiem, pewnie w dalszym ciągu tkwiliby w tym dziwnym rozłamie, który towarzyszył im od jesieni. Tymczasem w tamtym momencie... Yue-lung rzeczywiście drzemał na kanapie, ale nagle obudził się, a kiedy otworzył oczy, ujrzał Singa - i uświadomił sobie, że od bardzo dawna nawet na niego nie patrzył. Jednak tym, co zdumiało go najbardziej, był wyraz twarzy, jaki Sing wtedy miał. Nie była to irytacja ani niezadowolenie, ani też zaciekawienie czy stanowczość - emocje, które Yue-lung widywał u niego bardzo często. Tym razem na jego twarzy rysował się jakiś zachwyt, jakaś tęsknota, jakieś wręcz bolesne szczęście... i wszystkie wywołane przez niego, Lee Yue-lunga.

Najdziwniejsze było to, że te nowe emocje wcale go nie przeraziły, choć przecież obawiał się zmian, zwłaszcza zmian u Singa. W tych nowych emocjach jednak Yue-lung nie wyczuwał żadnego zagrożenia - przeciwnie, miał wrażenie, że były dobre i mogły wreszcie ocalić ich relację, nadwerężoną przez wcześniejsze miesiące. Dlatego zamiast wpaść w histerię, zdobył się na odwagę i sam wyszedł z propozycją, która - jak się okazało - przerzuciła między nim a Singiem most. Od tamtego czasu Yue-lung wciąż zdumiewa się tym, że zdołał coś zbudować.

W marcu praktycznie wrócił do siebie po chorobie - odzyskał siły, zaś wiosna dodała mu energii. Do tego czasu Sing nauczył się obsługiwać trzy rodzaje grzebienia i pleść pięć rodzajów warkocza - ma naprawdę zręczne palce. Yue-lungowi sprawiają przyjemność te poranne zabiegi, podczas których oddaje się w jego ręce... i każdego dnia jego poczucie bezpieczeństwa zostaje wzmocnione, mimo że Sing w dalszym ciągu rośnie. Słowa Blanki o tym, że z Singa może wyrosnąć jego ulepszona wersja, brzmią coraz bardziej przekonująco.

Któregoś dnia w połowie marca Yue-lung zdaje sobie sprawę, że właściwie jego życie zrobiło się na tyle znośne, że nie ma powodów do narzekań. Blanca pilnuje jego bezpieczeństwa fizycznego, a Sing gwarantuje jego dobrobyt psychiczny. Jego nastrój jest całkiem dobry i nawet sypia lepiej, choć to może akurat "zasługa" choroby. W każdym razie znacznie rzadziej ma koszmary i przeważnie udaje mu się przespać całą noc. Nawet apetyt mu dopisuje.

Zaczął ciekawić się otoczeniem i bywać poza domem. Na razie są to wyjścia do opery, filharmonii czy teatru - ma wrażenie, że zupełnie zaniedbał się kulturalnie, zamykając na tak długo w czterech ścianach. Singa szczególnie nie trzeba do towarzystwa namawiać, choć trochę wysiłku wymagało przekonanie go, by założył odpowiedni strój. To chyba właśnie wtedy, gdy pierwszy raz zobaczył go w garniturze, Yue-lung uzmysłowił sobie, że z twarzy Singa zaczęła znikać dziecięca krągłość. Jego rysy wyostrzyły się, a usta zrobiły się bardziej stanowcze. W połączeniu z głębokim głosem, który coraz częściej się z niego wydobywa, Sing stanowi nowość, która na tym etapie już nie budzi strachu - przeciwnie, Yue-lung zaczyna dochodzić do wniosku, że w całokształcie bardzo mu się podoba. Tylko oczy Singa są takie jak zawsze: bystre, szczere, pełne ciepła... choć Yue-lung po jakimś czasie zdaje sobie sprawę także z tego, że ostatnio ich spojrzenia rzadko się spotykają.

