Rozdział 16




Do wieczora Law zdążył przekonać samego siebie, że jednak chodziło tutaj głównie o zadowolenie z poprawy stanu pacjenta. Koniec końców jego prywatne odczucia były najmniej ważne i wręcz nie miały w kwestiach leczenia miejsca. Nie przeszkadzało mu to uśmiechać się za każdym razem, kiedy wspominał ten moment, w którym pod wpływem jego słów serce Rosapelo zaczęło uderzać szybciej. Chłopiec nie stracił zupełnie kontaktu z otoczeniem, można było do niego dotrzeć, nawet jeśli - Law zdawał sobie sprawę - będzie to wymagać wiele pracy. Mały pacjent Clione naprawdę znajdował się w stanie bliskim katatonii, który był jednak w jakimś stopniu zależny od jego woli. Bez wątpienia pogrążył się w nim świadomie i nie chciał z niego wracać, przynajmniej nie na początku... a potem być może już nie mógł. Trzeba było go stamtąd wyciągnąć, sprowadzić z powrotem do "świata żywych" - teraz, kiedy wiedzieli, że są w stanie chłopca "złapać", szanse na to sporo wzrosły.

Wieczorem Law doszedł także do wniosku, że nie powinien do tej sprawy podchodzić zbyt osobiście. Nie było powiedziane, że Rosapelo nie reagował w taki sam sposób na czyjekolwiek słowa. Law najwyraźniej uwierzył przekonaniu Clione o tym, że jako jedyny jest w stanie wywołać u Rosapelo jakąś reakcję, jednak przecież psychiatra nie miał możliwości ocenić jego pulsu czy innych parametrów. Znaczy się, mógł - gdyby podłączył go do aparatury monitorującej, ale do czegoś takiego nie było wskazań. Jutro Law może to sprawdzić, a jeśli okaże się, że chłopiec reaguje także na głos innych ludzi, wówczas nie będzie potrzeby, by Law więcej do niego zachodził - będzie go można spokojnie zostawić w rękach psychiatrów i im podobnych.

Z jakiegoś powodu ta ewentualność nie cieszyła go tak, jak by chciał, jednak postanowił się nad tym nie zastanawiać. Być może dzięki temu nazajutrz obudził się w całkiem dobrym nastroju... choć prawdopodobnie trochę przesadził z jego okazywaniem, bo kiedy wychodził z ginekologii po porannym zabiegu, natknął się na Ikkaku, która sprawiała wrażenie, jakby go specjalnie goniła.

- Rzeczywiście masz dobry nastrój - stwierdziła w ramach powitania, przyglądając mu się ze zmarszczonym czołem.

- Czy ostatnio wszystkie nasze rozmowy muszą się zaczynać w taki sposób? - odparł Law z przekąsem.

- Czyli komentowaniem twojego samopoczucia? - domyśliła się Ikkaku, a potem wzruszyła ramionami, jakby mało ją to obchodziło. - To żadna rozmowa, na moment tylko wpadłam. Stażysta doniósł mi uprzejmie, że wczoraj przez całe dwie godziny konsultacji siedziałeś z maślanym uśmiechem na gębie, więc pomyślałam, że chcę to zobaczyć. I proszę. Brakuje tylko, żebyś sobie podśpiewywał pod nosem.

Law prychnął.

- To pewnie teraz i w gazetce szpitalnej o tym napiszą...?

- Wszystko jedno. Cieszę się, że spotkało cię coś miłego - powiedziała Ikkaku wprost, jak to miała w zwyczaju, i wiedział, że mówi szczerze. - Dobra, widziałam, co chciałam, wracam do pracy.

Klepnęła go w ramię, a potem odwróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem. Law uśmiechnął się krzywo i skierował na salę zabiegową. Po drodze rozważał dziwny fakt bycia "śledzonym" na każdym kroku. Doprawdy, człowiek się nie mógł uśmiechnąć, żeby zaraz połowa szpitala o tym nie wiedziała... Miał nadzieję, że chociaż w kiblu nikt go nie podgląda. Może powinien od czasu do czasu zajrzeć do tego biuletynu, by przekonać się, czy przypadkiem ktoś rzeczywiście nie prowadzi tam rubryki poświęconej jego osobie...?

Usiłował sobie wyobrazić, co mogłoby się w niej znajdować. "Jak dowiedzieliśmy się od pani X, pracownicy szpitalnej stołówki, dzisiaj dyrektor Law zjadł na śniadanie dwa onigiri z tuńczykiem oraz sałatkę z krewetki, a do tego wypił filiżankę kawy. Pani X zaręcza, że wszystko bardzo mu smakowało. Dyrektor wyraził także zadowolenie z faktu, że w ofercie lunchowej będzie smażony pstrąg." Albo: "Panna Y, pielęgniarka pediatryczna, która miała dziś nocną zmianę, powiedziała nam, że dzisiaj dyrektor Law ubrany był jak zwykle w czarną koszulę i niebieskie dżinsy. Nie była jednak w stanie rozpoznać jego wody kolońskiej, za co bardzo przeprasza oraz wini własne poruszenie, wywołane natknięciem się na dyrektora zupełnie znienacka na korytarzu oddziału o piątej rano." Albo: "Dyrektor Law jest od wczoraj w wyśmienitym humorze. Jak informują stażyści Z i Z z oddziału chirurgii, uśmiechał się podczas popołudniowych konsultacji i nikogo nie skrytykował. Ich doniesienia potwierdziło także kilkoro innych świadków, którzy mieli okazję go dzisiaj spotkać. Z tej okazji przeprowadzamy konkurs o treści: Cóż mogło naszego dyrektora wprowadzić w tak dobry nastrój? Prosimy o dzielenie się z nami pomysłami. Najciekawsze odpowiedzi zostaną opublikowane w następnym numerze, zaś zwycięzca otrzyma darmowy kupon na lunch do realizacji w szpitalnej stołówce."

Law parsknął śmiechem, wychodząc z windy i uznając, że powinien sobie chyba pogratulować wyobraźni. Nie, coś takiego byłoby zupełnie absurdalne... ale sam fakt, że w ogóle przyszło mu do głowy, dowodził, że naprawdę dobrze się dzisiaj czuje. Była to miła odmiana po irytacji z ostatnich dwóch tygodni, której naprawdę nie chciał więcej przeżywać. W porę zdał sobie jednak sprawę, że jeśli wejdzie cały uchachany na salę zabiegową, Shachi i Penguin nie dadzą mu spokoju, a wystarczyły mu docinki Ikkaku - poświęcił więc kilka sekund, by przybrać swój normalny, poważny wyraz twarzy, z którym mógł się bezpiecznie pokazać obu pomocnikom.

Zabiegi minęły bez komplikacji i udało się je skończyć nieco przed czasem. Dobry humor wciąż mu towarzyszył, gdy ruszył z powrotem na górę, i nie psuła go nawet świadomość, że znów będzie musiał obyć się bez normalnego lunchu. Po prawdzie nawet nie myślał o jedzeniu, kiedy otwierał drzwi na psychiatrię - przepełniał go entuzjazm, którego przyczynę upatrywał w czekajšcym go wyzwaniu... wyzwaniu, które miało się zakończyć sukcesem, albowiem posiadał środki, by ten sukces odnieść. Przypadek Rosapelo był inny niż te, którymi Law zajmował się na co dzień - już choćby z tego względu, że jego leczenie zasadzało się na czymś innym niż Ope Ope no Mi - więc nic dziwnego, że podchodził do niego z rzadko u siebie spotykaną ekscytacją. Nawet jeśli okaże się, że tak naprawdę Rosapelo nie potrzebuje konkretnie jego, Law będzie tym, który odkrył, że chłopiec pozostaje w kontakcie z resztą świata, słyszy, co się do niego mówi, i reaguje na to, choćby ta reakcja była jeszcze słaba. Nie wątpił, że specjaliści z "siódemki" będą potrafili to wykorzystać, by przywrócić małemu pacjentowi zdrowie.

Clione tym razem nigdzie nie było widać, w pokoju Rosapelo Law zastał jedynie pielęgniarkę, która siedziała po przeciwnej stronie, między chłopcem a oknem. Cóż, psychiatra miał na głowie cały oddział, nie mógł skupiać się na jednym chorym. Law nie uważał zresztą jego obecności za niezbędną - w razie czego po prostu przekaże mu wiadomość.

- Dzień dobry, Pelo - przywitał chłopca, w wyglądzie którego nic się od wczoraj nie zmieniło, i aktywował Ope Ope no Mi. - Pamiętasz, że wczoraj obiecałem ci, że znów przyjdę? No i jestem.

Rosapelo nie zareagował w żaden sposób, jednak Law nie spodziewał się, że nastąpi to od razu. Jeśli chłopiec wycofał się w głąb własnego umysłu, potrzeba było więcej wysiłku i czasu, by przebić się przez wszystkie warstwy, które znajdowały się pomiędzy nim a resztą świata. Odsunął krzesło i usiadł, dając znak pielęgniarce, by została na swoim miejscu, jednocześnie konstatując ironicznie w duchu, że ostatnio z dużą łatwością i wręcz naturalnie przychodziły mu rozważania dotyczące ludzkiej psychiki. Ach, gdyby tylko mógł pomyśleć, że to po prostu zły wpływ Clione...

- Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia - powiedział, ponownie spoglądając na Rosapelo i przywołując uśmiech. - Wszyscy tutaj chcemy ci pomóc, sprawić, żebyś poczuł się lepiej. Pamiętasz, że nadchodzi wiosna? To dobra pora na zdrowienie, słońce już ma taką moc, że czasem człowiek ani się obejrzy, a już czuje się lepiej. - Dla siebie zachował uwagę, że jedynie w przypadku maniaków działało to zbyt dobrze. - W tym roku luty nas rozpieszcza. Po tych mrozach z początku miesiąca nie ma już śladu, stopił się prawie cały śnieg w okolicy. Kiedy wyjrzysz przez okno, sam zobaczysz, że morze już odmarzło i nic nie wskazuje na to, że w ogóle jeszcze trwa zima...

Rosapelo nie sprawiał wrażenia, jakby interesował go widok za oknem. Siedział wpatrzony w punkt przed sobą, który widział tylko on. Jego błękitne oczy były nieruchome, choć mrugał z powolną regularnością. Lawa znów uderzyło to, jak bardzo chłopiec jest chudy - prawdopodobnie z dnia na dzień tracił na wadze. Trzeba było szybko postawić go na nogi i zrehabilitować, zanim jego stan jeszcze się pogorszy. Law przyszedł tutaj właśnie w tym celu, nie mógł tracić czasu...

W miarę jednak jak patrzył na małego pacjenta, poczuł, że niespodziewanie ulatnia się jego ambicja, która przepełniała go zaledwie chwilę temu, ta werwa, z którą tutaj przyszedł, to poczucie celu, który miał osiągnąć. Wrażenia te zostały zastąpione przez coś znacznie prostszego, a jednocześnie o wiele bardziej dotkliwego. Kiedy przyglądał się zapadniętym policzkom chłopca, jego bardzo bladej cerze i oczom, w których nie było świadomości, nie było nawet życia, spłynęły na niego te same emocje, które spotkanie z Rosapelo wzbudziło w nim wczoraj. Jego serce ścisnęło się współczuciem i pragnieniem, by po prostu pomóc, by zaradzić temu, do czego się w pewnym stopniu przyczynił, nawet jeśli nie mógł tego już odwrócić. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a słowa popłynęły same z siebie, nie musiał nad nimi myśleć.

- Pamiętasz, co ci wczoraj powiedziałem? - odezwał się, tym razem jego głos był cichszy. - Że jest mi przykro z powodu tego, jak cię potraktowałem. Naprawdę wyrzucam sobie to, że za moją sprawą twój stan mógł się pogorszyć. Jestem tutaj naczelnym lekarzem, a jednak zachowałem się tak, że powinno się mnie za to obić. Już nie odczynię tego, co zrobiłem, mogę tylko się postarać jakoś to naprawić. Ale tylko z twoją pomocą może mi się to udać, Pelo.

Chłopiec wciąż pozostawał niemy - tak zewnętrznie, jak i na poziomie fizjologicznym. Jego serce biło powolnym, równym rytmem, a oddech był spokojny. Nie drgnął nawet jeden mięsień w jego ciele.

- To nie jest tak, że mówię to wszystko dlatego, że mam wyrzuty sumienia i chcę je złagodzić - mówił dalej Law. - Chociaż po naszym spotkaniu sprzed dziesięciu dni pewnie nie możesz oczekiwać niczego innego - dodał z gorzką ironią. - Tak czy inaczej, nie chodzi tutaj o moje sumienie i dobre samopoczucie, tylko o to, że naprawdę chcę ci pomóc. My lekarze już tak mamy: że chcemy pomagać... że sprawia nam ból widok cudzego cierpienia. Ludzie mówią, że tylko dzięki chorym lekarze mają pracę, ale uwierz mi, że każdy lekarz byłby szczęśliwy, gdyby ze świata znikły wszystkie choroby, bo to właśnie my nienawidzimy ich najbardziej. Ciężko jest widzieć drugiego człowieka, który niedomaga na zdrowiu... zwłaszcza ktoś tak młody jak ty - stwierdził prawie szeptem, a potem przełknął. - Wróć do zdrowia, Pelo - poprosił. - Jest tyle rzeczy, które możesz zrobić, osiągnąć... Tyle dni przed tobą, w których może cię spotkać wiele dobrego. W tej chwili bardziej niż cokolwiek chciałbym zobaczyć, jak wstajesz z tego łóżka i nabierasz sił. Świętowałbym chyba cały tydzień - oświadczył w krzywym uśmiechem.

To był ten moment, w którym puls chłopca przyspieszył, powodując u Lawa dokładnie taką samą reakcję - a wraz z nią także uczucie zadowolenia, które w innych okolicznościach można by nazwać szczęściem.

