Rozdział 4




W Szpitalu Pamięci Corazona było jedno miejsce, które Law odwiedzał jeszcze mniej chętnie niż oddział dziecięcy, choć na całe swoje szczęście nie musiał się tam pokazywać częściej niż raz w miesiącu. Była to psychiatria, która wraz z neurologią zajmowała siódme piętro. Powodów, dla których Law uważał pracę z pacjentami psychiatrycznymi za jeszcze bardziej uciążliwą niż obcowanie z dzieciakami, było kilka i można je było podzielić na osobiste, światopoglądowe oraz stricte medyczne.

Law nie był do końca przekonany co do skuteczności Ope Ope no Mi w leczeniu zaburzeń psychicznych. Wiedział, że u osób chorych umysłowo występują nieprawidłowości w czynności mózgu, jednak - w przeciwieństwie do schorzeń czysto fizycznych - nawet ich unormowanie nie gwarantowało odzyskania zdrowia. Potrafił całkowicie przywrócić normalną pracę ośrodkowego układu nerwowego, a mimo to zachowanie pacjentów pozostawało dziwne, zupełnie jakby utrwaliło się przez lata trwania choroby czy było zakorzenione głęboko w ich osobowości. Niektórych chorób, jak depresja, Law w ogóle nie był w stanie leczyć - mógł tylko łagodzić objawy, co pozostawiało go z poczuciem niezadowolenia i niepewności.

Kwestią światopoglądową było to, że Law miał problem, by psychiatrię w ogóle uznać za gałąź medycyny. Brało się to najpewniej z faktu, że spotkał w życiu więcej dziwaków niż osób "normalnych" i, prawdę powiedziawszy, postrzegał obłęd jako część ludzkiej natury. Nigdy nie uważał, by trzeba to było leczyć, i przy zakładaniu szpitala nawet mu przez myśl nie przeszło, by stworzyć oddział psychiatryczny. Clione jednak tak długo suszył mu o to głowę - przekonując, że chorzy psychicznie nie popadają w szaleństwo z własnego wyboru, tylko naprawdę cierpią - że Law w końcu uległ.

Powodów osobistych jego niechęci było chyba najwięcej, choć miały w tej kwestii najmniejsze znaczenie. Miał problem, obcując z ludźmi, których poczucie rzeczywistości było zupełnie inne niż jego własne. Law zawsze stał obiema nogami na ziemi i zachowywał trzeźwy osąd, co poczytywał sobie za jeden z najmocniejszych punktów własnego charakteru. Nie śnił na jawie, nie wyobrażał sobie niestworzonych rzeczy, nie tworzył iluzji, w które chciał wierzyć, nie widział wszędzie wrogów, nie miał urojeń na własny temat. Widział sprawy takimi, jakimi naprawdę były, a nie interpretował otoczenia na swój sposób. Tymczasem ci pacjenci - choćby rozmawiał z nimi miesiąc i trafnie argumentował - nie dawali się przekonać, że ich omamy są tylko omamami, a ich stany lękowe nie mają obiektywnych przyczyn. Law uważał to za niezwykle frustrujące. Nie mógł wyjść z podziwu, że istnieli ludzie, którzy byli w stanie - i chcieli - z takimi chorymi pracować, a takie wrażenie sprawiał właśnie personel "siódemki": od ordynatora począwszy, poprzez wszystkich lekarzy i pielęgniarki, a skończywszy na sprzątających. Jemu naprawdę wystarczał ten jeden dzień w miesiącu i za nic w świecie nie zgodziłby się bywać tam częściej.

Ponadto chorzy psychicznie potrafili mówić rzeczy, które żadnej osobie dorosłej nie powinny przejść przez gardło i na które Law często zupełnie nie wiedział, jak zareagować. Nie lubił, gdy rozmówca wprawiał go w zupełne osłupienie, gdyż uważał się za osobę inteligentną i potrafiącą zawsze odnaleźć się w sytuacji... a na psychiatrii mu się to po prostu nie udawało. Nigdy nie wiedział, czy powinien odpowiedzieć na serio - czy też może wtedy właśnie znajdzie się na tym samym poziomie co pacjent. Czasem miał absurdalne wrażenie, że ci chorzy tak naprawdę się z niego nabijają, podpuszczają go i tylko czekają, aż powie coś głupiego, by nad nim zatriumfować. Ich słowa wprowadzały go w konsternację, powodowały nawet, że zaczynał powątpiewać w to, co do tej pory było dla niego znane i oczywiste. Kiedy po całym dniu pracy wychodził z "siódemki", nigdy nie wiedział, czy jest mądrzejszy czy raczej głupszy, zdrowszy czy jednak bliższy obłędu niż wcześniej. Clione zawsze miał z niego używanie.

Law sądził jednak, że najważniejszą przyczyną jego niechęci do psychiatrii było to, że boleśnie przypominała mu ona o jego własnej psychice. Kiedy widział ludzi, którzy cierpieli nie na ciele, tylko na duszy, mimowolnie wracał myślą do tych lat, kiedy on sam był tak złamany jak oni, przygnieciony ciężarem większym, niż zdołał unieść, trwający w koszmarze, który nie miał się skończyć. Zraniony aż po samo serce. Narażony na potępienie i odrzucony przez innych z powodu czegoś, co nie było jego winą. Wiedział, że cierpienia duchowe mogą być równie silne jak cielesne - i nawet silniejsze. Pamiętał, że kiedyś, dawno temu, znacznie łatwiej przyszło mu pogodzenie się z chorobą i perspektywą śmierci niż z utratą więzi... z utratą ważnych dla niego ludzi. Poradził sobie, choć rany i blizny pozostały - ich nie był w stanie usunąć nawet przy pomocy Ope Ope no Mi. Dlatego teraz, co miesiąc, przychodził jednak na psychiatrię i robił, co mógł - tylko tyle, ile mógł - by pomóc tym, którzy tkwili w koszmarach wywołanych przez ich własne umysły, odepchnięci przez innych jako gorsi, zagubieni w innej rzeczywistości i niebędący w stanie odnaleźć drogi powrotnej do znanego świata.

Kiedy jednak dzisiaj wszedł na korytarz "siódemki", doszedł do wniosku, że być może głównym powodem jego niechęci do tego miejsca była osoba ordynatora.

- Law, myśleliśmy, że już nie przyjdziesz! - dobiegł go afektowany głos, kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi oddziału.

- Przecież zawsze przychodzę - odpowiedział z grymasem, który za nic nie chciał przypominać uśmiechu, i podniósł wzrok na Clione.

Główny lekarz psychiatrii i neurologii stał w drzwiach dyżurki pielęgniarek, a na twarzy miał wyraz zupełnej radości, jednak w jego wzroku migotała twarda inteligencja. Clione zrobił dwa kroki w jego stronę, stukając na posadzce. Law wiedział, że już dawno powinien się był przyzwyczaić, ale i tak wygląd ordynatora "siódemki" każdorazowo wzbudzał w nim chęć, by pokręcić głową - może dlatego, że koniec końców widywał go nie częściej jak raz na miesiąc i zawsze jakoś zdołał zapomnieć... Oczy podkreślone maskarą. Włosy upięte wysoko na czubku głowy. Długie kolczyki, które brzęczały przy każdym ruchu. Paznokcie pomalowane na turkusowy kolor. Sukienka, pończochy i buty na obcasie. Lekki zapach perfum. A pod tym wszystkim stuprocentowy mężczyzna... przynajmniej na ile Law się orientował. Cóż, miał zasadę niezaglądania w życiorysy i karty choroby swoich pracowników, tak samo jak nie używał Ope Ope no Mi, by zaglądać im gdziekolwiek indziej.

Zawsze kiedy widział Clione, przez jego głowę przelatywały wszystkie dziwne powiedzenia psychiatryczne, które w ciągu ich wieloletniej współpracy zdołał usłyszeć, takie jak: "Nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani", czy: "Psychiatra tym się różni od swojego pacjenta, że wychodzi na noc do domu". Clione na pierwszy rzut oka wydawał się zupełnym świrem - i może rzeczywiście był właściwą osobą na właściwym miejscu. Law tak naprawdę nie przywiązywał do tego wagi. W świecie, w którym lekarzem mógł być nawet miś polarny czy renifer, mężczyzna z zamiłowaniem do damskich fatałaszków wydawał się zaledwie barwnym urozmaiceniem już i tak dziwnej normy. Jeśli ordynator oddziału neurologiczno-psychiatrycznego czasem kazał na siebie mówić Clio - czy nawet zmienił sobie płeć - nie miało to dla Lawa żadnego znaczenia. On sam był kiedyś piratem, za którego głowę wyznaczono nagrodę miliarda berry, a jednak wyrósł z niego szanowany lekarz najlepszego szpitala na świecie. Nie miał żadnego prawa czy ochoty, by osądzać innych albo mówić im, jak mają żyć, a już najmniej w przypadku swoich pracowników. W Szpitalu Pamięci Corazona liczyło się tylko to, że chcieli leczyć ludzi - a Clione był świetnym fachowcem, który kierował psychiatrią z przekonaniem i fantazją.

- Możemy zaczynać? - spytał Law, przypominając sobie, po co tu przyszedł.

- Tak, wszystko jest gotowe... Ale chciałbym, żebyś wcześniej poświęcił mi chwilkę - odparł Clione. - Chodźmy do mojego gabinetu. Nie będziemy rozmawiać na korytarzu.

Law nie pierwszy raz doszedł do wniosku, że na tym konkretnym piętrze najlepiej być cicho, nie myśleć za wiele i robić tylko to, co każą, i posłusznie za nim podążył. Dawno nie był w biurze ordynatora - i prawie poczuł się zawiedziony, widząc, że w przeciwieństwie do samego Clione jego gabinet wyglądał zupełnie zwyczajnie, wręcz pospolicie. Cóż, prawdziwa - barwna - natura psychiatrii pojawiała się w kontakcie z pacjentem, a tych Clione spotykał na oddziale, tutaj wykonywał jedynie swoją pracę administracyjną.

- O co chodzi? - spytał Law, kiedy drzwi zamknęły się za nimi.

- Tylko o to, że chciałbym ci zaproponować, żebyś rozdzielił neurologię i psychiatrię. Znaczy się, administracyjnie. Elysia wie wszystko, co trzeba wiedzieć o zarządzaniu oddziałem. Prawdę powiedziawszy w ostatnich miesiącach to ona kierowała neurologią.

- To nie ty zaproponowałeś, że powinny być razem? - zdziwił się Law.

- Nie, ty - przypomniał Clione. - Powiedziałeś, zdaje się, że wszyscy pacjenci chorzy na głowę powinni być leczeni w tym samym miejscu. A że ze wszystkich gałęzi medycyny psychiatria ma najwięcej wspólnego właśnie z neurologią, nie upierałem się, bo ważne było, żeby ten oddział w ogóle powstał, i wspólne piętro było zupełnie dorzecznym rozwiązaniem. Jednak po tych wszystkich latach widzę, że nie ma podstaw, by na siłę trzymać te oddziały razem. Będzie z większym pożytkiem dla obu, jeśli będą miały oddzielnych szefów.

Law przyznał, że brzmiało to z sensem.

- Mówisz, że Elysia sobie poradzi?

- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - odpowiedział Clione z miejsca. - Dotarły do ciebie informacje o jakichkolwiek problemach na neurologii?

- Żadne - odparł Law zgodnie z prawdą.

- No, a przez ostatni rok... czy nawet dłużej... to ona kierowała oddziałem, zupełnie samodzielnie. Ja skupiłem się na własnej działce. Od czasu do czasu konsultowała ze mną jakieś pomysły, ale wszystkie były tak dobre, że nie miałem nic do gadania. Personel jest z niej bardzo zadowolony, a wskaźniki satysfakcji pacjentów coraz wyższe.

Law kiwnął głową. Wiedział, że neurologia zbierała coraz więcej punktów w rankingu zadowolenia z leczenia i obecnie zajmowała już drugie miejsce - zaraz po onkologii. Oznaczało to, że praca oddziału była dobra i cały czas rozwijała się w korzystnym kierunku. Przywołał w myślach twarz młodej neurolog o szarych oczach i krótko ostrzyżonych brązowych włosach. Wiedział, że jest stanowczą osobą, i nie sprawiało mu problemu wyobrażenie sobie jej jako ordynatora.

- Rozmawiałeś z nią o tym? - zapytał. - Byłaby zainteresowana?

- Jeszcze nie, najpierw wolałem przedstawić ten pomysł tobie - odparł Clione. - Co o tym myślisz?

- Myślę, że nie ma problemu. - Law ufał sobie na tyle, by potrafić podejmować szybkie decyzje. - Byłeś jej przełożonym przez całe lata, znasz jej umiejętności najlepiej. Jeśli uważasz, że sobie poradzi, to dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? Ale najpierw zapytaj ją, czy sama tego chce. Nawet jeśli do tej pory dobrze administrowała neurologią, to jednak miała świadomość, że to ty jesteś szefem. Czym innym jest przejęcie pełnej odpowiedzialności - zauważył.

- Jeśli o to chodzi, to jestem spokojny. To odważna kobieta, nie boi się wyzwań. Jednak, jak radzisz, porozmawiam z nią i wybadam, co o tym myśli - obiecał psychiatra. - I tak zamierzałem to zrobić.

- Dobrze. Daj mi znać, jeśli się zgodzi, to przeprowadzimy wszystkie administracyjne zmiany - oświadczył Law, uważając sprawę za załatwioną.

- Dziękuję, cieszę się. Gwarantuję ci, że szpital na tym jedynie zyska - powiedział Clione z uśmiechem, zaraz jednak przeszył Lawa spojrzeniem umalowanych oczu i spytał podejrzliwie: - Ale nie zamierzasz wykorzystać tej sytuacji, by zamknąć psychiatrię... teraz albo w przyszłości, prawda?

