Soo-ling zagryza wargi. Nagle uświadamia sobie, że po jego twarzy płyną łzy. Nie jest w stanie powiedzieć nic więcej, ale wie, co chciał powiedzieć. "To dlatego, że cię kocham." Przełyka raz po raz, bo wydaje mu się, że zaraz wybuchnie płaczem. Przyciska twarz do kolan, oplata głowę ramionami. Dlaczego człowiek zdaje sobie sprawę, jak bardzo coś jest dla niego ważne, dopiero wtedy, kiedy to utraci? Gdyby wiedział to, co sobie teraz właśnie uświadomił - gdyby właściwie zrozumiał to uczucie, zamiast tylko unosić się w euforii i podnieceniu - wówczas wiedziałby, że musi zrobić wszystko, by zachować swoje miejsce tutaj. Jak to właśnie powiedział, Yue-lung jest dla niego najważniejszym człowiekiem pod słońcem - wystarczyłoby mu być obok, tak długo jak tylko możliwe. Teraz ma wrażenie, że słońce zgasło i zapadła ciemność, której nic nie zdoła rozproszyć. Przegrał tę walkę, bo nawet nie zauważył, że się zaczęła. Pokój za jego plecami jest cichy, nie słychać stamtąd ani jednego dźwięku. Ta głęboka cisza jest okrutną odpowiedzią, która zmusza go, by podniósł się na nogi i wyszedł, jak obiecał. Nie chce wywoływać w Yue-lungu więcej strachu, niż już to zrobił. Kiedy przypomina sobie spojrzenie, jakim Yue-lung na niego patrzył - szok i przerażenie odbite w jego szeroko otwartych oczach, zupełnie czarnych w niemal białej twarzy - nieznośnie boli go w piersi i jest pewny, że ten widok będzie go prześladował do końca życia. Zawiódł jego zaufanie, mimo że był jedynym człowiekiem, który to zaufanie zdobył. Znów chce mu się płakać. Dlaczego coś takiego musiało się wydarzyć? Przypomina sobie scenę w jadalni... i w jednej chwili ogarnia go zrozumienie, że to wszystko zostało zaaranżowane. Nagle spada na niego gniew, niemal wypalając smutek i żal. Zaciska wargi i ociera oczy zdecydowanym gestem, a potem idzie szybkim krokiem, prawie biegnąc, do pokojów Blanki. Wpada do środka bez pukania, a potem bez jednego słowa podchodzi do ochroniarza i z całej siły uderza go w szczękę, choć wcale nie jest mu od tego lepiej. - Zasłużyłeś sobie! - mówi, starając się panować nad głosem. Zdaje sobie sprawę, że w oczach ma nowe łzy i wciąż jest bliski płaczu. - Bo ani on, ani ja sobie nie zasłużyliśmy! Potem wychodzi - z tego pokoju, z domu, na dwór, na wiosenny wieczór - pociągając nosem i zastanawiając się, co zrobi ze swoim życiem. Yue-lung nie opuszcza pokoju ani następnego dnia, ani jeszcze następnego. Soo-ling z etapu rozpaczy nad własnym losem szybko przechodzi do obawy o niego. Nie zamierza jednak zbliżać się do jego sypialni, w ogóle nie wchodzi na górę. Musi zostawić tę sprawę służącym, którzy upewnili się, że młody pan żyje. Zastanawia się, jak długo może tutaj zostać. Powinien odejść, wyprowadzić się jak najszybciej... ale nie może się na to zdobyć, więc odkłada decyzję na później, mając nadzieję, że może jednak Yue-lung będzie go chciał jeszcze zobaczyć, choćby jeden, ostatni raz. Tęskni za Yue-lungiem tak mocno, że sprawia mu to ból. Właściwie ma wrażenie, że to okropne ściskanie w klatce piersiowej nigdy nie minie. Czesanie odeszło do przeszłości, ale chciałby go znów zobaczyć. Nie potrafi sobie wyobrazić, że miałby stąd odejść bez jednego spojrzenia na jego twarz... że wszystko się już definitywnie skończyło i Sing Soo-ling został wypisany z życia Lee Yue-lunga. To by było... zbyt okrutne i ponad jego siły. Nie pamięta, kiedy poprzednim razem czuł się tak bezsilny... kiedy czuł, że znalazł się w sytuacji, z której nie ma wyjścia i można liczyć tylko na cud. Wydaje mu się, że w jego życiu