Rozdział 28




Z upływem czasu kierowanie syndykatem zaczyna przychodzić Yue-lungowi zupełnie naturalnie. Na jednym z zebrań zarządu oficjalnie przedstawia Singa jako swoją przyszłą prawą rękę, choć wie, że jego plan nie wzbudzi entuzjazmu wśród członków rady, którzy będą musieli teraz zaakceptować drugiego już dzieciaka na szczycie organizacji. Nie wyobraża sobie jednak kogokolwiek innego jako swojego najbardziej zaufanego człowieka - i nie tylko z uwagi na lojalność, której w przypadku Singa może być bezwzględnie pewny.

Im dłużej ze sobą są, tym coraz bardziej Yue-lung jest świadom ogromnej inteligencji i głodu wiedzy, które Singa cechują. Sing przyswaja sobie nowe informacje bez najmniejszego trudu, a do tego jest wszechstronnie uzdolniony - równie dobrze radzi sobie z naukami ścisłymi, jak i społecznymi, zaś umiejętności językowe, które bardzo rozwinął przez ostatnie lata, pozwalają mu na merytoryczne dyskusje oraz pisanie zgrabnych esejów. Materiał z liceum przerabia w zaledwie dwa lata - tak jak swego czasu zrobił to Yue-lung - i sukces na tym polu sprawia, że nie trzeba go szczególnie namawiać na kontynuowanie edukacji. Sing zaczyna więc studia politologiczne na uniwersytecie i wkrótce dobiera zarządzanie jako drugi kierunek.

Ma to ten minus, że jest go w domu znacznie mniej, ale z drugiej strony Yue-lung też ma się czym zająć. Nawet jeśli już nie uprawiają seksu niczym króliki - to znaczy o każdej porze dnia i nocy - to ich więź wciąż jest niezwykle silna i Yue-lung wie, że są dla siebie nawzajem najważniejsi pod słońcem. A kiedy już zdarzą im się wspólne chwile, wówczas nic nie jest w stanie przeszkodzić im w okazywaniu czułości, od tych najbardziej namiętnych po zupełnie niewinne. Sing potrafi usiąść rano za jego plecami i czesać mu włosy. Po powrocie do domu często obejmuje go od tyłu i trzyma w ramionach bez słowa. Kiedy wychodzą do restauracji, przykrywa jego rękę swoją i delikatnie pieści kciukiem. A gdy zasypia nad książkami, wtedy Yue-lung przykrywa go kocem, by potem oprzeć łokcie o biurko i tylko na niego patrzeć.

Nie chce nawet myśleć o tym, jak wyglądałoby jego życie, gdyby nie pojawił się w nim Sing Soo-ling. Nawet jeśli za nic innego, to za Singa jest swojemu przeznaczeniu głęboko wdzięczny. Sing wynagradza mu z naddatkiem wszystkie wcześniejsze tortury.



Raz na jakiś czas udaje im się wygospodarować wolne i uciec od obowiązków gdzieś na drugi koniec świata, by pobyć ze sobą tylko we dwóch. Przeważnie wynajmują jakieś miejsce pod przybranymi nazwiskami i zapominają o wszystkim, po prostu ciesząc się urlopem. Na Hawajach zakładają bermudy i kwieciste koszule, chodzą po plaży i obserwują erupcje Mauna Loa. Na Okinawie noszą kimona i uprawiają nurkowanie, by podziwiać rafy koralowe i ławice ryb w nieskończonej ilości barw. W Laponii zaszywają się w lodowym hotelu i zachwycają spektaklem zorzy polarnej podczas wiecznej nocy. Soo-ling uwielbia, gdy Yue-lung zrzuca z siebie garnitur i ciężar odpowiedzialności i staje się zwykłym człowiekiem, choć dla niego nigdy nie będzie zwykły. Daleko od domu, gdzie nikt ich nie zna, mogą chodzić po ulicach miast i miasteczek, smakować miejscową kuchnię i udawać, że są takimi samymi turystami jak wszyscy inni. Czasem, gdy Yue-lung jest w szczególnie psotnym nastroju, zakłada sukienkę w lokalnym kroju, upina włosy bądź zostawia rozpuszczone i z powodzeniem uchodzi za kobietę. Mimo upływu lat jego delikatna uroda wciąż jest w stanie zwieść każdego... a Soo-ling zastanawia się, czy powinno go niepokoić, że cieszy się, mogąc z nim chodzić pod rękę, jakby chciał pokazać światu: "to osoba, którą kocham".

Któregoś marca, gdy w Nowym Jorku wiosna dopiero się zaczyna, lecą do Cancún, gdzie wynajmują na tydzień dom z basenem i oddają się zwykłej rutynie urlopowej. Wylegują się akurat w ogrodzie pod parasolami, gdy nagle ponad wysokim parkanem - jak widać, nie dość wysokim - pojawia się głowa, której Soo-ling miał nadzieję już nigdy nie oglądać.

