Następny dzień nie różnił się od wcześniejszych pod żadnym względem - tyle tylko że podejrzliwych bądź zatroskanych spojrzeń, jakie rzucali mu pacjenci i pracownicy, było więcej. Law zachowywał spokój i kładł szczególny nacisk na to, by postępować tak samo jak zawsze. Poprosił swojego zastępcę, by przez ordynatorów przekazał personelowi oddziałów, że nie ma żadnych podstaw do niepokoju - czuje się dobrze, pracuje jak zawsze, zaś do informacji w mediach nie należy przywiązywać żadnej wagi. Jego życzeniem było, by ten komunikat dotarł także do pacjentów. Pod wieczór jednak okazało się, jak bardzo był naiwny, wierząc, że ta sprawa nie będzie mieć żadnego wpływu na jego pracę. Kiedy ostatni pacjent opuścił jego gabinet, a Law - przyciemniwszy nieco górne światło i uchyliwszy okno - gotów był wziąć się za przeglądanie kart chorób, usłyszał pukanie. Potem do pomieszczenia wsunął się Bepo, a wraz nim również Ikkaku i Clione. Law zmarszczył czoło, widząc tę nietypową kombinację, ale zaraz potem pomyślał, że z pewnością chodzi o pacjenta... pacjentkę, która potrzebuje interdyscyplinarnego leczenia Ope Ope no Mi, choć miał problem, by z miejsca zwizualizować sobie taką osobę. - Prawdziwe konsylium się zebrało... - mruknął, gasząc lampkę, a potem zdjął okulary i odchylił się na krześle. - Jak mogę wam pomóc? Bepo został przy drzwiach, ale pozostała dwójka rozeszła się po pokoju: Ikkaku oparła się o szafkę, zaś Clione usiadł na kanapie pod drugą ścianą i założył nogę na nogę. Law miał teraz po jednym z nich na godzinie trzeciej, dziewiątej i dwunastej - i z jakiegoś powodu poczuł się niemal osaczony, choć przynajmniej oddzielało go od nich biurko. Przenosił między trojgiem lekarzy spojrzenie, a potem zmarszczył brwi, bo wyglądało na to, że mają zamiar zostać tutaj dłuższą chwilę. Zamiast jednak cokolwiek powiedzieć, wszyscy milczeli, co go i zaniepokoiło, i zirytowało. - No? - zapytał. - Wiecie, nie mam całego dnia... - Chcieliśmy z tobą porozmawiać o tej sytuacji - oświadczyła Ikkaku, krzyżując ramiona na piersi i świdrując go spojrzeniem brązowych oczu. - Mówisz o tych bzdurach, które powypisywali w gazetach? - odparł Law, zerkając na stertę na skraju biurka. - Nie ma żadnego powodu, by przywiązywać do nich wagę. Powinniście wiedzieć lepiej... - Musisz zwolnić tempo pracy, Law - powiedziała Ikkaku, zupełnie jakby go nie słyszała. - Jeśli lekarz naczelny mdleje w szpitalu w środku dnia, i to na oczach pacjentów, to jest to wystarczająco poważna sprawa. To wszystko poszło już za daleko. - Wszyscy wiemy, że ta praca znaczy dla ciebie więcej niż cokolwiek innego - odezwał się Clione - i bardzo dużo ci daje, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak ciesząc się jej plusami, nie możesz ignorować wynikających z niej obciążeń. Jeśli teraz nie powiesz sobie "stop", będzie to jak zjeżdżanie po równi pochyłej. Nawet jeśli twoje ciało to wytrzymuje, twoja psychika zaczyna mieć dość. - Z moją psychiką wszystko jest w porządku - odwarknął Law, patrząc na niego ze złością. Tego właśnie nie lubił w psychiatrach: potrafili każde schorzenie i każdy objaw wytłumaczyć czynnikami umysłowymi... Clione nic nie powiedział, jednak jego spojrzenie wyraźnie mówiło: "Doprawdy?". - Clione ujął to w ładne słowa, ale prawda jest taka, że jesteś pracoholikiem, i wszyscy doskonale o tym wiemy - kontynuowała Ikkaku. - Znamy cię przecież od dwudziestu lat z okładem i wiemy, że do tego, co robisz, zawsze podchodzisz ambicjonalnie i dajesz z siebie wszystko. Problemem jest to, że pracoholizm zawsze ma smutny koniec, dla samego zainteresowanego i dla ludzi w jego otoczeniu. Prędzej czy później osiąga się pewną granicę, po której przekroczeniu wszystko zaczyna się sypać. Dla ciebie też jest gdzieś taka granica i obawiam się, że mocno się do niej zbliżyłeś. Nie jesteś nadczłowiekiem, Law, ani nie robisz się młodszy - powiedziała z naciskiem. - Musisz wreszcie uświadomić sobie, że najwyższa pora zacząć dbać o siebie. Law popatrzył na nią z niechęcią. Nie minęło pięć minut od ich przyjścia, a już czuł się paskudnie zirytowany. - I myślicie, że jak się tak skrzyknęliście do kupy, to na pewno was posłucham? - rzucił z ironią. - Marnujecie czas. Nic nie... - Dlaczego tak bardzo nie chcesz nas posłuchać? - odezwał się Bepo spod drzwi, po raz pierwszy w czasie tej rozmowy; jego głos był spokojny, ostrożny, pozbawiony emocji. - Dlaczego tak upierasz się przy swojej wersji... nawet jeśli robisz sobie tym krzywdę albo jesteś na dobrej drodze do tego? Law zacisnął pięści i nic nie powiedział. Wbił wzrok w biurko i gorączkowo myślał, jak wykręcić się od tej rozmowy. Miał wrażenie, że przez ostatnie tygodnie nie słyszał od nich o niczym innym, tylko o własnej pracy, i naprawdę tracił już cierpliwość. Nic nie dawało uspokajanie, podobnie jak metoda ignorowania - po prostu nie chcieli zostawić go w spokoju. Niech go jednak diabli, jeśli pozwoli zawrócić sobie w głowie i ulegnie ich niedorzecznym żądaniom...! Nie było żadnego powodu, by miał cokolwiek zmieniać w swoim trybie pracy, i basta! - Ile razy mam mówić, że wszystko jest w porządku? - zawołał ze złością. Nigdy nie sądził, że te słowa mogą wywołać taką frustrację, jednak powtarzane w nieskończoność taki właśnie przynosiły efekt. - Czuję się dobrze. Dobrze. Mam wam przeliterować? Moim jedynym problemem jest to, że od kilku miesięcy moi współpracownicy gnębią mnie bezsensownymi komentarzami i mają względem mnie absurdalne wymagania. Wiecie, kiedy otworzyłem ten szpital, byłem pewny, że jeśli ktoś będzie na coś narzekać, to na własną ilość pracy, nie na moją. To już jest prawdziwa farsa, to, co robicie. Następnym