Yue-lung zastanawia się, ile czasu jeszcze upłynie, zanim oduczy się sabotować własne szczęście. Nie może nie zauważyć, że cały czas postępuje w oparciu o ten sam schemat: prędzej czy później wyskakuje z czymś, co wystawia na próbę jego relację z Singiem. Pewnie takie postępowanie można tłumaczyć najróżniejszymi lękami i innymi psychicznymi głupotami - przede wszystkim niewiarą, że to mogłoby trwać, jak również nienawiścią do samego siebie i poczuciem, że nie zasługuje na miłość. Zrobienie krzywdy to przecież najlepszy sposób na odepchnięcie od siebie drugiego człowieka, choć świadomie niczego nie pragnie bardziej jak tego, by Sing przy nim został. Może jest masochistą. Albo sadystą. A może nawet jednym i drugim, co jest najbardziej prawdopodobne. Znów potraktował Singa źle, choć pozornie chciał dobrze. Tak naprawdę nie podobało mu się, że to Sing ma w tej sytuacji kontrolę, a nie on. Skłonność, by wszystko było tak, jak sam sobie zażyczy, wciąż w nim tkwi. Nie jest w stanie ścierpieć, że ktoś może postępować po swojemu. Nawet więc Singa próbował złamać, bez żadnego względu dla jego woli... tak jak przez całe lata - przez całą pieprzoną dekadę - łamano jego. Czy można upaść jeszcze niżej? Po raz kolejny obiecuje samemu sobie, że więcej tego nie zrobi... ale zupełnie nie jest przekonany, że może ufać własnym obietnicom. Boi się, że kiedy przyjdzie następny raz, nie będzie o nich pamiętał albo uzna, że w danej sytuacji nie mają znaczenia. Jednak obiecał też Singowi. Może więc najwyższy czas, by - zamiast nieustannie testować ich więź i próbować ją zerwać, zamiast robić krok naprzód, a potem trzy w tył - skończyć z takimi zagraniami i przekonać się, jak daleko mogą razem dotrzeć? Bo jaki ma sens pozwalanie, by przeszłość wciąż na niego wpływała, skoro można się skupić na teraźniejszości i być może nawet przyszłości? Wiedział to nawet Sing - powiedział mu przecież już ponad rok temu... Świadomość, że są z Singiem już rok... znaczy się, um, że Sing jest w jego życiu już tak długo - i tak bardzo - nie przestaje go zdumiewać. Może kiedy upłynie następny rok, będzie w stanie zaakceptować tę ich przyjaźń... i to, że Blanca jednak miał rację, mówiąc o "człowieku, który pokocha i będzie się troszczył". Wtedy nie wierzył mu ani trochę. Skoro o Blance mowa - pojawił się pewnego dnia z przeprosinami. Yue-lung kompletnie nie wiedział, o co mu chodzi, ale po wyjaśnieniach zrozumiał przynajmniej to, dlaczego Sing tak bardzo chciał się ochroniarza pozbyć. Same przeprosiny skwitował stwierdzeniem, że nic się przecież nie stało... a dla siebie zachował, że gdyby nie interwencja Blanki, sytuacja być może nie rozwinęłaby się tak, jak się rozwinęła. Być może po dziś dzień nie wiedziałby, co Sing do niego czuje. Straszna myśl. Przez kolejne tygodnie daje z siebie wszystko, by nic nie robić... znaczy się, by nie robić żadnych głupot. Nie próbuje kusić Singa, nie stara się go do siebie zrazić, nie testuje ich przyjaźni. Jest niemal biernym odbiorcą uczuć... i pławi się w nich niczym w słońcu. Pozwala na nie i pozwala sobie czerpać z nich siłę. Odgania niepewność i złe scenariusze, a w zamian skupia się na optymizmie. Nie