Wystrój pałacu Króla Piratów nie był na szczęście takim artystycznym - bądź szalonym - chaosem jak jego zewnętrze i nie wynikało to jedynie z faktu, że dało się zobaczyć tylko kilka pomieszczeń naraz, a nie, jak w przypadku budynku, całość. Najwyraźniej przy urządzaniu wnętrz Hancock miała więcej do gadania niż Luffy i Law był za to wdzięczny, gdyż jego oczy mogły przynajmniej odpocząć po wcześniejszej pstrokaciźnie. Ściany pomalowane były na jasne kolory, dekoracje nie przytłaczały, zaś meble wydawały się wcale dobrze pasować do pokojów. Ile tych pokojów było, Law nie miał pojęcia i wątpił, by ich liczbę znał ktokolwiek. Wolał sobie nawet nie wyobrażać, ile wysiłku wymagało utrzymanie tego miejsca w stanie używalności... Luffy, z zasady przyjazny innym i w wielu kwestiach ugodowy człowiek, zaskoczył wszystkich, kiedy kategorycznie odmówił zatrudnieniu w pałacu jakiejkolwiek służby. Swoim zwyczajem nawet tego nie uargumentował, powiedział tylko zdecydowane: "Nie chcę!", i kazał innym domyślać się powodów za tą decyzją stojących - prawdopodobnie nie podobała mu się idea, by ktoś miał mu usługiwać, nawet jeśli coś takiego byłoby zupełnie naturalne w przypadku króla. Hancock ani było w głowie wykłócać się z nim o to; dawna Piracka Cesarzowa, nic jej nie ujmując, robiła praktycznie wszystko, jak jej pan i małżonek kazał. Luffy zresztą w późniejszych latach nieco zmiękł i zgodził się chociaż zatrudnić kucharza (rzecz jasna z polecenia Sanjiego), kiedy stało się jasne, że wychowując kolejne dzieciaki, Hancock nie będzie w stanie sama gotować dla coraz liczniejszej rodziny. W sprzątaniu przydawały się natomiast skonstruowane przez Franky'ego roboty; była ich w pałacu cała armia, aczkolwiek - ku rozczarowaniu Luffy'ego, który tego typu wynalazkom każdorazowo przyglądał się z rozpłomienionym wzrokiem - pracowały głównie nocą. Zdobyczy techniki można było w pałacu znaleźć zresztą więcej, jak choćby system najróżniejszych wind, przejść i skrótów umożliwiających swobodne przemieszczanie się pomiędzy piętrami i skrzydłami budynku. (Choć, patrząc z innej strony, dzięki temu wnętrze stanowiło istny labirynt, w którym przynajmniej jedna osoba gubiła się za każdym razem). Biorąc zaś pod uwagę, że Luffy ani myślał rezygnować ze swoich gumowych zdolności poruszania się, nie brakowało tutaj także wysokich sal z krużgankami i balustradami, za które łatwo było złapać, czy szybów, którymi dało się zeskoczyć na sam dół. - Torao, jesteś głodny? - zapytał Luffy, kiedy jechali windą, nie czekał jednak na odpowiedź, tylko mówił dalej: - Ja bym chętnie coś zjadł. Hancock... - zwrócił się do małżonki. - Upichcisz coś specjalnego dla mnie i dla Torao, prawda?! - O-oczywiście, Luffy - odparła ona z kolejnym uroczym rumieńcem, a kiedy winda już się zatrzymała, pierwsza wypadła na zewnątrz i w następnym momencie zniknęła w głębi korytarza. Usłyszeli jeszcze jej głos, gdy wołała dzieci, by jej pomogły przy gotowaniu. Znajdowali się na najwyższym piętrze, które - na ile Law pamiętał - rodzina Króla Piratów zajmowała na co dzień. To tutaj umieszczone były pokoje dzieci, salony i królewska sypialnia, ale także wspaniale zaopatrzona biblioteka, sala treningowa, dobrze wyposażona kuchnia oraz bajecznie luksusowa łaźnia. Łazienek i kuchni było w pałacu rzecz jasna znacznie więcej, podobnie jak innych pomieszczeń użytkowych, czyniąc z każdego pałacowego poziomu praktycznie osobną jednostkę i zapewniając gościom pełen komfort. - Zapomniałem już, jak duży jest ten budynek - mruknął Law, gdy kierowali się do głównego salonu. - Większy niż mój szpital... - Prawda, ciągle się w nim gubię! - odparł Luffy z entuzjazmem. - Chociaż dzięki temu zawsze odkryję coś nowego. - Dopóki znajdujesz drogę powrotną, wszystko jest jeszcze okej... A Zoro? - Hmm... - Luffy zamyślił się. - Jego rekord to chyba miesiąc, a i to tylko dlatego, że Sanji nie mógł już wytrzymać i poszedł go szukać. - No, Zoro to akurat nie potrzebuje labiryntu... - Co racja, to racja! - zawołał Luffy ze śmiechem. - Co wy robicie z tymi wszystkimi pokojami? - Nic. Znaczy się, to są pokoje dla gości. Law prawie się skrzywił na takie marnotrawstwo przestrzeni. - Nie szkoda wam, że stoją takie puste? - E tam, wcale nie stoją - zaprzeczył Luffy, machając energicznie ręką. - Często mamy gości, i to w dużych ilościach. Ludzie rzadko wyprawiają się na Raftel w pojedynkę, już prędzej całymi stadami. Na przykład raz przyjechali wszyscy koledzy San-... koleżanki San-... no, okama z Momoiro. A innym razem całe plemię znajomych Choppera z Torino. Jak przyjeżdżają dziewczyny z Amazon Lily, to praktycznie wszystkie piętra są zajęte i jest fajnie! - zakończył z radością. - A zechcielibyście udostępnić pokoje w ramach hotelu, gdybyśmy zorganizowali na Raftel światowy kongres medyczny? - spytał Law pod wpływem chwili. Był zresztą zdania, że tego typu sprawy warto załatwiać od razu, a skoro już tutaj był, mógł równie dobrze wybadać grunt. - Pewnie! - odparł Luffy z miejsca, o nic nie pytając. - Będzie zabawnie, to najważniejsze. A co to jest? Światowy