Pierwszej nocy po wydarzeniach w jadalni Yue-lung w ogóle nie śpi, leży tylko w ciemności długie godziny, na przemian pragnąc zniknąć i modląc się do niesprecyzowanych bóstw o pomoc. Strach sprawia, że nie jest w stanie uspokoić się nawet na chwilę; czuje, jakby już nigdy nie miał go opuścić. Właściwie nawet nie boi się stricte Singa - mimo że chłopak mógłby w każdej chwili wejść do jego sypialni - tylko całego tego koszmaru, w który zmieniła się nagle rzeczywistość. Nie ma pojęcia, jak sobie poradzi; cała przyszłość jawi mu się jako coś przerażającego i nie do udźwignięcia. Nie pomaga powtarzanie sobie, że ma przecież jeszcze Blancę - jest zupełnie pewny, że Blanca nigdy nie będzie w stanie zastąpić mu Singa... a w tym wniosku jest coś, co napełnia go jeszcze większym lękiem. Sing naprawdę stał mu się niezbędny do życia. Poranek wreszcie nadchodzi - jakoś udaje mu się do niego dotrwać, zachowując zmysły... i wydaje mu się, że stało się to dzięki słowom, które usłyszał zza drzwi i które jakimś cudem zapamiętał. Może nawet nie same słowa, ile przekaz, jaki w nich był... skrucha i troska, które z nich wyzierały. Co dziwne, Yue-lung wierzy bez zastrzeżeń, że były stuprocentowo szczere. W przypadku każdego innego człowieka uważałby to za grę, za wybieg, za podstęp - jednak Sing, on jedyny, jest zupełnie pozbawiony fałszu. Yue-lung mógłby stracić wiarę we wszystko inne, jednak nie w uczciwość Singa. Kiedy więc Sing mówił, że jest mu przykro, to naprawdę tak było. Kiedy przepraszał za to, że go przestraszył, to naprawdę musiał czuć się winny. Kiedy obiecywał, że nigdy nie zamierza zrobić mu krzywdy, to można było temu ufać. Kiedy przyznawał, że go pragnie, i to od dawna... Hmm, o tym lepiej nie myśleć. Nad ranem udaje mu się wreszcie przespać dwie godziny, a kiedy się budzi, czuje się odrobinę lepiej. Wciąż się obawia, wciąż ma wrażenie, że świat stał się nagle miejscem nie do zniesienia, wciąż nie ma odwagi opuścić swojej sypialni, jednak zdaje sobie sprawę, że w żadnym momencie tak naprawdę nie bał się samego Singa. Trochę go to odkrycie zdumiewa... ale nie aż tak bardzo. Zawsze wcześniej wystarczało bardzo niewiele, by zmienić jego stosunek - najdrobniejsza błahostka czy najmniejszy dowód niechęci sprawiały, że potrafił zapałać wstrętem do drugiej osoby, choćby dotąd darzył ją neutralnymi uczuciami. Prawdopodobnie nigdy nie był w stanie zaufać w czyjeś dobre intencje i może wręcz zawsze oczekiwał zdrady, która oczywiście wiodła do nienawiści. Teraz jednak, mimo że jego rzeczywistość za sprawą Singa stanęła na głowie, wydaje mu się, że sam Sing się nie zmienił... że nie zmieniły się jego uczucia do Singa. Nawet jeśli w pierwszej chwili był zupełnie przekonany, że ich ścieżki właśnie się na zawsze rozeszły - jak po czymś takim wszystko miałoby być jeszcze normalnie? - to następnego dnia wie całym sobą, że w jego głowie Sing wciąż jest tym samym człowiekiem, którym był zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu. A kiedy to przyznaje przed samym sobą, robi mu się znacznie lepiej, bo znów może skupić się na tych wszystkich pozytywnych cechach, które robią z Singa osobę pod każdym względem wyjątkową - przynajmniej w jego oczach. Sing ma niewyparzony język i łatwo wpada w złość, bywa też bardzo naiwny i o wiele za dobroduszny - aczkolwiek w ostatnim czasie nie było to aż tak bardzo widoczne - jednak w jakiś sposób te atrybuty nie czynią go słabym, a wręcz przeciwnie. I choć Yue-lung nie zamierza go za te cechy chwalić, to wie od dawna, że tylko dzięki nim Sing w ogóle z nim jest, musi je więc akceptować. Sing jednak nie jest tylko impulsywny i łatwowierny - jest także bardzo inteligentny i, choć nikt nie nazwie go geniuszem, posiada