- Cóż, skoro już o tym wspomniałeś... Wy akurat macie najniższe wskaźniki zadowolenia pacjentów... - stwierdził Law poważnym, niemal zmartwionym głosem, choć tak naprawdę miał ochotę parsknąć śmiechem. - Obawiam się, że zamknięcie w tej sytuacji jest nieuniknione...

Clione lekko uderzył go pięścią w ramię i uśmiechnął się złowieszczo.

- Taki już urok psychiatrii. Nasi pacjenci rzadko uświadamiają sobie konieczność leczenia, nawet kiedy już się lepiej poczują, więc punkty dostajemy marne - odpowiedział, po czym dodał z ironią: - Jeśli nawet nasz mądry dyrektor szpitala uważa, że oddział psychiatryczny jest niepotrzebny, to czego wymagać od nich...?

- Dobrze już, dobrze. Gdybym zamknął psychiatrię, to nie wiem, gdzie by się taki cudak jak ty podział... - odciął się Law.

Clione jednak nie kontynuował żartu, a w zamian spojrzał na niego z powagą.

- Law, ja bym sobie doskonale poradził, ale oni nie - powiedział, a potem w jego oczach pojawiła się iskierka ciepła. - Wiem, że mówiłem to wiele razy, ale naprawdę jestem ci wdzięczny za ten oddział. I za to, że używasz Ope Ope no Mi, żeby ich leczyć.

Law odwrócił wzrok, gdyż nagle poczuł się zmieszany.

- Zatem nie każ mi tutaj stać, tylko daj mi się wziąć za robotę. Chciałbym wreszcie wszystkich wyleczyć.

- Myślę, że prędzej nadejdzie dzień, w którym zgodzisz się iść ze mną na randkę, niż ten, w którym wyleczysz wszystkich chorych psychicznie - mruknął Clione, otwierając drzwi. - Przypomnę ci, że schizofrenia występuje w każdym znanym społeczeństwie i...

- Tak, tak, słyszałem to już tysiąc razy - przerwał mu Law, wychodząc za nim na korytarz. - Pojawia się także u ludzi, którzy nie mają żadnego obciążenia genetycznego. Po prostu dochodzi u nich do mutacji de novo.

- I dlatego nie da się jej usunąć ze świata.

- Żadnej choroby genetycznej się nie da - sprostował Law. - Cóż, Ope Ope no Mi może przynajmniej usunąć niektóre objawy. - Zatrzymał się i popatrzył na ordynatora psychiatrii. - Ty z tą randką to tak na serio...?

- Nie - odpowiedział Clione, wzruszając ramionami. - Przecież jesteś tak zajęty, że w ogóle nie wychodzisz ze szpitala... a wspólny obiad w kantynie nie liczy się jako randka. Poza tym wszyscy wiedzą, że Trafalgar Law żyje sam.

Dla Lawa nie była to żadna odpowiedź. Clione, jak na psychiatrę przystało, trafnie odczytał jego zmarszczone czoło jako wyraz niezrozumienia i dodał:

- W sensie, że tak wybrałeś. Jakie miałeś powody, nie zamierzam wnikać, bo nie mam zwyczaju diagnozować znajomych, ale tak czy inaczej to jest twoja decyzja.

Law nic nie powiedział, tylko ponownie podjął krok. Zaraz jednak ponownie zerknął na Clione, który rzucił z lekką irytacją:

- Nie musisz się przejmować tym, co powiedziałem. - Potem jednak jego spojrzenie znów spoważniało. - Law, nie chciałem cię wprowadzić w konsternację. Powinienem był wiedzieć, żeby przy tobie darować sobie takie odzywki. Przepraszam...

- Nie przepraszaj. - Law pokręcił głową, a potem popatrzył z ukosa. - Z wami psychiatriami jest ten okropny problem, że człowiek nigdy nie wie, kiedy mówicie na serio...

- Teraz to trochę przesadziłeś - odpowiedział Clione z udawanym oburzeniem.

- Więc na serio chciałbyś iść ze mną na randkę? - rzucił Law z ironią.

- Ale żeś się uczepił... A z tobą jest taki problem, że wszystko chcesz mieć czarno na białym - odpalił psychiatra. - Nie, po prostu z chęcią spędziłbym z tobą trochę więcej czasu, niż spędzam. Jeśli jednak chcesz wiedzieć, czy usycham z nieodwzajemnionej miłości do ciebie, to odpowiedź jest negatywna. Nawet jeśli wszyscy cię kochamy, to nikt nie zamierza sobie ciebie uzurpować, bo to nie ma najmniejszego sensu. I nie rób miny pod tytułem: "Nie wierzę, że prowadzę tę konwersację".

- To daj mi się wreszcie zająć pracą... zanim do reszty zdurnieję... i to zanim jeszcze wziąłem się za twoich pacjentów - zauważył Law złośliwie.

- Masz do nich złe podejście. Powinieneś raczej myśleć, że możesz się od nich czegoś nowego nauczyć - podsunął Clione z paskudnym uśmiechem.

- Nie wierzę, że prowadzę tę konwersację - stwierdził Law, wywracając oczami.

- Witamy na psychiatrii - odpowiedział radośnie Clione.

Ponownie weszli na oddział, na którym - jak się wydawało - panowały normalne psychiatryczne aktywności. Law postanowił zignorować stojącego w rogu mężczyznę, który na oko odganiał się od niewidzialnych nietoperzy, jak również tego, który prowadził ożywioną rozmowę z wyłączonym telewizorem. Wiedział, że Ope Ope no Mi potrafił zlikwidować takie objawy jak omamy i urojenia oraz, co ważniejsze, zmniejszyć ryzyko ich ponownego wystąpienia. Choć nauka wciąż do końca nie wiedziała, co powodowało schizofrenię i inne psychozy, to u chorych często stwierdzano bądź to nieprawidłowości w budowie mózgu, bądź zaburzenia jego funkcji na poziomie neuroprzekaźników, a zwykle jedno i drugie. Oczywiście nie było pewne, czy to psychoza je powoduje, czy też raczej jest ich wynikiem. Wiadomo było, że sam proces psychotyczny jest toksyczny dla mózgu i powoduje dalszą utratę tkanki nerwowej, ale nie można było wykluczyć, że ludzie, którzy mieli w przyszłości zachorować na schizofrenię, już na wstępie mieli mniejszą objętość i masę mózgu, na długo zanim pojawiły się u nich pierwsze objawy choroby.

