Wiosna przychodziła do Chōshū niepostrzeżenie, gdyż w tym łagodnym klimacie ciężko ją było odróżnić od zimy. Robiło się trochę cieplej, dzień stawał się trochę dłuższy i tylko więcej padało. Zanim zakwitły sakury, najpiękniej bywało na łące w słoneczne dni, kiedy świeża zieleń trawy kontrastowała z lazurowym niebem. Gintoki leżał rozciągnięty na ziemi, nieodłączny miecz w zasięgu jego ręki, głowa z grzywą jasnych włosów niczym osobliwy kwiat między źdźbłami. Shōyō usiadł obok. - Piękny dzień - powiedział, patrząc w bezchmurne niebo. - Dzisiaj nie powinniśmy spodziewać się deszczu. Lekki wiatr rozwiał jego włosy i spłoszył kolejnego motyla znad nosa Gintokiego. Chłopiec nie poruszył się, oddychał spokojnie. - Będziemy więcej czasu spędzać na dworze, dla chłopców to najlepsze - postanowił Sensei. - Świeże powietrze pobudza apetyty i umysły, dodaje sił i poprawia samopoczucie. Kotarō wciąż czyta po ciemku, trzeba go wygonić na słońce. Może nawet Shinsuke nabierze trochę rumieńców. Wystawił twarz na ciepły blask. - Dajesz im dobry przykład. Ale ty zawsze lubiłeś słońce, prawda? Spotkaliśmy się na łące takiej jak ta, pamiętasz? Siedziałeś pod wysokim niebem w objęciach boskich promieni. Może jesteś synem Amaterasu, którego zesłała na ziemię? Nie przestając się uśmiechać, popatrzył na swojego niezwykłego ucznia. - Śpisz, Gintoki? - zapytał ciszej od wiatru. - Kto by spał w dzień?
|