- Cieszę się, że mnie słyszysz - powiedział z ciepłem w głosie i tym razem uśmiech przyszedł mu łatwiej niż chwilę temu. - I że nie jest ci obojętne to, co mówię. To daje mi nadzieję, że mimo wszystkiego, co zrobiłem, wciąż mamy szanse się porozumieć, dziękuję. Nie wiem, czy mogę liczyć na to, że mi przebaczysz, nawet gdybym przeprosił tysiąc razy... Chcę jednak, żebyś wiedział, że to, co wtedy powiedziałem... że ten szpital to nie jest miejsce dla ciebie... To było głupie i bezmyślne i pożałowałem tych słów, jak tylko wyszły z moich ust. Myślę, że będę się ich wstydził do końca życia - wyznał. - To nieprawda, że to nie jest miejsce dla ciebie. Możesz tu zostać, jak długo będziesz potrzebował mojej... naszej pomocy. Prawda, Mirva? - zwrócił się do pielęgniarki.

- Oczywiście, że tak - pospieszyła z odpowiedzią, a kiedy dał jej znak, żeby mówiła dalej, przysunęła swoje krzesło bliżej łóżka. - Ten szpital powstał z myślą o potrzebujących ludziach. Wszystkim nam zależy na twoim powrocie do zdrowia i zrobimy co w naszej mocy, byś poczuł się lepiej.

Law zmarszczył czoło. Tętno chłopca wróciło do swojej wyjściowej częstości, mimo że wyraźnie słyszał głos pielęgniarki. Law gestem nakłonił ją, by kontynuowała.

- Jest tak, jak powiedział doktor Law: ciężko nam patrzeć na chorych ludzi, zwłaszcza na chore dzieci, ale nie ustajemy w wysiłkach, by złagodzić ich... wasze cierpienia. To jest nasze powołanie, coś, czemu się poświęciliśmy.

Nic. Puls Rosapelo ponownie był powolny i nie wykazywał żadnej reakcji na czynniki zewnętrzne. Cóż, teraz pozostało tylko udowodnić...

- Pamiętasz, Pelo, że jesteś obecnie w Szpitalu Pamięci Corazona na Raftel? Już tak długo byłeś chory, że nie zdziwiłbym się, gdybyś stracił rozeznanie w rzeczywistości... - odezwał się Law i odnotował błyskawiczny skok w akcji serca chłopca.

Miał ochotę westchnąć. Wyglądało na to, że Rosapelo rzeczywiście reagował tylko na jego głos, przynajmniej na tę chwilę. Oczywiście Law powinien przeprowadzić ten eksperyment jeszcze z kilkoma osobami, choćby z Clione... ale coś mówiło mu, że wynik będzie ten sam. Z jakiejś przyczyny chłopiec ufiksował się właśnie na jego osobie - i usłużny umysł Lawa podpowiedział mu, że stało się to prawdopodobnie dlatego, że w ostatnich dwóch tygodniach to właśnie Law wywołał u niego najmocniejszą reakcję emocjonalną. Można było założyć, że w to otępienie Rosapelo zaczął wpadać już wtedy, kiedy dowiedział się o śmierci matki. Kiedy Law ściągnął go z lodu, zapobiegając jego próbie samobójczej, a potem nakrzyczał i złamał mu rękę, było to z całą pewnością wystarczająco wstrząsające, by przebić ten coraz grubszy mur, który zaczął wokół niego rosnąć. Wystarczająco silne, by zostawić ślad pamięciowy, który powodował odpowiedź fizjologiczną nawet wtedy, gdy chłopiec pogrążony był w odrętwieniu, teraz już i wewnętrznym, i zewnętrznym.

Law poczuł niepokój na myśl, która dopiero teraz przyszła mu do głowy. Może Rosapelo najzwyczajniej w świecie bał się go? Do tej pory w ogóle nie zakładał takiego scenariusza, a przecież był on całkiem możliwy. Chłopiec był jeszcze dzieckiem, a każde dziecko reaguje lękiem na skierowany przeciw sobie gniew dorosłego. Nie ulegało wątpliwości, że Law użył wobec niego przemocy - werbalnej, ale także fizycznej, choć to zupełnie nieumyślnie - więc taka reakcja nie byłaby niczym dziwnym... Law zacisnął szczęki, starając się zignorować to nieprzyjemne uczucie, które gniotło jego żołądek, ale na próżno. Świadomość, że on, Trafalgar Law, mógł wywołać strach u swojego nieletniego pacjenta, była wstrętna jak mało co. Musiał jednak stawić jej czoła - tak jak całej reszcie konsekwencji swoich czynów. Przełknął.

- Pelo - zwrócił się ponownie do chłopca. - Jeśli się mnie boisz, to zapewniam cię, że nie spotka cię tutaj żadna krzywda - powiedział z naciskiem. - Ani z mojej, ani czyjejkolwiek strony. Nie mogę się wypierać tego, że potraktowałem cię z agresją, jednak uwierz mi, że nie wynikało to z mojej nienawiści do ciebie...

Zapytał sam siebie, czy naprawdę tak było. Wiedział dobrze, że w tamtym momencie Rosapelo był człowiekiem, którego nie znosił najbardziej w świecie. Jednak teraz...

- Nie nienawidzę cię, Pelo. Nigdy nie będę cię nienawidzić - powiedział ciszej, bo ścisnęło go w gardle... wiedział jednak całym sobą, że była to prawda.

Nie miał pojęcia, co się dzieje w umyśle chłopca - nawet Ope Ope no Mi nie był w stanie mu tego zdradzić - jednak przynajmniej puls Rosapelo wciąż utrzymywał się na poziomie pobudzenia. Law pomyślał ostrożnie, że raczej nie jest to reakcja człowieka, który się boi, który jest zaalarmowany... zaraz jednak doszedł do wniosku, że może to jedynie jego myślenie życzeniowe. Chłopiec pogrążył się w odrętwieniu, a więc jego funkcje fizjologiczne i ich wahania były z całą pewnością przytłumione - może więc lekkie przyspieszenie pulsu było jedynym, na co w tym momencie jego organizm mógł się zdobyć, nawet gdyby chłopiec odczuwał silny lęk.

Law po raz setny powiedział sobie, że nie jest w stanie nic poradzić na to, co się już stało. W rękach pozostały mu fakty - czyli w tym wypadku to, że miał z Rosapelo kontakt. Nawet jeśli był on wywołany strachem, był jedynym kontaktem, jaki mieli. Jeśli właśnie dzięki temu zdołają ocalić chłopca, to było najważniejsze... niemniej jednak Law nie zamierzał gratulować sobie czy cieszyć się tym, że właśnie taka więź pomiędzy nimi powstała. Mógł mieć tylko nadzieję, że kiedyś dowie się, jak było naprawdę. Nie, musiał wierzyć, że się dowie, nie było innej opcji.

Tak czy inaczej, wyglądało na to, że przyjdzie mu spędzić na psychiatrii... spędzić w tym tutaj pokoju więcej czasu, niż zakładał... ale niespodziewanie zdał sobie sprawę, że świadomość tego wcale nie sprawia mu przykrości. Zdumiał się tą zmianą, która dokonała się w nim w ciągu zaledwie kilku dni, była jednak niepodważalna.

