Rozdział czwarty
Początek, skoro zamierzamy kontynuować




Harry obudził się, gdyż ktoś lekko trącił go w ramię. Wydał słaby odgłos skargi, rozwierając jedną powiekę. Wciąż ciemno. Fred i George powinni wiedzieć lepiej i nie próbować tego więcej. Z uporem zacisnął oczy i wtulił się głębiej w przyjemnie miękkie koce.

Dłoń znów nim potrząsnęła. Dobra, dość tego.

- Spadaj, Fred! - wymamrotał z wciąż zamkniętymi oczami, lekko uderzając intruza.

Dłoń znieruchomiała, ale nie odsunęła się.

- Fred? - spytał ostry, bardzo nie-Weasleyowy głos.

Harry gwałtownie otworzył oczy. Z zupełną dezorientacją popatrzył w twarz Severusa Snape'a, a potem uśmiechnął się.

- Och - powiedział sennie. - Przez chwilę myślałem, że mam kolejny sen.

- Tak? O Fredzie Weasleyu, prawda?

- Nie - odparł Harry z lekką niecierpliwością, próbując na powrót się umościć. Śnić o Fredzie, jak głupio... - O tobie. Fred budził mnie czasem, rano. On i George... Oni zawsze... - Czuł, że znów zapada w sen, i nie miał nic przeciwko.

Ale Snape... nie, chwila, miał go nazywać Severus tam i Snape tutaj... nie, nie... cóż, ktokolwiek znów nim potrząsnął.

- Nnn?

- Jest wpół do czwartej rano, Harry. Musisz już iść.

Oczy Harry'ego znów się otwarły - tym razem z oburzeniem.

- Wpół do czwartej rano?

- Skrzaty domowe wstają o czwartej, by zapalić ogień, zanim ktokolwiek się obudzi - przypomniał mu jego kochanek. - Nie wpuszczam ich tu na dół, ale... No dalej, już. Wstawaj. Albo następnym razem w ogóle nie będziesz tu spał.

Zrzędząc, Harry odrzucił koce, zapominając, że jest nagi, aż zimne powietrze otarło się o jego skórę. Sapnął i objął się ramionami, rozglądając za ubraniami.

- Rozrzucone wszędzie wokół - powiedział Severus i, do diabła z nim, jeszcze wygodniej ułożył się w łóżku, nie spuszczając wzroku z Harry'ego.

Harry poczerwieniał, a Severus uśmiechnął się złośliwie.

- Trochę za późno na skromność, nie uważasz? - wymruczał.

Harry podejrzewał, że ma rację, ale czuł się inaczej. Przyrzekając sobie, że nie pozwoli kochankowi tak nad sobą górować, wygrzebał się z łóżka i cicho krzyknął, gdy jego stopy dotknęły zimnej kamiennej podłogi. Wciągnął spodnie, decydując się wepchnąć brudną bieliznę do kieszeni, zamiast ją ubierać, a potem włożył skarpetki i buty. Następnie koszulę i... Gdzie są okulary? Zmrużył oczy.

Długie ramię Severusa podniosło okulary z szafki i wyciągnęło je ku Harry'emu. Ku swemu zażenowaniu Harry chybił, a jego ręka złapała powietrze. Głupia krótkowzroczność. Spróbował ponownie i po raz pierwszy wyraźnie zobaczył swego kochanka, leżącego nago w łóżku, które wcześniej dzielili, przykry prześcieradłami i kocami i wsparty na łokciu przyglądał mu się z pewnym rozbawieniem. Była to zdumiewająco intymna chwila i Harry poczuł, jak jego wnętrze zalewa żar.

- Nie zapomnij peleryny - wymruczał Severus, nie przerywając kontaktu wzrokowego, co sprawiało, że Harry czuł we środku trzepotanie i ciepło. I kolejny głupawy uśmiech wpełzający na twarz.

- Nie zapomnę - powiedział i przysunął się do łóżka. - Um... mogę przyjść jutro? Znaczy się dziś wieczorem?

Mieli tylko jeden tydzień... teraz już mniej niż tydzień, zanim wrócą uczniowie. Harry zdał sobie sprawę, że nieco trudniej będzie mu przekradać się na dół każdej nocy, kiedy zacznie się semestr. Chciał jak najlepiej wykorzystać te ostatnie kilka dni.

Severus skinął głową.

- Wydaje się, że musimy pomyśleć nad jakimś układem twoich wizyt - powiedział i sam ziewnął. - I oczywiście, zawsze będziesz musiał nosić płaszcz... Pierwszy raz cieszę się, że masz tę przeklętą rzecz.

Harry uśmiechnął się bez skruchy, schylając po szybki pocałunek. Potrwał on nieco dłużej, niż zamierzał.

- Pierwszy raz? - powtórzył, gdy wreszcie się rozdzielili. - Przydała się nam pod koniec zeszłego roku, jak sobie przypominam. - Tak, ratowanie kogoś z rąk śmierciożerców jest znacznie łatwiejsze, jeśli nie mogą cię zobaczyć...

Napotkał raczej puste spojrzenie. Severus wydawał się nie mieć pojęcia, o czym mowa. Oczywiście, był nieprzytomny przez cały czas. Harry westchnął ciężko.

- Można się spodziewać - stwierdził, brzmiąc na bardzo wykorzystanego. - Zagwarantowałem ci przejażdżkę twojego życia, a ty nawet jej nie pamiętasz.

Kolejne spojrzenie bez wyrazu, a potem oczy Severusa rozszerzyły się i rozejrzał się wokół, jakby szukając różdżki. Zanim ją znalazł, Harry pospieszył do bawialni, cicho wołając przez ramię: "Do zobaczenia wieczorem", zarzucił pelerynę i wyszedł na ciemny, pusty korytarz.

Jak na wpół do czwartej rano, zdał sobie sprawę, ukradkiem wracając do wieży Gryffindoru, to było całkiem dobre pożegnanie.

* * *

Bez problemów dostał się do dormitorium, ale dziwnie trudno było mu zasnąć, gdy tak leżał w łóżku, wciąż zupełnie ubrany. Zapomniał wziąć między innymi piżamę... no cóż. Harry wpatrywał się w ciemność ukrytą pod baldachimem łóżka. Po chłodzie lochów pokój wydawał mu się duszny, więc otworzył okno i poczuł, jak powietrze chłodzi jego łóżko.

Senność ulotniła się wraz z powrotem do wieży i teraz jego umysł wirował od natłoku myśli. Cóż, tak naprawdę od jednej myśli.

Ubiegłej nocy uprawiałem seks.

Przerwa.

Uprawiałem seks z Severusem Snape'em. Ostatniej nocy. A wieczorem znów to zamierzam zrobić.

Przerwa.

Uprawiałem. Seks.

Poczuł kolejny, doprawdy głupi, uśmiech rozlewający się po twarzy. Nic nie mógł poradzić: czuł się wspaniale i szczęśliwie, i oszołomiony - i także przestraszony, jeśli pozwoli sobie za dużo myśleć. Jeśli zamierzał wdać się w związek z kimś, wybrał sobie na to kogoś trudnego. Nauczyciela. I to nie jakiegoś nauczyciela, ale najbardziej znienawidzonego nauczyciela w szkole. Kogoś, kogo podobno nie cierpieli nawet jego rodzice. Kogoś, kto mógł mieć ogromnie dużo problemów, gdyby ich odkryto - kogoś, kto zdradzał zaufanie Albusa Dumbledore'a, człowieka, którego, Harry był zupełnie pewien, Severus poważał równie mocno jak on.

