Nie trzeba było wiele czasu, żeby Law zapragnął, by tamten dzień jednak nigdy się nie zdarzył. Nie chciał się nawet zastanawiać nad wydarzeniami, które stały się jego udziałem - i to na jego własne życzenie - gdyż sama ich świadomość budziła w nim wyjątkowo paskudne odczucia. Pozostało wrażenie, że zachował się zupełnie, całkowicie, jak nie on, zaś największym zażenowaniem napełniała go scena u Clione. Najgorsze było chyba to, jak bardzo się przed psychiatrą odsłonił. Jasne, psychiatra z pewnością był najlepszym wyborem, jeśli chodziło o otwieranie duszy, jednak Law nigdy nie uważał się za osobę, której taki specjalista byłby potrzebny... czy w ogóle ktokolwiek do zwierzania się. Nie, w pierwszej kolejności nie potrzebował się zwierzać. Głęboko w sobie rozumiał, że gdyby zajął się rozmyślaniem w szczegółach nad tym, co tamtego dnia zrobił, powiedział czy usłyszał, poczułby się znacznie gorzej. Taka analiza w nieunikniony sposób doprowadziłaby przecież do nieciekawych wniosków na temat jego własnego życia... i wtedy naprawdę zacząłby potrzebować psychiatry, a to było ostatnie, na co miał ochotę. Law wolał więc pozostać na bezpiecznym etapie wyrzucania sobie własnej głupoty, przesadnego zdziwienia własnym zachowaniem oraz obwiniania za całą sytuację czynników zewnętrznych. Ostatecznie coś go sprowokowało do tego, by postąpić w taki, a nie inny sposób. Coś wyprowadziło go z równowagi, skutkując takim, a nie innym postępowaniem, które nijak do niego nie pasowało i którego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Wiedział dobrze, co to było... czy też raczej: kto - dwunastoletni dzieciak imieniem Rosapelo, który leżał teraz na "siódemce" i który swoim pojawieniem się wprowadził chaos w codzienność Szpitala Pamięci Corazona... Nie, po prostu w codzienność Trafalgara Lawa. Ogólnie rzecz biorąc, najlepiej było więc wyrzucić ze świadomości całą psychiatrię z jej pacjentami i ordynatorem i nie pozwolić myślom nawet zahaczyć o siódme piętro szpitala - przynajmniej do czasu, kiedy znów będzie się musiał tam pojawić, co na szczęście miało nastąpić dopiero pod koniec miesiąca. Zbyt wiele nerwów i złego nastroju - nie mówiąc o przykrościach, które wyrządził innym - kosztowała go cała ta historia, nawet jeśli wrobił się w nią nie do końca z własnej woli. Na to, co się stało, nic już nie mógł poradzić - i, po prawdzie, rozwiązanie problemu nie należało do niego, tylko do Clione i jego zespołu. Law miał zresztą wystarczająco pracy, wystarczająco tematów do skupienia, by udało mu się z powodzeniem "zapomnieć" o tej nieprzyjemnej sprawie, zepchnąć w najniższe warstwy podświadomości, skąd nie miała szans się wynurzyć. Pacjentów w szpitalu na Raftel zazwyczaj nie brakowało, a na leczeniu i medycynie Law wciąż potrafił się bez reszty skoncentrować. Pewnie to wszystko nie byłoby takie łatwe, gdyby nie fakt, że Clione w ogóle nie pokazywał mu się na oczy. Czy był to przypadek, czy celowe działanie - tego Law nie widział, niemniej jednak odpowiadało mu to doskonale. Być może po tym, co zaszło w jego gabinecie, psychiatra też uznał, że najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas odpoczną od siebie. Koniec końców musiał sobie zdawać sprawę, że Law po tym wszystkim nie będzie się czuł komfortowo, na tyle go chyba znał, prawda? Było jak było, charakterystyczna postać Clione, której nie dało się pomylić z żadną inną, nigdzie nawet nie mignęła - nie żeby Law jej wypatrywał. Jego dobra passa trwała całe trzy dni. Na czwarty dzień pod wieczór, gdy przyjął wszystkich nowych pacjentów i siedział w gabinecie nad papierami, usłyszał pukanie do drzwi. Kiedy odpowiedział "Wejść", drzwi uchyliły się powoli i ukazał się w nich nikt inny, tylko ordynator psychiatrii. Law stłumił westchnienie, gotując się na napływ negatywnych emocji... ten jednak nie nastąpił. Najwyraźniej udało mu się już uspokoić po wzburzeniu wcześniejszych dni - wiedział z doświadczenia, że czasami kilka dni rzeczywiście wystarczało - albo po prostu nie był w stanie złościć się na Clione. Prawdopodobnie jedno i drugie. - Przepraszam, że przeszkadzam. Mogę ci zająć chwilę? - poprosił Clione, a w jego głosie, jak i całej postawie, znać było nietypową niepewność. - Jasne - odparł Law, ściągając okulary i podkręcając oświetlenie. Psychiatra przysiadł na brzegu kanapy i złożył ręce na kolanach. - Mam problem z pacjentem. Z Pelo. Nie zdrowieje mi - powiedział wprost. Teraz Law poczuł irytację, kiedy przed jego oczami pojawił się obraz chłopca, jakim go widział ostatnim razem. Żywy trup. Pozbawiona życia lalka. Nie dziwił się, że Clione miał problem. - Wypisz go - rzucił z niechęcią. Clione zmarszczył czoło, w jego oczach odbiło się