krakers medyczny? Brzmi smacznie. - Kongres - mruknął Law. - Zjazd lekarzy z całego świata. - Super! Przyjadą wszyscy lekarze? - Nie no, tylko niektórzy... - Ekstra! - zawołał Luffy z błyszczącymi oczami. - Tak tylko pytam, to nic pewnego - zastrzegł Law. - Dopiero dzisiaj rano pojawił się taki pomysł i... Luffy poklepał go po plecach zamaszystym a jowialnym gestem. - Torao, masz się czuć na Raftel jak u siebie w domu. Rób, co chcesz. Najważniejsze, żebyś dobrze się bawił. Światowy krakers medyczny to bardzo fajna idea! Oczywiście, że goście będą mogli się u nas zatrzymać! Nie musisz o to pytać! - zawołał niemal z wyrzutem. Law nic nie powiedział. Życzliwość Luffy'ego już dawno temu przestała go przerażać, choć w dalszym ciągu budziła w nim konsternację. Pewnie do końca życia nie przyzwyczai się do tego, że w jego świecie istnieli tak bezinteresowni i bez reszty lojalni ludzie. Pewnie do końca życia nie przestanie obawiać się dnia, w którym dobra wola Słomkowego zostanie przez kogoś wykorzystana, doprowadzając do jego krzywdy - nawet jeśli z czysto rozsądkowego punktu widzenia coś takiego nie miało racji bytu, skoro Monkey D. Luffy był najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Główny salon był wypełniony światłem i - nie licząc wiekowej wężycy Salome, która spała zwinięta w kłębek w ciepłym miejscu pod oknem - zupełnie pusty. Na kanapach i fotelach leżały rozrzucone zabawki, otwarte książki oraz wszystkie inne przedmioty dziecięcej zabawy i nauki, jednak samych dzieci nie było widać ani kawałka. Najprawdopodobniej rzeczywiście pomagały Hancock w kuchni, choć Lawowi jakoś ciężko było pogodzić te dwa pojęcia: "latorośle Luffy'ego" i "grzeczne, posłuszne". - Bałagan tutaj - stwierdził Luffy z zakłopotaniem, zupełnie jakby nagle przypomniał sobie, że Law jest gościem, bo w jego codziennym słowniku takie słowo jak "bałagan" nie istniało, a na pewno nie budziło zakłopotania. - Nie przejmuj się - mruknął Law, po czym usiadł na pierwszym z brzegu fotelu, uprzednio zdjąwszy z niego kolorowankę o rybach West Blue. - Według mnie tu jest wyjątkowo porządnie jak na miejsce z siódemką dzieciaków... Luffy przysiadł na oparciu kanapy. - Hancock nauczyła je, żeby dbały o swoje otoczenie - powiedział. - Poza najmłodszym każde ma obowiązek sprzątać swój pokój, a poza pokojem sprzątać także po sobie. - Law popatrzył na niego z niedowierzaniem, Luffy jednak tylko kontynuował: - Mają też obowiązki w kuchni i przy młodszych dzieciach, żeby kiedyś móc o siebie w pełni zadbać. Poza tym Hancock udziela im regularnie najróżniejszych lekcji, uważa, że muszą się znać na świecie i umieć się zachować. Czasem marudzą, że wolałby iść do szkoły, ale słuchają się jej we wszystkim, no co. Law pomyślał, że w sumie miało to sens. Gdyby zostawić wychowanie dzieci Luffy'emu, wyrosłyby z nich jakieś dzikusy. Jednak... to były dzieci Luffy'ego. Miał sobie wyobrazić takiego Ace'a obierającego ziemniaki...? - Chyba używa swojego Królewskiego Haki... - stwierdził, dzieląc się swoim sceptycyzmem. Luffy wyszczerzył się, wzruszając ramionami. - Raczej powiedziała, że zamieni dzisiejsze lekcje na pomoc przy posiłku - powiedział. - Jest sprawiedliwa, nigdy zbyt surowa. Wymaga od nich wiele, ale nie zbyt wiele. Mają dużo wolnego czasu i nie ogranicza ich przesadnie, często wręcz zachęca do działania. No i je karmi - dodał tonem, jakby był to najważniejszy argument. - Brzmi jak wspaniała matka - rzucił Law pół żartem, pół serio. Luffy rozpromienił się jeszcze bardziej. - Bo jest wspaniałą matką i dzieciaki naprawdę ją uwielbiają. A ona przede wszystkim uczy je, żeby się szanowały i troszczyły się o siebie nawzajem. - A ty czego ich uczysz? - spytał Law, choć wcale nie planował. - Tego samego. I że życie to przygoda. W korytarzu zastukały obcasy i w następnej chwili obiekt ich rozmowy, Boa Hancock - tym razem z najmłodszym synem na rękach - stanęła w drzwiach, po czym obrzuciła ich obu krytycznym spojrzeniem. - Mogłam się spodziewać... Żadnego poczęstunku! - zawołała z wyrzutem. Law zgarbił się na fotelu. - Yyy... nie pomyślałem, żeby coś przynieść... - wyjąkał, jednak Hancock nie zwróciła na niego uwagi. - Luffy! Dlaczego nie podałeś ciasteczek i napojów? Są w szafce po lewej. Król Piratów skulił się na swojej kanapie. - Nie ma... - No to w szafce po prawej. - Nie ma... - No to w kredensie. - Nie ma... - Hmm... Hancock rozejrzała się po salonie, poszukując wzrokiem miejsc, w których mógł się jeszcze znajdować poczęstunek. - W schowku za obrazem Grand Line - powiedziała triumfalnie. - O! Luffy przyskoczył do rzeczonego malowidła i spróbował zajrzeć pod spód, co mu się zresztą udało, a wtedy jego oczom ukazała się wnęka w ścianie, w niej zaś taca wypieków i pękata butelka. Przeniósł wszystko na najbliższy stolik, a potem wyciągnął spod niego dwa kubki. - Ja wracam do kuchni, weź jednak Boia - to mówiąc, Hancock włożyła dziecko Luffy'emu w ręce. Potem odwróciła się, a w jej głosie zabrzmiał uśmiech: - Jest też Faranek. Pozostałe przyjdą, jak skończą mi pomagać. Nie ma