To trudne zadanie: obalać mury. Z jednej przyczyny: zazwyczaj wymaga ze strony robotników herkulesowego wysiłku i wielkiej uwagi, by nie zrzucić wszystkiego na własne głowy. Ale ci robotnicy byli zupełnie świadomi niebezpieczeństwa, a ich siła całkowicie wystarczała do tego zadania. Nie pracowali pojedynczo. Pracowali jako zespół - czy jako trzy kobiety, czy jako setka. Na początku powoli, bardzo powoli, okowy, którymi spętano prawdziwą siłę Harry'ego Pottera, zaczęły pękać. Harry Potter i George Weasley w milczeniu patrzyli na siebie ponad stołem w Trzech Miotłach. Harry zauważył raczej ponuro, że zaledwie dwa stoły dalej stał ten, który dzielił z Cho tydzień temu w Hallowe'en. On i Cho nie rozmawiali od tamtego dnia. Niekoniecznie omijała go celowo, ale podejrzewał, że musi to być dla niej bardzo kłopotliwe - spotkać się w miejscu publicznym, wszyscy o tym gadają, a potem okazuje się, że twój partner jest gejem, i to jeszcze tego samego popołudnia. On byłby wściekły na jej miejscu. Może powinien w jakiś sposób przeprosić albo wytłumaczyć. Nie pierwszy raz Harry pomyślał, że byłby bardzo szczęśliwy, gdyby przez resztę życia nie musiał już nigdy wyjaśniać czy przepraszać za jakieś rzeczy. W międzyczasie musiał uporać się z inną, bardzo dziwną "randką". Nie wydawało się jakoś naturalne siedzieć naprzeciw George'a Weasleya, który nie żartował non-stop. Może nie potrafił dowcipkować bez Freda... Harry odkrył, że ucieka przed tą myślą. Zgodził się na ten układ nie bez powodu, ale nie znaczyło to, że musi mu się podobać, co bliźniacy... robią... ze sobą. Przyszła Rosmerta z piwem kremowym, obdarzyła ich uśmiechem i bardzo ciekawskim spojrzeniem i odeszła. Harry i George znów zaczęli się na siebie gapić. - Jak tam w sklepie? - spytał Harry w tym samym momencie, gdy George rzucił: - Wciąż czytasz tygodnik Quidditch? Nareszcie obaj zachichotali. - Jasne, przeglądałem ostatni numer - powiedział Harry. - Justin dał mi zerknąć. Jak na kogoś z mugolskiej rodziny, ma prawdziwego świra na tym punkcie. - Tak jak i ty - zauważył George. Harry chciał powiedzieć, że nie uważa Dursleyów za swoją rodzinę, ale dał sobie spokój. - W każdym razie - dodał George - jak ci się podobał artykuł o Tomie Howitzerze? Harry pomyślał, że to jak chwytanie znicza w rozmowie i latanie z nim. - No... Kto by pomyślał, że Amerykanin może nauczyć się porządnie grać w quidditcha... - Nie żartuj, tej ich gry, jak oni ją nazywają, nie zastąpi. To niemożliwe. - Jasne. Ale Howitzer... Czytałem, jak robił to, co sam nazwał Podwójnym Unikiem Smoka, naprawdę niesamowite... Więc przez jakiś kwadrans wszystko było okej. Ale wyczerpawszy wszystkie wspomnienia o Tomie Howitzerze i Smoczych Unikach, Harry i George odkryli, że znów się na siebie gapią. - Chcesz coś zjeść? - wymamrotał George. - Nie jestem głodny - powiedział zgodnie z prawdą Harry. - Ale ty się nie krępuj. - Coś ty. Dżentelmen nie powinien tak robić, mama zawsze to mówiła. Oczywiście - George zrobił minę - to było wtedy, gdy myślała, że będą nas interesować damy. - Och. - Harry powiercił się na krześle i spojrzał w stół. - Uh... twoja mama... Ron nic nie mówił. Co ona o tym myśli? George obdarzył Harry'ego uśmiechem, który najwidoczniej miał uspokajać, ale wypadł trochę słabo. - Była... eee, trochę zszokowana, tak myślę. Ale wiesz, jak bardzo cię ceni, Harry, i, uh... - Teraz on zaczął się wiercić. - Wspomniała coś, jak to zaczęła się już martwić, że ja i Fred z nikim się nie spotykamy, i że Bóg wie, że Weasleyów nigdy nie będzie za mało, więc uważa, że nie ma tego złego. - Och. Cóż, to chyba dobrze - powiedział Harry, myśląc o Ronie. Nigdy nie odbyli tej "rozmowy", o której Ron wspomniał. Harry zdobył się, by znów powiedzieć przyjacielowi, że on i George nie myślą o sobie na serio, ale Ron chyba nie był przygotowany, by się nad tym zastanawiać. A Harry i Ginny nie zamienili ze sobą słowa, odkąd zaczęła się cała historia. Co przywiodło mu na myśl coś zupełnie innego. - Chciałbym, żebyś tego nie zrobił - powiedział nagle. - Wiesz. Tydzień temu. P-pocałowałeś mnie i w ogóle przy wszystkich tych ludziach. George zaczerwienił się. - Przepraszam - stwierdził i brzmiał szczerze.- Ale wyglądałeś, jakbyś chciał się poddać. Harry pamiętał, że chciał, ale nie o to chodziło. - To byłaby moja decyzja, nie twoja! A poza tym zrobiłeś to na oczach Ginny i Rona, zanim wytłumaczyłem im cokolwiek, tak jak chciałem, i Ron wciąż jest trochę wytrącony z równowagi, a Ginny nawet nie chce na mnie spojrzeć. - Jego twarz zaczęła płonąć. - Nie pomyślałeś o tym? - Ciszej - syknął George, rozglądając się wokół. - Mamy być na randce, nie kłócić się! Ty powinieneś o tym pomyśleć. Harry znów wbił wzrok w stół. - Po prostu nie podoba mi się to - powiedział surowo. - Tak kłamać wszystkim. - A co robiłeś przedtem, co? Z... nim? - spytał George i choć głosem cichym, to jednak ostrym. - Byłeś otwarty i szczery? Powiedziałeś Ronowi i Ginny? Nie wydaje mi się - dodał, gdy uszy Harry'ego poczerwieniały, a oczy zabłysły. George westchnął. - Słuchaj, nie chcę się z tobą spierać. Zawsze byliśmy dobrymi kumplami, nie? - Harry nic nie powiedział. - I jeśli... Znaczy się, myślę, że się rozumiemy, więc jeśli kiedykolwiek zechcesz pogadać o czymkolwiek, bo wiem, że z każdym innym musisz... - Nie chcę gadać o niczym - warknął Harry. To spotkanie było dość ryzykowne bez dosypywania kolejnych sekretów - nie chciał słyszeć o tym, co Fred i George robili razem, i z pewnością nie zamierzał rozwierać przed nimi swego serca na to, co naprawdę czuł do Snape'a! Szczególnie że sam nie był tego pewien. Odkąd dostał wiadomość od Snape'a, miał dwie lekcje eliksirów i obie były godne uwagi z powodu braku złości Snape'a czy jakichkolwiek innych uczuć. Jak zawsze drwił sobie i wyśmiewał innych Gryfonów, ale wydawał się mieć kłopoty z patrzeniem w oczy Harry'emu. Przyjaciele Harry'ego przypisywali to temu, że Harry postawił mu się na zajęciach po Hallowe'en, i mieli dla niego trochę respektu, ale Harry pamiętał wiadomość i wiedział lepiej. Nie miał okazji, by porozmawiać ze Snape'em od tamtego czasu, ale cokolwiek Snape mógł do niego czuć, nie było to onieśmielenie. Bo za każdym razem... w Wielkiej Sali zazwyczaj... Harry znów czuł na sobie te ciemne oczy i podnosił wzrok, by w nie zajrzeć, pełne żaru i głodu, zanim Snape zdążył odwrócić wzrok. Ciało Harry'ego momentalnie odpowiadało na te spojrzenia, jego serce waliło w piersi, a brzuch napełniał się ciepłem - ale co Snape zamierzał z tym zrobić? Cóż, najwidoczniej nic. Jeszcze nie. Poza nie-gapieniem się na niego na lekcjach i gapieniem się wszędzie indziej. A Harry nie zamierzał, nie mógł zrobić pierwszego ruchu, nie tym razem. Jakby odbijając jego myśli, George wyrwał Harry'ego z zadumy, mówiąc: - Tak? Cóż, jeśli jesteś pewien. Och, przy okazji - dodał, jakby kompletnie zmieniając temat. - Kilka dni temu dostałem sowę od Rona i Ginny, skarżyli się, że Snape źle ich traktuje. Jest dla nich wstrętny, bo są Weasleyami. - Jego oczy zwęziły się w przenikliwym spojrzeniu. - Zauważyłeś to chociaż? Harry zastygł na krześle. George popijał piwo. - Zastanawiałem się po prostu... - Myślę, że muszę iść - powiedział chłodno Harry. Minęło czterdzieści pięć minut... wystarczająco długo. George'owi zrzedła mina. - Eee... okej. Ale... na Merlina, Harry. Rozumiem, co czujesz, ale patrzysz na mnie, jakbyś mnie nienawidził... - Nie. Patrzę na ciebie, jakbym cię nie znał - stwierdził Harry - i chyba tak jest naprawdę. Oczy George'a znów się zwęziły. - Mógłbym powiedzieć, że to działa w obie strony. Harry wstał, upewniając się, że wyraz jego twarzy jest wystarczająco zadowolony dla każdego, kto mógłby go obserwować. - Myślę, że mógłbyś. To jak, odprowadzisz mnie? - Lepiej tak. - George wstał i odprowadził Harry'ego do drzwi, uśmiechając się jak zwykle ujmująco, gdy inni klienci gospody wskazywali na nich i szeptali. Zerkając na zewnątrz, Harry wypatrzył mężczyznę z aparatem kręcącego się pod drzwiami. - Czas na show - mruknął George. - Żadnych pocałunków - powiedział stanowczo Harry. - Dobrze - westchnął George. Zatrzymali się na ulicy, patrząc na siebie, i stanęli blisko, trzymając się za ręce. George przybrał spokojny, kpiący wyraz twarzy i Harry próbował zignorować fakt, że świetnie z tym wygląda. Jemu samemu udało się uśmiechnąć wystarczająco głupim uśmiechem, a przynajmniej tak sądził. - Musimy to kiedyś powtórzyć - oznajmił George wystarczająco głośno, by usłyszeli przechodzący obok. - Byłoby miło - odrzekł Harry i jak na sygnał błysnął flesz. Odwrócili się, jakby zaskoczeni, i spojrzeli na fotografa. Mężczyzna uśmiechnął się zmieszany. - Przykro mi - powiedział przepraszająco. - Wiecie, jak to jest... Pewnie nie znajdzie pan kilku słów dla Proroka, panie Potter? - Nie. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi - rzucił Harry. On i George uparcie powtarzali ten kawałek. Wszyscy wiedzą, co znaczy "po prostu przyjaciele", więc wywrze to odpowiednie wrażenie, nawet jeśli Harry mówił najprawdziwszą prawdę. - Dobrze się ze sobą bawimy. - Harry jest wspaniały - dodał George. - Teraz spadaj. - Mrugnął, ale wyszło to bardziej dobrodusznie niż cokolwiek innego. Typowe. Fotograf odszedł, pstryknąwszy jeszcze jedno zdjęcie. Zadowolony, że postarali się o kolejny kąsek dla gazety, Harry spojrzał na George'a i westchnął. - Podejrzewam... Jakoś w następnym tygodniu? - Wyślę ci sowę - odparł George i choć wciąż się uśmiechał, jego oczy znów patrzyły chłodno. - Ostatnio nie wydajesz się szczególnie chętny do rozmowy. - Harry poczuł niewytłumaczalne ukłucie winy. Dlaczego czuł się winny? To, co robili Fred i George, było złe, było inne od tego, co wydarzyło - wydarzało się? - między nim a Snape'em, prawda? - Racja - stwierdził szorstko, postanawiając, że pomyśli o tym później. - To do zobaczenia. Trzymaj się. - Ściemniało się i lepiej wrócić do Hogwartu, zanim złamie jakiś przepis. - Do zobaczenia. George odwrócił się i podążył w stronę sklepu Zonka, zostawiając Harry'ego stojącego samotnie na ulicy. Następnego wieczora, w niedzielę, Harry skulił się na wyłożonym poduszkami parapecie w pokoju z dwiema rzeczami. Pierwszą był Prorok Codzienny. Zdjęcie jego i George'a ukazało się na spodzie pierwszej strony razem z krótką notką i wypowiedzią Harry'ego, że są tylko przyjaciółmi. Było dobrze. Było nawet lepiej z powodu artykułu powyżej. Harry widział gazetę rano i mignął mu nagłówek, ale nie miał okazji przeczytać samemu aż do teraz - mógł zrobić to przy śniadaniu, ale chciał przejrzeć go w samotności, bez komentarzy kumpli. Mimo to sam nagłówek sprawił, że niemal się unosił przez cały dzień - ministerstwo nie wysuwa zarzutów, to na pewno dobrze, prawda? Przeczytał powoli cały artykuł, jakby z każdym słowem delektował się smakiem bezpieczeństwa Snape'a. Posunięciu temu niektórzy przyglądają się podejrzliwie, ale większość uważa sprawę za zakończoną - rzecznik Ministerstwa Magii oznajmiła dziś, że żadne zarzuty nie zostaną postawione Severusowi Snape'owi, Mistrzowi Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, pisze Donald Drumsfield, Reporter Dochodzeniowy. W krok za tym przyszło potwierdzenie rady nadzorczej szkoły, która mówi, że nie będzie nalegać na rezygnację Snape'a. Profesor Snape został nieoficjalnie oskarżony na łamach Proroka Codziennego, zgodnie z zasadą wolności słowa i prawem do pozyskiwania informacji, o bliskie kontakty z Harrym Potterem, swoim uczniem, a także o wcześniejszą pracę dla Sami-Wiecie-Kogo. Jednak dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, kluczowa postać w walce przeciw Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, poświadczył, że Snape nie jest śmierciożercą, a w rzeczywistości przyczynił się do porażki Czarnego Pana w 1981. Ministerstwo Magii zarówno nie potwierdza, jak i nie zaprzecza temu twierdzeniu, informując jedynie Proroka Codziennego, że nie wysunie żadnych zarzutów i że dochodzenie w sprawie postępowania Snape'a w szkole uważa za niepotrzebne, głównie dzięki szerokiej interwencji opinii publicznej, której większość pochodziła od przyjaciół pana Pottera i została wydrukowana na naszych bezstronnych łamach. W rozmowie z Prorokiem dyrektor Dumbledore powiedział: "Cała afera jest nadzwyczaj paskudną sprawą i najlepiej będzie zamknąć ją tak szybko, jak to możliwe. Wierzę, że mnie rozumiecie." Sam Snape był nieosiągalny dla komentarza. Z uśmiechem zadowolenia Harry położył artykuł na kolanach. Nie była to wiadomość numeru - ten zaszczyt przypadł artykułowi o nagłej pladze gumochłonów w Sussex - ale była to Strona pierwsza. Jednak Prorok Codzienny ani nie cofnął swego oskarżenia, ani nie przeprosił za szkody wyrządzone przez Skeeter. Harry zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości artykuł w ogóle nie wspominał Skeeter, co było nieco niepokojące. Ale cokolwiek się stało, Dumbledore'owi się udało i Snape był bezpieczny. Nie wysunęli zarzutów. Żadnego dochodzenia. Wszystko będzie okej. Jutro przy śniadaniu będzie się dużo mówić - już słyszał szalony pęd spekulacji. Daremnie zastanawiał się, co ludzie powiedzą - czy ktoś naprawdę uwierzy, że Snape był niewinny. Prawdopodobnie nikt. Cóż, w każdym razie nikt z Gryfonów. Ale nieważne. Jakby Snape dbał, co Gryfoni o nim myślą... Minęło trochę czasu, zanim Harry zdołał zasnąć. Artykuł w Proroku istotnie był tematem plotek następnego poranka. - Mówię wam - rzekł Dean Thomas z podnieceniem - Snape kupił ich wszystkich za rodzinną kasę! - Wszystkich z ministerstwa? Nie sądzę - stwierdziła sceptycznie Hermiona. - Myślę, że Dumbledore zrobił coś, by go zostawili. - Bóg wie po co - powiedział Seamus, zerkając markotnie na stół nauczycielski, przy którym Snape jadł śniadanie. - Nie wierzę, że rada nadzorcza nie zdjęła go po tym wszystkim... To znaczy, jest tak wstrętnym nauczycielem... Gdzieś musi być ktoś inny, kto jest dobry w eliksirach, kogo mogli załatwić... Harry spojrzał na Neville'a, który gapił się w owsiankę, mieszając ją z cynamonem z bardzo zaabsorbowanym wyrazem twarzy. Nie podniósł wzroku. - Cóż, nie ma sensu narzekać - stwierdziła energicznie Hermiona po tym, jak sama zerknęła na Neville'a. - Za kilka tygodni mamy przedświąteczne testy... - Zbiorowy jęk. - ...hej, nie możecie udawać, że ich nie ma! Myślałam sobie i wpadłam na pomysł, nie żebyście go docenili - zmarszczyła czoło, patrząc na Rona - ale kto pomoże mi zrobić kompendium dla naszej klasy? - Ooo, to by było cudowne - powiedziała Lavender, szeroko otwierając oczy. Hermiona rozjaśniła się. - Więc pomożesz? - Parvati i ja przygotujemy skrypty z wróżbiarstwa - odpowiedziała natychmiast Lavender, a Parvati pokiwała głową z entuzjazmem. Mina Hermiony nie zrzedła bardzo widocznie. - Cóż... to dobrze. Ktoś zechce pomóc mi z transmutacją? Albo z obroną? Albo z eliksirami? - Spojrzała szybko na Harry'ego. - Pomożesz mi z eliksirami, prawda, Harry? Radzisz sobie lepiej ode mnie. Harry, który przemyśliwał wymiganie się od projektu przez trening quidditcha, parsknął. - Żartujesz? Snape prawdopodobnie używa moich wypracowań jako podpałkę w kominku. - Śmiech. - Widziałaś moje stopnie! Ale Hermiona zaszokowała go, mówiąc: - Stopnie to nie jedyny sposób oceny inteligencji. - W pełnej oszołomienia ciszy, która zapadła, dodała nieśmiało: - Albo... przynajmniej pokazania, czego się nauczyłeś. Przynajmniej nie w eliksirach. Przynajmniej nie ze Snape'em. - Zaczęłaś nieźle - powiedział Ron. - Pomożesz mi, Harry? - spytała Hermiona, ignorując go. - Wiesz o tym sporo, nawet jeśli Snape nie ocenia cię sprawiedliwie. Była to prawda i Harry powiedział: "tak", zanim zdążył powstrzymać słowo wychodzące z jego ust. Ron rzucił mu uśmieszek. Harry uśmiechnął się do niego w odpowiedzi niespełna dwie minuty później, gdy Hermiona spojrzała na niego wielkimi oczami i poprosiła o pomoc z obrony, a Ron zaczerwienił się i wybełkotał potwierdzenie. Po czym się nadąsał. Nauczyciele podnosili się od stołu, był czas zacząć zajęcia. W ogólnym zamieszaniu Harry rzucił spojrzenie Snape'owi, który właśnie zwijał egzemplarz Proroka Codziennego i patrzył prosto na Harry'ego. Dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Harry'ego. Patrzyli na siebie przez najkrótszą z chwil, wystarczająco długo, by Harry zobaczył płonącą stanowczość w oczach Snape'a, a potem Snape odwrócił wzrok i wyszedł z Wielkiej Sali, jakby nic nie zaszło. - Harry? - zawołała go Hermiona i Harry z drgnieniem wrócił do rzeczywistości. Nie byłoby dobrze zostać przyłapanym na gapieniu się - nie teraz, kiedy niebezpieczeństwo prawie minęło! Hermiona patrzyła na niego zagadkowo. - Gotowy na obronę? - Ee... jasne. - Przypomniał sobie, że dziś czekają ich zaawansowane zaklęcia blokujące. Uczył się trochę w nocy. - Przepraszam. Tylko, eee, próbuję wymyślić, co powinno... powinno znaleźć się w naszym kompendium - powiedział w chwili natchnienia. Hermiona rozpromieniła się. - I o to chodzi! Ron wywrócił oczami. Gdy weszli do sali, profesor Delacour wyglądała bardzo surowo - Harry i Ron prywatnie nazywali to "miną McGonagall". Harry ponadto uznał, że przez surowy wygląd Delacour pokrywa swe zdenerwowanie. Cóż, był to krok do przodu po pyskatej arogancji, którą okazywała podczas Turnieju Trójmagicznego. Zazwyczaj denerwowała się, gdy ćwiczyli, a nie uczyli się teorii. Harry nie mógł jej winić, szczególnie skoro miała w klasie Neville'a: w zeszłym tygodniu Neville jakimś cudem wyrzucił Seamusa przez okno (na trzecim piętrze) i ledwo zdołali na czas osłonić go zaklęciem lewitacji. Harry uznał, że żarty "próbujesz zabić wszystkich kumpli, Longbottom?", które potem rozbrzmiewały po całej szkole, były dość niestosowne. Może dlatego ostatnio Neville z nikim nie rozmawiał? Rozglądając się, gdy zajęli miejsca, Harry zdał sobie sprawę, że Neville'a nie ma na lekcji. Może wolał nie pokazywać się ze wstydu albo był chory, albo... Profesor Delacour zapytała: - Gdzie jest dziś pan Longbottom? Nikt nie wiedział. Profesor Delacour elegancko wzruszyła ramionami. Wydawało się, że próbuje jawnie nie okazywać ulgi. - Jeśli go spotkacie po lekcji, powiedzcie mu, że musi się ze mną umówić na odrobienie zajęć. W przeciwnim razie skontaktuję się z profesor McGonagall. - Czy Harry'emu się wydawało, czy jej usta naprawdę ułożyły się w słaby uśmiech? - Teraz! - zawołała Delacour, uderzając energicznie w dłonie. - Dobierzcie sobie partnerów! Ufam, że ucziliście się o zaklęciach blokującich i jesteście gotowi ćwiczić! Ku zdumieniu Harry'ego Ron natychmiast klepnął go w ramię, a Hermiona przesunęła się do Deana Thomasa. Znowu się pokłócili? Ale nie, Ron uśmiechnął się i powiedział nieśmiało: - Eee... pomyślałem, że trochę za długo... - No - odparł Harry, uśmiechając się z głębi serca. Najpierw artykuł w Proroku Codziennym oczyszczający Snape'a, a teraz Ron odrywa się od Hermiony. Zapowiadał się dobry dzień. - Wibierzcie zaklęcia, napastnici! - zawołała Delacour ponad ogólną wrzawą. - Nic zbit groźnego, naturalement... ale z pewnim użiciem sili! - Będę napastnikiem - oznajmił Ron. - Ty musisz być dobrym obrońcą, prawda? - Machnął różdżką w wypracowanym geście i spojrzał z ukosa, chmurząc się. - Drżyj ze strachu, Harry Potterze! Harry zmarszczył nos. - Jestem gotów, Weasley! - Uniósł własną różdżkę przed sobą i zmrużył oczy w koncentracji. Ron wyszczerzył się. - Więc dobrze... eee... Tarantallegra! Później Harry nie był w stanie dokładnie przypomnieć sobie, co zaszło. Wiedział tylko, że było to... łatwe. Czuł wypełniającą go magię, błyskawicznie wysunął różdżkę przed siebie, nawet o tym nie myśląc, i iskra rzuconego zaklęcia wylądowała na podłodze między nimi, bezsilna, po czym zamigotała i znikła. Harry zamrugał. Ron był pod wrażeniem. - Och, więc tak to ma działać. Dobra robota, bałem się, że wyślesz to gdzieś na ścianę albo coś. Dobra, spróbujmy raz jeszcze: Ataries! Z hukiem z jego różdżki wypłynęły białe powrózki: Harry rozpoznał, że tym zaklęciem Snape skrępował profesora Lupina, choć nie używając słów, w trzeciej klasie. Przypomniał sobie także, jak został przywiązany do nagrobka. Nie. Nie chciał być związany - nie zostanie związany... Tym razem białe sznury minęły go i z niezwykłą siłą roztrzaskały się o ścianę za jego plecami. Harry zdał sobie sprawę, że trochę się trzęsie. Ron znów spojrzał z zafascynowaniem. - Wspaniale! - zawołał. - Bałem się, że to będzie naprawdę trudne, z książek tak wynikało! Jeszcze raz? Harry skinął i przygotował się, wciąż niezupełnie pewien, jak mu się to udało. Nie uczył się tego rozdziału bardzo mocno... na pewno nie tak mocno jak Ron, który ubiegłego wieczora siedział w bibliotece, trącając się kolanami z Hermioną. - Żadnego wiązania - zastrzegł szybko. - Dobra - zgodził się Ron z pewnym roztargnieniem, gdyż wyciągał właśnie szyję, by zobaczyć, jak Hermiona radzi sobie z Deanem. - Ha ha, złapała go na zaklęcie tańczenia, jak ja próbowałem ciebie. Dobrze więc. Rictusempra! Zaklęcie rozśmieszające, Harry mógł sobie poradzić. Machnął różdżką. Zaklęcie straciło moc. - Naprawdę jesteś w tym dobry - przyznał Ron, a Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zawsze radził sobie bardzo dobrze na tych zajęciach, więc to chyba miało sens. Delacour znów klasnęła w dłonie. - Zmiana! Tym razem Ron uniósł różdżkę w pozycji obronnej, gdy Harry próbował wymyślić zaklęcie. - Myślisz, że sobie poradzisz? - spytał Harry. - Bardzo zabawne - powiedział Ron. - Dobra. Petrificus piernas! Zaklęcie blokujące nogi uleciało z jego ust przez ramiona w kierunku różdżki, płonąc delikatnym, ale potężnym światłem. Harry patrzył z fascynacją, jak rozbłyskuje na jego różdżce i pędzi w kierunku Rona, szybciej niż myśl, a potem - ku jego zaskoczeniu - rozbija obronny ruch Rona, jakby nie ruszył się w ogóle. Nogi Rona zacisnęły się i upadł z hukiem, aż zaśmiali się wszyscy wokół. Harry szybko uwolnił Rona z zaklęcia i pomógł mu wstać. - Co poszło nie tak? - spytał. - Niech mnie diabli, jeśli wiem - powiedział Ron, pocierając ramię, na które upadł. - Zrobiłem to, co ty. Spróbujmy jeszcze raz. Tym razem Harry uderzył go zaklęciem galaretowatych nóg, próbując użyć mniejszej siły, ale Ron i tak zwinął się na podłodze, trzęsąc się na całym ciele. - Nie łapię tego - oznajmił z frustracją, gdy jego nogi wreszcie się wzmocniły. - Powiedz, jak to zrobiłeś. Nie wiem, co robię źle. - Nie wiem, jak to wytłumaczyć - powiedział Harry nieco bezradnie. - Po prostu trzymałem różdżkę jak ty. I... i po prostu bardzo chciałem, by twoje zaklęcia mnie nie trafiły. Ron spojrzał z irytacją. - Cóż, ja też nie chcę, by twoje zaklęcia mnie trafiły, a trafiają, nie? - Powtórzmy to - zasugerował Harry i użyli tego samego zaklęcia i z tym samym rezultatem. Ron zaczął sprawiać wrażenie sfrustrowanego. - Może coś nie tak z twoją różdżką? - Może - przyznał Ron, marszcząc czoło i potrząsając trochę różdżką, jakby miał nadzieję wyrzucić z jej czubka jakiś przeszkadzający czar. - Mam ją dopiero trzy lata, a tamta Charliego działała świetnie, zanim jej nie połamałem. - Powinieneś wysłać sowę do Ollivandera... Zmieniali się okresowo i pod koniec lekcji Ron trochę lepiej radził sobie z blokowaniem zaklęć Harry'ego - przynajmniej tych, które Harry rzucał w ogóle bez użycia siły, choć nigdy nie mógłby tego Ronowi powiedzieć. Ron rozjaśnił się, gdy zobaczył, że Harry był raczej wyjątkiem i większość ludzi, nawet Hermiona, miała trochę problemów. Pod koniec zajęć profesor Delacour pogratulowała Harry'emu nadzwyczajnych osiągnięć. Uśmiechnęła się do niego oślepiająco i nie potrafił powstrzymać rumieńca, choć ta dodatkowa uwaga sprawiła, że poczuł się nieswojo. Na szczęście uśmiechnęła się również i do Rona, więc jego przyjaciel był zbyt poruszony, by dokuczać Harry'emu z tego powodu. Hermiona jak zwykle wywróciła oczami. "Chłopaki!" Neville pokazał się po zajęciach z czerwoną twarzą i oczyma płonącymi wstydem, mrucząc, że zgubił podręcznik. Kiedy Delacour przypomniała mu ostro, że dziś miał być dzień ćwiczeń, a nie zwykła lekcja, zaczerwienił się jeszcze bardziej i ściągnął usta. Harry, wciąż świetnie czując się po swych sukcesach, powiedział uprzejmie: - Będziesz ze mną pracował na zielarstwie, Neville? Skorzystałbym z twojej pomocy. - Jasne - mruknął Neville, ale kiedy przyszli na zajęcia, pracował w niemal zupełnej ciszy, odpowiadając tylko na pytania. Harry nie wiedział, jak skłonić go do rozmowy, ani czy w ogóle powinien. Czy Neville'owi nie wolno być cicho, skoro tego chce? A Ron miał rację - jego stopnie poprawiły się. Nie mogło to być nic złego, bo więcej ludzi by zauważyło. Na pewno. Podziękował więc Neville'owi po lekcji i zobaczył, że tylko kiwa głową i oddala się bez jednego słowa. Nie było go na lunchu. Harry postanowił zignorować uczucie niepokoju, decydując, że jeśli będzie się to ciągnęło, porozmawia z Neville'em później. Dzień ciągnął się bez większych wydarzeń, a po kolacji on, Ron i Hermiona poszli do biblioteki. Euforia Harry'ego z odzyskania Rona nie trwała długo: Ron i Hermiona siedzieli bardzo blisko siebie przy stole, kark Rona był czerwony, a jego kolana trącały kolana Hermiony. Harry westchnął i usadowił się naprzeciw nich, gdzie mógł wsadzić głowę w podręcznik do transmutacji i udawać, że nie jest piątym kołem u wozu. Tekst na jutrzejszy ranek nie był tak trudny jak zwykle i szybko go skończył. W torbie miał jeszcze książkę do zielarstwa, ale już sama myśl o roślinach przyprawiała go o mdłości, a opieka nad magicznymi stworzeniami nie wymagała praktycznie żadnej nauki. Eliksirów nie było aż do pojutrza - nie było sensu tak wcześnie się uczyć, a podręcznik i tak był na górze, w dormitorium... Coś w kąciku oka przyciągnęło jego uwagę. Zerknął w prawo, gdzie zobaczył mignięcie czarnej szaty zmierzającej ku regałom. Jego serce podskoczyło, ale głęboko i cicho odetchnął, skupiając uwagę na torbie, pozornie szukając czegoś do nauki. Był głupi. Każdy w tej przeklętej szkole nosi czarne szaty. Prawie na pewno prawdopodobnie nie był to... Harry stwierdził, że nie pociąga go żadna z książek w jego torbie. Może będzie coś bardziej interesującego w bibliotece. Na regałach. Musi być. Były tam tony książek. Najlepiej pójść i rozejrzeć się. To wszystko, by wzbogacić umysł, prawda? - Wezmę coś z półek - powiedział do pochylonych głów Rona i Hermiony, które niemal stykały się nad tym samym podręcznikiem. Okropne, naprawdę. Kark Rona wciąż był czerwony. Pokiwali z roztargnieniem i Harry uciekł, przesuwając się szybko w labirynt regałów i mimochodem wypatrując każdego, kto mógł tam być. Ale nie było nikogo. Biblioteka była zaskakująco pusta - zazwyczaj po kolacji pilniejsi uczniowie przychodzili tu, by przygotować się przed spaniem. Harry był sam między rzędami ksiąg, gdzie widział - wydawało mu się, że widział - czarną szatę. Zagryzł wargi i uznał, że nie jest rozczarowany. Bez powodu wyobrażał sobie rzeczy. Pewnie dlatego, że Ron i Hermiona tak się przytulali... Harry westchnął i spojrzał na książki stojące przed jego twarzą, z przyjemnym zaskoczeniem uświadamiając sobie, że zawędrował do działu Sportu i Gier. Prawdopodobnie to była... podświadomość czy coś, gdy stwierdził, że widzi czarną szatę. Po prostu chciał książki o quidditchu. Oczywiście. To miało sens. Podśpiewując pod nosem, Harry przeglądał półki, aż jego oczy napotkały wielki egzemplarz miesięcznika Quidditch: Wydanie Zebrane, 1-25. To chyba naprawdę stare numery, pewnie z interesującymi zdjęciami, definitywnie warte obejrzenia. Choć, oceniając po rozmiarach, musiałby przytaszczyć do stolika, próbując nie zwichnąć sobie niczego przy okazji. Mrucząc cicho, Harry wyciągnął książkę, wzniecając przy tym kłęby kurzu. I niemal ją upuścił. Przez powstałą, pustą przestrzeń patrzyła na niego para ciemnych, błyszczących oczu. Harry niemal krzyknął. Na szczęście jego język przykleił się do podniebienia, więc mógł jedynie gapić się bezradnie na Snape'a przez lukę w półce. Zerkając szybko w obie strony przejścia i upewniwszy się, że nikogo innego nie ma, odzyskał głos i zdobył się na: - Co...? - po czym opuściło go natchnienie. Oczy po prostu popatrzyły na niego w odpowiedzi, nie mrugając. Nikt nie potrafił tak patrzeć jak Snape. Za wyjątkiem może Dumbledore'a, co było jeszcze gorsze, ale inaczej. Snape zacisnął usta i Harry poczuł trzepotanie w żołądku. Zdecydowanie inaczej. - Czytałeś gazetę - wymruczał wreszcie Snape. Przełknąwszy ciężko, Harry pokiwał głową. Przez kilka minut patrzyli na siebie. Przez głowę Harry'ego przelatywał widok pisma Snape'a na skrawku białego papieru. Na przemian Nigdy więcej i Zabijasz mnie. Jedno z bardzo oczywistym znaczeniem, drugie bardziej... Cóż, Harry wiele myślał o tej drugim podczas kilku bezsennych godzin. Wciąż nie wiedział, co oznacza. - Mimo to nie... To jednak zbyt ryzykowne - powiedział Snape, niepewnie dobierając słowa. To było dziwne. Snape zazwyczaj wydawał się dokładnie wiedzieć, co chce powiedzieć, nawet jeśli było to ostre czy okrutne. Może szczególnie wtedy. Harry, zachowując ciszę, patrzył, jak Snape zaciska zęby, po czym mówi - Jeśli znów się wychylę... mogą... mogliby... Serce Harry'ego opadło tak mocno i tak szybko, że poczuł, jakby uderzyło o podłogę. Książka w jego rękach zmieniła się w ołów, gdy jego ramiona i nogi straciły siłę. Zdruzgotany przełknął raz jeszcze. Było zbyt oczywiste, co Snape miał na myśli: w jakiś sposób, z jakiegoś powodu, Dumbledore ocalił ich głowy przed ministerstwem, ale mógł nie móc zrobić tego ponownie. Oczywiście, rozsądnie byłoby jedynie nie ryzykować. - Och - wyszeptał, a jego gardło ścisnęło się ze smutku. Zabijasz mnie. Notka naprawdę nie była obietnicą, ale jakoś, jakoś Harry myślał... Ale najwidoczniej się pomylił. Oczy Snape'a zwęziły się. - Co do diabła z to... och, psiakrew, Potter - syknął nagle. - Nie miałem na myśli... Cichy hałas na lewo od Harry'ego. Obaj szybko zerknęli na regał, ale to tylko zaczarowana książka przesunęła się niesfornie na półce. Harry odwrócił się do Snape'a, wciąż czując jakby go uderzono. Snape ciągnął: - Nie miałem na myśli, że nie moglibyśmy. Uczucie uderzenia odeszło i oczy Harry'ego rozszerzyły się z nagłą nadzieją. - Więc co miałeś na myśli? - spytał cicho. Przypomniał sobie rozmowę w lochu. - Zdecydowałeś, czego chcesz? Snape wciągnął oddech przez zęby. - To nie jest kwestia decydowania - powiedział równie cichym głosem. - Obaj wiemy, czego chcemy. Pytanie raczej... - wydawał się walczyć z samym sobą - ... jak najlepiej zdobyć to, nie... narażając się ponownie na niebezpieczeństwo. Harry gryzł wargę, ale bardziej by powstrzymać ryk triumfu niż cokolwiek innego. Był taki szczęśliwy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek był taki szczęśliwy. Sprawy były skomplikowane, mieli dużo do omówienia, naprawdę nie było to takie proste, ale Severus... chciał go. Chciał zacząć całą ich... przygodę... od nowa. No, to był początek. Ale był problem. Harry był tak szczęśliwy, że wiedział, że nie może się zgodzić. W każdym razie nie bez warunków. Severus zrobił i powiedział różne straszne rzeczy. Rzeczy, które wciąż bolały, gdy Harry je wspominał. Rzeczy, przy których używał swej władzy jako nauczyciela w bardzo zły sposób - oblał Cho na teście, dręczył Rona i Ginny, nawet wrzeszczał na Neville'a we wrześniu. Oczywiście, Severus zawsze robił takie rzeczy, ale Harry nie chciał, by dochodziło do nich z tego powodu. Severus nie powinien pozwalać, by serce rządziło jego głową, nie w ten sposób. Harry też nie. Ostatni miesiąc nauczył go tego. Musiał pomyśleć racjonalnie, radość go rozpraszała. Zamknął na chwilę oczy i zmusił się, by pamiętać o tym okropnym dniu, gdy Severus przy wszystkich obrażał pamięć jego rodziców. Znajome ukłucie bólu wróciło i pomogło mu przypomnieć, co powinien zrobić. Ponownie otworzył oczy. - Cóż, nie możemy wrócić tam, gdzie byliśmy - powiedział nieco opryskliwie. - Najwyraźniej nie - przyznał Severus. - Masz kilka spraw do zakończenia, prawda? Harry spojrzał na niego. - Ja mam kilka spraw? - Naturalnie - powiedział Severus, jakby to było oczywiste. - Nie uważasz, że nadszedł czas, by złamać serce biednemu George'owi Weasleyowi, na przykład? Harry nachmurzył się. - Nie zerwę z George'em! - warknął. - To daje korzyści! Widziałeś w gazecie. To ty mówisz, że musimy być bardzo ostrożni... cóż... to doskonała przykrywka! W odpowiedzi Severus nachmurzył się jeszcze bardziej, wyraźnie bardzo zmartwiony całą sprawą, ale nie protestował. Harry wykorzystywał swą przewagę. - Oczywiście, że chcę być z to... - Oczy Severusa rozszerzyły się i rozejrzał się wokół, a Harry ucichł. - Oczywiście, że chcę tego. Tak powiedziałem. Ale... - Poruszył się, nie czując się swobodnie, z niewyjaśnionych powodów bojąc się tego, co musiało zostać powiedziane. - Cóż, nie było łatwo, prawda? Severus zmarszczył czoło. Harry westchnął. Oczywiście, to będzie tak niezręczne, jak to możliwe. - Powiedziałem ci, że mnie zraniłeś - oznajmił. - Naprawdę. Oczy Severusa stały się twarde jak krzemień. Harry próbował nie drżeć. Nie zamierzał się wycofać. Nie mógł. Severus się mylił i wiedział o tym, i lepiej, żeby to przyznał. - Powiedziałem, że muszę wiedzieć, że nie zamierzasz się wycofać. To też mówię serio. - Pot... Har... do diabła... - Wyraźny odgłos zbliżających się kroków. Harry rozejrzał się z niepokojem. Ktoś szedł w ich kierunku. Severus znów zaklął. - Chodź - syknął. - Tędy. Harry wepchnął ogromny wolumin o quidditchu z powrotem na miejsce - ramiona bolały go od długiego trzymania - i skierował się wzdłuż regału w przeciwnym kierunku do tego, z którego nachodziły kroki. Po drugiej stronie półki ledwo słyszał kroki Severusa, zazwyczaj bezgłośne, ale teraz obaj się spieszyli. Okrążył róg i znalazł się przed regałem ze starymi magazynami. Wybrał jeden i udawał, że badawczo przegląda treść. Wkrótce za plecami poczuł żar wysokiego, zbliżającego się ciała i próbował nie drżeć, próbował, by fizyczne wzruszenie nie zawaładnęło jego mózgiem. Dłoń o długich palcach wyszarpnęła książkę z półki nad głową Harry'ego. Również udając, że czyta, Severus odsunął się o kilka kroków (Harry starał się nie żałować) i wymamrotał przez zęby: - Zachowywałem się i odzywałem tak, jak po mnie oczekiwano. Nagły błysk gniewu skutecznie rozpędził trzepotanie, które na dobre zadomowiło się w jego żołądku. Harry ścisnął mocniej magazyn. Nie potrafiłby powiedzieć, co to było, gdyby od tego zależało jego życie. - Doprawdy? - Wszyscy myśleli, że będę zachowywał się jak drań, więc zachowywałem się jak drań, problem z głowy - warknął Severus. - Myślałem, że tyle rozumiesz. - Jasne - odrzekł Harry do magazynu, czując, że jego twarz staje się czerwona. - Więc tak naprawdę nie miałeś tego wszystkiego na myśli? Nawet trochę się nie wściekałeś o całą tę sprawę i mi nie odpłacałeś? W ogóle? - Jesteś bardzo pewny siebie, Potter - powiedział Severus, ale Harry zauważył, że nie zaprzeczył. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Severusa, który patrzył bardzo uparcie w książkę o magicznych terenach w Botswanie. - Świetnie - stwierdził Harry, spoglądając w magazyn, który, teraz zauważył, traktował o eliksirach. Odpowiednio. - Więc to wszystko z moimi przyjaciółmi... Podejrzewam, że też nie było osobiste. Severus wydał cichy jęk. - Tylko się zastanawiałem - rzucił Harry i przewrócił stronę z taką energią, że niemal rozdarł cienki papier. Ku jego zdenerwowaniu znów dobiegł ich odgłos kroków, tym razem z innego kierunku. - Na Merlina... - mruknął Severus i znów się przemieszczali, a Harry zapomniał odłożyć magazyn. Tym razem zatrzymali się w zakurzonym dziale czarodziejskich książek dla dzieci, który rzadko ktokolwiek odwiedzał. Ta część Harry'ego, która się nie gniewała, była bardzo rozbawiona, widząc profesora Snape'a, przeglądającego półkę pełną książek o przygodach Latającego Króliczka Miękosia. - Pospiesz się i mów, czego chcesz, bym mógł wydostać się z tego kręgu piekielnego - odezwał się Severus, a Harry nie był pewien, czy nawiązywał do tej konkretnej części biblioteki czy do rozmowy, którą prowadzili. Cóż, też nie był z tego powodu szczęśliwy. Postanawiając, że najlepiej po prostu wszystko wyrzucić, powiedział: - Okej. Chcę to zrobić. Naprawdę chcę. I chcę również, by było ci przykro. I chcę, byś powiedział, że tym razem nie odejdziesz, naprawdę. - Są pewne okoliczności, których nie da się przewidzieć, i pewne obietnice, których nie można złożyć - stwierdził Severus uparcie. - I są też obietnice, które możesz złożyć - wtrącił z żarem Harry. Severus rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, rozglądając się ponownie. - Mamy wojnę, chłopcze. Jakoś to przegapiłeś? Tylko dlatego, że nie pisali o niej w tym cholernym Proroku obok twojego cholernego zdjęcia, nie znaczy, że jej nie ma. Nie żyjemy w świecie, który gwarantuje nam rzeczy pewne... - Okej, świetnie - powiedział Harry, zaciskając zęby tak mocno, że pomyślał, że zetrze je na miazgę. To do niczego nie prowadziło. Kogo oszukiwał, myśląc, że Severus kiedykolwiek się ugnie? - W porządku. Zapomnij. Po prostu... tak. Nastąpił moment pełnej napięcia ciszy, podczas której gapił się bezmyślnie na magazyn i pragnął, by to się potoczyło inaczej, gdyż jego serce właśnie znów miało zostać złamane i mógł za to winić jedynie własną dumę. - Ale - stwierdził zwięźle Severus - w innych okolicznościach... ktoś mógłby z chęcią... złożyć taką obietnicę. I - naprawdę brzmiał, jakby sprawiało mu to cierpienie - ktoś może także powiedzieć, że to... godne ubolewania, że zadano ci... ból z powodu zaistniałych okoliczności. Harry zacisnął ręce na magazynie, niszcząc go doszczętnie spoconymi dłońmi. Toczył w głowie krótką i przegraną wojnę. Potem obrócił się i zobaczył, że Severus patrzy na niego z ostrożną obawą, napięcie widoczne w linii jego grzbietu i zaciśniętych pięściach po bokach. Harry głęboko nabrał powietrza. - Może być na początek - powiedział, skinął energicznie głową i pobiegł wzdłuż regału, nie odwracając się, by zobaczyć, czy Severus spóbuje za nim iść. Początek. Harry podejrzewał, że to był. Skierował się do stołu, przy którym siedzieli Ron i Hermiona. W drzwiach biblioteki zobaczył profesora Dumbledore'a i profesor Delacour, którzy cicho rozmawiali pod sokolim wzrokiem pani Pince. - ...po prostu za mało czasu - mówił Dumbledore, spoglądając przepraszająco, podczas gdy Delacour wydawała się odrobinę dąsać. Jak wszystko inne pasowało jej to. - Ale Alboos... Jeśli oglosimy dziś wieczór, będziemy mieli ponad miesiąc, na pewno to... - Naprawdę obawiam się, że nie - powiedział Dumbledore głosem teraz bardziej stanowczym i Delacour wbiła wzrok w podłogę, i wyraźnie wydęła wargi. - Ale... nie podoba mi się, że cię zniechęcam, a to naprawdę brzmi zabawnie. Może moglibyśmy pójść na... inny układ. Twarz Delacour rozjaśniła się. Kiedykolwiek tak się działo, wydawało się, że cała promienieje, i Harry był olśniony wbrew sobie samemu. Gdy usiadł, patrząc na nich oboje, zauważył, że Ron też się przygląda. - Ma pan minutkę, direktorze? - Dla czarującej, młodej damy? Mogę mieć kilka - oznajmił Dumbledore i z odrobiną swej dawnej figlarności zaofiarował jej ramię. Opuścili bibliotekę razem. - Ciekawe, o co chodziło - wymruczała Hermiona. Jej oczy, w przeciwieństwie do Harry'ego i Rona, przez cały czas nie opuściły książki. - Co? - spytał Ron. - Nie mam pojęcia - rzucił Harry i podniósł torbę. Teraz, gdy chwilowe oderwanie uwagi zniknęło, jego myśl znów wróciła do Snape'a. Był to straszliwy wysiłek, by nie rozejrzeć się wokół, czy mistrz eliksirów wciąż był w bibliotece. - Skończyłem. Chcę zrobić kilka kółek wokół boiska, trochę rozjaśnić sobie w głowie. Hermiona zmarszczyła czoło. - Na dworze jest ciemno - stwierdziła. - Na pewno nie musimy przypominać ci, co się stało ostatnim razem, gdy zabawiałeś się w quidditcha po ciemku? Harry zaczerwienił się. Nie, rzeczywiście nie musieli. Może i tak nie pomogłoby mu pozbyć się z głowy Snape'a? Hermiona spojrzała na dłonie Harry'ego i zobaczyła magazyn. - Och, masz Przyrządzanie eliksirów dla nieznośnych studentów - rzuciła z zadowoleniem. - Szukasz czegoś do naszych skryptów? Cóż, właściwie kwartalnik Eliksiry ma lepszą reputację, tak myślę... Harry szybko położył wymęczony magazyn na stole, mając gorączkową nadzieję, że pani Pince nie dostrzeże go i nie wlepi mu kary. - No, nie jest, eee, bardzo pomocny. Zerknę na, um, ten drugi następnym razem. Ale naprawdę chcę polatać. - Pójdę z tobą - zaofiarował się Ron, najwidoczniej mając już po uszy nauki, nawet jeśli mógł przy okazji trącać się kolanami z Hermioną. - Moglibyśmy przelecieć się na twojej miotle... Myślę, że mógłbym wreszcie zorientować się w tym obrocie, który mi pokazywałeś... Ostatecznie poszli wszyscy, choć Hermiona uparła się, by zostać na widowni z ogniem w słoiczku, by się ogrzać. Uczyła się w świetle różdżki, podczas gdy Harry i Ron hasali w powietrzu. Cóż, to było sprawiedliwe, pomyślał Harry, doradzając Ronowi, by skręcał bardziej stanowczo. On i Ron wystarczająco dużo godzin spędzili w tym semestrze, siedząc posłusznie w bibliotece. W połowie listopada w Szkocji było naprawdę zimno i nie zostawali na zewnątrz długo, ale mroźne powietrze pomogło trochę rozjaśnić Harry'emu w głowie. Latanie zazwyczaj to robiło. Postanowił uparcie, że nie spędzi całej nocy na rozpamiętywaniu spotkania ze Snape'em w bibliotece. Wydarzenia potoczą się, jak się toczą. Hagrid powiedział raz coś takiego, choć Harry wątpił, by mówił w tym kontekście. Niemniej jednak, gdy zasypiał tej nocy, Harry nie mógł poradzić, że wraca do wspomnienia cichego, głębokiego głosu, składającego mu coś bardzo bliskiego przeprosin. Trzymał to wspomnienie w świadomości bardziej, niż chciał przyznać. Kiedy minął wtorek i wreszcie nadeszła środa, Harry czuł napięcie i zdenerwowanie - może również trochę podniecenia, ale przede wszystkim napięcie i zdenerwowanie. Czy Snape coś zrobi? Może przydzieli Harry'emu szlaban, by mogli pogadać? Choć Severus nie wydawał się bardzo przepadać za "gadaniem", Harry nie mógł nie zauważyć. Cóż, on też nie. Gdyby miał szansę, chciałby, by wszystko było jak we wrześniu. Ale to było niemożliwe i... i niektóre rzeczy trzeba było powiedzieć, prawda? Siadając obok Pansy, Harry rzucił spojrzenie Neville'owi, by zobaczyć, czy dziś może czuje się lepiej. Neville siedział koło Draco, gapiąc się uparcie w stół. Ostatnio często tak robił. Cóż, przynajmniej Malfoy mu nie dokuczał. Harry uważał na to. Może dlatego Neville ostatnio tak się zachowywał? Przyszedł Snape, sprawiając wrażenie tak poirytowanego, jak zazwyczaj, i zaczęła się lekcja. Harry ciężko uczył się ostatniej nocy i radził sobie bez najmniejszych kłopotów, co było dobre, bo radził sobie również bez najmniejszej pomocy ze strony Pansy. Jak zwykle. Przyglądał się Snape'owi, który nie spojrzał na niego ani razu. Wydawał się pochłonięty tym, co pisał przy biurku. Zajęcia dobiegały końca, gdy Snape wreszcie podniósł się z krzesła, by zbadać ich rezultaty. Przeszedł przez salę, wygłaszając uszczypliwe komentarze pod adresem Gryfonów, wychwalając Ślizgonów, całkowicie ignorując Draco i Neville'a. Nagadał trochę na zupełnie przyzwoity eliksir Harry'ego i Pansy. Wszystko zupełnie normalnie. Potem podszedł do stołu Rona, gdzie Ron popatrzył na niego buntowniczo, a Adrian Nott uśmiechnął się złośliwie. Wiedząc, na co się zanosi, Harry westchnął bezgłośnie i już miał się odwrócić, by spakować rzeczy - kiedy Snape na niego spojrzał. Było to błyskawiczne zerknięcie rzucone Harry'emu i nawet by go nie zauważył, gdyby niejako na nie nie czekał. Ale było. Jakby Snape upewniał się, że Harry uważa. Harry mrugnął. Snape podniósł chochlę z kociołka Rona i powąchał. Szczęki Rona zacisnęły się, najwyraźniej w oczekiwaniu zjadliwej uwagi, a Nott tylko uśmiechnął się jeszcze bezczelniej. Prawdopodobnie gotów obwinić za wszystko złe Rona. Snape dotknął koniuszkiem języka żółtej substancji na chochli. Harry próbował nie przełykać zbyt głośno, gdy jego spodnie nagle zrobiły się ciasne. Ron spoglądał ze wstrętem. Snape powoli włożył chochlę do kociołka, po wytarciu jej rękawem. - Kto jest za to odpowiedzialny? - spytał cichym głosem. - On, sir - odpowiedział natychmiast Nott. Twarz Rona zaczynała znów przybierać ten alarmujący odcień czerwieni, ale nie zaprzeczył. - Rozumiem - powiedział Snape. Jego głos brzmiał niemal zduszony, a lekki, czerwony cień barwił jego kości policzkowe. Czyżby w eliksirze było coś trującego? Sylwetka Snape'a była jeszcze bardziej sztywna niż zwykle i wyglądał, jakby miał zwymiotować. Cała klasa się gapiła. Nawet Ron zaczynał wyglądać na zaniepokojonego, jakby Snape zechciał wylądować na nim, gdyby się przewrócił. Harry już miał zacząć kartkować podręcznik w poszukiwaniu ewentualnego antidotum, gdy Snape znów się odezwał przez zaciśnięte zęby. - Jest... w porządku - rzucił głosem pomiędzy "zduszony" a "niemal uduszony". A potem: - Punkt... dla... Gryffindoru. Harry'emu opadła szczęka. Ron z miejsca usiadł tak ciężko, że spadł z krzesła. Klasa eksplodowała: Ślizgoni sprawiali wrażenie jednakowo przerażonych, Gryfoni zbyt zszokowanych, by robić cokolwiek innego jak bełkotanie. - CISZA! - krzyknął wyraźnie rozwścieczony Snape, obracając się i odchodząc na przód sali. Jego ręce były zaciśnięte w pięści, jakby powstrzymywał się od sięgnięcia po różdżkę. Harry stał otępiały przy stole, niezdolny odpowiedzieć Deanowi Thomasowi, który z podekscytowaniem szturchał go z tyłu i szeptał coś na temat prawdopodobnego szaleństwa. Nie był w stanie przestać gapić się na Snape'a, który szeleścił wściekle papierami na biurku, posyłając kilka rolek pergaminu na podłogę. - Koniec lekcji! - warknął. - Wynoście się wszyscy! - Kilkoro ludzi pobiegło do drzwi, najwyraźniej chętni rozgłosić wiadomość. Inni, jak Harry, wydawali się przyklejeni do miejsc. - Głusi jesteście? Powiedziałem, żebyście się ruszali! Albo minus trzydzieści punktów dla domu, który wyjdzie jako ostatni! To podziałało. Harry machinalnie wepchnął książkę do torby, umyślnie zwlekając. Hermiona prowadziła Rona, który wydawał się być w szoku. I lekko utykał. Prawdopodobnie po upadku na podłogę. Harry opuszczał salę jako ostatni. Poczekał, aż Lavender Brown wyjdzie tuż przed nim, po czym zawrócił i znów popatrzył na Snape'a, który spojrzał prosto na niego z wyrazem, który mógł być opisany jedynie jako potworne zawstydzenie. Harry nigdy, w najśmielszych snach, nie wyobrażał sobie, że Snape może wyglądać na zawstydzonego. Niezbyt mu to pasowało, naprawdę, ale serce Harry'ego i tak się ogrzało, i nie mógł powstrzymać nieśmiałego uśmiechu. Szczęki Snape'a zacisnęły się, a jego oczy zwęziły w srogim spojrzeniu. - Lepiej idź na zajęcia, Potter - powiedział, wciąż zaciskając zęby. - Tak, sir - odrzekł cicho Harry, niemal zażenowany przyjemnością, jaką zdołał w jakiś sposób oznajmić w tych dwóch słowach. Czuł, że jego policzki zaczynają płonąć i wybiegł z sali. Może czasem, pomyślał, można rozmawiać, tak naprawdę w ogóle się nie odzywając? Wiadomość o niewytłumaczalnej łaskawości Snape'a rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Ron stał się bohaterem, choć nawet on przyznawał, że nie ma pojęcia, co się stało. - Nie żebym pierwszy raz w życiu dobrze zrobił eliksir - mówił podczas lunchu. - To znaczy, zazwyczaj nie, okej, ale mimo wszystko. Punkt. Dla Gryffindoru? - Myślę, że Dumbledore go do tego przymusił - powiedziała Hermiona, napełniając swój puchar sokiem z dyni. - No dzięki wielkie - rzucił dotknięty Ron. - Nie, to ma sens - wtrącił szybko Harry, widząc, dokąd zmierza Hermiona, i starając się brzmieć, jakby się zgadzał. - Znaczy się... bez urazy, ale jak powiedziałeś, nie lubi żadnego z nas. I był tak wstrętny dla ciebie i Ginny. Może Dumbledore słyszał o tym? - Może - wymruczał Ron wciąż ze zmarszczonym czołem. - Ale przedtem był okropny. Harry mógł na to tylko wzruszyć ramionami. To była prawda. I nikt naprawdę nie oczekiwał od niego, że może wytłumaczyć Snape'a. Prawdopodobnie nikt nie uważał, że Snape'a można wytłumaczyć. I mieli rację. Harry nie mógł oprzeć się, by nie spojrzeć szybko na stół nauczycielski, gdzie Snape z wściekłością kroił swój krokiet z nerką i nie podnosił wzroku z talerza. Żaden z nauczycieli nawet nie próbował z nim rozmawiać, choć obdarzono go wieloma rozbawionymi spojrzeniami. No, może za wyjątkiem Dumbledore'a, który patrzył prosto na Harry'ego. Harry zamarł i spojrzał na dyrektora, a jego oczy rozszerzyły się. Oczy Dumbledore'a zdawały się migotać - i z małym uśmiechem lekko uniósł szklankę w kierunku Harry'ego, jakby w toaście, zanim pociągnął łyk i niedbale spojrzał gdzie indziej. Harry czuł, że jego twarz zaczyna się czerwienić, i odwrócił wzrok, ślepo wpatrując się w ścianę. Znów. Znów to robili i Dumbledore znów o tym wiedział, i znów na to pozwalał? Ale dlaczego? To nie miało najmniejszego sensu! Harry wiedział, że Dumbledore chce, by byli ze Snape'em przyjaciółmi. To stało się zupełnie oczywiste w ubiegłym roku. I nie miał nic przeciwko, by pisali do siebie listy przez całe lato - jeśli dyrektor nie wiedział o tym, Harry zjadłby swoją Błyskawicę. Cóż... Cokolwiek się działo, Harry był pewien, że tego się nie dowie. Dumbledore'a jeszcze trudniej było odczytać niż Snape'a. Tylko... proszę... cokolwiek robisz... proszę, pozwól nam na to. Nie spartaczymy tego znowu. Nie pozwolę na to. Będzie dobrze. Proszę... pozwól, byśmy spróbowali być szczęśliwi... Zagryzając wargi, Harry szybko spojrzał na Snape'a raz jeszcze, poczuł ciepło wypełniające jego wnętrze i odwrócił wzrok z powrotem na ścianę. Po prostu zostaw nas! - Harry? Harry oderwał się od ściany i ujrzał Hermionę spoglądającą na niego zagadkowo. - Pytałam, czy masz dziś wieczorem czas, by zacząć te kompendia ze mną? Przeznaczyłam czas na skrypt z eliksirów między ósmą a ósmą trzydzieści, więc po treningu quidditcha... - Ee. Jasne - powiedział Harry. Racja. Nauka eliksirów. Quidditch. Prawdziwe rzeczy, na których mógł się teraz skoncentrować. Właśnie teraz. Zanim jego twarz kompletnie go zdradzi. Przyznał Gryffindorowi punkt. Dla mnie. Zrobił to dla mnie. Przez resztę dnia Harry mocno usiłował zetrzeć z twarzy głupi uśmiech. Reszta miesiąca zlała się Harry'emu w jedną wielką plamę. Hermiona goniła ich do pracy, niczym generał armii obejmując nadzór nad tworzeniem skryptów, i były one gotowe dobre dwa tygodnie przed zimowymi egzaminami. Zajęty normalną nauką, znów ucząc się dodatkowo eliksirów i trenując quidditcha równie mocno jak zawsze, Harry ledwo miał czas zadumać się nad faktem, że o ile październik się wlókł, listopad leciał. Fakt, że czuł się o wiele szczęśliwszy, prawdopodobnie miał z tym coś wspólnego. Nie było więcej ekstrawaganckich pokazów w wykonaniu Snape'a. Zresztš już podczas następnej lekcji eliksirów odjął całe dwadzieścia punktów Neville'owi za przewrócenie słoja z kamieniami żółciowymi niuchacza. Ale to nie zepsuło Harry'emu nastroju. Niemal oczekiwał czegoś takiego. Harry wiedział - choć nie potrafił powiedzieć dlaczego - że byłoby niemądre wybaczyć Snape'owi natychmiast. Temperament Snape'a pozwalał mu popełniać te same grzechy wciąż i wciąż, jeśli spuściło się go z oka - po prostu w ten sposób traktował ludzi. A poza tym kiedyś był śmierciożercą, a potem szpiegiem. Musiał wiedzieć wszystko o pokucie. Tak, to było odpowiednie słowo, uznał Harry. Snape musiał odpokutować. Poza tym, na zupełnie praktyczną nutę, wciąż musieli uważać. Tydzień po ostatnim artykule w Proroku Codziennym o Snapie przyniósł nowy deszcz sów i wyjców od rodziców i innych ludzi, którzy nie zgadzali się z decyzją rady, by zatrzymać Snape'a na stanowisku. Snape miał rację, tego popołudnia w bibliotece: obserwowano go. Wkrótce wszystko mogło się uciszyć, jak zazwyczaj działo się ze skandalami, gdy nie miały się czym karmić, ale nie było dobrze być zbyt pochopnym. Nie... lepiej poczekać. Harry uznał, że bonusem jedynie jest fakt, że czekanie także wyraźnie niecierpliwi Snape'a. W międzyczasie był zajęty. Odwracało to jego uwagę od faktu, że bardziej niż czegokolwiek pragnął wybaczyć Snape'owi z miejsca i znów powrócić do przekradania się do lochów. Gryffindor dotkliwie pokonał Hufflepuff, Hermiona nie dawała jemu i Ronowi spokoju z nauką, a on spotkał się znów z George'em w Trzech Miotłach i zrobiono im zdjęcia. - Nie mogę nie zauważyć, że jesteś trochę życzliwszy - powiedział George, obserwując, jak fotograf odchodzi, pomachawszy im radośnie. - Nie traktowałeś mnie, jakbym był utrapieniem przez cały wieczór. Harry poruszył się niespokojnie, niepewny, co powiedzieć. Z pewnością nie mógł wyjawić George'owi powodu swego ożywienia, nawet jeśli George mógł być jedyną osobą na ziemi, poza Fredem, która potrafiłby zrozumieć. - No. Cóż. Wciąż... to... - Spojrzał na swoje buty. W zimnym wieczornym powietrzu zapadła cisza. - Wiem - powiedział George w końcu, a tak przygnębionego głosu Harry nigdy nie słyszał u żadnego Weasleya. - Jesteśmy dla ciebie przydatni. Harry spojrzał na niego srogo. - Tak jak ja jestem przydatny dla was - przypomniał George'owi. - Nie wskakuj na najlepszą miotłę, gdy... - Zagryzł wargi. Nie wolno mu kłócić się z George'em publicznie. - Zapomnij, że to mówiłem - rzucił George. - Masz rację. Przepraszam. Myślę, że nie powinienem liczyć... że ktokolwiek kiedyś zrozumie. - Mamy przynajmniej coś wspólnego - stwierdził Harry. George uniósł rudą brew. Harry jeszcze nigdy nie podszedł tak blisko, by otwarcie wyznać, że robił cokolwiek nieprzyzwoitego ze Snape'em. Nie żeby Harry planował otworzyć się jeszcze bardziej. Ale była to spokojna oferta. - Muszę iść - dodał po chwili. George pokiwał powoli głową. - Dobranoc - powiedział. - Przekażę... Fredowi pozdrowienia, mam? - Jasne, okej - zgodził się Harry. Zaczął się grudzień, a z nim nadeszły zimowe egzaminy. Harry'ego to nie martwiło. Czuł się pewnie zarówno z eliksirów, jak i obrony przed czarną magią. Wróżbiarstwo będzie takim samym dowcipem jak zawsze, a Hermiona wykonała świetną robotę organizując skrypty z pozostałych przedmiotów. - Twoje są naprawdę dobre, Harry! - zachwyciła się, zobaczywszy ukończony skrypt z eliksirów. - Naprawdę dobre! Widzisz, Ron? Zobacz, jak dopisał definicje do najtrudniejszych pojęć. Wiedziałam, że my też powinniśmy tak zrobić! - No cóż, następnym razem - powiedział Ron i wywrócił oczami do Harry'ego, gdy Hermiona odwróciła się plecami. Czwartego grudnia rano przed pierwszym egzaminem - Harry i Ron mieli tego dnia wróżbiarstwo - Harry dostał przy śniadaniu list. Od Syriusza. Jego serce zaczęło mocno bić z podekscytowania. Nie miał wiadomości od ojca chrzestnego od października, za wyjątkiem jednej notki w połowie listopada, zawierającej pojedyncze zdanie, że Syriusz wciąż jest bezpieczny. To wyglądało jak porządny list, co było o wiele bardziej satysfakcjonujące. - No, otwórz! - ponaglił Ron, wyglądając na tak zadowolonego, jak czuł się Harry. - Co pisze? Jest wciąż u profesora Lupina? Co porabia? - Myślę, że nie, już nie. W październiku pisał, że wyjeżdża z jakimś zadaniem, a sowa w listopadzie wyglądała, jakby przybyła z daleka... - Mówią, że Sami-Wiecie-Kto jest teraz w Tanzanii - wtrąciła Hermiona z niepokojem. - Może tam jest Syr... Wąchacz. - Dawaj! - powiedział Ron, wpychając do ust placek z dżemem. - Otwórz i się dowiemy! - Racja - przyznał Harry i rozdarł kopertę. Zniżając głos do szeptu, przeczytał: Drogi Harry. Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na ten list. Byłem bardzo zajęty. Nie mogę powiedzieć ci, gdzie jestem, ale wciąż bardzo daleko od Hogwartu. Mam jednak nadzieję, że moje zadanie wkrótce dobiegnie końca i wrócę do domu, i zobaczę się z tobą, choć bardzo wątpię, by miało to miejsce na święta. Przykro mi. Twój prezent w każdym razie przyjdzie, więc się nie obawiaj. Harry zagryzł wargi. - Utknął gdzieś w niebezpiecznym miejscu i myśli, że martwię się o prezent gwiazdkowy? - Jestem pewna, że po prostu nie chce, żebyś się o niego niepokoił - powiedziała uspokajająco Hermiona. - Co dalej? Remus podesłał mi ostatni numer Proroka Codziennego. Naprawdę wszystko tuszują, nie uważasz? Miej uszy i oczy szeroko otwarte, i nie daj się oszukać. Knot może być idiotą, ale tak długo, jak Dumbledore jest w pobliżu, będziesz bezpieczny. Przy okazji widziałem zdjęcie ciebie i George'a Weasleya, i podejrzewam, że to dlatego Remus przysłał mi gazetę. W ostatnim liście nie sprawiałeś wrażenia radosnego, więc miło mi było zobaczyć cię uśmiechniętego na tej fotografii. To dobrze, że nie pozwalasz, by te bzdury ze Snape'em cię przygnębiły, a Weasleyowie są warci więcej, niż ważą w galeonach. Harry nie mógł powstrzymać się, by nie spojrzeć na Rona, który wyglądał zarówno na zażenowanego, jak i zadowolonego. Chcę, byś był szczęśliwy, Harry. Nie mogę wyjawić ci, co robię, ale pracuję nad czymś, co - mam nadzieję - bardzo nas obu uszczęśliwi. Przekaż Ronowi i Hermionie pozdrowienia. Jeśli odpiszesz, nie zapomnij użyć szkolnej sowy. Tęsknię za tobą - mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce. Syriusz Wzdychając, Harry odłożył list. Listy Syriusza zawsze były krótkie - Harry przypuszczał, że naprawdę nie ma czasu pisać więcej - i zawsze zostawiały mu wiele pytań. Gdzie był Syriusz? Co robił? Czy był bezpieczny? Uparcie nie myślał o tym, co Syriusz może sądzić o "bzdurach" na temat Harry'ego i Snape'a. Był w tym dobry. Nie myślał o tym przez całe miesiące. Przecież do niczego dobrego to nie prowadziło, prawda? Przejdzie ten most, gdy do niego dojdzie. Tak samo jak wszystko inne. - Cóż, to było miłe - zaczęła Hermiona, ale jej uwaga została rozproszona przez nagłe poruszenie przy stole nauczycielskim. Profesor McGonagall uderzyła łyżką o szklankę i poprosiła o uwagę, gdy Dumbledore podniósł się z krzesła. - Dzień dobry! - powiedział pogodnie. - Witam was w pierwszym dniu zimowych egzaminów. Cieszę się, że widzę was tu tak wielu promiennych i ożywionych! - Cichy jęk przebiegł przez Wielką Salę, ale Dumbledore wydawał się go nie słyszeć. - Zanim wszyscy rozbiegniecie się, by jak najlepiej wykazać się wiedzą i napełnić dumą swych nauczycieli, a jestem pewien, że tak będzie, chciałbym ogłosić coś, co powinno zainteresować wszystkich. Profesor Delacour zwróciła mi uwagę, że w tych mrocznych czasach powinniśmy wszyscy skorzystać z małej uroczystości, i muszę się z nią zgodzić. Harry i Ron zamrugali. Hermiona rzuciła podejrzliwe spojrzenie. Przy stole nauczycielskim twarz McGonagall straciła ze zdziwienia swój zwykły wyraz, a kilkoro nauczycieli wyglądało na zdenerwowanych. Snape, jak zauważył Harry, wyglądał tak ponuro jak zawsze. Delacour promieniała. - A więc! - ciągnął Dumbledore. - Ci z was, którzy pozostaną w Hogwarcie na ferie, zauważą, że obiad świąteczny będzie podejmowany w strojach wieczorowych. Profesor Delacour wyraziła życzenie, by zorganizować kolejny Bal Bożonarodzeniowy, a przecież ostatnim razem wszyscy bawiliśmy się tak cudownie. Niestety, brakuje nam czasu na przygotowania... Harry opadł na krzesło, wymieniając z Ronem spojrzenia głębokiej ulgi. - O mały włos - wyszeptał Ron. - Jednakże - powiedział Dumbledore głosem pogodnym jak skowronek - zostaje wiele czasu na Bal Walentynkowy! Profesor Delacour zgodziła zająć się przygotowaniami i jestem pewien, że na czternasty lutego będziemy czekać z niecierpliwością. Pozwoliłem sobie ustanowić jej asystentką profesor McGonagall. - Położył dłoń na ramieniu nauczycielki. McGonagall upuściła łyżeczkę do szklanki, a mleko rozprysło się po jej szacie. - Jestem pewien, że z radością pomoże. Wracajcie do śniadania! Ogłoszenie spotkało się z niewielkim aplauzem, głównie ze strony żeńskiej części uczniów. Profesor Delacour rozpromieniła się i obróciła, by powiedzieć coś do Dumbledore'a, który wciąż uśmiechał się szeroko. Harry i Ron znów spojrzeli po sobie, tym razem z wyrazem głębokiej trwogi. Hermiona zmarszczyła nos. - Co za strata cennego czasu! W lutym będę bardzo zajęta przygotowaniami do egzaminów końcowych! W każdym innym wypadku Ron naśmiewałby się z niej i przypominał, że egzaminy są dopiero w maju. