Rozdział jedenasty
Somniesperus


Ardżuna: Powiedz mi, o Warsznejo, co pcha człowieka do grzechu, jakby go doń zmuszała jakaś siła fatalna, wbrew jego woli własnej.

Błogosławiony Pan: Żądza i gniew, z natury namiętności zrodzone; wiedz, iż jest to wróg nasz na ziemi największy, co wszystko kala i wszystko pożera.

- Bhagavad-Gita



Przez następne kilka dni Harry ciężko pracował, by przekonać samego siebie, że jednak nie jest mordercą.

Pamiętasz Pettigrew? mógłby się zapytać. Pamiętasz SYRIUSZA? Byłeś tak wściekły na nich obu... Za zabicie twoich rodziców, ni mniej ni więcej... I miałeś okazję, miałeś motyw, i nie zabiłeś żadnego z nich. Tak samo z Malfoyem. Dokładnie tak samo.

A potem głęboki, oczyszczający oddech.

Nie zrobiłeś tego. Tylko chciałeś. Ale tego nie zrobiłeś. Nie jesteś zabójcą, Potter... Bo postanowiłeś nie być...

To podziała za każdym razem. Dopóki znów nie zobaczy Draco albo ktoś nie wspomni artykułu Rity Skeeter. Wtedy gniew znów zacznie go dusić i jedyne, co będzie odczuwał w kwestii swej miłosiernej decyzji na boisku quidditcha, to ostre, dotkliwe poczucie żalu. Takie samo, jakie wciąż miał, wspominając, jak poprosił Syriusza i profesora Lupina, by pozwolili Pettigrew żyć.

Zastanowił się, czy następnym razem będzie na tyle silny.

A potem zaczął rytuał od nowa.

* * *

Dla Harry'ego październik zdawał się miesiącem, który nigdy się nie skończy. Ale, oczywiście, wreszcie się skończył i nadeszło Hallowe'en.

Czasem Harry z zadowoleniem witał Hallowe'en. Było to święto, które przecież zbliżyło jego, Rona i Hermionę. Ale była to też rocznica śmierci jego rodziców. A teraz była to też rocznica jego pierwszego pocałunku. Ze Snape'em. Jedno wspaniałe wspomnienie, jedno okropne i jedno, które leżało gdzieś pośrodku.

Lekcji oczywiście nie było i wszyscy przyjaciele Harry'ego szykowali się, by iść do Hogsmeade. Harry wolałby raczej zostać w pokoju i rozmyślać, ale wydawało się, że w ostatnich czasach robił to aż za często. Ron i Hermiona zaczęli przyglądać mu się z troską i zbliżał się do etapu, gdy nie mógł tłumaczyć swego złego humoru artykułem w Proroku Codziennym sprzed miesiąca. Afera w końcu uspokoiła się, a gazeta nie ogłosiła więcej artykułów od trzeciego dnia po tym pierwszym, kiedy wydrukowała więcej listów od protestujących uczniów. Wszystko to wydawało się Harry'emu podejrzanie ciche, ale mógł być za tę ciszę tylko wdzięczny, cokolwiek ona oznaczała.

Nie sprawiało to jednak, że czuł się dużo lepiej. Nic innego się nie zmieniło - a przynajmniej nie na dobre. Z jakiegoś powodu po meczu quidditcha oczekiwał, że nastąpi jakaś odmiana: że ludzie zobaczą kipiące w nim gniew i zamęt. Że Snape to zobaczy - Snape zauważał każdą inną przeklętą rzecz u Harry'ego, prawda? Ale zajęcia z eliksirów pozostały takie same. Przez krótki czas Harry myślał, że może, może Snape przygląda mu się odrobinę więcej niż zazwyczaj, ale po kilku lekcjach przypisał to swym tęsknym rozmyślaniom. To pomagało mu przebrnąć przez zajęcia, nie rozpraszając się beznadziejnie, myląc się w czymś i dostając naprawdę upokarzający wykład.

Harry wiedział, że musi trzymać gębę na kłódkę. Wiedział, że nie wolno mu o niczym mówić. Ale jednak... Czy ludzie nie widzieli, że coś z nim jest nie tak? Czy po prostu nie obchodziło ich to? Byłoby miło wiedzieć, że jednak ktoś się nim przejmuje, nawet jeśli nie mógł mówić, co go trapi... Potem Harry stwierdził, że jest dziecinny i że oczywiście, że ich obchodzi. Rona i Hermionę. I Syriusza. A poza tym Harry nie mógł im niczego powiedzieć, więc po co zawracać sobie głowę marzeniami, że mógłby? Dać im najmniejszą wskazówkę oznaczałoby zniszczenie wszystkiego.

Harry miał okazję uzmysłowić to sobie po raz kolejny, gdy zszedł spóźniony na śniadanie. Miał obrzydliwe uczucie déjà vu, gdy Wielka Sala zapełniła się szeptami przy jego wejściu, a twarze zwróciły się w jego kierunku razem z szelestem setek gazet. Nie potrafił powstrzymać się od spojrzenia na stół nauczycielski. Snape'a znów nie było.

O Boże? Co teraz? Czyżby Malfoy wyprodukował więcej zdjęć czy czegoś?

Szybko się dowiedział. Hermiona obdarzyła go przepraszającym spojrzeniem i wręczyła mu pierwszą stronę, gdy usiadł.

- Ona się nie zatrzyma - powiedziała ponuro.

Oczywiście, kolejny artykuł Skeeter. Ten nie wspominał w nagłówku Harry'ego, niemniej jednak Harry poczuł, jakby uderzono go w żołądek.


Podejrzany śmierciożerca pozostaje nauczycielem Hogwartu?


Harry czuł, jak jego wnętrzności zwijają się w ogniu wściekłości, zanim zdążył przeczytać choćby słowo z pierwszego akapitu. "Podejrzany śmierciożerca?" Ta cholerna gazeta dopiero co przyznała, że nigdy nie było zarzutów przeciwko Sever... przeciwko Snape'owi. By miał coś wspólnego ze śmierciożercami! W co Skeeter próbowała grać? Była po prostu zła, że jej pierwsza sensacja nie wywarła takiego efektu, jakiego pragnęła?

Bez słowa do nikogo Harry przeczytał artykuł, ściągając brwi. Na swój sposób ten był bardziej szkodliwy niż pierwszy. Przedstawiał więcej listów od uczniów, tych najbardziej obraźliwych dla mistrza eliksirów, i kilka komentarzy "oburzonych rodziców", którzy zgłaszali najróżniejsze niesprawiedliwości okazane ich dzieciom. Skeeter nie zrobiła najmniejszego wysiłku, by wspomnieć jakichkolwiek wspierających rodziców Ślizgonów. Ogólny obraz składał się na nauczyciela, który miał podejrzaną przeszłość i traktował obrzydliwie swoich uczniów. Oczywiście, oba zarzuty były absolutnie prawdziwe, i to było w tym wszystkim najgorsze.

Harry odłożył gazetę, próbując nie trząść rękami.

- Hermiona - powiedział powoli - trzeba ją powstrzymać.

- Wiem, ale jak? - spytała Hermiona ze smutkiem.

- Jest niezarejestrowanym animagiem! - warknął Harry. - Nie powiedziałaś jej, że ją wydasz, jeśli znów spróbuje takich sztuczek?

Oczy Hermiony rozbłysły na ten krytycyzm.

- Wydaje ci się, że o tym nie myślałam? - zawołała. - Po pierwszym artykule sprawdziłam akta w ministerstwie... Ma już licencję, jest zarejestrowana i w ogóle. Musiała to zrobić latem... A ja nie potrafię udowodnić niczego, co stało się w czwartej klasie, moje słowo przeciw jej... - Popatrzyła żałośnie. - Naprawdę próbowałam, Harry!

Harry upadł na duchu.

- Jasne. Wiem.

Ron popatrzył na Harry'ego, który poklepał Hermionę po ręce.

- To nie jej wina - wtrącił obronnie. - Kto powiedział, że to zła rzecz, Harry? Nie piszą, że Snape cię posuwa, a piszą, że jest paskudnym nauczycielem! A to prawda! Dlaczego nie mielibyśmy pozwolić mu za to wylecieć? Najlepsze, co się może zdarzyć, jeśli mnie pytacie...

Harry przełknął wściekłą replikę i pochylił się z szeptem:

- Jasne. Jest okropnym nauczycielem. Czy ja się kłócę? Ale co stało się z jego domem w lecie, co? Co stanie się z nim, jeśli będzie musiał opuścić Hogwart?

- Co z tego? - spytał Ron.

Harry i Hermiona popatrzyli na niego i miał na tyle przyzwoitości, by się zawstydzić, ale nie odwołał słów.

- Słuchaj - mruknął Harry. - Ja... nie lubię go. Naprawdę. Ale nie znaczy to, że chcę jego śmierci. Nie z mojego powodu czy dlatego, że to wszystko zaczęło się ode mnie. - Polizał wargi. - Już tyle się zdarzyło... Okropne rzeczy zdarzają się ludziom tylko dlatego, że są przy mnie w niewłaściwym momencie...

Na to zapadła bardzo niezręczna cisza i Harry nagle zapragnął, by mógł cofnąć swe słowa. Za każdym razem, gdy coś przypominało im Cedrika, nikt nie wiedział, co powiedzieć.

- Cóż - stwierdziła powoli Hermiona. - Myślę, że wiemy, o co ci chodzi, Harry. Ale nic nie możesz poradzić. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Cokolwiek stanie się teraz, to nie jest twoje wina.

- Racja - dorzucił Ron - więc przestań udawać, jakby była.

- Ron! - warknęła Hermiona.

- Co, mam rację - zaprotestował Ron. - Ja mam rację, ty masz rację, to nie jego wina, dlaczego więc siedzieć i się martwić? Pomyśl o czymś innym, Harry. - Uśmiechnął się szeroko. - Pomyśl o pysznym piwie kremowym z Cho, co?

Harry poczuł, że jego twarz oblewa się czerwienią. Kilka dni temu przy śniadaniu Cho zatrzymała się przy stole Gryfonów, by zasugerować spotkanie w Trzech Miotłach, o którym wspomniała po meczu quidditcha. Harry z pewnym uczuciem bezradności usłyszał, jak odpowiada: "tak", i teraz oczywiście mówiła o tym cała szkoła. Kolejny powód, dla którego powinien cieszyć się na wypad do Hogsmeade, a nie potrafił.

Śniadanie dobiegło końca i wszyscy od trzeciego roku wzwyż rzucili się do dormitoriów, z podnieceniem przygotowując się do wycieczki. Harry poszedł z mniejszym entuzjazmem, choć postarał się uśmiechnąć. Ludzie zauważą, jeśli będzie wyglądał na przybitego w dniu swej "wielkiej randki", jak nazywali to jego przyjaciele - pomimo jego protestów, że to nic takiego - a mógł sobie poradzić bez sarkastycznych komentarzy ze strony Ślizgonów w stylu: "Usychasz z miłości, Potter?".

Przeżył jakoś zabiegi kolegów - Seamus z irytacją kazał mu, na miłość boską, uczesać włosy, Ron poprawił jego szatę i jakoś gorzej po tym wyglądała, a Dean udzielił mu rady, jak zachować się na pierwszej randce. Przynajmniej Neville'a nigdzie nie było widać.

- To nie randka - powiedział głośno Harry, przynajmniej trzeci raz, wiedząc, że nikt go nie słucha. - Naprawdę... Chcemy po prostu porozmawiać...

A potem prawie połknął język, przypomniawszy sobie, gdy ostatni raz ktoś mu powiedział, że będą "tylko rozmawiać". Skończyło się, że on i Snape tarzali się w łóżku, a wspomnienie wciąż było ostre i bolesne. Ignorując prześmiewki przyjaciół, Harry przyklepał włosy, uwolnił szatę od pomocy Rona i pospieszył na dół.

Schodząc po schodach, zatopił się w myślach, a jego umysł znów pobiegł do artykułu w Proroku Codziennym. Powiedział sobie, że wciąż mało prawdopodobne, by Snape został wyrzucony. Nie było żadnego pisemnego dowodu, który potwierdzałby jego działalność jako śmierciożercy, a jeśli chodzi o jego nieprzyjemne usposobienie, cóż, Dumbledore zatrudnił wilkołaka i półolbrzyma, i wciąż pozostawał w pełni władzy. Nie powinien mieć kłopotu z trzymaniem wśród personelu kogoś, kto był zaledwie niemiły. Harry miał nadzieję, że to prawda. Próbował wmówić sobie, że tak jest.