wątpliwości, że szybko się z tym uwiną. W następnej chwili już jej nie było. W salonie zapanowała cisza, kiedy czterej mężczyźni w różnym wieku patrzyli po sobie z niejaką konsternacją i bez ruchu. Niezręczny moment przerwała dopiero Salome, która uniosła się ze swojego posłania pod oknem, ziewnęła bezgłośnie, a potem z gracją wypełzła za swoją panią do kuchni, z której dobiegały już przyjemne zapachy. - Poczęstuj się ciastkami, Torao - powiedział Luffy, siadając z najmłodszym synem na kanapie. - Ja też chcę! - zawołał Boi, machając rączkami w stronę zdobionej wężowym motywem misy. - To bierz, bierz - odparł Luffy, stawiając go na podłodze. Trzylatek złapał kilka ciasteczek i wepchnął sobie wszystkie naraz do buzi. Faran przycupnął na fotelu i tylko patrzył na młodszego brata z niejaką zazdrością. - Faran, nie jesz? - spytał Luffy. - Przecież nie mogę - mruknął pięciolatek. - Oczywiście, że możesz. Mama mówiła, że tylko obiadu nie jesz - przypomniał Luffy, a on w takich sprawach był wyjątkowo uważny. Faran rozpromienił się na swój własny oszczędny sposób i sięgnął po ciasteczko. Law przenosił wzrok pomiędzy braćmi, którzy mimo podobieństwa wyraźnie się różnili. Boi był skóra żywcem zdjęta z ojca - te same nastroszone czarne włosy, ciemne oczy i pucołowate policzki. Włosy Farana, choć równie ciemne - wszystkie dzieci Luffy'ego i Hancock były czarnowłose i ciemnookie - wydawały się bardziej gładkie, zaś w oczach pobłyskiwał ten sam głęboki błękit co we wzroku jego matki. Luffy tymczasem odkręcił butelkę i rozlał płyn - najwyraźniej był to jakiś sok - do kubków, dodając jeszcze dwa. - Zdrowie! - zawołał. Boi z entuzjazmem zajadał ciastka, wpychając je sobie garściami do ust, podobnie jak Luffy, który zaśmiewał się do rozpuku, patrząc na najmłodszego syna. Faran jadł ze znacznie większą dawką elegancji, co jakiś czas wymieniając spojrzenia z Lawem, który uprzejmie wziął z tacy jedno ciasteczko. - Torao, co tak nagle zamilkłeś? - spytał Luffy. Law popił soku i tylko pokręcił głową. Nie zamierzał mówić na głos, że czuje się niezręcznie w obecności trzy- i pięciolatka. Na myśl, że za chwilę dzieciaków może być więcej - siedem klonów Słomkowego Kapelusza Luffy'ego - oblewał go zimny pot. - Lepiej ty opowiedz o swojej ostatniej wyprawie. Wspominałeś, że byłeś na South Blue...? Luffy rozpromienił się i otworzył usta, zanim jednak zdążył choćby zacząć opowieść, Boi zupełnie nagle uderzył w płacz i wtulił się w ramiona ojca. Law w jednej chwili poczuł się zaalarmowany. - Coś mu się stało? - zapytał, patrząc na Luffy'ego, gotów aktywować Ope Ope no Mi w każdej sekundzie. - Boi, o co chodzi? - spytał Król Piratów, marszcząc brwi i bujając syna na kolanach. - Ciasteczka jeszcze są, możesz zjeść więcej... Law pomyślał, że Luffy prawdopodobnie zawsze będzie wszystkie smutki wiązał w pierwszej kolejności z ewentualnym brakiem jedzenia. Dureń. Boi tymczasem przestał płakać, odwrócił głowę w stronę Lawa i obrzucił go przerażonym spojrzeniem, po czym ponownie wtulił twarz w pierś ojca i zachlipał. - Obawiam się, że twój najmłodszy syn mnie nie lubi - powiedział Law, wywracając oczami. - Boi, przecież to wujek Torao! - zawołał Luffy z mieszanką wyrzutu i niepokoju. - Nie ma się co bać. - Był tu cały czas - wtrącił z przesadnym spokojem Faran. - Byłeś tak zajęty ciastkami, że nawet go nie zauważyłeś. Dopiero teraz się go boisz? Boi poderwał głowę i popatrzył na brata ze złością. - Wcale się nie boję! - zawołał buńczucznie, a potem energicznym ruchem przetarł twarz. - Wcale się nie boję! Luffy wybuchnął śmiechem. - To dlatego, że tak rzadko się śmiejesz, Torao! - Myślę, że gdybym się teraz uśmiechnął, wystraszyłbym także twojego drugiego syna - odciął się Law. - Więc wybacz, ale nie będę próbować. - Wcale nie - odparł Faran z urazą. - Ja mam pięć lat! - Prawda, prawda...! - zawołał Luffy, wciąż się śmiejąc. - Nie boję się! - powtórzył Boi, a potem zlazł na podłogę... i w następnej chwili wdrapał się Lawowi na kolana. Law zamarł, wpatrując się w trzyletnie stworzenie, które usadowiło się na nim i bezczelnie odwzajemniało jego wzrok. Boi miał policzki zaczerwienione, a z ciemnych oczu niemal tryskały iskry. - W porządku - powiedział Law powoli. - Nie boisz się. Chłopiec założył ramiona na piersi i kiwnął głową z powagą. Faran popatrzył na niego z niechętnym uznaniem... a potem złapał następne ciasteczko. - To opowiem wam, jak było na South Blue! Słuchajcie... Luffy zagłębił się w opowieść o swoim zeszłorocznym rejsie, której większość stanowiły jednak dygresje. Spomiędzy nich Law starał się wyłowić właściwą fabułę, ale okazało się to zbyt trudne, gdyż mimo jego pytań Król Piratów skakał od jednej przygody do drugiej, od jednego miejsca do drugiego, od jednego Króla Mórz do drugiego, a wszystko okraszone było częstymi wybuchami śmiechu i innych emocji... Słuchało się tego jak wywodu szaleńca i przez głowę Lawa przemknęła myśl, że chyba tylko Clione i jego rodzaj byliby w stanie wyodrębnić tutaj sensowną treść. Wreszcie poddał się i słuchał, jak leciało - nie był zresztą w