pełne urazy zaskoczenie. - Nie żartuj sobie w taki głupi sposób - prychnął. - Leczymy go, i tyle. Law zacisnął wargi w cienką linię. Już mu się nie podobała ta rozmowa. - Co ja mam z tym zrobić? - spytał ze źle skrywanym niezadowoleniem. Psychiatra popatrzył na niego z powagą. - Mógłbyś do niego zajść? - poprosił. - Myślę, że potrzebujemy w tym przypadku twojej pomocy. Teraz to Law ściągnął brwi. - Hej, dobrze wiesz, że nie używam Ope Ope no Mi na pacjentach z depresją - przypomniał groźnym tonem. Clione pokręcił głową, aż zabrzęczały jego długie kolczyki. - Nie mówię o Ope Ope no Mi. Chciałbym, żebyś z nim... porozmawiał. Law wyprostował się na krześle i popatrzył na psychiatrę z niedowierzaniem. - Przecież kazałeś mi się tam nie pokazywać - wytknął z rozdrażnieniem. - Powiedziałeś, że lepiej będzie, jeśli nie będę się z nim widywał. I z pewnością miałeś rację - dodał półgębkiem. W oczach Clione mignęła złość. - Do diabła, Law! - zawołał cicho, z niecierpliwością w głosie. - Czy ja jestem jakąś wyrocznią, która nigdy się nie myli? Wiesz dobrze, że w tej pracy trzeba być elastycznym i umieć przyznać się do błędu. Nie uważam zresztą, żebym wtedy popełnił błąd... - Znów pokręcił głową. - Po prostu teraz jestem zdania, że rozmowa z tobą jednak może być dla niego korzystna, a nie odwrotnie. Law odchylił się na oparcie i popatrzył na psychiatrę nieprzychylnie. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem w ciszy. Spojrzenie Clione było twarde, nieprzejednane, zniknęła z niego wcześniejsza niepewność, zupełnie jakby był przekonany o własnej racji. Law zacisnął zęby i wbił spojrzenie w okno, za którym zapadł już zmrok. Nie miał ochoty... naprawdę nie miał na to ochoty. Przez trzy dni zdołał - ponownie - wrócić do równowagi psychicznej, wyrzucając z umysłu tego dzieciaka. Nie chciał sobie nim więcej zawracać głowy, bo oznaczało to jedynie nawrót jego złego samopoczucia... i narażało go na kolejne dziwne zachowania. Sama myśl, by znów miał tego chłopca zobaczyć, budziła w nim silny sprzeciw, a Law nie zwykł robić rzeczy, które wywoływały u niego taką niechęć. Jako wolny człowiek miał prawo powiedzieć nie... Był jednak dyrektorem tego szpitala i jego naczelnym lekarzem, a to do czegoś zobowiązywało. Nie mógł odprawić z kwitkiem kolegi, który potrzebował jego konsultacji - tylko dlatego, że nie podobał mu się dany przypadek pacjenta. Byłoby to w pierwszej kolejności nieetyczne, a w drugiej niekoleżeńskie. Wszyscy pracownicy wiedzieli - powinni wiedzieć - że Trafalgar Law służy pomocą lekarską, kiedy jest ona potrzebna. Jeśli Clione zwracał się do niego z taką prośbą, nie wynikała ona przecież z jego własnego widzimisię, tylko miała na względzie dobro pacjenta, i Law nie mógł udawać, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Westchnął. - Co się z nim dzieje? - spytał, ponownie patrząc na ordynatora "siódemki". - Nic - odparł ów. - Jak to: nic? - Nic - powtórzył Clione, kręcąc głową. - Leży na łóżku, do nikogo się nie odzywa, nie je, nie pije, ale też przeciw niczemu nie protestuje. Musieliśmy go podłączyć do kroplówki i założyć mu cewnik. Jest przytomny i prawdopodobnie świadomy, przynajmniej do pewnego stopnia, ale nie mamy z nim kontaktu, nie reaguje na nic. Generalnie jest w takim stanie, w jakim go widziałeś. Rzecz jasna neurologicznie wszystko z nim w porządku, zrobiliśmy rezonans głowy i całą resztę badań - dopowiedział. - Klasyczny przypadek depresji psychotycznej, czyż nie? - wydał diagnozę Law. - Czemu nie zastosujecie elektrowstrząsów? Bo domyślam się, że leki nie mają żadnego efektu? Clione kiwnął głową. - Nic a nic. Zgadzam się, że to wygląda jak depresja psychotyczna, nie da się tego nazwać inaczej jak katatonia... Ale z drugiej strony wiemy też, że za ten stan odpowiada konkretny czynnik: śmierć jego matki. - Psychoza reaktywna czy nie, elektrowstrząsy powinny sobie z tym poradzić - mruknął Law. - Ile go możecie trzymać na kroplówce? Przecież to prędzej czy później przejdzie w stan zagrożenia życia. - W ostateczności po nie sięgniemy - zgodził się psychiatra. - Czego więc chcesz ode mnie? - zapytał Law mniej uprzejmie, niż zamierzał. - Skoro nie ma z nim kontaktu, jak niby ja mam coś pomóc? Clione wyprostował się na kanapie i popatrzył na niego poważnie, a Law podświadomie przygotował się na jakiś argument, który zupełnie nie przypadnie mu do gustu. Psychiatra westchnął cicho i spojrzał na swoje kolana. - To pewnie wygląda, jakbym się chwytał brzytwy, ale... - Ponownie podniósł głowę. - Law, wtedy, kiedy się z nim spotkałeś... wtedy zareagował na twoją obecność. To była jedyna reakcja, jaką przejawił przez te wszystkie dni. Wierz mi, jedyna. Może to był czysty