Law sam nie mógł do końca uwierzyć, że udało mu się namówić Rosapelo do jedzenia - i to nie tylko raz, ale nawet dwa. Pod wieczór, kiedy już przyjął nowych pacjentów, postanowił złożyć chłopcu zupełnie nieplanowaną wizytę - ku jego radości Rosapelo nie spał - i skończyło się na konsumpcji onigiri, które zostało od obiadu. Właściwie Law ponownie musiał go nakarmić, niemniej jednak pacjent zajadał niemal z entuzjazmem... a przynajmniej tak Law zdecydował się zinterpretować fakt, że chłopiec spożył całą ryżową kulkę z łososiem bez protestów. Ponieważ Lawa czekała jeszcze góra roboty papierkowej wraz z przygotowaniem się do jutrzejszych zabiegów, szybko się pożegnał i obiecał przyjść rano przed ósmą. Rzeczywistość jednak niecnie pokrzyżowała mu plany. Następnego dnia, kiedy Law akurat kończył o właściwej porze poranne zabiegi - znów wstał był po trzeciej - jego osobisty ślimakofon wyemitował sygnał alarmowy oznaczający, że Law jest gdzieś natychmiast potrzebny. Innymi słowy chodziło o ratowanie życia. Wraz z sygnałem przyszła dokładna lokalizacja - tym razem druga sala na bloku operacyjnym chirurgii. Takie sygnały zdarzały się kilka razy do roku i w praktyce oznaczały, że Law rzucał to, czym w danej chwili się zajmował, i przy pomocy ROOMu teleportował się we wskazane miejsce. Za wezwaniem z sali operacyjnej przeważnie stało nagłe zatrzymanie akcji serca z asystolią w wyniku narkozy czy jako powikłanie samego zabiegu. - Mężczyzna lat dwadzieścia sześć - poinformował Uni, kiedy Law zjawił się przy stole operacyjnym i zawęził sferę działania Ope Ope no Mi do samego pacjenta. Ordynator chirurgii wyglądał, jakby wpadł na salę dwie sekundy przed Lawem. - Martwicze zapalenie trzustki. Nagły rozległy krwotok w trakcie planowego zabiegu, zatrzymanie akcji serca w wyniku wstrząsu, asystole. Law za pomocą diabelskiego owocu sięgnął w głąb klatki piersiowej pacjenta i rozpoczął bezpośredni masaż serca, jednocześnie usiłując zlokalizować źródło krwotoku. Transfuzję już podłączono, jednak nie będzie ona mieć żadnego sensu, jeśli nie zatrzyma się krwawienia. Nieważne jednak jak dokładnie szukał, nie widział, by którakolwiek z większych tętnic została uszkodzona - wyglądało na to, że krwawiły niewielkie naczynia - co musiało oznaczać dysfunkcję krzepnięcia. W takim wypadku... - Podać koncentrat protrombinowy i witaminę K dożylnie - zalecił, nie przerywając masażu. - A potem transfuzję płytek. Personel szybko wziął się za wypełnianie jego poleceń. Law usiłował pozamykać wszystkie krwawiące naczynia, ponieważ jednak w grę wchodziła ich ogromna ilość, w dodatku o mikroskopijnej średnicy, było to jedynie działanie wspomagające. - Dysfunkcja płytek? - spytał Uni, a potem popatrzył po obu chirurgach, zanim jego wzrok pomknął do anestezjologa. - Szlag. Law kiwnął głową i nic nie powiedział, tylko dalej prowadził masaż, utrzymując przepływ utlenowanej krwi do mózgu oraz samego mięśnia sercowego. Dysfunkcji płytek nie dawało się wykryć w rutynowych badaniach przedoperacyjnych, choć jeśli w grę wchodziło wrodzone schorzenie, wówczas chorzy przeważnie o nim wiedzieli, zanim trafili pod nóż chirurga. Ten człowiek tutaj był młody, prawdopodobnie w pełni sprawny i bez żadnych przewlekłych chorób, Law zakładał więc, że chirurg odpowiedzialny za jego leczenie nie miał powodów, by podejrzewać taką przypadłość. Podłączono transfuzję płytek i krwotok wreszcie ustał, zaś przetaczana krew szybko wypełniła naczynia pacjenta. Law wywołał elektryczną aktywność w węźle zatokowo-przedsionkowym, doprowadzając do wznowienia akcji serca. - To może ja się już zajmę tą trzustką, okej? - rzucił do chirurgów, którzy wcześniej przeprowadzali zabieg. Oczywiście uzyskał od nich pozwolenie. Po prawdzie wyglądali, jakby nie wiedzieli, gdzie oczy podziać, nawet jeśli Law nie zamierzał ich o nich winić. Wiedział, że każdy lekarz ma skłonność do wyrzucania sobie wszystkich możliwych rzeczy, nawet jeśli tak naprawdę nie zrobił nic złego. Zabiegi na trzustce, z powodu jej lokalizacji, były na tyle ryzykowne, że Law nie dziwił się, że chorego wysłano na Raftel, nawet jeśli sama choroba nie wymagała leczenia za pomocą Ope Ope no Mi... Znaczy się, nie wymagała w normalnych okolicznościach. Po prostu chirurgia - tak jak i pozostałe dziedziny medyczne - stały w Szpitalu Pamięci Corazona na najwyższym poziomie. Law podejrzewał, że pacjent pochodzi z którejś z okolicznych wysp, a lokalni chirurdzy nie odważyli się go operować u siebie... Samo martwicze zapalenie trzustki było paskudnym schorzeniem, jednak dla diabelskiego owocu Lawa nie było rzeczy niemożliwych. Usunął wszystkie zmiany chorobowe i jako bonus odbudował miąższ organu. Później będzie można jeszcze przeprowadzić diagnostykę tej dysfunkcji płytek - czy była wrodzona, czy jednak coś ją wywołało. Opcja, że pacjent tydzień wcześniej po prostu najadł się aspiryny celem złagodzenia swoich dolegliwości i zupełnie zapomniał o tym powiedzieć lekarzowi leczącemu, była jedną z bardziej prawdopodobnych. - Chyba wszystko w porządku - stwierdził po zakończeniu zabiegu. Spojrzał na monitor, który wskazywał, że wszystkie funkcje życiowe mężczyzny są w normie. - Możecie go zamknąć. Tak w ogóle... - Popatrzył po chirurgach. - Który z was jest lekarzem prowadzącym? Proszę udzielić pacjentowi moraliza... znaczy się, edukacyjnej pogadanki na temat zdrowego trybu życia, a zwłaszcza spożycia alkoholu. Myślę, że nie zaszkodzi porządny opis tego, co tu się dzisiaj wydarzyło... innymi słowy nakreślenie, że tylko cud go uratował - polecił z odpowiednią dawką sarkazmu. Wywołany chirurg skwapliwie obiecał, że tak uczyni, zaś Uni uśmiechnął się krzywo ze swojego miejsca pod ścianą, w którym przestał cały zabieg, a potem kiwnął głową z aprobatą i podziękowaniem. Law cofnął się od stołu operacyjnego i przy użyciu Ope Ope no Mi dokonał na swoim ubraniu i skórze szybkiej sterylizacji - miał iść do następnych chorych, a nie miał szczególnie czasu, żeby się przebierać. Spojrzał na zegar: było po ósmej, czyli już się spóźnił na planowane zabiegi, a wcześniej musiał jeszcze dokończyć to, co zostawił na pediatrii. O odwiedzinach na "siódemce" mógł zapomnieć - pojawi się tam przed konsultacją. Poinformował Shachiego i Penguina, że trochę się spóźni, oraz skontaktował się z Clione z prośbą, by psychiatra wytłumaczył jego nieobecność Rosapelo, po czym teleportował się na choroby dziecięce, by nie tracić ani sekundy więcej. Po jedenastej, kiedy wreszcie miał wolne, w podobny sposób przeniósł się do holu siódmego piętra i od razu skierował się na psychiatrię. Zrezygnował z lunchu, mimo że jego żołądek dopraszał się na gwałt jedzenia, postanawiając, że zabierze sobie sałatkę na konsultacje. Wcześniej musiał się zobaczyć z Rosapelo i nic nie mogło odwieść go od tego zamierzenia. Kiedy wszedł do pokoju chłopca - zdążył się już dobrze zaznajomić z tym pomieszczeniem - ogarnęła go ulga, i to pomimo zastania tam tym razem samego ordynatora "siódemki". - Już po wszystkim? - zapytał Clione, ujrzawszy go. - Tak, ale potem miałem następną robotę - mruknął Law i odwrócił się do chłopca. - Cześć, Pelo! Rosapelo półleżał na poduszce ze wzrokiem wpatrzonym w jeden punkt, którym z całą pewnością nie był Clione, mimo że psychiatra znajdował się centralnie naprzeciw niego, opierając łokcie o szczyt łóżka. - Przepraszam, że nie mogłem przyjść rano. Nagły przypadek wymagał mojej interwencji - wyjaśnił Law, siadając na krześle. Chłopiec nie zareagował. - Wydaje mi się, że Pelo ma dzisiaj zły nastrój - powiedział spokojnym głosem Clione. Law obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem, a potem ściągnął brwi na myśl, która postała w jego