razem będzie was więcej? Cały personel tutaj przylezie, żeby mnie przekonywać? - zapytał. - Przecież wiesz, że nie mówimy tego wszystkiego, ponieważ na siłę chcemy ci się sprzeciwić - wtrącił łagodnie Clione. - Nawet jeśli, jak to określiłeś, "skrzyknęliśmy się", nie chodzi o to, by narzucić ci naszą wolę. - Och nie? - spytał z sarkazmem Law, obrzucając go spojrzeniem. - A jakoś tak wygląda... - Nie jesteśmy twoimi wrogami - stwierdził psychiatra, patrząc na niego ze spokojem. - Stoimy po twojej stronie od ponad dwudziestu lat, jak powiedziała Ikkaku. Właśnie dlatego tutaj dzisiaj przyszliśmy. Law stłumił westchnienie. Wiedział to doskonale, wiedział, że nie powinien się na nich gniewać... jednak nie zmieniało to faktu, że różnili się w opiniach i światopoglądzie. A kiedy człowiek nie jest w stanie przekonać drugiej strony, żeby zaakceptowała jego własny punkt widzenia, wówczas prędzej czy później traci cierpliwość, nawet jeśli jest najbardziej wyrozumiałą osobą na świecie. Jednak jakoś musieli tę sytuację rozwiązać... najlepiej w cywilizowany sposób. - Jest oczywiste, że na tej płaszczyźnie nie osiągniemy porozumienia - powiedział, siląc się na spokój. - Nieważne jakich użyjecie argumentów, nie przekonacie mnie. Uznaję wasz punkt widzenia, ale nie zamierzam go przyjąć. Czy mimo tej rozbieżności możemy jakoś kontynuować naszą współpracę? Ikkaku pokręciła głową, a Law znów poczuł złość na takie bezpardonowe ignorowanie jego dobrej woli. - Nie, ponieważ za bardzo się o ciebie martwimy - stwierdziła ordynator ginekologii i położnictwa. - Nie jesteście w stanie w żaden sposób wpłynąć na to, jak postępuję...! - zawołał Law z rozpaczą. - Dlatego chcemy cię przekonać - powiedział Bepo. - Jesteś obsesyjnym pracoholikiem. Nie wiem, co za tym stoi... ale dobrze by było, gdybyś spojrzał na swoją sytuację z boku i zastanowił się, czy to wszystko jest tak, jak powinno być. - Nic nie stoi - odparł Law. - Tylko tyle, że mam Ope Ope no Mi i tylko ja mogę pomóc niektórym ludziom. Tak było zawsze i tak będzie zawsze. Bepo kiwnął głową. - Owszem, jednak nie zapominaj o tym, że coraz więcej chorób możemy leczyć bez pomocy Ope Ope no Mi - zauważył. - Przez ostatnią dekadę, właśnie w naszym szpitalu, opracowano wiele nowatorskich metod leczenia. Popchnęliśmy medycynę do przodu, właśnie my... właśnie ten Szpital Pamięci Corazona, który założyłeś - podkreślił. - To nie jest bajka, tylko najprawdziwsza rzeczywistość, która cały czas się dzieje i którą tworzymy własnymi rękami. Na podstawie twojej pracy napisano i opublikowano niezliczone artykuły naukowe, a te z kolei pomogły uaktualnić czy wręcz napisać od nowa podręczniki, z których uczą się nowe pokolenia lekarzy i pielęgniarek. Bardzo rozwinięto także technikę chirurgiczną i diagnostyczną. Twoja praca spowodowała postęp biochemii i farmakologii, nie mówiąc o zrozumieniu procesów patofizjologicznych. Przecież jeszcze kilkanaście lat temu niektóre schorzenia były zupełną tajemnicą, podczas gdy dzisiaj są znane na całym świecie, ich mechanizmy rozgryzione do ostatka, a leczenie dostępne dla każdego chorego w każdym niemal szpitalu. - Zgadza się, jednak wciąż jest wiele chorób, na które tylko Ope Ope no Mi może pomóc - odparł Law. - I ciągle pojawiają się nowe. Kilka dni temu operowałem pacjenta z encefalopatią. Miał tkankę mózgową dziurawą jak gąbka, a zmutowane białka siały spustoszenie w jego organizmie. Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z czymś takim ani nie słyszałem, by ktokolwiek opisał taką jednostkę - wskazał. - Nie da się usunąć chorób z powierzchni ziemi, zawsze będą występować, nowe, kolejne... - Nie zmienia to jednak faktu, że coraz mniej ludzi na świecie potrzebuje Ope Ope no Mi - podkreślił Bepo. - Według twojej sekretarki średni czas oczekiwania na przyjęcie do naszego szpitala skrócił się przez te wszystkie lata z ponad roku do trzech miesięcy! To jest osiągnięcie, jakim mało kto może się pochwalić, o ile w ogóle ktokolwiek. - Ale dla tych ludzi, którzy potrzebują Ope Ope no Mi, nawet trzy miesiące to może być za długo - zauważył Law. - I czasem jest - dodał ciszej. - Dlatego nie mogę i nie chcę przestawać robić tyle, ile jestem w stanie. - Niemniej jednak wielokrotnego skrócenia kolejki nie da się wytłumaczyć tylko tym, że pracujesz więcej niż kiedyś - wtrącił Clione. - Mniejsza liczba pacjentów kierowanych do nas jest faktem i oznacza, że więcej schorzeń da się leczyć bez Ope Ope no Mi, w miejscowych szpitalach, tak jak mówi Bepo. Law nic nie powiedział, tylko popatrzył po każdym z nich, po raz kolejny zastanawiając się, co zrobić, by zrezygnowali i sobie poszli. Nigdy nie chciał się zadawać z głupimi ludzi... ale mądrzy mieli z kolei tę wadę, że nie dawali się łatwo spławić. Wziął głęboki oddech, raz jeszcze nakazując sobie spokój. - To czego ode mnie tak naprawdę chcecie? - zapytał wprost, uznając, że tak będzie najszybciej, nawet jeśli wcale nie chciał znać odpowiedzi. - Żebyś pracował mniej. Mógłbyś skrócić dzień pracy... choć najlepiej byłoby, gdybyś brał sobie wolny dzień raz na jakiś czas - zaproponował Bepo. - Wykluczone - odparł Law, zakładając ramiona na piersi. - Które? - spytał Clione. Law pokręcił głową, wbijając wzrok z blat biurka. Wyglądało na to, że musiał użyć naprawdę wszystkich argumentów, nawet jeśli pewnych rzeczy o sobie nie miał najmniejszej ochoty ujawniać. - Bepo wie, jak się czuję, kiedy czasem dostaję wiadomość, że pacjent zapisany do mnie zdążył umrzeć, zanim doczekał terminu - powiedział niechętnie, machając ręką w kierunku minka. - Może wam o tym opowiedzieć... A wy mi mówicie, żebym sobie wziął dzień wolny...! Podczas jednego