Słowa Yue-lunga sprawiają, że Soo-lingowi robi się zimno. Ma wrażenie, jakby ostatnie siedem lat życia i wszystkie następne zostały przekreślone grubą linią. Jakby równie dobrze mogło go tu nigdy nie być. Jakby cały wysiłek i wszystkie wyrzeczenia nie miały żadnego znaczenia. Czuje się odepchnięty, jak nigdy jeszcze się nie czuł - nie przez Yue-lunga. Z goryczą uświadamia sobie, że tak się właśnie dzieje, gdy człowiek buduje życie w oparciu o jednego człowieka. Jednak czy jest w tym coś złego? Pozwolił przecież Yue-lungowi zbudować życie w oparciu o niego - i pragnął tego - i sam zrobił tak samo, zupełnie się nad tym nie zastanawiając, po prostu czerpiąc przyjemność z tej specyficznej symbiozy, która między nimi zaistniała. Dlaczego Yue-lung chce to skończyć? - Znudziłem ci się? Masz mnie dość? Już ci nie jestem potrzebny? - To nie tak, Sing... - A jak? Yue-lung nic nie mówi, a Soo-ling zastanawia się, czy jest najpodlejszym człowiekiem na świecie, podejrzewając to, o co właśnie spytał. Nie potrafi jednak czuć gniewu, tylko smutek. - Pożarłeś mi duszę... Jak sobie wyobrażasz mam żyć tylko z połową? - mamrocze. - Przecież nie zamierzam cię nigdzie wypuszczać - mówi Yue-lung i przytula go mocno, jakby na potwierdzenie tych słów. - Jesteś mój, a ja jestem twój, gdziekolwiek byśmy nie byli. Wiesz, że bez ciebie nie byłoby mnie tu. Po prostu... myślę, że mogę wreszcie iść przed siebie na własnych nogach, nie trzymając cię za rękę. Że wreszcie mogę zdobyć świat. - Więc świat jest dla ciebie ważniejszy ode mnie? - rzuca Soo-ling w tonie nadąsania. - Nigdy nie będzie. Ale chcę udowodnić swoją wartość także poza łóżkiem. Jest to odpowiedź, z którą nie można dyskutować, i Soo-ling nie planuje tego robić. Wie, że mężczyźni już tak mają, że kierują się ambicją... i przez moment żałuje, że Yue-lung jednak nie jest kobietą. Może wtedy, gdyby powiedział: "Zostań ze mną", zdołałby coś zmienić. - Zamierzam z pełną premedytacją uszczuplić konto organizacji - stwierdza po chwili intensywnego myślenia. - Bilety lotnicze do Hong Kongu będą cię sporo kosztować. - Nie bądź głupi, dostaniesz prywatny odrzutowiec - odpowiada Yue-lung z miejsca. Soo-ling czuje drganie w kącikach ust. - W sumie w czasie lotu można sporo popracować. Nie będzie to zmarnowany czas. - Wolałbym, żebyś spał - oznajmia Yue-lung tonem pretensji, choć także w jego głosie słychać ukryty śmiech. - Bo kiedy już przylecisz, na pewno ci na spanie nie pozwolę. Kilka miesięcy później przenosiny Yue-lunga do Hong Kongu stają się faktem. Przedtem Soo-ling świadomie zmniejsza tempo studiów - nawet za cenę późniejszego ich ukończenia - by spędzić z nim tyle czasu, ile tylko może. Uczestniczy we wszystkich zebraniach zarządu oraz spotkaniach organizacyjnych, na których ustalane są szczegóły zarówno przeprowadzki, jak i życia Yue-lunga w nowym miejscu. Największy nacisk kładzie na kwestie bezpieczeństwa - w Nowym Jorku jest nieoficjalnym, ale faktycznym szefem ochrony Yue-lunga. Część ludzi Yue-lung zabiera rzecz jasna ze sobą, część jednak zostaje zrekrutowana na miejscu spośród rodzin i organizacji, które