głowie. Nie, to niemożliwe. Nawet psychiatrzy nie powinni być w stanie ocenić czegoś takiego u człowieka, który tylko leżał bez ruchu i nie okazywał żadnej emocji. Chyba że... - Dlaczego tak sądzisz? - Zaprotestował przeciw podłączeniu kroplówki. Law wygiął usta z dezaprobatą. - I to ma świadczyć o złym humorze? Może po prostu już jej nie chce? Może już chce jeść normalnie? Wczoraj przecież jadł. - Cóż, dzisiaj w ogóle nie był chętny do jedzenia - poinformował Clione wciąż tym samym opanowanym tonem. Law popatrzył ponownie na chłopca, który w dalszym ciągu nie okazywał mu żadnego zainteresowania. Oczywiście, mogło być tak, że kiedy nadszedł nowy dzień, Rosapelo wrócił do swojej wcześniejszej postawy, to znaczy rezygnacji z życia, nieważne jak zachowywał się wczoraj... W takim wypadku Lawa znów czekała praca, ale przecież był na to przygotowany. - Pelo, zgadzasz się z tym, co mówi nasz ulubiony psychiatra? - zagaił. - Nie wierzę, że nie masz ochoty na coś smacznego - mruknął, zastanawiając się przelotnie, czy zupa mleczna podchodzi pod tę kategorię. Po dwóch tygodniach niejedzenia na pewno podchodziła. - Wczoraj już ci tak dobrze szło. Rosapelo wciąż patrzył przed siebie, zupełnie jakby go nie słyszał. Law ponownie zmarszczył brwi. Wczoraj naprawdę dobrze szło: chłopiec wszedł z nim w kontakt od pierwszej chwili, gdy Law się tutaj pojawił. Czyżby to obecność Clione mu przeszkadzała...? Ale przecież wczoraj nic sobie nie robił z pielęgniarki, która cały czas była w pokoju... Cóż, może żywił wobec psychiatry jakąś niechęć, takie rzeczy się zdarzały. Tylko jak teraz dyplomatycznie wyprosić Clione od jego własnego pacjenta...? Rozmowa o jedzeniu sprawiła, że zrobił się jeszcze bardziej głodny - jego żołądek głośno dał do zrozumienia, co sądzi o takim przedłużaniu przerwy pomiędzy posiłkami. - Law, kiedy ostatni raz jadłeś? - spytał psychiatra. - Jadłem śniadanie - odparł Law z irytacją. - Chyba najwyższa pora na lunch...? - Clione podniósł się do pionu. Law zerknął na niego z ukosa. - To może się na coś przydasz i mi przyniesiesz ze stołówki jakąś sałatkę w dużym rozmiarze, skoro już tu jesteś? - mruknął. - Rozpraszasz mnie - dodał z udawaną pretensją. - Zostaw nas samych, co? Clione wygiął usta z drwiną i wywrócił oczami. - Jaką sałatkę? - spytał. - Może być z rybą. I ze dwa onigiri. Z czymkolwiek poza umeboshi. A, no i coś do picia. Wczoraj Mirva zrobiła mi zielonej herbaty, dzięki. - Moje pielęgniarki robią ci herbatę? - Sama zaproponowała! - bronił się Law. Psychiatra pokręcił głową z udawaną dezaprobatą - gdyby byli sami, bez wątpienia trzepnąłby go po włosach - a potem wyszedł. Law odwrócił się do chłopca, który nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. - Przepraszam za te pogaduszki. Znamy się z Clione od bardzo dawna, to i często sobie dogadujemy w taki sposób. - "Dogadywanie" nie było może najodpowiedniejszym słowem, by oddać głębię ich relacji, ale o tym Rosapelo niekoniecznie musiał wiedzieć. - Widzisz, że jest taki miły, by mi przynieść lunch, więc nie myśl o nim źle. To drugie onigiri jest oczywiście dla ciebie. Wciąż żadnej reakcji. Chłopiec leżał na posłaniu, jakby w ogóle go nie słyszał. - Pelo...? Law zaniepokoił się. Niby właśnie tak Rosapelo zachowywał się przez ostatnie dwa tygodnie, ale przecież już nie wczoraj. Wczoraj patrzył na niego, komunikował się z nim za pomocą mrugania, próbował nawet się ruszać, o jedzeniu nie wspominając. Dziś znów był tamtym "żywym trupem" sprzed kilku dni, który nie życzył sobie żadnego kontaktu. Dlaczego? Czyżby jego stan uległ zmianie na gorsze? Law aktywował Ope Ope no Mi, by ocenić poziom fizjologicznego pobudzenia chłopca. Było na takim poziomie jak wcześniej, kiedy Law do niego mówił. Nie doszło do żadnego pogorszenia, co powinno sprawiać ulgę, ale... Clione powiedział, że Rosapelo ma dzisiaj zły nastrój. Nawet jeśli w pierwszym odruchu Law uznał to za niedorzeczność, teraz zastanowił się, czy psychiatra nie mógł mieć racji. - Pelo, masz zły humor? - zapytał niepewnie. Żadnego ruchu. Żadnego mrugnięcia. Żadnego spojrzenia. Jednak serce chłopca uderzyło szybciej, a ciśnienie skoczyło. Nadnercza uwolniły kolejną porcję adrenaliny i kortyzolu. Wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście jest zły. Na Lawa. Law zapytał się w myślach, czym zasłużył sobie na niechęć chłopca... Znaczy się, skonstatował zaraz, w dodatku do wszystkiego innego: do tamtych wcześniejszych okropnych rzeczy, które mu zrobił. Wczoraj co prawda Rosapelo "powiedział", że go nie nienawidzi... Czyżby zmienił zdanie? Czyżby jednak dzisiaj postanowił mu okazać, jak tak naprawdę wobec niego czuje...? Ponownie poczuł tamten ciężar w piersi, który gniótł go poprzedniego dnia, gdy wyobrażał sobie, że chłopiec go nienawidzi. Dziś jeszcze bardziej był pewny, że nie chce tego... Nie mógł jednak poddawać się teraz rezygnacji, uświadomił sobie zaraz. Przychodził tutaj, bo chciał pomóc chłopcu. Jego priorytetem było przywrócenie mu zdrowia. To dlatego postanowił spędzać tutaj każdą wolną chwilę i nie ustawać w wysiłkach, aż Rosapelo poczuje się dobrze. Każdą wolną chwilę... Ach. - Pelo, jesteś na mnie zły, bo nie przyszedłem rano? - zapytał z poczuciem własnej porażki. Fizjologia poinformowała go, że tak właśnie było. Law stłumił westchnienie, czując lekką irytację. - Mówiłem ci, że miałem nagły przypadek - powiedział cierpliwie. - Jeden z pacjentów wymagał mojej natychmiastowej pomocy lekarskiej. Musiałem go zoperować, by nie dopuścić do jego śmierci. Jestem tak naprawdę odpowiedzialny za wszystkich chorych, którzy w tym szpitalu leżą. Kiedy dochodzi do sytuacji, w której zagrożone jest czyjeś życie, rzucam wszystko inne, wszystko, Pelo, bo ratowanie życie ma największy priorytet. Każdy lekarz tak robi. Musisz to zrozumieć. Nie możesz... Urwał, a potem zacisnął wargi w cienką linię. Co chciał powiedzieć? "Nie możesz sobie mnie uzurpować"? Przecież obiecał sobie, że nigdy już nie będzie chłopca krytykować... nie będzie robić mu wyrzutów, a właśnie to prawie zrobił. Nie, to nie była właściwa droga i musiał z niej natychmiast zawrócić, póki nie będzie za późno. Musiał spojrzeć na sytuację z jego punktu widzenia, a nie z własnego. Kiedy spojrzał, wszystkie ewentualności runęły na niego niczym lawina, a efekt szybko napełnił go niezadowoleniem. Prawda była taka, że nieważne, jaki był powód, złamał obietnicę. Rosapelo nie obchodziły jego tłumaczenia - czuł się skrzywdzony, i tyle. Law obiecał, że przyjdzie, a nie przyszedł. Może chłopiec czuł, że już nigdy nie przyjdzie? Może - mimo wiadomości przekazanej przez Clione - spędził te trzy-cztery godziny ze świadomością, że jedyny człowiek, z którym chciał się porozumieć, już nigdy się nie pojawi? Może wyrzucał to sobie? Może winił się za to? Może czuł się zdradzony? Przecież jego umysł, który nie był w pełni zdrowy - depresja psychotyczna wciąż była w jego przypadku zasadną diagnozą - mógł w tym stanie wyolbrzymiać wszystko, przydawać każdej sprawie nienaturalne proporcje... Law odetchnął głęboko. - Przepraszam cię - powiedział szczerze, bo tylko to mógł tutaj zrobić. - Obiecałem przyjść, a jednak nie przyszedłem. Miałem ważny powód, ale to nie zmienia faktu, że sprawiłem ci przykrość... zawiodłem cię. Przepraszam, Pelo. Wiem, że cały czas cię za coś przepraszam... - mruknął z ironią, ale zaraz na nowo przybrał poważny ton. - Bardzo chciałem się z tobą zobaczyć. Nawet wcześniej wstałem, żeby wygospodarować dla ciebie te pół godzinki rano. Ty pewnie też czekałeś na moje odwiedziny, a ja nie przyszedłem. Uwierz mi: nie zrobiłem tego dlatego, że nie chciałem tutaj przyjść, tylko dlatego, że nie mogłem. Naprawdę chciałem z