- Wiesz, prawda jest taka, że byłem wtedy na ciebie zły - wyznał, mówiąc bardziej do siebie niż do chłopca. - I nie chciałem cię więcej widzieć na oczy, jednak teraz jest inaczej. - Pokręcił głową. - Nie, nigdy nie będę cię nienawidził, masz to jak w banku... Widzisz, wiem dobrze, jak to jest być obiektem nienawiści - dodał ciszej. - Nawet jeśli teraz jestem powszechnie szanowany, to dawno temu... kiedy byłem jeszcze młodszy od ciebie teraz, wtedy był taki okres w moim życiu, gdy spotykałem się tylko z nienawiścią. Zachorowałem na chorobę, która uważana była za śmiertelnie groźną chorobę zakaźną. Była śmiertelna, ale nie zakaźna, tego jednak nie wiedziano... albo nie chciano wiedzieć - szepnął z goryczą. - Wszyscy, u których ją rozpoznano, byli z całą bezwzględnością zabijani na miejscu. Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, która przeżyła zagładę, jaka spadła na mój ojczysty kraj. Ope Ope no Mi... mój diabelski owoc pomógł mi wyzdrowieć, ale wcześniej spędziłem wiele lat z poczuciem, że tak naprawdę nie powinienem żyć... wzbudzając strach i odrazę. Wiem, jak to jest, kiedy cały świat cię nienawidzi i uważa za wroga, którego należy wyeliminować. Nie życzę tego uczucia nikomu.

Nie opowiadał o tym dotąd żadnemu człowiekowi. Nigdy nawet nie planował tego opowiadać... a teraz przyszło samo z siebie. Nie wzbudzało żadnych emocji, prawie że był w stanie uwierzyć, że wszystko to wydarzyło się w innym życiu albo wręcz spotkało kogoś innego. Ukształtowało go jednak. Najpierw ukształtowało go, by czynić jak inni... a potem, gdy jego życie zaczęło się od nowa, by czynić właśnie inaczej, zawsze już inaczej: odwrócić się od nienawiści i raz jeszcze móc wierzyć. Jedyny człowiek, którego nienawidził, zasłużył sobie na to po stokroć.

Jednak nie Rosapelo.

- Mimo to okazałem ci niechęć, zupełnie nie zastanawiając się nad twoją sytuacją, Pelo - powiedział cicho. - Świadczy to tylko o mojej ułomności. Nawet jeśli niektórzy uważają mnie za boga, nie jestem niczym więcej niż zwykłym człowiekiem... a czasem zdarza mi się postąpić, jakbym nie był nawet tym. - Potrząsnął głową i odetchnął. - To nie tak, że się przed tobą tłumaczę. Jak powiedziałem, żadne tłumaczenia nie wymażą tego, co się stało. Nie sprawią, że zniknie ta przykrość, której ci przysporzyłem. Dlatego bardzo chciałbym, żebyś powiedział mi, co mam zrobić, by ci tę przykrość wynagrodzić. Obiecuję ci, że zrobię co w mojej mocy, by spełnić twoje życzenie. Nie jestem w stanie dokonać każdej rzeczy, ale mogę całkiem sporo.

Żadnej odpowiedzi, ale przecież jej nie oczekiwał, na pewno nie już teraz. Na razie wystarczał mu ten szybki puls chłopca, który utwierdzał go w przekonaniu, że jest na dobrej drodze. Postanowił czerpać z tego otuchę, zamiast skupiać się na negatywach.

- Pomyśl nad tym - powiedział. - Teraz muszę już iść, ale przyjdę do ciebie za dwie godziny. Może wtedy będziesz mógł mi powiedzieć - dodał z uśmiechem i wstał.

Skierował się na stołówkę, by w drodze na konsultacje zgarnąć stamtąd sałatkę - dokładnie tak, jak wczoraj. W przeciwieństwie jednak do sytuacji sprzed dwudziestu czterech godzin, dzisiaj nie wypełniała go euforia. Oczywiście cieszył się, że spotkanie z Rosapelo przebiegło zgodnie z oczekiwaniem, niemniej jednak w głównej mierze odczuwał coś na kształt kładącego się na piersi przygnębienia. Cóż, zachciało mu się leczyć pacjenta psychiatrycznego, to teraz miał, pomyślał z przekąsem. Najwyraźniej cała ta sprawa musiała być niełatwa i dla chłopca, i dla niego. Co mu jednak zostało innego, jak zacisnąć zęby i przetrzymać to uczucie dyskomfortu...? Przecież wszystko i tak miało się skończyć pomyślnie.

Jedno go jednak zdumiewało, ale chyba w pozytywny sposób: był w stanie mówić. Law uważał się za mruka, który odzywa się tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne, zaś każda jego wypowiedź była dokładnie przemyślana i sformułowana. Gdyby dwa dni temu ktoś mu powiedział, że zacznie wygłaszać monologi do pogrążonego w odrętwieniu chłopca - i że przyjdzie mu to bez większego trudu - pogratulowałby temu komuś wyobraźni albo od razu odesłał na siódme piętro... Tymczasem okazało się, że słowa same napływają mu do ust, że nie musi się nad nimi właściwie zupełnie zastanawiać - i nie musi ich w żaden sposób ograniczać. Kiedy wreszcie udało mu się skłonić samego siebie do większej przychylności wobec chorego chłopca... wówczas jakoś to samo poszło. Mówił to, co miał na sercu, otwarcie i wprost. Faktem jednak było, że czuł wyrzuty sumienia za to, jak go wcześniej potraktował, a w takim wypadku szczerość była najlepszą opcją, więc chyba powinien tę tendencję utrzymać.

Co go jednak podkusiło, żeby opowiadać o swojej przeszłości? Tym był zaskoczony chyba najbardziej. O tych sprawach mało komu wspominał albo wręcz nigdy, a teraz tak zupełnie naturalnie o nie zahaczył... Czy to dlatego, że jego rozmówca tak naprawdę nie był w stanie mu odpowiedzieć...? Może łatwiej było się wywnętrzać przy kimś, kto mógł tylko słuchać...? A może po prostu w tamtym momencie uznał, że nawiązanie do własnej choroby, do własnej sytuacji sprzed lat było najwłaściwszym wyborem? Po prawdzie nie wiedział jeszcze, czy przywoływanie własnej historii jest dobre - przecież z jakiegoś powodu unikał przez całe życie zwierzeń, prawda? - ale jeśli miała być z tego jakaś korzyść, to nie powinien się przed tym chyba krępować. Nie żeby miał od razu plan zdawać Rosapelo relację ze swoich trzydziestu dziewięciu lat życia... choć nie było to tak zupełnie wykluczone, biorąc pod uwagę, że dzisiaj powiedział z pewnością więcej niż przez cały ostatni miesiąc, pomyślał z krzywym uśmiechem. Gdyby Ikkaku się dowiedziała, z pewnością uznałaby to za kompletną bujdę...

Było jak było, Law mógł mieć tylko nadzieję, że nie wyczerpał swojego rocznego zapasu elokwencji i że dalej też tak swobodnie będzie mu się mówić. A jeśli Rosapelo w końcu przemówi i każe mu się uciszyć, bo gada zdecydowanie za dużo... Cóż, wtedy Law będzie bardziej niż szczęśliwy, to nie ulegało wątpliwości.

Wszedł do audytorium dwie minuty spóźniony, ale mieściło się to jeszcze w ramach przyzwoitości, więc tylko mruknął pod nosem coś na kształt przeprosin do oczekującej grupy lekarzy. Zanim jednak zaczął sesję, wypatrzył w jednym z tylnych rzędów stażystę z ginekologii.