Law wiedział, że powodem, dla którego chorzy psychicznie nie zdrowieją tak zupełnie nawet po kuracji Ope Ope no Mi, było to, że nie "naprawiał" im mózgu, to znaczy nie wpływał na tkankę mózgową. Gdyby to zrobił - gdyby na nowo tworzył im substancję szarą i białą, korę, płaty i zakręty - wówczas czyniłby z nich innych ludzi, a to uważał za postępowanie wykraczające poza etykę lekarską. Mózg mieścił w sobie psychikę - a więc duszę człowieka. Nawet jeśli z powodzeniem dało się operować na jego fragmentach, usuwając takie czy inne nieprawidłowości, to wykluczone było modyfikowanie go w całości, przynajmniej dla Lawa. Nie odważał się na to, by na podstawie kodu genetycznego człowieka - to znaczy już poprawionego pod względem wywołujących chorobę mutacji - zbudować tkankę mózgową od nowa, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że teoretycznie odtworzyłby w ten sposób osobę taką, jaką byłaby, gdyby do żadnych zaburzeń nie doszło.

Nie, coś takiego nie wchodziło w grę - podobnie jak nie godził się na ingerencję w ośrodek pamięci, nawet jeśli pacjenci czasem prosili go, by usunął z ich umysłów konkretne wspomnienia. Człowiek był tym, czym tworzyło go życie, a każde życie zawierało w sobie także złe chwile i przykre wydarzenia. Jednostka rozwijała się i wzmacniała, przepracowując swoje tragedie, a nie zapominając o nich, nieważne jak bolesne były. Tak samo Law przecież nie tworzył nowych osób z leczonych na ciele ludzi - większość z nich wciąż pamiętała, że kiedyś byli chorzy, że przeszli taki etap, nawet jeśli przysporzył im cierpień, lęku i innych negatywnych emocji. Uważał, że tak było bardziej naturalnie, a pacjenci mieli do dyspozycji psychoterapeutów, którzy mogli im pomóc przerobić te bolesne fragmenty swojej historii na coś dobrego i korzystnego.

Niemniej jednak Law wolałby być w stanie chorych psychicznie wyleczyć całkowicie - a tak pozostawał z poczuciem niedokończonej pracy i połowicznego rezultatu. Cóż, był perfekcjonistą, więc nie było w tej jego frustracji nic dziwnego... Musiał się zadowolić przywracaniem stabilizacji układu nerwowego, regulowaniem poziomu i aktywności neuroprzekaźników oraz drobną korektą nieprawidłowości w niektórych obszarach mózgu. Nie mógł jednak spowodować przyrostu kory przedczołowej czy zwiększyć objętości hipokampa, a tym samym nie miał możliwości cofnięcia ubytków funkcji poznawczych, takich jak zaburzenia pamięci, zdolności planowania czy umiejętności społecznych. Nawet jeśli u pacjentów nie występowały więcej objawy psychotyczne, to zatrzymywali się oni na pewnym poziomie funkcjonalności i nie było szans, by odzyskali to, co stracili przez całe lata trwania i postępu choroby. Lepsze rokowania mieli ludzie, którzy dopiero co zachorowali, u których doszło do pierwszego epizodu choroby - oni mieli jeszcze możliwość powrotu do niemal pełnej sprawności - jednak tych pacjentów było w Szpitalu Pamięci Corazona niewiele; częściej trafiali tu tacy, którzy chorowali od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat i których rodziny nie mogły sobie z nimi już poradzić, a w ich przypadku nie można było liczyć na zupełne wyzdrowienie.

Operacje psychiatryczne - jeśli już zaakceptowało się to, że nie zmienia się całego mózgu, a jedynie pewne aspekty jego funkcjonowania - były raczej proste, choć różniły się w zależności od diagnozy. Przykładowo u pacjentów ze schizofrenią było to: obniżenie poziomu dopaminy w na szlaku mezolimbicznym, podwyższenie na szlaku mezokortykalnym i unormowanie jej syntezy w szlaku nigrostriatalnym; wzmocnienie działania serotoniny w pewnych obszarach i osłabienie w innych; regulacja działania glutaminianu i GABA oraz kilku innych substancji. Odbywało się to przez naprawienie komórek produkujących neuroprzekaźniki, cząsteczek przenoszących je białek oraz receptorów, z którymi owe substancje się łączyły i przez które działały. Law przeprowadził tych operacji tyle, że obecnie były dla niego znajomą rutyną.

Po zabiegach pacjenci byli spokojniejsi, mieli lepszy nastrój i akceptowalny poziom lęku. Często mówili, że łatwiej im się myśli, że mogą się lepiej skoncentrować i nie mają takich problemów z zapamiętywaniem jak wcześniej. Nie słyszeli już rzecz jasna głosów, ani nie mieli żadnych innych omamów, a ich codzienna sprawność wracała do normy. Ponieważ jednak, jak powiedział Clione, rzadko mieli poczucie choroby, zwykle nie łączyli tej poprawy samopoczucia z pobytem w szpitalu - raczej traktowali ją jako zupełnie naturalne zjawisko, które po prostu musiało prędzej czy później nastąpić. Praca na psychiatrii nie była dla tych, którzy pragnęli wdzięczności pacjentów - tutaj jedyną gratyfikacją było to, że chory czuł się lepiej i mógł znów funkcjonować w normalnym życiu. To było zresztą najważniejsze.

Tak więc Law raz w miesiącu spędzał cały dzień na siódmym piętrze, cierpliwie przywracając równowagę fizjologiczną w centralnym układzie nerwowym kolejnych pacjentów i wiedząc, że efekt leczenia będzie w najlepszym razie zadowalający. Psychiatria uczyła pokory i uświadamiała każdemu medykowi - nawet "najwybitniejszemu lekarzowi na świecie" - własną niedoskonałość. Być może jednak to przypomnienie, że lekarz jest tylko człowiekiem, niosło ze sobą także pozytywny wydźwięk. Jeśli wciąż byli ludzie pragnący dbać także o tych, którzy nigdy nie mieli być tak zdrowi jak inni... jeśli wciąż chcieli im pomagać, mimo bardzo ograniczonych możliwości i środków, to ze światem i służbą zdrowia jeszcze nie było najgorzej. A kiedy patrzyło się choćby na Clione, którego wzrok - kiedykolwiek mówił o swoich pacjentach - wypełniały sympatia i współczucie, wówczas miało się wrażenie, że coś zostało ocalone... jakieś dobro, które mogło powstać tylko za sprawą człowieka.

Oczywiście nie zmieniało to faktu, że Law w dalszym ciągu wolałby się z pacjentami psychiatrycznymi nie zadawać, by uniknąć sytuacji takich jak ta. Weszli z Clione do pokoju pierwszego z pacjentów, którego Law miał dzisiaj leczyć: mężczyzny w średnim wieku. Zanim zdążyli powiedzieć coś więcej niż: "Dzień dobry", pacjent wbił spojrzenie w Lawa i wyciągnął w jego stronę oskarżycielski palec.

- Zło - powiedział.

- Ależ co pan mówi, panie Maks - odezwał się Clione, podchodząc do pacjenta. - To doktor Law, dyrektor szpitala. Oczywiście, że nie jest zły.

- Ma znaki na skórze. - Mężczyzna nie dawał się przekonać. - Zło.