Ostatniej nocy uprawiałem seks ze Snape'em.

Nagle te słowa wydawały się bardziej poważne niż cokolwiek innego. Zaniepokojony Harry przewrócił się na bok, naciągając koc. Jak powiedział Severus - co się stało, to się nie odstanie. Było za późno, by teraz wszystko zmienić, i tak naprawdę wcale tego nie chciał.

Po prostu będą musieli bardzo, bardzo uważać, by nie dać się złapać. To wszystko. A Harry był w tym naprawdę dobry. Miał przeczucie, że Severus też nie jest zły. Wszystko będzie dobrze. Potrafią to zrobić - oczywiście, że potrafią.

W końcu te zapewnienia zadziałały i Harry zapadł w spokojny, niewyraźny sen, wypełniony głównie wspomnieniami, przypominając sobie, zanim na dobre zasnął, że nie pozbyli się malinek.

* * *

Po raz drugi tego dnia został brutalnie wyrwany ze snu, bo ktoś potrząsał jego ramieniem. Tyle że tym razem nie był to Severus, chyba że w jakiś sposób stał się bardziej... puchaty...

Harry otworzył jedno zaspane oko.

- Hedwiga? - wykrztusił zdziwiony, zanim przypomniał sobie, że zostawił otwarte okno. Ale mimo wszystko dlaczego...?

Cicho zahuczała z jego ramienia, w które jej szpony wbijały się nawet przez materiał ubrań i koców. Mały zwitek wypadł z jej dzioba. Harry usiadł, pocierając oczy, a ona zaskrzeczała cicho i odfrunęła, by spocząć w nogach łóżka. Założywszy okulary, Harry przejechał dłonią czuprynę i popatrzył zmrużonymi oczami na wiadomość.


Harry.

Gdzie się dziś podziewasz? Powiedziałem profesor Sprout, że znów jej będziesz pomagał. Skoro jest już tak późno, myślę, że lepiej przyjdź po lunchu.

Hagrid



Późno? Mrugając, Harry spojrzał za okno.

- O nie!

Słońce stało wysoko na niebie - musiała być przynajmniej jedenasta. Przespał pół dnia.

Chociaż, stwierdził Harry, wygrzebując się z łóżka, nie powinien być zaskoczony. Naprawdę był zmęczony. Zatrzymał się, by skrobnąć szybkie przeprosiny do Hagrida, i wręczył je Hedwidze, po czym chwycił czyste ubranie - ostatnie czyste, wieczorem musi wypróbować zaklęcie oczyszczające - i popędził pod prysznic z mocnym postanowieniem, że najwyżej za dziesięć minut będzie z powrotem.

Niezupełnie wyszło. Rozebrał się w pustym pomieszczeniu, wspominając tęsknie, jak zawsze, łazienkę prefektów. Potem w drodze pod prysznic przeszedł obok lustra i zamarł.

Następnie przysunął się bliżej lustra, które sięgało tylko do pasa, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Wyglądał, jakby wdał się w bójkę w Trzech Miotłach. Jego tors pokryty był mnóstwem małych siniaków w kształcie ust - nie wiedział, że było ich tak dużo - nie wspominając bardzo demaskującej, większej malinki na szyi. Usta były nabrzmiałe i również posiniaczone. A patrząc w dół, Harry zobaczył ślady palców w strategicznych miejscach na biodrach. A tak, to wtedy, kiedy Severus... eem... rety. A tam, na ramionach... cienkie, czerwone ślady po paznokciach...

- Mój Boże - powiedziało lustro z niedowierzaniem, a Harry zaczerwienił się jak burak i pognał pod prysznic.

Gorąca woda paliła ślady, przypominając mu o każdym jednym i jak go zdobył. Jego szybki prysznic przekształcił się w zdecydowanie dłuższą sesję rozmarzonych wspomnień, gdy mechanicznie się namydlał, rozpamiętując w myśli przypomniane doznania, uczucia tak świeże, jakby były nowe - i, na swój sposób, były. Zanim skończył się myć, znów miał erekcję i musiał uciec się do swej zwykłej, samotnej metody radzenia sobie, choć tym razem czuł, że było to coś na kształt marnotrawstwa.

Harry wytarł się i sięgnął po różdżkę, ignorując powtarzane wymówki lustra, i odtworzył tak dobrze, jak potrafił, niektóre zaklęcia pani Pomfrey. Wystarczająco często ich na nim używała. Odniósł pewien sukces: odciski paznokci zupełnie znikły, podobnie jak kilka jaśniejszych malinek na torsie. Z tą na szyi męczył się trzy razy, zanim zbladła na tyle, by nie rzucać się w oczy. Cóż, przynajmniej kołnierz koszuli powinien ją ukryć...

Harry pomyślał o szatach Severusa - pokrywających wszystko i bardzo uguzicznionych - i cierpko przyznał, że przynajmniej jego kochanek nie będzie miał takiego problemu. Oczywiście, prawdopodobnie wiedział, jak pozbyć się tych przeklętych rzeczy.

Naprawdę nie mogą zapomnieć zrobić tego następnym razem, zdecydował, kończąc się ubierać i bardzo uważnie zapinając kołnierzyk po szyję. Pewnie, teraz nikt go nie mógł zobaczyć pod prysznicem, ale za tydzień będzie zupełnie inaczej. Lepiej zacząć, skoro zamierzali kontynuować.

Zadowolony z czystej praktyczności, jaką wykazywał, Harry prędko (i na próżno) spróbował przyczesać włosy, po czym pospieszył do kuchni na szybkie śniadanie/lunch przed spotkaniem z profesor Sprout.

* * *

Usłyszał od siwej, pękatej profesor zielarstwa kilka komentarzy na temat swojego spóźnienia, ale generalnie profesor Sprout była zbyt dobroduszną kobietą, by długo dokuczać Harry'emu. Harry widział ją naprawdę zdenerwowaną tylko jeden raz - gdy Gilderoy Lockhart próbował zastąpić ją na zajęciach któregoś dnia w drugiej klasie Harry'ego. Dość szybko zakończyła, sprowadzając jego zachowanie do: "chłopcy zawsze będą chłopcami" oraz "niebiosa wiedzą, dlaczego młodzi mężczyźni w twoim wieku potrzebują tyle snu, wydaje ci się, że pękną od nadmiaru energii, ale nie, chcą tylko spać, cały czas, marnując piękne dni jak dzisiaj, ale gdybym ja znów była w twoim wieku, to..."

Gdy już z tym skończyła, popołudnie było bardzo przyjemne. Nawet Hagrid wpadł, by zobaczyć, jak mu idzie, i Harry nie chciał zmarnować tej okazji.

- Brakowało mi cię wczoraj przy kolacji - powiedział pogodnie.