- Doktorze Otto - zwrócił się do młodego lekarza, który zerwał się na równe nogi. - Jest doktor uprzejmie proszony o nieraportowanie doktor Ikkaku moich nastrojów. Ani nikomu innemu. Czy wyrażam się jasno?

Na sali rozległy się stłumione chichoty. Wywołany stażysta spiekł raka i kiwnął gorliwie głową. Było wyraźnie widać, że nie wie, gdzie oczy podziać. Law omiótł wzrokiem całą resztę zgromadzenia.

- To samo tyczy się wszystkich pozostałych - oświadczył, siadając na katedrze i otwierając sałatkę. - Jedyne, co powinno z tej sali wyjść, to kwestie medyczne. Jeśli już koniecznie musicie się podśmiewać ze swojego dyrektora, róbcie to z łaski swojej tak, by nie dotarło to do moich uszu, okej? - dodał z krzywym uśmiechem, wywołując całą masę oburzonych zaprzeczeń oraz deklaracji poparcia, a nawet dwa czy trzy uśmiechy u bardziej doświadczonych lekarzy, którzy znali go od wielu lat. - Wystarczy, że każdy mój gest czy zachowanie są szeroko komentowane przez pracowników, jakbym był jakąś atrakcją w cyrku. Prawda to, że w biuletynie szpitalnym jest nawet poświęcona mojej osobie rubryka? - rzucił od niechcenia, nabierając sobie jedzenia.

- Nie, ale to dobry pomysł... - mruknął jakiś dowcipniś, w którym Law rozpoznał specjalizanta z psychiatrii.

Wycelował w niego widelec.

- Słyszałem to, doktorze Antero. Chyba bardzo chce doktor zacząć dostawać dyżury w święta i dni wolne od pracy - powiedział, aczkolwiek wydawało mu się, że lekarz niewiele się przejął.

Zmełł przekleństwo, przypominając sobie, że psychiatrzy już tak mieli, że ciężko ich było czymkolwiek poruszyć, o zastraszeniu nie mówiąc. Zresztą to była taka dziwna grupa, która bardzo lubiła dyżurować, więc ten argument był z założenia niewłaściwy... Może lepiej zadziałałaby groźba o odebraniu prawa do dyżurowania...? - zapytał sam siebie. Zaraz potem zdał sobie sprawę, że po raz kolejny dał się wciągnąć psychiatrom w ich gierki, i to nawet bez ich aktywnego udziału. Okropność.

- Dobra, zaczynajmy, bo chciałbym dzisiaj wcześniej skończyć... Kto pierwszy?

Konsultacje rzeczywiście udało się skończyć trochę wcześniej niż zwykle i Law pomknął na "siódemkę", zanim jeszcze specjalizant od Clione zdążył ruszyć tyłek ze swojego krzesła. Miał niewiele ponad kwadrans... maksymalnie pół godziny, gdyby świadomie postanowił spóźnić się trochę na przyjęcia nowych pacjentów, choć od samej myśli wszystko się w nim skręcało. U Rosapelo nic się nie zmieniło - nawet pielęgniarka wciąż była ta sama - jedynie światło słońca nie wpadało już bezpośrednio do pokoju. Chłopiec półsiedział, półleżał na łóżku ze wzrokiem utkwionym przed sobą. Oddychał spokojnie, chude ręce trzymał na przykryciu. Kroplówka powoli kapała, dostarczając mu przez rurkę niezbędnych środków odżywczych.

- Cześć, Pelo - powiedział Law, odsuwając krzesło i aktywując Ope Ope no Mi. - Wpadłem na chwilę, jak ci obiecałem. Miałem konsultacje z innymi lekarzami, jak zawsze między dwunastą a drugą...

Przez chwilę opowiadał o swojej pracy, uważnie monitorując czynność serca chłopca, która po kilku minutach przyspieszyła - z zadowoleniem stwierdził, że tym razem nastąpiło to szybciej niż poprzednio. Intuicja Clione zasługiwała na podziw, pomyślał... choć może bardziej chodziło tu o zdolność obserwacji. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że Law naprawdę był w tym przypadku właściwą metodą leczenia.

- Pamiętasz, o co cię zapytałem, gdy rozmawialiśmy wcześniej? - mówił dalej. - Czy jest coś, co chciałbyś, żebym dla ciebie zrobił. Nie powiedziałem tego tylko dla formy, naprawdę chcę usłyszeć twoją odpowiedź.

Nie był pewien, jak w tym stanie działa pamięć chłopca. Nawet jeśli reagował na jego głos, nie oznaczało to, że pomiędzy spotkaniami ma jakąkolwiek świadomość Lawa czy usłyszanych słów. Być może "włączał się" jedynie na sygnał, którym głos Lawa dla niego był, a potem na nowo "wyłączał", gdy tego bodźca zabrakło... Law wiedział od Clione, że pacjenci z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi mają często upośledzone zapamiętywanie, czasem wręcz zupełnie nie rejestrują się u nich żadne wydarzenia z okresu największego nasilenia objawów. Zostawił był Rosapelo z prośbą, by zastanowił się nad jego pytaniem, było jednak zupełnie możliwe, że chłopiec utracił pojęcie tego w chwili, gdy Law zszedł mu z oczu... czy raczej z uszu. Law nie pierwszy raz zapragnął, żeby Ope Ope no Mi dawał mu wgląd także w procesy myślowe ludzi, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę racjonalną częścią umysłu, że coś takiego byłoby na dłuższą metę koszmarem i zmieniłoby życie w absolutnie nieznośne...

Cóż, nie miał tutaj wielu możliwości. Jeśli Rosapelo jednak był zdolny do procesu myślowego, Lawowi zostało utrzymywać z nim kontakt i powoli wyciągać go z odrętwienia - to była ta bardziej pomyślna opcja. W przeciwnym wypadku Law będzie musiał powtarzać te same słowa przy każdym spotkaniu, rozmawiać z nastawieniem, jakby to był dopiero pierwszy raz. Nikt nie mówił, że to będzie łatwe, prawda? Liczyło się tylko to, by na końcu odnieść sukces, a tego był - był? - pewien.

- Z pewnością jest coś, czym mógłbym choć trochę poprawić ci nastrój... - kontynuował temat. - Coś, co chociaż odrobinę złagodzi twoje poczucie krzywdy, jak myślisz? Może chciałbyś czegoś ode mnie? Każdy człowiek ma takie coś, co go uspokaja, kiedy weźmie to w ręce. Dla mnie taką pomocą, w czasach kiedy byłem jeszcze piratem, był mój miecz. A jeszcze wcześniej moja czapka, miałem taką czapę z futra foki plamistej, nosiłem ją przez wiele lat... A może chciałbyś coś nowego, na czym mógłbyś się skupić i co pomogłoby ci nabrać sił...? Powiedz co, chętnie to dla ciebie zdobędę. Książka, gra, może twoja ulubiona potrawa? - zgadywał, mając nadzieję, że chłopiec zareaguje na jakąś z jego propozycji, choć jak na razie bez powodzenia.

Oczywiście podejrzewał, że jedynym, czego Rosapelo w tym momencie pragnął, były albo powrót matki, albo własna śmierć... a akurat tych dwóch rzeczy Law nie mógł mu dać. Musiał jednak próbować do skutku.

