Rozdział 17




Następnego dnia Law obudził się sporo przed czwartą, o której miał zwyczaj wstawać. Ponieważ z wieczornego punktu widzenia jedenasta wydawała się strasznie odległym terminem, o czternastej w ogóle nie wspominając, postanowił odwiedzić swojego małego pacjenta już po porannych zabiegach. Oczywiście czas na to nie zrobiłby się tak sam z siebie - trzeba było wspomniane poranne zabiegi zacząć odpowiednio wcześniej, a więc i pobudka musiała nastąpić z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że im częściej będzie Rosapelo odwiedzał i im krótsze będą odstępy pomiędzy kolejnymi wizytami, tym prędzej chłopiec wróci do zdrowia, wobec czego wydawało się zupełnie logiczne, by nieco zwiększyć tempo pracy. Irracjonalnie pomyślał, że cieszy się, że Bepo wciąż był w podróży - jego przyjaciel z pewnością inaczej zapatrywałby się na kwestie zwiększenia ilości pracy kosztem skrócenia snu nocnego. Tym więcej powodów, by szybko postawić Rosapelo na nogi, czyli przed powrotem Bepo.

Było wpół do ósmej i na dworze już dawno się rozjaśniło, gdy przepełniony entuzjazmem wszedł do pokoju swojego małego pacjenta. Z zadowoleniem stwierdził, że ów tym razem nie śpi - pielęgniarka, ta sama co wczoraj, podłączała mu właśnie kroplówkę, przeciw czemu nie protestował w żaden sposób. Tak jak podczas poprzednich spotkań półleżał, półsiedział nieruchomo na łóżku, wpatrzony w jakiś punkt przed sobą. Law przywitał się z nimi obojgiem - otrzymał odzew tylko od Mirvy - a potem uniósł rękę, w której trzymał przyniesiony z magazynu zegar ścienny.

- Byłem wieczorem, ale już spałeś, Pelo - powiedział, podchodząc do ściany naprzeciwko chłopca. - Pewnie nie pamiętałeś, że miałem wpaść o szóstej...? Pomyślałem, że przyda ci się zegar. Będzie ci łatwiej śledzić upływ czasu.

Zegar był zupełnie normalny: miał okrągłą, białą tarczę, czarne wskazówki i wyraźne cyfry - nadawał się doskonale dla pacjenta, który mógł mieć problemy z orientacją. Jego instalacja nie wymagała nawet żadnych większych zachodów - miał zamocowany magnes, który przyciągał metalowe elementy ściany - choć Law nie wątpił, że w razie czego poradziłby sobie także z gwoździem i młotkiem. Ta opcja była jednak bezpieczniejsza; na psychiatrii lepiej było unikać jakichkolwiek kołków i haczyków.

Kiedy się ponownie odwrócił, zobaczył, że Rosapelo wpatruje się w zegar, zaraz jednak jego wzrok przesunął się w bok, na Lawa. Obawa, że noc mogła zniszczyć to, co udało się osiągnąć poprzedniego dnia - znaczne skrócenie czasu reakcji chłopca - rozwiała się. Przeciwnie, wyglądało na to, że w tej materii dokonał się wręcz postęp: wczoraj chłopcu zajęło znacznie dłużej odpowiedzenie na bodziec, który Law dla niego stanowił.

- Teraz będziesz lepiej kojarzyć, kiedy możesz się mnie spodziewać - powiedział Law wesoło, siadając na krześle. - A ja postaram się u ciebie bywać przynajmniej trzy razy dziennie.

Głowa Rosapelo przekręciła się w jego kierunku i Law miał kolejny powód do radości: ten ruch był o wiele bardziej płynny, o wiele bardziej swobodny niż wczoraj, gdy wydawało się, że mechanizm w szyi chłopca składa się w dużej mierze z zardzewiałych kół zębatych. Na twarz Rosapelo wciąż nie było miło patrzeć, jednak Law zmusił się, by wyłączyć swoje "lekarskie spojrzenie" i nie dostrzegać chorobliwej bladości czy wychudzenia. Zastanawiał się, czy aktywować Ope Ope no Mi - nie musiał przecież już śledzić funkcji fizjologicznych chłopca, gdy ten reagował w sposób widoczny gołym okiem - i koniec końców z tego zrezygnował.

- Pamiętasz, o czym wczoraj rozmawialiśmy? - zagaił. - Pytałem cię między innymi, w jaki sposób mógłbym ci poprawić nastrój. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? Bardzo chciałbym to wiedzieć. Zastanowiłeś się może nad tym? Mówię całkiem serio, spełnię każde twoje życzenie, jeśli tylko będę w stanie. Musisz mi tylko powiedzieć.

Rosapelo wpatrywał się w niego niebieskimi oczami, co jakiś czas mrugając. Nie sprawiał wrażenia, jakby miał ochotę czy choćby zamiar się odezwać. Lawowi jednak wydawało się, że jego spojrzenie nie jest już tak puste, jak było zaledwie wczoraj - był raczej zdania, że wzrok chłopca można określić jako uważny, czujny, mimo że na jego twarzy w dalszym ciągu nie rysowały się żadne emocje. Bazując na dotychczasowym doświadczeniu, Rosapelo widział go i słyszał - jednak to, czy także rozumiał, co się do niego mówiło, pozostawało niejasne. Oceniając jednak po jego reakcjach, Law podejrzewał, że jak najbardziej.

- Nie musisz odpowiadać mi słowami, jeśli nie chcesz... jeśli nie możesz - zapewnił go Law. - Wiem jednak, że nie odbierasz mojej obecności jako... nieprzyjemnej... więc wychodzę z założenia, że jednak możesz czegoś ode mnie chcieć, mam rację?

Rosapelo nic nie powiedział, a Law znów musiał oprzeć się pokusie aktywowania swojego diabelskiego owocu. Wiedział jednak, że Ope Ope no Mi nie mógł tutaj nic zdziałać, potrzeba było jedynie cierpliwości i wkładu własnego. Metodą małych kroczków bez wątpienia osiągnie cel... a po prawdzie odnosił wrażenie, że te małe kroczki były tak naprawdę długimi susami.

- To może spróbujemy tego, co proponowałem wczoraj? Spróbujesz mi odpowiadać mrugnięciami? Jedno mrugnięcie znaczy "tak", brak mrugnięcia "nie", dwa mrugnięcia "nie wiem". Możesz ruszać głową, więc jako lekarz jestem całkowicie przekonany, że poradzisz sobie także z tym, jak myślisz? Byłoby naprawdę super, gdybyśmy mogli się porozumieć, więc trzymam za ciebie kciuki, widzisz? - to mówiąc, uniósł obie dłonie tak, by chłopiec mógł je zobaczyć. - To jak, Pelo? Zaczynamy?

Tak intensywnie wpatrywał się w oczy Rosapelo, że miał wrażenie, że jego własne są okrągłe jak piłki... jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, bo ledwo wypowiedział te słowa, chłopiec mrugnął w wyraźny sposób. Law poczuł, że jego puls przyspiesza, a entuzjazm rośnie. Nie miał co prawda stuprocentowej pewności, czy było to mrugnięcie celowe czy raczej normalne, ale o tym łatwo było się przekonać... a przy okazji można było ocenić orientację chłopca.

- Jesteś Rosapelo, prawda? Wiem, wiem, nie lubisz, jak się tak na ciebie mówi.

