Soo-ling nigdy wcześniej nie czuł się tak szczęśliwy jak tego ranka, gdy budzi się w zmiętej pościeli i widzi obok śpiącego Yue-lunga, a wydarzenia nocy wracają do niego w wyrazistym wspomnieniu. Wie, że będzie tę noc pamiętał do śmierci. To była noc śmiechu i łez, noc dawania i otrzymywania, noc radości i rozkoszy, noc zjednoczenia i spełnienia. To, co Yue-lung i on ze sobą zrobili, było wstrząsające, niewiarygodne i ponad wszelką wątpliwość dobre. Przez jego głowę przebiega myśl, czy mógłby jeszcze coś w życiu osiągnąć. Właściwie dochodzi już południe, gdyż położyli się, kiedy świtało. Dopiero wtedy nasycili się sobą na dobre, zużywając ostatnie siły. Biorąc pod uwagę jego kondycję, Yue-lung był prawdopodobnie znacznie bardziej wyczerpany - nic więc dziwnego, że wciąż śpi. Soo-ling nie zamierza go budzić. Podkłada ramię pod głowę i patrzy na ukochanego człowieka, przepełniony bezgraniczną czułością i dumą. I wdzięcznością za cud. Choć wszystko zaczęło się w sposób mocno perwersyjny, przerażając go niemal na śmierć - nie mógł się ruszać! - ten teatr jednego aktora szybko przemienił się we współuczestnictwo i partnerstwo. Po prawdzie teraz Soo-ling jest w stanie zrozumieć, dlaczego Yue-lungowi mogło się podobać zajmowanie się nim: w dawaniu rozkoszy jest na dobrą sprawę coś jeszcze lepszego niż w jej otrzymywaniu. Kiedy uświadomił sobie, że on sam jest w stanie sprawić przyjemność, dostarczyło mu to niezrównanej satysfakcji. To, że zdołał wypełnić obietnicę, samo w sobie liczy się najmniej - znaczenie ma to, że byli w stanie osiągnąć radość wspólnie. Jest pewną ironią, że w tym konkretnym przypadku to Yue-lung miał rację, wybierając odwagę, podczas gdy on sam uciekał ze strachu. Gdyby Yue-lung nie postawił na swoim, zajęłoby im nieskończenie dłużej dotarcie na ten etap. Soo-ling potrafi jednak uznać swój błąd i być po prostu wdzięczny. Yue-lung prawdopodobnie rzeczywiście czuł się gotowy, musi przecież znać samego siebie lepiej, niż Soo-ling kiedykolwiek zdoła go poznać. Kiedy jednak leży teraz i wpatruje się w jego uśpioną twarz - nigdy nie ma dość jego widoku - uświadamia sobie, że jednak wie o nim więcej niż trochę... i z całą pewnością więcej niż ktokolwiek inny. I nagle pojmuje, że Yue-lung potrafi użyć swoich najmocniejszych punktów nie tylko po to, by krzywdzić i brać, ale także by naprawiać i dawać, przekuwając inteligencję na pomysłowość, przenikliwość na wrażliwość, upór na odwagę, a czar na prawdziwe piękno. Nie przejmuje się tym, co mówią: że miłość zaślepia. Chce w Yue-lungu widzieć to, co najlepsze... może też dlatego, że instynktownie wyczuwa, że sam Yue-lung niewiele w sobie widzi dobrego. Soo-ling ma nadzieję, że zawsze będzie mógł być dla niego wsparciem i dostarczać przeciwwagi dla tych wszystkich negatywnych myśli i uczuć, których się w Yue-lungu domyśla. Ma zresztą wystarczająco argumentów, by przeciw nim protestować - mnóstwo przykładów i dowodów na dobro, którego był świadkiem... choćby ta ostatnia noc, która była przecież pokazem zupełnej bezinteresowności, festiwalem dawania bez myślenia o własnej korzyści. Ostatniej nocy Lee Yue-lung był tutaj dla niego i tylko dla niego. Soo-ling nie odrywa wzroku od jego śpiącej postaci i zastanawia się, czy jest w stanie kochać go jeszcze mocniej. Właściwie ciężko mu pojąć, jakim cudem jego serce jeszcze nie eksplodowało od nadmiaru uczuć. Po raz kolejny dochodzi do wniosku, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, i nie może powstrzymać uśmiechu. Chciałby, by ta chwila nigdy nie przeminęła, ale wie, że to niemądre, bo przed nimi jeszcze wiele takich. Jeśli ktoś go nazwie beznadziejnym romantykiem, to trudno. Ale