- Może chciałbyś, żebym gdzieś cię zabrał? Na dworze zrobiło się cieplej, moglibyśmy wyjść, przejść się brzegiem morza czy choćby iść do Roger Bay. Albo i do New Piece, tego centrum rozrywki, z którego podobno można nie wychodzić przez wiele dni, tyle tam mają atrakcji... Mogę cię zabrać w każde miejsce na Raftel... albo nawet dalej, aczkolwiek "dalej" oznacza, że musielibyśmy wziąć łódź podwodną. Tak czy inaczej, jeśli tylko poprawiłoby ci to nastrój, powiedz tylko, dokąd chciałbyś się udać - zachęcił.

Tętno chłopca wciąż było regularne i oscylowało wokół siedemdziesięciu uderzeń na minutę. Law wytężył wyobraźnię - co jeszcze mógł zaproponować temu dziecku, które najwyraźniej nic od niego nie chciało...? Odgonił wywołane tą konstatacją nieprzyjemne uczucie, poza tym za wcześnie było wyciągać takie wnioski... nawet jeśli obojętność widoczna w nieruchomym wzroku Rosapelo uparcie je na myśl przywodziła. Gdyby jednak pacjenci psychiatryczni zawsze byli tym, czym się na pierwszy rzut oka wydawali, wówczas w psychiatrii nie byłoby żadnej medycyny, tylko przemoc.

- A może chciałbyś, bym w ramach rekompensaty zrobił coś głupiego przy innych ludziach? Tak by było sprawiedliwie. Sprawiłem ci przykrość, gdyż myślałem tylko o sobie... więc gdybym teraz pokazał, że taka duma jest nic nie warta... Może, hmm... Mógłbym się ubrać w sukienkę, Clione na pewno by mi jakąś pożyczył, i tak paradować po szpitalu cały dzień - powiedział całkiem serio, choć jakaś jego część drżała w przerażeniu na taką wizję. - No, może pół dnia, bo nie jestem pewien, czy powinienem się nowym pacjentom pokazać w taki sposób. Chociaż... dla tych, którzy tutaj przybywają, mój wygląd jest chyba akurat najmniej ważny. Clione pewnie zrobiłby mi piękny makijaż...

Pielęgniarka zasłoniła dłonią usta, by stłumić parsknięcie, ale Law kontynuował z samozaparciem:

- Mógłbym też przez radiowęzeł zaśpiewać jakąś piosenkę, tak żeby wszyscy słyszeli. Wierz mi, mam okropny głos i zupełnie nie umiem śpiewać, więc bynajmniej by mi to nie przysporzyło popularności... ale chyba nie powinienem narażać swoich pracowników na taką traumę, jak sądzisz? Jeszcze ktoś by jakiś błąd popełnił, nie, do tego nie można dopuścić... O, wiem, mógłbym taki występ na stołówce zaliczyć, wtedy nie byłoby takiej groźby. Podejrzewam, że wszyscy byliby w takim szoku, że nikt by nawet nie pomyślał, żeby rozpowiadać o tym poza szpitalem... Bo widzisz, ludzie z niezrozumiałym dla mnie entuzjazmem śledzą wszystko, co robię. Jak raz zdarzyło mi się zasłabnąć w pracy, zaraz wiedział o tym cały świat, bo ktoś doniósł o tym dziennikowi ogólnoświatowemu, uwierzysz...? Nie wiem jednak, czy znalazłby się człowiek, który odważyłby się poinformować dziennikarzy o tym, że Trafalgar Law, dyrektor Szpitala Pamięci Corazona na Raftel, pewnego dnia podczas przerwy na lunch wskoczył na stół ubrany w sukienkę i odśpiewał... hmm, nie wiem nawet co, ale coś by się znalazło.

Mirva już chwilę temu odwróciła się i tylko jej ramiona drżały w bezgłośnym śmiechu, którego nie była w stanie pohamować. Law uznał, że to dobrze - miała fantazję, co na psychiatrii było istotne. On sam poczuł, że ma ochotę się uśmiechnąć, choć zaraz doszedł do wniosku, że może nie było to do końca stosowne.

- Jeśli jednak uważasz, Pelo, że nie powinienem mówić takich rzeczy, wtedy nie będę mówić. Koniec końców sytuacja jest poważna i niekoniecznie jest tu miejsce na zabawę. W takim razie cię przepraszam - stwierdził z powagą, wpatrując się w bladą, całkowicie pozbawioną emocji twarz chłopca. - Chciałbym tylko, żebyś wiedział, że jestem gotów na wszystko, żeby podnieść cię na duchu, bez względu na własny interes czy godność. Jak powiedziałem, potraktowałem cię egoistycznie i żałuję tego. Drugi raz to się nie powtórzy, obiecuję - zapewnił.

Czy mu się zdawało, czy puls chłopca naprawdę przyspieszył? Nie, ponad wszelką wątpliwość serce Rosapelo biło szybciej niż jeszcze chwilę temu. Law wstrzymał oddech, nagle czując się, jakby trzymał w rękach najbardziej delikatny klejnot, który upuszczony rozpryśnie się od jednego uderzenia... może nawet wcześniej od samego ruchu powietrza. W tym przypadku jednak ostrożność nie miała sensu - przeciwnie: musiał się chwytać wszystkiego, także najmniejszego znaku, który mu dawano. Tylko w ten sposób mógł posuwać się do przodu, do celu.

- Co chcesz mi powiedzieć, Pelo? - spytał miękko, choć wszystko w nim wrzało. - Czekam na twoją odpowiedź, jakakolwiek będzie.

Kiedy ta odpowiedź nadeszła, zdał sobie ze wstrząsem sprawę, że jednak nie był na nią przygotowany... a mimo to napełniła go radością, której się po sobie nie spodziewał. Chuda szyja Rosapelo drgnęła, poruszyły się mięśnie pod naciągniętą skórą... i w następnej chwili głowa chłopca zaczęła powoli, pomaleńku obracać się na bok. Law mimowolnie zacisnął ręce w pięści, aż poczuł paznokcie wbijające się we wnętrza jego dłoni, jednak zbyt był napięty, by zwrócić na to uwagę. Milimetr po milimetrze, centymetr po centymetrze, poruszając mięśniami, które z pewnością odwykły od ruchu przez blisko dwa tygodnie bezczynności, z wysiłkiem, który wyrażał się w szybkim biciu jego serca... Rosapelo przekręcał głowę w kierunku Lawa - a Law mu w tym bezdźwięcznie kibicował, mając wrażenie, że jego własne serce zaraz wyskoczy z piersi. Nic nie mówił, bał się nawet głośno oddychać, aby nie zniszczyć tego, czego chłopiec właśnie usiłował dokonać... a może po prostu chodziło o to ściskanie w gardle, które czyniło jakiekolwiek słowa niemożliwymi...?

Wreszcie intensywnie błękitne spojrzenie napotkało jego oczy. Rosapelo nie wydał żadnego dźwięku, jednak patrzył na niego i widział go - Law nie mógł się mylić: wzrok chłopca skupiał się właśnie na nim. Nagle zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, gdyż ulotniła się cała jego elokwencja, zmieciona przez chaos emocji, z których wszystkie były pozytywne. Nawet jeśli na twarzy Rosapelo wciąż nie było żadnego wyrazu, zaś jego niebieskie oczy wydawały się jedynie polerowanymi kulkami, po których prześlizgiwało się światło i nic więcej, to Law nigdy wcześniej nie był tak świadomy życia w tym chłopcu jak teraz.