zbieg okoliczności, przypadek, może coś, co się już nie powtórzy... Jednak nie zmienia to faktu, że jesteś jedynym człowiekiem, z którym nawiązał jakiś kontakt, nawet jeśli tylko na moment. Nie chcę tego zbagatelizować, zignorować, bo to może mieć znaczenie, może nawet bardzo duże - powiedział z naciskiem. - Dlatego proszę, żebyś jeszcze raz do niego zaszedł. Jeśli się mylę i jeśli to nic nie da, wtedy obiecuję, że przestanę ci zawracać głowę - zadeklarował szczerze. Law przez chwilę przyglądał mu się bacznym spojrzeniem. Nie podobała mu się cała ta idea... jednak był lekarzem - potrafił zrozumieć punkt widzenia Clione. Kiedy przypadek był niemal beznadziejny, wówczas lekarz chwytał się każdej możliwości, każdej szansy, by pomóc, by wywołać jakąś zmianę, psychiatria zaś była dziedziną, w której nawet najmniejsze drobiazgi mogły być istotne. No i było prawdą, że chłopak rzeczywiście zareagował na jego obecność, był jej świadomy. Zupełnie niechciane, wróciło do niego uczucie triumfu, które wypełniło go w tamtym momencie... wraz z pokusą, by ponownie go doświadczyć. Jeśli mógł sprawić, by Rosapelo ponownie zwrócił na niego uwagę... dlaczego nie spróbować? Trafalgar Law lubił wyzwania, przynajmniej na polu medycznym. - Zdajesz sobie sprawę, co robisz? - mruknął, skupiając wzrok na szaroniebieskich oczach psychiatry. - Prosisz mnie, żebym wyleczył kogoś bez użycia Ope Ope no Mi. Nie robiłem tego od... nie pamiętam kiedy. Clione uniósł brwi. - A czy byłoby w tym coś złego? - rzucił ze zdumieniem. Zaraz potem krzywy uśmiech rozciągnął jego wargi. - Ale jeśli tak bardzo ci wstyd, nie będziemy o tym nikomu rozpowiadać. - Bardzo zabawne - odciął się Law, odwracając głowę. - Jednak podoba mi się twoje podejście - odezwał się znów Clione, a w jego głosie wciąż brzmiała wesołość. - Powiedziałeś "wyleczyć". Twój optymizm bardzo mnie podnosi na duchu, naprawdę. - To tylko taki mój nawyk - wycedził Law. - Wybacz mi, że odzwyczaiłem już się od używania słowa "leczyć". - Dobrze już, dobrze, Doktorze "Mam-Ope-Ope-No-Mi-I-Wyleczę-Każdą-Chorobę" Law. Tak czy inaczej, dziękuję ci. - Podziękujesz mi, jak rzeczywiście się na coś przydam - burknął Law, przeczesując włosy palcami. Potem jednak coś sobie przypomniał i ponownie wbił spojrzenie w psychiatrę. - A co, jeśli znów się na niego... zdenerwuję? Clione na powrót przyjął poważny wyraz twarzy. - On jest w tak złym stanie, że nie sądzę, by mogło mu się jeszcze bardziej pogorszyć - odparł sucho. - Prawdę powiedziawszy gdyby twoje słowa czy zachowanie, cokolwiek... sprowokowało go do jakichś emocji, byłoby to tylko z pożytkiem. Wszystko jest lepsze od bycia żywym trupem... Oczywiście nie znaczy to, że masz z nim robić nie wiadomo co - zastrzegł. - Zaraz mi przypomnisz, że wcześniej złamałem mu rękę - mruknął Law. Clione wzruszył ramionami. - Nie zamierzam. Właściwie zdążyłem o tym zapomnieć - stwierdził obojętnie, zaraz jednak jego wzrok nabrał intensywności. - Tak naprawdę mam nadzieję, że jeśli się tam pojawisz, jeśli się do niego odezwiesz, to... jakoś uda ci się nawiązać z nim kontakt, tak po prostu. - Widzę, że coś nie bardzo wierzysz w tę depresję psychotyczną... - Pewnie, że nie. Przecież to jest ewidentnie reakcja na tragedię, której doświadczył. Stracił matkę, doznał wstrząsu, zamknął się w sobie i odciął od wszystkiego. Zrezygnował ze wszystkiego. Czy to może nas dziwić? - rzucił Clione retorycznie. - Ale prawda jest taka, że trzeba go z powrotem sprowadzić do życia. Uświadomić mu, że życie jest jedyną słuszną opcją, nieważne jak mu ciężko. - I oczywiście uznałeś, że ja jestem do tego najlepszym kandydatem? Że będę umiał wczuć się w jego sytuację i przez to do niego dotrę? - rzucił Law, zanim zdążył się ugryźć w język. - Nie, zapomnij o tym, co powiedziałem. Psychiatra skupił na nim wzrok i przez dłuższą chwilę przyglądał mu się badawczo, nic nie mówiąc. Law z irytacją odsunął krzesło od biurka i wstał, by stanąć przy oknie, za którym nic nie mógł widzieć. Jego serce biło zbyt szybko, a w piersi nieprzyjemnie gniotło. Miał ochotę kląć na czym świat stoi. Na plecach czuł spojrzenie Clione, którego w żaden sposób nie byłby w stanie teraz odwzajemnić. Cisza się przedłużała. - Law, zdajesz sobie sprawę, że z psychiatrą nie rozmawia się w taki sposób...? - usłyszał wreszcie cichy głos, w którym brzmiało ostrożne ostrzeżenie. - Robisz to specjalnie? - Nie robię tego specjalnie. - W takim razie to twoja podświadomość - stwierdził Clione. - Chce wyrzucić to, co uparcie starasz się zapomnieć. - Wyrzucę to zaraz ciebie. Stąd. Moja podświadomość jest pod moją pełną kontrolą - odciął się Law, odwracając się i patrząc na niego groźnie. Brwi Clione podjechały