stanie skupić się na opowieści, skoro na jego kolanach siedziało trzyletnie dziecko, które pochłaniało jego uwagę. Boi niby nic nie robił, siedział tylko spokojnie, co Law uznał za podejrzane. W jego opinii trzyletnie dzieci nie mogły siedzieć spokojnie, chyba że w objęciach matki. Przygotowany był złapać chłopca, gdyby temu zachciało się nagle poruszyć i na przykład spaść na podłogę. Zwalczył pokusę aktywowania Ope Ope no Mi, które dałoby mu kontrolę nad całym pokojem, gdyby tak sobie zażyczył - byłoby to jednak zupełnie przesadnym działaniem. Powiedział sobie, że trzydziestodziewięcioletni mężczyzna naprawdę powinien umieć zająć się jednym małym dzieckiem. Nie zmieniało to faktu, że zmysły miał w pogotowiu, nawet jeśli Boi wydawał się zaabsorbowany opowieścią ojca - do tego stopnia, że od czasu do czasu śmiał się głośno i klaskał z radości. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy do pokoju - niemal bezszelestnie - wsunęli się jeden po drugim trzej starsi chłopcy, tak do siebie podobni, że można by ich między sobą wziąć za bliźniaków. Oczywiście kiedy stali obok siebie, kilkucentymetrowa różnica we wzroście była ewidentna, gdyż urodzili się rok po roku, ponadto dwunastoletniego Ace'a otaczała aura najstarszego dziecka - pierworodnego syna - której brakowało Zeno i Sentiemu. Wszyscy trzej mieli jednak identycznie nastroszone czupryny i równie intensywne spojrzenia i już na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie głęboko z sobą związanych. Miało to sens, gdyż po urodzeniu Sentiego Hancock zrobiła sobie całe trzy lata przerwy, a kiedy ponownie postanowiła zostać matką, na świat przyszły jej córki bliźniaczki. Farana od starszych braci dzieliło już pięć lat, nie było więc niczym dziwnym, że trójka najstarszych trzymała się razem. Law podejrzewał wręcz, że Zeno i Senti mogą być dojrzali na swój wiek, gdyż prawdopodobnie z całych sił starali się Ace'owi dorównać. - Pomagaliście mamie w kuchni? - rzucił Luffy, kiedy zauważył chłopców. - Dobrze się spisaliście. Ace zerknął na ojca i kiwnął głową, lecz zaraz potem jego wzrok wrócił do Lawa. - Dzień dobry - przywitał się Law, nie chcąc doprowadzić do kolejnej niezręcznej sytuacji. Ace jakby się zmieszał i spojrzał w bok. No tak, domyślił się Law, matka pewnie tłukła mu do głowy, że starszych należy pozdrawiać jako pierwszych... - Dzień dobry - mruknął dwunastolatek, a pozostali dwaj chłopcy poszli za jego przykładem. - Chodźcie bliżej - zachęcił Luffy. - Zostało jeszcze trochę... yyy... soku - stwierdził, wpatrując się w pustą miskę po ciastkach. - Pamiętacie wujka Torao, prawda? - Ja pamiętam - odparł Zeno, nie ruszając się z miejsca. - Ja... też pamiętam - dodał Senti, także stojąc z braćmi. - Trafalgar Law - powiedział Ace, ponownie patrząc na Lawa. - Nieczęsto u nas bywasz - dodał z ironią, o ile dwunastoletnie dziecko potrafiło jej używać. Myśl Lawa pomknęła do czasów, kiedy on sam był w tym wieku, i prawie się skrzywił. Potrafiło, zdecydowanie potrafiło... - Ace! Wujek Torao ma dużo pracy - skarcił go Luffy. - Przecież wiecie, że jest dyrektorem szpitala. No i dzisiaj do nas przyszedł. - Innymi słowy każesz nam uznać, że lepiej późno niż wcale, tak, tato? - odparł Ace wciąż w tej samej tonacji... a potem wzruszył ramionami i podszedł bliżej. - Niech będzie. Widać zresztą, że już się zadomowił - uznał, wskazując na Boia, który wciąż siedział Lawowi na kolanach, a jego wargi drgnęły w uśmiechu. Zeno i Senti parsknęli cicho, również się zbliżając. Zanim jednak doszło do kolejnych faux pas, za które chłopcy z pewnością zostaliby skarceni przez matkę, w korytarzu rozległy się lekkie kroki i do pomieszczenia wpadły ostatnie już latorośle Króla i Królowej Piratów - siedmioletnie Laelya i Catleya. W pokoju jakby pojaśniało - ich żywe ruchy, ich wesołe głosy, ich powiewające włosy sprawiały to wrażenie - jednak więcej Law nie zdążył pomyśleć, gdyż dziewczynki nie zatrzymały się, tylko wskoczyły na oparcia jego fotela i wycałowały go w oba policzki, śmiejąc się głośno. Boi patrzył na to z szeroko otwartymi ustami. Faran z wrażenia wypuścił ostatnie trzymane ciasteczko. Ace, Zeno i Senti wyglądali, jakby zupełnie nie wiedzieli, co powiedzieć. Luffy także wytrzeszczył oczy. Laelya i Catleya wyściskały Lawa, a potem zeskoczyły na podłogę i złapały się za ręce, po czym zaczęły tańczyć, śpiewając radośnie: - Wujek Torao! Wujek Torao! Potem znów przypadły do oparć fotela i wbiły w niego identycznie zachwycone spojrzenia ciemnoniebieskich oczu. Boi strategicznie wycofał się i wrócił na kolana ojca, które w tej sytuacji musiał uznać za bardziej bezpieczne miejsce, a Law mimowolnie poczuł się zupełnie odsłonięty. - To było... powitanie na sposób minków? - zapytał słabo, ale odpowiedzią był tylko perlisty śmiech. - No tak, dziewczyny zawsze powtarzają, że zostaną twoimi żonami - przypomniał sobie Luffy. - Na Raftel istnieje wielożeństwo? - rzucił Law, zastanawiając się, czy powinien uznać tę scenę za absurdalną czy wręcz przeciwnie. - Tata jest królem Raftel, może tak zadecydować - powiedziała Laelya, nie odrywając wzroku od Lawa. - Tata może tak zadecydować, jest królem Raftel - powtórzyła Catleya. - Torao, naprawdę chcesz poślubić moje córki?! - spytał Luffy z zaskoczeniem i wręcz przerażeniem. Law popatrzył na niego z wyrzutem. - Istnieją pewne granice żartów - burknął, a potem coś podkusiło go, by dodać: - Miałbyś być moim teściem, kiedy jesteś ode mnie młodszy? Luffy wybuchnął śmiechem, a Law ponownie popatrzył na bliźniaczki. - Nie chciałybyście chyba męża, który jest siedem lat starszy od waszego ojca - powiedział z krzywym uśmiechem. Laelya i Catleya pokręciły głowami, jednak wciąż wpatrywały się w niego rozgwieżdżonym wzrokiem. Law stłumił westchnienie. Jedyne córki Luffy'ego były prawdopodobnie najładniejszymi dziećmi, jakie widział w życiu. Biorąc pod uwagę, że ich matką była Boa Hancock - najpiękniejsza kobieta na świecie - robiło to sens. Miały te same drobne twarzyczki co ona, jej wielkie, ocienione długimi rzęsami oczy i ślicznie wykrojone usta. Wyglądały jak doskonałe klony Pirackiej Cesarzowej - Law znów nie mógł powstrzymać myśli o partenogenezie - i różnił je tylko jeden szczegół: Catleya miała czarne włosy falowane, podczas gdy u Laelyi opadały one na plecy prosto niczym górski wodospad, podobnie jak u jej matki. Law położył dłonie na ich głowach. - Znajdźcie sobie kogoś w swoim wieku - powiedział z powagą, patrząc najpierw na jedną, potem na drugą. - Ja... ja nie zamierzam się żenić. - To samo mówiłem cały czas Hancock, a widzisz, jak się skończyło - oświadczył Luffy z pretensją. - Nie żeby mi było źle... Hancock! Kiedy jedzenie?! - zawołał w stronę kuchni. Zastukały obcasy i Królowa Piratów ponownie pojawiła się w drzwiach. Nie wyglądała jak ktoś, kto właśnie zajmował się przygotowywaniem obiadu dla siedmioosobowej rodziny i gościa. Wyglądała jak... hmm... no, jak królowa. - Już się piecze - powiedziała, rzucając Luffy'emu ukradkowe spojrzenia. - To prawda, że tata nie chciał się z tobą ożenić? - wypalił Senti. - Tak powiedział - poparł go Zeno, a Ace kiwnął głową. W pokoju zaległa głucha cisza, nawet Laelya i Catleya przestały się śmiać. Ich oczy rozwarły się szeroko, gdy dziewczynki oderwały wzrok od Lawa i popatrzyły na matkę. Law także podążył za ich spojrzeniem, czując grozę przebiegającą mu wzdłuż kręgosłupa. Luffy, Boi i Faran zupełnie znieruchomieli i przez moment wnętrze pokoju wydawało się malowidłem, na którym autor doskonale ujął emocje siedmiu zastygłych w zaskoczeniu i przerażeniu postaci - i tej ósmej, która była panią tej sceny. Tylko Salome kiwała się uspokajającym gestem nad ramieniem Hancock - choć tak mógł powiedzieć tylko ktoś, kto od dawna znał wielką wężycę niegdysiejszej cesarzowej Amazon Lily. - Senti...! Zeno...! - jęknął Luffy, kiedy już odzyskał głos. - To było dawno... Hancock popatrzyła na swoich synów numer dwa i trzy, a potem położyła dłonie na biodrach i uniosła wysoko głowę. - Tak twierdził - odparła wyniośle, przeszywając wzrokiem małżonka. - Ale ja zawsze dostaję to, czego chcę. - Mówiłem, że na nic nie narzekam! - zawołał Luffy, przechodząc w tryb obronny. - Na nic nie narzekam, Hancock! Jest mi dobrze... wszystkim nam jest, prawda? Prawda?! - Rozejrzał się wokół, jakby szukając wsparcia u swoich latorośli Law zastanowił się, czy ta dwójka musiała prowadzić takie rozmowy przy dzieciach... jednak chichot Ace'a uświadomił mu, że prawdopodobnie dzieciaki były świadkami podobnych konfrontacji nie raz i nie dwa i traktowały je jako rodzinną codzienność. Atmosfera w pokoju ponownie się ożywiła, zupełnie jakby kataklizm został zażegnany - a może w ogóle nie było jego niebezpieczeństwa? Dzieci Luffy'ego i Hancock musiały większe znaczenie przywiązywać do gestów niż do słów, a wzajemna troska ich rodziców, jak również ich troska o nich samych, były dla nich oczywiste. Tu nikt nie miał prawa czuć się niekochanym czy niepewnym. - To jeszcze powiedz, tato, że nie zamieniłbyś mamy na żadną inną kobietę - podsunęła Catleya. - Nie zamieniłbyś mamy na żadną inną kobietę, powiedz to, tato - powtórzyła Laelya. Luffy zamachał gorączkowo ramionami. - Oczywiście, że bym nie zamienił! - zawołał szybko. - Hancock! Nie zamieniłbym cię na żadną inną! - zadeklarował. - Naprawdę świetnie gotujesz! - dodał, co zdaniem Lawa nieco osłabiło ogólne wrażenie jego wypowiedzi. Boa Hancock jednak uznała to za wystarczające. Przyłożyła dłonie do policzków i odwróciła się, by ukryć rumieniec. Law powstrzymał się przed pokręceniem głową. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że miłość była naprawdę bardzo dziwnym zjawiskiem - i najwyraźniej w przypadku każdego człowieka oznaczała coś innego. Luffy'emu prawdopodobnie wystarczyło mieć kogoś, kto chciał go karmić - jak mawiali, do serca mężczyzny przez żołądek - bo Law nie sądził, by Król Piratów rozważał te kwestie z jakichś głębszych punktów widzenia. Hancock z kolei, jako władczyni plemienia kobiet, nigdy nie miała w perspektywie kochania i rodziny, kiedy jednak Monkey D. Luffy wkroczył w jej życie, nie była w stanie oprzeć się huraganowi uczucia, które w niej wezbrało. Jej miłość - tej kobiety, która miała cały świat u swoich stóp i rządziła bezlitośnie sercami mężczyzn, o żadnego nie dbając bardziej niż o zeszłoroczny śnieg - okazała się zupełnie bezinteresowną lojalnością i oddaniem, i troską, i pragnieniem pomocy, za wszelką cenę. Nie było wątpliwości, że ktoś taki jak Boa Hancock był w stanie pokochać tylko raz w życiu, a kiedy już to się stało, nic nie mogło jej powstrzymać w realizacji tego uczucia... nawet jeśli Luffy myślał tutaj głównie w kategoriach jedzenia, ale to też akceptowała. Naprawdę dziwny to był związek, jednak Law wiedział, że nie miało sensu racjonalizowanie uczuć. Liczyło się tylko to, że byli szczęśliwi - a ta dwójka wyraźnie była. Objął spojrzeniem wszystkich obecnych. Ace uśmiechał się pod nosem, a Zeno i Senti chichotali. Laelya i Catleya śmiały się radośnie. Faran ze stoickim spokojem dojadał podniesione z podłogi ciasteczko, zaś Boi rozglądał się wokół z wyraźną potrzebą zjedzenia czegoś jeszcze. Cała rodzina Króla Piratów w komplecie - i on sam, Monkey D. Luffy, który bał się tylko jednego: samotności. Jakże szczęśliwy musiał tutaj być, w otoczeniu bliskich - ludzi, którzy zawsze będą nierozerwalnie jego częścią. Law poczuł się dziwnie nie na miejscu... nie miał jednak czasu, by zastanowić się nad tym wrażeniem. Hancock ponownie zniknęła, tym razem celem przygotowania jadalni do posiłku, jednak dzieciaki miały czas wolny i mogły zostać z gościem, którego były wyraźnie ciekawe. Ace wydał braciom krótkie instrukcje i już po chwili z kanap i foteli zniknęły porozrzucane zabawki i książki, zaś z kuchni przyniesiono kolejny dzbanek soku oraz przekąskę dla Luffy'ego. Laelya i Catleya poprawiły obrusy na stolikach i nawet Faran podniósł się ze swojego fotela, by strzepać okruszki. Wszystko działało sprawnie jak w dobrze naoliwionej machinie, każdy wiedział, co robić i jak, zajmował się tym, co do niego należało. Nie było przepychanek, kłótni, krzyków, nie było narzekania czy prób wymigania się od zajęć. Law patrzył na to w zupełnym zaskoczeniu, gdyż stało to w całkowitej sprzeczności z jego wyobrażeniem na temat dzieci, zwłaszcza w tej konkretnej rodzinie... Wreszcie doszedł do ostrożnego wniosku, że jak tak dalej pójdzie, będzie musiał zrewidować swoją opinię o potomstwie Słomkowego, które najwyraźniej naprawdę było zdyscyplinowane. Kiedy wszyscy już się rozsiedli - trzej starsi chłopcy na kanapie, dziewczynki po obu stronach Lawa, a Salome ponownie zwinęła się na swoim słonecznym miejscu przy oknie - posypał się grom pytań i Law stwierdził w duchu, że za szybko się cieszył. Nad sytuacją jednak szybko zapanował Ace, którego jedno słowo wystarczało, by uciszyć całą resztę. Cieszył się niekłamanym autorytetem, a młodsze rodzeństwo wpatrywało się w niego jak w obrazek i najwyraźniej słuchało się go bez zastrzeżeń. - Trafalgar Law - powiedział najstarszy syn Słomkowego takim tonem jak wcześniej, wbijając w niego uważne spojrzenie ciemnych oczu. - Swego czasu żeglowałeś z naszym ojcem, pomogłeś mu nawet zdobyć One Piece i zostać Królem Piratów. Kiedykolwiek tata cię wspomina, zawsze podkreśla, że w tamtych czasach byłeś jednym z najpotężniejszych znanych mu ludzi... Dlaczego więc ktoś taki jak ty sam nie sięgnął po tytuł Króla Piratów i One Piece? - zapytał. - Ace, to było niegrzeczne! Torao zawsze był moim przyjacielem! - zawołał z oburzeniem Luffy. - To nie jest odpowiedź - odparł Ace, nie spuszczając wzroku z Lawa. - Nie? - zdziwił się Luffy. Law uśmiechnął się krzywo. - Nawet jeśli byłem jednym z najpotężniejszych piratów tamtej epoki, to nie mógłbym się równać z waszym ojcem - powiedział to, co było oczywiste. - Poza tym... One Piece nigdy mnie nie interesował, podobnie jak zostanie królem. - Dlaczego zatem przybyłeś na Raftel? - padło kolejne pytanie. - Może dlatego, że jestem... jego przyjacielem - mruknął Law. Ace mrugnął. - Widzisz? - zawołał Luffy z zadowoleniem. - Nawet jeśli był najsilniejszym człowiekiem na świecie, za nic nie dałby sobie rady w pojedynkę - mówił dalej Law, uśmiechając się złośliwie. - Ktoś mądry musiał dopilnować wszystkiego. - Hahaha, prawda! - Luffy wybuchnął śmiechem, ale zaraz się skrzywił. - Hej, to nie było miłe, Torao! Dzieciaki zachichotały. - A dlaczego zostałeś na Raftel? - dopytywał się Zeno. - Czemu nie popłynąłeś dalej? - chciał wiedzieć Senti. - Dokąd "dalej"? - rzucił Luffy, drapiąc się po głowie, ale Law go zignorował. - Raftel to dobre miejsce - powiedział. - Spędziłem wiele lat na morzu, ale nigdy nie planowałem robić tego do końca życia. Kiedy już osiągnąłem to, co planowałem jako pirat, mogłem zrealizować swoje następne... marzenie, czyli otworzyć szpital. - Szpital? Po co szpital? - zapytał Faran. - Choćby po to, żebyście się mieli gdzie urodzić - odparł Law. - Torao jest najlepszym lekarzem na świecie. Jest w stanie uleczyć każdą chorobę! - wtrącił Luffy z entuzjazmem. - Ja też chcę leczyć! - zawołała Laelya. - Ja też! - dodała Catleya. - Jeśli się zatrudnicie w Szpitalu Pamięci Corazona, będziecie mieć