dnia jestem w stanie pomóc nawet dziesięciu nieuleczalnie chorym osobom. Nawet jeśli te dziesięć osób nie jest umierające, to gdzieś w kolejce są ci, dla których jeden dzień może decydować o życiu i śmierci. Nie wyobrażam sobie, żebym miał sobie wziąć urlop, mając świadomość, że w tym czasie umrze ktoś, kogo mogłem tego dnia wyleczyć, ale postanowiłem odłożyć to na dzień następny - mruknął, starając się nie patrzeć na Clione, który, jak podejrzewał, zaraz znalazłby na jego odczucia jakieś odpowiednie, fachowe określenie. Jednak zamiast psychiatry odezwała się Ikkaku. - Dlaczego więc nie zrobić lepszego systemu selekcji czy kolejkowania? - zasugerowała. - Budujemy nowe skrzydło, żeby przyjmować więcej pacjentów, prawda? - spytała, patrząc na Bepo, który kiwnął głową. - Rozumiem, że dzięki temu skróci się czas oczekiwania na przyjęcie i tym samym leczenie. Dlaczego nie zrobić dwóch kolejek dla pacjentów: tych, którzy potrzebują Ope Ope no Mi w trybie pilnym, i tych, których można leczyć w trybie elektywnym? I wprowadzić kilka stopni pilności na skierowaniach? Bo do tej pory chyba było tak, że skierowania są akceptowane po kolei... terminy przyjęć wyznaczane po prostu według kolejności napływania zgłoszeń, tak? Law kiwnął głową. Naczelną zasadą Szpitala Pamięci Corazona było niedyskryminowanie żadnego z pacjentów. - Tak, ale jeśli w skierowaniu jest napisane, że sprawa jest pilna, wówczas przyjmujemy niejako poza kolejnością - odparł. - Dlaczego nie opracować własnego szablonu skierowania? - mówiła dalej Ikkaku. - Nasz szpital jest specjalną placówką, więc nie byłoby niczym dziwnym, gdybyśmy wymagali specyficznego skierowania. Poza typowymi informacjami druk zawierałby także klasyfikację pilności, na przykład "poniżej tygodnia", "jeden do czterech tygodni" albo "powyżej miesiąca". Nie sądzę, by lekarzom sprawiło problem ocenienie stanu pacjenta i zakwalifikowanie do konkretnej grupy, ale w ostateczności na drugiej stronie szablonu można by nadrukować kryteria. I wskazówki, jak poprawnie wypełnić skierowanie. Law wpatrywał się w nią w milczeniu. Pomysł nie brzmiał źle... i może rzeczywiście dawał szansę, by ci, którzy potrzebują pilnego leczenia, otrzymali je na czas. - Tylko czy pacjenci i lekarze nie będą niezadowoleni z takiej zmiany? - zapytał. - Co z naszą zasadą przyjmowania wszystkich potrzebujących? Czy nie uznają, że dzielimy ludzi na mniej i bardziej chorych? - Przecież będziemy dzielić - odparła Ikkaku. - Pytanie brzmi: czy jest w tym cokolwiek nieetycznego? Nie ma. Sama medycyna wyodrębnia przypadki pilne i nienaglące, a to determinuje pracę każdego lekarza. Jest oczywiste, że jedni potrzebują leczenia prędzej, a inni mogą trochę poczekać. Dlaczego Ope Ope no Mi miałby narzucać inne kryteria czy takich wymagać? Nawet jeśli ktoś będzie miał zastrzeżenia do takiego postępowania, to będziemy działać według najbardziej podstawowej zasady, jaka kieruje sztuką medyczną. Law zastanowił się. Właściwie nie widział w tej idei nic, co by mu się nie podobało. - Moglibyśmy spróbować - powiedział powoli. - Choć obawiam się, że w dalszym ciągu będą się zdarzać pacjenci, którzy nie doczekają przyjęcia... na przykład pogorszy się im w nieoczekiwany sposób albo... - Zamiast wymyślać pesymistyczne scenariusze, zajmij się lepiej czymś bardziej sensowym - przerwała mu Ikkaku. - Na bogów, Law, nie jesteś odpowiedzialny za zdrowie i życie wszystkich ludzi na świecie...! Ani za to, jak pracują inni lekarze. Nie możesz się czuć winnym z tego powodu, że ktoś ocenił stan swojego pacjenta na lepszy, niż był w rzeczywistości, albo nie przewidział ewentualnych komplikacji. To już jest czysta arogancja, nie da się tego nazwać inaczej - rzuciła chłodno. - Tak czy owak, pacjenci w trybie pilnym będą do nas wysyłani od razu, a pozostałym wyznaczy się termin. Najważniejsze, by do nas na czas dotarli. Nie będziemy jednak mieć wyrzutów sumienia, jeśli z przyczyn niezależnych od nas nie zdążą. Prawda? - zapytała z naciskiem, ale Law nie zareagował na tę zaczepkę, choć powinien był, bo wtedy dodała: - A jeśli masz z tym problem, to tam siedzi specjalista, który bardziej niż chętnie pomoże ci się z nim uporać - i wskazała na psychiatrę. Clione popatrzył na Lawa z zakłopotaniem i odchrząknął, a potem pokręcił głową. - Mógłbym razem z twoją sekretarką przygotować projekt szablonu i przedstawić ci do oceny - zaproponował, zamiast odnieść się do słów Ikkaku. - Potem trzeba by go wysłać do ministerstwa zdrowia, które zadba o rozprowadzenie go po szpitalach. Myślę, że tak będzie najsensowniej...? - Dobrze, jeśli mógłbyś - mruknął Law. Sprawa była załatwiona, więc nie było sensu dłużej nad nią dywagować. - Doceniam waszą propozycję - dodał ciszej, na co Clione i Ikkaku pokiwali głowami. - Co jeszcze możemy zrobić? - spytał Bepo. - Masz jakieś pomysły na to, jak sprawić, żeby sprawy były bardziej pod kontrolą i żebyś mógł sobie czasem pozwolić na trochę odpoczynku? Law momentalnie się najeżył. Prawie zapomniał, że cała ta rozmowa toczyła się wokół jednego tematu. Ależ oni byli uparci... - Doceniam waszą propozycję - powtórzył. - Wykorzystamy ją i na pewno będzie miała same pozytywne skutki. Ikkaku wymieniła spojrzenia z Clione, a potem oboje ponownie na niego popatrzyli. - Ta idea będzie miała sens jedynie wtedy, gdy dostarczy ci swobody, by co jakiś czas zrobić sobie wolne - powiedziała ordynator czwartego piętra. - Jeśli będziesz wiedział, że pacjentów w trybie pilnym masz pod kontrolą, wtedy będziesz spokojniejszy, prawda? I nie będziesz odczuwał winy z tytułu wolnego dnia. - To są dwie zupełnie różne sprawy - stwierdził Law. - Nie zamierzam brać