jeśli ktoś w jego obecności kiedykolwiek wyśmieje znaczenie miłości, wtedy będzie bił. Na odlew i po męsku. Wreszcie Yue-lung uchyla powieki, by spojrzeć na niego zaspanym wzrokiem. Soo-ling uświadamia sobie, że ten moment bliskości - kiedy tylko leżą i na siebie patrzą - jest czymś zupełnie innym niż wszystko, co robili ostatniej nocy. Patrząc, jak wpadające do pokoju światło zapala w tamtych oczach ametystowy płomień oraz zrozumienie, czuje nagłe ukłucie niepokoju. Co jeśli Yue-lung teraz, po wszystkim, inaczej oceni sytuację i zmieni swój stosunek do niego? Co jeśli nocne wydarzenia, widziane z perspektywy dnia, będą mu się wydawać odrażające i niepotrzebne? Co jeśli uzna, że jednak wcale tego nie chciał? "Nie mów, że chcesz wszystko skończyć", prosi Soo-ling w myślach, choć wie, że jest głupi. - Czy było aż tak beznadziejnie, że masz taką minę? - pyta Yue-lung z rzadkim o poranku przekąsem. - W nocy jakoś odniosłem zupełnie inne wrażenie. A może uważasz mnie teraz za potwora, po tym jak cię rozprawiczyłem i sprowadziłem z drogi niewinności... hmm? Soo-ling mruga z zaskoczeniem. Najwyraźniej jego obawa widoczna była na jego twarzy, a Yue-lung nie mógł sobie darować, by się z niej nie ponabijać. Niedoczekanie jego. - Tobie pozwoliłbym się rozprawiczyć jeszcze ze sto razy - odpowiada zuchwale, świadom rumieńca, który wpełzł na jego twarz, mówi jednak szczerze. - Sing, to się robi tylko raz... - stwierdza Yue-lung, wywracając oczami. - Jesteś pewien? Teraz to Yue-lung jest zmieszany i milknie na chwilę, uciekając wzrokiem. - To nie w porządku, byśmy udawali, że... Byśmy zapominali o tym, co ja... - Miałem nadzieję, że sprawię, że zapomnisz - przerywa mu Soo-ling. - Widać muszę się jeszcze postarać, dużo pracy przede mną. Jeśli oczywiście tego chcesz. Yue-lung nic nie mówi, jednak jego spojrzenie, gdy znów na niego patrzy, jest tak otwarte i tak pełne emocji, że Soo-ling sam się wzrusza. - Było świetnie - mówi energicznie, bo nie chce, by nastrój stał się zbyt poważny. - Naprawdę dziękuję. Cieszę się, że to zrobiliśmy. Było świetnie - powtarza. Yue-lung wciąż milczy, wyciąga jednak w jego stronę rękę, którą Soo-ling natychmiast ujmuje, pozwalając, by ich palce się splotły. Serce bije mu mocno i szybko, a w piersi czuje takie ciepło, że znów się uśmiecha. Nigdy w życiu nie było mu tak dobrze. - Właściwie to teraz rozumiem, że można stracić przytomność w trakcie - odzywa się ponownie, siląc się na swobodny ton. - Ostatniej nocy byłem tego bliski kilka razy. - Ponoć częściej się to zdarza kobietom - mruczy Yue-lung w odpowiedzi, a potem ponownie na niego patrzy. - Sing... Naprawdę nie masz nic przeciwko robieniu tego z mężczyzną? "Chyba za późno na takie pytania...?" myśli Soo-ling, jednak głośno mówi: - Nie robiłem tego z "mężczyzną", tylko z tobą. - Znaczy się... Nie uważasz mnie za mężczyznę? - pyta Yue-lung, marszcząc brwi. - Nie o to mi chodzi... - Sing, mieliśmy włączone światło. Musiałeś zauważyć, że mimo tych włosów i całej reszty nie jestem zewnętrznie kobietą - kontynuuje Yue-lung tym samym strapionym tonem. - A jeśli nie, to na wszelki wypadek zaznaczę, że ojcem nie zostaniesz, w każdym razie nie ze mną. Przykro mi, jeśli cię to rozczarowuje, ale z naturą nie można się spierać. - Mam szesnaście lat, nie sześć - odpowiada Soo-ling przez zęby. - Ale nawet sześciolatki wiedzą, czym się różnią chłopcy od dziewczynek, więc nie wyobrażaj sobie, że... Nie puszczając jego dłoni, Yue-lung przewraca się na plecy i parska śmiechem. Nie może powstrzymać chichotu, a po chwili śmieje się na głos. Soo-ling zapomina o wszystkim, zasłuchany w ten śmiech, który jest wyrazem radości, wesołości i