przynajmniej blisko do pracy - mruknął Law, a potem, zanim zasypały go kolejne pytania, przejął inicjatywę, nawet jeśli nie czuł się z tym pewnie. - A wy czym się chcecie zająć w przyszłości? - zapytał starszych chłopców. - Zamierzamy pływać po morzach! - odpowiedzieli Zeno i Senti razem, a Ace pokiwał głową. - Będziemy morskimi wojownikami - uściślił Zeno. - Opłyniemy cały świat - dodał Senti. - Ja już pływam - oświadczył Ace z niejaką dumą. - Ja chciałbym pójść do szkoły w Roger Bay - wtrącił Faran. - A potem na uniwersytet. Chcę zostać uczonym. Trzej starsi bracia popatrzyli na niego jak sroka w gnat - jak na kogoś, kto psuje statystykę - potem jednak, ku zaskoczeniu Lawa, niechętnie pokiwali głową. - Fajnie byłoby chodzić do Roger Bay - przyznał Zeno. - Chociaż szkoła chyba nie jest taka fajna...? - zauważył Senti, po czym spojrzał na ojca. - Hmm... Nie wiem, nigdy nie chodziłem - stwierdził Luffy, pocierając podbródek, zaraz jednak rozjaśnił się. - Ale na pewno jest fajna! Poza tym jesteście mądrzejsi ode mnie, na pewno będzie się wam podobać! - Mama nam nie pozwala - powiedział Zeno markotnie. - Mówi, że wszystkiego nauczy nas sama - dodał Senti. - Hmm... Szkoła to nie tylko nauka - zauważył Law. - Faktem jest, że jesteście na tyle duzi, że przydałby się wam kontakt z rówieśnikami i resztą świata. Nie jest dobrze, że siedzicie tylko tutaj w górach i nawet nie bywacie w mieście... - Tak uważasz, Trafalgarze Law? - od drzwi dobiegł głos Hancock. Law podniósł na nią wzrok, całkowicie świadomy pełnych nadziei spojrzeń, jakie wbijały w niego trzy pary oczu. Niby to nie była jego sprawa, ale skoro już go pytano... I wcale nie zamierzał robić sobie dodatkowych punktów u nowego pokolenia tych szaleńców. - Myślę, że Ace, Zeno i Senti jak najbardziej mogliby chodzić do szkoły w Roger Bay, zwłaszcza jeśli sami tego chcą - powiedział. - Nawet jeśli jesteś w stanie nauczyć ich więcej niż nauczyciele w szkole, nie mówiąc o waszej bogatej bibliotece, z której zdaje się chętnie korzystają, to kontakt z nowymi ludźmi siłą rzeczy poszerzy im horyzonty i pomoże w rozwoju. Są już wystarczająco duzi, nie muszą siedzieć cały czas z rodziną - dodał, starając się nie myśleć o tym, jak wyglądała jego codzienność, gdy był w wieku najstarszych synów Luffy'ego i Hancock. - Szkoła z całą pewnością im nie zaszkodzi. Królowa Piratów przyjrzała się swojej trójce najstarszych. - Musielibyście wstawać wcześnie rano, bo zajęcia zaczynają się już o ósmej, a Roger Bay znajduje się wiele kilometrów stąd - zauważyła. - Dałoby się pewnie załatwić jakiś transport... - Zamyśliła się. - Moglibyśmy za to wracać piechotą, to by był dobry trening - zawołał z zapałem Zeno po trzech sekundach ciszy. - Będziemy wstawać codziennie rano! Obiecuję! - poparł go Senti. Ace, swoim zwyczajem, pokiwał tylko głową, ale także w jego spojrzeniu płonął entuzjazm. Hancock ponownie skupiła spojrzenie na synach. - Porozmawiamy o tym po obiedzie - oświadczyła zdecydowanym głosem, a chłopcy pokiwali głowami. Wiedzieli, że jej słowom mogą ufać, podobnie jak jej zdrowemu rozsądkowi. Nie miała w zwyczaju zbywać kwestii argumentem "bo tak". - Teraz marsz do kuchni, bo posiłek gotowy i trzeba go podać. Ace, Zeno i Senti zerwali się ze swoich miejsc. - Tak jest, mamo! - Resztę zapraszam do jadalni... Law nawet nie wiedział, kiedy w gościnie u Luffy'ego minął mu cały dzień. Pomiędzy posiłkami, rozmowami, grami i nagłymi wypadkami zupełnie przestał liczyć godziny. Siódemka dzieciaków była tak angażująca, jak to tylko możliwe - ale głównie ze względu na błyskotliwość, która Lawa zupełnie zaskoczyła. Powinien się już był przyzwyczaić do tego, że na tym świecie istniało wiele dziwnych rzeczy, jednak fakt, że dzieci Słomkowego Kapelusza były tak inteligentne, jak były, budził jego wielką konsternację. Poza najmłodszym wszystkie umiały czytać i najwyraźniej robiły dobry użytek z domowej biblioteki, gdyż posiadana przez nie wiedza znacznie wykraczała poza przeciętny poziom w ich grupie wiekowej i to, czego mogła je nauczyć Hancock. Jednak, pomijając może Farana, nie były molami książkowymi; z równym entuzjazmem oddawały się grom i zabawom oraz, w przypadku trójki najstarszych, treningowi. I rozmawiały, strasznie dużo rozmawiały, przy czym nie była to luźna paplanina, której spodziewałby się po dzieciakach, tylko rzeczowa dyskusja na najróżniejsze tematy. Bo nawet jeśli rozmówcy różnili się w swoich opiniach, które potrafili zapalczywie argumentować, ani trochę nie przypominało to kłótni, tylko po prostu wymianę zdań. Co to Słomkowy powiedział? Że Hancock uczyła dzieciaki szacunku wobec samych siebie i innych - to było widać gołym okiem. Law kilka razy dochodził do wniosku, że to po prostu nie może być potomstwo Luffy'ego - wniosku, który bazował tylko na racjonalnym podejściu i tym samym nie miał szans się obronić. Dzieciaki miały bowiem w sobie ten sam ogień i tę samą żywiołowość, które cechowały Króla Piratów, tę samą potrzebę przygody i tę samą chęć przekraczania własnych granic. Były pewne siebie, nieustraszone