Yue-lung przebywa w stanie permanentnej konsternacji: nie ma pojęcia, co sądzić o obecnej sytuacji i jak się do niej ustosunkować. Po tym, co usłyszał od Singa - po tym, jak Sing wyznał mu swoje uczucia - nie sądził, że może dojść do jeszcze bardziej wstrząsających rzeczy, a jednak przez ostatnie dni... tygodnie Sing dobitnie udowodnił mu brak wyobraźni. Yue-lung nigdy by się nie spodziewał, że Sing - właśnie on - mógłby zachować się tak, jak to właśnie robi, obdarzając go nieustannymi a zaskakującymi pieszczotami. Te przelotne dotknięcia, te lekkie pocałunki, te krótkie uściski, którymi został zasypany... Wie tylko tyle, że nie budzą jego niechęci ani poczucia zagrożenia. Nie ma w nich żadnego zła - przeciwnie, wydają się wyrażać czułość i troskę, i... tę deklarowaną przez Singa miłość. Yue-lung jest zdania, że zupełnie na to nie zasługuje. Ktoś, kto nie kocha, sam nie będzie kochany - usłyszał kiedyś te słowa i wierzy, że są prawdą. A jednak Sing twierdzi, że go kocha... i daje temu wyraz całym sobą: gestami, spojrzeniem, uśmiechem. Postępuje, jakby Lee Yue-lung był jego największym skarbem i największym szczęściem. Yue-lungowi nie mieści się to w głowie, nieważne jak mocno stara się to zrozumieć. Nikt mu nigdy nie powiedział, że uczuć nie ma sensu racjonalizować. Jednocześnie wszystko to napełnia go coraz silniejszym poczuciem winy. Oto mijają dni i tygodnie, a Sing zadowala się tylko tymi drobnymi przejawami czułości i nie sięga po więcej, choć niewątpliwie ma na to ochotę: można to poznać po drżeniu jego mięśni i szybkim oddechu czy wręcz wyczuć fizycznie, kiedy zdarzy się, że ich ciała się zetkną. Yue-lung mówił całkiem serio, gdy oferował siebie - myślał, że pójdą do łóżka, Sing zrobi swoje i zaspokoi się. Byłoby to takie proste i sensowne, i jedyne słuszne w tej sytuacji... a tymczasem Sing wbił sobie do głowy coś zupełnie innego. Jak długo wytrzyma? Im więcej upływa czasu, tym bardziej Yue-lunga zaczyna rozstrajać taki stan rzeczy. Opanowanie Singa drażni go, ale jednocześnie powoduje coś na kształt... zmartwienia? Nie może oprzeć się poczuciu, że Sing się męczy... że naraża się na własny dyskomfort, stawiając jego, Yue-lunga, na pierwszym miejscu. Wkrótce te dwie emocje przesłaniają wszystko inne i Yue-lung zdaje sobie sprawę, że tylko w jeden sposób może się od nich uwolnić: musi doprowadzić do tego, by Sing wreszcie się złamał. Myśl ta zaczyna go prześladować z siłą obsesji i w końcu postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, na ile ma po temu możliwości. Sztuki subtelnego uwodzenia nauczył się świetnie w ciągu ostatnich lat. Wie z doświadczenia, że nawet mężczyźni, którzy mają ochotę na innych mężczyzn, nie protestują przeciw kobiecej aparycji kochanka, a wręcz przeciwnie. Yue-lung był wielokrotnie przekazywany w ręce mężczyzn w różnym wieku i z różnym zapleczem, ale każdorazowo jego delikatny wygląd, damskie ubranie, upięte włosy i makijaż doprowadzały ich do szaleństwa i wywoływały taką samą żądzę. Nie sądzi, by Sing był wyjątkiem - dlatego też teraz odnawia znajomość z zapomnianymi na dłuższy czas wzorzystymi fatałaszkami oraz kosmetykami. Uzmysławia sobie przy okazji, że po blisko roku przerwy pielęgnowanie swojej wewnętrznej kobiety wciąż sprawia