Mrugnięcie.

- Pamiętasz, że jestem Law?

Mrugnięcie.

- Pamiętasz, że jestem lekarzem?

Mrugnięcie.

- Pamiętasz, że jesteś w moim szpitalu?

Mrugnięcie.

Law uśmiechnął się szeroko, a w duchu odetchnął, jednocześnie podekscytowany i uradowany. Teraz już nie ulegało wątpliwości, że udało mu się nawiązać obustronny kontakt z Rosapelo - taki, który umożliwiał porozumienie się. Chłopiec wciąż leżał bezwładnie na łóżku, zupełnie jakby utracił całą zdolność ruchu, nie wykonywał żadnego gestu, żadnego grymasu i dla osoby postronnej mógł się wydawać żywym trupem, jednak Law już wiedział, że ma przed sobą człowieka, którego mózg pracuje i który w tym momencie po prostu nie jest w stanie komunikować się w normalny sposób.

- Idzie ci naprawdę świetnie, Pelo - stwierdził, wciąż z uśmiechem, a potem rzucił przelotne spojrzenie na pielęgniarkę, która przyglądała się im z błyszczącymi entuzjazmem oczami. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że wreszcie możemy się dogadać! To idziemy dalej, okej?

Mrugnięcie.

- Jaką mamy teraz porę roku? Lato?

Nic.

- Na dworze jest zimno?

Mrugnięcie.

- Zgadza się, wciąż jest zima. Pięć razy sześć to trzydzieści?

Mrugnięcie.

- To jest moja prawa ręka? - Law uniósł lewą dłoń.

Nic.

- Teraz jest wieczór?

Nic.

- Pamiętasz, że byłem u ciebie wczoraj?

Mrugnięcie.

- Jesteśmy tutaj sami?

Chwila przerwy, a potem dwa mrugnięcia.

No tak, chłopiec najwyraźniej wciąż ignorował na poziomie jaźni wszystkie inne osoby poza Lawem... Ale z drugiej strony odpowiedział, że nie wie, może więc jednak był do pewnego stopnia świadomy obecności trzeciej osoby...? W niektórych sytuacjach, zwłaszcza pod wpływem wstrząsu, zdarzało się, że ludzie doznawali takiego pozornego rozdzielenia funkcji zmysłowych od świadomości - na przykład byli zupełnie przekonani, że utracili wzrok, ale jednocześnie potrafili się poruszać, omijając stojące na drodze przedmioty. Nie było wykluczone, że w tej chwili umysł Rosapelo działał w taki sposób.

- Tam siedzi Mirva, pielęgniarka. Była tutaj także wczoraj. - Law wskazał ręką w jej stronę, jednak Rosapelo nie poruszył się, wciąż wpatrywał się tylko w niego, pozostawało więc kontynuować.

- Coś cię boli?

Nic.

Law uśmiechnął się ponownie. Wyglądało na to, że Rosapelo był zorientowany w miejscu i czasie, całkiem nieźle działała też jego pamięć i generalnie - o ile można było coś takiego ocenić na podstawie kilku pobieżnych pytań - wydawało się, że w jego procesach poznawczych nie ma poważniejszych ubytków. Dobrze było to wiedzieć, jednak na tym zamierzał poprzestać. Dalsze badanie świadomości i stanu psychicznego chłopca wymagałoby zahaczenia o kwestie, których nie chciał z nim poruszać.

- To były głupie pytania, wiem - stwierdził. - No, może poza tym ostatnim, cieszę się, że nic cię nie boli. Nie zadawałem ich dlatego, że podejrzewam cię o niewiedzę. - Obejrzał się na zegar. - Mam jeszcze kilka minut, o ósmej muszę być już gdzie indziej...

Zobaczył, że Rosapelo podążył za jego wzrokiem, i bardzo go to ucieszyło - chłopiec zaczął już dostrzegać w swoim otoczeniu inne rzeczy, a to był kolejny krok naprzód. Law pogratulował sobie pomysłu z zegarem.

- Tak, o ósmej mam następnych pacjentów - powtórzył. - Podejrzewam zresztą, że zaraz się zmęczysz mruganiem, więc przerwa i tak będzie wskazana. Przyjdę po jedenastej, myślę, że najpóźniej o wpół do dwunastej. Teraz jednak, kiedy mamy jeszcze chwilkę... Nie chcesz mi powiedzieć, czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?

Rosapelo patrzył na niego uważnie.

- No tak, na takie pytanie ciężko odpowiedzieć... - przyznał Law. - Czy chciałbyś, żebym coś ci dał?

Nic.

- Czy chciałbyś, żebym gdzieś cię zabrał?

Nic... a potem dwa mrugnięcia... a potem wargi Rosapelo drgnęły - tak lekko, że łatwo było to przeoczyć. Potem chłopiec odwrócił głowę do okna. Law spytał sam siebie, co oznaczało to drgnięcie warg - pierwszy przecież grymas, jaki Rosapelo poczynił od wielu, wielu dni - jednak jedyne, czego mógł być pewien, to że nie wyrażało pozytywnych uczuć. Wyglądało to, jakby Rosapelo nie był pewny swojej odpowiedzi i odczuwał z tego powodu frustrację... Przez moment Law gorączkowo zastanawiał się, jak powinien to zinterpretować... i szybko wyszedł z hipotezą, że chłopiec prawdopodobnie chciał - i nie chciał - iść do swojej matki, gdziekolwiek była. Skoro jego pamięć działała sprawnie, to musiał zdawać sobie sprawę, że ona nie żyje... Law wiedział, że ciało kobiety znajduje się w kostnicy domu pogrzebowego w Roger Bay - Szpital Pamięci Corazona nie posiadał takiego pomieszczenia, ponieważ tutaj nikt nie umierał...

Uznał jednak, że za wcześnie o tym wspominać, i dlatego powiedział tylko:

- Jeśli chcesz gdzieś się udać, musisz mi powiedzieć - zastanawiając się, czy było to z jego strony tchórzostwem. - Zabiorę cię tam, obiecuję - zadeklarował jednak, a potem podniósł się. - Jest za pięć ósma, Pelo, powinienem zaraz iść. Czy chcesz mi teraz jeszcze coś przekazać?

Chłopiec ponownie odwrócił głowę w jego stronę. Law uśmiechnął się do niego, choć jego serce biło szybko - zupełnie jakby czekał na jego odpowiedź, tym razem już zupełnie werbalną. Rosapelo jednak, tak jak wcześniej, wpatrywał się w niego bez wyrazu.

- Przyjdę po jedenastej... za trzy godziny - przypomniał Law... a potem niespodziewanie zapytał: - Chcesz, żebym przyszedł? - bo nagle wydało mu się to ważne.

Mrugnięcie.

Law uśmiechnął się szerzej.

- Zatem przyjdę - zapowiedział. - Trzymaj się. Do zobaczenia wkrótce, Pelo!

Idąc na blok operacyjny, Law nie mógł nie zachwycać się faktem, jak dobrze to wszystko szło. W ciągu zaledwie dwóch dni w stanie chłopca dokonał się niesamowity postęp - jeszcze wczoraj wymagało wiele zachodu, by w ogóle wywołać u niego jakąkolwiek reakcję na otoczenie, a dzisiaj Law był już w stanie się z nim porozumieć...! Oczywiście największą zasługę miał tutaj Clione ze swoim zmysłem obserwacji, niemniej jednak świadomość, że i on się do czegoś przydał... nie, że bez niego to wszystko nie byłoby w ogóle możliwe, niemal odurzała. Najwyraźniej Law nieustannie potrzebował tego uczucia: że ma wpływ na zdrowie innych ludzi...