- No, tak - odparł Hagrid, rozglądając się po roślinach w cieplarni z wyrazem lekkiej obawy. Zauważył jedną z ludożerczych rosiczek i chyba poczuł się bardziej jak w domu. - Musiałem się czymś zająć... Wiesz, umiem się nakarmić, no i oczywiście Kieł jest zadowolony z towarzystwa.

- Fl... Profesor Delacour wydawała się bardzo zawiedziona - stwierdził Harry, czując wręcz kipiącš złośliwość. - Ma dla ciebie wiadomość. Powiedziałem, że ją dostarczę.

Na wspomnienie profesor Delacour policzki Hagrida spłonęły czerwienią i wielki gajowy zaczął wpatrywać się w ziemię, rysując na niej czubkiem buta.

- Ee... serio?

Oczy Harry'ego musiały błyszczeć na poziomie zbliżonym do Dumbledore'owego.

- Prosi, by ci przekazać, że Olimpia cudownie spędziła lato - oświadczył. - Och, przy okazji, dzięki raz jeszcze za album, który mi przysłałeś na urodziny... Podejrzewam, że zrobiłeś zdjęcia na wycieczce?

Hagid był już tak zarumieniony, że Harry zaczął żałować, że mu dokuczał, ale zdał sobie sprawę, że Hagrid właściwie wygląda na zadowolonego.

- Tak powiedziała? - spytał, brzmiąc bardzo gruboskórnie - "cudownie?" No to... no cóż. - Znów powłóczył butem po ziemi. - Um... to wszystko?

- Tak - odparł Harry. - Ale założę się, że jeśli porozmawiasz z profesor Delacour, powie ci więcej. Przekazała mi tylko tę jedną wiadomość.

Przez chwilę Hagrid wyglądał na podekscytowanego wizją kolejnych wieści od madame Maxime, a potem spojrzał poważnie na Harry'ego.

- A co ty o tym myślisz, Harry? Mieć jednego z reprezentantów Turnieju Trójmagicznego za belfra? Trochę dziwne, nie?

Nie pierwszy raz Harry zdumiał się, jak wiele Hagrid dostrzega w ludziach - o wiele więcej, niż na to wyglądał, prawdopodobnie tyle co Dumbledore. Ale tylko głupi nie doceniali dyrektora Hogwartu, podczas gdy prawie wszyscy wydawali się nie dostrzegać Hagrida. Na swój sposób nie było to sprawiedliwe.

Wracając myślą do pytania, Harry odpowiedział:

- Cóż, tak, trochę. Ale wszystko będzie dobrze.

Hagrid rozjaśnił się i na szczęście nie próbował klepnąć Harry'ego w ramię ani nic takiego.

- O to chodzi, Harry! Zawsze mówiłem, że masz łeb karku. Co mi przypomina... Co powiesz, byśmy się jutro wybrali na wycieczkę na Aleję Pokątną, by zaopatrzyć cię na rok szkolny? Ron i Hermiona przysłali listy, że też tam będą.

Zamiast przyjemnego oczekiwania, jakiego się spodziewał, Harry poczuł krótkie ukłucie niepokoju. Normalnie myśl o wizycie na Alei Pokątnej i spotkaniu z przyjaciółmi wprawiłaby go w entuzjazm, ale teraz pojechałby tam, niosąc tajemnicę, której nie może nikomu wyjawić. Nie tylko im. Przede wszystkim im.

Cóż, postanowił stanowczo, to będzie dobry sprawdzian, prawda? Zobaczyć, jak sobie radzi. Z pewnością przesadza. Pewnie nawet nie będą rozmawiać o Snapie, a jeśli już, to w zwykły Boże-jak-my-go-nienawidzimy sposób. Był zupełnie pewien, że to zniesie.

- Jutro brzmi wspaniale - powiedział tak pogodnie, jak tylko mógł. - Już się cieszę!

Hagrid uśmiechnął się do niego i ostrożnie wycofał się z cieplarni, unikając niewinnych (albo przynajmniej niewinnie wyglądających) roślin, jakby były dziwnymi, przerażającymi gatunkami. Ale Harry nawet nie chciał wyobrażać sobie, jaki gatunek mógłby naprawdę przerazić Hagrida. Już po jego wyjściu uświadomił sobie, że nie został wypytany o poranne spóźnienie. Najwidoczniej wzmianka o madame Maxime posłużyła za dobry odwracacz uwagi - Harry był zupełnie pewien, że w przeciwnym wypadku usłyszałby o tym.

Coś, co warto zapamiętać, kiedy zajmuje się takimi rzeczami, pomyślał.

- Panie Potter - dobiegł lekko zirytowany głos profesor Sprout - czy zechciałby pan zachować się zgodnie ze swoim nazwiskiem i posadzić (oryg. 'to pot' - przyp. tłum.) tę paproć, czy... - Przerwała i zachichotała na tę grę słów, nie dokończywszy zdania.

Harry uśmiechnął się, spuszczając głowę, i zrobił, jak prosiła.

* * *

Wieczorem Harry wziął kolejny prysznic, zastanawiając się, jak zamierza to kontynuować, kiedy wrócą inni uczniowie. Nie mógł brać dwóch pryszniców dziennie, nie wzbudzając podejrzeń, to było pewne. Ale podobał mu się pomysł, by schodzić na dół do Severusa wyszorowanym do czysta i świeżym. W końcu co, jeśli jego kochanek znów będzie go lizał za uchem, a on będzie brudny? Albo gdzieś indziej? Fuj.

Skończywszy, ubrał się ponownie i narzucił pelerynę-niewidkę, po czym zszedł do lochów bez większych kłopotów niż poprzednio. Zatrzymując się przed drzwiami, zastanowił się, dlaczego wciąż jest tak zdenerwowany. Byli teraz kochankami, nie zostanie odprawiony. Ale co, jeśli to będzie dziwne albo niezręczne? Jak będą na siebie oddziaływać? Czy najpierw siadasz i rozmawiasz trochę, czy po prostu wskakujesz do łóżka?

O takich rzeczach nie było w Podręczniku, stwierdził markotnie.

Drzwi znów się otwarły i znów za nimi nie było nikogo. Bynajmniej tym nie zaniepokojony Harry zamknął je cicho i przez biuro skierował się do bawialni, tym razem rozglądając się wokół. Wciąż pełno tych paskudnych butelek z eliksirami i słoi pełnych niewypowiedzianie oślizgłych rzeczy... Tony książek, oczywiście... A na pokrytym pergaminami biurku bardzo zużyta para rękawiczek ze smoczej skóry, niemal przetartych, i pusty kociołek. Nic osobistego, żadnych obrazów, żadnych symboli Slytherinu, nawet dywanu. Przypominało mu to niemal mugolskie klasztory, o których czytał w podstawówce.

Wreszcie zakończył inspekcję i wszedł do bawialni. Severus znów siedział przy stole, trzymając kolejną książkę, ale nie było herbaty.

Tym razem Harry pamiętał, by zdjąć pelerynę.

- Cześć.

- Witaj - odpowiedział spokojnie Severus, nie wstając z krzesła, ewidentnie bardzo zaabsorbowany lekturą.

Harry obrzucił książkę ciekawskim spojrzeniem.

- Um. Umiesz czytać do góry nogami?