Law z niejakim zakłopotaniem pomyślał, że widocznie trzeba było być pacjentem psychiatrycznym, by czuć niepokój na widok tatuaży, a zupełnie normalnie reagować na faceta w damskich ciuchach. Uznał w każdym razie, że przy tym konkretnym człowieku nie było mądrym pomysłem używanie słów "diabelski owoc".

- Opowiadałem panu wczoraj, że doktor Law będzie dzisiaj pana leczył - powiedział Clione.

- Ma paskudną gębę. Nie ufam mu - stwierdził kategorycznie pacjent, po czym skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał spode łba.

- Oj tam, zaraz paskudną... Trochę tylko jest ponury - odparł Clione. - Zawsze mu mówię, że powinien się więcej uśmiechać.

- To oszust - uznał pacjent. - Niech mu pan ordynator nie wierzy... A może pan jest po jego stronie? - dodał cokolwiek napastliwie, podnosząc oczy na psychiatrę, zanim ponownie wbił wzrok w Lawa.

- Panie Maks, czy kiedykolwiek nie byłem po pana stronie? Zapewniam, że doktor Law działa w pana najlepszym interesie. Po leczeniu będzie się pan czuł znacznie lepiej.

Pacjent nic nie powiedział, patrzył tylko na Lawa podejrzliwie. Potem jego spojrzenie się rozmyło i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby stracił kontakt z otoczeniem.

- Panie Maks...?

Mężczyzna drgnął i wrócił do świadomości.

- Co?

- Co pan usłyszał? - spytał Clione.

- Że wszyscy jesteście źli. Nie mogę z wami rozmawiać. Idźcie sobie.

- Dobrze, niedługo sobie pójdziemy - zapewnił psychiatra. - Ale najpierw leczenie.

Dał znak Lawowi, który aktywował Ope Ope no Mi i w pierwszej kolejności uspokoił pacjenta tak, że dało się go położyć do łóżka. Potem zaaplikował mu anestezję i rozpoczął zabieg. Nie przeszkadzało mu, że Clione jest przy tym obecny. Przy używaniu Ope Ope no Mi praktycznie sam wyłączał się z rzeczywistości, działając w innym wymiarze, zaś psychiatra - choć na pierwszy rzut oka wydawało się to niemożliwe - miał w sobie coś takiego, że potrafił wtopić się w scenerię i nie zwracać na siebie uwagi.

- Pan Maks miał początki choroby wieńcowej - poinformował Law, kiedy już skończył. - Porozmawiajcie z nim na temat zdrowego trybu życia, jak już będzie chętny słuchać, dobrze?

Clione kiwnął głową i zapisał to w karcie choroby. Law, choć nie używał diabelskiego owocu do leczenia "lekkich" schorzeń, dla pacjentów psychiatrycznych robił wyjątek - wiedział, że przeważnie nie byli w stanie tak jak inni dbać o swoje zdrowie i dlatego częściej zapadali na choroby serca oraz układu krążenia, co znacząco skracało ich oczekiwaną długość życia. Przetkanie tętnic czy pobudzenie trzustki to były naprawdę drobne manipulacje, które zajmowały tylko chwilę, więc mógł je dodać jako bonus do głównego leczenia.

- Co zostaje tym pacjentom, kiedy przestają słyszeć głosy i wyobrażać sobie, że są w samym centrum wydarzeń? - zapytał kiedyś psychiatrę, wiedząc, że u podłoża omamów i urojeń często leży samotność czy nieuświadomiona potrzeba znaczenia. Ci ludzie w ten sposób zapełniali pustkę, którą dotkliwie odczuwali, bo każdy człowiek pragnął jakiegoś sensu istnienia.

- Dobre pytanie. Lubię sobie wyobrażać, że to puste miejsce są w stanie zapełnić czymś, co nie będzie im już przysparzać lęków - odpowiedział mu wtedy Clione. - Że kiedy na nowo przywróci im się kontakt ze światem, niezaburzony już przez patologię, wówczas zdołają dostrzec to, na co wcześniej byli obojętni. Innych ludzi, jakieś ciekawe sprawy, przyjemne aktywności. Że łatwiej im będzie egzystować i czuć wspólnotę z tym, co ich otacza.

Law miał nadzieję, że tak było - i że także ten pacjent, pan Maks, kiedy już przestanie upatrywać wszędzie wrogów i słyszeć nienawistne głosy, być może znajdzie przyjaciół albo chociaż coś, co będzie mu sprawiać radość.

Wyszli na korytarz, by udać się do następnego pacjenta. Law dostrzegł, że mężczyzna w rogu przestał odganiać się od nietoperzy, za to teraz energicznie coś z siebie strzepywał, może wielkie pająki. Pacjent przy telewizorze umilkł i sprawiał teraz wrażenie, że uważnie słucha drugiej strony. Law był świadkiem, jak do telewizora podszedł inny pacjent, starszy pan, i najzwyczajniej w świecie go włączył, na co "rozmówca" podskoczył i wymaszerował z sali, gwałtowną gestykulacją dając upust swojemu oburzeniu.

Następna w kolejce do leczenia była kobieta w średnim wieku - i bardziej niż chętna podzielić się z nimi swoimi doświadczeniami.

- Pani Jamille, jak się pani dzisiaj czuje? - zapytał Clione.

- Nazywam się Daniela Wick - odpowiedziała kobieta.

- W karcie jest napisane, że Jamille Hissingen. I że urodziła się pani dwunastego czerwca osiemdziesiątego drugiego roku.

- Oczywiście, że nie! Dziesiątego grudnia. Ale rok się zgadza - przyznała. - Dwunastego czerwca urodziły się moje klony.

- Klony?

- Tak, jest ich dziesięć tysięcy. Już kilka razy skradziono mi tożsamość i wykorzystano przy ich produkcji. Chodzą wszędzie po mieście. I właściwie po całym kraju. Ale ja jestem Daniela Wick. W moim mózgu jest tak napisane. Kosmici mi to pokazali.

- Kto? Kosmici?

- Tak. Z odległej przestrzeni. Jestem z nimi w kontakcie.

- Jakim?

- No, takim myślowym. Tylko czasem nie mogę się przez nich skupić, jak tak cały czas do mnie mówią.

- Rozumiem, to musi być uciążliwe. Pewnie lepiej byłoby, gdyby czasem mogła pani od nich odpocząć?

- Myślę, że tak... Mogłabym sobie choćby telewizję pooglądać. No i spać nie mogę. Ostatniej nocy w ogóle nie spałam, bo musiałam ich cały czas słuchać.

- Spróbujemy coś na to zaradzić. To jest doktor Law, który przeprowadzi na pani zabieg. Wspominałem o tym pani wczoraj, pamięta pani?

- Nie... ale wszystko jedno. Tylko że teraz jestem zajęta, bo oni przekazują mi ważne dane na temat tego świata, więc może później...?

- Obiecuję, że to nie zajmie dużo czasu.

Pacjentkę udało się przekonać do tego, by położyła się do łóżka - i wkrótce było już po wszystkim. Law nie wątpił, że kiedy się obudzi, będzie mogła rzeczywiście pooglądać telewizję, już bez żadnych intruzji ze strony kosmitów z odległej przestrzeni.