Ale było jeszcze coś zupełnie innego. Co niepokoiło Harry'ego, to jego uczucia, gdy czytał artykuł. Było prawdą, że wściekał się na Snape'a. Odkąd ukazał się pierwszy tekst, Snape traktował go jeszcze gorzej niż kiedykolwiek, Harry przyjmował to bez narzekań, a Snape wciąż mu nie odpuszczał. Ta niesprawiedliwość bolała... A jednak przeczytawszy rano ten artykuł, Harry poczuł jedynie ostre ukłucie strachu o swego byłego kochanka i uczucie całkowitej bezsilności, że nic nie może dla niego zrobić. Jakkolwiek okropnie Snape się zachowywał, jakkolwiek wściekły Harry był, wciąż nie potrafił przestać... czuć...

...och.

Zatrzymał się na schodach, patrząc ślepo w ziemię. Och, pomyślał ze smutkiem. Wydaje mi się... Wydaje mi się, że może jednak jestem w nim trochę zakochany.

Cholera.

Cóż. To nie była szczęśliwa myśl. Miesiąc temu by była, ale... Nie, nie pora myśleć, co by było gdyby, postanowił Harry stanowczo, przełykając ciężko i zaciskając szczęki. Miał przed sobą całe życie, prawda? I zdecydowanie lepiej wyjść i dobrze się bawić, odrywając myśli, niż siedzieć tu i biadolić o straconych szansach. Bystra, śliczna dziewczyna czeka, by spotkać się z nim przy piwie kremowym, a wszyscy jego przyjaciele próbują go rozweselić, i wieczorem będzie wielka impreza. Będzie... będzie zabawnie. Tym razem nie wyjdzie na żaden balkon, nie zaryzykuje niczego w tym stylu. To będzie jedno z przyjemnych Hallowe'en.

Dobrze, że to zrozumiał, naprawdę. Bo teraz wiedział, co tak naprawdę czuł do Snape'a, i mógł pracować, by to zdławić - jak lekarz identyfikujący chorobę i znajdujący lekarstwo. I wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie... dobrze.

- Harry! - dobiegł na dół głos Rona. - Po co tam stoisz? Spóźnisz się!

Chwilę później przyjaciel złapał go za rękaw i ściągnął na dół.

- Nie ma czasu na nerwy w ostatniej chwili, Harry... Zobaczysz, będziesz się dobrze bawił... W końcu oboje jesteście szukającymi, więc będziecie mieli o czym pogadać...

Harry znów przełknął.

- Jasne - powiedział stanowczo. - Masz rację. Będzie wspaniale.

Ron wyszczerzył się.

- O to chodzi. Hermiona proponowała, byśmy wzięli wspólny stolik, ale pomyślałem, że będziecie woleli być sami.

- Dzięki - odparł Harry z nadzieją, że jego uśmiech jest przekonujący.

Najwyraźniej był wystarczająco dobry, bo Ron rozjaśnił się.

- Ha. Tak jej powiedziałem. Kto chce, by inni się wtrącali? Potem będzie na to czas, jeśli się zgodzisz. Dalej, nie chcesz, by czekała, prawda?

* * *

Gdy Harry przybył do Trzech Mioteł, Cho już tam była. Zajęła wnękę na tyłach, za co był jej wdzięczny, chociaż czyniło to całą sytuację nieprzyjemnie romantyczną. Przynajmniej jednak nie będą otoczeni przez ciekawskie uszy. Zobaczyła, jak stoi z wahaniem w wejściu, uśmiechnęła się i pomachała do niego. Naprawdę, miała wyjątkowo śliczny uśmiech.

Harry usiadł naprzeciw niej, a dwa piwa kremowe już stały na stoliku.

- Mam nadzieję, że je lubisz - powiedziała Cho.

- Och, kocham piwo kremowe - odrzekł pospiesznie Harry i nabrał szybki łyk, przy okazji wylewając trochę na brodę. - Och... przepraszam...

Niezdarnie sięgnął po chusteczkę i wytarł się, czując, że jego policzki stają się karmazynowe. Jej ciemne oczy migotały, jakby uważała go za zabawnego... może "słodkiego"... i poczerwieniał jeszcze bardziej. Nabrał kolejny, ostrożniejszy łyk piwa i pozwolił, by ciepło łagodnie ogrzało jego wnętrzności.

- Dziękuję za spotkanie - rzuciła Cho.

- Och - powiedział znów Harry, pragnąc wymyślić jakiś inny sposób na rozpoczynanie zdań. - Nie ma sprawy... Znaczy się... Miło, że poprosiłaś... eee. Co u ciebie? - Do diabła, a jemu wydawało się, że pogawędki ze Snape'em są kiepskie... nie. Nie będzie więcej o tym myślał.

- Och, w porządku - odparła. - Ostatnio nie jestem zadowolona z ocen, ale wszystko inne jest okej. A ty?

- Ja? Och, jest... dobrze - powiedział nieprzekonująco Harry. - Też chciałbym mieć lepsze stopnie. - Aczkolwiek był zaskoczony, słysząc takie wyznanie ze strony Cho: w końcu była Krukonem i doskonałą uczennicą. - Z którym przedmiotem masz kłopot?

Cho uśmiechnęła się z dezaprobatą dla samej siebie.

- Och, tak naprawdę nie mam kłopotów - przyznała. - Znaczy się, lubię szkołę. Po prostu oblałam ostatni test z eliksirów, nic więcej, i trochę jestem przygnębiona. Nigdy przedtem nie oblałam testu.

Szczęka Harry'ego opadła, ale zdołał szybko ją zamknąć.

- Z eliksirów? - wydusił. - Serio?

Skinęła, wyglądając na sfrustrowaną.

- No, znaczy się, wiem, że nikt tego nie lubi, ale zawsze przyzwoicie sobie radziłam. I wydawało mi się, że dobrze mi poszło na teście. Ale wczoraj dostałam go z powrotem i... Cóż, najwyraźniej nie. - Wzruszyła ramionami. - To tylko jeden test.

Mimo najlepszych wysiłków Harry nie był w stanie powstrzymać myśli od pędzenia ścieżkami, które lepiej pozostawić niezbadane. Cztery dni temu Cho zaprosiła go na piwo kremowe. Oczywiście wiadomość rozniosła się lotem błyskawicy, a teraz mówi mu, że właśnie oblała test z eliksirów. Daj spokój, Potter! OCZYWIŚCIE, że to zbieg okoliczności! Jakby go to obchodziło!

Uparcie zignorował iskierkę nadziei, którą wznieciły jej słowa. Ulecz chorobę, ulecz ją.

Cho zmarszczyła brwi bardziej stanowczo, popijając piwo kremowe.

- Nie przejęłabym się tak bardzo, gdyby Snape nie napisał kilku naprawdę paskudnych uwag pod spodem. Nigdy przedtem tego nie robił, nie ze mną. Ale cóż, czego można oczekiwać... - Urwała, nagle sprawiając wrażenie przestraszonej. - Och, przepraszam.

- Za co? - spytał machinalnie Harry, wciąż przyswajając jej słowa.

- Nie chciałam wspominać Snape'a - odrzekła, a jej gładkie policzki lekko poczerwieniały. - Wiem, że ostatnio to dla ciebie trudne, i przysięgam, że nie miałam zamiaru nawiązywać do tego... Przepraszam.

- Co? Och - powiedział Harry z wymuszonym śmiechem - to skończone. Od dawna. W ogóle nie zawracam sobie tym głowy. - Jasne, równie dobrze dałby sobie odgryźć nogę.

Uśmiechnęła się promiennie i na chwilę go to oślepiło. Harry szybko poczuł winę, że go to oślepia, po czym zapytał się buntowniczo, dlaczego by nie?

- To dobrze - stwierdziła. - Przez jakiś czas wydawałeś się przygnębiony, wszyscy to widzieliśmy. Cieszę się, że nie przejmujesz się tymi bzdurami. - Jej uśmiech nabrał czegoś figlarnego. - Założę się, że mecz trochę pomógł co?

- Ee. Jasne. - Harry bardzo mocno starał się nie myśleć o tamtym meczu. - W przyszłym tygodniu gracie z Puchonami, prawda?

Na wspomnienie Puchonów zrzedła jej mina, a Harry przeklął sam siebie. Cedrik Diggory był w Hufflepuffie i on i Cho często grywali przeciw sobie jako szukający... Potter, ty debilu! Czy ta rozmowa może być jeszcze bardziej niezręczna?

- Podejrzewam, że to moja kolej na przeprosiny - powiedział cicho.

Nie udawała, że go nie rozumie, za co był jej wdzięczny.

- To nie była twoja wina, Harry. Mówię prawdę, znaczy się, po tym... jak to się... stało... było wiele plotek. Nie wiedziałam, w co wierzyć. Ale wtedy, na uczcie... Wiem, że Dumbledore nigdy nie wzniósłby toastu na twoją cześć, gdybyś... zrobił coś takiego, o czym mówili Ślizgoni. Wiem, że to nie była twoja wina, to chcę powiedzieć - skończyła, najwyraźniej próbując ożywić rozmowę. - Powinnam była uczynić to wcześniej, ale cóż, tak wyszło.

Harry pochylił głowę.

- Dzięki. - Mogła ufać osądowi Dumbledore'a, ale zauważył, że nie powiedziała niczego w stylu: "Wiem, że nigdy byś czegoś takiego nie zrobił". Ale może tak było dobrze, pomyślał gorzko. W końcu sam nie był tego zupełnie pewien, prawda? - Ale i tak mi przykro - powiedział wciąż bardzo cichym głosem. - Myślałem o tym cały czas. Naprawdę, cały czas. Rozgrywałem na nowo w myślach i zastanawiałem się, czy mogłem być szybszy albo co mogłem inaczej zrobić. Wiesz... - Przełknął ciężko. - W wakacje po czwartej klasie. Dręczyły mnie koszmary, ale miałem też sny, w których udawało mi się, i czasem one były gorsze, wiesz, budziłem się i to nie była prawda.

Usłyszał cichy dźwięk i odważył się podnieść wzrok. Zobaczył, że cicho płacze. Przeklął się w żywy kamień.

- Och, do diabła, przepraszam - wymamrotał. - Przepraszam, Cho... proszę, weź moją chusteczkę... - Nie zachowywała się głośno, ale kilkoro ludzi w pubie obejrzało się na nich. Niektórzy z nich byli uczniami Hogwartu. Cholera. - Nie powinienem był mówić... Przepraszam...

- Nie - odrzekła zduszonym głosem, gwałtownie ocierając oczy poplamioną piwem kremowym chusteczką. - Nie, nie rozumiesz, w porządku, okej. - Popatrzyła na niego, a jej piękne, ciemne oczy były zaczerwienione. - Widzisz, nikt mi nigdy nie powiedział - dodała ochryple. - Co się wydarzyło. Bo nikt nie wie. - Popatrzyła na niego błagalnie. - Kochałam go - oznajmiła cicho, a żołądek Harry'ego skręcił się. - Naprawdę. Możesz mi opowiedzieć, co się stało?

Harry postanowił, że przynajmniej tyle może dla niej zrobić, i z pewną obawą zaczął opowiadać, co zaszło tej fatalnej, finałowej nocy Turnieju Trójmagicznego. Kiedy doszedł do fragmentu, gdy Cedrik chciał, by Harry wziął Puchar, uśmiechnęła się smutno i mruknęła: "Cały on." Kiedy wyjąkał słowa: "Zabij niepotrzebnego", jej twarz stała się biała i potem przez moment żadne z nich nie było w stanie nic powiedzieć.

- "Zabij niepotrzebnego" - mruknęła z goryczą po chwili. - On... naprawdę tak powiedział?

- Naprawdę - odparł Harry, nie patrząc na nią, ale w przestrzeń swych przykrych wspomnień. - On jest... straszliwy, Cho. Nie potrafię wyrazić, jak straszliwy. On nie... Myślę, że on nie widzi ludzi jako ludzi. Dla niego nikt nie jest żywy. Bardziej jak duże figury szachowe. Każdy, nie tylko... nie tylko Cedrik.

- Trzeba go powstrzymać - wyszeptała z twarzą napiętą od powstrzymywanej wściekłości. Harry doskonale rozumiał to uczucie. - Ja... chciałabym coś zrobić... właśnie teraz, bo - popatrzyła błagalnie na Harry'ego - jestem taka wściekła w tej chwili i chcę coś z tym zrobić, i czuję to tak mocno, jakbym mogła zabić Sam-Wiesz-Kogo... - A potem urwała. - Voldemorta - powiedziała pewnie, choć szeptem. - Zawsze mówisz jego imię. Dumbledore również. Voldemort, do diabła. - Jej ciemne oczy zabłysły. - Nie chcę się go bać!