Severus spojrzał na niego szybko, potem na książkę i spłonął czerwienią.

- Nie bądź głupi - warknął i odłożył wolumin. - Okładka jest do góry nogami, to wszystko. Błąd drukarski.

Harry zagryzł wargi, by ukryć uśmiech, i podszedł do stołu.

- Jak minął dzień?

- W porządku - mruknął Severus, gapiąc się przez moment w ogień, zanim wreszcie odwrócił się do Harry'ego, znów odzyskując kontrolę. - Owocnie. A twój?

- Zaspałem - przyznał Harry. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. - Nie miałem czasu, by się uczyć.

Severus wywrócił oczami.

- Musisz być zdruzgotany.

Harry skinął poważnie.

- Lepiej, żebym dziś w nocy nie zostawał tak długo - zakpił. - To mi kompletnie psuje plan dnia. - Był to kiepski żart, ale nie był pewien, jak mocno może drażnić Severusa, nawet po dzisiejszym poranku. On po prostu nie wydawał się... typem do drażnienia.

Ale Severus tylko uniósł brew.

- Rozumiem. Nie możemy do tego dopuścić. - Uniósł się z wdziękiem z krzesła, cień pomiędzy cieniami, a serce Harry'ego podskoczyło do gardła. Jedna szczupła dłoń uniosła podbródek Harry'ego, a na bladych policzkach nie było już rumieńca. Ciemne oczy zabłysły. - Podejrzewam, że lepiej nie tracić czasu, hmm?

Harry uznał to za oficjalne zaproszenie.

Zabrał się do dzieła z entuzjazmem, który zaskoczył nawet jego, przyciągając w dół głowę Severusa po pocałunek, którym mistrz eliksirów ochoczo go obdarzył, obejmując długimi palcami jego twarz. Harry kochał to - czuł, jakby tak dużo czasu minęło, odkąd go całowano, a przecież było to zaledwie tego ranka. Tylko pomyśleć, że wczoraj o tej porze nie był całowany od miesięcy, a przedtem - kolejne miesiące. A przedtem... nigdy.

Jak przetrwał?

Potem wszystko zlało się w jedno. Ubrania, jak przedtem, poleciały na chybił trafił, a Severus zdawał się zapomnieć wszystko o "nie traceniu czasu", gdy odwrócił Harry'ego na łóżku na brzuch i zaczął spokojnie lizać jego plecy wzdłuż kręgosłupa, a jego młody kochanek wiercił się i wyginał na materacu, jęcząc bezradnie. Wreszcie musiał złapać Harry'ego za biodra i trzymać nad łóżkiem, by nie mógł ocierać bolesnej erekcji o prześcieradła i dojść tylko z tego... a potem, potem... zatrzymał palce na podstawie członka Harry'ego, mocno trzymające i zapobiegające orgazmowi...

- Och! - sapnął Harry, wiercąc się i błagając o więcej każdą komórką ciała. - C-co ro...?

Severus znów go odwrócił i Harry pomyślał, że zemdleje z pewnością na żarłoczny wyraz tych oczu. Kolejny uporczywy pocałunek, który sprawił, że jego plecy wygięły się w łuk, a wtedy Severus powiedział cicho w jego ucho:

- Myślę, że trochę cię ostatniej nocy rozpuściliśmy, nie uważasz?

- Roz-p-pu...

Oczy błyszczały jak wilgotne węgle.

- Myślę - zamruczał Severus cicho, i gdyby nie dłoń na jego erekcji, Harry mógłby dostać orgazmu z samego tego głosu - że dziś... zobaczymy, jak długo potrafisz wytrzymać... - Schylił się i ugryzł delikatnie jedno z bladych ramion, a Harry jęknął, zarówno z rozpaczy, jak i wyczekiwania. - Co ty na to?

Harry był w zbytnim chaosie, by powiedzieć coś więcej niż "Guh". Severus musiał przyjąć to za zgodę, ponieważ następne minuty, godziny czy może nawet dni rozciągnęły się w jeden długi, nieokreślony okres, gdy liczyły się jedynie te gorące usta i dłonie, które pokryły każdy cal jego skóry. Zaczął błagać po zawstydzająco krótkiej przerwie i został nagrodzony czymś, co było, cud nad cudy, zdecydowanie chichotem, po którym ciepły język wysunął się dokładnie na szczycie jego tyłka.

Im więcej Severus dotykał go tam na dole, tym bardziej Harry zaczął odkrywać, że mu się to podoba. Bardzo. Nie był zupełnie pewien, co o tym myśli. Ale jego kochanek naprawdę jeszcze niczego nie spróbował, z pewnością niczego dotyczącego... wnętrza, i Harry chciał zobaczyć, dokąd zabiorą go nowe doznania.

Tak się stało, że zabrały go dalej i dalej, i nie mógł zrobić absolutnie nic poza błaganiem o więcej. Czuł, jakby trwało to lata, ale wreszcie Severus pozwolił mu dojść, znów przełykając jego członek, podczas gdy tył Harry'ego wygiął się tak, że przestraszył się, że pęknie na dwoje. Po tak długim czekaniu... tak długim, to było torturą, ale do diabła, było też dobre... ostatnie szczypnięcie w sutek i spuścił się tak mocno, że był pewien, że mistrz eliksirów w życiu tego nie przełknie, nie pamiętał nawet, by kiedyś było tak dużo...

Znowu zemdlał. Żenujące. Może rzeczywiście to stanie się nawykiem?

Było jednak warto, by obudzić się i zobaczyć Severusa Snape'a, akurat jego, pochylającego się nad nim ze szklanką wody i wyrazem twarzy, który mógł być opisany jedynie jako "czułość". Oczywiście żadnego uśmiechu, ale mniej surowości wokół oczu i ust - Harry uczył się teraz odczytywać tę chudą twarz. Z trudnością pociągnął łyk wody i wymamrotał przeprosiny.

- Właściwie mi to pochlebia - powiedział Severus konwersacyjnym tonem. - Nie martwię się, jak długo oddychasz.

- Dzięki - mruknął Harry i, odstawiwszy szklankę, sięgnął po mężczyznę.

Po takiej grze wstępnej nie zabrało to dużo czasu - tylko jeden raz Harry liznął słony koniuszek i Severus syknął, szarpnął się i doszedł z jękiem na jego rękach. Po raz kolejny Harry patrzył z fascynacją, jak wyraz napięcia, przyjemności i ulgi przechodzi przez bladą twarz - rozczarowany, że nie ma czasu, by dłużej ją zgłębiać, ale bardzo usatysfakcjonowany, że to jego dotyk może zaspokoić jego kochanka w ten sposób.

Kolejne zaklęcie sprzątające i Harry opadł na plecy z westchnieniem zadowolenia, wtulając twarz w szyję Severusa i owijając ramiona wokół mężczyzny. To było zabawne: seks był uzależniający, to już wiedział, ale to też było bardzo przyjemne. Było szczególnie przyjemne, gdy Severus naciągał na nich przykrycie i byli otoczeni miękkim kokonem bawełny, w świetle tylko kominka. Czuł, że jego oddech zwalnia i wyrównuje się.