zaprzysięgły rodowi Lee lojalność. Na życzenie Soo-linga do Ameryki przylatują potencjalni kandydaci na osoby, które będą odpowiedzialne za bezpośrednią ochronę przywódcy syndykatu - chce ich poznać i upewnić się, że może im zaufać, bo gdy w grę wchodzi dobro najważniejszego dla niego człowieka, wówczas nie ma miejsca na jakiekolwiek niedopatrzenia. Kilkoro zostaje zdyskwalifikowanych i przesuniętych do innych zadań, jednak większość spełnia jego wymagania, zaś z szefa ochrony w Hong Kongu Soo-ling jest wyjątkowo zadowolony. Myśl, że nie będzie już mógł chronić Yue-lunga, napełnia go przerażeniem, którego stara się nie okazywać. Wydaje mu się, że przyzwyczaił się już do myśli, że nie będzie go miał na co dzień, jednak świadomość, że coś mogłoby mu się stać - tam, na drugim końcu świata, dokąd Soo-ling nie ma szans szybko dotrzeć, by go uratować - sprawia, że czasem się dusi. Życie Yue-lunga stanowi dla niego wartość najwyższą; oddałby wszystko, by je zagwarantować. Kiedy wieczorami leży w jego ramionach, zastanawia się jednak, jak sam zdoła przeżyć. - Gdybym pozostał głupim dzieciakiem z ulicy, który nie ma żadnej innej wartości, bez pytania zabrałbyś mnie tam ze sobą jako swojego kochanka - mamrocze któregoś razu. - Czy ty zupełnie nie masz wstydu? - Potrafi sobie wyobrazić, jak Yue-lung wywraca oczami. - Nie mam - odpowiada szczerze. - W każdym razie nie przy tobie. - Sing Soo-ling, musisz się nauczyć żyć beze mnie. Nie jestem twoją żoną... - Więc jednak nic nie wyjdzie z mojego marzenia o ślubie pod palmami...? - Dlaczego pod palmami? - pyta Yue-lung z ciekawością. - Tropiki dobrze pasują. Ładnie byś wyglądał w spódniczce z traw i orchideami we włosach. - Pewnie przyszedłby tajfun i zepsuł wesele... Ale jeśli pod palmami, to Blanca musi tam być. - On? W jakiej niby roli? - Może ojca panny młodej...? Soo-ling uśmiecha się, choć nie może pozbyć się uczucia straty. Może dopiero teraz, gdy Yue-lung po latach oswoił się z żartami o ich ślubie, dociera do niego, że naprawdę są to żarty. Ma tylko jedno, na czym może polegać - tamtą obietnicę: "Będziesz moim ostatnim". Życie w oddzieleniu połową kuli ziemskiej i dwunastoma godzinami różnicy czasowej jest gorsze, niż Soo-ling kiedykolwiek mógłby przypuszczać. Nie tylko nie ma przy sobie Yue-lunga, ale w dodatku bardzo ciężko jest znaleźć odpowiedni czas na rozmowę telefoniczną. Udaje im się zwykle wygospodarować chwilę koło siódmej - kiedy w Hong Kongu jest już wieczór i Yue-lung ma za sobą większość dziennej pracy, zaś w Nowym Jorku jest dopiero poranek i Soo-ling jeszcze nie wyszedł z domu... i odwrotnie. W ten sposób mogą sobie chociaż życzyć dobrego dnia i dobrej nocy. I uprawiać zupełnie normalny seks przez telefon, który dostarcza jedynie namiastki cielesnego zaspokojenia, wzmaga za to uczucie tęsknoty. Po tygodniu Soo-ling jest zdania, że dłużej tego nie zniesie. Rzuci studia, rzuci syndykat, rzuci Amerykę i poleci do Hong Kongu żebrać u Yue-lunga, by wziął go na swego kochanka. Tylko słowa: "Nie masz żadnego wstydu?" powstrzymują go przed zrobieniem tego. Po dwóch tygodniach zaczyna