Tym razem zapomniał ukryć swój dobry nastrój i wszedł na salę zabiegową z szerokim uśmiechem na twarzy, który jego dwaj pomocnicy z miejsca zauważyli.

- A co to szef dzisiaj w takim świetnym humorze? - spytał Shachi i zaraz dodał: - Nie żebym narzekał.

- Pacjent mi zdrowieje, ot co - mruknął Law w odpowiedzi.

- To bardzo, bardzo dobrze - skomentował Penguin, klepiąc go poufale po plecach. - Tylko... - On i Shachi wymienili spojrzenia. - Tylko co w tym dziwnego...?

Law miał ochotę westchnąć.

- Bo to jest specjalny pacjent, którego leczę bez użycia Ope Ope no Mi - wyjaśnił cierpliwie.

Teraz w oczach jego pomocników widać było wyraźne zaalarmowanie, zupełnie jakby Law powiedział coś, co stało w kompletnej sprzeczności z prawami natury, i zaniemówili oni na dobrą chwilę.

- Yyy... bateria się skończyła? - rzucił wreszcie Shachi.

- Głupol jesteś. Jaka znów bateria? Myślisz, że mój diabelski owoc ma jakiś określony czas użytkowania czy co? To pacjent psychiatryczny - odparł Law, ale wydawało mu się, że ta odpowiedź jedynie pogłębiła konsternację jego asystentów, którzy znów wymienili spojrzenia.

Potem Shachi wzruszył ramionami.

- Wiosna idzie, ludziom dziwne rzeczy się w głowach roją - stwierdził.

- Ale to dobrze, że szef wreszcie uznał psychiatrię za gałąź medycyny i postanowił spróbować swoich sił na tym polu - pochwalił Penguin, choć z jakiejś przyczyny zabrzmiało to jak ironia. - Powodzenia - dodał tonem wsparcia, co jeszcze bardziej pogłębiło ogólne Lawa wrażenie, że się z niego tutaj nabijają.

- Weźcie się zajmijcie może swoimi sprawami, dobra? - burknął. - Poza tym nie przyszedłem tutaj gadać. O jedenastej muszę być z powrotem na "siódemce", więc ruszać się do roboty, i to już.

Dzisiaj operował mężczyznę w średnim wieku, archeologa, z ogólnoustrojowym zatruciem jakąś paskudną substancją organiczną. Co to było za diabelstwo, tego Law nie wiedział, ale wyglądało jak nieznany związek, który prawdopodobnie znajdował się ukryty w skorupie ziemskiej od czasów prehistorycznych, aż dokopali się do niego badacze. A wydawałoby się, że poszukiwanie śladów historycznych powinno być z założenia bezpieczne - zwłaszcza teraz, gdy za studiowanie niektórych okresów w dziejach świata nie groziła już kara śmierci, pomyślał z ironią. Miał nadzieję, że to konkretne stanowisko wykopaliskowe zostało zamknięte z bezwzględnym zakazem wstępu - wystarczy, że musiał zająć się całą grupą, która na nim pracowała.

Później miał młodą kobietę z encefalopatią w przebiegu wrodzonej choroby wątroby. Było prawdziwym cudem, że dotarła na Raftel na czas. Choroba była nieuleczalna, zaś encefalopatia... cóż, na tym etapie nie dawała się już odwrócić żadnymi konwencjonalnymi metodami. Można się było zastanawiać, dlaczego lekarze nie skierowali kobiety do Szpitala Pamięci Corazona wcześniej, skoro wiadomo było, że jej stan będzie się pogarszał, doprowadzając do przedwczesnej śmierci. Chyba że samą przypadłość zdiagnozowano dopiero co, jeśli objawy pojawiły się późno... Tak czy inaczej, pacjentka miała prawdziwe szczęście. Law usunął z jej mózgu i wszystkich pozostałych narządów uszkodzenia oraz całkowicie wyeliminował chorobę z jej organizmu.

Ostatnim dzisiaj był ciężki przypadek przewlekłej choroby obturacyjnej płuc z niewydolnością krążenia - znaczy się, ciężki dla pacjenta, nie dla niego. To był mężczyzna po sześćdziesiątce w schyłkowym stadium choroby, który nie mógł już funkcjonować bez butli z tlenem, a i to ledwo, ledwo. Law naprawił jego płuca i oskrzela i pozostało mu mieć nadzieję, że pogadanka Choppera naprawi także stosunek pacjenta do własnej kondycji, kiedy w tak cudowny sposób jego egzystencja została przedłużona. W przypadku ludzi, którzy na własne życzenie niszczyli sobie zdrowie szkodliwym trybem życia, empatia Lawa zwykle doznawała awaryjnego wyłączenia... ale gdyby miał się przejmować wszystkimi tymi, hmm... problematycznymi osobami, żeby powiedzieć w sposób dyplomatyczny, szybko by zwariował. Na szczęście nie od tego tutaj był, a jedynie od leczenia.

Zabiegi przebiegły bez zakłóceń i już za dziesięć jedenasta Law przebierał się w normalne codzienne ubranie. Kiedy jednak ruszył do windy, żeby udać się na psychiatrię, złapał go głód. No tak, wstał dzisiaj wcześniej, więc jego organizm, przyzwyczajony do jedzenia w konkretnych odstępach, domagał się już posiłku. Perspektywa jedzenia dopiero za godzinę była wyjątkowo nieprzyjemna i po krótkiej debacie z samym sobą - zajęła akurat tyle czasu, ile czekał na windę - postanowił zabrać lunch ze sobą na "siódemkę". Z założenia jedzenie przy chorych nie wchodziło w rachubę, jednak w przypadku Rosapelo relacja lekarz-pacjent cechowała się znacznie większą swobodą niż normalnie. Jeśli Law przyniesie jedzenie ze sobą, może uda mu się nakłonić chłopca, by wreszcie coś zjadł? O ile dobrze pamiętał, Rosapelo był na kroplówce już prawie dwa tygodnie...

Zabrał ze stołówki sałatkę, dwa onigiri i butelkę wody, konstatując przelotnie, że od kilku dni nie jadł normalnego lunchu. To był kolejny argument na to, żeby szybko przywrócić Rosapelo zdrowie, bo na razie każdą wolną chwilę spędzał na psychiatrii. I to z własnego wyboru, pomyślał, wywracając oczami.

W auli siódmego piętra natknął się na Clione, który obrzucił zawartość jego rąk sugestywnym spojrzeniem.

- A ty dokąd z tym bufetem?

- Pacjent, na którym stosujesz okłady ze mnie, zajmuje cały mój wolny czas, w związku z czym od kilku dni nie mam możliwości, żeby zjeść normalny lunch na stołówce - odpowiedział Law z przekąsem.

- W takim razie obiecuję ci, że jak już go wyleczysz, zabiorę cię na porządny lunch - odparł Clione. - Albo nawet na obiad do All Baratie.

- Obejdzie się - mruknął Law półgębkiem. - Znów będziesz mnie podrywać.