prawie że pod linię włosów, a potem jego usta wygięły się w drwiącym uśmiechu. - To była najzabawniejsza rzecz, jaką usłyszałem w tym tygodniu - odparł. - Chciałbym powiedzieć: "Uważaj tak dalej", ale moja etyka psychiatryczna mi nie pozwala. W każdym razie - podniósł się z kanapy - jak słusznie zauważyłeś, na mnie już pora. Dzięki, że mnie wysłuchałeś - dodał szczerze i tym razem jego uśmiech był tym dobrze znanym Lawowi, ciepłym wyrazem sympatii. Law kiwnął głową i ponownie usiadł za biurkiem. - Zajdę do was jutro - powiedział, przebiegając w myślach plan pracy na następny dzień. - O wpół do dwunastej powinienem mieć chwilę. - Dobrze. Naprawdę jestem ci wdzięczny. Law machnął ręką, nakładając z powrotem okulary. - Powiedziałem ci: będziesz mi dziękował, jak będzie po temu powód - mruknął, łapiąc kartę pacjenta, nad którą był pracował. - Okej. Zatem do jutra. - Do jutra - rzucił Law, a potem, wbrew sobie, zawołał: - Clione...? Psychiatra odwrócił się do niego. - Tak? - Nie robię tego specjalnie - powtórzył Law, patrząc mu w oczy. - Po prostu... - zaczął i zamilkł, zupełnie jakby czekał, że Clione, jak wiele razy wcześniej, dokończy zdanie za niego. Psychiatra jednak wpatrywał się w niego bacznym wzrokiem. - Po prostu...? - podchwycił jedynie. Law potrząsnął głową. Nie wiedział, jak dokończyć... albo nie chciał wiedzieć. - Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie powinienem w taki sposób z tobą rozmawiać? - spytał w zamian, mając niejasne wrażenie, że z góry skazuje się na przegraną. Teraz we wzroku Clione rozbłysło zaskoczenie. - Kiedy rzucasz mi takie strzępy informacji... o ile to w ogóle można nazwać informacjami... to sam prosisz się o psychoanalizę - odpowiedział wprost. - Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał, żebym wyciągnął z ciebie wszystko, co leży ci na sercu, mimo że jednocześnie wzbraniasz się przed tym i za każdym razem się odsuwasz. A ja, oczywiście, bardzo pragnąłbym wydobyć z ciebie wszystkie twoje sekrety i dlatego muszę się bardzo pilnować, by jednak tego nie spróbować, bo... - Zawahał się. - Bo nie chcę ryzykować twojej przyjaźni. Muszę zaczekać, aż sam zechcesz mi o wszystkim opowiedzieć, jeśli kiedyś istotnie zechcesz - wyjaśnił. - Czasem jednak mam poczucie, jakbyś się celowo ze mną drażnił i kusił, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z mojej słabości - dorzucił niechętnie i założył pasmo włosów za ucho. - Nie robię tego celowo - powtórzył Law po raz kolejny... a potem zapytał sam siebie, czy naprawdę tak jest. Clione pokiwał powoli głową, ale w jego oczach coś mignęło i przez chwilę sprawiał wrażenie człowieka gotowego na wszystko. - Nie jestem aniołem, Law - ostrzegł. - Nawet ja mam swoje granice. Law westchnął. - Czasem wydaje mi się, że gdyby chodziło o zwykły romans, to wszystko byłoby znacznie łatwiejsze - mruknął bez namysłu. Psychiatra zamilkł na dłuższą chwilę. Potem zamknął oczy, otworzył je, a następnie odetchnął głęboko. - Law, nie flirtuj ze mną - powiedział błagalnym tonem i pokręcił głową. - To do ciebie nie pasuje... Ale może to moja wina, ostatnio nieustannie narzucam ci swoje towarzystwo i gadam dziwne rzeczy, więc zaczynają ci się jakieś głupoty roić - dodał tonem, jakby próbował przekonać samego siebie. - Może powinienem pojechać na jakiś kongres i usunąć ci się sprzed oczu na jakiś czas... O, właśnie! Bepo mógłby już wrócić. On zdecydowanie jest dla ciebie ostoją spokoju i podporą codzienności. Przy nim zachowujesz się zupełnie normalnie. - Przykro mi, że jestem takim utrapieniem - burknął Law i pochylił się nad kartą pacjenta. - I że nadaję się tylko dla Bepo. Clione jęknął. - O wszyscy bogowie morscy, idę stąd, bo teraz naprawdę mam ochotę cię pocałować, a nie chcę dostać od ciebie po gębie. Te słowa otrzeźwiły Lawa. Podniósł wzrok i popatrzył na psychiatrę, który już otworzył drzwi. - Przepraszam - powiedział poważnie, zdając sobie sprawę z własnego okrucieństwa, bo niczym innym nie dało się jego bezmyślności określić. - To było nie w porządku z mojej strony. Clione spojrzał przez ramię i uśmiechnął się krzywo. - Jeśli koniecznie chcesz, możemy iść na randkę, jak będziesz miał następny dzień wolny - rzucił z ironią, choć, znając jego, mógł mówić zupełnie serio. - Wypada akurat między świętem zakochanych a moimi urodzinami. Potem kiwnął głową i wyszedł, zostawiając Lawa w osłupieniu. Law spędził następne pięć minut, przekonując samego siebie, że to był oczywiście żart. Mimo tego nieprzewidzianego zakończenia zdał sobie sprawę, że odczuwa ulgę, i zajęło mu kolejną chwilę zrozumienie jej przyczyn. Prawdopodobnie obawiał się był, że po ich ostatniej rozmowie coś zmieni się w ich relacji, a