zdarzyło się już wystarczająco cudów, by mógł spodziewać się jeszcze jednego. Cały ostatni rok był najbardziej niezwykłym okresem, jaki przeżył. Rozwinął się jako człowiek, dokonał nowych, nieznanych dotąd osiągnięć, zbudował zdumiewającą więź. Doświadczył tego, że jego obecność może być komuś niezbędna do życia. Po raz pierwszy się zakochał... Czy to jakaś ironia losu, że nie tylko on stał się potrzebny Yue-lungowi, ale i Yue-lung stał się niezbędny jemu? I czy już zawsze będzie sobie wyrzucał, że wszystko popsuł...? Na trzeci dzień, kiedy coraz mocniej zaczyna uświadamiać sobie, że nie ma tu nic do roboty, cud się zdarza. Przez dwa dni Yue-lunga nie było, a potem nagle się pojawia trzeciego poranka. Staje w drzwiach pokoju, który Soo-ling zajął. Jest blady, wygląda na zmęczonego, jednak przynajmniej nie wydaje się, że spędził dwa dni w łóżku - albo po prostu dziś zdecydował się wstać i wrócić do życia. Włosy ma umyte i związane na karku - dni, w których Soo-ling go czesał, wydają się teraz zupełnie nierealne, jakby zdarzyły się w innym świecie - a ubranie świeże. Stoi w drzwiach i tylko na niego patrzy. Jego wzrok jest skupiony, a twarz poważna, ale nie ma na niej przerażenia. Soo-ling odwzajemnia jego spojrzenie, pewny, że śni. Jednak ta fala uczuć, która się na niego zwala, jest jak najbardziej rzeczywista. Wypełniają go radość i rozpacz jednocześnie, chce mu się śmiać i płakać w tym samym czasie. Cieszy się, że go widzi, i boi, że to ostatni raz. Jego ręce zaczynają się trząść, zagryza wargi, odwraca wzrok, ale zaraz znów patrzy, ociera oczy rękawem i czuje się najbardziej żałosnym człowiekiem na świecie. I wie, że nie wyrzekłby się tej chwili za nic, bo kocha go całym sercem i jest szczęśliwy z powodu samej jego obecności. Yue-lung wreszcie wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi, a potem podchodzi bliżej i siada na kanapie obok niego. Soo-ling znów zaczyna wątpić, że to się dzieje naprawdę. Yue-lung siedzi tuż obok, plecy ma wyprostowane, a wzrok wbity przed siebie. Soo-ling odwraca się w jego stronę... i odsuwa w tył, aż na sam brzeg kanapy, bo mimo wszystkich obietnic nie ufa samemu sobie, a wie, że teraz musi zachować kontrolę. Rzęsy Yue-lunga drżą w mrugnięciu, jednak wciąż nie przekręca głowy i Soo-ling widzi jego doskonały profil. - Przemyślałem to - odzywa się Yue-lung cichym głosem, a potem przełyka i znów mruga kilka razy. - Sing, nie chcę, żebyś odszedł. Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie wyobrażam sobie, jak miałbym żyć. Przemyślałem to sobie - powtarza. - Nie zrobiłeś nic złego, a ja... Nie boję się ciebie. Nie mam powodów, by się bać. Więc nie odchodź - prosi szeptem. Soo-ling słucha i nie wierzy temu, co słyszy, bo nagle ma wrażenie, że Yue-lung mógłby równie dobrze wyznać mu miłość. Znów jest zupełnie pewien, że to tylko piękny sen, który zaraz się skończy, zwłaszcza że Yue-lung odzywa się ponownie. - I jeśli mnie naprawdę chcesz, to... to ja nie mam nic przeciwko temu - mówi. - Nie boję się ciebie i... i ufam ci. Więc możemy to zrobić. A potem przesuwa rękę w bok po kanapie, w jego stronę, i wreszcie przekręca głowę, by na niego spojrzeć, choć z wielką nieśmiałością. Soo-ling czuje, jakby unosił się w jakiejś obcej przestrzeni, oddzielony od świata, który zna. Nie jest w stanie myśleć, ledwo potrafi przetworzyć usłyszane słowa. Yue-lung wyraźnie daje mu pozwolenie... zaproszenie... i świadomość tego sprawia, że staje cały w ogniu, który w jedną chwilę pochłania jakikolwiek rozsądek i obietnice, pozostawiając tylko