Harry przypomniał sobie swoje głupie, chłopięce zakochanie w Cho w czwartej klasie, swój zamęt w piątej. Wyobrażał sobie najróżniejsze scenariusze. A nie wiedział o niej nic. I... Kochałam go.

- Wciąż go kochasz? - wypalił, zanim zdołał się powstrzymać, i natychmiast tego pożałował. Dlaczego, och dlaczego ją o to zapytał?

Ale ona tylko spojrzała na niego smutno.

- Nie wiem - powiedziała. - To ponad rok. A ja wciąż o nim śnię i budzę się z płaczem. Nie uważasz... - Zagryzła wargę. - Nie uważasz, że to powinno się już skończyć? Nie uważasz, że powinnam się poczuć lepiej? Harry?

- Nie - odrzekł Harry, czując dziwną ulgę. - Ja też wciąż o tym śnię, a nie byłem... jak ty... z nim. - Ale w żołądku znów poczuł się nieswojo. Półtora roku od śmierci Cedrika, a ona wciąż płacze - czy złamane serca naprawdę tak długo się goją? To coś innego, powiedział sobie surowo. Złamane serce? Jak żałosny możesz się stać? Snape nie zginął. Jest tylko draniem. To coś innego.

Popatrzyła na niego ze smutkiem.

- Przepraszam, Harry. Myślałam... że będzie wesoło. Że pogadamy o quidditchu albo czymś i... Lubię cię, Harry. I wiem - jej policzki poczerwieniały - wiem, że ty też mnie lubisz, a przynajmniej kiedyś lubiłeś. Ale... ale myślę, że było dobrze. Musiałam usłyszeć to, co mi powiedziałeś. Dziękuję.

- Och... cóż - stwierdził Harry, czując wewnętrzne ciepło skierowane do niej - to znaczy... Nie ma nic z złego w byciu przyjaciółmi, prawda? Albo gadaniu o quidditchu. Wciąż możemy to robić, nie?

Uśmiechnęła się znów i, chociaż słaby, był to prawdziwy uśmiech.

- Racja. - Spojrzała figlarnie, choć jej oczy wciąż były zaczerwienione. - Kto wie, może wyciągnę od ciebie jakieś tajemnice strategiczne Imogeny?

- Hej - zawołał Harry, szczerząc się, i uniósł kufel piwa. - Myślisz, że jedno takie jest warte, by połamała mi nogi? Musisz się bardziej postarać.

Cho zaśmiała się. Harry znów się wyszczerzył, bardziej z ulgi niż czegokolwiek innego. Czuł, jakby właśnie przeskoczył kilka płotków i wyszedł z tego bez zadraśnięcia. Rozmawiali przez jakieś pół godziny, po czym musiała iść, i gdy już jej nie było, a Harry szedł przez karczmę, zdał sobie sprawę, że spędził czas przyjemnie. Nawet nie pomyślał o Snapie, gdy rozmowa zeszła na manewr Wrońskiego i kręcenie beczek. Widzisz, Potter? Potrafisz to zrobić. Potrafisz...

- Harry!

- Stary moczymordo!

- Miło cię widzieć! - zawołali bliźniacy Weasley chórem.

Dobry nastrój Harry'ego ulotnił się momentalnie. Ostatnim razem widział Freda i George'a w korytarzu Hogwartu, ze Snape'em, i teraz próbował pozbyć się tego wspomnienia.

- Och. Cześć - powiedział ponuro.

- Nie musisz się tak ekscytować - odparł Fred. - Zawstydzasz nas publicznie.

- Zamknij się, Fred - rzucił George, zaskakując tym Harry'ego. - Harry... pójdziesz z nami na chwilkę? Do Zonka?

- Nie - oznajmił Harry stanowczo. Jeszcze miałby gdzieś z nimi iść, po tych wszystkich numerach.

- Mówiłem ci - warknął George do Freda. - Mówiłem ci, że będzie zły. - A potem odwrócił się do Harry'ego ze zmieszanym wyrazem twarzy. - Słuchaj, jeśli z nami nie pójdziesz, zrozumiemy. Chcemy przeprosić...

- ...za to, co się stało w Hogwarcie - ciągnął Fred. - Naprawdę nam przykro. Nie zamierzaliśmy tak bardzo ci dokuczać. Czasem nie wiemy, kiedy przestać...

- Nie żartuję - powiedział Harry z przeczuciem. - Spróbujecie czegoś takiego znowu, a zaczaruję was tak, że będziecie czuć przez miesiąc. - Przywołał trochę gniewu, który ostatnio wciąż płonął w jego wnętrzu, i spróbował natchnąć nim swe spojrzenie. Po ich rozszerzonych oczach poznał, że podziałało. - Mogę to zrobić. Przekonacie się, że mogę. - I zrobiłby. Nie był w nastroju do gierek. Nie teraz.

- Och, wiemy, że możesz - rzucił szybko George. - Ale Harry, nic nie zrobimy. Tylko żartowaliśmy. Jesteś dla nas jak rodzina, nie wiesz tego? Nie skrzywdzilibyśmy cię.

- Być może - przyznał Harry i skrzyżował ramiona na piersi. - Więc o czym chcecie ze mną rozmawiać?

Fred rozejrzał się wokół trochę nerwowo.

- Nie tutaj.

- Nie zamierzam nigdzie iść z wami dwoma. - Jeszcze nie. Gdyby spróbowali jakichś kawałów, Harry nie był pewien, co by zrobił, ale nie byłoby to miłe i prawdopodobnie wyrzuconoby go za to ze szkoły, o ile nie wysłano do Azkabanu. Potem przypomniał sobie o czymś w kieszeni i sięgnął po to. - Ale poczekajcie, mam coś dla was. - Położył zmniejszony podręcznik do seksu na dłoni Freda. Planował odwiedzić sklep Zonka później, w bezpiecznym towarzystwie Rona i Hermiony, i wówczas zwrócić im książkę. Już z niej nie będzie pożytku, pomyślał z goryczą.

Ku jego zdziwieniu bliźniacy popatrzyli na niego z wyraźnym domysłem w oczach.

- Więc już jej nie potrzebujesz - powiedział z namysłem Fred, w nieprzyjemny sposób powtarzając myśli Harry'ego.

- Nie myśl, że nie wiemy dlaczego - dodał George. - Chodź, Harry. Zrobimy albo pójdziemy, gdziekolwiek zechcesz, i przysięgam na moją różdżkę, że nic się nie stanie. Ale musimy z tobą porozmawiać.

- Chcemy zawrzeć z tobą układ - wtrącił Fred.

Harry tylko na pół słuchał, bo jego uwaga utknęła na czymś, co powiedział George.

- Co masz na myśli... Wiecie, dlaczego nie potrzebuję książki? - spytał podejrzliwie. - Skończyłem ją i tyle. Nie chcę, żeby któryś z kumpli ją znalazł.

George pochylił się i wyszeptał jedno słowo:

- Snape. - Po czym na powrót się wyprostował.

Harry tylko się gapił na niego, po czym wziął się w garść.

- Co? O czym wy... Co wy... - jąkał się, próbując wyglądać obojętnie i kompletnie w tym zawodząc.

- Więc do Zonka! - zawołał radośnie Fred i Harry odkrył, że jest prowadzony - łagodnie - ulicą do sklepu Zonka. - Odpręż się - dodał Fred szeptem - jeśli boisz się o swoją cnotę, pamiętaj, że nasze mieszkanie jest dokładnie nad sklepem, a pan Zonko jest tam dzisiaj. Jesteś bezpieczny jak w domu. Obiecujemy.

Oszołomiony zarówno na wspomnienie imienia Snape'a, jak i napomknieniem o "układzie", jaki chcieli zawrzeć z nim bliźniacy, Harry nie sprzeciwiał się tym razem. Był zbyt ciekawy - i przestraszony.

Snape. Co mieli na myśli? Nie mogli niczego wiedzieć... Nie, oczywiście, że nie mogli... Bo niby jak?

Jego umysł wirował tak szybko, że ledwo zauważył, gdy bliźniacy wprowadzili go po schodach na tyłach sklepu do mieszkania na górze. Musiał im ufać bardziej, niż mu się wydawało, gdyż w następnej chwili siedział już na jednym z krzeseł w sypialni - bardziej alkowie - z upchniętym tam wielkim, podwójnym łóżkiem i zasłoną, oddzielającą pomieszczenie od reszty małego mieszkanka.

- Dobra - oznajmił lakonicznie Harry. - O czym chcecie ze mną rozmawiać?

Ku swemu niejasnemu zaskoczeniu napotkał pełne wahania spojrzenia. Fred i George tak rzadko wahali się z czymkolwiek, że dzwony w jego głowie zaczęły bić na alarm. Wreszcie odezwał się George.

- Harry - powiedział niepewnie - zabawne... Teraz, kiedy tu jesteś i w ogóle, nie... nie jesteśmy pewni, jak zacząć.

Jeszcze gorzej. Fred i George nigdy nie byli niepewni - przynajmniej nie kiedy ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo ze strony wściekłego mistrza eliksirów. Zawsze byli zuchwali, aroganccy i żartowali... prawda?

- Zacząć co? - spytał bardziej ochryple, niż by chciał.

W odpowiedzi Fred sięgnął za łóżko i wyciągnął lekko pożółkły egzemplarz Proroka Codziennego. Żołądek Harry'ego skurczył się instynktownie, gdy rozpoznał: to była frontowa strona pierwszego artykułu o nim i o Snapie. Fotografia jego młodszego ja mrugała z zakłopotaniem, podczas gdy zdjęcie Snape'a, dość zdumiewająco, nie chciało spojrzeć mu w oczy.

- Dlaczego chcecie rozmawiać ze mną o tym? - spytał ze złością. Byłby szczęśliwy, gdyby już nigdy nie zobaczył tego przeklętego artykułu.

- Bo wiemy, że to prawda, oto dlaczego - powiedział cicho Fred.

Na chwilę podłoga otwarła się pod nim i Harry czuł, jakby spadał. Bliźniacy siedzieli obok siebie na łóżku, obaj wyglądali tak poważnie - nie, to był żart. Musiał być. Harry warknął:

- Nie uważam tego za bardzo zabawne, Fred.

- Nie żartujemy - powiedział George.

Harry poczuł kolejny przypływ paniki, choć zdusił go najlepiej, jak potrafił. Nie, to było niemożliwe. Malfoy widział jego i Snape'a, to nie ulega kwestii, ale jak Fred i George dowiedzieli się...?

Potem jego myśl pomknęła do tej konfrontacji Snape'a z bliźniakami na korytarzu. O Boże. Jak Harry mógł być tak głupi? On i Snape czekali z rozmową, aż bliźniacy odejdą - albo gdy wydawało im się, że odeszli. Co, jeśli Fred i George tak naprawdę nie poszli? Co, jeśli podkradli się i podsłuchiwali, albo coś? To było w ich stylu, nigdy nic nie wiadomo - powinien był się upewnić, że on i Snape są bezpiecznie sami...!

- To nie jest zabawne - powtórzył Harry zbyt głośno, nie będąc w stanie wymyślić niczego innego. Nie było. Była to najmniej zabawna rzecz, jaką bliźniacy kiedykolwiek powiedzieli.

- Harry - zaczął Fred.

- Nie harrujcie mnie tutaj! - Harry szybko wstał. - To... to obrzydliwe, co mówicie. Ja i Snape? Musicie być szaleni!

- Ty i Snape razem... to jest szalone - zgodził się George, spoglądając z zamyśleniem. - To ci przyznam.

Fred szybko złapał Harry'ego za szatę, ale delikatnie, jakby nie chcąc go spłoszyć.

- Harry, to nie to, co myślisz. Nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy niczego, nie możemy niczego dowieść. Jesteś bezpieczny. Ale... wiemy.

- Jak? - zadrwił Harry, po czym zbladł, zdawszy sobie sprawę z tego, co powiedział. Potter, ty IDIOTO! - Znaczy się... Nawet gdyby to była prawda... a nie jest... jak moglibyście wiedzieć... znaczy się...

- Jasne, wiemy, o co ci chodzi - powiedział Fred, a drobny uśmiech rozciągnął jego usta. - Spróbuj się odprężyć, Harry. Usiądź. Chcesz coś do picia albo... cokolwiek?

- Nie - rzucił Harry stanowczo, wzdragając się na samą myśl, że miałby pić coś, co daliby mu Fred i George. Nie chciał zmienić koloru, dzięki wielkie, za to desperacko pragnął dotrzeć do sedna tej rozmowy. Znów opadł na krzesło.