tobą porozmawiać, może nawet pomóc ci przy śniadaniu. Pelo... Dasz mi jeszcze jedną szansę? - zapytał z obawą, że mógł popsuć coś, czego nie dało się już naprawić. - Proszę cię. Bardzo chciałbym, żeby było tak, jak było wczoraj... Zmusił się, by przestać gadać, bo brzmiało to histerycznie, a poza tym nie dawał chłopcu szansy na odpowiedź, jakakolwiek miała być. Serce Rosapelo biło szybkim rytmem, ale poziom kortyzolu już nie wzrastał. Law poczuł przypływ nadziei. Może chłopiec miał nieograniczoną zdolność wybaczania, co u dzieci zdarzało się znacznie częściej niż u dorosłych... Zdał sobie nagle sprawę, że wie to z własnego przykładu, gdy do jego świadomości wtargnęło lodowato zimne i zarazem płomiennie gorące wspomnienie ostatniej obietnicy, którą... którą Cora-san mu złożył - i której nigdy nie dotrzymał, której może nigdy nie planował dotrzymać... A potem wspomnienie, w którym Law błąkał się po Swallow, gdzie mieli się spotkać - na wpół żywy i więcej niż na wpół szalony - głęboko w sobie wiedząc, że tak naprawdę Cora-san wcale się tam nie pojawi... i wiedząc, że wybaczył mu to... wybaczył mu wszystko... chciał tylko, żeby Cora-san wrócił. Nabrał gwałtownie powietrza i zacisnął szczęki, próbując przegonić te obrazy ze swojej głowy. Ponownie skupił wzrok na Rosapelo, o którym teraz powinien myśleć. Cora-san... Cora-san nie wrócił - ale on tak. Przyszedł ponownie i planował dalej przychodzić. Jak długo będzie trzeba. - Nawet jeśli rano nie mogłem cię odwiedzić, wiedziałem, że zrobię to trochę później. Ani przez chwilę nie zrezygnowałem - zapewnił mocnym głosem, choć wszystko w jego wnętrzu się trzęsło. Taka była cena interakcji z drugim człowiekiem, pomyślał przelotnie: wieczna niepewność, wynikająca z faktu, że drugi człowiek miał swoją wolną wolę i podejmował własne decyzje. Nie można było zrobić nic poza próbą przekonania go. - Lubię spędzać z tobą czas, Pelo, więc z entuzjazmem oczekiwałem naszego kolejnego spotkania. Wczoraj przecież było świetnie i miałem potem naprawdę dobry humor na resztę wieczoru. Jakże mógłbym chcieć to zakończyć? Nie zamierzam. Mam więc nadzieję, że nie obraziłeś się na mnie tak definitywnie...? Rosapelo wreszcie przekręcił głowę w jego stronę. Nie zrobił nic więcej, tylko na niego patrzył bacznym spojrzeniem niebieskich oczu... a jednak Law poczuł wypełniającą go ulgę. Nie miał pojęcia, czy chłopiec mu wybaczył - ale przynajmniej postanowił wciąż jeszcze nie wyrzucać go ze swojego życia, to jedno było pewne. Law musiał się postarać, by nawet tego nie rozważał. Uśmiechnął się, choć czuł, że wyszło to nieco krzywo. - Kiedyś przyprawisz mnie o atak serca - mruknął bez zastanowienia i dezaktywował Ope Ope no Mi. I zapadła ciemność. - ...aw-san... Law-san...! Strząsając rękę, która słabo szturchała go po głowie, Law uniósł się do pionu i gwałtownie zaczerpnął powietrza. Przez chwilę miał wrażenie, że się dusi, które na szczęście minęło po kilku głębokich wdechach i wydechach. Przeciągnął dłonią przez włosy, usiłując odzyskać orientację w sytuacji. Wyglądało na to, że właśnie stracił był przytomność... Znowu, i to w środku dnia, na oddzia... Zamarł, przekręcając głowę i napotykając niebieskie oczy, w których migotał lęk. Rosapelo. - Nic mi nie jest - powiedział Law, bo to było pierwsze, co mu przyszło do głowy. - Nic mi nie jest. W następnej sekundzie uświadomił sobie, że Rosapelo przygląda mu się ze strachem. Z twarzy chłopca zniknął tamten pusty wyraz, który towarzyszył mu przez ostatnie dwa tygodnie, i teraz rysowała się na niej wyraźna emocja: obawa. Nic dziwnego, pomyślał Law z sarkazmem. W jednej chwili człowiek do niego mówi, a w następnej pada bez życia. Dobrze, że Law siedział zaraz przy łóżku - dzięki temu po prostu zwalił się na posłanie. To zresztą wyjaśniało, dlatego się dusił: nos i usta miał w pościeli... Rosapelo miał pełne prawo być przerażonym - jak każde dziecko, które jest świadkiem omdlenia dorosłego. Law przypomniał sobie ostatnie słowa, które wypowiedział, i miał ochotę puknąć się w głowę. - Nie mam ataku serca - zapewnił, a kiedy ze wzroku chłopca wciąż nie znikał lęk, dodał pospiesznie, z naciskiem: - Po prostu straciłem przytomność, czasami mi się to zdarza, kiedy za bardzo używam Ope Ope no Mi. Już wszystko w porządku, naprawdę. Przepraszam, że cię wystraszyłem. Nie musisz się o mnie martwić. Widocznie za krótko spałem, no i od ostatniego posiłku minęło już trochę czasu... - Wyrzucał z siebie wytłumaczenia z prędkością karabinu, cokolwiek przyszło mu do głowy... Powiedziałby wszystko, byleby uspokoić tego dzieciaka i sprawić, by przestał patrzeć na niego jak na śmierć. Dobrze było, że chłopiec zaczął okazywać emocje, jednak czy musiały to być koniecznie emocje negatywne...? - Ale nie jestem chory, nic takiego. Dobrze się czuję, Pelo. Popatrzył na zegar. Było dopiero wpół do dwunastej, więc jego omdlenie trwało zaledwie chwilę. Clione nawet jeszcze nie wrócił ze stołówki, w pokoju wciąż byli tylko oni dwaj. Ponownie spojrzał na chłopca. - Pelo, nie powiesz o tym nikomu...? - poprosił. - Będą się martwić, a nie ma żadnego powodu. Tym razem szybko się oc... Urwał, czując, jak jego serce, które zdążyło się już uspokoić po nagłym wzburzeniu, ponownie przyspiesza i bije, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi, a jego oczy robią się prawdopodobnie okrągłe jak spodki. Przypomniał sobie, że w momencie powrotu do przytomności czuł we włosach dotyk palców. I słyszał głos. Wyraźnie słyszał swoje imię, powtarzane uporczywym tonem. Poza nimi dwoma nie było tutaj nikogo innego, a na pewno nie miał omamów, nawet jeśli znajdował się na psychiatrii. Szaleństwo nie przenosiło się drogą kropelkową. - Pelo... Zawołałeś mnie...? - wykrztusił. Zabrzmiało to jak pytanie, choć przecież mógł być tego zupełnie pewny... prawda? Może wciąż nie był, może nie było mu tak łatwo uwierzyć... - Zawołałeś moje imię... próbowałeś mnie obudzić... Obudziłeś mnie...! Rosapelo odwrócił twarz, nic nie mówiąc, jednak przyciągnął do siebie rękę, którą dotąd trzymał na samym skraju łóżka... mniej więcej tam, gdzie chwilę wcześniej znajdowała się głowa Lawa. Law nigdy w życiu nie sądził, że kiedyś przyzna to, co musiał przyznać teraz: nawet omdlenie mogło mieć pozytywne skutki... do tego jego własne omdlenie, które do tej pory przyniosło mu jedynie szkody. Wciąż był wstrząśnięty tym, co się wydarzyło, ale był to wstrząs pod każdym względem radosny. - Pelo... Zawołałeś mnie...! Obudziłeś mnie...! To dzięki tobie tak szybko odzyskałem przytomność - powiedział z przejęciem. - Dziękuję, Pelo! Naprawdę ci dziękuję. Gdyby nie ty, pewnie dalej bym leżał jak kłoda, aż przyszedłby Clione i wpadł w panikę, a potem ściągnął tutaj pół szpitala, a przynajmniej Choppera... - mruknął, a potem pokręcił głową. - Ale to nie ma znaczenia. Jak ci powiedziałem, takie omdlenia mi się czasem zdarzają, ostatni raz miał miejsce chyba w grudniu czy jakoś tak. Już się na pewno przyzwyczaili... Liczy się to, że ty mi pomogłeś. Rosapelo w dalszym ciągu patrzył w okno. - Przepraszam, że gadałem takie głupoty o ataku serca... Na pewno cię to przeraziło, na przyszłość muszę uważać i nie gadać, co mi ślina na język przyniesie - kontynuował Law z pewnym niezadowoleniem, choć jednocześnie miał ochotę się uśmiechnąć. - Nie miałem ataku serca... ale biorąc pod uwagę, że prawie się udusiłem w pościeli, można uznać, Pelo, że uratowałeś mi życie. - Tutaj trochę przesadzał, ale taka przesada nie mogła niczemu zaszkodzić. - Myślę, że możesz być z siebie dumny. Dziękuję ci. Rosapelo wreszcie przekręcił głowę w jego stronę. Wyraz strachu na jego twarzy z wolna zaczął się rozmywać. Law uśmiechnął się do niego szerzej i kiwnął głową. - Jestem szczęśliwy - powiedział i zauważył, że oczy chłopca odrobinę się rozszerzyły, więc kiwnął jeszcze raz, z przekonaniem. - Naprawdę jestem. I tak sobie myślę, że w gruncie rzeczy... możesz o wszystkim powiedzieć Clione - dodał jakby od niechcenia. Wargi Rosapelo drgnęły, a potem chłopiec lekko pokręcił głową - najpierw w lewo, potem w prawo - na znak zaprzeczenia. - No dobrze, zatem nie powiesz - mruknął Law... i w następnej chwili wyciągnął do niego rękę. - To na znak umowy między nami. Rosapelo spuścił wzrok na jego dłoń i przyglądał się jej przez kilka sekund, a potem - powoli i z wysiłkiem, który przejawiał się w drżeniu - uniósł swoją. Law pochwycił ją i uścisnął, patrząc mu w oczy, po czym znów się wyszczerzył. Nie był w stanie powstrzymać swojej radości i miał nadzieję, że uda mu się zarazić nią chłopca. W przeciwieństwie do szaleństwa radość przenosiła się znacznie szybciej. Ten właśnie moment wybrał sobie Clione na powrót ze swojej misji, którą było zaopatrzenie Lawa w lunch. - Mam sałatkę z łososiem i dwa onigiri, jak prosiłeś - zakomunikował, podając mu prowiant, a potem jeszcze wyciągnął z kieszeni fartucha butelkę. - Tutaj woda. Herbatę zaraz przyniesie pielęgniarka. - Dzięki... - A ty co taki cały w skowronkach? Wydarzyło się coś miłego? - spytał psychiatra, przenosząc wzrok pomiędzy Lawem a Rosapelo. Jak się można było domyślić, jego uwadze mało co mogło umknąć. - A i owszem. Ale to tajemnica - odparł Law i mrugnął do chłopca. - W każdym razie Pelo już ma lepszy humor - wyjawił, a potem obejrzał produkty spożywcze na swoich kolanach, zanim ponownie podniósł spojrzenie na małego pacjenta. - Dobra, to teraz najważniejsze. Prawda to, Pelo, że dzisiaj nic nie jadłeś? Chłopiec potwierdził mrugnięciem. - Ty już tutaj do mnie nie mrugaj - stwierdził Law, a Rosapelo zerknął ukradkiem na Clione, który zajął swoje ulubione miejsce w nogach łóżka. Law domyślił się, że nie chce, nie może, obawia się, niepotrzebne skreślić, mówić w obecności dodatkowej osoby. - Okej, potem sobie o tym pogadamy... Ale sprawę jedzenia trzeba załatwić teraz. Pewnie czekałeś na mnie, hmm? Tak ci się wczoraj spodobało karmienie...? Chłopiec przez chwilę patrzył na niego z wahaniem, a potem kiwnął głową, choć Law nie wiedział, na które dokładnie pytanie była to odpowiedź. - Więc słusznie zakładam, że teraz z chęcią zjesz to onigiri? A jak przyjdę potem także zupę mleczną? Tym razem kiwnięcie głową nastąpiło od razu. - Świetnie - stwierdził Law i odwinął celofan z ryżowej kulki. - Dasz radę sam? Rosapelo przyjrzał się onigiri w jego dłoni, a potem znów popatrzył mu w oczy. Wyraźnie nie był pewien. - Możesz spróbować - zachęcił go Law. - Jak coś, to ci przecież pomogę. Chłopiec zgiął ręce w łokciach i powoli je uniósł. Law włożył mu przekąskę w palce i z zadowoleniem obserwował, jak Rosapelo je. Tak jak wczoraj chłopiec odgryzał po małym kawałku i powoli żuł. Kiedy już nie miał sił trzymać onigiri, Law zrobił to za niego, a potem jeszcze napoił go wodą. Rosapelo opadł na poduszki. Sprawiał wrażenie zmęczonego, jednak nie spuszczał z niego wzroku. - Naprawdę dobrze ci poszło - pochwalił Law, a potem zerknął na zegar. - To teraz moja kolej, bo naprawdę umieram z głodu... Kiedy pałaszował sałatkę, popijając przyniesioną przez pielęgniarkę herbatą, Clione przejął ciężar rozmowy. - Cieszę się, że już się lepiej czujesz, Pelo - powiedział, a chłopiec znów na niego zerknął, zanim ponownie spojrzał na jedzącego Lawa. - Każdego dnia widać w twoim stanie zdrowia poprawę. I naprawdę wspaniale, że jesz, to jest w tej chwili najważniejsze. Jednak co dyrektor szpitala, to dyrektor szpitala - dodał z krzywym uśmiechem. - On już tak ma, że dobrze wpływa na ludzi... przeważnie. - Przeważnie - zgodził się Law, przeżuwając jedzenie. - Tylko że Law nie może tutaj cały czas być - mówił dalej psychiatra. - Nie pozwoliłbyś czasem komuś innemu pomóc sobie z jedzeniem, co...? Pelo...? Rosapelo lekko pokręcił głową. - Przychodzę o ósmej, jedenastej, czternastej i dziewiętnastej - wyliczył Law, przełknąwszy kolejną porcję łososia. - To w sam raz śniadanie, lunch, obiad i kolacja. Na razie chyba wystarczy...? - spytał tak Clione, jak i chłopca, i przynajmniej żaden z nich nie zaprotestował. - Ale jeśli zdarzy mi się, że nie będę mógł przyjść, bo będę mieć jakąś sytuację alarmową, wówczas byłoby dobrze, Pelo, gdybyś pozwolił komuś ci pomóc, jeśli sam nie dasz rady... Rosapelo uciekł wzrokiem i nic nie odpowiedział. Było oczywiste, że idea nie przypadła mu do gustu. - Zastanów się nad tym - poprosił go Law ze spokojem, nie zamierzał go przecież do niczego zmuszać. Nabrał na widelec ostatnią porcję sałatki. - Tylko... możesz mi obiecać, że kiedy u ciebie będę, to te cztery posiłki dziennie będziesz jadł? Powiedzmy... od jutra? Wtedy obejdzie się bez kroplówek - dodał zachęcającym tonem. Chłopiec patrzył na niego przez chwilę bacznym wzrokiem, aż wreszcie kiwnął głową. - Świetnie - ucieszył się Law, odkładając puste opakowanie. - Co ty na to, żebyśmy o czternastej ułożyli ci cały jadłospis? Mogę cię zapewnić, że mamy tutaj większą różnorodność posiłków niż tylko zupa mleczna z ryżem i zupa mleczna z makaronem... aczkolwiek to właśnie będzie dzisiaj na obiad - poinformował z pewną rezygnacją. Rosapelo jednak znów kiwnął głową, a Law uśmiechnął się szeroko, odwijając swoje onigiri z folii. - Cieszę się. Dwunastoletni chłopak powinien dużo jeść. W oczach Rosapelo coś mignęło i otworzył usta... ale zaraz je zamknął. Cokolwiek chciał powiedzieć, a wyraźnie chciał, musiało poczekać na następną okazję. - Dobra, ja już muszę lecieć - oświadczył Law, wstając. - Będę za dwie godziny - powtórzył, po czym pochłonął onigiri w trzech kęsach i wytarł ręce w serwetkę. - Zupa mleczna będzie gotowa - obiecał Clione, za co Law przed wyjściem obdarzył go łaskawym uśmiechem. Był już całą minutę spóźniony, ale stłumił chęć teleportacji. To było tylko jedno piętro, poza tym dzisiaj już wystarczająco używał Ope Ope no Mi. Powiedział sobie, że nawet jeśli przyjdzie dwie czy trzy minuty po czasie, świat się przecież nie skończy... Zawsze mógł wyjaśnić, że zegar się późnił... a potem uświadomił sobie, że nie musiał się przed nikim tłumaczyć. Mimo tego przeskakiwał po dwa stopnie, choć to akurat mogło wynikać nie tylko z pośpiechu, ale i z entuzjazmu. Zdał sobie sprawę, że w ostatnich dniach, za każdym razem gdy wychodził od Rosapelo, było mu naprawdę lekko na duszy... a przynajmniej przy większości razów. Uśmiechnął się pod nosem. Cóż, była to zdecydowanie lepsza emocja niż frustracja czy gniew. Jego dobry nastrój utrzymał się przez następne dwie godziny. Wzmógł go z pewnością również fakt, że tym razem na konsultacji udało mu się nie gadać żadnych bzdur, czym przynajmniej jedna osoba była zawiedziona, a mianowicie specjalizant z psychiatrii. Antero tym razem najwyraźniej przyprowadził kolegów - na ile Law pamiętał, jeden był z położnictwa, a drugi z ortopedii - i zachodziło mocne podejrzenie, że przekonał ich perspektywą dobrej zabawy. Jeśli chodziło o Lawa, to podejrzewał on psychiatrów absolutnie o wszystko... Było prawdziwym cudem, że teraz z własnej woli przychodził na "siódemkę" dzień w dzień, i to po kilka razy, pomyślał z krzywym uśmiechem, otwierając drzwi rzeczonego oddziału. Po kilku krokach jego uśmiech był już jednak znacznie cieplejszy. - Law... Law...! - dobiegł go natarczywy szept od dyżurki pielęgniarek, skąd następnie wyłonił się Clione. - Poczekaj moment. Law posłusznie zatrzymał się, choć chciał już zobaczyć się ze swoim pacjentem, nie z jego psychiatrą. - Czego? - mruknął bez złości. - Spieszę się. - Cieszę się, że okłady z