konkretnie że psychiatra zacznie go unikać. Jednak Clione odnosił się do niego tak jak wcześniej, tak jak zawsze... Wyglądało na to, że rzeczywiście na nic nie liczył w związku z jego osobą i w zupełności wystarczała mu jego przyjaźń... aczkolwiek nie ulegało też wątpliwości, że gdyby Law mu pozwolił, mogłoby to wprowadzić ich znajomość na zupełnie nowy etap, hmm... Ale nie, nie wolno mu było zastanawiać się nad takimi rzeczami. Liczyło się tylko to, że ich wzajemne stosunki nie uległy zmianie... i z pożytkiem dla wszystkich było, żeby nigdy nie uległy. Law przypomniał sobie słowa Clione sprzed kilku dni: "Nic by z tego nie wyszło ". Z jakiejś przyczyny powodowały ukłucie w piersi i wywoływały sprzeciw... Wiedział jednak, że nie zamierza się przekonywać, czy psychiatra rzeczywiście miał w tej kwestii rację. Zbyt mocno bał się, że tak właśnie było. Poczochrał się z frustracji. To był ten moment, w którym jego psychika - zupełnie jakby żyła własnym życiem - zaczynała sprawiać mu problemy... Zdecydowanie była pora, by zakazać sobie dalszych rozważań na powyższe tematy, co też z miejsca uczynił. Jego ostatnią myślą, zanim ponownie zajął się papierami, było to, że Bepo naprawdę mógłby już wrócić. Nazajutrz odkrył, że znów znalazł się na etapie sprzed czterech dni - tym, w którym kompletnie nie pojmował własnego zachowania. Teraz jednak na nic zdało się zamiatanie wszystkiego pod dywan i usuwanie ze świadomości. Każdemu mógł się zdarzyć głupi wyskok, ale w tym przypadku problem się powtórzył... i nie było gwarancji, że nie zdarzy się ponownie, a tego Law nie chciał. Dlaczego w obecności Clione mówił rzeczy, które potem wprawiały go w zażenowanie i które najchętniej wymazałby ze swojej pamięci? Prawda była taka, że istotnie flirtował z psychiatrą, nieważne jak debilnie to brzmiało, i miał niejasne wrażenie, że robił to całkiem serio, co samo w sobie było niedorzeczne. Inna sprawa, gdyby po prostu żartował - koniec końców Clione kokietował go od dawna, i tylko w ramach zabawy, więc nie byłoby niczym dziwnym, gdyby Law odpowiadał mu w tej samej konwencji - ale nie. Niepokoiło go to i zmuszało to zastanowienia, znalezienia przyczyny. Może to słowa Ikkaku - o tym, że nikt by z nim nie wytrzymał - zbyt mocno go dotknęły, zbyt mocno uderzyły w jego samoocenę... A kiedy potem Clione na swój sposób także go odrzucił... może Law chciał pokazać im obojgu, że nie mają racji? Może chciał zrobić im na przekór i stąd sposób, w jaki odnosił się teraz do ordynatora "siódemki"? Było to jednak zupełnie nie w porządku wobec Clione, bo Law wiedział doskonale, że traktuje psychiatrę tylko jako przyjaciela. Jeśli chciał jedynie udowodnić samemu sobie, że jest zdolny do związku, nie mógł tego robić kosztem człowieka, który żywił do niego znacznie głębsze uczucia, to było dla niego jasne. Tym, co rozstrajało go w tej kwestii najbardziej, był jednak sam pomysł, że miałby - chciałby? - z kimś zawrzeć związek. Jeśli było tak naprawdę... to kiedy to się zaczęło? Jeszcze niedawno bezwzględnie usuwał takie idee ze swojego umysłu, absolutnie nie poddawał ich pod rozwagę; nie, w ogóle ich do siebie nie dopuszczał. Trafalgarowi Lawowi w życiu wystarczała praca - tak było przez całe, całe lata. Czyżby teraz zaczęło się to zmieniać? Przecież nie chciał tego, nie chciał żadnej zmiany w swojej egzystencji, którą wypełniały bez reszty medycyna i Szpital Pamięci Corazona - i tak miało pozostać do samego końca. Praca stanowiła absolutne oparcie, a medycynie mógł zaufać, tak samo jak swoim umiejętnościom. Związki oznaczały natomiast niepewność i wielowymiarowy strach, a tych emocji unikał, jak tylko mógł. Nie, w jego ułożonym świecie nie było miejsca na więzi międzyludzkie, w każdym razie nie takie głębokie, i żadne powierzchowne pragnienia czy chwilowe widzimisię nie mogły mieć wpływu na to, co było jego dewizą, odkąd pamiętał. Tak czy inaczej, pora była skończyć z tym dwuznacznym zachowaniem, które - jak słusznie zauważył Clione - zupełnie do niego nie pasowało. Law postanowił, że nie da się więcej wciągnąć w grę pozorów, nie da się sprowokować do figlarnego tonu i żonglowania słówkami, które można interpretować na sposoby nie zawsze niewinne. Było oczywiste, że coś takiego nie mogło skończyć się dobrze, nie mogło przynieść korzyści nikomu - przeciwnie: z dużym prawdopodobieństwem doprowadziłoby do czyjejś szkody, a Law nie chciał czynić krzywdy ani sobie, ani innym. Jedyny plus całej tej sytuacji był taki, że praktycznie zupełnie zapomniał stresować się spotkaniem z Rosapelo. Dopiero teraz, kiedy nieco po wpół do dwunastej wszedł na "siódemkę", ogarnęło go lekkie zdenerwowanie. Powróciła do niego obawa, że znów straci nad sobą