- Jutro udaję się na Aleję Pokątną - zwierzył się sennie. - Z Hagridem... Spotkamy się z Ronem i Hermioną. - Czy mu się wydawało, czy Severus lekko zesztywniał? - Mam coś dla ciebie kupić? Coś, czego nie zauważą, znaczy się?

- Myślę, że zauważą, jeśli zrealizujesz duże zamówienie na morzeń azjatycki - powiedział sucho Severus. - Nic innego nie potrzebuję.

Harry czekał, ale nie powinien być zdziwiony, gdy nie doczekał się podziękowania za propozycję.

- Obudzisz mnie? - wymruczał. - I... musimy się pozbyć tych... siniaków, następnym razem.

- Możesz na to liczyć - odpowiedział Severus i to było wszystko, czego potrzebował Harry, zanim zapadł w sen.

* * *

Aleja Pokątna była tym, co Harry kochał. Krzątanina, gwar, magia. Wszystko to, o czym nawet nie śnił, żyjąc u Dursleyów.

Zostawił Hagrida w Dziurawym Kotle, przełykającego w pośpiechu parującą miksturę, której Harry nie dałby smokowi.

- Poradzisz sobie, co nie, Harry? - spytał jowialnie półolbrzym i Harry uciekł, wiedząc, że ma zaledwie półtorej godziny, zanim przybędą Ron i Hermiona, i lepiej, żeby je mądrze wykorzystał.

Ile będzie miał okazji, by później wybrać się samemu na zakupy? Wcale, oto ile. A nawet jeśli, o wiele łatwiej było kupić wszystko niezauważenie tutaj niż w Hogsmeade. Dobrze, że wiedział już, czego chce. Jedyne pytanie, to gdzie ma iść, by to dostać.

Sklep madame Malkin? Nie, to wydawało się trochę bardziej... specjalistyczne. Apteka była prawdopodobnie najlepszym wyborem. Harry skierował się celowo w dół ulicy, zadowolony, że o tej porze ranka ruch był niewielki, choć w miarę upływu czasu ulica zapełni się uczniami. Z pewnością nie pierwszy raz przeklinał własną złą sławę i wiedział, że z pewnością nie ostatni, ale byłoby naprawdę miło nabyć kilka niezwykłych rzeczy bez odnotowania jego zakupów przez Proroka Codziennego.

Apteka Ślimak i Pchła była zwykłym pomieszaniem dla zmysłów: choć przychodził tu co roku, Harry nigdy nie przyzwyczaił się do zapachu zepsutych jaj i zgniłej kapusty, nie wspominając wszystkich strasznych rzeczy, które leżały wszędzie wokół. Był to prawdopodobnie, pomyślał z rezygnacją, ulubiony sklep Severusa.

...Nie, przyłapał się. Nie tutaj. Tutaj było Snape. Snape, wyrecytował w myślach, czując się nieco głupio, ale wiedząc, że to konieczne. Snape Snape Snape Snape Snape.

- Czy mogę w czymś pomóc? - spytał nieoczekiwanie sprzedawca.

- Snape - wypalił Harry, po czym zaczerwienił się z zażenowania.

Sprzedawca uniósł brew.

- Słu...? Och, pan Potter! Jak miło pana tu widzieć. Tak, oczywiście, chce pan uzupełnić swój zestaw do eliksirów na zajęcia profesora Snape'a. Ma pan szczęście, jest pan jednym z pierwszych... Wszystkie składniki są na składzie i świeże...

Harry z ulgą wyciągnął listę zakupów. Nie planował jeszcze uzupełniać przybornika, ale zdecydował, że może, to nie będzie musiał tu przychodzić później. Nawet z Ronem i Hermioną.

- Um, tu jest wszystko, co potrzebuję... Rozejrzę się trochę, czy znajdę coś jeszcze, podczas gdy pan...

- Oczywiście - powiedział sprzedawca i Harry szybko przemknął obok kilku kontuarów, aż znalazł, czego szukał: rękawiczki. Dokładnie: rękawiczki dla twórców eliksirów. Pamiętał aż za dobrze stare rękawiczki na biurku Snape'a, a para nowych mogłaby być dobrym prezentem urodzinowym. Jasne, Snape miał urodziny za kilka miesięcy, ale nie będzie miał już okazji.

Snape mógł być bogaty, ale raczej nie miał zwyczaju troszczyć się o siebie. Byłoby miło, pomyślał słusznie Harry, upewnić się, że dba o siebie i ma raz na jakiś czas ładne rzeczy. I to właśnie robił, nawet jeśli nigdy nie mógłby tego Snape'owi powiedzieć. A na pewno nie mógł.

Rękawiczki miały wszystkie rozmiary, od "karzeł" do "olbrzymi". Jako że przez ostatnie kilka dni zaznajomił się blisko z rozmiarem dłoni Snape'a, Harry zdecydował po kilku chwilach, że zwykły "średni" będzie się nadawał, bo były właściwie dość duże na ludzką dłoń. Powinny pasować. Teraz jaki rodzaj...? Jego oczy natychmiast spoczęły na pięknej parze czarnych rękawiczek ze smoczej skóry z cudownie miękką czerwoną podszewką. Przeważnie takie rękawiczki były słabo izolowane i miały tendencję do ocierania skóry. Te nadawałyby się doskonale. W jego interesie było, by Snape miał gładkie dłonie, prawda?

Potem spojrzał na cenę i przełknął. Może jednak da Snape'owi wspólny prezent na urodziny i na gwiazdkę?

Przez chwilę zastanawiał się, czy to nie będzie zbyt ekstrawaganckie, biorąc pod uwagę świeżość ich... romansu? Nie, przez to się czerwienił. Związku? Brzmiało dziewczyńsko. Cóż, cokolwiek ich łączyło, było nowe, a to był okropnie ładny prezent jak na nowe... coś.

Potem przypomniał sobie o somniesperusie i zdecydował, że do diabła z tym. Przyniósł rękawiczki do lady, trzymając je ostrożnie, by nie rozciąć sobie skóry o ostre łuski. Po drodze wziął małą butelkę morzenia azjatyckiego. Liczył się zamiar. Do tego czasu sprzedawca przygotował wszystkie składniki.

- Czy to wszystko dla pana, panie Potter? ...Och! Widzę, że odkrył pan naszą wyborną kolekcję rękawiczek! W tym roku mamy nieco ładniejsze. No proszę, te są rzeczywiście eleganckie... ale, ach, ciut duże dla pana, czyż nie?

Harry niemal spanikował, zanim zdecydował, że udawać głupiego to najlepszy wybór.

- Urosnę do nich - powiedział, wtrącając w głos nutę oburzenia, i sprzedawca zachichotał z pobłażaniem, po czym podał mu sumę. Dobrze, że w tym roku celowo wziął trochę ekstra z Gringotta.

Harry był z siebie wyjątkowo zadowolony, opuszczając sklep z zakupami w rękach. Rozważając całość, jak na razie nie szło mu źle z całą tą maskaradą. No, nie licząc tej drobnej, żenującej pomyłki, a i to się dobrze skończyło, prawda?