Trzeci pacjent był niespełna dwudziestoletnim chłopakiem, który - w odróżnieniu od pozostałych - miał zachowane poczucie choroby. Omamy wywoływały u niego lęk, nieważne jak mocno wierzył, że są tylko objawem choroby.

- Mój lekarz powiedział, że to schizofrenia - odezwał się, kiedy Clione i Law zajęli krzesła. - Czy to prawda, panie doktorze? Strasznie się tego boję. Moja ciotka chorowała na schizofrenię, ale prawie jej nie pamiętam, bo popełniła samobójstwo, kiedy byłem mały. Nikt nie chciał o niej rozmawiać... A teraz ja sam słyszę te głosy, które grożą mi i każą się zabić. Mówią, że jestem nic nie warty i że coś złego spotka moją rodzinę. Słyszę je już od kilku miesięcy, ale na początku były takie odległe i niewyraźne... dopiero później zacząłem rozróżniać słowa, jak stały się głośniejsze. Teraz cały czas je słyszę, tak samo jak słyszę pana doktora. Alkohol trochę pomagał je wyciszyć, ale potem tylko się nasilały. Leki w ogóle nie działają, tylko te uspokajające... Nie wiem, jak mam z tym żyć - powiedział, przyciskając obie dłonie do skroni, a potem jego wargi zaczęły drżeć.

- Panie Samos, mówiłem panu wczoraj, że nasz szpital ma pewne, ach... zaawansowane metody leczenia.

- Tak słyszałem... Ale wszyscy wiedzą, że schizofrenia jest chorobą nieuleczalną - stwierdził pacjent z rezygnacją. - To już lepiej się zabić.

- Nie, panie Samos. Doktor Law, który jest tutaj ze mną, potrafi sprawić, że nie będzie pan już więcej słyszał głosów. I prawdopodobnie będzie pan mógł kontynuować swoje życie w sposób zupełnie normalny. Studiuje pan, prawda?

Pacjent kiwnął głową.

- Tak... fizykę. Zacząłem rok temu... ale przez to wszystko zrobiły mi się zaległości... Naprawdę możecie mnie wyleczyć? - Ponownie spojrzał w górę i przez chwilę przenosił wzrok między Lawem a Clione, zaś w jego oczach nieufność mieszała się z nadzieją.

- Jest na to duża szansa.

- Oni mówią, że umrę - stwierdził wprost. - Że jeśli się zgodzę, to będzie po mnie. Ale ja im nie wierzę...

- I słusznie. W historii tego szpitala doktor Law nie pozwolił umrzeć żadnemu pacjentowi. Wie, co robi.

Chłopak zagryzł wargi, a potem pokiwał głową. Drżał na całym ciele, kładąc się na prośbę Clione na łóżku, i raz po raz zaciskał nerwowo palce. Tak szybko, jak było to możliwe, Law uśpił pacjenta i wziął się za leczenie.

W ten sposób upłynął mu cały dzień. Poza pacjentami ze schizofrenią przeprowadzał zabiegi także u tych, którzy cierpieli na inne nawracające psychozy, jak również oporne na leczenia zaburzenia nastroju, w tym depresję. Młodzi i starzy. Dorośli i dzieci. Kobiety i mężczyźni. Choroby psychiczne nie wybierały i nie dyskryminowały. Występowały w każdej rasie i w każdej populacji, w każdej klasie społecznej i w każdym ustroju, w każdym klimacie i w każdej epoce. Zaś w schizofrenii, choć już wystarczająco dziwna była sama w sobie, najdziwniejsze było to, że zapadał na nią dokładnie jeden procent ludzkości świata - zupełnie jakby było to zapisane w jakimś większym planie, w czyimś głębszym zamyśle...

Jednak kwestie filozoficzne nigdy Lawa nie interesowały, tak jak nigdy nie starał się znaleźć innego wytłumaczenia dla chorób niż medyczne. Był lekarzem, jego zadaniem było leczyć tych, którzy cierpieli, a nie wyjaśniać im sens ich choroby. Nawet jeśli choroba, gdy już się zdarzyła, mogła przynieść człowiekowi także coś dobrego, to sama w sobie nie miała żadnego sensu i najlepiej byłoby, gdyby ludzie zawsze byli zdrowi. Ponieważ jednak mieli kruche ciała i nie żyli w próżni, lecz narażeni byli na najróżniejsze czynniki zewnętrzne, problemy zdrowotne były nie do uniknięcia - i dlatego lekarzom nigdy nie zabraknie pracy, to jedno pozostawało oczywiste.

Kiedy Law skończył, było już ciemno. Clione - jak zawsze - dotrzymywał mu towarzystwa przez cały dzień, opuszczając go jedynie na krótkie chwile, kiedy musiał załatwić jakieś sprawy papierkowe czy udzielić konsultacji swoim specjalizantom. Law miał zresztą wrażenie, że jego praca jest przez to łatwiejsza, gdyż obecność ordynatora dobrze działała na pacjentów. Clione w każdej sytuacji zachowywał spokój, ale to nie wszystko - równie ważne było jego podejście do chorych. Nie traktował ich z przesadnym szacunkiem, a raczej rozmawiał z nimi jak z każdym innym, nawet żartował. Nie skupiał się jedynie na objawach, ale pytał także o inne aspekty ich sytuacji życiowej. Uśmiechał się i promieniał pozytywną energią. Jednocześnie nie pozwalał sobie wejść na głowę i w razie potrzeby potrafił okazać stanowczość. Był kimś, komu pacjenci wyraźnie ufali.

W porównaniu z nim Law czuł się jak aspołeczny mruk, którego interesowały tylko schorzenia pacjentów i ich leczenie. Cóż, w sumie była to prawda... lecz nie zamierzał sobie tego wyrzucać. Jak w przypadku innych ordynatorów, cieszył się, że to Clione kieruje tym oddziałem. Miał prawdziwe szczęście do personelu w swoim szpitalu - byli to ludzie z powołaniem i wybitni lekarze, którzy nigdy nie zawiedli jego oczekiwań, czy chodziło o kwestie medyczne czy też administracyjne.

- Naprawdę nie nudzi cię siedzenie ze mną i przyglądanie się? - zapytał, kiedy po skończonej pracy jedli obiad w kantynie.

W "dni psychiatryczne" Law przeskakiwał lunch, tłumacząc sobie, że dzięki temu będzie miał wizytę na "siódemce" prędzej z głowy... Tak przynajmniej było na początku, bo potem spożywanie posiłku z Clione stało się jego zwyczajem, nad którym zupełnie się nie zastanawiał.

Ordynator psychiatrii pokręcił głową, odkładając widelec, po czym wytarł usta serwetką.