- Wypraszam sobie - odciął się psychiatra z udawanym oburzeniem. - Umówiliśmy się, że kończymy z takimi rzeczami... i mam ci przypomnieć na czyje życzenie? Jeśli o mnie chodzi, zamierzam dotrzymać tego postanowienia - zadeklarował stanowczym tonem. - Choć kupiłem ostatnio bardzo ładną sukienkę i fajnie byłoby ją wreszcie założyć na jakieś wyjście... - mruknął pod nosem i popatrzył niezobowiązująco w sufit.

Law zignorował go, choć miał przy tym niepokojące wrażenie, że oni dwaj jednak nie są w stanie odpuścić sobie tego rodzaju podtekstów we wzajemnych kontaktach. To by było tak, jakby po kilkunastu latach znajomości dwoje przyjaciół zaczęło się nazywać zupełnie innymi imionami... Ale, przypomniał sobie zaraz, wyznaczył tę granice, bo przecież czuł, że jest nie w porządku wobec Clione. Nie mógł po dwóch dniach rezygnować ze swojego postanowienia tylko dlatego, że stare zwyczaje wciąż przychodziły mu całkowicie naturalnie...

- W każdym razie dziś jem u Rosapelo - stwierdził. - Nie mogę?

- Możesz, możesz. A gdyby jeszcze udało ci się go nakłonić do jedzenia, byłoby już w ogóle świetnie - odparł Clione z uśmiechem.

- Tak też sobie właśnie pomyślałem - zapewnił go Law skwapliwie, by mimo wszystko nie wyjść na osobę, która przedkłada własny komfort nad dobro pacjenta.

Psychiatra litościwie nie skomentował, a w zamian powiedział:

- Słyszałem, że nawiązałeś z nim dzisiaj kontakt...? Jesteś w stanie się z nim porozumieć, tak?

- Odpowiada mi mrugnięciami.

- Po twoim wyjściu Mirva... pielęgniarka próbowała z nim "rozmawiać" w taki sam sposób - poinformował Clione - a potem i ja, ale zupełnie nie reagował. Nie, w ogóle na nas nie zwracał uwagi. Zerkał natomiast co jakiś czas na zegar, który przyniosłeś. Wygląda na to, że wciąż jesteś jedyną osobą, z którą chce pozostawać w kontakcie. Więc niestety będziesz musiał u nas jeszcze trochę pobyć - dodał współczująco.

- Wiesz, wydaje mi się, że to kwestia kilku dni - odparł Law. - Całkiem szybko wychodzi z tego odrętwienia.

Psychiatra poklepał go po plecach.

- A wszystko dzięki tobie - stwierdził serdecznym tonem. - Może to doświadczenie choć trochę zmieni twoje spojrzenie na pacjentów psychiatrycznych...

- Ej, teraz gadasz zupełnie jak Penguin.

- Serio? - zdziwił się Clione. - To chyba pierwszy raz w życiu... - mruknął.

- Czy ja źle traktuję twoich pacjentów? - spytał Law z urazą.

- Skąd ten pomysł? Oczywiście, że nie! Tylko jak na nich patrzysz, to masz minę, jakbyś uważał, że nie powinni istnieć - odparł psychiatra z promiennym uśmiechem.

- Co? Na pewno nie!

- Ale nie obawiaj się - powiedział Clione pocieszającym tonem. - Połowa ludzi nie zakłada, że najwybitniejszy lekarz na świecie mógłby tak myśleć, więc dochodzą do wniosku, że na pewno im się przywidziało...

Law ściągnął brwi.

- A druga połowa? - spytał.

- Cóż, druga połowa niewątpliwie uważa, że najwybitniejszy lekarz świata ma wszelkie prawo być aroganckim i zarozumiałym dupkiem, który o pacjenta dba tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

- Nienawidzę śniegu - odparł Law ponuro. - Poza tym jestem zdruzgotany twoją opinią i chcę, żebyś był tego świadom. A tak na serio... Nie mam problemu z przychodzeniem do niego. Prawda jest taka - zniżył głos - i wiesz o tym równie dobrze jak ja, że dwa tygodnie temu zachowałem się wobec niego jak skończony gnój, i mam paskudne uczucie, że poniekąd z mojego powodu popadł w taki stan. Teraz, kiedy już ochłonąłem, chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby to odwrócić i mu pomóc. Więc to nie jest tak, że odwiedzam go z przymusu, okej? - zaznaczył, bo wydawało mu się to ważne.

Psychiatra kiwnął głową.

- Okej. Dobrze to wiedzieć. Dzięki, że mi powiedziałeś.

- To nie traćmy więcej czasu na pogaduszki w korytarzu... bo jestem coraz bardziej głodny.

Clione uśmiechnął się krzywo i otworzył drzwi na oddział.

- Pomyśl nad tym obiadem w All Baratie.

- Pomyślę - mruknął Law. - A, jeszcze jedno. Próbujcie z nim nawiązywać kontakt. Jestem pewny, że w którymś momencie się to uda. Myślę, że on jest do jakiegoś stopnia świadomy innych ludzi i generalnie swojego otoczenia. Prędzej czy później "zaskoczy".

- Spokojna głowa, będziemy próbować - obiecał psychiatra, zatrzymując się przed dyżurką pielęgniarek. - Dzięki.

Law kiwnął głową i ruszył w stronę pokoju Rosapelo, w którym tym razem dostrzegł inną pielęgniarkę - Mirva prawdopodobnie poszła coś zjeść. Ledwo przekroczył próg, dostrzegł wpatrzone w siebie niebieskie oczy. Uśmiechnął się. Czas reakcji pacjenta znów uległ skróceniu.

- Witaj ponownie - powiedział, podchodząc do łóżka i siadając na "swoim" krześle po prawej stronie chłopca. Rosapelo śledził go wzrokiem. - Przyniosłem sobie jedzenie. Nie będzie ci chyba przeszkadzać, że będę jadł...? - Położył prowiant na stoliku. - A właściwie... - Pod wpływem impulsu przesunął jedno onigiri na przykrycie, zaraz koło ręki chłopca. - Może byś zjadł ze mną? - zaproponował.

Rosapelo nie poruszył się, wciąż wpatrywał się w niego bez wyrazu. Przekąska nie wzbudziła jego zainteresowania, ale Law właściwie tego nie oczekiwał, jeszcze nie teraz. W gruncie rzeczy wiedział, że zupa mleczna byłaby lepszym pomysłem...

- Dobrze by było, gdybyś zaczął jeść. Wiesz, ja bym nie wytrzymał dwóch tygodni bez jedzenia... Mdli mnie na samą myśl - stwierdził, otwierając sałatkę. - Co tu dzisiaj mamy... Sałatka z tuńczykiem, nienajgorzej... Lubisz ryby, Pelo?

Mrugnięcie.

- To dobrze, bo ryby są zdrowe, w każdym razie większość z nich. A co jeszcze lubisz? - Zaczął wymieniać różne rodzaje żywności, na każdy dostając odpowiedź twierdzącą. - Nie żartuj? Wszystko ci smakuje? - Mrugnięcie. - Nawet umeboshi? - Brak reakcji. - Ale wiesz, co to jest umeboshi? - Mrugnięcie. - No popatrz, ja też nie znoszę umeboshi, tośmy się dobrali...

Zajął się sałatką, popijając wodą z butelki.