Skierował się do Floriana Fortescue i wkrótce dostarczono mu tradycyjny, bezpłatny deser lodowy. Po jego przedłużonym pobycie w Dziurawym Kotle w trzeciej klasie, Fortescue raczej go polubił i darmowe lody dla Harry'ego i jego przyjaciół były teraz regularnym zjawiskiem na początku każdego roku.

- Dzięki - rozjaśnił się Harry i rzucił się na swój czekoladowo-orzechowy deser pod zadowolonym spojrzeniem pana Fortescue.

- Młodzi mężczyźni powinni jeść więcej lodów - raczej uroczyście poinformował go Fortescue. - Doprawdy, to może wam jedynie poprawić jakość życia. Tylko spójrz na siebie! Chudy jak tyczka!... Chcesz jeszcze jeden?

Zanim Harry zdążył wytrzeć sobie brodę i odpowiedzieć, usłyszał, że ktoś woła go po imieniu, i następną rzeczą, jaką zauważył, byli Ron, Ginny i Hermiona wpadający na niego entuzjastycznie, a za nimi pan i pani Weasley. Pan Fortescue natychmiast zakrzątnął się, by przynieść więcej lodów, podczas gdy jego przyjaciele opadli na krzesła, zaś pan i pani Weasley pozostali na stojąco.

Pani Weasley powachlowała sobie twarz.

- Witaj, Harry - powiedziała zadyszana. - Myślałam, że Hagrid jest z tobą?

- Jest w pubie - wyszczerzył się Harry, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Hermioną, Ronem i Ginny.

- Doprawdy - pani Weasley była wzburzona. - Po całym tym zamieszaniu, by ściągnąć cię bezpiecznie do Hogwartu, pozwala ci po prostu samemu włóczyć się po ulicach Londynu? Co za człowiek!

- Harry'emu nic nie jest, Molly - uspokajał pan Weasley. - Sama widzisz. A to w końcu nie Nokturn. Nie ma tu wiedźmy czy czarodzieja, który by nie stanął w obronie Harry'ego Pottera na wypadek kłopotów. - Zauważył, że Harry na te słowa odwrócił wzrok i zaczerwienił się, i dodał uprzejmie. - Albo każdego innego dziecka, jeśli o tym mowa.

- Nie jesteśmy dziećmi, tato - zawołał dotknięty Ron.

Czy to Harry'ego wyobraźnia, czy pan Weasley naprawdę rzucił szybkie spojrzenie na Hermionę, zanim znów popatrzył na swego syna? Z pewnością nie wyobraził sobie pobłażliwego chichotu, który sprawił, że Ron się zaczerwienił.

- Nie... nie, myślę, że nie jesteście. Skoro tak się sprawa przedstawia, możemy na ciebie liczyć? Ron, daliśmy ci dość pieniędzy na wasze wydatki, prawda?

- Ależ Arturze - sprzeciwiła się pani Weasley.

- Nic im nie będzie, Molly - powtórzył stanowczo pan Weasley. - A my będziemy się tu kręcić, na wypadek, gdyby czegoś potrzebowali, czyż nie? Pooglądamy sobie wystawy sklepowe, tylko we dwoje, co, kochanie? - I mrugnął do niej w sposób, który wywołał na jej twarzy rumieniec i nerwowe poruszenie u jego dzieci.

- Och, tato - powiedziała Ginny błagalnym głosem. - Nie w miejscu publicznym.

Pan Fortescue wybrał tę dogodną chwilę, by pojawić się na zewnątrz z ładunkiem trzech lodowych deserów.

- Rosnące ciała potrzebują pożywienia! - zaśpiewał. - Na koszt firmy. Coś dla państwa, sir, madam?

Pani Weasley, wciąż zarumieniona, poklepała się po krągłym biodrze.

- Och, raczej nie, dziękuję, to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję...

- Na pewno? Gdyż właśnie wypróbowuję nowy przepis zwany Supergałka-Ani-Uncji-Więcej i bardzo chciałbym, by ktoś...

Wyłączając się z rozmowy dorosłych, czworo uczniów szybko skupiło się wokół stołu.

- I jak twoja wizyta? - spytał Harry Hermionę.

Uśmiechnęła się.

- Cudownie - wymruczała, a Ron znów spłonął rumieńcem. Ginny zagryzła wargę, najwyraźniej powstrzymując prychnięcie. - Ron wykonał wspaniałą robotę, odpsikusowując mój pokój. Co noc śpię jak zabita.

- Naprawdę szkoda, że nie mogłeś z nami zostać - dodała żałośnie Ginny i Harry spojrzał w swój deser.

- No - powiedział wymijająco, próbując brzmieć tęsknie. - Byłoby fajnie. - Ale ani trochę tak fajnie jak to, co robił w zamian.

Jakby odbijając jego myśli, Hermiona spytała:

- Co porabiasz w Hogwarcie?

Nie zaczerwienię się. Nie. I trzeba mu oddać, że nie zaczerwienił.

- Och, niewiele - powiedział, mając desperacko nadzieję, że nie zacznie paplać. - Pomagam profesor Sprout, wiecie, w cieplarniach. Trochę się uczę.

- Brzmi nudno - stwierdził Ron współczująco.

- No - skłamał Harry. - Nudno.

- Cóż, za kilka dni wszyscy wrócimy - rzuciła energicznie Hermiona - zajęcia się zaczną i będzie dużo roboty... Czy ty powiedziałeś, że się uczysz, Harry?

- Oczywiście, że powiedział - rzekł Ron. - Nie słuchasz go?

- Oczywiście, że go słucham, ale sam musisz przyznać, Ron, że ty i Harry nie jesteście najbardziej...

- Och, tylko dlatego, że człowiek chce się czasem trochę zabawić...

- I tak przez cały tydzień - poinformowała Harry'ego konspiracyjnym tonem Ginny.

Uśmiechnął się do niej.

- Cały tydzień? Dopiero dwa dni!

- Wiem. Mam nadzieję, że się nie pozabijają, zanim szkoła się zacznie.

- Mówicie o nas? - spytał podejrzliwie Ron, odrywając uwagę od Hermiony.

- Nie - odrzekli chórem Harry i Ginny.

Pan i pani Weasley znów podeszli do stolika.

- Dobra, idziemy sobie - powiedział radośnie pan Weasley. - Zostaniemy tu do południa, więc jeśli będziecie czegoś potrzebować, poszukajcie nas. Ron, masz proszek Fiuu?

Ron poklepał się po kieszeni.

- Cały i zdrowy.

- Macie wrócić do Nory nie później niż o trzeciej - przykazała surowo pani Weasley.

- Tak, mamo - odparł Ron z irytacją. - Do tego czasu skończymy. Bez obawy, okej?

Pani Weasley pociągnęła nosem, ale pozwoliła się odciągnąć przez męża, a jej dzieci - biologiczne i "adoptowane" - mogły w spokoju dokończyć swoje lody.

Harry przeciągnął się, gdy skończyli, ciesząc się, że może to zrobić bez strachu, że odsłoni jakąś demaskującą malinkę na brzuchu. Snape naprawdę był specem w usuwaniu... nie, nie myśl o tym teraz.

- Jestem pełen - oznajmił.

- Ja też - odparła Hermiona, po czym odbiło jej się i zakryła usta dłonią. - Gotowi, by zacząć?