- Okej, Harry, zagramy po twojemu - oznajmił cicho George - choć chciałbym, byś nam zaufał. Mam nadzieję, że potem nam zaufasz. Dobra. Hipotetycznie - wywrócił oczami - hipotetycznie, gdyby to była prawda, choć oczywiście nie jest, Fred i ja zauważylibyśmy to, kiedy Snape próbował rozerwać nam gardła za to, że cię dotykaliśmy wtedy w korytarzu. Pamiętasz?

- Oczywiście, że pamiętam - stwierdził Harry lodowato - i wydaje mi się także, że pamiętam, że wy dwaj baliście się o mnie tak samo jak o siebie. Chcieliście, żebym uciekał. A wy pamiętacie?

- Na początku naprawdę myśleliśmy, że chce rozwalić nas wszystkich - przyznał Fred. - Ale wtedy ty wskoczyłeś we środek...

- ...i było zupełnie jak wtedy, gdy tata pociągnął za wtyczkę tego tostera elektrycznego, który próbował uruchomić - skończył George. - Wszystko się zatrzymało. Snape się zatrzymał. Zamierzał nas zabić i nagle przestał, bo tym tam byłeś.

- Dlatego, że jestem uczniem - powiedział Harry gorączkowo, świadom, że zaczyna panikować, ale niepewny, co z tym zrobić. - Wie, że wpakowałby się w wielkie kłopoty, gdyby zrobił krzywdę uczniowi, założę się...

- Gdyby posuwał ucznia, również wpakowałby się w wielkie kłopoty, tak myślę - mruknął Fred, ale zanim Harry zdobył się na kolejny pełen oburzenia wybuch, George wbił mu łokieć w bok.

- Cicho, Fred. W każdym razie idźmy dalej z naszą hipotezą. Snape wyglądał, jakby chciał nas zamordować, ale nie ruszył palcem, gdy ty stanąłeś mu na drodze.

- Nie zapominaj - wtrącił Harry - że to wy go obraziliście. Wy go wkurzyliście. Ja nic nie powiedziałem. Oczywiście, że był na was bardziej wściekły niż na mn...

Fred szarpnął się.

- Ale czy on cię nie nienawidzi, Harry? Każdy powie, że profesor Snape i Harry Potter są tak wielkimi wrogami, że Snape skwapliwie skorzystałby z okazji, by cię dorwać, gdyby tylko mógł. A jednak tego nie zrobił. Dlaczego? To zastanawiające. Jeśli cię istotnie nienawidzi, znaczy się.

Harry przełknął ciężko i starał się ze wszystkich sił zachować spokój. Niczego nie widzieli ani nie słyszeli. Sami tak powiedzieli.

- Mnie nie pytajcie. Ja nie rozumiem, w jaki sposób działa umysł Snape'a. - To przynajmniej była absolutna prawda.

- Chyba nikt nie rozumie - przyznał Fred. - Ale nawet gdybyśmy tego nie widzieli...

- Hipotetycznie - wtrącił George.

- Racja, hipotetycznie, doszlibyśmy do tego po sposobie, w jaki ty i Snape patrzyliście na siebie, gdy go powstrzymałeś.

- Tak? - spytał Harry, starając się brzmieć głęboko sceptycznie. - A jak patrzyliśmy? Tęskne westchnienia, rozmarzone spojrzenia i tak dalej?

- Nie. Patrzyliście...

- ...Jakbyście się dobrze znali.

Harry mrugnął.

- Nie sprawiałeś wrażenia, jakby to było coś dziwnego: rozmawiać ze Snape'em w ten sposób - powiedział George. - I nie wyglądałeś, jakbyś go nienawidził.

- On też, do diabła, nie wyglądał, jakby cię nienawidził - dodał Fred.

Harry przełknął grudę w gardle.

- Cóż, a jednak - wyszeptał. - Nienawidzi mnie.

Fred i George jednocześnie pokręcili głowami. To było straszne.

- Harry - powiedział poważnie George - w porządku. Naprawdę. Rozumiemy.

- Co rozumiecie? Nie ma nic do rozumienia...

- Wiemy, jak to jest. Znamy oznaki - stwierdził Fred.

- Wiecie, jak co jest? Znacie oznaki czego? Wiecie, wy dwaj jesteście naprawdę...

Wtedy bliźniacy zrobili coś, co zachwiało całą jego zdolnością mowy. Obrócili się do siebie i schylili w krótkim, ale czułym pocałunku. W usta. Zdecydowanie nie był to braterski pocałunek.

Harry poczuł, jak jego oczy wychodzą z głowy, i nagle po raz kolejny był pewien, że to wszytko jest jednym, wielkim żartem. Ale wtedy Fred odwrócił się do niego i mówił dalej:

- Wiemy, jak to jest kochać kogoś, kogo się nie powinno. Wiemy.

Ich twarze były najzupełniej poważne.

Oczy Harry'ego pobiegły do podwójnego łóżka w alkowie. Przedtem myślał, że było po prostu tak mało miejsca albo może bliźniacy nie zdobyli dwóch łóżek, ale teraz... A w zeszłym roku, kiedy obaj przyznali mu się, że są gejami... Proponowali niedorzeczne trójkąty... Tysiące przypadków, dużych i małych...

To... oni... ale...

Harry czuł, że jego usta otwierają się i zamykają, aż wreszcie wyjąkał z gestem trzęsącej dłoni:

- Wy dwaj... czy wy...?!

- Obiecaj, że nikomu nie powiesz, Harry - powiedział natarczywie George. - Proszę, obiecaj. Widzisz? Wiemy o tobie i Snapie, a ty wiesz o nas. Nikt nie puszcza pary z ust. Wszyscy są szczęśliwi. Żadnych problemów. Rozumiesz?

Harry był w stanie pomyśleć tylko o tym, że dobrze, że siedzi. Było mu niedobrze.

- Jesteście braćmi - wyszeptał szczerze przerażony. - Jesteście... jesteście braćmi!

- A ty i Snape jesteście nauczycielem i uczniem - stwierdził Fred rozsądnym tonem.

- To zupełnie co innego! - krzyknął Harry, nawet nie zdając sobie sprawy, co powiedział. Ale bliźniacy owszem. George uśmiechnął się.

- Naprawdę?

- Oczywiście! Nie jesteśmy SPOKREWNIENI! Znaczy się... - Jego słowa wreszcie do niego dotarły. - Znaczy się... ja...

- Harry - rzekł Fred, wciąż rozsądnym głosem. - Czy jest na ziemi jedna osoba, która pochwalałaby twój związek ze Snape'em?

Bezmyślne słowa "Może Dumbledore" wskoczyły do głowy Harry'ego i zakręciły się w niej, ale nic nie powiedział. Czuł, że jego język przyrósł do podniebienia. Mógł tylko się gapić.

- Nikomu nie powiemy - obiecał pewnie George. - Ty też nie. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, w porządku. Ale musimy pomówić o układzie.

- O układzie? - Harry usłyszał swój słaby głos. - Jakim układzie?

Fred i George spojrzeli po sobie nerwowo.

- Stary Zonko zaczyna... coś podejrzewać, Harry - powiedział wreszcie Fred. - I nie on jeden. Ludzie w Hogsmeade... Słyszeliśmy, jak gadają... że nie spotykamy się z dziewczynami. Czy chłopakami, jeśli o tym mowa. Że zawsze jesteśmy razem, ale jest w nas coś dziwnego. I któregoś razu Zonko przyszedł nas odwiedzić i zobaczył jedno łóżko. Nic nie powiedział i wiemy, że nas lubi, ale... Ale, Harry - skończył z desperacją - jeśli więcej ludzi będzie gadać... to zabije mamę i tatę, nie rozumiesz? A ostatnią rzeczą, jakiej tata potrzebuje, to by ten drań Knot miał kolejny powód, by patrzeć na niego z góry, a my nie pozwolimy nikomu nas rozdzielić...

- Więc potrzebujemy ciebie - przerwał George, delikatnie klepiąc brata po ramieniu na oczach niedowierzającego Harry'ego. - Musisz wybrać jednego z nas.

Harry wytrzeszczył oczy.

- Wybrać jednego z was? Co do diabła?

- By pokazać się publicznie - odpowiedział George rzeczowo. - Umówisz się z jednym z nas. Proste jak drut. Ludzie przestaną gadać o mnie i Fredzie, ludzie przestaną gadać o tobie i Snapie, problem z głowy!

Harry wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej.

- Nie będziesz musiał nic robić - wtrącił Fred. - To oczywiste. Tylko na pokaz. Nie dotkniemy cię palcem. O ile, eem, nie poczujesz się samotny albo coś...

George znów go szturchnął.

- Muszę iść - wydusił Harry. To było zbyt nierzeczywiste. Nie siedzi tu i nie prowadzi tej rozmowy.

- Jesteś pewien? - spytał szybko George. - Pomyśl, zanim powiesz nie, Harry. Czy przypadkiem nie było dziś w gazecie kolejnego artykułu?

- Nie łączył mnie ze Snape'em - prychnął Harry. - Był tylko o nim. Nikt nie wierzy, że on i ja... Znaczy się...

- Jesteś tego pewien? - spytał Fred. - Ron mówi, że ostatnio byłeś okropnie przygnębiony. Dłużej niż artykuł dawałby podstawy. Mówi też, że Snape jest dla ciebie wyjątkowo wstrętny, a ty nawet się nie bronisz. Może ludzie zaczynają się zastanawiać? - Harry'emu skóra ścierpła na tę myśl.

- Będzie dużo rozgłosu, Harry - powiedział przekonująco George. - Będą artykuły na pierwszą stronę, tak myślę. Wiesz, jacy są ludzie... Kto będzie się przejmował jednym nędznym, oślizgłym draniem z Hogwartu, jeśli będą mogli poczytać o życiu miłosnym Harry'ego Pottera?

- Muszę iść - powtórzył Harry tępo.

- Możesz mu pomóc, Harry. Możesz odwrócić uwagę. To jedyna rzecz, jaką możesz teraz zrobić. Nie udawaj, że cię to nie obchodzi. Wiemy lepiej.

Słowa George'a zaczęły penetrować mózg Harry'ego, nawet jeśli powoli. To zaczynało mieć sens.

- Co zrobicie, jeśli odmówię? - spytał ochryple.

Popatrzyli na niego urażeni.

- Nic - odparł Fred nieco sztywno. - Powiedzieliśmy, że możesz nam ufać. Ale... musimy cię prosić, byś nikomu nie mówił o nas albo...

George dotknął swojej różdżki.

- Albo mamy dla ciebie zaklęcie zapomnienia - oznajmił. - Przykro nam. Ale musimy. Rozumiesz? Pozwoliłbyś nam?

Po zastanowieniu Harry pomyślał, że naprawdę chciałby zapomnieć całą tę rozmowę. Ale nie zawsze robi się, co się lubi. Skinął głową, potem siedział w ciszy i trawił całą propozycję.

Chronić Snape'a, chronić samego siebie. Odwrócić uwagę. Brzmiało to dobrze, nawet jeśli George miał rację odnośnie nagłówków na pierwszej stronie. Harry zadrżał na samą myśl, ale nic nie mógł poradzić. Jeśli tak miało być, równie dobrze mogło to być zrobione w odpowiedni sposób. Zadrżał ponownie na myśl, co bliźniacy robili razem, ale na swój sposób mieli rację: ludzie mogli postrzegać jego związek ze Snape'em jako równie odrażający. Może nawet gorzej, skoro Harry był taki sławny, a Snape tak pogardzany. Artykuły w Proroku Codziennym tyle już pokazały.

Stało się. Złożyli propozycję. Wykorzystaj to najlepiej. Jedynie to możesz zrobić, powiedział bardzo przekonujący, pół-Ślizgoński głos w jego głowie.

- Ja... muszę porozmawiać z Ronem - powiedział. Widząc ich przerażone spojrzenia, dodał szybko: - Nie, nic nie powiem, obiecuję. I... i zgadzam się. Zrobię to - orzekł, zbierając całą odwagę, by podjąć decyzję. Musiała zostać podjęta, równie dobrze teraz. - Ale nie chcę zaskoczyć go wiadomością, że umawiam się z jednym z jego braci. - Nie wspominając o tym, jak poczuje się Ginny. O Boże.

Wyglądało, że ogromnie im ulżyło.

- Dobra - stwierdził George. - Ale z którym z nas zamierzasz się umówić?

- Och, nie wiem - rzucił Harry zmęczonym głosem. - Wszystko mi jedno. Może z tobą?

George wyglądał na dość zadowolonego z siebie, podczas gdy Fred się nadąsał.

- Mówiłem ci, że lepiej całuję - George uśmiechnął się z wyższością. - Najwyraźniej chłopak to pamięta.