ulgi. Yue-lung nigdy wcześniej tak się nie śmiał i Soo-ling nagle odkrywa, że jest szczęśliwszy, niż był jeszcze przed momentem, bo ten śmiech jest dla niego najlepszym dowodem, że nie zrobił nic złego, a przeciwnie. Sam zaczyna chichotać i wkrótce śmieją się głośno obaj, jakby nie mieli żadnych trosk. W sumie nie mają. Są tylko dwoma chłopakami, przed którymi całe życie. Wreszcie Yue-lungowi udaje się opanować. Ociera łzy z kącików oczu i znów na niego patrzy. Uśmiech nie schodzi z jego twarzy i ma się wrażenie, jakby cały czas był gotów ponownie wybuchnąć śmiechem. Soo-ling to rozumie - czuje się tak samo. - Nie wiem, czy nie mam nic przeciwko "robieniu tego z mężczyzną" - wraca do tematu rozmowy - ale z całą pewnością nie mam nic przeciwko tobie - mówi cicho, ale z przekonaniem. - Nawet jeśli nie będzie z tego dzieci - dodaje z przekąsem. Ta myśl jednak, choć to trochę dziwne skojarzenie, nasuwa mu inną. - Hej, tak w ogóle... Nie uszko... Nic ci nie zrobiłem? To był pierwszy raz, może powinienem być... no, delikatniejszy... - Mam tylko trochę siniaków, ale to normalne, zagoją się. Jeśli natomiast pytasz, czy mnie uszkodziłeś w środku, to na pewno nie permanentnie - odpowiada Yue-lung, na co Soo-linga ogarnia przerażenie... które musi być widoczne na jego twarzy, bo Yue-lung dopowiada pospiesznie: - Nie, wcale nie zrobiłeś mi krzywdy! Nic a nic, po prostu źle się wyraziłem! - Na pewno? - pyta nieufnie Soo-ling. - Na pewno. Po pierwsze naprawdę nie jestem kobietą, zniosę trochę szorstkiego traktowania, a po drugie... Cóż, jestem bardziej elastyczny i odporniejszy na ból niż przeciętna osoba. - To bolało?! No tak, mogłem się domyślić. Przepraszam, nie chciałem... - Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Sing? - pyta Yue-lung, ściskając jego rękę. - Mówię, że nic mi nie jest, więc przestań mnie z łaski swojej traktować jak jakieś dzieło sztuki. Soo-ling postanawia mu uwierzyć - i w duchu obiecuje sobie następnym razem być bardziej czuły... a najlepiej dowiedzieć się tego czy owego na temat męskiego seksu. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby go zranił. Uśmiecha się, bo porównanie do dzieła sztuki jest trafne. - Hej, nie podoba mi się twoje spojrzenie - mówi Yue-lung, ściągając brwi. - Myślałem sobie, że jesteś taki piękny. Yue-lung marszczy czoło jeszcze bardziej. - Jestem rozczochrany, powinienem umyć zęby, a prysznic brałem ostatnio wczoraj - stwierdza z ironią. - Daleko mi... Soo-ling przerywa jego wypowiedź pocałunkiem. - Jesteś piękny i pociągający - mówi cicho, niemal szeptem, pochylony nad jego twarzą tak nisko, że ich nosy się stykają. - Jesteś piekielnie seksowny, Lee Yue-lung, i wiesz to dobrze. Yue-lung wpatruje się w niego osłupiałym spojrzeniem, zupełnie znieruchomiały. - To pierwszy raz, kiedy nazwałeś mnie po imieniu - szepce wreszcie, nie odrywając od niego wzroku, w którym zachwyt miesza się ze zdumieniem. - Wiem - odpowiada Soo-ling po prostu. - Masz coś przeciwko? - pyta zuchwale. Yue-lung wciąż patrzy na niego szeroko otwartymi oczami, a Soo-ling zdaje sobie sprawę, że czeka na odpowiedź z szybko bijącym sercem, bo chciałby móc go tak nazywać. Jak to człowiek szybko przyjmuje za pewnik to, co już ma, i od razu pragnie więcej... - Zostaw to na szczególne okazje - mówi w końcu Yue-lung. - Na co dzień całkowicie odpowiada mi ten twój bezczelny ton. Ale może ty chciałbyś być nazywany po imieniu...? - Zostaw to na szczególne okazje - odpowiada Soo-ling z przekąsem i nic więcej zdąża, bo wtedy Yue-lung obejmuje go za szyję i ściąga jego głowę w dół. - Mój Soo-ling - szepce do jego ucha z uśmiechem, a Soo-ling ma wrażenie, jakby przez jego ciało przeszedł