- Przyszedłem nie w porę? - pyta Blanca, uchylając słomkowego kapelusza.

Soo-ling wpatruje się w niego, marszcząc czoło i usiłując pojąć, co dawny ochroniarz tutaj robi. Odwraca się do Yue-lunga, ale ten nawet nie drgnie - śpi na swoim leżaku, oddychając spokojnie. Ostatecznie Soo-ling wskazuje na drzwi ogrodowe, przez które gość wchodzi na teren posesji. Widząc go po długiej przerwie, Soo-ling znów jest zaskoczony jego ogromnym wzrostem... który jednak nie robi już tak przytłaczającego wrażenia, jak kiedy poznali się pierwszy raz. Teraz prawdopodobnie różnica wynosi tylko dwa czy trzy cale.

- Nie wierzę, że nas tu znalazłeś - mamrocze z niezadowoleniem, podnosząc się z leżaka.

Blanca unosi brwi w zdumieniu.

- Nie wiedziałeś, że przyjdę? - pyta. - Przecież dostałem zaproszenie od jego wysokości.

Soo-ling tłumi westchnienie.

- Nic mi nie powiedział, pewnie zapomniał... Ale skoro już tu jesteś, to trudno.

Blanca uśmiecha się łagodnie i wręcza mu niesioną pod pachą torbę, z której wychyla się szyjka butelki oraz dolatuje smakowity zapach.

- Dobre wino i trochę lokalnych specjalności do niego - mówi. - Miło cię widzieć, Sing.

A Soo-ling zdaje sobie sprawę, że mimo wszystko mógłby powiedzieć to samo. Choć swego czasu Blanca mocno mu się naraził, to upływ czasu sprawił, że niechęć osłabła czy wręcz znikła zupełnie. Być może wpływ na to ma także fakt, że Soo-ling urósł tak na ciele, jak i na duchu i stał się dla Yue-lunga kimś, kim Blanca nigdy nie był. Rzeczywiście był zazdrosny.

- Chodź na taras - zaprasza gościa, mając nadzieję, że znajdzie w domu zestaw kieliszków.

Blanca jednak nie rusza się z miejsca - przygląda się w zamyśleniu pogrążonemu w spokojnym śnie Yue-lungowi. Dopiero po chwili wraca do niego wzrokiem i mówi z uznaniem:

- Dobra robota. To pierwszy raz, kiedy widzę go śpiącego, w dodatku za dnia.

Soo-ling ucieka spojrzeniem, świadom rumieńca, który barwi mu twarz. Proszę, nie minęło pięć minut, a już żałuje, że typka zaprosił. Oni naprawdę nie są w stanie ze sobą przebywać.

- Jesteśmy dorośli - mamrocze z urazą. - To, co ze sobą robimy, nie powinno cię obchodzić.

Blanca patrzy na niego z zaskoczeniem, a potem kręci głową. Odsuwa sobie krzesło.

- Sing, nie miałem na myśli tego - odpowiada z ciepłem w głosie, siadając. - Pamiętasz, że kiedyś w ogóle nie był w stanie spać przy innych ludziach? Nie był w stanie się rozluźnić, zewsząd wypatrywał zagrożenia. Nie był w stanie zaufać we własne bezpieczeństwo. Gdyby to było kilka lat temu, to w momencie, gdy stanąłem za płotem, od razu by się obudził.

Soo-ling patrzy na Yue-lunga i łapie się na myśli, że w rzeczy samej tak było.

- Dlatego powiedziałem "dobra robota" - mówi dalej Blanca. - Twoje zasługi dla jego samopoczucia są nieocenione. Cieszę się, że jesteś przy nim... jak cię o to prosiłem.

- Nie zrobiłem tego dla ciebie...! - odpowiada Soo-ling z irytacją. - Powiedz mi, bo zawsze mnie to zastanawiało: czemu tak się o niego troszczysz, skoro nawet go nie... nie lubisz?

Blanca patrzy na niego w zastanowieniu dłuższą chwilę.

- Nie jesteś w stanie życzyć komuś pomyślności, jeśli go nie lubisz? - pyta wreszcie. - Myślę, że kto jak kto, ale ty powinieneś być do tego zdolny.

Soo-ling nie wie, jak na to odpowiedzieć - i nie wie, czy traktować to jak komplement czy zarzut - więc wycofuje się do wnętrza domu, by poszukać naczyń. Prawda, nie musi koniecznie darzyć kogoś sympatią, wystarczy podstawowy szacunek dla drugiego człowieka. Są przecież rzeczy, których nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. Mimo wszystko ciężko mu wyobrazić sobie, by miał się troszczyć osobę, która wzbudza jego niechęć. Chyba.