Jednak im dłużej trwa ta dobra sytuacja, tym mocniej Yue-lung - co jest dla niego typowe - zaczyna się obawiać, że nagle wszystko się skończy. Zamiast czuć się z każdym dniem pewniej i budować w sobie nadzieję, coraz częściej zastanawia się, co pójdzie źle i w którym momencie to jego szczęście rozpadnie się na kawałki. Już i tak wymaga od niego wielkiej odwagi mówić o szczęściu - może właśnie dlatego tym bardziej się o nie boi. Wreszcie osiąga ten etap, na którym już codziennie wyczekuje katastrofy - znów staje się kłębkiem nerwów, któremu blisko podskakiwania, gdy ktoś upuści szpilkę - choć tym razem pilnuje się, by chociaż tego po sobie nie pokazywać, bo Sing już zbyt wiele się z nim namęczył...

A potem wchodzi na kolejny etap: niech ta katastrofa wreszcie się wydarzy, to będzie można wrócić do wcześniejszego, dobrze znanego samopoczucia z ostatnich lat - tego, w którym nie ma szczęścia i jest tak źle, że przynajmniej nie może być gorzej.

I katastrofa się istotnie wydarza - pewnego wiosennego wieczoru po obiedzie, który spożywają jak zawsze we trzech. Po wstaniu od stołu Blanca traci równowagę, zatacza się lekko, jakby zakręciło mu się w głowie od wypitego wina, wpada na Yue-lunga i popycha go wprost na Singa. Sing reaguje instynktownie, łapie go w ramiona, ale siła uderzenia jest tak duża, że obaj opadają na dywan. Znaczy się Sing upada, a Yue-lung ląduje na nim.

Blanca mamrocze słowa przeprosin przemieszane z komentarzem o starości i konieczności powrotu na emeryturę, jednak Yue-lung go nie słucha. Najpierw usiłuje ogarnąć się w sytuacji - zrozumieć, co się stało, gdy nagle z pozycji pionowej znalazł się na podłodze. Potem zdaje sobie sprawę, że półleży z twarzą przyciśniętą do piersi Singa i wciąż przez niego objęty. Nic go nie boli, więc nic sobie nie zrobił. Próbuje się podnieść, żeby nie przygniatać Singa swoim ciężarem, a wtedy słyszy cichy jęk, choć Sing ani drgnie, jest całkiem skamieniały pod nim.

- Uderzyłeś się? - pyta Yue-lung ze strachem, patrząc na niego.

Ich twarze są teraz blisko i może dlatego Sing odwraca spojrzenie.

- Nie... - mówi ochryple.

Jego dłonie zaciskają się na ramionach Yue-lunga i wydają się drżeć. Wydaje się drżeć cały, oddycha szybko, na policzkach ma rumieniec. Yue-lung chce zapytać, co się dzieje, co Sing sobie zrobił, bo jest oczywiste, że coś mu dokucza... ale wtedy zdaje sobie sprawę z twardej wypukłości, która uciska jego biodro, i wszystko zaczyna mieć sens, choć jednocześnie nie ma, bo przytłacza go świadomość, że świat właśnie zaczął się walić i zniknęła ostatnia ochrona, w której mógł pokładać ufność.

Sing jest podniecony i ma na niego wyraźną ochotę.

Yue-lung ma wrażenie, jakby cała krew odpłynęła z jego twarzy. Najpierw zastyga zupełnie, jak mysz w potrzasku, by po sekundzie odsunąć się od Singa i zerwać na nogi. W gardle go ściska, jakby miał się udusić, a jego wargi zaczynają się trząść. Oczy ma szeroko otwarte, choć w głowie tak mu się kręci, że nie widzi wyraźnie.

- Przepraszam...! - woła Sing, łamiącym się głosem, również wstając. - Nie chciałem...

Yue-lung wyciąga przed siebie ręce, dając znak, by się do niego nie zbliżać. Potem odwraca się i wybiega z jadalni, byle szybciej, na schody, na górę, do swojej sypialni, byle zatrzasnąć drzwi i schować się pod przykryciem, bo jest zupełnie przerażony, zdezorientowany i chciałby, żeby to był sen, z którego będzie się mógł obudzić. Gdyby to był sen, należałby do tych mniej strasznych - ale jako rzeczywistość jest tak zatrważający, że Yue-lung nie wyobraża sobie niczego gorszego.