jest to łatwe - nie jest łatwe nie bać się - ale podejmuje wysiłek. Wszystko to sprawia, że ma w całokształcie dobre samopoczucie i dni mijają mu... lekko i przyjemnie. Powoli zaczyna pojmować, dlaczego tak ważne jest, by mieć "człowieka, który kocha i się troszczy": świadomość istnienia kogoś takiego, w dodatku obecnego na co dzień, służy jako pozytywny przekaz, że nawet ktoś tak podły jak Lee Yue-lung ma w sobie coś, co wyzwala cieplejsze uczucia. Miłość - jeśli się ją zaakceptuje - pozwala wierzyć, że nie jest się najgorszym stworzeniem na świecie... pozwala choć trochę lubić samego siebie. Sing w dalszym ciągu nie szczędzi mu czułości i Yue-lung wkrótce zupełnie się do nich przyzwyczaja. Przelotne uściski zmieniają się w dłuższe chwile, gdy Sing trzyma go w objęciach, zaś pocałunkami pokrył już chyba wszystkie fragmenty niezasłoniętej ubraniem skóry. Pieszczoty te są beznadziejnie romantyczne, ale chyba właśnie o to chodzi: by nie wyrażały pożądania, tylko tkliwość - by nie stanowiły zagrożenia, tylko wzmagały poczucie bezpieczeństwa. I tak się też dzieje, bo Yue-lung zdaje sobie sprawę, że na przestrzeni tych tygodni czy już nawet miesięcy rzeczywiście oswoił się z dotykiem dłoni i warg Singa na swoim ciele. Doszło nawet do tego, że czasem siada obok i opiera głowę na jego ramieniu, jakby samemu domagając się kontaktu - i zawsze go otrzymuje. W czerwcu jednak zdarza się coś, co wstrząsa nim do głębi i przypomina, że życie częściej bywa okrutne niż nie. Ma to miejsce pewnego deszczowego dnia, gdy wraca od potencjalnego partnera biznesowego - na tyle ważnego, że wypadało mu złożyć wizytę. Kiedy limuzyna jedzie przez spowite wilgocią miasto, a Yue-lung śledzi wzrokiem przesuwające się za oknem domy, parki i ludzi, jego oczy na moment zatrzymują się na postaci, którą rozpoznaje od razu, choć nigdy nie spodziewał się jej więcej zobaczyć. Okumura Eiji siedzi na ławce na skraju parku, nie przejmując się deszczem; w ogóle nie wydaje się przejmować otaczającym go światem. Jego twarz jest niczym maska, zastygła w obojętności, a w jego oczach nie ma życia. Wkrótce znika, gdy samochód ponownie rusza z miejsca, jednak widok jego zgarbionej sylwetki - uosobienie martwej rozpaczy - zdążył się wryć w umysł Yue-lunga, jakby został wypalony pod jego powiekami, pozbawiając sił i powodując uczucie potwornego zimna. Yue-lung wraca do domu, jednak zupełnie nie może otrząsnąć się z wrażenia, jakby na zawsze uciekło z niego całe ciepło. Jest jak skamieniały, przygnieciony ciężarem, w którym rozpoznaje smutek, żal, uczucie winy - i strach. Świadomość, że to on stworzył tego Eijiego, wbija się w niego z cierpieniem - po raz pierwszy w życiu, bo dopiero teraz to zobaczył i zrozumiał. Wtedy, rok temu, wiadomość o śmierci Asha nie wywołała w nim żadnej reakcji... jednak przez ten rok - teraz staje się tego świadom - zmienił się przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że wyglądałby tak samo jak Eiji, gdyby stracił Singa. I wie, że byłoby to największym złem świata. Kiedy Soo-ling wraca z siłowni, zastaje Yue-lunga w spowitej już cieniem wieczoru sypialni. Yue-lung siedzi na łóżku bez ruchu, ubrany w