pragnienia, a pierwszym i najważniejszym jest wzięcie Yue-lunga w ramiona, jak marzył o tym od wielu tygodni, by zlikwidować dystans i stworzyć największą bliskość. A kiedy już trzyma go w objęciach - przyciska to szczupłe ciało do swojego, wdychając zapach jego skóry, dotykając ustami włosów - wówczas raz jeszcze ma to niesamowite uczucie, że tylko po to się narodził. Zajmuje mu dłuższą chwilę zorientowanie się, że coś jest nie tak. I choć wymaga to wszystkich jego sił, odsuwa się, by spojrzeć na twarz Yue-lunga... a kiedy to robi, ogarnia go rozpacz i jest w stanie tylko jęknąć. - Ciebie tu w ogóle nie ma...! Yue-lung nigdy tak naprawdę nie pamiętał tego, co robili z nim jego prześladowcy. Pierwszy raz - pierwszy gwałt - był tak traumatyczny, że wypchnął go ze swojego umysłu, a przy każdym następnym uciekał w głąb siebie, odcinał się od swojego ciała, ale też ducha, by nic nie czuć i o niczym nie myśleć. Jakby wyłączał się, zasypiał, umierał w sobie. Ból, poczucie zniewolenia oraz dotyk cudzych rąk - pamiętał je, ale jak przez mgłę, były przytłumione, jakby dotyczyły kogoś innego. To nie było świadome działanie, tylko automatyczna reakcja jego psychiki i jego ciała, którą wyzwalał powodowany żądzą dotyk... jedyne ocalenie z tortury, przed którą nie mógł uciec. Dopiero kiedy było po wszystkim - kiedy już nikt go nie dotykał i kiedy znów był sam - dopiero wtedy wracał do siebie, do rzeczywistości. Tak i teraz, kiedy czuje, że nic już nie narusza granic jego nietykalności, wraca do chwili obecnej, do sytuacji, z której się wyłączył. Znów jest w stanie widzieć i słyszeć, znów jest panem swojego ciała. Rozgląda się i widzi Singa, który siedzi na skraju kanapy z podciągniętymi nogami, twarzą wciśniętą w kolana i ramionami wokół nich. Oceniając po wszystkim, do niczego nie doszło. Dlaczego...? Ogarnia go strach. - Sing...? - pyta niepewnie, a potem przełyka. - Sing, nie odrzucaj mnie... - mówi szeptem, bo ściska go w gardle. - Nie zostawiaj mnie...! Sing kuli się jeszcze bardziej, jego palce zaciskają się na materiale jego dżinsów. - Naprawdę myślisz, że mógłbym coś takiego zrobić...? - wykrztusza. - Przecież chciałeś - mówi Yue-lung, czując się żałośnie. - A ja nie chcę, żebyś odszedł. Chcę, żebyś został. Chcę... Więc jeśli mogę coś ci dać... Naprawdę jest w porządku. Nie mam nic przeciwko, żebyś... - Znów wszystko zrozumiałeś nie tak! - rzuca Sing zduszonym głosem, podrywając głowę. Oczy ma pełne łez. - Dokładnie tak jak w zeszłym roku. Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś robił z siebie ofiarę... traktował się jak przedmiot... jak towar. - To nie tak, Sing...! - protestuje Yue-lung. - Naprawdę chcę, żebyś... Naprawdę nie mam nic przeciwko, żebyś to zrobił, żebyś to był ty. Sing patrzy na niego dłuższą chwilę, mrugając. - Przecież tego nienawidzisz - mówi wreszcie. - Tak mocno, że... Jakbyś stąd zniknął...! - Nie przejmuj się tym. Zrób ze mną, co chcesz, ja i tak nie... Teraz we wzroku Singa migoce uraza. - Jak mam się nie przejmować?! Przecież to tak, jakbym cię... jakbym cię gwałcił, kiedy śpisz...! - woła. - Myślisz, że chciałbym czegoś takiego?! Chcę... chcę, żebyśmy obaj... To nie ma być jednostronna przyjemność...! Yue-lung nic nie mówi. Kuli się na swoim miejscu, wbijając spojrzenie w podłogę. Dla niego idea, żeby mieć z seksu przyjemność, jest zupełną abstrakcją, czymś nie do wyobrażenia. Wie jednak, że jego ciało może tej przyjemności dostarczyć innym... dostarczyć Singowi, a tego naprawdę pragnie, bo Sing tego pragnie, a jeśli nie otrzyma... - Zamierzasz