- Może zrobić doktorowi kawę albo herbatę? - zaproponowała pielęgniarka... tym razem, według identyfikatora, Calla.

- Nie obrażę się na zieloną herbatę - mruknął Law. - Dzięki.

Calla wstała i wyszła, a Law kontynuował posiłek i rozmowę..

- Wiesz, Pelo, mamy tutaj na Raftel najlepszą restaurację na świecie. All Baratie, słyszałeś o niej? Nie? Ale o Królu Piratów słyszałeś, prawda? No, to szef All Baratie, Sanji, kiedyś był osobistym kucharzem Króla Piratów i już wtedy zdobył światową sławę. Jego posiłki są palce lizać, jestem pewien, że nigdy czegoś podobnego nie jadłeś. Ja nigdy czegoś podobnego nie jadłem... - Przez chwilę, w przerwach pomiędzy kęsami sałatki, opowiadał o cudownościach, które potrafił wyczarować dawny kucharz okrętowy Słomkowych, a także o tych zupełnie pospolitych potrawach, które Sanji umiał przyrządzić tak, że człowiek miał wrażenie, jakby jadł coś do tej pory nieznanego. - Gdybyś chciał, moglibyśmy się tam kiedyś wybrać na obiad, jak już staniesz na nogi. Co ty na to?

Brak reakcji - czyli odpowiedź odmowna... Law poczuł rozczarowanie - podszyte świadomością, że nie powinien się był spodziewać niczego innego.

- Nie masz ochoty? - mruknął, odstawiając puste już opakowanie na stolik, a potem, bez namysłu, dodał: - Aż tak mnie nie znosisz?

Znów brak reakcji. Law ściągnął brwi.

- To teraz sam nie wiem... - przyznał, po czym spytał ciszej: - Wciąż masz mi za złe to, co wtedy powiedziałem? Nawet jeśli od dwóch dni próbuję cię przekonać, że wcale tak nie myślę...?

Ponownie brak reakcji. No, tym razem zadał dwa pytania, więc nic dziwnego, że nie doczekał żadnej odpowiedzi.

- Dobra, sam się zakręciłem, przepraszam... - wymamrotał. - Teraz będę zadawać łatwiejsze pytania. Czy w ogóle chcesz o tym porozmawiać, Pelo?

Mrugnięcie. Law uśmiechnął się lekko, czując przyjemne łaskotanie w piersi. To był dobry początek.

- Cieszę się. To może zacznijmy od najbardziej podstawowych kwestii... Boisz się mnie? - spytał.

Rosapelo nie mrugnął, a Law zdziwił się, jak wielką napełniło go to ulgą.

- Dziękuję... - mruknął. - Może to głupie z mojej strony, ale nie byłem tego pewien. A czy...

Urwał. Pytanie, które chciał zadać, nagle stanęło mu w gardle. Zacisnął usta i uciekł spojrzeniem... zaraz jednak ponownie popatrzył na chłopca. Wydawało mu się, że na czole Rosapelo mignęła zmarszczka, jednak stało się to tak szybko, że nie mógł być pewny. Złapał za butelkę z wodą i wypił jej zawartość do końca.

Chłopiec wciąż wpatrywał się w niego uważnym wzrokiem i Law był przekonany, że czeka na jego pytanie. Zganił się w duchu. Co on robi? Miał utrzymywać i rozwijać kontakt z Rosapelo; siedzenie w milczeniu było kompletnie bez sensu, poza tym... Im dłużej będzie zwlekać, tym trudniej będzie podjąć temat. Skoro już wiedział, że chce znać odpowiedź, nie mógł być na tyle tchórzem, by nie zadać pytania.

- Pelo, nienawidzisz mnie? - zmusił się, by to powiedzieć, a potem spędził trzy sekundy w lodowatym strachu, że odpowiedź będzie twierdząca.

Rosapelo jednak nie mrugnął także i tym razem. Law powoli wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze. Uczucie ulgi wezbrało w jego piersi... ale w następnym momencie zamroziło je paskudne podejrzenie, że chłopiec nie jest z nim szczery. Jego palce zacisnęły się na materiale spodni, kiedy usiłował jakoś zrozumieć ten paradoks.

Czy tak bardzo nienawidził samego siebie, by oczekiwać ze strony innych tylko takich uczuć? Czy tak bardzo wyrzucał sobie błędy, by automatycznie negować możliwość wybaczenia ich? Czy naprawdę uważał, że nie zasługuje ze strony Rosapelo na nic więcej poza niechęcią?

Jednak nawet jeśli to była prawda, której się obawiał i na którą siebie skazywał... to zdał sobie sprawę, że nie chce tego. Nie chciał, by Rosapelo go nienawidził. Może to była hipokryzja z jego strony. Może też przez kilkanaście ostatnich lat odzwyczaił się od tego uczucia: bycia obiektem nienawiści. Czy nie dlatego przypadkiem założył ten szpital i stał się lekarzem-cudotwórcą: by zagłuszyć poczucie, że tak naprawdę nie zasługuje na nic innego niż pogarda...?

Jedna myśl przystopowała go na tej spirali samooskarżeń, która mogła go ściągnąć na sam dół: był nie w porządku wobec Rosapelo, jeśli poprzez pryzmat własnych odczuć posądzał go o podobne. Nawet jeśli on sam był pokręconym człowiekiem, nie wolno mu było zakładać, że inni też tak mają.

- Naprawdę, Pelo? - szepnął, wpatrując się w niebieskie oczy. - Nie nienawidzisz mnie?

Mrugnięcie. Potwierdzenie.

Cóż mógł zrobić innego, jak tylko w to uwierzyć? Przecież nie chciał żyć z poczuciem, że jest darzony niechęcią przez tego chłopca. Spróbował się uśmiechnąć, choć wiedział, że wypadło to blado.

- Kiedyś będziesz mi to musiał powiedzieć słowami - mruknął, a potem potarł twarz obiema rękami.

Weszła Mirva - z kubkiem, z którego unosił się znajomy zapach. Szpital używał na co dzień jednego rodzaju zielonej herbaty - sproszkowanej, którą zalewało się praktycznie wrzątkiem - choć na stołówce można było dostać ich więcej. Law wziął kubek i pociągnął łyk gorącego napoju. Rosapelo nie odrywał od niego wzroku i tak patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę.

Czy chłopiec naprawdę mu wybaczył? Tak po prostu? Przecież Law go skrzywdził - i to w momencie, gdy Rosapelo potrzebował wsparcia, nie niechęci... Czy tak niewiele wystarczyło, by postanowił, że tamto wydarzenie należało do przeszłości? Jakkolwiek było, Law wiedział, że powinien się cieszyć... pokornie przyjąć to, co mu dawano, nawet jeśli jednocześnie w piersi gniotło go uczucie, którego nie potrafił do końca zinterpretować. Raz jeszcze doszedł do wniosku, że nie chce być obiektem niechęci, nie z jego strony. Świadomość, że Rosapelo mógłby go nienawidzić, była potwornie przykra...

"Nie chciałem, żebyś mnie nienawidził" - te słowa przyszły mu zupełnie nagle na pamięć, ściskając za serce. Otworzył szerzej oczy, a potem zacisnął wargi w cienką linię i odstawił kubek na stolik obok, bo bał się, że zaraz go strzaska, gdy ze wzburzenia zaczęły mu drżeć ręce.