garnitur, i wpatruje się przed siebie. Soo-linga ogarnia niepokój, jednak wtedy Yue-lung zdaje sobie sprawę z jego obecności, gdyż unosi głowę i na niego patrzy, a w jego oczach jest tylko rozpacz. Zanim jednak Soo-ling zdąży się zupełnie przerazić i zapytać, co się stało, słyszy wypowiedziane szeptem: - Sing... Jest mi źle. Soo-ling dawno nie widział go tak przygnębionym - na pewno nie w ostatnich tygodniach, wypełnionych tylko radością i nadzieją - i widok ten chwyta go za serce. Waha się tylko przez moment, a potem siada obok niego na łóżku i obejmuje, przyciskając do piersi i pragnąc zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Yue-lung opiera czoło na jego ramieniu i po prostu pozwala się tulić. Siedzą tak, nic nie mówiąc, a Soo-ling rozkoszuje się tą chwilą, choć jednocześnie przejmuje się złym samopoczuciem, którego jest świadkiem. Wie, że oddałby wszystko, wszystko, by sprawić, że Yue-lung już nigdy nie będzie cierpiał. Wreszcie ciszę ponownie przerywa tylko trochę mocniejszy od szeptu głos: - Widziałem dziś Eijiego. Soo-ling zastyga zupełnie. Wiedział oczywiście, że Eiji wrócił do Nowego Yorku już w zeszłym roku, jednak nie miał dość odwagi, by się z nim zobaczyć. Jak więc Yue-lung...? - Widziałem go za oknem samochodu, tylko na chwilę - mówi dalej Yue-lung, jakby czytał jego myśli. - To było... Sing, nienawidzisz mnie? Soo-ling mruga z zaskoczeniem. - Przeskoczyłeś kilka linijek - stwierdza, usiłując połapać się w toku myślenia. - Nienawidzisz mnie za to, co wtedy zrobiłem? - powtarza jednak pytanie Yue-lung, wciąż z twarzą wciśniętą w jego bark. - Nie nienawidzę cię - odpowiada Soo-ling niemal automatycznie. - Mówiłem to wiele razy. - Ja za to nienawidzę samego siebie - mówi Yue-lung nienaturalnie spokojnym tonem. - Bez powodu zniszczyłem życie ludziom, którzy nic mi nie zrobili. Wykorzystałem twoich chłopaków, przyczyniłem się do śmierci Asha, sprowadziłem rozpacz na Eijiego... - Przestań... - Soo-ling usiłuje przerwać ten potok słów, ale Yue-lung nie przestaje. - Wtedy zupełnie o tym nie myślałem - kontynuuje, jakby go nie słyszał. - Wydawało mi się, że mam prawo, że tak będzie sprawiedliwie, ale tak naprawdę chciałem tylko wszystko niszczyć. Dopiero teraz, kiedy zobaczyłem Eijiego, rozumiem, jakim byłem... jakim jestem potworem. Powiedziałeś wtedy, że nigdy mi nie wybaczysz... Masz zupełną rację. - Przestań...! - nakazuje Soo-ling i wciąż nie odnosi efektu. - Pamiętasz, jak wtedy się na mnie wściekłeś? Kiedy powiedziałem ci, że wina za śmierć Asha spada na Eijiego, nie na ciebie? Kiedy zarzuciłem ci bycie świętym, męczennikiem? Czy już wtedy... Sing, czy wtedy chciałeś chronić także... nawet mnie? Bo to nie ten list Eijiego, który zaniosłeś Ashowi, był przyczyną. A Lao też był tylko ręką, która zadała cios. To moje pragnienie, by zadać im cierpienie, stało za wszystkim... Wiedziałeś to? Już wtedy? - Zamkniesz się wreszcie?! - Soo-ling ostatkiem sił powstrzymuje się, by nim nie potrząsać. Yue-lung w końcu milknie, a Soo-ling usiłuje uspokoić wzburzenie. Jest rozgoryczony... i zły na samego siebie. Tak długo pragnął, by Yue-lung zdał sobie sprawę z własnych błędów - jednak