się przyzwyczajać do nowej rutyny w życiu. Skupia się na studiach, by nadrobić zaległości. Planuje magisterkę z zarządzania na Harvardzie. Daje z siebie wszystko w interesach organizacji i własnej firmie. Tylko w ten sposób jest w stanie nie spędzać każdej sekundy na rozmyślaniach, jak bardzo chciałby być z Yue-lungiem. Po trzech tygodniach dochodzi do wniosku, że może rzeczywiście powinien się rozejrzeć za jakąś dziewczyną, jak mu to sugerowano. Problem w tym, że kiedykolwiek znajdzie wolną chwilę, w jego umyśle zaraz pojawia się ponad wszelką wątpliwość męska sylwetka - nieważne, że drobna i delikatna, o bajecznie pięknej twarzy, przecudownych włosach i pełnych największej gracji ruchach. Ma wtedy wrażenie, że rozpadnie się od pragnienia, by znów wziąć Yue-lunga w ramiona i pieścić każdy kawałek jego doskonałego ciała. Po miesiącu wsiada w samolot - Yue-lung naprawdę kupił mu odrzutowiec - i leci na drugi koniec świata. Kilkanaście godzin podróży - mimo rozmów telefonicznych - ciągnie się w nieskończoność, zwłaszcza że nie jest w stanie skoncentrować się na jakiejkolwiek pracy ani nawet spać. Myśli tylko o tym, że wreszcie po całej wieczności znów zobaczy Yue-lunga - i boi się, czy wszystko między nimi już się bezpowrotnie zmieniło. Niczym w transie wyobraża sobie moment, w którym będzie mógł go dotknąć, poczuć jego zapach, ujrzeć jego uśmiech - i jednocześnie obawia się, że w Hong Kongu spotka kogoś zupełnie nowego i nieznanego. Przez ostatnie siedem lat nie zdarzyło im się rozdzielać na dłużej niż tydzień. Może Yue-lung miał rację, mówiąc, że Soo-ling powinien nauczyć się żyć bez niego. Po powrocie do Nowego Jorku zastanowi się nad tym. Jeśli będzie zmuszony wrócić. Kiedy samolot wreszcie ląduje, a potem limuzyna zabiera go do siedziby syndykatu Lee, Soo-ling czuje takie zdenerwowanie, jak chyba nigdy dotąd. Trzęsie się cały - z niecierpliwości, obawy, pożądania, niepewności. Jest jak narkoman na głodzie, który może myśleć tylko o złagodzeniu objawów odstawienia. Nie zwraca uwagi na swoich przewodników, którzy najpierw odbierają go na lotnisku, a potem eskortują aż do drzwi na najwyższym piętrze wieżowca. Później za nic nie będzie w stanie przypomnieć sobie ich twarzy i głosów, ani też własnych odpowiedzi. Jego percepcja jest ukierunkowana na jeden, jedyny obiekt. Kiedy wchodzi do środka, do gabinetu, i widzi Yue-lunga stojącego przed biurkiem, jego wzburzenie nie zmniejsza się ani na moment. Poświęca jedną sekundę, by mu się przyjrzeć. Yue-lung ubrany jest prosto, w szare spodnie i białą koszulę, włosy ma związane na karku, a jego twarz jest alabastrowo biała. Wygląda dokładnie tak jak zawsze. - Witaj w Hong Kongu - mówi, uśmiechając się lekko. - Musisz być zmęczony. Przygotowałem dla... Soo-ling pokonuje długość pokoju w kilku krokach i jest już przy nim, i chwyta jego twarz, i obraca ku sobie, i całuje tak, jakby chciał go pożreć, przyciskając do krawędzi biurka. Nie odrywając się od jego ust, przesuwa ręce na jego szyję, na jego barki, na jego plecy, na jego biodra, na jego pośladki, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu są - obaj, znów razem, znów przy sobie. Yue-lung obejmuje go, dotyka jego pleców, ale Soo-ling nie może na to pozwolić, bo straci przytomność - jakby odwróciła się sytuacja sprzed wielu lat, gdy byli ze sobą po raz pierwszy. Sapiąc i jęcząc w usta Yue-lunga, unosi ręce do jego kołnierzyka, rozpina drżącymi palcami pierwszy guzik, a potem niecierpliwie szarpie za materiał, rozdzierając koszulę. Dotyka dłońmi ciepłej, gładkiej skóry, jedzie w górę i w dół pleców, od łopatek przez żebra po kość krzyżową, wsuwa palce pod brzeg spodni, a potem rozpina, zdeterminowany zedrzeć je razem z bielizną. Yue-lung tymczasem zajmuje się jego paskiem, ale dotyk jego rąk to za dużo i za mało zarazem, Soo-ling wie, że chce go mieć więcej, bardziej, bliżej, tutaj, teraz, zaraz, w tym momencie... Odrywa się od niego, nabierając powietrza. Cofa ręce, ponownie dotyka jego ramion, opiera czoło na jego czole i usiłuje opanować oddech. Serce wali mu w piersi jak młot. - Przepraszam... - szepce, nie otwierając oczu. - Prawie cię zgwałciłem... - Nie - odpowiada Yue-lung równie cicho, z żarem w głosie. - Chcę tego. Chcę cię w sobie, Sing... więc nie każ mi dłużej czekać. Proszę. Soo-ling wydaje stłumiony jęk, jakby to pozwolenie... ta zachęta... ta prośba zrywała ostatnie tamy szaleństwa. Znów go całuje, zanurzając się w tych cudownych ustach, a potem przesuwa wargi na szyję, na obojczyki, na pierś, jednocześnie ściągając z niego dolną część odzieży i sadzając na biurku. Yue-lung zdążył już zrzucić buty i teraz zsuwa spodnie z jego bioder wraz z bokserkami, a Soo-lingowi kręci się w głowie, gdy materiał ociera się o jego członek. Musi na moment oprzeć się o krawędź biurka i zamknąć oczy, bo ma wrażenie, że się przewróci; musi nad sobą zapanować. Ciepły oddech owiewa jego policzek, więc przekręca głowę, by odszukać te wilgotne usta, i znów się całują, i tym razem jest to odrobinę spokojniejsze od tej pochłaniającej zmysły żądzy sprzed chwili. Nie na długo zresztą, gdyż Yue-lung - jakby go popędzając - kładzie ręce na jego piersi i dotyka jego sutków, posyłając wzdłuż jego kręgosłupa iskry. Soo-ling chwyta go w pasie - zachwyca się krzywizną jego pleców i tym, że niemal jest w stanie objąć palcami jego talię - a potem przesuwa dłonie na jego biodra i uda. Yue-lung rozsuwa zapraszająco nogi, a Soo-ling musi się cofnąć, oderwać się od jego ust, by nabrać oddechu, gdyż jest pewny, że zaraz się udusi. Yue-lung łapie jego ręce i ponownie kładzie na swoich biodrach, ale Soo-ling wie ostatkiem rozsądku, że wcześniej... Nie mają żadnego lubrykantu, wiec ślina musi wystarczyć. Dotknięcie samego siebie przy takiej erekcji jest ryzykowne, jednak podejmuje to ryzyko, bo nie chce zadawać niepotrzebnego bólu. Yue-lung wydaje zniecierpliwione sapnięcie, ale wtedy Soo-ling łapie go za biodra i unosi, i wchodzi w niego, i wreszcie czuje, że jest we właściwym miejscu. Yue-lung obejmuje jego głowę i oplata w pasie nogami, a Soo-ling przyciska czoło do zagłębienia jego szyi, starając się pamiętać o oddychaniu. Rozkoszuje się tym doskonałym zjednoczeniem i zastanawia, jak przeżył ostatni