odejść? - pyta głucho i zastanawia się, skąd miał na to odwagę. Może po prostu jest zbyt zmęczony niedopowiedzeniami... zwłaszcza że dotąd był głównym ich autorem. Sing jednak odpowiada od razu: - Nie zamierzam...! - a w jego głosie jest strach. Yue-lung odsuwa od siebie poczucie ulgi, które na niego spadło, bo tak naprawdę nic nie jest pewne i jasne. - Będziesz się męczył - mówi. - Oczywiście moja propozycja jest cały cza... - Nie zrobię tego - przerywa mu Sing. - Zapomnij o tym. Nie zgodzę się na... na seks, nie w takiej sytuacji. To wykluczone. - Dlaczego? - pyta Yue-lung mimowolnie, znów na niego patrząc. Sing ucieka wzrokiem. - Bo seks nie jest tak naprawdę istotny - mamrocze. - Dlaczego? - pyta Yue-lung ponownie. Sing garbi się. - Bo po prostu chcę z tobą być - mówi cicho, wciskając głowę w ramiona. - Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie - dodaje ochryple. Yue-lung nagle czuje, że jego serce przyspiesza. - Dlaczego...? - pyta szeptem, bo nie może wydobyć z siebie głosu, ale wie, że musi zapytać, bo nigdy wcześniej nie pragnął wiedzieć tak mocno jak teraz. Sing przekręca głowę i patrzy na niego - najpierw z wahaniem, z obawą, z niepewnością... a potem z jego wzroku znika cała wątpliwość, jakby została zdmuchnięta, i nagle sprawia wrażenie o wiele starszego, dojrzałego i znacznie silniejszego niż jeszcze przed momentem. - Bo cię kocham. Yue-lung mruga, uświadamiając sobie, że jest zaskoczony. Choć tyle razy zastanawiał się nad tym - już od jakiegoś czasu zestawiał w głowie Singa ze wspomnianą przez Blancę "osobą, która go pokocha" - to jednak czym innym jest usłyszeć to powiedziane wprost. Więc dziwi się - w pierwszej kolejności temu, że Sing mógł to powiedzieć... a potem temu, że mógł tak odczuwać... a potem temu, że mógł to powiedział i czuł tak względem niego. Nie wierzyłby w to, bo przecież nie zasługuje na to... nie wierzyłby, gdyby nie wiedział, że Sing jest człowiekiem zdolnym kochać. I dlatego nie pyta dlaczego. - Czy to naprawdę powód, żeby płakać? - słyszy głos Singa i zdaje sobie sprawę, że nie widzi wyraźnie, bo rzeczywiście ma w oczach łzy. - Nic nie poradzę, że jestem słabą beksą - odpowiada, zaskakując samego siebie, po czym ociera oczy wierzchem dłoni. - To brzmi jakoś znajomo - mamrocze Sing, odwracając wzrok. - Nie powiesz mi teraz, że mam się wynosić? Yue-lung kręci głową i pociąga nosem. - Nie - wykrztusza. - Sing, ale ja... Ja nie... Sing znów na niego patrzy, a w jego spojrzeniu jest ta wcześniejsza determinacja, choć jednocześnie wydaje się cały czas powstrzymywać wzruszenie. Opuszcza nogi na podłogę i przesuwa się na krawędź kanapy. - Ani słowa więcej - stwierdza kategorycznym tonem i brakuje tylko, by wycelował w Yue-lunga palec. - Teraz, kiedy już wszystko jest jasne, nie będę tolerował żadnych wątpliwości. Powiedziałeś, że nie chcesz, żebym odchodził, więc nie spodziewaj się, że odejdę. Będę przy tobie choćby nie wiem co... tak długo, jak zechcesz... a może nawet dłużej. Nie zdołasz mnie wygonić, więc nawet nie próbuj. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy i nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. A kiedyś... - Spuszcza wzrok, a jego ręce zaciskają się na materiale spodni. Kiedy kontynuuje, jego głos jest cichy i drżący. - Kiedyś poradzimy sobie i z twoim problemem. Już ja się postaram, żeby... żebyś ty też miał przyjemność. A Yue-lung wpatruje się w niego bez słowa... by na koniec po prostu kiwnąć głową. - Dobrze - mówi. W tym momencie jest w stanie wierzyć mu bez zastrzeżeń.
|