- To jedyna okazja, żeby spędzić z tobą trochę czasu - odparł wprost. - Ty przynajmniej bywasz u mnie na oddziale... Z Bepo czasem mijamy się na korytarzu, podobnie z Ikkaku. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem się z Unim - stwierdził z żalem. - Na Polar Tangu byliśmy zawsze razem, czasem aż mieliśmy siebie nawzajem dość... Ale tutaj każdy ma swoje piętro i swoje obowiązki. Kiedyś częściej się spotykaliśmy w grupie, pamiętasz, co jakiś czas umawialiśmy się gdzieś wieczorem... Ale potem jakoś już nie mogliśmy znaleźć terminu, który by wszystkim pasował, ludzie zaczęli mieć inne sprawy. Czasem jeszcze uda mi się pójść z Shachim i Penguinem na piwo... - powiedział w zamyśleniu. Zaraz jednak ponownie skupił wzrok na Lawie. - Ale nie mówię tego, bo mam do ciebie pretensje, nawet tak nie myśl - dodał z naciskiem. - To, jak wybieramy, by żyć, to tylko nasza sprawa. Szanuję twoją pracę... tak samo zresztą jak całej reszty. I naprawdę cieszę się, że mogę tutaj pracować. To jest wyjątkowe miejsce.

Law nic nie powiedział, tylko wbił spojrzenie we własny posiłek. Nie zamierzał odczuwać wyrzutów sumienia z powodu tego, że zajmuje się swoją pracą... ale mimo wszystko nie było mu miło z wiedzą, że swoim postępowaniem sprawia przykrość koledze, zwłaszcza że Clione był jedną z najmilszych osób, jakie spotkał w życiu. Tak naprawdę był jednak zdania, że nic się z tym nie da zrobić, więc nie miało sensu o tym rozmawiać.

- Wolałbym, żebyś coś powiedział - mruknął Clione. - Masz okropny zwyczaj trzymania wszystkiego w sobie i człowiek nigdy nie wie, co ci chodzi po głowie.

- Nawet psychiatra? - rzucił Law z ironią, odsuwając pusty już talerz, i odchylił się na oparcie krzesła.

- Nawet psychiatrzy nie potrafią czytać cudzych myśli. - Clione uśmiechnął się. - Jeśli jesteś na mnie zły, powiedz.

Law pokręcił głową.

- Nie jestem zły. Po prostu... - Co właściwie chciał powiedzieć?

- Masz inne potrzeby w tej kwestii, prawda? - domyślił się Clione.

- Jednak czytasz moje myśli - mruknął Law, popijając herbatę.

- Nie, czytam twoje zachowanie - poprawił psychiatra.

- Mówiłeś, że nie masz zwyczaju leczyć znajomych...?

- Jestem już po pracy. Widzisz, nawet fartuch już zdjąłem.

Law zerknął na niego z ukosa. Wiedział, że jeśli kiedykolwiek miałby z kimś rozmawiać na inne tematy niż te, które zajmowały go na co dzień, to Clione był najlepszym wyborem... A może po prostu miał ochotę na tę specyficzną grę...? Przez chwilę walczył z samym sobą, aż wreszcie zapytał:

- I co mi powiesz?

Brwi Clione uniosły się lekko w górę ze zdziwieniem - najwyraźniej nie oczekiwał, że Law przyjmie jego propozycję - jednak nie tracił okazji. Nie spuszczając z niego wzroku, odchylił się na krześle i splótł palce razem.

- Poświęciłeś się zupełnie pracy - powiedział. - Nie żeby to było coś nowego... przecież i w dawnych czasach skupiałeś się tylko na zadaniu, które sobie zaplanowałeś. Pamiętasz, co zawsze mówiłeś tym, którzy chcieli do ciebie dołączyć? Że wymagasz bezwzględnego posłuszeństwa. Nie interesowało cię, kim dana osoba jest, liczyło się tylko to, czy mogłeś zaufać, że zrobi to, czego będziesz wymagać. Twoja załoga to nie byli twoi kumple... Tak samo jak twoi pracownicy nie są twoimi kumplami, prawda? Wystarcza ci taki poziom stosunków społecznych, jakiego dostarcza ci praca.

Cóż, Law uznał, że nie brzmiało to źle... i z całą pewnością nie było fałszem.

- Wszyscy twierdzą, że za bardzo skupiam się na pracy - powiedział jednak, jakby wbrew sobie. - Bepo, Ikkaku, nawet Kaya... Jesteś następny w tej krytyce.

Clione pokręcił głową, wciąż patrząc na niego uważnym spojrzeniem, jakby poza nim nie istniało na świecie nic innego. To było spojrzenie, jakiego potrzebowali pacjenci... choć Law nie był pewien, czy on sam takiego potrzebuje.

- Nie, nie krytykuję cię, ani nie osądzam, nigdy zresztą tego nie robiłem. Każdy ma prawo żyć tak, jak chce - oświadczył psychiatra spokojnie i zaraz dodał: - Tak samo jak każdy ma prawo się martwić o drugiego człowieka. A faktem jest, że pracujesz za dużo, więc nic dziwnego, że się martwimy. Jednak nie sądzę, by coś zmuszało cię do takiego życia, jakie teraz prowadzisz, wbrew twojej woli, chociaż... - Urwał i znów pokręcił głową. - W każdym razie to jest twój świadomy wybór, nawet jeśli większość naszych decyzji zapada na poziomie podświadomym. Tak czy inaczej nie wszyscy musimy być tacy jak w wyobrażeniach idealnego szczęścia, gdzie w pakiecie występują zdrowie, dobra praca, rodzina i domek z ogródkiem.

- Nie powiedziałeś mi nic, czego bym sam nie wiedział - mruknął Law.

- Ach, więc jednak bardzo potrzeba ci opinii psychiatrycznej - stwierdził Clione z przewrotnym uśmiechem, zaraz jednak na nowo spoważniał. Popił herbaty, a potem z powrotem przysunął się do stołu i oparł na nim łokcie. Kiedy ponownie się odezwał, jego głos był cichszy. - Jeśli naprawdę tego chcesz, powiem ci, co myślę... ale jeśli się z tym nie zgadzasz, to nigdy więcej nie będziemy do tego wracać. Nie chcę, żeby to stało między nami, dobrze? Cokolwiek ci powiem, nie wynika to ze złej woli, przeciwnie... Potrafisz mi zaufać w tej kwestii, Law? My psychiatrzy często mówimy rzeczy, z którymi ludzie się nie zgadzają - dodał, uśmiechając się krzywo.

Law kiwnął głową.

- Widzę, że masz jakąś opinię na mój temat, więc równie dobrze możesz ją wyrazić - powiedział, starając się zignorować fakt, że jego serce uderzyło szybciej. Skrzyżował ramiona na piersi. - Będę ją sobie mógł postawić obok opinii pozostałych - dodał z ironią, na którą Clione nie zwrócił jednak uwagi.