panowanie i powie coś, czego nie powinien mówić. Niby Clione uznał, że i tak by to chłopcu nie zaszkodziło, niemniej jednak Law wolałby podobnych scen uniknąć. Powtórzył sobie kilka razy, że Rosapelo nie jest niczemu winny, i tym samym usiłował wzmocnić swoje empatyczne nastawienie... ale wiedział z doświadczenia, że może to się okazać niewystarczające czy wręcz nie będzie miało żadnego wpływu. Ten dzieciak, mimo że zupełnie o tym nie wiedział, miał po prostu zdolność wyprowadzania go z równowagi, i tyle. Clione z pewnością potrafiłby to wytłumaczyć, gdyby Law chciał się dowiedzieć przyczyny... ale nie chciał. To, co było w jego głowie, należało tylko do niego i nie zamierzał się tym z nikim dzielić - tak samo jak tym, co było w jego sercu. Ordynator psychiatrii wyszedł z dyżurki pielęgniarek, wyraźnie na niego czekał. - Cieszę się, że przyszedłeś - powiedział z uśmiechem. Law kiwnął głową na przywitanie. - Zanim pójdziemy... Chciałbym z tobą zamienić dwa słowa na osobności - mruknął. - Chodź, sala zebrań jest w tej chwili pusta. Kiedy drzwi pomieszczenia zamknęły się za nimi, Law popatrzył psychiatrze w oczy. - Przepraszam za wczoraj - powiedział wprost. - Masz rację, ostatnio zachowuję się jak nie ja. Obiecuję, że więcej nie będę. Chcę, żeby nasze stosunki pozostały czysto koleżeńskie, okej? - Innymi słowy... żadnych randek? - odparł Clione wesoło... zbyt wesoło. Law jednak przytaknął. - Zgadza się, żadnych randek. Żadnych... niczego. Psychiatra uśmiechnął się. - W porządku. Tak będzie najlepiej - odrzekł ze spokojem. - Przepraszam, jeśli... - Nie przepraszaj - przerwał mu Law. - To ja przepraszam. - W takim razie na tym zakończmy, dobrze? - zaproponował Clione. Law nabrał głęboko powietrza. - Dobrze. - To idziemy do Pelo - powiedział psychiatra energicznym tonem i otworzył drzwi. Idąc za nim korytarzem, Law zastanowił się przelotnie, czy Clione kiedykolwiek zdarza się odczuwać przygnębienie... Na pewno, po prostu potrafił ukrywać swoje emocje przynajmniej równie dobrze jak on sam. Wyrzuty sumienia nic tu jednak nie pomogą. Sprawa została załatwiona, a ich relacje wyjaśnione. Nie będzie dalszych nieporozumień, nie będzie... próżnych nadziei na cokolwiek. Tak było najlepiej, powtórzył w głowie słowa psychiatry na pocieszenie. Na oddziale tym razem nie było na co popatrzeć, ponieważ pacjenci zajęci byli lunchem. Większość spożywała posiłki w swoich salach, jednak zawsze znalazło się przynajmniej kilkoro, którzy woleli jeść wraz z innymi w pomieszczeniach wspólnych. Law uświadomił sobie, że właściwie też by coś zjadł, ale dzisiaj musiało się skończyć na sałatce zabranej ze sobą na konsultacje. - Mam tylko jakiś kwadrans - poinformował. - Cóż, myślę, że kwadrans wystarczy w zupełności, żeby się przekonać, czy leczenie będzie mieć jakikolwiek skutek - odparł Clione, wzruszając ramionami. - Okłady z Trafalgara Lawa - stwierdził Law półgębkiem. Psychiatra zerknął na niego i uśmiechnął się lekko, a potem nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Law podążył za nim, zbierając się w sobie do kolejnej konfrontacji z człowiekiem, którego nie planował nigdy więcej widzieć. To tylko kilkanaście minut, powiedział sobie w duchu, zamykając drzwi. Pomieszczenie, tak jak poprzednio, zalane było słonecznym światłem, jednak tym razem przy łóżku chorego siedziała pielęgniarka, która na ich widok wstała z krzesła i przywitała Lawa. Sam pacjent... Rosapelo nie zareagował w żaden sposób. Leżał na posłaniu zupełnie nieruchomo, wzrok miał pusty, utkwiony przed sobą i tylko regularne unoszenie i opadanie klatki piersiowej wskazywało na to, że żyje. W zagłębieniu lewego łokcia miał wkłucie kroplówki, która miarowym tempem dostarczała mu niezbędnego pożywienia. Oczywiście było to mniej, niż chłopiec potrzebował. Law uświadomił sobie, że minął cały tydzień, odkąd go widział. Przez ten czas Rosapelo wyraźnie stracił na wadze. Jego twarz była wychudzona, a policzki zapadnięte, zaś spoczywające na przykryciu ręce wydawały się cienkie jak patyki. Gdyby Law miał decydować, rozpocząłby terapię elektrowstrząsami już dawno temu... Jednak kierowanie leczeniem chłopca należało do Clione, który uważał, że po tę konkretną metodę jeszcze nie będą sięgać. Law nie miał w zwyczaju wtrącać się w decyzje psychiatrów, zaś osądowi Clione ufał w stu procentach. Skoro ordynator "siódemki" upatrywał nadzieję w osobie Trafalgara Lawa, trzeba się było najpierw przekonać, czy była ona słuszna. - Pelo, przyprowadziłem doktora Lawa, tak jak ci wspominałem wcześniej - odezwał się Clione, wskazując jednocześnie na zwolnione przez pielęgniarkę krzesło. - Poprosiłem go, żeby z tobą porozmawiał. Law zajął miejsce, przyglądając się