niezwykłą intuicję, która umożliwia mu trafną ocenę sytuacji i szybkie podjęcie właściwej decyzji. Jest pewny siebie, ale nie zarozumiały. Jest dumny, ale potrafi też przyznać się do błędu. Jest otwarty i o każdym człowieku wyrabia sobie własną opinię, nie kieruje się uprzedzeniami. Jest przede wszystkim niezwykle empatyczną osobą, która lubi i rozumie innych, choć potrafi też żywić usprawiedliwioną niechęć. Jest zupełnie inny od Yue-lunga, który potrafi tylko nienawidzić, bo smoki nie są przecież zdolne kochać i pożerają wszystkich wokół. Ponad wszelką wątpliwość Sing jest najlepszym, co go spotkało w życiu. Następne dwa dni Yue-lung spędza na zastanawianiu się, jak wybrnąć z obecnego kłopotu - a wie, że musi coś szybko postanowić, zanim Sing zabierze się i odejdzie; takie ryzyko naprawdę istnieje. Jedno jest dla niego jasne: nie zamierza z Singa rezygnować - jak jednak przywrócić sytuację do normalności po tym, co się stało? Momentami prawie że dochodzi do wniosku, że zareagował wtedy zbyt gwałtownie... że jego reakcja była niewspółmierna do tego, co zaszło. Nie może jednak zignorować tego, czego się dowiedział: że Sing chciałby się z nim przespać - zwłaszcza gdy Sing sam to przyznał... że miał na niego ochotę już od jakiegoś czasu... Z jednej strony chciałby powiedzieć, że to w gruncie rzeczy nic takiego - do tej pory pożądało go przecież wiele osób, i dobrze wie dlaczego. Choć nigdy tego nie chciał, seksapil jest jedną z jego broni, jest narzędziem i siłą; z dużym prawdopodobieństwem używa go nawet wtedy, gdy w ogóle nie zamierza. Abstrahując więc od całej reszty, jest w stanie zrozumieć, że także Sing mógłby go pragnąć. Nawet jeśli Yue-lung tego nie planował, mógł wzbudzić w nim takie pragnienia zupełnie nieświadomie, po prostu swoim sposobem bycia. Z drugiej strony wie, że to jednak nie jest "nic takiego" - po pierwsze dlatego, że seks to ostatnie, na co Yue-lung miałby ochotę, a po drugie... Jak pogodzić to z przyjaźnią? Z zaufaniem? Z bezpieczeństwem? Z tym, co jest między nim a Singiem, a co jest tak odmienne od wszystkiego, czego zaznał w kontaktach z tamtymi ludźmi, którzy posiedli jego ciało? Seks kojarzy mu się tylko z krzywdą, z okrucieństwem, z przerażeniem - a przecież w jego relacji z Singiem nie ma nic złego, nie ma żadnego cierpienia. Sing stał się dla niego kimś szczególnym między innymi właśnie dlatego, że nigdy nie traktował go jak obiekt pożądania. Sing prawdopodobnie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę. Jeśli o czymkolwiek chciał Yue-lunga zapewnić poprzez tamtą przemowę zza drzwi, to że nigdy nie chciał i nie zamierza go krzywdzić. Wydawał się autentycznie załamany tym, co się stało, i poczuwał się do winy. I jak zawsze w pierwszej kolejności myślał o nim, a dopiero potem o sobie. Yue-lung wie, że może zaufać jego obietnicom. Że jeśli Sing mówi, że go nie tknie, to tak właśnie będzie. Tylko czy tak jest w porządku? Tym bowiem, co budzi jego największą konsternację, są inne słowa, które Sing wtedy powiedział: "Jesteś dla mnie najważniejszy i chcę przy tobie być". Nie wie, jak powinien to interpretować - albo raczej: boi się to robić - rozumie jednak tyle, że jeśli Sing pragnie go aż tak bardzo, pragnie nie tylko jego ciała, ale też duszy, to niezależnie od deklaracji i obietnic będzie mu ciężko, jeśli nie dostanie nic poza samą obecnością. W takim wypadku prędzej czy później zmęczy się tym, znudzi i odejdzie. Coś takiego jest oczywiste i logiczne. Yue-lung wie, że nie może do tego dopuścić. Im więcej czasu mija od tamtego wydarzenia, tym silniejsza potrzeba, by Sing zawsze przy nim był, i tym większe jego przerażenie na myśl, że Sing mógłby zniknąć. I tym mocniej skłania się ku decyzji, że coś musi dać - przy czym może dać śmiesznie mało. Jest smokiem, nie potrafi kochać, nie jest zdolny do żadnych ciepłych uczuć, więc tak naprawdę może oddać tylko swoje ciało. I nieważne jak wielką napełnia go to niechęcią, to wie przynajmniej tyle, że Sing nie zrobi mu krzywdy. Nie boi się Singa - boi się natomiast potwornie tego, że mógłby go stracić. Stara się nie myśleć o tym, że blisko rok temu próbował w podobny sposób zażegnać konflikt między nimi dwoma i niemal doprowadził do katastrofy - wtedy sytuacja była przecież zupełnie inna. Wtedy to, że zaoferował swoje ciało, było nieodpowiednie, ale teraz wszystko rozchodzi się właśnie o pożądanie i seks. I nawet jeśli przez ostatnie miesiące zaczął powoli wierzyć w to, że już nigdy nie będzie zmuszony do cielesnego kontaktu z kimkolwiek, to jeśli dzięki temu może zatrzymać Singa przy sobie, wówczas nie jest to zbyt wygórowana cena. Na trzeci dzień postanawia więcej nie zwlekać. Sing wyniósł się z pokoju obok, jak obiecał, jednak na szczęście wciąż przebywa w domu... choć nawet gdyby się wyprowadził, Yue-lung i tak by go znalazł i przekonał do powrotu. Jego widok - człowieka, o którym myślał bez przerwy przez ostatnie dwie doby - wywołuje tak wiele emocji, że nagle nie jest w stanie nic powiedzieć i przez dłuższą chwilę tylko stoi i patrzy w milczeniu. Oceniając zaś po wyrazie twarzy Singa, także i jemu ciężko powstrzymać wzruszenie. W tamtym momencie Yue-lung nie może oprzeć się wrażeniu, że dla nich obu zdecydowanie lepiej będzie być razem niż osobno. Potem wszystko poszło nie tak. Sing kategorycznie odmówił seksu. Obiecał, że z nim zostanie. Powiedział, że go kocha. I zapewnił, że obaj będą mieć przyjemność. Yue-lung po raz kolejny zdumiał się tym, że rzeczywistość okazała się lepsza od jego wyobrażeń. Uwierzył jednak absolutnie we wszystko. "Strasznie dziwne jest to wszystko", chciałby powiedzieć Soo-ling, ale się powstrzymuje. Dziwne jest to, że mimo wszystkiego, co zaszło, oni dwaj wciąż tu są i są razem. Dziwne jest to, że był w stanie wyznać swoje uczucia, a Yue-lung wcale go nie odepchnął. Dziwne jest to, że choć cała ta sytuacja jest okropnie niezręczna, żaden z nich nie chce jej przerywać. Od zdziwienia jednak znacznie silniejsze jest poczucie szczęścia, bo udało mu się odzyskać to, co niemal stracił na zawsze. I nawet jeśli w innej chwili podejrzewałby, że Yue-lung - największy manipulator i zwodziciel, jakiego ziemia nosiła - nie jest z nim szczery, to przynajmniej pragnienie, by z nim zostać, widzi mu się jako najbardziej prawdziwe. Na tym postanawia się skupić i tylko tyle - aż tyle - mu teraz wystarcza; nad całą resztą zastanowi się później. Siedzą wciąż na dwóch końcach kanapy, ledwo będąc w stanie na siebie patrzeć. Soo-ling jako pierwszy odzyskuje spokój - na ile to możliwe po dwóch dniach stresu i kilku tygodniach pobudzenia. Yue-lung co i rusz ociera łzy i generalnie wygląda tak, że Soo-ling dałby wszystko, by móc go objąć i pocieszyć. Wreszcie jednak ponownie na niego spogląda - Soo-ling wie, że mimo wszystkich tragedii, a może właśnie za ich sprawą, Yue-lung jest tak naprawdę niezwykle silnym człowiekiem - i pyta niemal zupełnie opanowanym tonem: - Czego w takim razie chcesz ode mnie? - Znów zajmować się twoimi włosami - odpowiada Soo-ling bez namysłu i sam jest zaskoczony swoimi słowami. Yue-lung też wydaje się zdumiony tą odpowiedzią, ale tylko kiwa głową. - Chcesz, żeby wszystko było jak dotąd - domyśla się, a Soo-ling uświadamia sobie, że tak właśnie jest: żeby wszystko było jak przez ostatni rok. Za wyjątkiem jednej rzeczy. - Ale pozbądź się tego gościa - mówi, marszcząc czoło. Nie przejmuje się tym, że może brzmieć jak ktoś zazdrosny. - Nie