Psychiatra oparł podbródek na splecionych dłoniach i ani na chwilę nie spuszczając wzroku, zaczął mówić:

- Znam cię ponad dwadzieścia lat i myślę, że to nie jest tak, że odpychasz ludzi, ponieważ ich nie lubisz. Raczej chodzi o to, że unikasz więzi, gdyż napełniają cię podświadomie... albo i świadomie... dyskomfortem, boisz się tego, co ze sobą niosą. Zawsze chcesz mieć wszystko pod kontrolą, a drugiej osoby nie da się kontrolować i nie da się sprawić, by była dokładnie taka, jak byś chciał, wobec czego w bliskiej relacji rozczarowania są nieuniknione. Ponadto jesteś typem człowieka, który nie zadowala się półśrodkami, tylko zawsze wyznaje zasadę "wszystko albo nic". Nie potrafiłbyś zrównoważyć życia zawodowego z życiem prywatnym tak, by cię to zadowalało. Czułbyś się niespełniony i w jednym, i w drugim, bo wolałbyś się oddać bez reszty temu, co robisz, a przecież się nie rozdwoisz. Dlatego poświęciłeś się zupełnie, całkowicie, pracy. Oddajesz jej każdą wolną chwilę, żyjesz nie tylko w tym szpitalu, ale przede wszystkim nim. I Ope Ope no Mi. W ten sposób nie masz wyrzutów sumienia, że robisz coś na pół gwizdka, i dzięki temu zachowujesz wewnętrzną stabilność. Zachowujesz poczucie, że tak właśnie powinno być, że tak jest w porządku, że możesz być z siebie zadowolony.

- To się nazywa "osobowość anankastyczna", prawda? - rzucił Law. Jak na razie Clione wciąż mówił rzeczy, które sam wiedział.

- Tak. Ale twój przypadek wykracza poza nią, bo wydaje mi się, że twoja obsesja ma głębsze przyczyny niż jedynie poczucie, że jako człowiek z Ope Ope no Mi masz obowiązek poświęcić swoje życie na uzdrawianie ludzi. Masz nadprzyrodzone moce, jesteś w stanie dokonywać cudów medycznych... ale nie widać u ciebie radości z osiągnięć, a jedynie zadowolenie. Mocniej odczuwasz niepokój z tytułu tych, których nie zdołałeś ocalić, niż radość z powodu tych, którym własnymi rękami pomogłeś, prawda? Zupełnie jakbyś się winił... i czuł, że zawiodłeś. Kiedy na ciebie patrzę, Law, to mam wrażenie, jakbyś odbywał jakąś pokutę. Jakbyś chciał zadośćuczynić czemuś, do czego doprowadziłeś... Czemuś, co zdarzyło się, zanim jeszcze zostałeś piratem... Zanim cię wszyscy poznaliśmy. Nigdy nie przestałeś mieć wokół siebie tej aury, którą miałeś wtedy, ponad dwadzieścia lat temu. Każdy lekarz ma osobowość anankastyczną, ale ty na moje oko postępujesz jak ktoś, kto nie widzi innego celu w życiu jak praca i kto byłby najszczęśliwszy, gdyby zapracował się na śmierć. Zupełnie nie dbasz o samego siebie, sprawiasz wrażenie, jakbyś żył tylko z powodu Ope Ope no Mi.

Law słuchał w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w stół. Jego serce uderzało szybkim rytmem, ale wiedział, że jego twarz jest zamknięta. Prawda była taka, że żył tylko dzięki Ope Ope no Mi.

- Tak naprawdę wiemy o tobie bardzo mało - mówił dalej Clione poważnym głosem. - Mimo że znamy się już tak długo, ponad połowę życia, to ze swojej przeszłości zdradziłeś nam jedynie strzępy. Myślę, że w tym wypadku istotne są dwie rzeczy, których nie wiemy: jak zdobyłeś Ope Ope no Mi... i kim był Corazon. Przez dwadzieścia lat...

Law poderwał głowę.

- Nie... - zaprotestował cicho, zanim zdołał się powstrzymać, a potem zacisnął ręce w pięści.

Jednak Clione wpatrywał się w niego mocnym jak stal wzrokiem i nie przestawał, choć jego głos był już teraz niewiele więcej niż szeptem:

- ...powiedziałeś o nim całe jedno zdanie: że jest twoim dobroczyńcą. Składając wszystko do kupy: cały obraz twojego sposobu bycia, twoje całkowite oddanie Ope Ope no Mi i ten szpital, który jest twoim życiem, moja hipoteza jest taka, że Corazon zginął, zdobywszy dla ciebie wcześniej Ope Ope no Mi. A ty czujesz się odpowiedzialny za jego śmierć, wciąż się o nią obwiniasz i chciałbyś odpokutować... ale nic, co robisz, nie przynosi ci ulgi, ponieważ nie jesteś w stanie przywrócić mu życia. Uważasz, że masz wobec niego dług, który możesz spłacić tylko własną śmiercią. I dlatego nie dostrzegasz w swoim życiu żadnej wartości, widzisz siebie jedynie jako narzędzie, za pomocą którego Ope Ope no Mi może działać.

Law wiedział, że powinien wstać, zakończyć tę rozmowę w tym miejscu... jednak coś, czego sam nie rozumiał, kazało mu siedzieć i słuchać, choć szum krwi w uszach to utrudniał.

- I tak sobie myślę - kontynuował Clione bardziej miękkim tonem - że jeśli Corazon był dla ciebie najważniejszym człowiekiem na świecie, to nie ma nic dziwnego w tym, że postanowiłeś już nigdy nikogo do siebie nie dopuścić, ponieważ jego śmierć musiała cię dotknąć do samej głębi. Jesteś kimś, kto we wszystko angażuje się bez reszty, więc z całą pewnością kochałeś go tak, że cały świat stracił znaczenie i nie liczyło się nic więcej. Jego odejście pozostawiło pustkę, której nikt nie zdołał wypełnić... Której nie pozwoliłeś nikomu wypełnić. To, co ci pozostało, to życie, którym dajesz świadectwo swojej miłości do niego... a przynajmniej tak ci się wydaje.

Law wyjrzał przez okno, za którym rozciągała się tylko ciemność. Nie chciał myśleć, chciałby móc sobie teraz odkręcić głowę i wyrzucić do morza. Chciałby zatrzymać serce, które uderzało teraz tak mocno, że sprawiało to ból. Chciałby wszystkiemu zaprzeczyć. Chciałby, żeby ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Chciałby, żeby...

Popatrzył na Clione, który nagle wydał mu się zupełnie obcym człowiekiem.

- A gdybym ci powiedział, że mylisz się co do tego wszystkiego? - rzucił wreszcie z niechęcią, choć wiedział, że nie miało żadnego sensu mówienie czegokolwiek.

- Wtedy, Law, bardzo bym się cieszył - odpowiedział Clione wciąż tym samym poważnym tonem, w którym pobrzmiewało wyraźne współczucie.

Law stłumił przekleństwo. Zanim jednak zdążył ponownie się odezwać, z komunikatorów i głośników rozległ się cichy, lecz uporczywy dźwięk alarmowy, który sygnalizował, że szpital zostaje postawiony w stan najwyższej gotowości.



rozdział 3 | główna | rozdział 5