prąd, i musi powstrzymać jęk. Nie jest natomiast w stanie powstrzymać się przed kolejnym pocałunkiem, ale Yue-lung nie wydaje się mieć cokolwiek przeciwko i ochoczo wychodzi mu naprzeciw. Jego wargi są miękkie i ciepłe i ich dotknięcie posyła iskry wzdłuż kręgosłupa Soo-linga, który zanurza się w wilgotne usta, zastanawiając się przelotnie, jak w ogóle mógł dotąd żyć bez tej rozkoszy. Nie przerywając pocałunku, obejmuje szczupłe ciało pod sobą, a Yue-lung wsuwa palce w jego włosy, jakby już nigdy nie chciał go wypuścić z rąk. Wreszcie odrywają się od siebie. Soo-ling przyciska nos do skroni Yue-lunga, który przesuwa ręce na jego barki, i leżą tak, uspokajając oddech. - Mój Soo-ling - powtarza Yue-lung, a w jego głosie brzmi zaskakujące szczęście. - Mogę być twój? - pyta Soo-ling szeptem. - Wystarczy ci ktoś taki jak ja? - Chcę tylko ciebie - słyszy pozbawioną wahania odpowiedź. - Powiedziałem ci, że będziesz moim ostatnim. - To zabrzmiało jak oświadczyny - mamrocze Soo-ling z zamkniętymi oczami. - Oczekujesz, że będę ci się oświadczał następnego dnia po naszym pierwszym seksie? Są granice bezczelności, Sing Soo-ling - mówi Yue-lung udawanie oburzonym tonem. - Poza tym chyba jesteś trochę za młody do małżeństwa, trzeba mieć osiemnaście lat... Soo-ling uśmiecha się, a potem unosi jego lewą dłoń do ust i całuje każdy palec z osobna. - Od kiedy to szef mafii przejmuje się prawem? Yue-lung milczy, więc leżą tak przez dłuższy moment, objęci w cokolwiek niewygodnej pozycji. Soo-ling po raz kolejny zdumiewa się faktem, jak wiele dostał... Nie, jak wiele wciąż dostaje, w każdej chwili więcej, choć nigdy nawet nie odczuwał potrzeby, by to mieć. I dziwi się, że związek z drugim człowiekiem - wydawałoby się: najprostsza i najbardziej naturalna rzecz pod słońcem - może wnosić w życie tyle nowych wrażeń, uczuć i treści. Każda chwila, którą spędza z Yue-lungiem, zdaje się go wzbogacać i rozwijać. Może tak właśnie dzieje się w przypadku dwojga ludzi na dwóch krańcach relacji...? - Dziękuję, że pozwalasz mi przy sobie być - mamrocze, zdając sobie sprawę, że jest niemożliwie sentymentalny. - A ja dziękuję, że jesteś - odpowiada Yue-lung spokojnym głosem, w którym brzmi łagodny uśmiech. Potem jednak wydaje ciche prychnięcie i dodaje w tym swoim tonie udawanej pretensji: - Już ze sobą rozmawiamy, jakbyśmy byli dziesięć lat po ślubie. - Rzeczywiście straszne - zgadza się Soo-ling, powstrzymując śmiech. - Musimy przestać, bo potem będziemy w kłopocie. Choć nie wątpię, że wyobraźni nam wystarczy nawet na... ach! Ostatni okrzyk spowodowany jest nagłym pociągnięciem za włosy przez Yue-lunga, który następnie gwałtownie wpina się w jego wargi. Soo-ling dochodzi do wniosku, że nie ma sensu myśleć o tym, co będzie za dziesięć lat, a po chwili także wszystko inne znika w jego głowy. - Na razie niech ci wystarczy wyobraźni na następną dobę - szepce Yue-lung żarliwym tonem, a potem znów go całuje. - Ostatniej nocy całkiem dobrze sobie radziłeś - mówi w kolejnej przerwie na oddech. - Jak na brak doświadczenia, było lepiej niż... ach... dobrze. - Może nie jestem geniuszem, ale szybko się uczę - odpowiada Soo-ling w podobnej tonacji i lekko gryzie go w dolną wargę. - Póki więc jest nas dwóch, póty dobra nasza. Ale nie obawiaj się, poczytam sobie o tym i o owym - obiecuje. - Nie będziesz się nudził. Po kolejnym pocałunku przesuwa usta na szyję Yue-lunga, a potem na pierś, a potem na brzuch, zdeterminowany zostawić na białej skórze nową porcję śladów - i robić to codziennie, zanim stare zdążą zniknąć. Takie same ślady ma nadzieję zostawić także w duszy. - Jesteś mój - mówi odważnie, jak pragnął tego od dawna. - Jestem.
|