Rosapelo działają - oświadczył Clione. Law uniósł jedną brew. - Chyba odwrotnie...? Psychiatra patrzył na niego przez chwilę i wydawało się, że bardzo chce coś powiedzieć i równie mocno się przed tym powstrzymuje. Koniec końców wzruszył ramionami i stwierdził jedynie przemądrzałym tonem: - Jak tam wolisz. - Zaraz jednak w jego głosie zabrzmiał entuzjazm, który można było dostrzec także w jego spojrzeniu. - Odwrotnie zresztą też. Law, on nam w oczach zdrowieje...! Nie mówię już nawet o jedzeniu... Zauważyłeś, że zwraca uwagę na otoczenie? Nawet jeśli wciąż nic nie mówi, to jest już w wyraźnym kontakcie z innymi ludźmi, przynajmniej wtedy, gdy ty jesteś obecny. Normalnie powinno być odwrotnie, ale wiemy, że jesteś jego kotwicą, stałym punktem zaczepienia w rzeczywistości. Na razie nie chce zwracać uwagi na nic innego. Law popatrzył na niego bacznie. - Dzisiaj będzie już mówić - powiedział po chwili namysłu. - Choć nie gwarantuję, że odezwie się do ciebie - dodał krytycznie, zastanawiając się przelotnie, czy nie bierze tutaj odwetu za te wszystkie sytuacje, kiedy pacjenci "siódemki" nie chcieli nawet na niego spojrzeć, a w zamian garnęli się po pomoc do swojego ordynatora. Clione jednak nie wydawał się mieć mu tego za złe. - Nie ma to jak dyrektor - powtórzył swoje słowa sprzed dwóch godzin. - Cała reszta nas nie może się z tobą równać... Law stłumił westchnienie, przypominając sobie, że psychiatrzy mieli podwyższony próg reagowania na najróżniejsze zaczepki i praktycznie nie dało się ich sprowokować, o ile sami tego nie chcieli. W konfrontacji z nimi normalny człowiek nie miał po prostu szans, choćby nie wiem jak się starał... - Przypomnę ci, że to twoja zasługa. Gdyby nie ty, już nigdy w życiu bym mu się na oczy nie pokazał - zauważył, a potem coś kazało mu dodać: - Dzięki - i tym razem jego głos był bardziej miękki. W oczach Clione mrugnęło zaskoczenie, a potem psychiatra uśmiechnął się kącikami ust. - Ojoj, bo się zarumienię... - powiedział z afektacją i nawet przyłożył teatralnym gestem dłonie do piersi. - Jako wyraz wdzięczności chętnie przyjmę od ciebie bukiet czerwonych róż. - Możesz dostać co najwyżej goździka - odciął się Law, z miejsca tracąc całą chęć życzliwości, która wezbrała w nim przed momentem. - Jednego. - Cóż... lepszy rydz niż nic - odparł Clione chytrze. - To będzie pierwszy raz, kiedy dajesz mi kwiatka. Ale czerwonego, okej? Będę z nim ładnie wyglądał w All Baratie, jak pójdziemy na kolację - dodał jakby od niechcenia. Law ostentacyjnie odwrócił się i ruszył korytarzem. Doprawdy, dać małpie palec, a weźmie całą rękę... W duchu jednak przyznawał, że podziękowanie się psychiatrze należało jak nikomu innemu. Kiedy Rosapelo wróci do zdrowia, rzeczywiście trzeba będzie rozważyć wizytę w najlepszej restauracji świata, zwłaszcza że była zaraz obok, na tej samej wyspie... Robiło mu się zimno na myśl, że gdyby Clione nie wpadł na ten szalony pomysł, by Law się chłopcem zajął, wówczas ta sprawa nie ułożyłaby się tak pomyślnie... i nie doświadczyłby tej radości, która towarzyszyła mu już trzeci dzień. Nie zamierzał jednak zastanawiać się dłużej nad tym, co by było gdyby, tylko otworzył drzwi do pokoju Rosapelo. Chłopiec odwrócił głowę w jego stronę, a Law pomachał do niego. Pielęgniarka podniosła się ze swojego krzesła. - Pewnie mnie tu nie potrzebujecie? - spytała. Obaj popatrzyli na nią, a potem ponownie na siebie. Law stłumił uśmiech. Trudno mu było uwierzyć, że zaledwie trzy dni temu zaczął z chłopcem rozmawiać. Wydawało mu się, że są od dawna dobrymi znajomymi. - Proszę wrócić za godzinę - powiedział do pielęgniarki i usiadł przy łóżku. Kiedy drzwi się zamknęły, sięgnął po zupę mleczną, która stała przygotowana na stoliku obok. Potem jednak spojrzał na chłopca i zaproponował: - A może sam będziesz jadł, a ja ci będę tylko talerz trzymać? Na ile dasz radę. Rosapelo kiwnął głową. Jak Law powiedział, tak zrobili, nawet jeśli potrwało to cokolwiek dłużej. Chłopiec przynajmniej połowę talerza opróżnił sam, a kiedy już osłabły mu ręce, Law pomógł mu zjeść do końca. - Masz jeszcze na coś ochotę? - spytał, ale tym razem Rosapelo pokręcił głową. Law zauważył, że jego policzki lekko się zaróżowiły - prawdopodobnie z wysiłku, jaki podjął. Zdał sobie sprawę, że chłopiec wygląda lepiej niż do tej pory. Zdrowiej. Ucieszyło go to. - Dobrze, to może w takim razie zajmiemy się tym jadłospisem, o którym wspominałem? - zasugerował, wyciągając z kieszeni fartucha kilka kartek i długopis. - Moglibyśmy ci ustalić posiłki na jakiś dłuższy okres, co ty na to? Jak mówiłem, dwunastoletni chłopak potrzebuje porządnego jedzenia... - Trzynaście. Law mrugnął. Jego serce podskoczyło w jego piersi. - Co? - Mam trzynaście lat - powtórzył Rosapelo szeptem. - O, czyli gdzieś po drodze od jesieni miałeś urodziny. Kiedy? - Dziewiętnastego stycznia - odpowiedział chłopiec, jego głos wciąż nie był głośniejszy od szeptu. Law kiwnął głową. Jego serce nie przestawało uderzać szybkim rytmem z ekscytacji, zaś jego nastrój wspiął się na poziom euforii, jednak nie dał niczego po sobie poznać, żeby w żaden sposób nie onieśmielić Rosapelo. - Trzynastoletni chłopak potrzebuje jeszcze więcej jedzenia niż dwunastoletni - powiedział jak gdyby nigdy nic. - Co najchętniej zjadłbyś na śniadanie? Coś z mlekiem? A może kanapki? Krok po kroku stworzyli mniej lub bardziej prywatne menu dla Rosapelo. Chłopiec cichym głosem zgłaszał swoje propozycje - nie było ich znów tak wiele - a Law miał swój udział o tyle, że zalecał konkretne potrawy czy ich rodzaje, zaś krytycznie wypowiadał się o innych, kierując się ich wartościami odżywczymi czy stopniem obciążenia dla układu pokarmowego. Po dwóch tygodniach głodówki najpierw należało wprowadzić do diety produkty lekkostrawne, i to w niewielkich ilościach, dbając jednak o ich zawartość energetyczną. W niespełna pół godziny udało im się zapisać kilka kartek - jadłospis na cały tydzień - które teraz pozostało dostarczyć do kuchni szpitalnej, gdzie przygotowywane były posiłki pacjentów. I liczyć na to, że praca nie pójdzie na marne - to znaczy, że Rosapelo rzeczywiście będzie jadł cztery razy dziennie, tak jak obiecał. Nie tylko dlatego, że był to jedyny sposób na odzyskanie sił, ale też dlatego, że jedzenie - czyli decyzja o spożyciu jeszcze jednego posiłku - oznaczała chęć życia. - Raz jeszcze przepraszam cię, że nie mogłem przyjść rano - Law nawiązał do wcześniejszych wydarzeń. - Mam nadzieję, że już mi się nie zdarzą żadne takie ostre przypadki, jednak na sto procent nie mogę ci obiecać, że zawsze się tutaj pojawię. Wiesz, byłoby dobrze, gdybyś w takiej sytuacji nie opuścił posiłku. Wracasz już powoli do sił - to mówiąc, uśmiechnął się - więc myślę, że sam dasz radę jeść, a jeśli nie... Nie pozwolisz pielęgniarce ci pomóc? - spytał tonem zachęty. - Przecież to tylko przez jakiś czas, wkrótce już zupełnie nie będzie takiej potrzeby. Rosapelo przez chwilę patrzył mu w oczy, a potem kiwnął głową, na co Law uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Cieszę się. A tak swoją drogą... Czym chciałbyś się zająć, kiedy mnie tutaj nie ma? Nie chcę cię urazić, ale takie leżenie i patrzenie w sufit jest chyba... nudne? Dobrze by było, gdybyś mógł spędzić czas w jakiś przyjemniejszy sposób... Może przynieść ci książki? Radio do słuchania? Na zabawki jesteś chyba za duży... Chociaż właściwie wiek nie ma nic do rzeczy, żaden mężczyzna nie wyrasta ze swojego upodobania do techniki, więc może chciałbyś jakiś model do składania? - podpytywał. W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że chłopiec w depresji i żałobie niekoniecznie ma ochotę spędzać czas "w przyjemniejszy sposób", jednak