potrzebujemy go. Yue-lung patrzy na niego z powagą i tym razem powoli kręci głową. - Dlaczego? - pyta Soo-ling. - Ja wystarczę, żeby cię obronić. Nie ufasz moim umiejętnościom? - Sing... Nie chcę, żebyś musiał mnie bronić - odpowiada Yue-lung cicho, odwracając wzrok. - Nie po to tutaj jesteś. Blanca jest moim ochroniarzem, a ty jesteś... kimś, kim Blanca nigdy dla mnie nie będzie - dodaje niemal szeptem. Soo-ling wpatruje się w niego bez słowa. Znów ma to śmieszne uczucie, że Yue-lung próbuje powiedzieć mu coś, z czego sam do końca nie zdaje sobie sprawy. Ma ochotę się zarumienić i patrzy w bok. - Nie zamierzam z nim jeść więcej posiłków - stwierdza ostentacyjnie, zakładając ramiona na piersi jak nadąsane dziecko. - Dobrze - odpowiada Yue-lung, wyraźnie nie mając zamiaru się kłócić. Soo-ling ponownie na niego zerka. - Wszystko w porządku? - pyta wreszcie z troską, odganiając myśl o tym, że najwyraźniej będzie musiał się przemęczyć z Blancą pod jednym dachem jeszcze jakiś czas, nieważne jak bardzo go nie cierpi. Ach, do diabła z nim! Yue-lung patrzy na niego przelotnie. - Ze mną tak - zapewnia. - Ale... - Mną się nie przejmuj, poradzę sobie - przerywa mu Soo-ling. Wciąż nieprzyjemnym uczuciem napełnia go to, co stało się chwilę wcześniej... kiedy prawie zrobił z Yue-lungiem to, co chciał zrobić... Znaczy się, oczywiście nie zrobiłby tego, nie w tej sytuacji...! Po prostu... Yue-lung prostuje się na swoim miejscu i patrzy na niego, marszcząc brwi. - Ale wiesz, że masz moją zgodę - mówi to, co powiedział już wcześniej. - Dlaczego? - pyta Soo-ling, choć wie, że dla własnego dobra nie powinien w ogóle poruszać tego tematu. Nawet jeśli wola jest silna, to ciało słabe... a ten ogień wydaje się cały czas płonąć. - Jest ci mnie aż tak bardzo żal? - dodaje, a potem ma ochotę ugryźć się w język. Teraz Yue-lung unosi brwi. - Oczywiście, że nie! - odpowiada z pretensją, a Soo-ling zdaje sobie nagle sprawę, że ogromnie tęsknił za tym tonem. Woli go zdecydowanie bardziej niż smutek i przygnębienie. - Więc dlaczego? - Powiedziałem ci, że chciałbym to z tobą zrobić. - Serio? Teraz Yue-lung patrzy na niego jak na półgłówka... ale zaraz potem w jego wzroku migoce poczucie winy - jakby został przyłapany na oszustwie - i odwraca głowę. - No dobrze, może nie tyle chciałbym, ile mógłbym - mamrocze. - To chyba pierwszy raz, kiedy przyznajesz się, jak było naprawdę - stwierdza Soo-ling mimowolnie i właściwie ma ochotę się roześmiać. Wydaje się, że nie robił tego od wieków. Yue-lung zaciska usta w cienką linię, ale nie komentuje. W zamian, kiedy znów na niego patrzy - i na dzielącą ich odległość kanapy - rzuca z sarkazmem: - Zamierzasz od teraz trzymać się ode mnie na bezpieczny dystans półtora metra? - Dwa pewnie byłyby lepsze, tak na wszelki wypadek - odpowiada Soo-ling. - Nie lubisz, kiedy się ciebie dotyka. Teraz już nawet wiem do jakiego stopnia. - To jak chcesz zrobić, żebym też miał z tego przyjemność? - pyta Yue-lung wciąż tym samym tonem, choć na jego bladej twarzy pojawia się lekki rumieniec. - Chyba nie kijem? - Popracuję nad tym - zapewnia Soo-ling, zastanawiając się jednocześnie, jak jest w stanie rozmawiać o tym tak spokojnie. Może to dlatego, że nie uważa się za człowieka, który rzuca słowa na wiatr. A skoro coś zostało powiedziane, nie ma sensu krygować się i wstydzić. - Jakieś zdolności oddziaływania na odległość? Psychokineza? - dopytuje się Yue-lung z udawaną ciekawością. - Wybacz, że zawsze miałem cię za raczej przyziemną osobę. Soo-ling nie pamięta, kiedy ostatnio słyszał go żartującego. Teraz już musi parsknąć śmiechem... a w następnej chwili jest zachwycony, widząc na wargach Yue-lunga uśmiech. - Obiecuję, że zrobię to porządnie.
|