wolne... - Law, to jest już naprawdę męczące. Proszę cię, nie przedłużaj tego - mruknęła Ikkaku z niezadowoleniem. - Staramy się, jak możemy, żeby ci iść na rękę, a ty tylko bierzesz i nic nie dajesz. Ogarnij się wreszcie, człowieku. Clione dał jej znak, żeby przestała, jednak wciąż nie spuszczał wzroku z Lawa. - Nawet jeśli ci się to nie podoba, trzeba w tej sprawie coś zrobić - powiedział. - Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie dostaniemy konkretnego zapewnienia, że zmienisz tempo pracy, Law. Law popatrzył na niego niechętnie. - Nie tylko my się o ciebie martwimy - powiedział Bepo. - Przeprowadziliśmy w ostatnich dwóch dniach ankietę wśród personelu i pacjentów. Ponad dziewięćdziesiąt pięć procent pracowników szpitala jest zdania, że powinieneś mniej pracować. Wśród pacjentów ta liczba wyniosła osiemdziesiąt procent - poinformował, wyjmując z kieszeni fartucha plik kartek. - Posłuchaj, co piszą. "Doktor Law tak ciężko pracuje, powinien częściej wypoczywać". "Za to, co robi dla ludzkości, należy mu się długi urlop". "Na pewno chciałby czasem popływać na swoim statku pirackim, a tylko siedzi w szpitalu". "Zaczyna pracę już przed piątą, zupełnie nie wiem, kiedy on śpi". "Boję się, że zapracuje się na śmierć". "Lekarz powinien być wypoczęty, inaczej źle się to może skończyć dla pacjenta". - Ponownie popatrzył na Lawa. - I tak dalej... Bardzo wiele osób jest zdania, że się przepracowujesz, i martwi się, że będzie to miało zły wpływ na twoją pracę. - Nie będzie miało - warknął Law. - Ile... Ikkaku uderzyła pięścią w blat szafki, kiedy jej wybuchowy temperament doszedł wreszcie do głosu. - Zachowujesz się jak dzieciak! - rzuciła ze złością. - Nie rozumiem, jak ktoś taki może być dyrektorem szpitala. I moim szefem! - Ikkaku, bez nerwów - uspokoił ją Clione, a potem znów popatrzył na Lawa. - Ale faktem jest, że twój upór nie wygląda w tej sytuacji dobrze. Rozumiem, że włącza ci się postawa buntu przeciw wszystkim, którzy mają odmienne zdanie od twojego... Myślę też, że rozumiem powody, które stoją za twoim pracoholizmem... - dodał ciszej. - Ale czy naprawdę nie ma żadnej szansy na to, byśmy osiągnęli tutaj jakiś kompromis? Law popatrzył na niego i przez dłuższą chwilę nic nie mówił. To była prawda, że nie mógł znieść, gdy ktoś kazał mu, co ma robić... i nie dopuszczał do tego. Zdawał sobie też sprawę, że jego upór może wydawać się dziecinny, jednak... Postępował w sposób, jaki uważał za słuszny. Nie zamierzał z tego rezygnować. A oni... żadne z nich nie miało władzy, by zmusić go do zmiany priorytetów. Choćby wszyscy się zmówili przeciw niemu, cały szpital... to nie mieli wpływu na jego decyzje. - Idźcie sobie, jestem zajęty - mruknął wreszcie. Clione pokręcił głową, a Ikkaku powiedziała: - Idiota! Bepo westchnął ze smutkiem, a potem odsunął się od drzwi i wyciągnął z drugiej kieszeni podręczny ślimakofon, przez który zakomunikował: - Chopper, przyprowadź go. Law zmarszczył czoło, zanim jednak zdążył o cokolwiek spytać, w korytarzu rozległ się tupot, który napełnił go najgłębszym przerażeniem. W następnej chwili drzwi rozwarły się z trzaskiem i do środka wpadł Król Piratów, Słomkowy Kapelusz Luffy, który na widok Lawa uśmiechnął się szeroko, co było w tej sytuacji bardziej niż groteskowe. Law odpowiedział na ten uśmiech wyrazem twarzy mówiącym: "Kto go wpuścił do mojego szpitala?", i w myślach obiecał tej osobie cierpienia bądź obcięcie wypłaty. Miał ochotę zgrzytać zębami. - Torao! Słyszałem, że się przepracowujesz! - zawołał Luffy, kiedy już przywitał się ze wszystkimi. - Nie może tak być! Ja się obijam, a ty cały czas pracujesz?! - W przyrodzie musi być równowaga - warknął Law. - Ktoś musi pracować, żeby ktoś inny mógł się obijać, to logiczne. Czego chcesz? - spytał, wciąż mając nadzieję, że to jakiś koszmarny sen. Jego dawni towarzysze nie mogli wciągnąć do tej sprawy nawet Słomkowego, to było niemożliwe...? Luffy wyciągnął z kieszeni spodni pomięty papier. - Sabo dzisiaj mi przysłał list. Rząd nakazał, żebyś sobie robił wolne jeden dzień w tygodniu - oświadczył radośnie, machając świstkiem. W pokoju cisza zapadła jak makiem zasiał, aż słychać było cykanie zegara na ścianie i krzyk mew zza okna, zaś Law dodatkowo słyszał dźwięczące mu w uszach słowa: "Jeden dzień wolny w tygodniu". Wpatrywał się w Słomkowego i zastanawiał, czy to dzieje się naprawdę. Pozostała trójka zdawała się mieć podobne wrażenie, oceniając po ich osłupiałych minach: wszyscy przyglądali się Luffy'emu, jakby widzieli go pierwszy raz w życiu. Kiedy milczenie i ogólny bezruch przedłużały się, Król Piratów wreszcie zorientował się w sytuacji i przestał machać kartką. - Co? - zapytał, rozglądając się wokół. Bepo pierwszy ocknął się z zamroczenia. Wyrwał Luffy'emu papier i przeleciał wzrokiem zawartość. - Bzdury gadasz. Jeden dzień... w miesiącu - powiedział. - Tak? A, pewnie źle przeczytałem - stwierdził Luffy niefrasobliwie, wzruszając ramionami, a potem znów popatrzył z radością na Lawa. - Ale fajnie, nie, Torao? Będziesz mógł nas odwiedzać. Dzieciaki będą zachwycone. Poproszę Hancock, żeby specjalnie dla ciebie coś upichciła - zapewnił, kiwając głową z entuzjazmem. - Co to jest? - Law zignorował go zupełnie, wciąż wpatrując się w kartkę. Bepo obejrzał dokument ze środka i z zewnątrz. - List z kancelarii premiera Rządu Światowego - odparł, a potem zaczął czytać: - "Przez Króla Piratów, Słomkowego Kapelusza Luffy'ego, powiadamia się Trafalgara Lawa, dyrektora Szpitala Pamięci Corazona na Raftel, o nałożeniu nań obostrzeń w kwestii godzin pracy i wypoczynku, zobowiązując do jednego całkowicie wolnego dnia w miesiącu. Zarządzenie wchodzi