Chciał, żeby katastrofa się wydarzyła, jednak teraz pragnie cofnąć czas i wyrzuca sobie, że był tak beztroski, że nie przejmował się tym, co się mogło stać. Świadomość, że Sing, jedyny człowiek, którego zaakceptował w swoim życiu, któremu zaufał, którego ostatnio nauczył się nie bać... że ten Sing jednak chciałby od niego czegoś innego - pożąda jego ciała - rozbija całe poczucie bezpieczeństwa, które udało mu się zbudować, i niemal przyprawia o szaleństwo. Siedzi na łóżku i trzęsie się cały, musi zacisnąć szczęki, bo jego zęby zaczynają uderzać o siebie. Chce mu się płakać, bo poczucie osamotnienia jest potwornie dotkliwe i sprawia ból. Nie chciał się przywiązywać, bo bał się, wiedział, jak będzie boleć strata...

Sing okazał się taki jak wszyscy.

Yue-lung nie jest w stanie wyobrazić sobie, co teraz zrobi. Jego rzeczywistość została rozpięta na osobie Singa, który wszedł z impetem w jego życie i niezauważalnie stał się jego podporą. Teraz, kiedy ta podpora znikła, wszystko musi się zawalić. "Och Sing, dlaczego...? Dlaczego to musiałeś być ty...?", pyta, przyciągając do siebie kolana i wbijając palce w ciało, jednak nie jest w stanie czuć bólu ani nawet dotyku, zupełnie jakby zapadł się głęboko w siebie, jakby została z niego tylko mała, pozbawiona kształtu chmura emocji, krążąca bezładnie w ciemności i otoczona jedynie przez strach.

- Przepraszam - dobiega zza drzwi, przywołując go do świata, napełniając nową paniką i sprawiając, że znów przechodzi przez niego dreszcz. Żadnego pukania, żadnych kroków, żadnych innych dźwięków, tylko ten głos, który nie milknie i trzeba go słuchać, choć dociera do jego uszu dziwnie zniekształcony. - Przepraszam za to. To nigdy nie miało się zdarzyć i czuję się okropnie, że się jednak zdarzyło. Wiem, że to, co powiem, nie ma żadnego znaczenia, że... że nie jestem w stanie sprawić, że poczujesz się lepiej. Chciałbym obiecać... obiecuję, że to się więcej nie powtórzy... ale nie sądzę, byś kiedykolwiek jeszcze chciał mnie widzieć na oczy. Oczywiście wyniosę się stąd, urządzę się w pokoju na dole. A potem, jeśli tak zdecydujesz, wyprowadzę się stąd.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem. Mimo wszystkiego, co o tobie wiem... mimo tego, przez co przeszedłeś... To się nie powinno zdarzyć. Starałem się, żeby się nie zdarzyło. Panowałem nad sobą przez cały ten czas. Wiedz, że nigdy nie przeszło mi przez myśl robić cokolwiek wbrew twojej woli. Nigdy. Nie musisz się mnie bać... ale zdaję sobie sprawę, że to tylko łatwo powiedzieć. Chcę jednak, żebyś to wiedział. Wiem, że nie chodzi tylko o to... tylko o utratę twojego zaufania. Czuję się z tym okropnie, naprawdę okropnie.

- Mógłbym powiedzieć, że to tylko hormony. Że jestem w takim wieku, że moje ciało samo reaguje na byle bodziec. Ale to by były wymówki, którymi i tak nie dałoby się niczego naprawić, więc wolę być szczery. Od kilku tygodni nie mogę przestać o tobie myśleć i, tak, chciałbym... chciałbym... sam wiesz co. Ale to nie tak, że po prostu pragnę... twojego ciała. Jesteś dla mnie najważniejszym człowiekiem pod słońcem i nigdy bym nie chciał od ciebie odchodzić, chciałbym być przy tobie, tak bardzo... tak blisko jak możliwe. Nigdy wcześniej tak nie odczuwałem... Na pewno cię to przeraża, nie wiem sam, po co to mówię. Naprawdę przepraszam, tylko tyle mogę zrobić. Nie chcę, żebyś wierzył, że kiedykolwiek chciałbym cię skrzywdzić. Przeciwnie, to dlatego, że cię...



rozdział 18 | główna | rozdział 20