- Najwyraźniej chłopakowi ktoś pomieszał...

Harry znów wstał.

- Napiszę do was wieczorem - powiedział, ani trochę w nastroju do żartów. Czuł się bardzo zmęczony. - Tylko... muszę pogadać z Ronem.

George skinął głową.

- Odprowadzę cię.

Harry nie bardzo miał ochotę na towarzystwo, ale mogli równie dobrze zacząć przyzwyczajać się do umowy.

- I niczego nie będę z tobą robił - ostrzegł. - Naprawdę.

- Oczywiście, że nie - zgodził się George. - Rozumiemy.

- Tak naprawdę nie interesujemy się nikim innym - wtrącił Fred. - Serio - a to było więcej, niż Harry chciał wiedzieć. Skrzywił się i szybko potrząsnął głową, a Fred ustąpił ze spojrzeniem pełnym poczucia winy rzuconym swemu bliźniakowi.

George tylko westchnął i zszedł za Harrym schodami z mniejszym entuzjazmem, niż okazywał zazwyczaj. W połowie drogi rozejrzał się i upewniwszy się, że nikt ich nie obserwuje, przyciągnął Harry'ego, by szepnąć:

- Hej... Snape... cholernie dziwnie myśleć o nim jako twoim facecie, wiesz? Czy on zrozumie? Nie wydaje się, że bardzo mu się to spodoba, ale Fred i ja pomyśleliśmy, że gdyby ktoś mógł go namówić, byłoby... - Umilkł i uniósł rudą brew.

Harry poczuł kolejny ciężar na ramionach i stanowczo go strząsnął.

- On nie jest moim "facetem" - nigdy nie był, prawda? - i przypuszczam, że go to nie obejdzie. A jeśli tak - wbrew swej woli przypomniał sobie, jak Cho oblała test z eliksirów - to za dużo nie możemy zrobić, nie?

George przyglądał mu się przez nieprzyjemnie długi moment.

- Przykro mi, Harry - powiedział po chwili - naprawdę. Nigdy go nie lubiłem, ale...

- Och, zamknij się, proszę - przerwał Harry ze zmęczeniem i odwrócił się, by zejśc na dół. - Nie wszystko dzieje się, jak tego chcesz, prawda?

George nie powiedział nic więcej, dopóki nie wyszli na ulicę. Harry zobaczył Rona, Hermionę i Ginny zmierzających ku nim od Miodowego Królestwa, by się przywitać, machających z szerokimi uśmiechami na twarzach.

Harry zdobył się na słaby uśmiech i odmachał, czując że jego żołądek zmienia się w coś zimnego i twardego. Uśmiech Rona... Nie mógł tego zrobić, tej rzeczy z Fredem i George'em, nie Ronowi, to było niemożliwe. Poczuł się źle i odwrócił, by wysapać jakieś wytłumaczenie George'owi...

...który, być może wyczuwając niebezpieczeństwo, pochylił się i delikatnie musnął ustami czoło Harry'ego, po czym odsunął się, przesuwając palcami po jego policzku w bardzo intymny sposób. Kącikiem oka Harry zobaczył, jak jego przyjaciele - wciąż przyjaciele? - zatrzymali się jak ogłuszeni. Ludzie wokół nich zaczęli szeptać. Czy to lampa błyskowa mignęła? Harry odwrócił się, by popatrzeć na George'a z niemą, bezradną wściekłością, i napotkał ciepłe, życzliwe spojrzenie brązowych oczu.

- Nie wycofuj się teraz, Harry - szepnął George. - Wiem, że to ciężkie. Chcemy ci pomóc. Wytrzymaj.

Potem, ignorując plotkarzy wokół, pomachał radośnie do Rona i wskoczył z powrotem na schody do Zonka, zostawiając Harry'ego, by sam stawił czoło przyjaciołom.

* * *

Konwersacja potoczyła się tak, jak można było oczekiwać.

Cała czwórka skupiła się na dziedzińcu, odpędzając ciekawskich intruzów za pomocą odwróconych pleców i nieprzyjaznych spojrzeń. Ron był biały na twarzy i zszokowany, Ginny cicha, a jej oczy napełnione łzami, które próbowała ukryć, zaś Hermiona kiwała głową i nie wyglądała na tak zaskoczoną, jak powinna. No ale Hermiona nie cierpiała wyglądać na zaskoczoną czymkolwiek. Harry improwizował. Powiedział, że nie chciał zawracać im głowy swoim ponurym nastrojem, naprawdę nie chciał. Ale martwił się i zmagał z... tym od dawna, a "zaloty" bliźniaków tego lata niczego nie ułatwiały, a potem przez ten artykuł o Snapie wszystko eksplodowało. I wtedy George zaproponował, i to właściwie tylko dla zabawy, naprawdę, więc komu to szkodziło? Harry niezupełnie mógł patrzeć na Ginny przy tej części. To była najokropniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadził, a skoro przychodziła po drugiej w kolejności najbardziej okropnej, czuł się zrozumiale poruszony. Naprawdę nie musiał udawać nienawiści do samego siebie.

- Więc... jesteś GEJEM? - bodaj po raz trzeci wybuchnął Ron.

- Chyba tak, nie jestem pewien, ale chyba tak - znów powtórzył Harry.

- Ale... ale... Twoje piwo kremowe! Z Cho! - Ron wydawał się przedstawiać to jako niepodważalny dowód na heteroseksualność Harry'ego.

Harry tylko potrząsnął głową.

- Myślę, że chce jedynie, byśmy byli przyjaciółmi.

Albo będzie chciała, gdy wiadomość się rozniesie. Z pewnością tak powie ludziom, choć było całkowicie inną sprawa, czy będzie miała jeszcze ochotę z Harrym rozmawiać. Uważał jednak, że będzie miała. Wydawało mu się, że aż tak nie była nim zainteresowana, może jako kolegą szukającym - i źródłem informacji o ostatnich chwilach Cedrika Diggory'ego. Przynajmniej taką miał nadzieję. Był już tak zmęczony krzywdzeniem ludzi.

Właśnie gdy o tym myślał, Ginny wydała stłumiony odgłos, wymamrotała jakieś przeprosiny i w pośpiechu odeszła. Harry czuł, jakby całe jego ciało się skrzywiło, i naprawdę nie był w stanie patrzeć mniej obronnie, gdy Ron obrzucił go wściekłym spojrzeniem. Cóż, nigdy nie prosił o jej uwielbienie, prawda?

- Przykro mi - powiedział.

- Niech ci nie będzie - stwierdziła Hermiona autorytatywnie. - To nie zależy od ciebie. To kwestia biologiczna. Wszystkie książki tak mówią... Przynajmniej tak mi się wydaje... - Nagle wyglądała, jakby poczuła się nieswojo, zdawszy sobie sprawę z niedostatków swej wiedzy. - Poczytam o tym - obiecała i spojrzała na Rona. - A w międzyczasie na pewno nie zamierzamy cię porzucić czy coś takiego.

Ron potrzebował sójki w bok, by otrzeźwieć i powiedzieć:

- Ee... jasne... racja. - Wyglądał na okropnie zaniepokojonego, a potem jedna z jego rudych brwi ściągnęła się w wyrazie zawzięcia. - Słuchaj, przepraszam, Harry, ale muszę wiedzieć. Czy... wiesz... czy czasem myślisz, wiesz, o mnie...

- Nie - odparł szczerze Harry. Ron chyba nie wiedział, czy ma wyglądać na uspokojonego czy urażonego. - Nie myślę też o Deanie, Neville'u czy Seamusie, jeśli musisz wiedzieć. Wszyscy jesteście zupełnie bezpieczni.

Teraz Ron sprawiał wrażenie zagubionego.

- Wobec tego o kim myślisz? - Harry poczuł, że się czerwieni jak burak, i Ron potrząsnął głową. - Słuchaj... Zapomnij... Ja tylko... muszę to przemyśleć, okej? I... - Jego oczy powędrowały w stronę, gdzie zniknęła jego siostra. - Muszę porozmawiać z Ginny. - Wściekłe spojrzenie wróciło. - Naprawdę jej dołożyłeś.

- Nic nie poradzę - Harry niemal krzyknął i Hermiona szybko położyła uspokajająco dłoń na jego ramieniu. Zniżywszy głos, wyszeptał: - Nigdy jej nie zachęcałem, Ron. Jest dla mnie jak siostra, wiesz o tym!

- Cóż, George najwyraźniej nie jest dla ciebie zupełnie jak brat, prawda? - warknął Ron, w ogóle nie wyglądając na uspokojonego.

To zależy. Mógłbyś spytać Freda i George'a o ich pojęcie "braterstwa". Ale oczywiście nie mógł tego powiedzieć, a myśl wciąż trochę przyprawiała go o mdłości.

- Ron, przestań. Nigdy nie chciałem jej zranić. Mógłbym zabić George'a, że zrobił to na ulicy przy niej... - Nie wspominając wszystkich innych ludzi.

Hermiona wydawała się myśleć tym samym torem.

- Chyba widziałam, jak ktoś robił zdjęcie - powiedziała z niepokojem.

- Jestem pewien - stwierdził Harry, a jego ramiona znów opadly. - Do wieczora i tak rozniesie się to po szkole.

- I najprawdopodobniej w Proroku Codziennym - dodał Ron z odrobiną jadu w głosie. - Robisz sobie ostatnio niezłą reklamę, nie?

Harry popatrzył na niego, zszokowany i zatrwożony, ledwo słysząc oburzone protesty Hermiony. Och nie, nie znów, i nie teraz!

- Chciałbym tylko, byś nie wykorzystywał do tego mojej rodziny - kontynuował Ron ponad sprzeciwami Hermiony, a jego policzki były czerwone z gniewu.

- Nikogo nie wykorzystuję - wychrypiał Harry, nie będąc w stanie złościć się na Rona, gdyż wiedział, że jego własne słowa są czystym kłamstwem. Nie robił nic innego, jak właśnie wykorzystywał Freda i George'a, nawet jeśli to był ich pomysł. - George mnie poprosił, to nic poważnego...

- Więc teraz zwodzisz mojego brata, tak jak przedtem moją siostrę? Czy jak?

- Przestańcie! - zapiszczała Hermiona. - Przestańcie natychmiast! Wystarczy, nie chcę słyszeć nic więcej! - Wszędzie wokół ludzie wskazywali na nich i gapili się. - Chodźcie. Już prawie czas na ucztę. Wydaje mi się, że nie powinniśmy o tym więcej mówić. Po... porozmawiamy później, kiedy już się nam rozjaśni w głowach i uspokoimy się...

Harry drętwo pokiwał głową. Ron poszedł w jego ślady, mocno zaciskając usta, i Harry już widział cień wyrzutów sumienia w oczach przyjaciela. Ale może trochę minąć, zanim Ron przeprosi.

Nigdy jeszcze uczta na Hallowe'en w Hogwarcie nie sprawiła mu mniej przyjemności. Nawet ubiegłoroczna była zabawna w porównaniu z tą: Hermiona siedziała we środku, mając Harry'ego po jednej stronie, zaś Rona po drugiej, a oni dwaj unikali swych oczu i nic nie mówili. Próbował przetrwać spojrzenia i chichoty całego chyba grona uczniowskiego - ryk śmiechu dochodzący od stołu Slytherinu i choć Harry nie słyszał dowcipu, wiedział, że jest jego obiektem. Ginny nie było nigdzie widać, a kilka jej przyjaciółek również zaznaczyło swoją nieobecność. Dean i Seamus sprawiali wrażenie, że nie wiedzą, co powiedzieć Harry'emu, a Neville przyglądał mu się, jakby był jakąś egzotyczną osobliwością.

Snape oczywiście siedział przy stole nauczycielskim i Harry postanowił nie patrzeć w jego stronę. No, prawie. Nie był w stanie się powstrzymać i zastanawiał się, czy Snape słyszał wiadomość, a jeśli tak, czy się przejął. Mając niską opinię o bliźniakach Weasley, prawdopodobnie uważał, że Harry zasługuje na to, co dostał. Dłonie Harry'ego zacisnęły się w pięści pod stołem. Dlaczego? Dlaczego zgodził się na ten idiotyczny układ? Dlaczego poświęcał tak wiele, by chronić kogoś, kto wydawał się w ogóle nim nie przejmować?

Cóż, stało się. I nie musi trwać długo. Będzie się "umawiał" z George'em, aż ucichną ostatnie plotki na temat Snape'a, a potem zerwie. I postara się o wszystkim zapomnieć. Skupiając się na tym, wepchnął do ust truskawkowe ciasto i przeżuwał ze złością.