teraz, kiedy najwidoczniej tak się stało, sprawia mu to jedynie dyskomfort, bo jest tak bolesne. Teraz pragnie tylko szczęścia ukochanej osoby, nigdy cierpienia, nieważne jak by było szlachetne. Myśl, że Yue-lung spędził godziny, dręcząc się tym, jest nie do zniesienia. - Po co do tego wracać? - pyta z irytacją, a potem już nie może powstrzymać kolejnych słów, w które wkłada całą siłę przekonywania. - Nic nie poradzimy na to, co się stało, nie ma sensu o tym mówić. To wszystko jest przeszłością. - Przełyka na wspomnienia, które napełniają go wstydem. - Może i wtedy powiedziałem, że ci nigdy nie wybaczę, ale... Ale liczy się to, co jest teraz, a teraz wiem, że jesteś dla mnie najważniejszym człowiekiem, bez względu na wszystko. Więc nie myśl o tamtym... tak jak ja nie myślę. Co się stało to się nie odstanie, możemy to jedynie zaakceptować. Jesteśmy tylko ludźmi, więc nie myśl o sobie tak źle. - Po tym wszystkim wciąż uważasz mnie... za człowieka? - słyszy głos, który prawdopodobnie miał być ironiczny, ale gdzieś po drodze się załamał... I dobrze, bo ten wcześniejszy, pozbawiony emocji ton w kontraście z rozdzierającą treścią był okropny, wywoływał przerażenie i zadawał jeszcze większy ból. - A za co mam cię niby uważać? - odpowiada Soo-ling z miejsca. Yue-lung kuli się w jego objęciach i przez dłuższą chwilę nic nie mówi. Soo-ling obejmuje go jeszcze mocniej, jakby już nigdy nie chciał go wypuścić, by zapewnić mu bezpieczeństwo. - Sing... Dlaczego ja? - pyta wreszcie Yue-lung cichutko; wydaje się walczyć z płaczem. Soo-ling ma niespodziewaną ochotę się uśmiechnąć. - Nie mam pojęcia. Nie da się zrozumieć uczuć. Nie ma pojęcia, dlaczego Lee Yue-lung stał się dla niego tym, czym się stał. Gdyby miał wyjść z jakąś odpowiedzią, powiedziałby, że sprawiło to właśnie odkrycie człowieka w tym - pod każdym względem strasznym - stworzeniu. Nie zamierza jednak o tym teraz rozmawiać, więc milczy, tuląc w objęciach swój największy skarb i ciesząc się, że może to robić. Siedzą tak długą chwilę, nic więcej nie mówiąc, aż w pokoju robi się zupełnie ciemno. Soo-lingowi wreszcie udaje się uspokoić po wcześniejszym zdenerwowaniu - jego serce zwolniło, a oddech się wyrównał... i to mimo że spędził ostatnie pół godziny, trzymając w ramionach człowieka, którego pragnie całym sobą i o którym nie przestaje myśleć nawet na chwilę. A teraz, gdy zdał sobie z tego sprawę, oczywiście znów staje w ogniu, a jego ciałem wstrząsa dreszcz. Wie, że powinien się odsunąć... ale nie jest w stanie, zwłaszcza gdy - zauważa to - Yue-lung wczepił się palcami w jego koszulkę. Jak miałby przerwać ten niezwykły moment zjednoczenia? Wydaje mu się to zupełnie niewykonalne. Przypomina sobie jednak, że ta bliskość może mieć złe skutki. Nigdy dotąd tak długo oni... - Jesteś ze mną jeszcze? - pyta cicho, błagając w myślach, by odpowiedź nadeszła. Na szczęście Yue-lung potwierdza pomrukiem swoją obecność, a Soo-ling usiłuje zebrać myśli na tyle, by odnotować w pamięci kolejny zaliczony etap planu... jednak świadomość celu, który chce osiągnąć, rozpala go jeszcze bardziej. Zagryza wargi, by powstrzymać jęk. - Sing... - szepce Yue-lung. - Powiesz mi to jeszcze