chłopcu uważnie. Nic nie wskazywało na to, by Rosapelo w ogóle słyszał słowa lekarza - ani drgnięcia powieką, ani poruszenia mięśniem. Clione nie sprawiał zresztą wrażenia, jakby oczekiwał czegoś innego. Prawdziwa próba zaczynała się teraz... także dla niego, jak Law uświadomił sobie nagle. Co miał powiedzieć? Jakimi słowami spróbować obudzić tego chłopca, który zupełnie wycofał się z kontaktu? W ogóle się nie przygotował do tego spotkania... Cóż, doszedł do wniosku, w pierwszej kolejności z pewnością wypadało się przypomnieć. - Hej, Pelo - zagaił. - Pamiętasz mnie? To ja, Trafalgar Law. Leczyłem cię już wcześniej... No, tego nie możesz pamiętać, ale rozmawialiśmy też ze sobą kilka razy, kiedy byłeś świadomy. Wciąż żadnej reakcji, co powitał z pewnym uczuciem zawodu. Ale gdyby to było takie łatwe, uświadomił sobie zaraz, Clione nie miałby takiego problemu, jaki miał. Law musiał próbować dalej. - Widzę, że tym razem nie dolegają ci żadne złamania, to jest plus - odezwał się ponownie, przywołując na twarz uśmiech, co wypadło dość marnie. - Ale nie mogę powiedzieć, żebyś wyglądał zdrowo. Słyszałem, że nic nie jadłeś przez ostatnie dni. Powinieneś jeść, bo inaczej... - Urwał. Chciał powiedzieć: "Bo inaczej nie wyzdrowiejesz", ale przecież ten chłopiec nie sprawiał wrażenia, jakby chciał wyzdrowieć. - Bo inaczej nie będzie cię można odpiąć od kroplówki, a to przecież straszne utrapienie, jak trzeba być do niej podłączonym. Nie można na przykład grać w piłkę, a pamiętam, że to lubisz. Cisza. Równie dobrze Law mógłby mówić do obrazu. Clione co prawda twierdził, że chłopiec jest do pewnego stopnia świadomy, jednak Law zdał sobie sprawę, że ciężko mu w to uwierzyć. Umysł Rosapelo wydawał się całkowicie zamknięty, odcięty od wszystkich zewnętrznych bodźców, od informacji normalnie docierającej do człowieka za pomocą zmysłów. Czy chłopiec naprawdę widział... słyszał cokolwiek? Jego wzrok nie był skupiony na niczym, co znajdowało się w tym pokoju. Law miał ochotę spowodować jakiś głośny, nagły dźwięk - klasnąć w ręce albo tupnąć - ale podejrzewał, że już tego spróbowano. Aktywował swój diabelski owoc. To, że puls i oddech Rosapelo były w pełnej normie spoczynkowej, mógł stwierdzić gołym okiem - chłopiec tak wychudzony, że Law wyraźnie dostrzegał ruch tętnicy szyjnej - jak również to, że słowa nie wywoływały żadnej reakcji na poziomie fizjologicznym, zupełnie jakby rzeczywiście niczego nie słyszał. Jednak dzięki Ope Ope no Mi... - Nie zamierzasz użyć Counter Shocku, prawda? - spytał Clione z najlżejszym odcieniem podejrzliwości, nie ruszając się ze swojego miejsca w nogach łóżka. Law potrząsnął głową. - Zaufaj mi - odpowiedział. Po prawdzie chętnie by tę technikę zastosował, ale teraz potrzebował Ope Ope no Mi jedynie po to, by ocenić aktywność kory mózgowej chłopca. - Pelo - mruknął. - Miałem nadzieję, że będziesz chciał ze mną porozmawiać... Jego serce uderzyło szybciej, gdy przekonał się, że w obszarze słuchowym naprawdę dochodzi do reakcji. Była ona słaba, ale ewidentna. Czyli Clione miał rację i chłopiec naprawdę był świadomy swojego otoczenia, przynajmniej neurologicznie... Oczywiście to, że jego mózg słyszał, co się do niego mówiło, nie oznaczało jeszcze, że słowa docierały do jego umysłu - jednak szanse na nawiązanie z nim kontaktu ponad wszelką wątpliwość istniały...! Law musiał dalej robić swoje, zostało mu jeszcze kilka minut. - Pelo, miałem nadzieję, że będziesz chciał ze mną porozmawiać - powtórzył, tym razem pewniejszym głosem i z nową nadzieją, i znów zaobserwował reakcję w korze słuchowej. - Kiedy odwiedziłem cię ostatnio, nie ignorowałeś mnie przecież, pamiętasz? Ja pamiętam dobrze. Właściwie to... nie ukończyliśmy tamtej rozmowy - stwierdził i zamilkł, a jego optymizm nagle ponownie zmalał. Nie dokończyli tamtej rozmowy, ponieważ zamiast rozmawiać, Law uniósł się i zaczął Rosapelo oskarżać. Zamiast chwycić i utrzymać tę nić kontaktu, doprowadził do jej zerwania. Teraz nieprzyjemnym uczuciem napełniała go myśl, że być może zaprzepaścił jedyną szansę na to, by dotrzeć do chłopca. Wtedy rzeczywiście udało mu się nawiązać kontakt - ale to było cały tydzień temu... a tydzień to okropnie dużo czasu, by w stanie zdrowia dokonała się zmiana na gorsze. Zacisnął zęby. Świadomość, że mógł przyczynić się do pogłębienia choroby pacjenta - podczas gdy powinno być na odwrót - piekła do żywego. Nieważne, że wciąż mieli elektrowstrząsy w odwodzie, i nieważne, że chłopak z całą pewnością wyzdrowieje, prędzej czy później - teraz liczyło się to, że Trafalgar Law, najwybitniejszy lekarz na świecie, zrobił coś, czego nigdy nie powinien robić: zaszkodził. Tłumaczenia nie miały tutaj racji bytu, nie