Po jakimś piętnastym nerwowym spojrzeniu Seamusa wreszcie nie wytrzymał i warknął:

- Nie, nie przyglądam ci się pod prysznicem i nie mam najmniejszej ochoty dostać się do twoich gaci. Okej?

Szczęka Seamusa opadła w szoku. Reszta stołu zamilkła na sekundę, po czym wybuchła - niespodzianie - śmiechem. Dean z grymasem zawstydzenia szybko wbił wzrok w talerz, zaś Neville zasłonił usta dłonią, a jego policzki poczerwieniały. Harry spojrzał na Rona, który popatrzył z nieśmiałym, przepraszającym uśmiechem, po czym znów odwrócił wzrok. Za kilka dni prawdopodobnie wszystko będzie w porządku, chyba że wydarzy się coś innego, której to możliwości Harry chwilowo nie mógł lekceważyć.

W tym momencie rozmowa została przerwana gwałtownym BANG ze stołu nauczycielskiego. Każda głowa w Wielkiej Sali obróciła się w sam raz, by zobaczyć, jak profesor Snape odsuwa swoje krzesło od stołu, a kawałki jego kielicha, który najwidoczniej właśnie eksplodował, spadają na obrus. Profesor Sprout, która pochyliła się, by z nim porozmawiać, odsunęła się z wyrazem szoku na twarzy, wpatrując się w plamy czerwonego wina na białym brokacie. Snape, biały na twarzy, skierował na stół Gryffindoru absolutnie wściekłe spojrzenie - jego zęby były obnażone - po czym obrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z sali tylnymi drzwiami.

Wszyscy natychmiast zaczęli patrzeć na Gryfonów, a Gryfoni zaczęli patrzeć po sobie samych.

- Co to było? Zaczarowałeś jego kielich czy coś? - spytał Rona Seamus.

- Nie - odparł Ron. - A ty, Harry?

- N-nie - powiedział powoli Harry, jak zahipnotyzowany wpatrując się w czerwone plamy na pięknym, białym obrusie. - Nie, nie zrobiłem tego.

- Ach - zawołał Dumbledore wystarczająco wyraźnie, by usłyszano go poprzez szum. - Jaka szkoda... Takie wypadki zdarzają się od czasu do czasu. Proszę, uspokójcie się. Za dużo podniecenia ma okropny wpływ na trawienie.

- Dziwne - stwierdził Dean, a Harry mógł tylko pokiwać głową z uczuciem suchości w ustach.

Coś się zdarzyło, coś złego stało się ze Snape'em, to było oczywiste. Ale co? Bardzo nie podobało mu się, że nie wie - bo nie mógł. Nic nie mógł poradzić. SKOŃCZ z tym, durny popaprańcu! Z niepełną uwagą obserwował, jak Dumbledore macha różdżką i usuwa cały bałagan, wyraz jego twarzy radosny jak zwykle, spojrzenie nieco trudniejsze do odczytania. Harry uświadomił sobie, że ostatnio nie myślał za dużo o Dumbledorze, pochłonięty własnymi problemami. Dyrektor wydawał się jak zawsze dobrze bawić na uczcie, ale wciąż wyglądał na bardzo zmęczonego, mimo że doniesienia o mrocznej aktywności uciszyły się w ciągu ostatnich tygodni.

Skoro nie ma śladów Aktywności, nie oznacza to, iż ona nie istnieje.

Wspomnienie jednego z listów Snape'a wdarło się nieprzyjemne do głowy Harry'ego. Próbował nie myśleć o tych listach, wciąż bezpiecznie przemienionych i ukrytych w kufrze. Naprawdę powinien się ich pozbyć. Kiedyś to zrobi, gdy tylko pomysł ten przestanie pozbawiać go oddechu. Znów spojrzał na Dumbledore'a.

Chciałbym mu pomóc. Chciałbym COŚ zrobić, a nie tylko użalać się nad samym sobą!

Jego własna bezradność dławiła go.

* * *

Harry był gotów, by ten dzień dobiegł końca. Wydawało się, jakby - tak jak cały miesiąc - trwał latami. Ale szykując się do łóżka, Harry zastanawiał się, czy w ogóle da radę zasnąć, będąc tak przygnębionym, jak był.

Jego koledzy przebrali się jednakowo cicho i zauważył z mieszaniną rozgoryczenia i rozbawienia, że wszyscy o wiele bardziej uważają, ile pokazują skóry. Seamus Finnigan właściwie wskoczył za zasłony łóżka, by się rozebrać. Z drugiej strony Ron wykonał popis, zakładając piżamę z taką samą beztroską jak zawsze, co dobrze wróżyło. Prawdopodobnie wkrótce znów będzie w stanie rozmawiać z Harrym, szczególnie jeśli Hermiona nad nim popracuje. Naprawdę, nie widzisz, że ostatnio ignorowaliśmy go przez... nas? Musimy być bardziej WRAŻLIWI, Ron! Granie na poczuciu winy było dobrą metodą w przypadku Rona Weasleya.

Harry skulił się pod ciepłymi kocami, rozkoszując się butelką z gorącą wodą, którą skrzaty domowe położyły w nogach, wyciągnął różdżkę i wyszeptał: "Lumos". Jego mała jamka została rozświetlona i próbował się odprężyć, w końcu sam, rozważając napisanie listu do Syriusza. Byłoby miło, gdyby jego ojciec chrzestny dowiedział się o nowych "zainteresowaniach miłosnych" Harry'ego, zanim poinformuje go o tym Prorok Codzienny czy ktokolwiek inny. I może Syriusz, w przeciwieństwie do przyjaciół, zrozumie, może nawet znajdzie dla niego kilka miłych słów czy wskazówek. Miał od Syriusza wieści jakoś w połowie miesiąca. List był krótki - za krótki - gdyż Syriusz znów się przeprowadzał do kolejnej kryjówki, robiąc to, co robił dla Dumbledore'a. Ale, choć list był krótki, był jak zawsze miły, wspierający i dodawał Harry'emu otuchy samym swym istnieniem.

Nagle okropnie zatęsknił za swoim ojcem chrzestnym - to zabawne, jak bardzo można dbać o kogoś, kogo prawie się nie widuje - i pisał list o wiele bardziej szczery, niż zamierzał. Jego własny strach przed rozgłosem, jego samotność, jego zazdrość o Hermionę i Rona, zmartwienie, jakich przysporzył Ronowi i Ginny. Przypominało mu to raczej czasy w czwartej klasie, gdy przez kominek wyznał Syriuszowi, jak żałośnie jest niepewny odnośnie Turnieju Trójmagicznego. Oczywiście nie napisał ani słowa o Snapie, choć pragnął. Ale to była jedna z rzeczy, o których Syriusz nigdy nie może się dowiedzieć. Harry czuł ukłucie gniewu na ojca chrzestnego za jego ślepą nienawiść, za takie komplikowanie spraw. A potem przypomniał sobie, że Snape nienawidzi Syriusza równie mocno, a poza tym... To i tak nieważne, prawda?

Poczuł się nieco lepiej, gdy list był skończony. Wiedział, że Syriusz go doceni. Wiedział, jak bardzo ceni sobie jego zaufanie. I dobrze było mieć kogoś takiego, z kim można było być szczerym i bezpośrednim. No, zazwyczaj. Częściowo.

Miał już cholernie dość bycia Ślizgonem.

List został ukończony, ale Harry nie czuł się wcale bardziej zmęczony, niż był na początku. Było za późno, by pobiec do sowiarni i dać go Hedwidze, musiał poczekać do rana. Harry zwinął pergamin, wytknął głowę przez zasłony i sięgnął dłonią do swej rzadko używanej szafki nocnej, by włożyć list do szuflady. Gdy cofał dłoń, jego palce otarły się o coś miękkiego.

Mrugając, wyciągnął szyję i zajrzał w płytkie głębie szuflady. Jego serce przestało bić, gdy zdał sobie sprawę, czego dotknął: małej buteleczki owiniętej w miękki, zielony materiał.

Somniesperus.

Jego prezent urodzinowy.

Zupełnie o nim zapomniał. Drżącymi palcami szybko wyciągnął go z szuflady, zanim ktokolwiek zauważył, i cofnął się w jasność łóżka, po czym odwinął butelkę i zapatrzył się w różano-złoty płyn wirujący łagodnie we fiolce. Jedynie to miał, co przypominało mu, że Snape wydawał się kiedyś o niego dbać. Listy, choć było miło je mieć, nie zawierały niczego osobistego. Ale to - przyrządzenie zabrało dużo czasu, a Snape musiał zrobić to osobiście, najwyraźniej szukając czegoś, co będzie odpowiednie dla Harry'ego, co mu się spodoba.

Okropna pustka wypełniła pierś Harry'ego i zupełnie nagle nie pragnął niczego więcej, niż pobiec na dół do lochów i zwinąć się obok Snape'a w tym wielkim łóżku, jak zawsze robili to po... Ale nawet nie potrzebował seksu, nie w tej chwili. Po prostu chciał Severusa, tego Severusa, o którym myślał jak o swoim, co za absurd, i tęsknił za nim, i to było takie dobre, i w tym momencie wszystkie zacięte postanowienia Harry'ego rozpierzchły się: oddałby wszystko, by rzeczy były tak, jak były zaledwie miesiąc temu. Cholera, kochał Severusa, w końcu to zrozumiał i chociaż... prawdopodobnie... to z czasem minie, w tej chwili ani trochę nie ułatwiało... i chciał, tak bardzo...

Po prostu odrobiny miłości.

Czasem możemy być zszokowani tym, co naprawdę sprawia nam przyjemność. Ostrzeżenie Severusa vis-à-vis eliksiru - ale Harry'emu wydawało się, że nie zostało w nim nic zdolnego szokować. Chciał śnić o Severusie. Wydawało się to całkowicie zwykłe.

Harry ugasił światło różdżki, położył ją pod poduszką, odetkał fiolkę i wlał zawartość do gardła, uważając, by nie uronić ani kropli, po czym oblizał wargi, by pochwycić każdą pozostałość. Nie wiedział, czego oczekiwał, ale smak eliksiru zaskoczył go: eliksir nie miał w ogóle smaku. Równie dobrze mógł pić kolorowaną wodę. Przez przykrą chwilę Harry zastanawiał się, czy Snape nie spłatał mu jakiegoś wypracowanego figla albo czy eliksir jednak nie stracił swego działania, ale potem poczuł, że jego mięśnie rozluźniają się bez udziału woli. Głęboka, chłodna ciemność obmyła jego umysł i zaćmiła wzrok, pozbawiając go sił do działania. Nigdy przedtem nie był tak świadomy, że zasypia.

Jego ciało uderzyło w materac z cichym odgłosem, a świat zniknął.

* * *

W snach dzieją się dziwne rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że ludzie zazwyczaj bez skrupułów akceptują je jako rzeczywistość.

* * *

Harry Potter wyszedł na ciemną równinę.

Jego pierwszym odczuciem było obojętne zdziwienie, a po nim ukłucie zdenerwowania. Nie był to przyjemny krajobraz. Ziemia, która rozciągała się przed nim, była jałowa i pozbawiona wszelkiego życia - głównie był to piasek, nieustannie przesuwający się pod stopami. Gdy zmrużył oczy i spojrzał w dal, ujrzał otaczający go ze wszystkich stron wysoki, czarny mur, i zdało mu się, że stoi w centrum okręgu. Powietrze było stęchłe i gorące. Niebo czerwone jak krew. Był sam.

Pomimo dławiącego ciepła Harry zadrżał. Nie dlatego, że bał się tego miejsca - właściwie czuł się tu dość dobrze. I to go niepokoiło. Czy kiedykolwiek przedtem je widział? Gdzie? Gdzie był? Jego oczy bezowocnie przeglądały otoczenie w poszukiwaniu jakichś znajomych szczegółów, dużych bądź małych. Pomyślał, by zawołać Rona czy Hermionę - może też tu byli? Może w trójkę potrafiliby odgadnąć. I choć ciemne pustkowie nie przerażało go, nie podobało mu się, że jest tutaj tak... samotny.

Gdy myśl ta jeszcze tkwiła w jego głowie, na dalekim horyzoncie zaczęły pojawiać się kształty, ciemne cienie na tle czerwonego nieba. Gdy zbliżały się powoli, Harry spostrzegł, że były odziane w peleryny z kapturami, i przez moment, gdy jego serce przestało bić, myślał, że to dementorzy - ale oni szli, nie sunęli, i nie czuł, by wysysali z niego szczęśliwe myśli. W rzeczywistości im bliżej podchodzili, tym Harry czuł się lepiej. W jakiś sposób silniej. Prawie niezwyciężony.