świadomość, że Rosapelo miałby przez całe godziny pogrążać się w ponurych myślach, była trudna do zniesienia. Chciał to zmienić, próbował sprawić, by chłopiec był w stanie oderwać się od przygnębiającej rzeczywistości, zapomnieć o rozdzierającym smutku, zająć uwagę czymś innym, czymkolwiek... Chociaż na chwilę. Z drugiej strony wiedział, że nie obejdzie się bez ryzyka. Każde pytanie, które nawiązywało do dotychczasowego życia chłopca, niosło z sobą zagrożenie i dlatego wahał się dłuższą chwilę, zanim ponownie się odezwał. Powiedział sobie, że korzyści z pewnością przeważały nad szkodami. - Co zwykle robiłeś, kiedy leczyłeś się na złamania, Pelo? I w ogóle... Może opowiesz mi trochę o sobie? Przecież my się w ogóle nie znamy - dodał ciszej, nagle stając się tego świadom. We wzroku Rosapelo coś mignęło, a potem chłopiec odwrócił głowę. Serce Lawa na chwilę się zatrzymało, mimo że był przygotowany na taką reakcję. Ależ to było trudne... Mimo to Law rozumiał, że musi utrzymać kontakt - tylko to mogło zapobiec popadnięciu chłopca w jeszcze większą melancholię. Jak to powiedział Clione: był kotwicą Rosapelo, jednym obiektem w świecie realnym, na którym ów mógł się skupić, więc... Jak długo chłopiec będzie się skupiał na nim, tak długo będzie choć odrobinę słabiej odczuwał te wszystkie najgorsze emocje. - Może zresztą nie powinienem cię tak wypytywać, tylko najpierw opowiedzieć o sobie - stwierdził więc, postanawiając obrać nową taktykę. - Zacznijmy zatem od urodzin, skoro już wiem o twoich. Ja mam szóstego października. Wszyscy mi wtedy zawracają głowę, przypominając, jaki już jestem stary. Ach, no, mam trzydzieści dziewięć lat. Czyli trzy razy tyle, co ty, Pelo... Zabawne, prawda? Wydaje mi się też, że jesteś z Vokzel. - Tego nie wiedział na sto procent, ale to tam właśnie chłopiec przebywał w czasie sztormu, a że każda z okolicznych wysp posiadała własny szpital, nie było zwykle potrzeby płynąć gdzie indziej celem leczenia. - Ja pochodzę z North Blue, tak jak i większość mojej dawnej załogi... poza Bepo, bo on jest z Grand Line. Pamiętasz Bepo? To nasz kierownik oddziału ratunkowego, misiek polarny... mink znaczy się. W tej chwili go nie ma, pojechał na kongres medyczny, wróci pewnie w przyszłym tygodniu. Jeśli chcesz wiedzieć, jak się znalazłem na Raftel, to odpowiedź jest prosta: przypłynąłem z naszym Królem Piratów, bo ktoś rozsądny musiał przecież dopilnować, żeby udało mu się odnaleźć One Piece i przy okazji nie zniszczyć całego świata. Swoją drogą on i jego załoga też nie są z Grand Line... za wyjątkiem doktora Choppera z interny. Może go kojarzysz, to jedyny na świecie lekarz-renifer... Tak, wiem, mamy w tym szpitalu masę dziwolągów... choć wydaje mi się, że naszego psychiatry i tak nic nie przebije. Rosapelo w dalszym ciągu nic nie mówił - patrzył w okno, choć nie wiadomo było, czy cokolwiek za nim widział - więc Law musiał kontynuować. - Moje ulubione dania już znasz... a ja znam twoje, bo mi powiedziałeś. Co do sposobów spędzania wolnego czasu, to kiedyś lubiłem wędrować i zbierać pamiątkowe monety... Obecnie nigdzie nie wędruję, bo mam dość pracy w tym szpitalu. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz wyprawiłem się poza Raftel. A co do monet, hmm... Któregoś razu ktoś mi buchnął całą kolekcję i podejrzewam o to panią nawigator Króla Piratów z jej kleptomanią - powiedział z przekąsem. - Wolę nie wierzyć, że zrobiła to z pełną premedytacją... Ale niech już ma, Słomkowi bardzo mi swego czasu pomogli, mam wobec nich dług wdzięczności, którego tak naprawdę nigdy nie zdołam spłacić. Tak czy owak, od tamtego czasu przestałem monety zbierać. Zresztą gdzie miałbym to robić? Na Raftel nie było monet... do czasu aż pojawił się tutaj Król Piratów, a za nim zaczęli przybywać ludzie, żeby się tutaj osiedlić. Teraz mamy całe pięć, a na każdej jest jego gęba... Rosapelo wreszcie odwrócił się w jego stronę. Law uśmiechnął się lekko. - Wiesz też, że w dzieciństwie byłem poważnie chory, jednak cudem przeżyłem - mówił dalej. - A wcześniej... Cóż, odkąd pamiętam, planowałem, że kiedyś zostanę lekarzem, więc moje zainteresowania obejmowały takie rzeczy jak czytanie książek medycznych oraz, hm, badanie od zewnątrz i od wewnątrz martwych zwierząt. Nie byłem do końca normalnym dzieciakiem - mruknął, widząc, że oczy chłopca lekko się rozszerzyły. - Wiem, że ty lubisz grać w piłkę, prawda? Rosapelo kiwnął głową, a uśmiech Law zrobił się cieplejszy. - To dobrze. I zdrowo. Dzieciaki powinny się dużo ruszać. Chociaż musimy coś zaradzić tym ciągłym złamaniom... Ale to potem. Lubisz coś poza piłką? Chłopiec milczał przez chwilę, przyglądając mu się bacznym wzrokiem. - Kiedy byłem chory - szepnął - lubiłem czytać. Miałem dużo książek z biblioteki. - Zamilkł i spojrzał w dół, a Law domyślił się, kto mu te książki przynosił. - Odrabiałem też lekcje, żeby mi się zaległości w szkole nie porobiły. Koledzy mi przynosili zeszyty. Wyglądało na to, że Rosapelo był pilnym uczniem. - Porządny z ciebie dzieciak - stwierdził Law, ale jego słowa nie wydawały się chłopca w żaden sposób ucieszyć, gdyż znów popatrzył w okno. - Tak w ogóle to powinniśmy poinformować twoją szkołę, że jesteś teraz tutaj - zreflektował się. - Powiesz mi, gdzie się dokładnie uczysz? Rosapelo podał mu nazwę miasta, w którym mieszkał. Tak jak Law przypuszczał, pochodził z Vokzel. - Damy im znać - zapewnił. - A co do książek... Jakie dokładnie lubisz? - Wszystkie - odparł cicho chłopiec. - Załatwię ci jakieś, gdybyś miał ochotę trochę poczytać - zapowiedział Law, uświadamiając sobie z niezadowoleniem, że w jego szpitalu brakowało biblioteki dla pacjentów, i postanawiając z miejsca coś z tym zrobić. Znów zapadła cisza. Law wyczuwał wyraźnie, że ta rozmowa jest dla Rosapelo trudna. Po prawdzie była ona trudna także dla niego. Z jednej strony cieszył się ogromnie, że chłopiec wreszcie postanowił się odezwać, z drugiej jednak... Teraz, kiedy nawiązali kontakt słowny, oznaczało to, że niechybnie będą musieli poruszyć tematy, na które pewnie żaden z nich nie miał ochoty. Law uśmiechnął się gorzko na ten paradoks. Pod pewnym względem o wiele łatwiej było jeszcze wczoraj, gdy Rosapelo mógł mu odpowiadać jedynie tak, nie, nie wiem, a i to jedynie za pomocą mrugnięć. Law nie był pewien, czy jest gotów na rozmowę o tych mniej radosnych sprawach. Tak naprawdę najchętniej przekazałby to zadanie Clione, bo któż lepiej nadawał się do pracy z ludzkimi tragediami niż psychiatra? Jednak Rosapelo nie chciał rozmawiać z ordynatorem "siódemki". Nie chciał rozmawiać z nikim - tylko z Lawem. Gdyby Law mu odmówił... gdyby wycofał się z jakiegokolwiek powodu, a zwłaszcza własnego tchórzostwa, byłby najgorszą gnidą. Nie mógł już więcej zawieść tego chłopca, to jedno było dla niego oczywiste. Skoro chciał go wspierać, nie wolno mu było odwracać się od jego cierpienia. Przecież był tutaj w pierwszej kolejności jako człowiek, nie lekarz, przypomniał sobie. Wiedział też, że uciekanie od problemów nic nie da, bo nie dało się cofnąć przeszłości. Chłopiec w bezpiecznych warunkach, mając wsparcie kogoś silniejszego, musiał przepracować swoją stratę, bo tylko to dawało mu szansę na powrót do normalności... nie tak jak on, który nigdy nie zdołał pogodzić się ze swoimi tragediami, a jedynie odciął się od nich i praktycznie zakazał sobie wracać do nich pamięcią. Trzymał je w sobie przez lata, a potem dziesięciolecia, wierząc, że dzięki temu jest silny i może wszystko, choć tak naprawdę był słabszy i niezdolny do rzeczy, które dla innych były czymś naturalnym. Nie chciał, by Rosapelo zmienił się w takiego samego wybrakowanego człowieka, jeśli można było to powstrzymać. Może więc dlatego teraz, zamiast wygodnie unikać tematu - skoro chłopiec sam z siebie go nie poruszał - powiedział odważnie: - Pelo, jeśli jest coś, o czym chciałbyś ze mną porozmawiać, to mów. Cokolwiek ci chodzi po głowie, cokolwiek chciałbyś mi powiedzieć, zapytać... Poświęcę ci czas i wysłucham cię. Jeśli będziesz chciał mojej porady, postaram się odpowiedzieć ci jak najlepiej. To, co powiesz, zostanie tylko między nami. Nie znam się na wielu rzeczach... właściwie to tylko na medycynie, trochę na żeglowaniu... ale żyję na tym świecie już trzy razy tyle co ty... i moje życie nie zawsze było takie przyjemne, jak jest teraz... więc myślę, że może w jednym czy drugim będę mógł jakoś cię... zrozumieć - zakończył niemal szeptem. Rosapelo popatrzył na niego nieufnie, a spojrzenie to ukłuło Lawa w serce. Cóż, chłopiec wciąż nie miał żadnego powodu, żeby mu bezgranicznie wierzyć. - Widzisz, Pelo, kiedy miałem dziesięć lat, straciłem całą swoją rodzinę - powiedział jeszcze ciszej. - Oboje rodziców i młodszą siostrę. Oczy chłopca rozwarły się szeroko. Law uśmiechnął się, choć wiedział, że uśmiech ten był raczej smutny. - Mogę ci o tym opowiedzieć, jednak nie chcę cię zalewać wydarzeniami z własnej przeszłości, jeśli nie jesteś tym zainteresowany. Wydaje mi się, że kiedy drugi człowiek ma problem, to najgorsze, co można zrobić, to zarzucić go opowieścią o własnych przejściach, nieważne jak są podobne. Dlatego w pierwszej kolejności jestem tutaj, żeby pomóc tobie, a nie gadać o sobie. Chcę, żebyś to wiedział - podkreślił, patrząc na niego z powagą. Rosapelo spuścił wzrok. Jego palce zacisnęły się na poszewce kołdry, a potem zapytał cicho: - Dlaczego? Law mrugnął. - Co dlaczego? - Dlaczego się mną przejmujesz? - spytał chłopiec jeszcze ciszej. Law zaniemówił na dłuższą chwilę. Pytanie Rosapelo zupełnie zbiło go z tropu i nie wiedział, po prostu nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. Do tej pory w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Tysiące możliwych odpowiedzi przeleciały przez jego głowę, jednak żadna z nich nie wydawała się odpowiednia, więc poddał się i odparł szczerze: - Nie wiem. Po prostu chcę ci pomóc. - Ale dlaczego? - ponownie zapytał Rosapelo. - Pewnie najprościej byłoby odpowiedzieć: "Bo jestem lekarzem". Mówiłem ci, że nam, lekarzom, nie jest łatwo przyglądać się cudzemu cierpieniu. - Ale... Na pewno masz... wielu innych pacjentów... A przychodzisz tutaj codziennie - szepnął chłopiec. Law pochylił się, żeby popatrzeć mu w twarz, co wymagało pewnej gimnastyki, gdyż Rosapelo miał wzrok utkwiony gdzieś w okolicy swojego pępka. - Pelo, czy ja dobrze słyszę...? - spytał z lekkim niedowierzaniem. - Na to akurat odpowiedź jest bardzo prosta. Chłopiec podniósł głowę o jakiś centymetr - w sam raz na tyle, by spojrzeć mu w oczy. - Przecież sam chciałeś, żebym tutaj przychodził - wyjaśnił Law, wciąż zgięty w pół, i uśmiechnął się krzywo. - Nie chciałeś się z nikim zadawać. Czy to się może zmieniło? Hmm? Mam już nie przychodzić? - podpytywał. Rosapelo pokręcił głową, znów wbijając spojrzenie we własny brzuch. - No, mam nadzieję - odparł Law z udawaną surowością, choć tak naprawdę miał ochotę się zaśmiać. - Bo już sobie specjalnie ułożyłem plan dnia w taki sposób, by się tutaj u ciebie pojawiać te cztery razy dziennie. Zamierzam cię odwiedzać, dopóki nie wyzdrowiejesz - zapowiedział niemal groźnym tonem, a potem coś kazało mu dodać: - Przychodziłbym częściej, ale, jak słusznie zauważyłeś, mam dużo pacjentów - i wiedział, że mówi szczerze. Chłopiec raz jeszcze na niego popatrzył, po czym kiwnął głową. Law wyprostował się na krześle i zerknął na zegar: dochodziła trzecia. - Skoro o tym mowa, muszę już lecieć, okej? Przyjdę około siódmej, to zjemy kolację. Oczywiście możesz zjeść sam, jeśli będziesz głodny - dodał szybko i wstał, choć czynił to cokolwiek niechętnie. - Postaram się załatwić ci jakąś książkę. Może trafię na taką, której jeszcze nie czytałeś - powiedział i uśmiechnął się lekko, a potem wyszedł. Po drodze zajrzał do dyżurki pielęgniarskiej. Właśnie dobiegała końca poranna zmiana, co było mu bardzo na rękę. Powiedział, że do Rosapelo można już wrócić, i poprosił, by przed siódmą przyniesiono chłopcu kolację. Przekazał też kartki z jadłospisem, a potem rzucił do zgromadzonych: - Czy któreś z was chciałoby mi oddać przysługę? - Niespełna dziesięć par oczu spojrzało na niego z entuzjazmem. - Z preferencją na poranną zmianę - dodał zaraz, powodując mniej lub bardziej wyraźne rozczarowanie u połowy obecnych. - O co chodzi? - zapytała jedna z pielęgniarek, Iris. - Chciałbym, żeby ktoś wyskoczył do księgarni w Roger Bay i kupił jakąś książkę o tematyce młodzieżowej, oczywiście na rachunek szpitala - wyjaśnił. - To dla Rosapelo, lubi czytać. Tylko najważniejsze, żeby mu ją od razu przynieść. - Mogę się tym zająć - zapewniła kobieta. - Dzięki. Możesz przy okazji poinformować właściciela, że wkrótce zrobimy u niego duże zakupy. Nie mamy w szpitalu biblioteki dla pacjentów! - dodał tonem udawanego oburzenia. - Przecież to skandal. Personel zachichotał. - Może to dlatego, że kiedy ten szpital zakładano, na Raftel nie było jeszcze żadnej księgarni? - zasugerował jeden z pielęgniarzy. - Cóż, nic, czego się nie da nadrobić. - Właśnie zamierzam - odparł Law, kiwając głową. Przed powrotem do siebie wstąpił do swojego zastępcy i zlecił mu zadanie zorganizowania niewielkiej biblioteki na użytek chorych, po czym pozostawił go z problemem znalezienia na to miejsca. Kiedy skończył nowe przyjęcia, było kwadrans po siódmej. Ledwo drzwi zamknęły się za ostatnim szczęściarzem, zakwalifikowanym do leczenia w szpitalu na Raftel, Law złapał sobie coś do przegryzienia z szafki pod ścianą i pomknął na "siódemkę". Pielęgniarka sama usunęła się z pokoju Rosapelo, a Law już od drzwi przeprosił za swoje spóźnienie, jak również za to, że zaraz będzie musiał iść, po czym obaj oddali się radośnie spożywaniu posiłku - oczywiście na ile mogło to być radosne w przypadku chorego chłopca bez apetytu oraz człowieka, który jedzenie uważał w pierwszej kolejności za dostarczenie organizmowi energii. - Law-san...? - odezwał się cicho Rosapelo, kiedy po kolacji nie było już śladu. Spojrzenie miał utkwione we własnych kolanach pod przykryciem. Obok, w zasięgu jego ręki, leżała nowiutka książka, choć wyglądało na to, że jeszcze się nią nie zainteresował. - Hmm? - Naprawdę będziesz przychodził codziennie? - spytał chłopiec, zaciskając palce na pościeli. - Naprawdę. - Ale przecież... ja jestem zły... - szepnął Rosapelo. Law ściągnął brwi. - Co takiego? - zapytał, czując, że jego serce uderza szybciej. Chłopiec spuścił głowę jeszcze niżej. - Przeze mnie... moja mama... Law zdrętwiał. Jego serce ścisnęło się bólem aż za bardzo znajomym, a jego umysł nagle zrobił się zupełnie pusty. Nie spodziewał się czegoś takiego. Przecież jego mały pacjent dopiero co zjadł ze smakiem kolację, więc Law naiwnie założył, że sytuacja jest pod kontrolą... I teraz był niemal w panice. Co powinien zrobić? Jak miał się do tego ustosunkować? Nie miał pojęcia... poza tym, że najgorszym wyjściem było nic nie powiedzieć. - Pelo, spójrz na mnie. Rosapelo nie zareagował. Law myślał przez dwie sekundy, a potem przesiadł się z krzesła na brzeg łóżka i położył dłoń na głowie chłopca, przysuwając się bliżej niego. - Pelo, cokolwiek się stało, nie ma w tym twojej winy - powiedział zdecydowanym tonem, choć w środku trząsł się cały. - Najmniejszej. Chłopiec spojrzał w okno, za którym panowała już ciemność. Law cofnął rękę i raz jeszcze przywołał całą swoją odwagę. - Czy chcesz o tym teraz porozmawiać? - spytał głosem, w którym nie miało prawa pobrzmiewać