miał prawa, żeby usprawiedliwiać swoje postępowanie. Postąpił źle, i tyle. - Przepraszam cię - powiedział i pomyślał przelotnie, że w ostatnich dniach ciągle tylko za coś przepraszał. - Przepraszam, Pelo. Zachowałem się wobec ciebie podle, choć niczym na to nie zasłużyłeś. Przepraszam - powtórzył bezradnie. Tak, to było to, co odczuwał w tym momencie: zupełna bezradność. Przecież gdyby przeprosiny miały moc rozwiązywania wszystkich problemów, na świecie nie byłoby nieszczęśliwych ludzi. - Jest mi naprawdę przykro - mówił jednak dalej, bo co innego mógł zrobić? - Za to, co powiedziałem. Za te wszystkie bezmyślnie okrutne słowa, które musiałeś ode mnie usłyszeć. Chciałbym, żebyś był na mnie zły, bo... Bo to, że ja sam jestem na siebie zły, nie wystarczy. Słyszysz mnie, Pelo? Bądź na mnie zły, bo nie zasługuję na nic innego. Zacisnął usta, ale teraz słowa same rwały się z jego gardła, zupełnie nieplanowane, w miarę jak wzbierała ta gorąca emocja: mieszanka wstydu i wyrzutów sumienia, i współczucia... i pragnienia ocalenia tego, czego jeszcze nie zdołał zniszczyć. Wiedział przynajmniej tyle, że nie mówi już po to, żeby sobie ulżyć, pokazać się w lepszym świetle, wymusić przebaczenie. Nie, tamten etap miał za sobą. Tym, co teraz nim powodowało, była już tylko rozpaczliwa chęć pomocy. - Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby jakoś wynagrodzić ci tę krzywdę - poprosił natarczywym tonem. - Nic, co zrobię, nie sprawi, że tamte słowa znikną, mam tego pełną świadomość... ale może chociaż poczujesz się trochę lepiej. A ja... chcę, żebyś poczuł się lepiej. Nie tylko jako lekarz, ale po prostu... jako człowiek. Więc daj mi znać, czego ode mnie chcesz... dobrze? Pochylił głowę, przełykając zgniatającą serce obawę, że Rosapelo może już niczego od niego nie chcieć, co byłoby kompletnie zrozumiałe. - Przepraszam, że cię wtedy nie wysłuchałem. Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie odepchnę, więc proszę... Powiedz mi, że... że nie jest jeszcze za późno - wyszeptał, zaciskając palce na materiale spodni, i zagryzł wargi. Jego gardło ścisnęło się i nagle nie był w stanie nic więcej powiedzieć. W ciszy, która zapadła, słychać było, jak pielęgniarka wciągnęła powietrze przez nos; usta zakrywała dłonią. Z pewnością nie spodziewała się usłyszeć od dyrektora szpitala takich słów... i z pewnością równie mocno pragnęła odpowiedzi na jego dobrą wolę, gdyż ta cisza była jak uderzenie - okrutna w swojej pustce... pozbawiona nadziei na jakikolwiek przejaw życia. - Wystarczy, Law - powiedział półgłosem Clione, kładąc mu rękę na ramieniu. - Zrobiłeś, co mogłeś. Jutro zaczniemy terapię wstrząsową. Dziękuję, że spróbowałeś. Naprawdę ci dziękuję. Law pokręcił głową, a potem podniósł na niego spojrzenie. Psychiatra ściągnął brwi w zaskoczeniu, a Law wiedział, czym było ono wywołane. Uśmiechnął się szerzej... Właściwie miał uczucie, jakby już zawsze miał się uśmiechać - i było to tak wspaniałe, tak potężne, że zupełnie łagodziło cały niepokój i wzburzenie wcześniejszych chwil. - Law...? - spytał niepewnie Clione, a potem jego oczy rozszerzyły się. - Nie chcesz powiedzieć, że... Law kiwnął głową i znów spojrzał na Rosapelo, który jak wcześniej półsiedział, półleżał na posłaniu, zupełnie nieruchomo. W jego wyglądzie zewnętrznym nic się nie zmieniło, ale... - Zareagował, na poziomie fizjologicznym. - Jesteś pewien? - zapytał psychiatra z naciskiem, a dzisiaj Law nie miał mu za złe tego sceptycyzmu. - Jak własnego imienia - odparł, wstając z krzesła i ponownie patrząc mu w oczy. - Ope Ope no Mi się nie myli w takich sprawach. Clione sprawiał wrażenie, jakby nagle ubyło mu dziesięć lat. Potarł czoło, a potem splótł dłonie, nerwowo zaciskając palce. - To nic jeszcze nie znaczy - powiedział słabo, ale Law wiedział, że jego wewnętrzny optymista nie daje się uciszyć. - Już ja się postaram, żeby znaczyło - zadeklarował, wciąż się uśmiechając. - Przyjdę jutro - oświadczył i raz jeszcze odwrócił się do chłopca. - Przyjdę jutro, Pelo, więc czekaj na mnie - powtórzył, wpatrzony w nieruchome niebieskie oczy, a potem dodał bardziej miękko: - Dziękuję. Puls chłopca znów odrobinę przyspieszył... a potem Rosapelo opuścił powieki, zupełnie jakby chciał się pożegnać. Law dezaktywował Ope Ope no Mi i opuścił pokój, więcej się nie oglądając. Już nazajutrz ponownie się tutaj zjawi. Kiedy szedł na konsultacje, jego krok był tak lekki, że wydawało mu się, że może fruwać. Tym uskrzydlającym go uczuciem nie były jednak triumf czy satysfakcja, tylko budząca się w nim nieśmiało świadomość, że mu przebaczono. Clione jak zawsze miał rację. Rosapelo nie potrzebował Trafalgara Lawa jako lekarza, a po prostu jako człowieka.
|