i zdecydowane sięgnąć po wszystko, co życie miało im do zaoferowania - jednak przymioty te ujęte były w ramy... podkreślone przez rozsądek i inteligencję, które odziedziczyły po matce. Ta siódemka łączyła w sobie najlepsze cechy obojga rodziców i każde miało zadatki na to, by stać się w przyszłości kimś wybitnym. Niech tylko odnajdą drogę, którą zechcą podążać, niech odkryją swoje talenty, w których będą mogli się sprawdzać, a świat prędzej czy później padnie przed nimi na kolana. Na razie jednak były dziećmi i nawet największa błyskotliwość nie była w stanie ochronić ich przed właściwymi dzieciom wybrykami... może wręcz je prowokowała, podobnie jak ich chęć poznania czy czasami po prostu dobra wola, bo nie ulegało wątpliwości, że cała siódemka cechuje się życzliwością. Ace uparł się, by pomóc przy krojeniu pieczeni - widać było, że umie się obchodzić z nożem - i prawie sobie obciął przy tym palec. Zeno koniecznie chciał wyręczyć Hancock, nosząc do jadalni naczynia niewiele mniejsze od niego samego - i oblał się gorącym sosem. Senti wyszedł na dach przez okno we własnym pokoju, żeby przyjrzeć się pisklętom śnieżnych ptaków, które uwiły sobie tam gniazdo - i niemal przymarzł do metalowej rynny, bo zapomniał o rękawiczkach. Faran spadł z drabinki w bibliotece, kiedy chciał z najwyższej półki zdjąć książkę, która go akurat interesowała. Bliźniaczki postanowiły upiec dla Lawa ciasteczka i obie poparzyły się, łapiąc ze zbyt dużym entuzjazmem za rozgrzaną blachę. Hancock zdążyła opatrzyć wszystkie urazy i skaleczenia, zanim Law zdołał aktywować Ope Ope no Mi. "Nie potrzebujemy diabelskiego owocu do czegoś takiego" - powiedziała zdecydowanym tonem, w którym brzmiała także zawoalowana sugestia, że dzieciakom dobrze zrobi świadomość tego, że ich działania mogą mieć także nieprzyjemne skutki. Nieodmiennie wierzyła w to, że jej pociechy potrafią wyciągnąć ze swoich porażek naukę - i chyba miała rację. Dopiero kiedy zrobiło się ciemno i w pałacu włączono lampy, Law zorientował się, że nadszedł już wieczór. Do tego czasu był już w najlepszej komitywie z Ace'em, który pytał o jego doświadczenia żeglarskie. Zyskał w oczach Zeno i Sentiego, którzy chcieli wiedzieć więcej o jego mocach. Zdobył nawet zaufanie Farana i Boia oraz zupełnie nie udało mu się zniechęcić do siebie bliźniaczek - nie żeby próbował. Opowiadał i dyskutował, udzielał odpowiedzi i komentował, a także słuchał. Pod koniec dnia nie czuł się jak gość - został wchłonięty w całości i przyjęty do rodziny jako... no, wujek Torao. Pożegnanie okazało się niełatwe, choć podejrzewał, że tak żegnano tutaj każdego - pewnie w grę wchodziła po prostu odziedziczona po Luffym skłonność do okazywania drugiemu człowiekowi sympatii, jakby był najważniejszy na świecie. Laelya i Catleya obsypały go łzawymi pocałunkami, wręczając paczkę z ciasteczkami, a Boi za nic nie chciał zejść z jego kolan i protestował głośnym płaczem. Faran zapowiedział, że do następnego razu będzie już znał wszystkie gatunki ryb z North Blue, zaś Zeno i Senti wyrazili chęć, by usłyszeć więcej opowieści o jego przygodach. Ace nic nie powiedział, jednak w jego spojrzeniu błyskał szacunek i porozumienie. Skończyło się na tym, że Law musiał solennie obiecać, że niedługo znów przyjdzie - i, o dziwo, nie przyszło mu to z takim trudem, jak zakładał. Kiedy już szedł w dół - skonstruowane przez Franky'ego kuliste latarnie rzucały na drogę miękkie światło - usiłował czuć się z tym faktem źle... jednak nie mógł. Spróbował więc argumentować sobie, że dzieciaki Luffy'ego i Hancock okazały się znacznie bardziej sensowne, niż mu się wydawało, i właśnie dlatego obcowanie z nimi nie było udręką... Tak, to był jedyny powód, dla którego zdołał wytrzymać z nimi cały dzień i jeszcze obiecał, że to powtórzy. Spodziewał się, że wyjdzie stamtąd wykończony i wycieńczony, z nerwami w strzępach, obolałymi zmysłami i naruszoną godnością. Że zostanie zbombardowany hałasem, a jego komfort psychiczny ulegnie nieodwołalnemu pogwałceniu. Że będzie miał na całe życie dość dzieciaków i nigdy, przenigdy, nie postawi więcej nogi w tym miejscu, które równie dobrze mogło być bramą piekła, choćby miał w tym celu zabarykadować się na dobre w swoim gabinecie. Tymczasem zbiegał szybkim krokiem w stronę Roger Bay, czując się lekko i wręcz przyjemnie. Choćby chciał, nie mógł przestać wspominać rozmów, śmiechu i radości, którymi wypełnione były ostatnie godziny. Choćby chciał, nie mógł odgonić wrażenia, że to był dobry dzień i że on, Trafalgar D. Water Law, dobrze się bawił. Dopiero kiedy jego oczom ukazał się jasny budynek Szpitala Pamięci Corazona, Law uświadomił sobie z zaskoczeniem, że był tak zajęty, że ani przez chwilę nie pomyślał o pracy. Skonstatował z ironią, że Bepo byłby niewątpliwie zachwycony... i przygotował się na atak wyrzutów sumienia. Ten jednak nie nastąpił - wciąż wypełniało go przyjemne ciepło, z którym opuścił domostwo Słomkowego Kapelusza. Uśmiechnął się krzywo... i, by godnie zakończyć ten dzień lenistwa, postanowił wziąć odprężającą kąpiel. Z bąbelkami.
|