Uśmiechnął się nieśmiało, a potem uniósł rękę i zamachał nią lekko.

- Cześć, Pelo - powiedział tak po prostu, w jego cichym głosie słychać było ten uśmiech. - Tutaj Law.

W szeroko otwartych oczach chłopca nie odbiło się żadne wrażenie, jednak nie miało to tak naprawdę znaczenia. Law uznał, że może poczekać. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim się posuwali, Rosapelo dojdzie do siebie, zanim Law się obejrzy.

Wypełniała go euforia. Chłopiec nie zrobił nic większego - jedynie przekręcił głowę, by na niego spojrzeć - ale po półtora tygodnia braku jakiegokolwiek działania z jego strony coś takiego było niczym zdobycie szczytu. Law zdumiał się tym uczuciem radości, którego się nie spodziewał. Było tak proste - i tak w swojej prostocie potężne. Trafalgar Law, który dzięki Ope Ope no Mi zwrócił życie tysiącom śmiertelnie chorych ludzi, przeprowadzając na nich możliwe tylko dla niego operacje, odwykł od takich uczuć. Już od wielu lat jego codzienność znaczyły zadowolenie z pracy, satysfakcja ze skomplikowanych zabiegów oraz duma z zarządzania najlepszym na świecie szpitalem. Tymczasem to... To było uczucie lekarza, któremu pierwszy raz w życiu udało się wyleczyć pacjenta z jakiejś drobnej dolegliwości... albo po prostu uczucie człowieka, który zrobił coś dobrego. Jakże chciałby móc zatrzymać je na dłużej...!

Rosapelo przyglądał mu się w milczeniu - patrzył na niego i na nic innego. Utkwione w Lawie spojrzenie było nieruchome i niepoparte żadnym innym przejawem woli. Mrugał co jakiś czas, bez pośpiechu, miarowo. Jego serce wracało do wcześniejszego rytmu, już się uspokajając po wysiłku. Było jasne, że nie zamierza nic mówić. Leżał i patrzył, tyle mu w tej chwili wystarczało - i musiało wystarczyć także wszystkim innym.

- Tyle gadałem, że wreszcie postanowiłeś kazać mi spadać? - zażartował Law, nie przestając się uśmiechać, choć widok wychudzonej twarzy chłopca, teraz gdy widział ją w całości, nie był przyjemny. Skóra Rosapelo wydawała się równie biała jak poszewka poduszki, na której leżał, zaś pod oczami i w zagłębieniach policzków kładły się sine cienie. Law chciał na to coś zaradzić... ale musiał być cierpliwy i robić swoje. - Czy może raczej chciałeś mi dać odpowiedź na moje pytanie? Domyślam się, że nie jesteś w stanie zrobić tego słowami, przynajmniej jeszcze nie teraz...? To może, hmm... Wiemy, że możesz się ruszać. Poruszyłeś głową, to już jest coś. Może dasz radę odpowiedzieć mi mruganiem? Spróbujemy? Mrugnięcie znaczy "tak", brak mrugnięcia "nie". Będę zadawać po jednym pytaniu. Najpierw zobaczymy, czy działa... Jesteś Pelo, prawda?

Zero reakcji, rzęsy chłopca nawet nie drgnęły - mrugnięcie nastąpiło dopiero później, zgodnie z dotychczasowym tempem.

- Nie jesteś Pelo? - spytał Law.

Znów nic. Czyli chłopiec prawdopodobnie nie był jeszcze w stanie... albo nie był gotowy na nawiązanie obustronnego kontaktu. Może patrzenie było wszystkim, czego na razie potrzebował... może chciał się upewnić, że Law naprawdę tam jest.

- Dobrze, zostawimy to na później - zadecydował Law. - Nie ma pośpiechu. Na razie cieszę się z tego, co już zrobiłeś. Fajnie, że możemy się nawzajem widzieć - stwierdził i znów się uśmiechnął.

Rosapelo wpatrywał się w niego intensywnie błękitnym spojrzeniem, jego tętno było spokojne, a oddech równy. Law miał absurdalne wrażenie, jakby chłopiec chciał go zapewnić, że wszystko jest w porządku.

Jego wewnętrzny zegar powiedział mu, że powinien już iść - nowi pacjenci czekali na niego na górze - ale jakąż niechęcią napełniała go myśl o tym, że miałby teraz wstać i zerwać ten kontakt... przerwać tę chwilę, która nagle stała się tak niezwykła...! Nie było jednak rady. Powiedział sobie, że po prostu będzie musiał nawiązać nić porozumienia z Rosapelo na nowo. Na pewno mu się to uda.

- Pelo, muszę teraz iść. Inni chorzy mnie potrzebują - powiedział zgodnie z prawdą, choć w konfrontacji z ostrym wzrokiem chłopca i jego milczeniem to wyjaśnienie wydało się niemal naciągane. - To nie jest tak, że chcę iść - dodał, jakby chciał go przekonać. - Znaczy się, chcę... to moja praca i... - Urwał, mając świadomość, że zaczyna bredzić. - Wrócę - oświadczył. Nie planował tego, ale teraz był zupełnie pewien, że musi tutaj wrócić, bo już i tak miał poczucie, że przerywa leczenie w połowie. - Wrócę, jak tylko skończę. To będzie za kilka godzin, nie wcześniej jak o szóstej... ale przyjdę. Przyjdę, Pelo - obiecał z naciskiem i wstał.

Chłopiec nie odpowiedział, jednak - nie do wiary - jego wzrok przesunął się w górę, wyraźnie podążając za ruchem Lawa. Law pewny był, że spojrzenie małego pacjenta pozostanie nieruchome, a jednak Rosapelo śledził go oczami! To był zdecydowanie dobry znak.

- Do tego czasu możesz poćwiczyć mruganie, żebyśmy mogli się porozumieć - powiedział impulsywnie, raz jeszcze się uśmiechając. - Myślę, że to będzie całkiem fajne. To na razie! Będę po szóstej - powtórzył, mówiąc także do pielęgniarki, która kiwnęła głową, a potem wyszedł.

Pomimo radości wyraźnie czuł też niezadowolenie z faktu, że nie mógł teraz tam zostać... Niby Rosapelo nie był pierwszym pacjentem, którego leczenie rozkładało się na kilka dni, niemniej jednak - biorąc pod uwagę jego stan - takie przerywanie w trakcie nie było dobre, skoro Lawowi już udało się nawiązać namacalny kontakt. Co, jeśli przy kolejnej wizycie będzie musiał zaczynać wszystko od nowa...? Następnym razem będzie musiał zdecydowanie wygospodarować dla chłopca więcej czasu.