mu przyjemność. Kiedy Sing pierwszy raz widzi go w odmienionej wersji - pewnego kwietniowego poranka przy śniadaniu - robi się zupełnie czerwony i całkowicie oniemiały, a następnie odwraca wzrok i przełyka ślinę. Nie protestuje jednak przeciw temu wizerunkowi w żaden sposób, a Yue-lung wie, że trafił w dziesiątkę. Wygląd jest zresztą tylko jednym ze środków mających na celu doprowadzić Singa na skraj wytrzymałości - równie ważne, a może nawet ważniejsze, jest zachowanie. Sugestywne spojrzenia spod półprzymkniętych powiek i zza podkręconych rzęs, rzucane ponad stołem czy z drugiego końca pokoju. Wodzenie palcem po krawędzi kieliszka albo w górę i dół nóżki. Rozchylanie ust i przesuwanie koniuszkiem języka po wargach. Wystudiowane, miękkie ruchy i zerkanie przez ramię. Yue-lung od dawna wie, że jest dla innych piękny i pociągający, ale chyba pierwszy raz w życiu tak mocno zależy mu na skutku, jaki chce za pomocą tego osiągnąć. Zupełnie się nie udaje. Choć jego zabiegi ponad wszelką wątpliwość sprawiają, że Sing jest podniecony do granic - rumieniec nie schodzi z jego twarzy, język mu się plącze, a spojrzenie co i rusz ucieka w bok - to wciąż ma wystarczająco siły woli, by nie ulec pożądaniu. Jedyne, co Yue-lungowi udało się osiągnąć - przy czym nie jest to żadne osiągnięcie, tylko kompletna porażka - to że jak nożem uciął skończyły się wszystkie czułości. Sing po prostu nie odważa się go dotknąć... nie odważa się nawet zbliżyć do niego bardziej niż na dwa metry. Jest to okropnie frustrujące. Fatałaszki powędrowały więc z powrotem do szafy, a kosmetyki zostały ponownie schowane. Yue-lung usiłuje sobie mówić, że przynajmniej spróbował, jednak marna to pociecha, bo przyzwyczajony jest, że jego działania przynoszą raczej sukces. Sing dopiero po kilku dniach godzi się ponownie zająć się jego włosami, ale musi minąć jeszcze trochę, zanim wróci do wcześniejszych pieszczot. Do tego czasu Yue-lung zdążył się za nimi porządnie stęsknić. - Nie doceniasz mnie - słyszy pewnego dnia wyszeptane przy porannym czesaniu wprost do ucha. - Najwyraźniej nie - odpowiada równie cicho, choć w pierwszym odruchu chciał się oburzyć i protestować. - Dlaczego nie chcesz? - Chcę - mówi po prostu Sing, a potem dotyka ustami jego skroni. - Kiedyś na pewno. - Teraz byłoby lepsze niż kiedyś - zauważa Yue-lung mrukliwie. - Kiedyś - powtarza Sing. Porażka nie oznacza, że Yue-lung złożył broń. Skoro seksapil nie zadziałał, trzeba spróbować innej metody i tym razem użyć głowy - przecież sam uważa swoją inteligencję za większy atut niż urodę. Soo-ling jest szczęśliwy, że ten koszmar się skończył. Znaczy się... może nie do końca koszmar, bo w sumie było na co popatrzeć, niemniej jednak Yue-lung w wersji upiększonej mocno nadwerężył granice jego wytrzymałości. Soo-lingowi już wcześniej wydawało się, że przebywa w ciągłym podnieceniu, jednak okazało się, że mogło być jeszcze gorzej. Yue-lung w makijażu był tak cholernie pociągający, że Soo-ling musiał użyć całej swojej siły mentalnej, by nie poddać się namiętności i nie rzucić się na niego. Nie miał pojęcia, że jest aż tak opanowany, jak to człowiek potrafi się dowiedzieć nowych rzeczy o sobie... Jest jednak pewny, że gdyby trwało to dłużej, wreszcie by się złamał. Nie