Czy tak... Czy właśnie tak czuł się Cora-san przez cały ten czas, jaki ze sobą spędzili? To była zupełnie inna sytuacja, powiedział sobie zaraz, zupełnie inna... ale jakie to miało znaczenie? W przeciwieństwie do Rosapelo, Law okazywał swoją niechęć nieustannie. Naprawdę go nie znosił, naprawdę nie chciał z nim być... A jeśli Cora-san czuł się winny - z tego powodu, że porwał go w podróż i zmusił do przechodzenia przez szpitalne piekło...? Może czuł się winny także zatajenia przed nim prawdy o sobie? A Law swoim zachowaniem ponad wszelką wątpliwość dał mu do zrozumienia, jak bardzo go nienawidzi... Cora-san spędził pół roku z dzieciakiem, którego zapiekłej awersji był stuprocentowo pewny - i wciąż nie zrezygnował z chęci pomocy mu.

Law przypomniał sobie tamten uśmiech, którym jego opiekun odpowiedział mu, gdy nazwał go pierwszy raz "Cora-san". Przypomniał sobie poprzedzającą tamto zdarzenie noc, gdy usłyszał słowa, których nie powinien był słyszeć, a które pozwoliły mu uwierzyć, że jednak jest na świecie ktoś, komu na nim zależy i kto jeszcze traktuje go jak człowieka. Tamte słowa roztopiły lód wokół jego serca, przypominając jemu samemu o tym człowieczeństwie, którego - wydawało mu się - wyrzekł się był na zawsze... Cora-san mu współczuł i tylko tyle było trzeba, by Law wybaczył mu wszystko, choć tak naprawdę wiedział, że wyzbył się nienawiści do niego już wcześniej, gdzieś na przestrzeni tamtych sześciu miesięcy wspólnego podróżowania.

Podejrzewał jednak, że Cora-san do samego końca pozostał niepewny, do samego końca nie wierzył w to, że Law jednak nie żywił do niego niechęci... a mimo to w żadnej chwili nie zawrócił z obranej drogi. Postanowił go ocalić bez względu na własny interes - także bez względu na to, jak Law o nim myślał. Gdyby tylko Law powiedział mu, jak było naprawdę... Gdyby zdołał odpowiedzieć na tamto wyznanie... wówczas Cora-san nie musiałby odchodzić z poczuciem, że...

- Doktorze Law...? - łagodny głos Mirvy wdarł się w jego myśli.

Odjął rękę od oczu i spojrzał na nią, a potem popatrzył na Rosapelo. Pokręcił głową.

- Przepraszam, coś sobie przypomniałem... - mruknął, usiłując się pozbierać z tego nagłego rozkojarzenia i wrócić do chwili obecnej.

Przesunął się na brzeg krzesła i oparł łokcie na kolanach. Nieznośny ciężar wciąż kładł się na jego piersi - to była jedna z tych chwil, w których czuł się jak najmarniejszy człowiek na świecie i nie pojmował, co kierowało Corazonem, kiedy zrobił to, co zrobił - ale spróbował nie zwracać na to uwagi. Jego własne odczucia nie miały tutaj znaczenia... a mimo to raz jeszcze poprosił:

- Powiedz mi to kiedyś słowami... dobrze, Pelo? - choć nie miał pojęcia, czy to cokolwiek zmieni.

Chłopiec nie odpowiedział... ale przynajmniej nie odmówił i w tym Law postanowił upatrywać nadzieję. Trzeba jednak było zmienić temat... nastrój... Nie przyszedł tutaj, by pogrążać się w samoanalizach, tylko żeby pomóc pacjentowi. Spojrzał na zegar: była za kwadrans dwunasta.

- Mam jeszcze piętnaście minut - powiedział, wracając wzrokiem do Rosapelo. - O czym jeszcze pogadamy? Wcześniej rozmawialiśmy o tym, że fajnie by było pójść do All Baratie na obiad... Ach, zostały nam jeszcze onigiri. Zjem swoje teraz, a ty? Tam leży - rzucił od niechcenia, wskazując na opakowaną w folię ryżową kulkę na przykryciu.

W jego przypadku przygnębienie nie było wystarczającym powodem - choć oczywiście jego stan daleki był od depresji chłopca - by rezygnować z jedzenia... Poza tym naprawdę lubił onigiri. Wziął ze stolika własną przekąskę, odwinął celofan i powąchał.

- Chyba znów tuńczyk, mam dzisiaj szczęście...

Odgryzł kawałek, a potem drugi. Rosapelo patrzył na jego konsumpcję bacznym spojrzeniem niebieskich oczu, a Law miał nadzieję, że ten widok może choć trochę pobudzi jego apetyt - bo nawet "trochę" byłoby tutaj ogromną i znaczącą zmianą.

- Onigiri to jeden z moich absolutnych faworytów, jeśli chodzi o jedzenie - oświadczył, a potem popił herbaty. Zapatrzył się na ryżową kulkę w swoich palcach. - Wiesz, nie sądzę, by na świecie istniało wiele rzeczy, które byłyby jeszcze bardziej doskonałe... Swoją drogą te na Raftel są naprawdę świetne. Mamy regularną dostawę najlepszego ryżu z Wano, zaś tutejsze ryby... Cóż, biorąc pod uwagę, że All Blue jest niemal za rogiem, człowiek może być pewnym jakości. Naprawdę powinieneś zjeść... albo chociaż spróbować - zachęcił, po czym ponownie wgryzł się w przekąskę, by wkrótce pochłonąć ją całą.

Dłoń Rosapelo drgnęła na przykryciu, sprawiając, że serce Lawa podskoczyło. Nie dał tego po sobie poznać, tylko jak gdyby nigdy nic zlizał ziarnka ryżu z palców i znów popił herbaty. Ponad kubkiem wpatrywał się uważnie, jak ręka chłopca powoli przesuwa się w bok, by wkrótce natrafić na onigiri. Rosapelo spuścił wzrok i popatrzył na przekąskę, a potem usiłował ją złapać, jednak wyglądało na to, że nie ma wystarczająco siły.

Law wyciągnął dłoń w jego stronę, a kiedy chłopiec nie zareagował, zgiął jego rękę w łokciu, włożył w palce onigiri i przytrzymał tak, żeby Rosapelo miał dobry widok.

- Wygląda na to, że jesteś po chorobie osłabiony. Tym bardziej powinieneś zacząć jeść - powiedział poważnym tonem. - Pamiętasz, jak długo tu leżysz, Pelo? Dwa tygodnie. Najwyższa pora, żebyś zaczął wracać do zdrowia, nie sądzisz?

Chłopiec odwrócił głowę do okna i spróbował wyszarpnąć rękę z jego uścisku, choć w jego kondycji było to jedynie słabym drgnięciem. Law pozwolił jego dłoni opaść z powrotem na przykrycie i położył onigiri tam gdzie wcześniej.

- Byłoby dobrze, gdybyś zaczął jeść - powtórzył. - Bo będziesz dalej tracić siły, aż wreszcie nie dasz rady nawet kręcić szyją... ani nawet otworzyć oczu. A może... - Zmarszczył brwi, gdy objawił mu się niespodziewany pomysł. - Może cię nakarmię, gdy przyjdę następnym razem...?

Rosapelo znów na niego spojrzał i tym razem wydawało się Lawowi, że widzi w jego wzroku zaskoczenie, może nawet oburzenie... ale, oczywiście, najpewniej tylko je sobie wyobraził, raz jeszcze nieświadomie przypisując chłopcu własne reakcje... Uśmiechnął się, choć tak naprawdę był porządnie zdenerwowany.

- O drugiej. Za dwie godziny - powiedział, przywołując swój najbardziej pogodny ton. - Zupa mleczna dobrze ci zrobi. Chciałbym cię już odłączyć od tej kroplówki... A jak nabierzesz sił, będziesz mógł zjeść onigiri, to dobry plan, nie sądzisz?

Rosapelo prawdopodobnie nie sądził, choć mogło być tak, że brak mrugnięcia wynikał z jego osłupienia, tego Law nie wiedział. On sam wciąż był zaskoczony własnymi słowami, choć - jak zaraz doszedł do wniosku - nie było w nich nic głupiego. Chłopiec naprawdę potrzebował porządnego jedzenia, a skoro Law jako jedyny miał z nim kontakt, dlaczego nie miałby spróbować go nakarmić? Czy miał coś do stracenia?

- Dobra, to ja znikam - stwierdził, wstając i poniekąd z ulgą witając możliwość ucieczki, gdy Rosapelo nie przestawał przewiercać go na wylot spojrzeniem. - Będę o czternastej. Mirva, zajmiesz się załatwieniem posiłku ze stołówki?

- Oczywiście - zapewniła pielęgniarka, a oczy jej błyszczały.

Law nie wątpił, że bardzo chciała zobaczyć, jak będzie karmił Rosapelo. Westchnął w duchu, wychodząc. Cóż, najwyżej talerz z jedzeniem wyląduje na jego głowie... Chociaż, uświadomił sobie z miejsca, gdyby tak się stało, byłoby to dużym plusem. Niestety, o to właśnie chodziło, że chłopiec nie miał dość sił, by coś takiego zrobić.

Wizja tego, co czekało go po drugiej, sprawiła, że ciężko mu było się skupić na konsultacji - karmienie chorego chłopca napełniało go większym przerażeniem niż jakikolwiek zabieg medyczny, którego mógłby się podjąć - i kiedy stażysta z chirurgii przestawił mu przypadek swojego chorego, zdołał odpowiedzieć zupełnie nie na temat, wywołując u obecnych skonsternowane spojrzenia. Tylko znajomy specjalizant z psychiatrii nie stracił pewności siebie, a w zamian szepnął teatralnie z tylnego rzędu:

- Dyrektorze, dyrektorze...! On nie pytał o wycięcie polipów jelita grubego, tylko migdałków podniebiennych...!

Law zogniskował na nim spojrzenie, przywołując swoją wypowiedź, a w niej opisaną drogę dostępu do operowanej części, i miał ochotę się zarumienić.

- Dziękuję, doktorze Antero - mruknął. - Cieszy mnie, że doktor uważa także przy omawianiu przypadków chirurgicznych.

- Przyznaję, że chirurgia była moją drugą opcją, gdy decydowałem się na specjalizację - wyjawił lekarz z dumą, na co Lawa przeszły ciarki.

- Myślę, że doktor dokonał jednak słusznego wyboru - rzucił z umiarkowaną pochwałą.

Osobiście uważał, że chirurdzy i psychiatrzy to były dwa ekstrema w medycynie, i nie wyobrażał sobie pomiędzy nimi żadnych sensownych powiązań. Nie miał nawet pojęcia, dlaczego specjalizant z psychiatrii uczestniczył z takim zaangażowaniem w tych konsultacjach, skoro było pewne, że akurat od Lawa niczego się nie nauczy. Prawdopodobnie przychodził tutaj na przeszpiegi dla Clione... albo kierowała nim jakaś inna, równie dziwna motywacja, bo z psychiatrami nigdy nie było wiadomo.

- W każdym razie dziękuję za zwrócenie mi uwagi. I przepraszam wszystkich za zagapienie. Mam, hmm, chwilowo przypadek pacjenta, który trochę za bardzo zajmuje moje myśli - wyjaśnił, dochodząc do wniosku, że w gruncie rzeczy powiedział prawdę. - Wracając do tematu... Doktorze Bortelli, polipy jelita grubego można usunąć metodą...

Podejrzewał, że ta scena zostanie szpitalną anegdotą, w którą przynajmniej połowa pracowników nie będzie chciała uwierzyć, ale nie przejmował się tym tak, jak powinien. Koniec końców, jak powiedział Clione zaledwie dzisiaj, był najwybitniejszym lekarzem na świecie i z tego jednego powodu wybaczano mu absolutnie wszystko. O drugiej wrócił na "siódemkę", tym razem bez entuzjazmu, który towarzyszył jego wcześniejszym wizytom. Podjął jednak decyzję i nie zamierzał się od niej odwracać... choć wciąż obawiał się, że karmienie chłopca może skończyć się czymś gorszym niż narobienie sobie wstydu przed kolegami.

W pokoju Rosapelo zastał talerz z zupą mleczną, który pachniał... cóż, jak zupa mleczna. Stał na stoliku, zupełnie ignorowany przez pacjenta, który ponownie skupił całą swoją uwagę na Lawie. Onigiri leżało tam, gdzie zostało zostawione.

- Jestem już, Pelo - powiedział Law, siadając na krześle i robiąc wszystko, by ukryć swoje zdenerwowanie, które ponownie podskoczyło w rejony wartości ledwo akceptowalnych.

Najlepiej było mieć to wszystko z głowy... Zerknął na Mirvę, która siedziała po drugiej stronie łóżka i przyglądała się im obu z zaangażowanym uśmiechem. Stłumił westchnienie. Nie mógł przecież powiedzieć jej, by sobie poszła... Ponownie popatrzył na chłopca.

- To jak? Zaczynamy twój posiłek? - spytał w zamierzeniu pogodnie.

Rosapelo ani drgnął, nie uczyniły tego także jego rzęsy - wciąż wpatrywał się w niego spojrzeniem, które Law interpretował jako absolutnie odmawiające. Mimo to, modląc się w duchu, by jego ręce nie drżały, Law wziął ze stolika talerz i nabrał pełną łyżkę pokarmu. Talerz był ciepły, ale nie parzył, więc ocenił, że temperatura jest w sam raz. Skupił wzrok na chłopcu.

- Wiesz, mam do zupy mlecznej pewien sentyment - rzucił, pragnąc nieco rozładować atmosferę. - Kiedy miałem bodaj osiem lat, zachorowałem na mononukleozę. To taka paskudna choroba zakaźna, która atakuje między innymi migdałki podniebienne. Gardło bolało mnie tak okropnie, że przez kilka dni nie byłem w stanie nic jeść. Nie mogłem nawet pić i właściwie samo oddychanie sprawiało mi ból. Kiedy leczenie wreszcie zaczęło skutkować i ból zaczął się powoli zmniejszać, to właśnie zupa mleczna była pierwszym jedzeniem, jakie mogłem przełknąć. Uwierz mi, w tamtym momencie smakowała mi jak mało co... - mruknął. - No, to teraz twoja kolej.

Przysunął łyżkę do ust chłopca, który jednak przekręcił głowę w stronę okna. Law po raz kolejny stłumił westchnienie. Wyglądało na to, że jednak nic z tego... Cofnął talerz na kolana i włożył do niego z powrotem łyżkę.