No tak, to było to: powinien zarezerwować dla Rosapelo konkretny termin w rozkładzie dnia. Zaraz doszedł do wniosku, że łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Jego plan był tak napięty, że ciężko było tam jeszcze dołożyć coś dodatkowego... w dodatku powtarzalnego i trwającego dłużej niż pół godziny, nawet jeśli zrezygnuje z lunchu, co już praktycznie zrobił. Porannych i przedpołudniowych zabiegów nie da się skrócić - musiałby zmniejszyć ich ilość, na co miał jeszcze mniejszą ochotę - a konsultacji nie da się przenieść, gdyż wiązały się z terminami wszystkich pozostałych lekarzy. Niby mógłby zacząć przyjmować nowych pacjentów później, choćby o trzeciej - w ten sposób miałby całą godzinkę do dyspozycji... Pacjentom, którzy przybywali tutaj nierzadko z drugiego końca świata, z pewnością nie robiło szczególnej różnicy, czy lekarz-cudotwórca zobaczy ich o czwartej czy o piątej. Zresztą miała to być jedynie tymczasowa zmiana, ponieważ Rosapelo w ciągu kilku dni niewątpliwie zacznie zdrowieć.

Jako że swoich decyzji - jeśli tylko były sensowne - Law nie miał w zwyczaju poddawać szczegółowej analizie czy przesadnemu rozważaniu wszystkich za i przeciw, tylko od razu wprowadzał w życie, także teraz w drodze do swojego gabinetu, przed którym już się zebrał tłumek pacjentów i ich rodzin, zakomunikował sekretarce o modyfikacji wprowadzonej do jego planu dnia od jutra począwszy. Od razu poczuł się lepiej i z werwą zabrał się za nowe przyjęcia.

Kiedy skończył, była punkt szósta. Zwykle o tej porze zajmował się dokumentacją, jednak dzisiaj nawet o tym nie pomyślał, tylko pomknął na siódme piętro i był w pokoju Rosapelo tylko trochę później, niż gdyby się tam teleportował za pomocą ROOMu. Spotkało go jednak rozczarowanie - chłopiec pogrążony był we śnie, a w takim razie nie miało sensu go budzić. Cóż, było zupełnie zrozumiałe, że pewnie nie rejestrował upływu czasu w taki sam sposób jak osoby zdrowe, wobec czego "po szóstej" nie mówiło mu kompletnie nic, zwłaszcza że w pokoju nie było zegara. Law patrzył przez chwilę na śpiącą buzię chłopca, zanim wreszcie postanowił wrócić do siebie - nie miał tutaj nic do roboty.

W auli piętra natknął się na Clione, który właśnie wychodził ze swojego gabinetu. Oceniając po tym, że zamiast fartucha miał na sobie płaszcz, a przez ramię przewieszoną torebkę, psychiatra niewątpliwie wybierał się do domu. Na jego widok ordynator "siódemki" uśmiechnął się, zamykając drzwi.

- Słyszałem, że okłady z doktora Lawa zaczęły przynosić efekty. Jesteś naprawdę niesamowity... - powiedział z podziwem.

- To ty na to wpadłeś, więc całą zasługę możesz przypisać samemu sobie... Ja tylko realizuję zaleconą przez ciebie kurację - mruknął Law w odpowiedzi. - Ale w takim tempie całe leczenie rzeczywiście potrwa raczej krócej niż dłużej. Nic nie poradzę na to, że dzieciak się na mnie ufiksował i nie reaguje na nic innego.

- Fiksacja, powiadasz... To pewnie przez ten twój radosny uśmiech.

- Jaki znów radosny uśmiech?

- Mirva powiedziała, że nigdy wcześniej nie widziała, żebyś się tak uśmiechał - wyjaśnił Clione, naciskając guzik windy. - A może powiedziała, że nigdy wcześniej nie widziała, żebyś się uśmiechał...?

- To już była lekka przesada... żeby nie powiedzieć: bezczelność. Zdarza mi się przecież czasem uśmiechnąć - rzucił Law z przekąsem.

- Dobrze już, dobrze... Zajdziesz do nas jutro? Znaczy się... do niego.

- Zajdę. Okłady trzeba często zmieniać...

Clione klepnął go po plecach i wszedł do windy.

- Ale uśmiech jest równie ważny - stwierdził. - Do jutra!

Law machnął mu na pożegnanie. W drodze do swojego gabinetu uświadomił sobie, że uśmiechał się dzisiaj naprawdę dużo - wydawało mu się, że może to czuć w mięśniach twarzy... Teraz pomyślał, że dziwnie było uśmiechać się do kogoś, kto nie odpowiadał w taki sam sposób, jednak wtedy, kiedy rozmawiał... kiedy mówił do Rosapelo, zupełnie się nad tym nie zastanawiał, uśmiech przychodził mu zupełnie naturalnie.

Nagłe wspomnienie spłynęło na niego, sprawiając, że zatrzymał się w pół kroku i dopiero po chwili ruszył dalej, zaciskając usta prawie że z goryczą. To było jak odwrócenie ról. Dawno temu - tak dawno, że nie powinien tego pamiętać - to on był małym chłopcem, który z kamienną twarzą przyjmował każdy skierowany na siebie uśmiech. Było ich tyle i były tak promienne, że praktycznie się w nich kąpał jak w słonecznym świetle, ale... Nie wierzył tym uśmiechom, nie ufał w ich szczerość, nie przyjmował stojącego za nimi uczucia. Bronił się przed nimi i czekał, aż ustaną... aż ujawnią, że były tylko grą, fasadą, która w zetknięciu z jego niewzruszonością skazana była na to, by upaść i rozbić się w drobny mak. Ale one nie ustały, nie ustały do samego końca, a wtedy jego reakcja nie miała już znaczenia. Tyle razy wyrzucał sobie, że tak długo zajęło mu odpowiedzenie na ten uśmiech. Gdyby trochę się z tym pospieszył, może wówczas...

Jednak gdybanie nie miało sensu, z tego zdawał sobie sprawę zbyt dobrze. Nauczył się przynajmniej tyle, że z uśmiechu nigdy nie należy rezygnować. Nie sądził, by ta nauka miała mu się kiedyś przydać... a jednak teraz znalazł się w sytuacji, w której mógł ją wykorzystać. I nawet jeśli brak wyrazu na twarzy Rosapelo niemal na pewno wynikał z jego stanu psychicznego, to faktem pozostawało, że chłopiec i tak nie miał szczególnych powodów, by mu ufać, prawda...?

Niemniej jednak dzisiaj zareagował na niego...! Wszedł z nim w kontakt! To już nie była tylko reakcja fizjologiczna, ale także zupełnie świadome działanie, na które zdecydował się z własnej nieprzymuszonej woli...! To dobrze wróżyło... i Law przez chwilę delektował się łaskoczącym uczuciem, które wypełniło jego pierś na wspomnienie chwili, w której chłopiec poszukał jego wzroku. Znów się uśmiechnął.

Potem przypomniał sobie, że chodziło tutaj tylko i wyłącznie o skuteczność leczenia. Najważniejsze było postawić pacjenta na nogi, jak przystało na Szpital Pamięci Corazona, i takie było w tym jego, Trafalgara Lawa, zadanie. Powoli, małymi krokami wydobędzie Rosapelo z tego odrętwienia, przywracając mu zdrowie.

Nieważne jednak, jak logicznie sobie argumentował, nie mógł wyzbyć się nadziei, że już jutro będzie mógł ponownie doświadczyć tej radości, która dzisiaj spadła na niego tak niespodziewanie. Niecierpliwie tego oczekiwał.



rozdział 15 | główna | rozdział 17