chodzi nawet o wygląd, tylko o całokształt - kto jak kto, ale Lee Yue-lung wie, jak doprowadzić człowieka do ostateczności. Soo-ling powinien być wdzięczny, że nie padł ofiarą jego uroku wcześniej. Wystarczy, że teraz musiał co i rusz zaspokajać się na własną rękę... Yue-lung - ten przebiegły, przerażająco piękny wąż - musiał go testować. Być może dla własnej satysfakcji, być może nie mógł oprzeć się chęci wykorzystania sytuacji i rzucenia go na kolana... Cóż, to by było do niego podobne i tylko tego Soo-ling mógł się spodziewać. Czasem jednak zastanawia się, czy Yue-lung w ten sposób nie dawał mu do zrozumienia, że jest... gotowy? Nie, to by było zbyt piękne - a przede wszystkim zbyt szybkie. Soo-ling jest dziwnie pewny, że człowiekowi zajmuje trochę dłużej niż ledwie kilka tygodni pokonanie własnych fobii i innych... traum. Inna sprawa, gdyby Yue-lung choćby go dotknął - ale jego działanie nastawione było przecież tylko na sprowokowanie Soo-linga, by dotknął jego. Soo-ling wie doskonale, że gdyby Yue-lung go dotknął, wówczas nie pomogłyby żadne argumenty, żadne racjonalizowanie, żadne szlachetne pobudki - jego siła woli zniknęłaby jak zdmuchnięta i nic nie powstrzymałoby go przed odpowiedzią na ten dotyk. Choć zaczął się maj, w ich sytuacji nic się nie zmienia. Yue-lung na szczęście nie podjął dalszych prób uwiedzenia go, zaś sam Soo-ling... cóż, jest szczęśliwy i każdego dnia upaja się tym szczęściem, choć nie ma pojęcia, co z tego wszystkiego wyniknie. Nie chce jednak zastanawiać się nad odległą przyszłością - skupia się tylko na chwili obecnej, nie wybiegając myślami dalej niż do momentu, w którym zdoła przekonać Yue-lunga o pełni swoich uczuć. Nie rozważa więc, jak to, co się właśnie dzieje, wpłynie na ich życie - życie przywódcy mafii i życie szefa gangu. Nie zawraca sobie głowy pytaniami, czy to wszystko jest normalne i jak naprawdę powinno się rozwijać. Przede wszystkim nie dochodzi, czy ktoś miałby coś przeciwko. To, co robią, dotyczy tylko ich dwóch. Czasem jednak łapie się na zawstydzającej myśli, że chciałby wziąć Yue-lunga na randkę. Zwykle wtedy siada i czeka, aż mu przejdzie. Świadomość, że znów mogliby wpaść na jego matkę, pomaga szybko przegnać z głowy takie niemądre idee. Oczywiście pozorny spokój trwał tylko chwilę, ale Soo-ling sam jest sobie winien. Któregoś wieczoru, kiedy po powrocie z siłowni wypija przygotowaną herbatę, jego wytrzymałość... nie, jego cierpliwość zostaje wystawiona na poważną próbę - i to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Mija tylko kilka chwil, kiedy zaczyna czuć, że z jego organizmem dzieje się coś dziwnego. Nie, nie dziwnego - z tym konkretnym doznaniem zdążył się już dobrze poznać - po prostu tak nagła fala pożądania, która bierze go w posiadanie, nie jest normalna. Jego serce zaczyna walić tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi. Brakuje mu powietrza, gdy jego oddech staje się prędki. W ustach robi mu się zupełnie sucho i przestaje wyraźnie widzieć. Czuje słabość, jakby znikła cała jego siła... jakby cała jego energia - i czucie - skupiły się tylko w jednym punkcie ciała. Jest tak podniecony, że sprawia mu to ból - i nie pragnie niczego innego jak rozładować to podniecenie. Dopiero po momencie