w życie od zaraz. Stosowne dokumenty z ministerstwa zdrowia i ministerstwa pracy zostaną dostarczone pocztą w ciągu pięciu dni. Podpisano: Sabo, premier w Rządzie Światowym." Sam zobacz - to mówiąc, podszedł bliżej i pokazał mu pismo. Pieczęcie wyglądały na zupełnie prawdziwe, podobnie jak papier z nadrukowanym ozdobnym nagłówkiem i symbolem Rządu Światowego - tyle Law zdążył ocenić, choć litery latały mu przed oczami. Zamknął powieki, jednak powtarzanie sobie, że to jest tylko sen, nic nie dało. Kiedy otworzył oczy, trójka lekarzy i jeden Król Piratów wciąż stali w jego gabinecie, a sytuacja wyglądała dokładnie tak samo jak wcześniej. Zacisnął szczęki tak mocno, że zabolały go zęby. Popatrzył na Bepo, który oddał list Luffy'emu. - Wiesz, ile ten papier dla mnie znaczy? - wycedził. - Tyle, że nawet bym się nim nie podtarł. Nie zamierzam słuchać polityków. - Przypomnę ci, że nie jesteśmy już piratami i powinniśmy przestrzegać prawa jak wszyscy inni - wskazał Bepo. Law wstał i pochylił się do przodu, opierając ręce na biurku. - Nikt mi nie będzie mówił, ile i jak mam pracować! - podniósł głos. - A co z naszymi dotacjami? Przecież ten szpital funkcjonuje w równej mierze z finansów publicznych, jak prywatnych. Nawet jeśli ty nie pobierasz pensji, to co z naszymi setkami pracowników? Nie mówiąc już o kosztach leków czy użytkowania budynku - przypomniał Bepo. - Bez wsparcia rządu nie jesteśmy w stanie pracować, taka jest prawda. Jeśli obetną nam dotacje, długo nie pojedziemy na samych darowiznach. Law popatrzył na niego w milczeniu. Miał uczucie, że to jest najgorszy dzień w jego życiu... w każdym jeden z pięciu najgorszych. Jeden z tych, na które, gdyby mógł, nigdy by nie pozwolił. Przez jego głowę przelatywały tysiące chaotycznych myśli, z których ciężko było wyłowić choćby jedną sensowną - i tysiące najróżniejszych emocji, z których żadna nie była przyjemna. - Nie zamkną nas - wydusił wreszcie, siadając z powrotem na krześle. - Szpital Pamięci Corazona jest jednym z największych skarbów tego świata, nie mogą... - Nie, Law. To ty jesteś jednym z największych skarbów tego świata - poprawił Bepo. - I rząd o tym wie. Musisz o siebie dbać. Jaki sens ma zapracowanie się na śmierć? - Właśnie, właśnie! - zawołał Luffy, najpewniej niezadowolony, że o nim zapomniano w rozmowie. - Oczywiście, Torao, że musisz o siebie dbać. Ja bym nie mógł tak cały czas pracować... - I dlatego ty jesteś królem, a ja jestem lekarzem - mruknął Law półgębkiem. - W sumie racja, haha! - Luffy roześmiał się, jakby usłyszał dobry dowcip, jednak Lawowi daleko było do śmiechu. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to była prawda. Że porozumieli się w grupie przeciw niemu, wszyscy w szpitalu, nie wyłączając Bepo. Że wciągnęli do tego Luffy'ego i nawet Sabo. Znów miał to wrażenie sprzed wielu, wielu lat: że cały świat jest jego wrogiem. Nie miało najmniejszego znaczenia, jakie pobudki nimi kierowały. Law czuł się zdradzony, czuł się, jakby grunt uciekł mu spod nóg. Jakby znów musiał w pojedynkę walczyć z całą resztą ludzi, nie mając żadnego sojusznika. Zagryzł wargi i skrzyżował ramiona na piersi, pragnąc, by wszyscy zniknęli z powierzchni ziemi. Luffy tymczasem przestał się śmiać. - Nie po to pozwoliłem ci zostać na Raftel, żebyś się przemęczał - mówił dalej. - Chciałeś spełnić swoje marzenie, a dla marzeń warto zaryzykować nawet życiem, sam tak uważam... Ale nie warto narażać się na krzywdę, jeśli nie ma takiej potrzeby - dodał całkiem jak na niego mądrze... nawet jeśli Law się z nim nie zgadzał, bo potrzeba była... bo wciąż realizował swoje marzenie. - A z tobą jest już tak źle, że mdlejesz w czasie pracy...! Nawet ja wiem, że tak nie powinno być. Częste używanie Ope Ope no Mi skraca ci życie, prawda? Bepo i Ikkaku jęknęli w unisono. Law popatrzył na Luffy'ego i zacisnął szczęki, prawie życząc mu nagłej śmierci. Skąd... Ach, tak, wspomniał o tym dawno temu, chyba podczas walki z Doflamingo na Dressrosie... Że też był tak głupi...! Nie przyszłoby mu jednak do głowy, że Słomkowy coś takiego będzie pamiętał, i to po kilkunastu latach. Znów go nie docenił. Nigdy się o tym nawet nie zająknął przy swoich towarzyszach, a teraz jedno nieostrożne słowo Luffy'ego zniweczyło cały ten wysiłek. Cóż, mógł mieć pretensje tylko do siebie. - Prawda to? - zapytał Clione. - Niech was diabli... To nie ma nic wspólnego z Ope Ope no Mi! - rzucił Law, ignorując pytanie psychiatry... choć to samo w sobie dawało odpowiedź. - To było tylko krótkie omdlenie, a wy robicie z igły widły! - Dwa omdlenia - poprawił Bepo. Sprawiał wrażenie, jakby wciąż był w szoku po tym, co usłyszał od Luffy'ego. - Dwa? - zapytała Ikkaku, a w jej oczach migotała obawa. - Tak - potwierdził Chopper, wchodząc do gabinetu. - Sprawa jest przesądzona - powiedział Clione. - Jaka przesądzona? - zawołał Law, znów zrywając się na nogi. - Nie zamierzam... Posłuchajcie, tylko ja mam Ope Ope no Mi - próbował ich przekonać. Miał absurdalne poczucie, że role się nagle odwróciły... i nie było to ani trochę przyjemne. - Nawet jeśli dokonamy tych zmian, o których mówiliśmy, to i tak będziemy mieć wystarczająco pacjentów. Tylko ja mogę pomóc ludziom, którym nie jest w stanie pomóc konwencjonalna medycyna. To oczywiste, że muszę ich leczyć. Wszystkich, których zdołam, bez względu na cenę. Tak sobie wyobrażam własne życie, aż do samego końca. - A jeśli ten koniec nadejdzie zbyt szybko? - spytała Ikkaku. Law popatrzył na nią chłodno, siadając. - To Ope Ope no Mi pojawi się na nowo i ktoś inny zostanie najlepszym na św... Pięść trzasnęła go w szczękę. - TORAO!!!!! - wrzasnął Luffy, wskakując na biurko. Zanim