miesiąc. Odwraca ich o sto osiemdziesiąt stopni, przysiadając na krawędzi biurka, bo boi się, że nogi przestaną go nieść. Nie może więcej powstrzymywać pragnienia i zaczyna poruszać się we wnętrzu Yue-lunga. Zaciska zęby, by nie hałasować, by stłumić jęk-krzyk-śpiew, który usiłuje się z niego wydostać, aż przychodzi spełnienie... i wszystko znika. Kiedy otwiera oczy, leży na biurku z Yue-lungiem na piersi. - Nie wierzę, że to zrobiłem - jęczy z zażenowaniem, patrząc w sufit ponad nim. - Zemdlałeś - potwierdza Yue-lung i wydaje się tym wcale ubawiony. - Było chociaż warto? Soo-ling wciąż czuje w ciele rozkosz sprzed chwili. - Było - odpowiada z przekonaniem i wraca do niego wzrokiem. - Nic sobie nie zrobiłeś? - Nie. Upadłeś na biurko, a ja na ciebie. Soo-ling przesuwa go na bok i podnosi się do pionu. Chwila leżenia ponownie doprowadziła krew do jego głowy, więc już mu się w niej nie kręci. Ponownie spogląda na Yue-lunga, który klęczy obok niego na blacie, okryty włosami, które najwyraźniej w pewnym momencie rozpuścił albo zapięcie pękło. Jego twarz jest zaczerwieniona, oczy błyszczące, a oddech szybki. Rzut oka na dolne partie jego ciała ujawnia, że on jeszcze spełnienia nie zaznał. - Jestem beznadziejny - stwierdza Soo-ling, gładząc go po policzku, a potem wstaje i zrzuca spodnie. - Siadaj tutaj - mówi, przyciągając go na krawędź biurka. Kiedy Yue-lung spuszcza nogi z blatu, Soo-ling całuje go długo i namiętnie, ściągając z niego podartą koszulę. Potem przesuwa wargi na jego szyję, na jego pierś, na jego brzuch, całą drogę zaznaczając językiem, aż wreszcie dociera do części, której zamierza poświęcić najwięcej czasu i uwagi. Klęka przed Yue-lungiem, łapie go za biodra i bierze w usta, rozpoznając znajomy smak, a Yue-lung nabiera szybko powietrza. Soo-ling potrafi wyobrazić sobie jego głowę odrzuconą w tył, zamknięte oczy i rozchylone wargi... i obraz ten sprawia, że sam zaczyna się podniecać - jednak Yue-lung ma teraz absolutne pierwszeństwo. Nie spieszy się - wie, że jego kochanek rozpala się powoli i tak samo powoli osiąga spełnienie, więc zawsze dopasowuje się do jego rytmu. Po prawdzie im dłużej może dostarczać Yue-lungowi przyjemności - a przez te wszystkie lata doprowadził do perfekcji swoje "zdolności językowe" - tym lepiej. Wreszcie jednak drżenie mięśni, które wyczuwa dłońmi, konwulsyjnie zaciśnięcie się palców w jego włosach oraz przyspieszający oddech mówią mu, że Yue-lung jest bliski orgazmu. Nie wypuszcza go nawet na chwilę - ani z rąk, ani z ust - przyjmuje go do samego końca i tylko żałuje, jak zwykle w takich momentach, że nie słyszy jego głosu. Yue-lung zawsze dochodzi w zupełnej ciszy. Podnosi się na nogi i bierze go w objęcia. Yue-lung kładzie głowę na jego ramieniu i przez chwilę uspokaja oddech. Jest tak drobny w jego uścisku i serce Soo-linga zalewa czułość. - Tęskniłem za tobą - szepce w jego włosy. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. - Jeśli choć w połowie tak jak ja, to owszem - słyszy odpowiedź, która napełnia go szczęściem, bo jest w niej tylko przekonanie i żadnego wahania. - Mój Soo-ling.
|