- Myślę, że po prostu chciałeś przerzucić na mnie odpowiedzialność - stwierdza ostatecznie, wracając na taras z kieliszkami i talerzami.

- Albo jestem waszym fanem - odpowiada Blanca z łagodnym uśmiechem, otwierając wino.

Soo-ling powstrzymuje się, by nie cisnąć naczyń na blat stołu. Ma wrażenie, że cokolwiek powie, nigdy nie wygra z tym krętaczem - i strasznie go to frustruje. Zachowuje jednak spokój i wyciąga z torby jedzenie - jeszcze ciepłe, bo zawinięte w aluminiową folię.

- Mamy lunch! - woła głośno, nałożywszy potrawę, która okazuje się zapiekaną w sosie rybą.

Yue-lung niemrawo przeciąga się na leżaku, a potem ponownie nieruchomieje.

- Nie chcę lunchu - odpowiada sennym głosem.

- Okej, będzie więcej dla mnie... i dla gościa - dodaje Soo-ling z mniejszym entuzjazmem.

Ta informacja skutkuje od razu. Yue-lung siada i odwraca się w ich stronę.

- Dzień dobry, wasza wysokość - mówi Blanca, machając do niego.

- Blanca...! - woła Yue-lung ze zdumieniem, a potem patrzy na Soo-linga z wyrzutem i przygładza włosy. - Sing, dlaczego mnie nie obudziłeś? Chciałem się przygotować!

- Dlaczego miałbyś się przygotowywać na jego przyjście? - stwierdza Soo-ling z niezadowoleniem. - Poza tym jesteś na urlopie. Mamy się tu relaksować, nie stresować.

- Jak ty mnie w ogóle nie rozumiesz - woła Yue-lung z urazą i wstaje, poprawiając ubranie.

- Nic a nic cię nie rozumiem - odpowiada Soo-ling półgębkiem.

- Nie musisz się mną przejmować - mówi Blanca. - Jak widzisz, ja też jestem nieformalnie - stwierdza, wskazując na swoją koszulę w ananasy. - Dołącz do nas, póki jedzenie ciepłe. Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Jadłeś wcześniej tikin xic? Jest też wino.

Yue-lung waha się przez moment, ale ostatecznie odsuwa sobie krzesło i siada przy stole. Kiedy jednak obrzuca wzrokiem jego zawartość, ponownie zaczyna sztorcować Soo-linga.

- Dlaczego nie przygotowałeś żadnego posiłku?! Wiem, że nie umiesz gotować, ale mogłeś chociaż coś zamówić! I co to za kieliszki, czy ja cię niczego nie nauczyłem? Przecież to jest białe wino, nie czerwone! A o karafce z wodą to nie łaska pomyśleć? - Nastepnie zwraca się z serdecznym uśmiechem do Blanki. - Dziękuję za ten gest. Zawsze można na ciebie liczyć.

- Zapomniałeś mnie poinformować, że będziemy mieć gościa - mówi Soo-ling przez zęby, mając wrażenie, że zaraz się ugotuje. - Następnym razem narzekaj, jak będziesz mieć powód.

Mina Yue-lunga jest tak bezcenna, że od razu odpędza oburzenie. Po prawdzie Soo-ling już od bardzo dawna nie jest w stanie się na niego złościć. Blanca usiłuje powstrzymać chichot.

- W takim razie przepraszam - stwierdza Yue-lung poważnym tonem, wciąż na niego patrząc. Soo-ling niemal upuszcza widelec, bo tej reakcji się nie spodziewał. - Istotnie zapomniałem.

Chwilę ciszy i intensywnego patrzenia w oczy przerywa dyskretne chrząknięcie.

- Jedzcie, bo zaraz wystygnie - mówi Blanca z uśmiechem.

Yue-lung unosi kieliszek.

- Najpierw toast. Za nasze spotkanie po latach - proponuje.

- Czy to jest jakieś spotkanie klasowe? - pyta Soo-ling półgębkiem, chwytając swój kieliszek. - Będziemy teraz opowiadać, jak nam się potoczyło w życiu, i chełpić się osiągnięciami?

- Dobry pomysł - chwali Yue-lung i zwraca się do Blanki. - Ty zacznij.

- W tym tygodniu ma się ukazać moja powieść, "Incydent na Karaibach" - mówi Blanca z zakłopotanym uśmiechem. - Pisałem ją przez trzy lata, to kryminał psychologiczny.

- Zaliczyłem już trzy semestry studiów... dwa kierunki, swoją drogą... i zostałem oficjalnie wprowadzony do zarządu syndykatu Lee - mamrocze Soo-ling, nie chcąc tu być.