udaje mu się zebrać myśli na tyle, by połączyć fakty, bo jego mózg zmienił się w rozgotowany makaron. - Coś mi podałeś - mówi do Yue-lunga, który właśnie wszedł do pokoju, choć tak naprawdę ma ochotę jęknąć... zwłaszcza że Yue-lung ubrany jest tylko w cienki szlafrok. - Niech cię wszyscy diabli, ty cholerny draniu... Jak mogłeś mi to zrobić...? Yue-lung nie odpowiada, siada natomiast na oparciu kanapy i patrzy mu w oczy przeciągle, a Soo-lingowi wydaje się, że widzi w jego wzroku zaproszenie. Nie może powstrzymać jęku, choć jednocześnie chce mu się płakać... zaraz jednak to wrażenie ulatnia się, wypalone przez żądzę, tak jak gniew sprzed chwili. Wkrótce nie zostaje nic poza żądzą. Yue-lung nachyla się ku niemu, łaskocząc włosami jego przedramię, jest tak blisko, że można czuć jego zapach. Soo-ling zaciska zęby, wbija palce w tapicerkę, ale nie może odwrócić wzroku. Niczego nie pragnie bardziej niż unieść ręce, ściągnąć Yue-lunga na kolana i całować, a potem wedrzeć się w niego i zaspokoić pożądanie. Pragnie tego, jak nie pragnął nigdy wcześniej, nie jest w stanie myśleć o niczym innym. Ma wrażenie, że jeśli nie podda się temu pragnieniu, umrze bolesną śmiercią, spłonie w ogniu namiętności... Yue-lung opuszcza powieki i rozchyla lekko usta, a Soo-ling myśli, że zaraz się udusi albo rozpadnie na kawałki, albo... Ostatkiem sił... nie, jakąś rezerwą, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy, zrywa się z kanapy i wybiega z pokoju, choć nogi ma jak z waty, a w głowie mu się okropnie kręci. Niemal na oślep pędzi do łazienki na końcu korytarza, by sobie ulżyć, a kiedy to nie pomaga - kiedy wciąż czuje obezwładniające podniecenie - wchodzi pod prysznic i odkręca zimną wodę, pod której strumieniem stoi przynajmniej kwadrans, usiłując nie myśleć o niczym. Kiedy wreszcie zakręca kurek, jest mu trochę lepiej, jednak wciąż czuje mrowienie pod skórą... i nie mija chwila, gdy jego ciało znów chce rozkoszy, bo ta przeklęta substancja wciąż jest w jego organizmie. Nie zostaje mu nic innego jak zajęcie się tym. Aż do skutku. - Sing...? Soo-ling tłumi jęk. Z Yue-lungiem za drzwiami nie ma szans na uspokojenie... - Idź sobie! - Sing, przepraszam... - w głosie Yue-lunga słychać skruchę, która nic a nic nie pomaga. - Ty durny idioto...! Naprawdę tak bardzo... chcesz... żebym cię zgwałcił?! Idź sobie... bo będę tu musiał zostać... przez resztę życia... ty cholerny sukinsynu...! - woła na rwącym się oddechu, nie przerywając czynności. Ma nadzieję, że chociaż ten argument zadziała. Zadziałał, ale dopiero po jakiejś godzinie Soo-lingowi udaje się odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, a godzina ta ciągnęła się niczym cała wieczność. Ma wrażenie, że przynajmniej na miesiąc ma dość jakichkolwiek cielesnych przyjemności. Powinien się cieszyć, że nic mu nie odpadło ani niczego sobie nie zwichnął. Czuje się zupełnie zmaltretowany - tak na ciele, jak i duszy - i jedyne, czego pragnie, to spać. Spędza tę noc na kanapie w pokoju na dole. Z bardzo wielu powodów woli trzymać się od Yue-lunga z daleka. Nad ranem Yue-lung wciąż wygląda na odpowiednio skruszonego, choć Soo-ling ma problem, żeby wierzyć w jego dobrą wolę i poczucie winy. Czego się jednak spodziewał? Lee Yue-lung nie przestanie być sobą tylko dlatego, że ktoś się w nim zakochał. Ogólnie rzecz biorąc, atmosfera przy śniadaniu jest napięta i posiłek upływa im w milczeniu. - Dlaczego ciągle mnie odrzucasz? - pyta wreszcie Yue-lung. - Wiesz, jak ja się z tym czuję? Soo-ling patrzy na niego z niedowierzaniem. Jego złość roziskrza się na nowo. - A wiesz, jak ja się czuję z tym, że napoiłeś mnie jakimś piekielnym afrodyzjakiem? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Więc ani się waż robić z siebie ofiarę. Yue-lung kuli się na swoim miejscu, a Soo-ling czuje, że jego gniew znika, zanim na dobre się pojawił. Jasne, wciąż jest zły za wczoraj, ale... Nic nie poradzi na to, że go kocha. A kiedy się kocha, wówczas człowiek chce się skupić chyba tylko na tych dobrych sprawach. - Słuchaj, to nie tak, że cię nie chcę, okej? - mówi, tłumiąc westchnienie. - Wiesz o tym przecież. Wiesz, że cię pragnę. Od miesięcy myślę tylko o tym. Po prostu... Po prostu to nie może być tak. Obiecaj mi, że nigdy więcej nie będziesz mnie próbował zmusić do zrobienia tego. Nie chcę żadnego przymusu, rozumiesz to? Zrobimy to, kiedy obaj będziemy gotowi, nie wcześniej. W przeciwnym razie nigdy ci nie wybaczę... Nie, sobie nie wybaczę. Okej? - Skąd wiesz, kiedy ja będę gotowy? - pyta Yue-lung z urazą. - Będę wiedział - odpowiada Soo-ling spokojnie. - Więc... proszę cię. Tylko o to jedno. Yue-lung zerka na niego przelotnie, a potem znów patrzy w bok. Wreszcie kiwa głową. - Dobrze - mówi cicho i z jakąś rezygnacją. - Kiedy obaj będziemy gotowi. Kiedyś. Może. - Potem znów na niego spogląda. - Ty jesteś gotowy cały czas. Szkoda, że to się nie udziela. - Może kiedyś się udzieli - rzuca Soo-ling, czując, że się rumieni, i wbija wzrok w stół. Znów zapada cisza, choć teraz nie wydaje się tak niezręczna jak jeszcze przed chwilą, bo udało im się na nowo rozpiąć wypracowaną przez ostatnie tygodnie nić intymności. Poza tym... Soo-ling wciąż jest beznadziejnym optymistą, który widzi tylko to, co najlepsze - teraz na przykład zdaje mu się, że Yue-lung naprawdę chciałby się z nim kochać... - Do tego czasu - głos Yue-lunga ponownie przerywa jego zamyślenie - dlaczego czegoś z tym nie zrobisz? Mam na myśli ze swoją gotowością. Męczysz się tylko. - Przecież robię - mamrocze Soo-ling. - Przynajmniej kilka razy na dzień. - Pytam, dlaczego nie zrobisz tego z kimś innym - mówi Yue-lung kategorycznym tonem. Soo-ling podrywa głowę. Ma wrażenie, że nawet wczorajsze zajście nie zabolało go tak mocno jak ta uwaga. Z kimś innym...? Jak Yue-lung mógł to w ogóle zaproponować? - Nie jestem psem w rui - stwierdza z godnością, która może nie pasuje do samego tematu rozmowy. - Poza tym... Chciałbyś, żebym to zrobił z kimś innym? - pyta z niedowierzaniem. Yue-lung odwraca wzrok, co jest dla Soo-linga wystarczającą odpowiedzią. - Męczysz się przecież - powtarza tylko, ale teraz jego głos jest znacznie słabszy. - Poradzę sobie z tym sam. Jak długo będzie trzeba - zapewnia Soo-ling, czując jakąś radość i ulgę... pierwsze pozytywne emocje od wczorajszego wieczora. Robi mu się tak dobrze, że musi się uśmiechnąć. Kiedy Yue-lung znów na niego zerka, mówi z pełnym przekonaniem: - To oczywiste, że sobie poradzę, bo... Kocham cię i chcę, żebyś był moim pierwszym.
|