Law zdążył zareagować, Król Piratów złapał go za kołnierz koszuli i potrząsnął. - Nie pozwolę ci mówić takich egoistycznych rzeczy! Law skupił na nim spojrzenie. - Zawsze byłem egoistą - powiedział, a potem oderwał jego ręce. - Zawsze robiłem, jak chciałem, nie zwracając uwagi na to, co myślą inni. - Ja też - odparł Luffy po prostu. - A mimo to płakaliby po mnie i nie chcę tego. Wiem, jak to jest stracić bliskiego człowieka. Ty też to wiesz, prawda? Zapadła cisza, która trwała długą chwilę - tak głęboka, że Law mógł słyszeć bicie własnego serca. Patrzył Luffy'emu prosto w oczy, a ten tylko odwzajemniał jego spojrzenie. W jego wzroku migotały gniew, powaga i troska, tak wyraźne jak wszystko inne, gdyż Król Piratów był zupełnym przeciwieństwem Trafalgara Lawa i nosił swoje emocje na otwartej dłoni, zamiast skrywać je i nieustannie kontrolować. Wreszcie Law rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na twarzy każdego z obecnych. Ikkaku ze zmarszczonymi brwiami, zdenerwowana i rozstrojona. Clione z łagodnym, ale zatroskanym spojrzeniem. Chopper z wyrazem niepokoju na pyszczku. Bepo - zmęczony, zestresowany, zaniepokojony nie wiadomo od jak dawna. I Słomkowy - Król Piratów, który zdobył wszystko i nie chciał utracić tych naprawdę ważnych rzeczy, choćby musiał je trzymać przy sobie siłą. Kobieta, transwestyta, mink, renifer i człowiek-guma - byli tak różni, a jednak coś ich łączyło, i Law wiedział co. Mówiło mu o tym to słodko-gorzkie uczucie, które rozlewało się w jego piersi i łagodziło całą złość, jaką zdołał przywołać. Nawet jeśli nie był w stanie kochać ich miłością, która rozrywała serce... nawet jeśli nie dawał im wiele, właściwie śmiesznie mało... nawet jeśli sam siebie nie cenił i zupełnie nie zasługiwał... to zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest im drogi - i nie tylko im. Przybyli za nim na ten koniec świata, wciąż przy nim trwali, mimo wszystkiego, co mówił i robił, mimo jego egoizmu. Nie chcieli dla niego krzywdy i nie chcieli go stracić. Ich słowa, którymi próbowali go przekonać... Nie chcieli mu narzucać swojej woli - pragnęli tylko, by czasem pomyślał o sobie. Czy naprawdę wymagali zbyt wiele? Czy naprawdę zrezygnowanie z własnej postawy, ustąpienie na krok, przyjęcie ich troski było niemożliwe? Czy naprawdę powinien z nimi walczyć, choć przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że nie byli jego wrogami, tylko sojusznikami - najlepszymi, jakich mógł mieć? Czy naprawdę powinien mieć do nich żal o to, co robili, skoro był świadomy, że wynikało to jedynie z przywiązania? Czy naprawdę musiał trwać w swoim uporze, który kazał mu zapracować się na śmierć, zamiast znaleźć choć odrobinę radości w tym, że byli ludzie, dla których liczył się po prostu jako Law, nie jako władający mocą Ope Ope no Mi? "Ty też wiesz, jak to jest stracić bliskiego człowieka" - słowa Luffy'ego wciąż dźwięczały w jego uszach. Wiedział - i wiedział też, że nie ma na świecie nic gorszego. Nawet jeśli dla żadnego z nich nie był tym, kim dla niego był Cora-san, to stopniowanie czy porównywanie uczuć nie miało żadnego sensu. Po śmierci drogiej osoby w rzeczywistości pojawiała się wyrwa, której nic nie było w stanie zapełnić. Było zupełnie oczywiste, że ludzie z całych sił chcieli do tego nie dopuścić. Gdyby wtedy, dwadzieścia sześć lat temu, Law zdawał sobie sprawę, że Corazonowi grozi niebezpieczeństwo... zrobiłby wszystko, by go powstrzymać, prawda? Użyłby każdego środka, chwyciłby się każdego sposobu, byle tylko odwieść go od zguby. Nie dbając o własną dumę czy korzyść, błagałby go o zastanowienie... uciekając się do próśb, gróźb i łez, a może nawet agresji. Taka była właśnie miłość, która czasem postępowała wbrew jakiejkolwiek logice... a czasem w największej z nią zgodności. Westchnął. - Jeden dzień, tak? - powiedział z rezygnacją w głosie, choć kosztowało go to wszystkie siły, starając się nie myśleć, że teraz zawsze będzie tego żałował. - Jeden dzień w miesiącu... nie więcej. Ulga, która przeleciała przez pokój, była niemal namacalna - i Law prawie się z tego powodu zawstydził. Ikkaku usiadła ciężko na kanapie obok Clione, jakby nogi przestały ją nieść. Psychiatra odchylił głowę na oparcie i zamknął oczy. Chopper wyglądał, jakby miał ochotę skakać z radości, zaś Bepo tylko kiwnął głową, nie spuszczając z niego wzroku. Luffy, wciąż kucając na biurku, wyszczerzył się i klepnął go z aprobatą w ramię, jakby nigdy nie było między nimi najmniejszej różnicy zdań. - Nareszcie mówisz jak mężczyzna! Oto mój Torao! - zawołał z dumą, nie przestając go poklepywać. - To teraz... robimy z tej okazji imprezę! - zadecydował, patrząc z entuzjazmem po zebranych. - Hej, Słomkowy... - usiłował zaprotestować Law. - Obawiam się niestety, że impreza jest w tym momencie niemożliwa - powiedział Bepo pospiesznie, podchodząc bliżej. - Dyrektor ma dzisiaj jeszcze ważną pracę do skończenia. - Cooo? - jęknął Król Piratów z zawodem. - Nudni jesteście... No, ale nie ma rady - uznał w następnej chwili, postanawiając zrezygnować z rozczarowania, i zeskoczył na podłogę. Udało mu się przy tym nie zrzucić żadnej karty pacjenta. - Zrobimy imprezę, jak do nas wpadniesz, Torao - zapowiedział, a potem ponownie rozejrzał się po pokoju. - Zresztą wszyscy wpadnijcie! Zresztą... u nas zawsze jest impreza - stwierdził i raz jeszcze uśmiechnął się szeroko. - To brzmi bardzo dobrze, dziękujemy za zaproszenie - odparł Bepo uprzejmie, zerkając na Lawa. - Ale teraz... Nie chcemy cię zatrzymywać. Król Piratów na pewno ma dużo obowiązków... - Czego? - zdziwił się Luffy. - Obwarzanków? Wcale nie mam dużo... Właściwie, hmm, nie mam w ogóle... Dawno