- Wyrwałem najprzystojniejszego faceta w NY. Właściwie on wyrwał mnie. I jesteśmy razem szczęśliwi już kilka lat - oznajmia Yue-lung z radością, a Soo-ling ma ochotę uderzać głową w stół, choć jednocześnie chciałby go objąć i pocałować, więc ostatecznie nie robi nic.

- To brzmi bardzo dobrze - stwierdza Blanca, nie przestając się uśmiechać. - Moje gratulacje.



Chwile urlopu są rzadkie, choć każdorazowo bardzo zadowalające... i potrzebne. Soo-ling nie oszczędza się i daje z siebie wszystko, łącząc podwójne studia z pracą dla syndykatu. Wie, że Yue-lung ma wobec niego wysokie oczekiwania, których nie chce zawieść... zwłaszcza że sam zdaje sobie sprawę, że stać go na to. Czasem tylko zastanawia się, czy naprawdę warto - jak wtedy, gdy pierwszy raz zasnął przed seksem w łóżku, czekając, aż Yue-lung wróci z łazienki, albo wtedy, gdy zatrzymano go do późna na uczelni z powodu zaliczającego projektu, choć miał w planach pierwsze od dawna wyjście z Yue-lungiem do restauracji.

Najwyraźniej bycie dorosłym wiąże się też z takimi rzeczami. Nie narzeka jednak, tylko zaciska zęby, bo pragnie odciążyć Yue-lunga w zarządzaniu organizacją. Nawet jeśli Yue-lung nie pokazuje tego na co dzień, to po tych wszystkich latach Soo-ling jest w stanie widzieć jego zmęczenie i zmartwienie, gdy jako przywódca syndykatu napotyka jakieś trudności. Jest też świadom, że nie wszyscy w organizacji pochwalają ich więź - czy też raczej: ich współpracę i wzajemną lojalność - dlatego jeszcze bardziej chce się zasłużyć i udowodnić wszystkim, że nie jest tylko ochroniarzem Yue-lunga. Ma nadzieję, że gdy wreszcie zdobędzie dyplom i będzie mógł oddać się bez reszty pracy dla syndykatu Lee, wówczas rozwieje to wszelkie wątpliwości wysuwane pod adresem jego przydatności.

Z upływem lat jego uczucia wobec Yue-lunga tylko się umacniają. Nie jest to już obłąkane zakochanie, gdy chciało się całować ziemię, po której stąpa obiekt uwielbienia, i umrzeć za jeden jego uśmiech, tylko głębokie oddanie i czułość, i szczęście z bycia razem. Chociaż, gdy nad tym myśli, dochodzi do wniosku, że nic się tak naprawdę nie zmieniło. Wciąż ma wrażenie, że urodził się tylko po to, by spotkać Lee Yue-lunga i oddać mu serce. Na zawsze.

- Pożarłem ci duszę - stwierdza pewnego dnia Yue-lung, gdy Soo-ling mu to mówi.

- Dałbym ci się pożreć jeszcze tysiąc razy - odpowiada Soo-ling z twarzą ukrytą na jego szyi.

Yue-lung znów śmieje się cicho, delikatnie przeczesując palcami jego włosy

- Pożarłem ci duszę - powtarza. - Nie tylko odebrałem dziewictwo i skrzywiłem seksualnie... Powinieneś się ożenić i mieć dzieci. Ja ci żadnych nie zostawię, choćbym chciał.

- Nijak mnie nie skrzywiłeś, przestań z łaski swojej gadać głupoty - rzuca Soo-ling, unosząc głowę i patrząc na niego spod ściągniętych brwi. - Już ty się o moje dzieci nie martw.

Yue-lung nie mówi nic więcej, więc leżą w ciszy długą chwilę, rozkoszując się bliskością. Soo-ling stara się nie myśleć nad słowami, które usłyszał; wie, że w razie potrzeby postara się choćby i o piątkę dzieciaków, ale nie wyobraża sobie, by ich matka kiedykolwiek miała się dla niego stać tym, kim jest Yue-lung: drugą połówką tej pożartej duszy.

I wtedy Yue-lung, nie przerywając głaskania, odzywa się ponownie:

- Sing... Zamierzam zostawić ci NY i wrócić do Hong Kongu - mówi cicho.

A Soo-ling ma nagłe poczucie, jakby spadał w otchłań bez powietrza. Uświadamia sobie, jak bardzo był naiwny, wierząc w "zawsze"... i po raz pierwszy w życiu rozumie pesymistów.

Kiedy człowiek oczekuje najgorszego, wówczas rzeczywistość na pewno tak bardzo nie boli.



rozdział 27 | główna | rozdział 29