- Pelo... Nie będę cię karmił na siłę - powiedział cicho. - Bardzo bym jednak chciał, żebyś zjadł. Kiedy mówiłem ci, że wkrótce osłabniesz tak, że nie będziesz w stanie nawet ruszyć głową, to nie kłamałem. My lekarze nie kłamiemy w takich sprawach - zaznaczył. - Podejrzewam, że tobie jest wszystko jedno, ale... ja naprawdę pragnę, żebyś wrócił do zdrowia. To nie w porządku, kiedy taki dzieciak jak ty... - Urwał, kiedy kolejne wspomnienie przyszło mu na pamięć. - To zbyt smutne... - powiedział głucho, jakby powtarzał usłyszane kiedyś słowa.

To było zbyt smutne. Nie chciał poddawać się smutkowi, nie chciał rezygnować z walki... Co mógł jednak zrobić? Jak mógł wpłynąć na tego chłopca... jak przywrócić mu wolę życia? Czy słowa mogły tutaj wystarczyć? Czy były słowa, które mogły sprawić, by Rosapelo znów chciał żyć? Och, z pewnością były... tyle że Trafalgar Law nie był odpowiednią osobą, by je powiedzieć, bo to nie jego chłopiec potrzebował.

Ale - zmusił się do dalszej refleksji - był jedynym człowiekiem, z którym Rosapelo utrzymywał kontakt, świadomie i z własnej woli. Cokolwiek kierowało chłopcem, tego Law nie ogarniał, jednak nie zmieniało to faktu, że jeśli ktoś mógł tutaj cokolwiek zdziałać, to tylko on. Nie wolno mu było się poddawać. Przecież już tyle osiągnął, i to zaledwie w dwa dni...!

- Pelo, pamiętasz, co ci powiedziałem wcześniej? - spróbował raz jeszcze. - Że tańczyłbym z radości, gdybyś poczuł się lepiej? To też była prawda. Zależy mi na tym, żebyś wrócił do zdrowia. Ciężko mi patrzeć na twoje niedomaganie - powiedział szczerze, z powagą. - Wspominałem ci wczoraj o tej śmiertelnej chorobie, na którą zapadłem, kiedy byłem trochę młodszy od ciebie... Wtedy ktoś, po kim nigdy bym się tego nie spodziewał, wypowiedział właśnie takie słowa: "To zbyt smutne, kiedy mówisz, że umrzesz"... okazał mi współczucie.

Zacisnął lekko palce na brzegu talerza. Nigdy nikomu o tym nie mówił... ale teraz wydawało się odpowiednim momentem. Rosapelo nie potrzebował jego doświadczenia lekarza, tylko człowieka. Law mógł mu pomóc nie dzięki temu, kim był, ale co sam otrzymał, gdy kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji. Teraz była właściwa chwila, by się tym podzielić.

- Tamte słowa mnie zmieniły... pomogły mi... Sprawiły, że poczułem, że nie jestem sam na świecie... że jest ktoś, kto się mną przejmuje. Ty też nie jesteś sam na świecie, bo... bo ja się tobą przejmuję. - Znów milczał przez chwilę, choć w uszach mu szumiało od przepływu krwi. - Wiem, że to nie mnie potrzebujesz, ale przecież... słuchasz mnie, widzisz mnie i odpowiadasz mi. Nie poddałeś się tak zupełnie, nie odsunąłeś się tak całkowicie. Nie wyrzuciłeś mnie ze swojego świata. Myślę, że to, co mówię, ma dla ciebie znaczenie... prawda? Dlatego... Nie będę cię karmił na siłę, nie mam takiego zamiaru... ale może jednak zgodzisz się choć trochę zjeść? Nie zrobisz tego dla mnie...? Pelo...?

Nastolatek wciąż leżał odwrócony twarzą do okna, jakby podziwiał rozciągający się za nim widok, ale Law był dziwnie pewny, że chłopiec, tak samo jak on, ledwo widzi migotanie słońca na morskich falach i szybujące w powietrzu mewy. Jego serce biło szybko, gdy czekał na odpowiedź Rosapelo, na reakcję, jakąkolwiek... a w miarę jak mijały kolejne sekundy, malała w nim nadzieja i ogarniało zimne rozczarowanie. Jednak słowa nie miały żadnej mocy sprawczej... Słowa Corazona mogły odmienić świat małego chłopca, ale jego własne pozbawione były takiej siły. Była to gorzka świadomość - ale czy mógł spodziewać się czegoś innego...? Och, spodziewał się, naprawdę się spodziewał - gdyby było inaczej, nie odczuwałby teraz takiego przygnębienia - ale jednak na oczywiste rzeczy nie mógł nic poradzić... Nie był Corazonem, był tylko Trafalgarem Lawem.

- Przepraszam, że nalegałem - powiedział cicho, starając się ukryć swoje uczucia. Rosapelo nie potrzebował jego rozgoryczenia, a Law już dawno postanowił sobie, że nigdy więcej nie skieruje na niego żadnych negatywnych emocji. - Zrobimy to, kiedy sam będziesz miał ochotę - dodał i uniósł talerz z kolan, by postawić go na stolik.

W tym samym momencie Rosapelo ponownie odwrócił głowę i na niego spojrzał. Potem skupił wzrok na talerzu, który Law wciąż trzymał w rękach, zanim znów popatrzył mu w oczy. Law przełknął, gdy nagła emocja ścisnęła go za serce.

- Chcesz... - Odchrząknął. - Jednak chcesz zjeść...? - spytał cicho, tak naprawdę nie wierząc w to, co widzi.

Mrugnięcie.

Law wpatrywał się w niebieskie oczy, nagle niezdolny się ruszyć czy cokolwiek powiedzieć. Miał wrażenie, że wszystko zniknęło - została tylko wychudzona, blada twarz chłopca z tymi oczami, które wydawały się świdrować go na wylot. Pomyślał, że nigdy wcześniej nie był tak świadomy istnienia drugiego człowieka... i tego, jak wielkie znaczenie ma to istnienie dla niego samego. Tysiące idei zalały jego umysł, jednak silniejsze od nich było uczucie, które w nim wezbrało - uczucie, któremu nie było bardzo daleko do szczęścia.

Przez trzynaście lat nie zdarzyło się, by czuł się w ten sposób z powodu wyleczenia pacjenta. Może medycyna nie była po to, by napełniać szczęściem. Może można go było doświadczyć, robiąc inne rzeczy.

- Doktorze Law...?

Głos Mirvy po raz drugi dzisiaj sprowadził go na ziemię. Ponownie skupił wzrok na błękitnych oczach Rosapelo, odwzajemniając ich intensywne spojrzenie. Zniknął cały smutek, całe przygnębienie i rozczarowanie, a z piersi podniósł się ten dławiący ciężar. Było mu lekko na sercu. Uśmiechnął się i przytknął łyżkę do bladych warg chłopca; jego ręka drżała tylko odrobinę.

Kiedy skończyli - chłopiec zjadł prawie wszystko, co było na talerzu - skomentował w swoim stylu:

- Myślę, że jak na pierwszy raz, udało się nam doskonale - i wydawało mu się, że wzrok Rosapelo mówi, że jest tego samego zdania.



rozdział 16 | główna | rozdział 18