Co było intrygujące, naprawdę intrygujące, to to, że nie mógł dokładnie powiedzieć, ile tych postaci jest. Najpierw myślał, że tylko trzy, idące ramię w ramię. Potem obraz zamglił się i zadrżał jak pustynny miraż, i wydawało się, że są ich tuziny, jeśli nie setki, wszystkie gromadnie podążające w jego kierunku, ich kroki robiły ciche "pfft, pfft" w przesuwającym się piasku, a ich ciemne peleryny falowały i poruszały się w rytm ich ruchów.

Prawdopodobnie nie było fair kazać im tak maszerować, stwierdził Harry i również zaczął iść, chcąc spotkać się z nimi w pół drogi, zżerany ciekawością. Nie czuł strachu, żadnych ostrzeżeń. Było jedno uczucie, im bardziej się zbliżał, uczucie... obietnicy. Satysfakcji, która wkrótce nadejdzie. To go nieubłaganie ciągnęło naprzód.

W miarę jak zbliżali się do siebie, zauważył, że zakapturzone postacie to kobiety. Ich liczba przestała się zmieniać i wkrótce znów były tylko trzy, idąc ku niemu razem, a ich krok był perfekcyjnie równy. Chociaż, to było zabawne - im bliżej były, tym trudniejsze stawało się rozpoznanie ich rysów. Harry po prostu za nic nie potrafił powiedzieć, jak naprawdę wyglądają ich twarze ani czy przypominają mu kogoś znajomego. Niemniej jednak miał świadomość, że są bardzo piękne.

Zatrzymały się kilka stóp od niego. Harry zatrzymał się również i znów rozejrzał. Jak dziwnie - czuł zmęczenie, jakby przeszedł długą drogę przez piasek, a wciąż wydawało się, że stoi w samym środku kręgu murów.

Jedna z trzech kobiet wydała cichy, mlaszczący odgłos i Harry szybko zwrócił na nią uwagę, nie chcąc wydać się niegrzecznym.

- Witajcie - powiedział.

Trzy kobiety powoli skłoniły głowy. Ta we środku uśmiechnęła się, a kształtu jej ust Harry nie potrafił dokładnie opisać, i powiedziała jedno słowo tak świszczącymi zgłoskami, że Harry uznał to za mowę wężów. Spróbował wyobrazić ją sobie jako węża, by móc odpowiedzieć, a jednak nie potrafił.

- Przepraszam? - powiedział w zamian, tak uprzejmie, jak umiał.

Wargi kobiety znów ułożyły się w drobny uśmiech, a jej oczy - jakiego były koloru? Brązowe? Żółte? - zajaśniały łagodnie, być może rozbawieniem. Tym razem Harry uważnie obserwował jej usta, gdy mówiła, chcąc przekonać się, czy potrafi odgadnąć jej wygląd... Może to ten kaptur go mylił... A gdy przemówiła ponownie, zdał sobie sprawę, że w ogóle nie porusza wargami. Słyszał, co powiedziała, ale nie mówiła. I znów powiedziała to dziwne słowo.

Harry powtórzył je głośno, czując się nieco zakłopotany.

- Ty-zy-fo-ne?

Powoli skinęła głową.

Tyzyfone, powtórzyła.

Wtedy, nie odzywając się, przemówiły dwie pozostałe.

Megajra, powiedziała druga.

Alekto, wyszeptała trzecia.

- Przykro mi - stwierdził Harry. - Po prostu nie... Mówicie po angielsku?

Trzy pary oczu, w tej chwili żółte, wpatrzyły się w niego.

Harry Potter, powiedziały wszystkie trzy swymi bezgłośnymi głosami, cicho i sycząco.

- Tak, zgadza się - przyznał Harry, zupełnie nie zaskoczony faktem, że znały jego imię. Potem zastanowił się, dlaczego nie był zaskoczony, dlaczego nic nie wydawało mu się dziwne.

Ich peleryny załopotały. Poruszyły się, osobliwie kojarząc się mu z sępami siedzącymi na gałęzi. Ta, która przemówiła pierwsza, wysunęła głowę na bok, nie odrywając wzroku od Harry'ego.

Czy wiesz, kim jesteśmy? spytała.

Czy wiesz, czego chcemy? spytała druga, która powiedziała słowo na literę M.

- N-nie - wyjąkał Harry, nie chcąc wydać się ignorantem, ale nic nie mogąc poradzić. - Przykro mi, nie.

Wszystkie uśmiechnęły się jednakowym uśmiechem.

Dziękujemy, Harry Potterze, wyszeptała druga, że nas wpuściłeś.

- Wpuściłem was dokąd? - spytał Harry, choć poczuł się przyjemnie, że w jakiś sposób uczynił coś dobrego dla tych trzech miłych pań.

Potrzebowałyśmy wejścia. Potrzebowałyśmy domu. Dziękujemy ci, powiedziała trzecia.

Potem obraz trzech kobiet zamigotał - i znów wydawało się Harry'emu, że są tam setki zakapturzonych postaci, wszędzie wokół, z oczami utkwionymi w nim bez ruchu, milczące jak grób. Ani trochę go to nie niepokoiło.

- Cóż, proszę bardzo - zawołał. - Nie dosłyszałem waszych imion.

Setka kobiet zmieniła się w powrotem w trzy.

Tyzyfone. Megajra. Alekto, powiedziały razem, a Harry zaczerwienił się.

- Och. To są wasze imiona? Przepraszam...

Nie masz za co przepraszać, wyszeptała ta o imieniu Alekto. Nie zrobiłeś niczego złego.

Pokazałeś nam wejście. Tyzyfone.

Dałeś nam dom. Megajra.

Nie byłoby nas tu, gdybyś zrobił coś złego.

Harry spróbował dobrze się im przyjrzeć.

- Jesteście siostrami? - spytał uprzejmie.

Tak, odpowiedziały wszystkie trzy.

- Och - stwierdził Harry - och. Cóż, to... miło. - Potem zamrugał, nie chcąc wydać się tępym gospodarzem, skoro w jakiś sposób zaprosił je tutaj, ale nie wiedział, co ma powiedzieć.

Jesteśmy Arai, powiedziała Tyzyfone, które ludzie nazywają Klątwami - i jeszcze inaczej.

Harry był szczerze zszokowany, że ktokolwiek mógł mówić takie rzeczy o tych damach.

- Co? Dlaczego?

Gdyż nie jesteśmy tak miłe dla niektórych ludzi, jak dla innych, syknęła Megajra. Dla ciebie będziemy miłe, Harry Potterze...

Tobie spełnimy najgłębsze marzenia, powiedziała Alekto. Jej rysy rozmyły się i przez chwilę wydawało się, że w ogóle nie ma twarzy. Napój, który wypiłeś... magiczny napój... sprowadził nas tutaj. Potem jej twarz powróciła i uśmiechnęła się. Jej zęby wyglądały na ostre.

Somniesperus? Oczy Harry'ego rozszerzyły się, gdy napłynęło wspomnienie. Racja - śnił! Wziął fiolkę, którą dał mu Severus. Czy ona przywołała te kobiety, by spełniły jego życzenia?

- Czy wy... czy wy jesteście jak dżiny czy coś? - spytał z podnieceniem. - Dacie mi wszystko, czego zapragnę?

Nic dziwnego, że wydawały się takie miłe i uprzejme!

Ale Tyzyfone zwiesiła głowę i zaczęła kołysać nią z lewa na prawo. Zajęło Harry'emu minutę zorientowanie się, że kiwa na "nie". Przemówiła Megajra.

Powiedziałyśmy, zaczęła - ale czy to nie była Alekto? Dziwne - powiedziałyśmy, że spełnimy twe największe pragnienia.

- Tak, słyszałem - oznajmił Harry, a jego serce zaczęło skakać z ekscytacji. - Możecie zrobić wszystko? Na przykład jeśli powiem... jeśli powiem, że chcę z powrotem Severusa albo... albo coś takiego...

Teraz wszystkie trzy kołysały głowami. Byłoby to straszne, gdyby nie były tak uprzejmymi osobami.

Naprawdę wydaje ci się, że tego chcesz? spytała Alekto.

- No... jasne... znaczy się - plątał się Harry. - Nie chciałbym, gdyby on nie chciał, ale chciałbym... porozmawiać z nim przynajmniej...

Porozmawiać, syknęła Tyzyfone z wyraźną pogardą w głosie. Ofiarujemy ci większą rzecz niż rozmowy.

Ofiarujemy ci największą rzecz ze wszystkich, powiedziała Megajra.

- Co to takiego? - spytał Harry, gruntownie zmieszany.

Zemsta, zawołały chórem i znów Harry był otoczony setkami postaci w pelerynach, które migotały tu i tam, powoli go okrążając.

Ale ledwo zauważył. Na słowo "zemsta" wydawało się, że jego krew stanęła w ogniu, a wzrok rozmył się.

- Och - wyszeptał i wszystkie myśli o Severusie całkowicie ulotniły się z jego umysłu. Zastąpiły je myśli o uśmiechającym się z zadowoleniem Draco Malfoyu, krwi i strzaskanym zniczu.

Zakapturzone postacie wokół niego zaczęły cicho nucić, jakby z aprobatą.

Tak, powiedziały wszystkie, a ich ciche głosy stapiały się ze sobą, identyczne, nie do rozróżnienia. Czy nie tego pragniesz? Czy nie to trwa?

Głosy zaczęły się rozdzielać, mówiąc co innego, choć wciąż mówiły naraz.

Krew jest niezmienna.

Zemsta nagrodą, twoją, naszą.

Prawo. Prawo jest prawem, jest prawem.

Niektóre rzeczy nie mogą się wydarzyć.

jest prawem, jest prawem

Szukając jej, otworzyłeś nam drogę.

Erynie, Eumenidy, Araj, Dirae. Prawo.

Wszędzie zewsząd dobiegały ciche, trzaskające odgłosy i Harry widział, że kobiety zaciskały i prostowały swe długie, smukłe palce, ukazując ostre jak brzytwa pazury wystrzeliwujące z końców ich szponiastych dłoni. Niektóre z pazurów były splamione krwią.

- Mogę się zemścić? - wyszeptał, czując, że adrenalina krąży w nim jak nigdy przedtem, nawet podczas quidditcha. - Mogę dostać Malfoya?

Kobiety w pelerynach znieruchomiały, spoglądając na siebie, aż skierowały swe oczy na niego. Potem piasek pod jego stopami zawirował i Harry zachwiał się, niemal upadając. Gdy odzyskał równowagę, znów patrzył jedynie na trzy kobiety.

Jeśli nienawidzisz drzewa, zniszczysz jego korzenie czy jedynie gałąź? spytała Megajra.

- No... korzenie, oczywiście - odpowiedział zaskoczony Harry. - Twierdzicie, że powinienem też zemścić się na Lucjuszu Malfoyu? - To wydawała się wskazywać przenośnia. Ale ich głowy znów się zakołysały, tym razem z niecierpliwością.

nie można czekać, nie można czekać, dobiegł cichy głos zza jego pleców.

trzeba poczekać. Na razie, odpowiedział inny i Harry rozejrzał się, nie ujrzał jednak nikogo innego.

nie jest gotów, nie gotów, powiedział trzeci głos i Harry'emu wydawało się, że słyszy głośne westchnienie.

Zmarszczył czoło.

- Jestem gotów! - powiedział głośno. - Ofiarujecie mi szansę zemsty na Malfoyach?

Przyjąłbyś ją? spytała przebiegle Tyzyfone. A Harry zaczerwienił się, przypomniawszy sobie okazję, by zabić Malfoya na boisku quidditcha, którą głupio zmarnował. Wściekłość zakipiała w nim.

Kto daje moc Malfoyom? wyszeptała Megajra.

Co jest źródłem ich siły? dodała Alekto zachęcająco.

- Pieniądze - odparł Harry bez namysłu. - Wpływy... Wszyscy boją się ich, bo... - Umilkł. - Bo są bogatymi, mrocznymi czarodziejami i... i... - Korzenie. Korzenie. Co dało Malfoyom reputację, dla której ludzie tak się ich obawiają? - ...Voldemort - dokończył, a jego oczy rozszerzyły się. - Tego pragnę najbardziej?

Korzenie potęgi Malfoyów. Prawdziwy powód, dla którego Draco mógł chodzić z tym swoim uśmieszkiem bez żadnych konsekwencji - bez żadnej sprawiedliwości! Kobiety pokiwały teraz głowami i Harry był okrutnie zadowolony, że wreszcie dobrze pojął. Jednak wciąż był zaskoczony.