nawet najlżejsze wahanie. Rosapelo jednak pokręcił głową, a Law zganił się za uczucie ulgi, które go wypełniło, i za to, że milczenie chłopca dawało mu dobre usprawiedliwienie, by sobie iść... Jako człowiek, nie chciał go zostawiać w takim nastroju, chciał go jakoś pocieszyć, wesprzeć... ale w tym momencie jedyne, co przychodziło mu do głowy, to podzielenie się własną opowieścią, która cisnęła się na jego usta. Nie chciał jej jednak Rosapelo narzucać. Sam przecież powiedział, że nie będzie tego robił. - W takim razie... porozmawiamy, kiedy będziesz na to gotowy, okej? - zaproponował. Tym razem chłopiec kiwnął głową. - A teraz? Chcesz czegoś ode mnie? - pytał dalej. Rosapelo zaprzeczył. Mimo wszystko Law czuł się beznadziejnie, bo to było tak strasznie przygnębiające, zaś świadomość, że nie jest w stanie nic tutaj pomóc, tylko pogarszała sprawę... Musiał jednak znaleźć coś pozytywnego, postanowił. Może cieszyć się tym, że chłopiec wreszcie podejmował decyzje i przekazywał je innym...? Jeśli o niego chodziło, Law zamierzał je szanować. - Zatem widzimy się ju... Zamarł. Poczuł, jak przez cały jego kręgosłup przebiega bardzo nieprzyjemny dreszcz. - Niech to wszyscy... - Zacisnął zęby, żeby powstrzymać przekleństwo, a potem przejechał dłońmi po twarzy. Rosapelo spojrzał na niego ukradkiem, wyraźnie wyczuwając jego zdenerwowanie. Bałwan, zupełny bałwan - skarcił się Law w duchu, a potem wyciągnął z kieszeni fartucha ślimakofon i zadzwonił do Clione, mając nadzieję, że psychiatra jest jeszcze w pracy. - Tu Law. Jesteś jeszcze? Potrzebuję cię, jestem z Rosapelo. Nie, nic się nie stało, po prostu... Zajrzyj tutaj na chwilkę, okej? Dzięki. Schował komunikator, po czym złapał chłopca za oba ramiona i spojrzał na niego błagalnie. Zastanowił się przelotnie, czy tak się czuje człowiek, który stoi na granicy szaleństwa i chwyta się każdego sposobu, by zachować zdrowie. - Pelo, mam do ciebie ogromną prośbę - powiedział z naciskiem, wpatrując się w niebieskie oczy, w których migotało oszołomienie. - Zaraz przyjdzie tu nasz ulubiony psychiatra i... Czy mógłbyś mu powiedzieć, że chcesz, żebym jutro się u ciebie pojawił? - poprosił. - To jest nieprawdopodobna historia, ale... Widzisz, zostałem zmuszony, żeby raz w miesiącu robić sobie dzień zupełnie wolny od pracy. Wiem, to jest strasznie głupie, ale oznacza ni mniej, ni więcej tyle, że w ten jeden dzień oni sobie nie życzą mojej obecności w tym szpitalu. I ten dzień wypada właśnie jutro, szesnastego. Clione doskonale o tym wie i zrobi wszystko, żeby mnie gdzieś wyprawić, i ponad wszelką wątpliwość nie wpuści mnie do siebie na oddział. Oni mają na tym punkcie prawdziwą obsesję... inni lekarze, znaczy się. Mimo że jestem dyrektorem, zachowują się wobec mnie w tak niedorzeczny sposób... - Potrząsnął głową. - Ale to teraz nieważne. Tak czy inaczej, nie będę się mógł do ciebie jutro zbliżyć, jeśli nie przekonamy go, żeby zmienił zdanie. Dlatego, Pelo... Proszę cię, tak strasznie cię proszę, żebyś mu to powiedział. Rosapelo wciąż przyglądał mu się wzrokiem, który wskazywał, że jest cokolwiek zmieszany. Musiał być kompletnie zaskoczony... i Law mu się wcale nie dziwił. Po prawdzie sam był zdumiony tym swoim wybuchem. Zdał sobie sprawę, że wciąż ściska ramiona chłopca, i cofnął ręce. Przez jego głowę przeleciała histeryczna myśl, że przecież znów mógł mu coś złamać... Kiedy Rosapelo w dalszym ciągu nic nie mówił, Law poczuł, że robi mu się zimno. - Bo... chcesz, żebym jutro przyszedł...? - spytał ciszej, nagle zastanawiając się, jak zniesie odpowiedź odmowną. Rosapelo jednak kiwnął głową, a Law poczuł, że ciężar spada mu z serca. Pomimo zdenerwowania uśmiechnął się, a potem wziął dwa głębokie wdechy, żeby się uspokoić. A potem jeszcze przetarł dłońmi twarz. - Dzięki... - mruknął i nie chciał zastanawiać nad tym, że przez moment miał poczucie, jakby jeden gest decydował o życiu bądź śmierci. Clione wszedł do pokoju w następnej chwili. Nie miał na sobie fartucha, więc Law naprawdę złapał go w ostatniej chwili... Na jego twarzy jak zawsze malowało się opanowanie, choć Law podejrzewał, że jego telefon wzbudził u psychiatry co najmniej niepokój. - Co mogę dla was zrobić? - spytał, przenosząc wzrok między nimi obojgiem. Law popatrzył na Rosapelo, a potem spojrzał psychiatrze w oczy. - Jutro jest szesnasty - powiedział bez emocji. We wzroku Clione zabłysło zaskoczenie. Ach, widać też o tym zapomniał, pomyślał Law. Ale jutro z pewnością by już pamiętał... - Twój ustawowy dzień wolny. I co w związku z tym? - spytał psychiatra, zakładając ramiona na piersi, zupełnie jakby wiedział, co usłyszy jako następne. Cóż, z pewnością nie to, co rzeczywiście miał usłyszeć, uznał Law, modląc się w duchu, żeby Rosapelo istotnie się odezwał. - W związku z tym Pelo chciałby ci coś powiedzieć - odparł, ponownie spoglądając na swojego pacjenta. Jego głos był spokojny, mimo że jego wnętrzności skręcały się ze zdenerwowania. Stukot obcasów zdradził mu, że Clione podszedł bliżej i stanął w nogach łóżka. Rosapelo tymczasem spuścił oczy i zacisnął ręce na pościeli. Law nie poganiał go w żaden sposób, choć miał na to wielką ochotę. Nic jednak nie mógł zrobić, decyzja należała do chłopca. Mógł mieć nadzieję, że Rosapelo przełamie swoją niechęć i odezwie się, choć do tej pory unikał komunikowania się z kimkolwiek poza nim. Jego serce biło szybko i musiał powstrzymać się, by nie zaciskać pięści. Wreszcie Rosapelo uniósł wzrok i zerknął na psychiatrę, po czym znów spuścił oczy. - Chcę, żeby Law-san... przyszedł do mnie jutro - powiedział cicho, ale wyraźnie, a Law zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie był tak dumny z drugiego człowieka, jak był dumny teraz z tego trzynastoletniego chłopca. - Dzięki - mruknął ponownie... a potem położył mu rękę na głowie i lekko potargał włosy, bo w tym momencie wydawało mu się to najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. Odwrócił się do psychiatry, który pierwszy raz w życiu wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć, co samo w sobie było bardzo satysfakcjonujące. - I co ty na to? - spytał, starając się nie uśmiechać ze zbytnim triumfem. Clione popatrzył na niego, potem znów spojrzał na Rosapelo, a potem raz jeszcze na niego. Sprawiał wrażenie odrobinę wytrąconego ze swojej codziennej równowagi. Law nie wątpił, że przynajmniej tak mocno jak on sam cieszy się faktem, że chłopiec się odezwał. Co zaś do samej prośby... Psychiatra westchnął cicho. - Skoro mnie o to prosisz, Pelo, nie mogę ci odmówić - powiedział. - Mam tylko nadzieję, że Law nie biadolił ci o to przez cały dzień...? - dodał z najlżejszym odcieniem sarkazmu, rzucając obiektowi swojej wypowiedzi spojrzenie z ukosa. Rosapelo pokręcił głową. - Nie, przed chwilą sobie przypomniałem - Law uznał, że odrobina szczerości nie mogła zaszkodzić, i uśmiechnął się promienniej. - Dziękuję, Pelo. Chłopiec zerknął na niego ukradkiem, a Law wyszczerzył się do niego. Czuł się, jakby byli parą spiskowców, którym udał się niecny plan. Nie to zresztą było najlepsze... - Będziemy mieć jutro cały dzień - poinformował z radością, która nie mogła być bardziej prawdziwa. - Cały dzień, Pelo. Rosapelo znów na niego popatrzył i tym razem utrzymał kontakt wzrokowy dłużej. Law bardzo chciałby, żeby choć trochę, chociaż odrobinka jego radości przeszła do chłopca... I może rzeczywiście tak się stało, bo w następnej chwili ów kiwnął głową z większym zdecydowaniem niż do tej pory, a jego wargi lekko drgnęły, jakby w zapowiedzi uśmiechu, który miał nadejść dopiero znacznie, znacznie później. Law pomyślał, że nie może się doczekać dnia, gdy uda mu się wywołać na twarzy Rosapelo prawdziwy uśmiech.
|