nie jadłem obwarzanków - stwierdził z niejaką urazą, ale zaraz się rozpogodził. - Skoczę do Sanjiego, to mi jakieś przygotuje! Poproszę, żeby wam trochę przysłał! - zawołał wspaniałomyślnie. - To cześć! - Luffy, jedna chwilka - zatrzymał go Clione, przesuwając się na brzeg kanapy i patrząc na Lawa, który machinalnie zebrał wszystkie podeptane przez Słomkowego papiery i ponownie ułożył w jedną kupkę. - Wiem, że pewnie wolałbyś się nad tym zastanowić w spokoju, ale... Dobrze byłoby, gdybyś zdecydował, który dzień będziesz miał wolny. Dlaczego nie miałbyś nam tego zdradzić teraz? Law nie dał się zwieść łagodnemu uśmiechowi psychiatry... zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do rozmowy wtrącił się Chopper. - Właściwie to... Myślicie, że on rzeczywiście zrobi sobie ten wolny dzień? - spytał doktor-renifer z niewinnym zaciekawieniem, patrząc po pozostałych lekarzach. - Pewnie akurat wtedy wypadnie mu jakieś mnóstwo dodatkowej pracy... - W sumie podejrzanie szybko się zgodził - przyznała Ikkaku, a Law poczuł się urażony takim brakiem zaufania. - Hej, wy... - Jak możemy być pewni, że naprawdę weźmie urlop? - rzucił Clione. - I przez cały dzień nie tylko nie będzie używał Ope Ope no Mi, ale nawet nie pomyśli o pracy...? - Nie pomyśli o pracy? To chyba jest zupełnie niemożliwe. Musimy być realistami - uznał Bepo, a reszta niechętnie pokiwała głowami. Zapadła cisza, w której niemal było słychać pracę zwojów mózgowych, a Law nie wiedział, czy powinien uznać tę sytuację za komiczną czy raczej się zezłościć. O dziwo, pierwszy z tego zbiorowego namysłu ocknął się Luffy, który uderzył pięścią o otwartą dłoń i rozjaśnił się, jakby nad jego głową rozbłysła żarówka, wobec czego Law uzbroił się w oczekiwaniu na jakąś niedorzeczną propozycję. - Żeby nie używał Ope Ope no Mi? Wiem! Ja wiem! - zawołał Król Piratów niczym uczeń w klasie, unosząc rękę. - Kajdany z morskiego kamienia! - oświadczył z zapałem. - Hej, Słomkowy... Władający nie powinien czegoś takiego proponować - powiedział z wyrzutem Law. Wszyscy pozostali jednak wpatrywali się w Luffy'ego z uznaniem. - To jest... dobry pomysł - stwierdził Chopper, którego Law z miejsca uznał za kolejnego zdrajcę. - Powinniśmy się o takie postarać. - Nie mógłbym się ruszać - przypomniał im Law, siląc się na cierpliwość. Wszyscy obrócili głowy w jego stronę i wydawało mu się, że ich oczy się zaświeciły... a potem znów kontynuowali rozmowę, jakby go tutaj w ogóle nie było. - Taaak... To jest dobry pomysł - powtórzył Chopper. - Miałby cały dzień zupełnego odpoczynku - dodał Bepo z rozrzewnieniem. - Pomyślcie, jakie by z tego były korzyści...! - Ale tak... wbrew jego woli? - zapytała Ikkaku z powątpiewaniem. - To chyba nie jest do końca etyczne...? Teraz wszyscy popatrzyli na Clione. - Czasem używamy środków przymusu bezpośredniego wobec pacjentów, których trzeba uspokoić, a sami nie są do tego zdolni - powiedział psychiatra z pozornym zakłopotaniem, na które jednak Law zupełnie nie dał się nabrać. Pięć par oczu przeszyło go spojrzeniem, gdy wszyscy ponownie obrócili głowy w jego stronę. Niemal się wzdrygnął, gdyż perspektywa napełniła go przerażeniem. Nie potrafił wyobrazić sobie większej tortury niż cały dzień zupełnej bezczynności, bez wątpienia od czegoś takiego oszalałby...! Będzie musiał dowiedzieć się, które z nich ma te kajdany, a potem je zamienić na zupełnie normalne. Kiedyś, w pirackich czasach, ta sztuczka kilka razy uratowała mu życie... Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak bardzo to było absurdalne, i poczuł niezadowolenie na samego siebie za to, że dał się wciągnąć w cudze wizje. Nie pozwoliłby nikomu zakuć się w kajdany z morskiego kamienia. Ani żadne inne. No i tak naprawdę nie wierzył, by którekolwiek z nich mogło coś takiego zrobić, nieważne jak bardzo się o niego martwili. Chyba. - Moglibyście mi choć trochę zaufać, dobrze? - rzucił z urazą, która w większości była udawana, bo tak naprawdę miał ochotę wywrócić oczami. - Przecież wiecie, że kiedy coś obiecuję, to wywiązuję się z tego... - Torao, obiecujesz? - spytał Luffy, opierając ręce na biurku i patrząc na niego poważnie. - Że nie będziesz tego dnia używać Ope Ope no Mi ani w ogóle pracować? - Obiecuję - odparł Law półgębkiem, starając się nie zgrzytać zębami. - Ale pozwólcie mi chociaż samemu wybrać dzień - poprosił z poczuciem, że była to największa farsa jego życia... i po raz kolejny prawie pożałował, że kiedyś, przed kilkunastu laty, wpadł na pomysł, by wplątać Słomkowego w swoje sprawy. Niewątpliwie będzie aż do śmierci zbierał owoce tamtej decyzji. - Dobrze - zgodził się wspaniałomyślnie Luffy. - Nowy Rok byłby dobrym pomysłem - uznał w następnej chwili tonem niemal postanowienia. - Wykluczone! Pierwszy stycznia absolutnie nie wchodzi w grę! - Law prawie się najeżył. Na Nowy Rok pełnił ochotniczy dyżur w szpitalu, żeby większość pracowników mogła mieć wolne. - To który? - spytał paskudny uparciuch Clione, a Law po raz kolejny doszedł do wniosku, że nie lubi psychiatrów: nie dawali człowiekowi spokoju, póki nie wyciągnęli z niego każdej odpowiedzi... - Niech to będzie... szesnasty każdego miesiąca - powiedział z rezygnacją. Dzisiaj był siedemnasty, więc najbliższe wolne wypadało dopiero za miesiąc... najdalej jak było to możliwe. Najchętniej zaproponowałby trzydziesty pierwszy, ale z pewnością któreś z nich zauważyłoby, że tylko kilka miesięcy w roku miało trzydzieści jeden dni, więc ta opcja nie przeszłaby. - Szesnasty, okej - mruknął Bepo, a reszta pokiwała głowami. Chopper posunął się nawet do tego, że wyjął z kieszeni fartucha kalendarzyk i zaznaczył właściwą datę. Luffy wygiął usta