- Jasne - powiedział Ron i wstali od stolika, na próżno próbując zapłacić panu Fortescue za lody.

Gdy szli ulicą, Harry ośmielił się poruszyć temat Freda i George'a.

- Och, są szczęśliwi jak dwa małże - powiedział Ron, wywracając oczami.

- Nie są - zaprotestowała Ginny, próbując dotrzymać im kroku na nieco krótszych nogach. - Przysłali sowę, że cały czas pracują i że jest naprawdę ciężko, wszystko, co każe im robić pan Zonko...

- Są szczęśliwi - powiedział stanowczo Ron. - Doprawdy, Ginny, powinnaś już wiedzieć, jak patrzeć na Freda i George'a... Mogą marudzić, ale omal nie pękną z podniecenia.

- To bardzo spostrzegawcze z twojej strony - rzekła Hermiona.

Byłoby lepiej, gdyby brzmiała na mniej zdumioną, ale na szczęście doszli do Esów i Floresów, i następnej kłótni zapobiegł dzwoneczek przy otwierających się drzwiach.

Paczka rozproszyła się, by znaleźć podręczniki. Właśnie wtedy Harry zorientował się, że zapomniał powiedzieć im o objęciu przez Fleur Delacour pozycji nauczyciela obrony przed czarną magią. Zaciekawiony, jakie też książki każe im przeczytać, zerknął na listę.

Hm, sporo tego. Jedna książka o niebezpiecznych stworzeniach, przypominająca lekcje Lupina w trzeciej klasie, nie wspominając Hagrida... Inna o złych zaklęciach, przywodząca na myśl czwarty rok... Jeden tom traktował o starożytnych rytuałach czarnej magii i jak wciąż oddziałują one na czarodziejski świat dzisiaj. Brzmiało to strasznie naukowo i nudno. Hermiona będzie podekscytowana. I jedna książka, dziwnym trafem, jak odczytywać średniowieczne księgi zaklęć i odszyfrowywać runy. Plus jeden podręcznik o kontroli umysłu, co przypomniało mu zaklęcie Imperius w najmniej przyjemny sposób. Ogółem wyglądało to dość... zaawansowanie.

Harry zwykle dobrze radził sobie na lekcjach obrony. Miał nadzieję, że ten rok nie będzie wyjątkiem.

Załadowawszy swój kociołek książkami od obrony, przeszedł do zielarstwa, wróżbiarstwa, zaklęć i wreszcie transmutacji. Zielarstwo i transmutacja były, na szczęście, tylko po sztuce, ale z kolei dużej. Trelawney dała im spis cienkich, małych książeczek o tytułach w stylu Ich przeznaczenie: twoja specjalność czy Jak przygotować się na najgorsze (Gdy wiesz, że nadchodzi). Gdy wreszcie skończył, ciężko dysząc skierował się do lady, gdzie czekali już pozostali.

- Co myślisz o tych książkach do obrony, Harry? - burknął Ron, dźwigając swoje podręczniki na ladę.

- No - powiedział Harry, kładąc swoje obok Ronowych. - A skoro o tym mowa, chcecie usłyszeć coś naprawdę zabawnego? W życiu nie uwierzycie...

- Gdzie jest twój podręcznik do eliksirów, Harry? - przerwała Hermiona, marszcząc brwi. Poklepała własny egzemplarz tej samej książki, nad którą Harry męczył się przez całe lato.

Harry zamarł.

- Ja... - Cholera. Nie chciał kupować drugiej tylko po to, by się zasłonić. Co jeśli później odkryją, że ma dwie? Czas improwizować. - Och, już mam.

Ron mrugnął.

- Serio? Gdzie ją dostałeś?

Natchnienie walnęło.

- W księgarni... w ostatni weekend w Hogsmeade. Postanowiłem pouczyć się eliksirów w lecie. Dobrze mi idzie, zobaczymy, co Snape na to powie. - Genialne. Zastanawiał się wcześniej, jak wytłumaczy swoją nową wiedzę o eliksirach, a dzięki temu upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Oczy Rona rozszerzyły się z niedowierzaniem.

- Uczyłeś się eliksirów całe lato?

Hermiona z kolei spojrzała z aprobatą.

- Świetnie, Harry! Choć wątpię, by to coś poradziło w przypadku Snape'a... Mimo to będzie bardzo przydatne znać wcześniej cały materiał, prawda? No i czy eliksiry naprawdę nie są interesujące, gdy się im bliżej przyjrzeć?

- Nie - odpowiedział szczerze Harry.

Ron znów wybałuszył oczy.

- Więc czemu to robiłeś?

- Mówiłem ci - powiedział uparcie Harry. - Chcę sobie dobrze radzić. Nie chcę dawać Snape'owi żadnych pretekstów, by mnie gnębił. A poza tym - wzruszył ramionami - nie miałem u Dursleyów niczego do roboty, prawda?

- Miałeś ze sobą strasznie dużo notatek - przypomniał sobie Ron. - Zastanawiałem się, co to takiego.

- Robiłeś notatki? - spytała Hermiona z zachwytem w głosie. - Wspaniale, Harry! Och - dodała, jakby coś jej przyszło na myśl - czy to dlatego pod koniec ubiegłego roku miałeś w torbie te wielkie książki do eliksirów?

- Tak! - odparł natychmiast Harry, w myślach oddychając z ulgą. - Tak, dokładnie. Chciałem wcześnie zacząć.

Hermiona promieniała. Ron się na niego gapił.

- Wspaniale sobie poradzisz! - powiedziała z entuzjazmem Ginny, a jej oczy błyszczały.

Ale Ron tylko zadrwił.

- Nie chcę psuć nikomu zabawy, ale, na Boga, Harry, jeśli myślisz, że Snape zacznie dawać ci dobre stopnie, to chyba straciłeś rozum. Strata czasu. Dlaczego nie pouczyłeś się transmutacji albo czegoś? McGonagall jest przynajmniej sprawiedliwa.

Harry został ocalony od odpowiedzi, gdy Hermiona wbiła Ronowi łokieć w bok.

- Nie zniechęcaj go, Ronie Weasley. Uważam, że to wspaniały pomysł. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, może przynajmniej Snape umrze z szoku - dodała optymistycznie.

- Oo, o tym nie pomyślałam - powiedziała Ginny, a jej oczy wciąż lśniły.

- He. Nie mamy takiego szczęścia - wymamrotał Ron, pocierając urażone żebra.

Harry przełknął ciężko, ale w tym momencie sprzedawczyni wreszcie zwróciła na nich uwagę i na chwilę nagonka na Snape'a się skończyła.

Biorąc wszystko pod uwagę, nie poradził sobie źle.

Po Esach i Floresach udali się do Ślimaka i Pchły, gdzie Harry rozważnie poczekał na zewnątrz - po wytłumaczeniu, że już uzupełnił zestaw i nie, nie chce wchodzić do środka. Przynajmniej za to nie mogli go winić. Ron zaczął kaszleć, zanim jeszcze drzwi się otworzyły. Dodatkową korzyścią było to, że nie musiał spotykać się znów ze sprzedawcą, który mógł wspomnieć rękawiczki albo morzeń. Harry zadrżał na samą myśl, próbując wymyślić dobre kłamstwo.