raz? I z jakiejś przyczyny Soo-ling wie od razu, o co mu chodzi. Jego serce znów zalewa czułość. - Kocham cię - mówi w jego włosy, z miejsca zapominając o wszystkim innym. - Tak jak mówiłem, jesteś świętym - mamrocze Yue-lung, a Soo-linga cieszy ton jego głosu, z którego zniknęła już wcześniejsza rozpacz. - Dlaczego? - pyta, może nawet bardziej po to, by podtrzymać tę lżejszą atmosferę. - Dajesz tak wiele, a... oczekujesz w ogóle czegoś w zamian...? "To chyba normalne w miłości?" - myśli Soo-ling, ale na głos mówi: - Cokolwiek dostanę w zamian, będzie okej. Yue-lung prycha z niezadowoleniem, choć jego palce zaciskają się mocniej na ubraniu Soo-linga. W następnej chwili unosi z jego ramienia głowę, zamiast jednak odsunąć się - jak Soo-ling się spodziewa - wyciąga szyję i dotyka wargami jego ust. Soo-ling ma wrażenie, jakby jego serce zatrzymało się na moment, a potem eksplodowało w piersi, wypełniając ją słodkim bólem. Potem zaczyna do niego docierać, co się właśnie stało. Zaciska dłonie na ramionach Yue-lunga w ostatniej próbie zachowania kontroli, wie, że powinien to przerwać, póki jeszcze jest w stanie myśleć, bo za minutę, za sekundę straci panowanie i doprowadzi do tragedii... ale nie jest w stanie odsunąć go od siebie, nie jest w stanie nic zrobić, bo Y u e - l u n g g o c a ł u j e i Soo-ling nie wyrzekłby się tej chwili, nawet gdyby od tego zależało jego życie, to i kilka następnych. Unosi ręce, by objąć dłońmi jego twarz. Jego palce drżą, właściwie trzęsie się cały, a jego skóra zdaje się płonąć. Jest mu gorąco i brakuje oddechu, a w głowie się kręci, jakby miał stracić przytomność, jednak nie przerywa tego pocałunku, który jest niczym więcej jak dotykiem warg. Wsuwa palce we włosy Yue-lunga, a potem przyciąga go bliżej. Yue-lung drży obok niego, Soo-ling słyszy jego szybki oddech. W jego głowie wciąż tli się myśl, że powinien przestać... ale wtedy Yue-lung otwiera usta i nie ma już powrotu. Soo-ling wydaje jęk frustracji, a potem przyjmuje zaproszenie i zagłębia się w pocałunek. Nie ma pojęcia, co robi i czy robi dobrze, ale teraz żadne pojęcie nie jest mu potrzebne, kieruje się instynktem. Usta, które wychodzą mu naprzeciw, są gorące i wilgotne, i ponad wszelką wątpliwość żywe. Górna warga, dolna warga, język, wnętrze... poznaje je i smakuje, i nie chce się od nich odrywać, pragnie tu zostać, pragnie, by zawsze były jego częścią. Jest mu tak dobrze, że mógłby właściwie umrzeć i niczego by nie żałował, ale umieranie jest ostatnim, na co ma teraz ochotę. Z jakiej racji miałby się wyrzec takich rozkoszy? A z tą myślą przychodzi inna: chce więcej... jeszcze więcej... i wie, że może dostać, bo Yue-lung... Odrywa się od niego - nigdy nie zrozumie, jakim cudem zdołał - i nabiera haust powietrza. W pokoju jest ciemno, więc nic nie widzi, ale Yue-lung wydaje się wiedzieć. - Jestem tutaj, Sing - szepce. - Jestem z tobą... I Soo-ling nie potrzebuje nic więcej, by ponownie przycisnąć go do siebie i całować jak opętany, zdecydowany już nigdy nie przerywać, bo trafił do raju. Całuje i pieści, powtarzając słowa miłości... aż ciało w jego ramionach nagle traci napięcie, stając się bezwładną masą.
|