w podkówkę, ale potem, jak to on, wzruszył ramionami. - Nieważne kiedy, ale wpadnij do nas koniecznie! - zawołał radośnie, a Law od razu postanowił, że pałac Króla Piratów jest ostatnim miejscem na świecie, które odwiedziłby w dzień wolny. - Szesnastego stycznia jeszcze będę na Raftel, Torao! - zapowiedział... a potem pożegnał się i uciekł, zanim Law zdążył mu przykazać, żeby nie biegał po szpitalu. Na pociechę powiedział sobie, że na najwyższym piętrze nie było oddziałów, a jedynie pomieszczenia administracyjne, edukacyjne i stołówka, zaś Luffy miał zwyczaj wchodzić i wychodzić przez balkon na końcu korytarza. Korzystając z okazji, pozostali też szybko się zawinęli - najwyraźniej nie czuli się pewnie bez Króla Piratów, który jako jedyny był w stanie zapanować nad Trafalgarem Lawem, gdyby przyszło co do czego - i koniec końców w gabinecie został tylko Bepo. - To ty wszystko załatwiłeś, tak? - domyślił się Law. - Jesteś zły? - odpowiedział mink pytaniem. Law westchnął i pokręcił głową. - Będzie, jak będzie - stwierdził. - Tylko... nie piszcie o tym do gazet, okej? - poprosił. Bepo popatrzył na niego z zaskoczeniem, a potem uśmiechnął się lekko. - Okej - zapewnił. W pokoju zapadła cisza. Law był wdzięczny, że mink nie pociągnął tematu. Nie wynikało to ze strachu; Bepo po prostu wiedział, że nie zniósłby pochwał za swoją decyzję - nie po tym, jak długo się jej opierał. Prawdopodobnie zdawał sobie też sprawę, jak bardzo całe to spotkanie uraziło jego dumę. Nawet jeśli więc cieszył się z tego, że Law wreszcie ustąpił i zmodyfikował swoje stanowisko, to zachował tę radość dla siebie - podobnie jak cała reszta. Law doskonale wiedział, że w całej tej aferze nie chodziło o zwycięstwo nad nim, i podejrzewał, że pozostali lekarze wcale nie czuli się w tej sytuacji bardziej komfortowo niż on sam. Potwierdziły to słowa Bepo, który wreszcie przerwał milczenie, by powiedzieć: - Przepraszam. Nie żałuję tego, co zrobiliśmy, ale wiem, że nie było to dla ciebie miłe. Law machnął ręką. To był jeden z wielu powodów, dla których nigdy nie był w stanie złościć się na minka. - Nie przejmuj się tym - odparł. - Jak powiedziałem: będzie, jak będzie. Bepo kiwnął głową. - Zatem nie przeszkadzam ci dłużej. I tak zabraliśmy ci paskudnie dużo czasu. Law popatrzył na historie choroby na biurku. - Prawda - odparł. - Tylko nie siedź za długo - poprosił Bepo, na co Law skrzywił się. Potem jednak coś mu się przypomniało. - Bepo... Używanie Ope Ope no Mi prawdopodobnie nie skraca życia - powiedział niechętnym tonem. - Tylko wtedy, kiedy używam bardzo dużego ROOM-u i przez dłuższy czas. Ale miało to miejsce tylko w walce, przy leczeniu przecież nie ma takiej potrzeby. Słomkowy mógł sobie darować wspominanie o tym, skoro sam dokładnie nie wie... Wierzysz mi, prawda? - spytał z niepokojem. Mink kiwnął głową. - Wierzę. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś - odparł, po czym pożegnał się i wyszedł. Law odchylił się na oparcie fotela i przez chwilę patrzył w sufit. Nie miało sensu frustrowanie się tym, co się już stało, więc zdecydował się tego nie robić. Z całą pewnością dzisiejsze postanowienie będzie do niego wielokrotnie wracać - co najmniej raz w miesiącu - więc dzisiaj mógł sobie darować rozmyślanie o tym. W zamian zadumał się nad faktem, że żaden człowiek nie żył w próżni. Nawet jeśli czasem tego pragnął... to zawsze byli ludzie i okoliczności, na które wpływała jego egzystencja. Na inny dzień zostawił sobie rozważania, czy było to złe czy dobre. Dzisiaj tylko doszedł do ostrożnego wniosku, że nie budzi to jego całkowitej niechęci. Zdał sobie sprawę, że nie jest tak poirytowany, jak mógłby być. Po prawdzie... odczuwał jakąś ulgę. Nie brała się ona rzecz jasna z faktu, że został zmuszony do robienia sobie wolnego dnia - to w dalszym ciągu uważał za zupełnie niepotrzebne i gdyby mógł, z miejsca by się z tego wycofał - tylko raczej z zakończenia całej tej sytuacji, która ciągnęła się przez wiele tygodni czy wręcz miesięcy i nie dawała mu spokoju. Teraz miał to z głowy. Nie będzie musiał wysłuchiwać komentarzy innych do swojego trybu życia i pracy i nie będzie musiał ich ustawicznie zapewniać, że wszystko jest w porządku, co za każdym razem wprawiało go w większą irytację. Nie będzie więcej słyszeć dogadywania Ikkaku. Nie będzie więcej niepokoić się psychoanalizą Clione. Nie będzie więcej kłócić się z Bepo... No, w każdym razie to ostatnie było prawdopodobne, bo znając Ikkaku i Clione, nie dadzą mu spokoju do końca życia. Tacy już byli, że mu dogadywali i go psychoanalizowali, nie było na to rady. Wstał od biurka i wyszedł na balkon, gdzie oparł się o balustradę. Powietrze było ostre, mroźne, jednak spokojne. Fale pluskały cicho na brzegu. Księżyc powlekał srebrną smugą drżącą czerń oceanu. Oceniając po sygnałach, jakiś statek właśnie zawijał do portu na Raftel. Poza Szpitalem Pamięci Corazona był normalny wieczór - świat nie zaobserwował tego, że życie Trafalgara Lawa zostało wywrócone do góry nogami. Zapatrzył się w gwiazdy na aksamitnym niebie. "Cora-san, czy dobrze zrobiłem? Czy tak jest w porządku? Czy mogę przez jeden dzień nie używać Ope Ope no Mi... nie pomagać ludziom? Cora-san...?" Tak naprawdę pytał samego siebie, bo jeśli chodziło o Corazona, to wiedział, jaka by była odpowiedź. "Oczywiście, że tak, głupolu!", podkreślone klepnięciem po głowie i uśmiechem. Koniec końców postanowił, że po prostu będzie musiał pracować tyle, by wyrobić na zaś zaległości z tego jednego wolnego dnia. Nie była to rzecz niemożliwa. Odetchnął głęboko morskim powietrzem i wrócił, by zasiąść nad papierami. Nie przyszło mu to tak ciężko, jak zakładał.
|