Kłamstwo. Oto czym się zajmował, prawda? Spędził z przyjaciółmi ledwo godzinę, a już musiał podać więcej pół-prawd i czystych bajek, niż mógł spamiętać. A miało być tylko gorzej. Żołądek zaczął go boleć na samą myśl.

Tłumaczyć, dlaczego wykrada się nocą, gdyby go złapali. Tłumaczyć, dlaczego jego oceny z eliksirów są takie dobre, bo wiedział, że będą. I pewnie setki innych rzeczy, a żadna z nich nie pozwalająca na szczerą odpowiedź.

Chciałeś tego, przypomniał sobie zaciekle. Chciałeś tego. Musisz to zrobić, by mieć to, co pragniesz. Nigdy by nie zrozumieli. A poza tym... to nikomu nie robi krzywdy. Nikt nie musi wiedzieć.

Była to nieprzyjemnie ślizgońska myśl. Snape prawdopodobnie byłby dumny. Jeśli o niego chodzi, Harry powstrzymał się od uderzania głową o ścianę apteki.

Najwyraźniej Tiara Przydziału nie pomyliła się tak bardzo w swej ocenie, kiedy wspomniała o umieszczeniu go w Slytherinie... Ale może nie chciał myśleć o tym właśnie teraz. Ron, Hermiona i Ginny wyszli ze sklepu i Harry skoncentrował swą uwagę, by obdarzyć ich wesołym uśmiechem.

* * *


Generalnie było to miłe popołudnie. Harry postarał się odsunąć od siebie mroczne myśli i po prostu cieszyć się towarzystwem przyjaciół. O trzeciej, obładowany torbami i pakunkami, znów czuł, że jest szczęśliwy.

Ron, Hermiona i Ginny stanęli w kolejce do kominka w Dziurawym Kotle, by móc wrócić do domu, wciąż przesuwając ciężkie ładunki w ramionach. Hagrid, jak się okazało, nie ruszył się z miejsca przez cały dzień, pijąc i wymieniając coraz bardziej nieprawdopodobne opowieści z innymi, coraz bardziej pijanymi klientami. Harry przypuszczał, że to on będzie musiał bezpiecznie przetransportować ich do Hogwartu.

- Głowa do góry, Harry - powiedział zachęcającym tonem Ron, zanim przyszła jego kolej. - Wszyscy będziemy z powrotem, zanim się obejrzysz. Przed nami dobry czas!

- Ucz się - dodała pocieszająco Hermiona.

Ginny tylko uśmiechnęła się do niego płomiennie, przez co znów poczuł się nieswojo. Nigdy nie myślał, że będzie mu brakować lat, kiedy była zbyt nieśmiała, by na niego patrzeć, ale teraz Harry odkrył, że boi się dnia, gdy Ron zaatakuje go, chcąc wiedzieć, dlaczego Harry Potter uważa się za zbyt dobrego dla najmłodszej z Weasleyów. Cóż... To nie tak, Ron. Myślę o niej tylko jak o siostrze. Tak, to powinno zadziałać.

Machał im na pożegnanie, gdy znikali jedno po drugim, a potem odwrócił się do Hagrida, który lekko pokładał się na barze.

- Nasza kolej, Hagridzie.

- Idę - wycedził Hagrid, powoli wstając. - Pomogę ci z tym, Harry... - Zatoczył się do przodu, a potem znów wyprostował.

- W porządku - powiedział szybko Harry, ściskając torby w geście ochrony. - Um, dobrze się czujesz?

Hagrid wyglądał na zmartwionego.

- Kiepsko wygląda, co nie? - spytał. - Nie chciałem pić tyle... ale tylu tu kumpli, i każdy chce się z tobą napić, i wiesz, równy gość nie może być niegrzeczny... co nie?

Oddech Hagrida mógłby powalić smoka i Harry miał szczerą nadzieję, że Dumbledore nie dowie się o wpadce półolbrzyma. Zastanawiał się też, czy madame Maxime dzieliła Hagridowe upodobanie do trunków. W końcu jej konie piły tylko nie mieszaną whisky. Boże, co za para.

W każdym razie Hagrid był wystarczająco trzeźwy, by wyraźnie powiedzieć "Hogwart", zanim zniknął, i Harry musiał za nim podążyć, próbując zignorować, jak ludzie w kolejce za nimi zrzędzą na temat "linoskoczków".

Z wyraźną ulgą wpadł do kominka we wspólnym pokoju Gryffindoru. Po pierwszym doświadczeniu z proszkiem Fiuu Harry nigdy mu w pełni nie ufał. Potykając się, wszedł po schodach do dormitorium, próbując niczego nie upuścić, i rzucił się na łóżko z uczuciem ulgi, że wreszcie tu dotarł.

Kusiło go, by zostawić wszystko na podłodze i uciąć sobie drzemkę, ale miał robotę. Na początek rozpakowanie i segregacja. Zgromadził wszystkie podręczniki i ułożył ostrożnie w kufrze, po nich inne materiały szkolne, a na wierzchu - delikatny przybornik do eliksirów. Książkę do eliksirów zostawił na łóżku, planując pouczyć się przed kolacją. Profesor Sprout dała mu dziś wolne, a nie mógł sobie pozwolić, by zostać jeszcze bardziej w tyle.

Najpierw jednak musiał ukryć kilka rzeczy. Rękawiczki ze smoczej skóry wsunął ostrożnie w róg kufra, pod sprzęt do quidditcha. Dobrze, że były za sztywne, by się pognieść. Morzeń azjatycki weźmie ze sobą na dół. Był pewien, że mu za to nie podziękują... przynajmniej nie słownie. Może Sna... Severus podziękuje mu w inny sposób?

Och, nie czas na myślenie o tym, nie, jeśli chce się uczyć. No, w każdym razie nie, jeśli chce się skoncentrować podczas nauki. Odsuwając takie myśli najlepiej jak mógł, Harry wrócił uwagą do łóżka, teraz pustego za wyjątkiem podręcznika do eliksirów i zwoju czystego pergaminu - i koperty na poduszce.

Harry mrugnął. Nie zauważył jej wcześniej. Zaciekawiony otworzył ją, a jego serce podskoczyło, gdy rozpoznał tak bardzo znajome pismo, choć bez podpisu.


Weź dziś ze sobą swój komplet szachów.


Znów mrugnął.

Szachy? Severus chce grać... w szachy dziś wieczór? Harry gapił się przez chwilę na notkę, po czym mądrze wymruczał "Incendio" i spalił ją na popiół. Co to, u diabła, miało znaczyć?

...I w ogóle skąd Severus wiedział, że Harry ma szachy?

Nieważne, zdecydował. Może dowie się wieczorem, kiedy przyniesie komplet. I morzeń. Harry zabrał się do nauki, choć był pewien, że nigdy się nie skoncentruje.

Dopiero w połowie trzeciej strony Rozdziału piętnastego zdał sobie sprawę, że nie powiedział przyjaciołom o profesor Delacour. Potem uśmiechnął się szelmowsko i uznał, że będzie to dobrą niespodzianką.



rozdział 3 | główna | rozdział 5