- Myślałem, że chcę... zabić Draco. Znaczy się, chcę. Nie wiecie, co mi zrobił?

Czy to nie Voldemort jest odpowiedzialny? spytała Megajra. Za WSZYSTKO? I gdy mówiła, orszak obrazów przemknął przed oczami Harry'ego...

Błysk zielonego światła, gdy mordowano jego matkę - jego najwcześniejsze wspomnienie. Był z tego powodu zmuszony do życia z okropnymi Dursleyami - głodzony i zamknięty w komórce, a nigdy nie okazano mu czułości czy jakiegokolwiek dobra. Syriusz, jego ojciec chrzestny, niesłusznie uwięziony z powodu Voldemorta, przez lata trzymany z dala od Harry'ego. Cedrik Diggory, zabity za... co? Dla zabawy? Bo był tam? Severus, wijący się i krzyczący w agonii pod zaklęciem Voldemorta, jego dom spalony później doszczętnie. Severus, którego mu odebrano przez knowania Malfoyów - którzy byli sługami...

- Voldemort - wyrzucił z siebie Harry, a kobiety znów pokiwały głowami.

Oczywiście, że miały rację. Dlaczego wcześniej sobie tego nie uświadomił? Był tak zaślepiony drobnymi zmartwieniami dnia codziennego, że przegapił cały duży obraz. Wyeliminować Voldemorta. To rozwiąże wszystkie problemy. Proste.

...Chwila. Nie proste.

- A jak niby mam to zrobić? - spytał głosem pełnym niedowierzania i wymagań. - Albus Dumbledore jest najpotężniejszym czarodziejem, a nie potrafi go powstrzymać... Zasiada do śniadania, wyglądając codziennie - "coraz bliżej śmierci" - na zmęczonego.

Dziwny hałas rozdarł powietrze. Dla kogoś innego brzmiałby strasznie: był to chór pisków i wycia. Jednak Harry rozpoznał, że to śmiech, i uznał go za przyjemny, tak jak wszystko w przypadku swych nowych znajomych. Ze śmiechem przyszedł znajomy wir ciał i kształtów, i znów był otoczony przez setki peleryn, setki kobiet, Klątw, jeśli można było w to wierzyć.

Albus Dumbledore nie jest najpotężniejszym czarodziejem, rozbrzmiał głos Alekto ponad tłumem. Ten zaszczyt, Harry Potterze, jeśli to zaszczyt, przypada tobie.

Teraz była kolej Harry'ego, by zaśmiać się z niedowierzaniem.

- Chyba żartujecie. Nie radzę sobie dobrze w szkole czy w czymkolwiek innym poza quidditchem. Dumbledore jest geniuszem, i jest jakieś milion lat starszy ode mnie!

Jest sprytny, zgodził się bezcielesny głos.

Przebiegły, powiedział inny.

Zbudował mur. Zbudował dobry, mocny mur.

Nie jest wystarczająco silny. Nie dość silny, by nas powstrzymać.

Nic nie jest.

I zburzymy go, i zapolujemy, i nakarmimy się, i nastanie sprawiedliwość.

Sprawiedliwość, której zbyt długo odmawiano racji. Z ojca na syna przelejemy rzekę krwi, naszej sprawiedliwości.

Nic nie jest w stanie nas powstrzymać.

Harry zacisnął oczy, a w głowie zaczęło go boleć od potoku słów.

- Czekajcie... przestańcie - spróbował. - Nie rozumiem. Mur? Jaki mur? I na co chcecie polować?

Dziwny chór kobiet ponownie przemienił się w trzy postacie Tyzyfone, Megajrę i Alekto.

Rozejrzyj się, Harry Potterze, powiedziały jednogłośnie i niecierpliwie.

Harry popatrzył. Otoczenie nie uległo zmianie.

Mur. Mur.

Harry skinął głową, gdy mrużąc oczy dojrzał czarny, kamienny mur, który otaczał ich daleko ze wszystkich stron. Teraz gdy o tym myślał, przywodził mu na pamięć fotografie Wielkiego Muru Chińskiego, pocztówki, które pani Figg miała na ścianach. Patrzył na nie często, by odwrócić uwagę od zdjęć kotów.

- Co z nim? - spytał głośno.

Trzy damy zadrżały i wydały ciche warknięcie.

Powstrzymuje nas, więzi nas, syknęła niecierpliwie Alekto.

- Więzi was? - spytał zdumiony Harry. - Ale... Zdawało mi się, że powiedziałyście, że was wpuściłem? Czy to znaczy, że nie możecie... wyjść? - Czy w jakiś sposób zatrzymał te miłe kobiety w tym czerwonym miejscu? Straszne!

Znów potrząsnęły głowami.

Więzi nas wszystkich, Harry Potterze, szepnęła Tyzyfone. Wszyscy jesteśmy tu zamknięci. Ty najbardziej.

- Jestem uwięziony? - spytał przerażony Harry. - J-jak?

Rozejrzyj się, chłopcze. To twój sen. To... twój umysł.

Harry mrugnął, gapiąc się na spalony i jałowy krajobraz. Nie było tu roślin, nie było ludzi poza nim i trzema damami - nic, tylko czerwone niebo, czarny piasek, czarne mury.

- T-to jest mój umysł? - Jak to możliwe? Jak jego umysł mógł być tak okropnym, pustym miejscem?

To twój smutek i ból, i gniew, wtrąciła Megajra. To źródło twojej siły. Tu będzie nasz nowy dom.

Ale jest ograniczony, powiedziała Alekto. Zniewolony. Przez mury. Twoja moc, otoczona murami Dumbledore'a!

Harry patrzył na nie.

- Mury Dumbledore'a? - spytał. - Co macie na myśli? Profesor Dumbledore ustawił te mury... - ... w jego umyśle? To nie miało sensu.

Czy nigdy nie zauważyłeś? wyszeptała Tyzyfone. Czy nigdy nie czułeś pod skórą... Wiedziałeś, że jesteś czymś więcej niż... TO... szarą, szponiastą dłonią wskazała na ciało Harry'ego, ...ale uwięziony? Niezdolny, by działać?

- Nie! Przynajmniej... tak mi się wydaje... Nigdy nie zauważyłem niczego jak... - Ale czy naprawdę? Czy nie czuł często, że powinien być jakoś lepszy w magii niż był, szczególnie że w jakiś sposób pokonał Voldemorta, będąc zaledwie dzieckiem? Jednak... to było chyba dość normalne uczucie, nie? Z pewnością mnóstwo ludzi pragnie być kimś więcej, niż są w rzeczywistości?

W tobie nic nie jest normalne, Harry Potterze, szepnęła Megajra. Jesteś Mocą. Jesteś naszym wybranym Gospodarzem.

Chór setek znów się pojawił.

Dzięki tobie uczynimy naszą zemstę, weźmiemy, co musimy, ukarzemy zbrodnie krwi.

Gdy zburzymy mury.

Tak, zburzymy.

Wtedy nie będzie końca.

Nastąpi koniec jego nikczemności.

Zburzyć.

Dumbledore postawił mury, by cię zniewolić, by cię ograniczyć.

Ale nie przewidział nas.

Nikt nie może.

A my zburzymy mury!

I nic nas nie powstrzyma!

Ostatnie słowa wzniosły się okrzykiem radości i Harry czuł, że całe jego ciało pokrywa się gęsią skórką ekscytacji. Jeśli miały rację, jeśli naprawdę wokół jego umysłu stały mury, powstrzymujące go od bycia lepszym czarodziejem... Cóż, doprawdy, to miło z ich strony, że pragną mu pomóc! A w zamian chcą jedynie tu pozostać, wewnątrz jego głowy, z nim... Nie prosiły o zbyt wiele...

Wydawały się bardzo miłe. A on był taki samotny.

- Bardzo dziękuję wam wszystkim - powiedział uszczęśliwiony.

Setki kobiet zniknęły, jeszcze raz pozostawiając jedynie oryginalną trójkę.

Dziękujemy TOBIE, Harry Potterze, powiedziała Tyzyfone.

Za sobą Harry usłyszał głośny trzask. Odwrócił się i ujrzał w jednym z murów wielką szczelinę. Przeświecało przez nią czerwone światło.

Zaczęło się, szepnęła Megajra i znów wydała serię cichych, mlaskających odgłosów, które rozbrzmiewały szczęściem.

Musi zostać skończone, powiedziała Alekto i odwróciła się do Harry'ego ze zgarbionymi plecami i szponiasto zaciśniętymi palcami. Przyjmujesz więc nas? Przyjmujesz dar?

Zemsta, przypomniała mu Tyzyfone, jakby Harry mógł zapomnieć. Zemsta na Voldemorcie. Wszystkie twoje smutki zostaną pomszczone, Harry Potterze.

- Oczywiście, że przyjmuję! - zawołał Harry, zaciskając pięści na myśl o Czarnym Panu, o wszystkich szkodach, jakie wyrządził Voldemort. - Tego pragnę! Bardziej niż czegokolwiek!

Trzy kobiety zastygły, a potem ich rozmyte rysy ułożyły się w identyczne uśmiechy. Jak Harry'emu zdawało się wcześniej, ich zęby były istotnie bardzo ostre.

Obudź się teraz, Harry Potterze, ponagliła Megajra. Obudź się.

Gniew Harry'ego zmalał gwałtownie w obliczu jego niepokoju.

- Czekajcie! Wy... odchodzicie?

Nie. Nie. Zostaniemy tutaj.

Znów do ciebie przemówimy.

Będziemy tu czekać, bardzo cicho.

Ale teraz musisz się obudzić.

Teraz!

Harry czuł, że piasek pod jego stopami zaczyna się osuwać, a potem wsysać - czuł, jak otwiera się pod nim, wielkie, przepastne usta, ściągające go w dół, piasek podkradał się powoli i z szelestem w górę jego nóg, jego piersi, ramion - patrzył na kobiety, przerażony i otworzył usta, by krzyczeć, by błagać je o pomoc...

...ale wtedy piasek zamknął się ponad jego ustami i głową...

* * *

Harry obudził się, gwałtownie łapiąc powietrze, jego umysł wirował w szalonych kółkach. Był również, czego nie mógł wytłumaczyć, pokryty własną spermą, dół od piżamy lepił się od niej.. Jego ciało wciąż drżało jak zawsze po naprawdę dobrym ograzmie.

Ale... to nie był sen erotyczny, prawda? Trzy panie, choć bardzo miłe, nie były aż tak atrakcyjne. Nie? Ich rysy były tak niewyraźne! I było ich trzy? A może tuziny? Setki? Nie pamiętał. Wszystko było mętne.

I stawało się jeszcze bardziej. Gdy Harry usiadł i zastanowił się, odkrył, że z każdą chwilą pamięta sen coraz słabiej. Panie? Jakie panie? Miał mgliste, ulotne wrażenie, co się stało - a gdy tylko sobie przypomniał, wrażenie znikło. O czym śnił pod wpływem somniesperusa? Przed momentem wiedział, ale jakoś... zapomniał...

Harry potrząsnął głową, zirytowany i zasmucony. Taki prezent urodzinowy - nie pamiętał nawet własnego snu! Cóż, pomyślał ze wstrętem, spoglądając na lepki brzuch i uda, mógł zgadnąć, co to było. Chciał śnić o Severusie... więc prawdopodobnie śnił. W końcu nigdy nie uprawiał seksu z nikim innym, a jego sen był najwyraźniej... ekscytujący.

Harry opadł na poduszkę i popatrzył się w ciemność ponad łóżkiem. Cóż, rozczarował się. Jaki był pożytek z tego eliksiru, skoro nie pamiętał nawet, o czym śnił, zwłaszcza że miał śnić o tym, czego "najbardziej pragnie"? Śmieszne. Może nawet nie zadziałał właściwie... Może jednak eliksir stracił moc. Było niepojęte, by Sever... Snape przygotował coś niepoprawnie.

A może nie było, pomyślał buntowniczo Harry, świadom, że jego dotkliwe rozczarowanie doprowadza go do gniewu. Snape mógł popełniać błędy. Duże, jeśli sądzić po Mrocznym Znaku na jego ramieniu. Mógł więc równie dobrze przestać biadolić i porządnie się wyspać. Zdecydowanie uprzątnął bałagan na brzuchu przy pomocy zaklęcia Abstersius i zwinął się na łóżku, zaciskając oczy.

Dziwna była jego ostatnia myśl, gdy zapadał w sen: Snape powiedział, że somniesperus potrzebuje około pół godziny, by wywrzeć efekt, a jednak jego dawka zadziałała od razu.

Dziwne...

Harry spał tej nocy bardzo spokojnie.



rozdział 10 | główna | rozdział 12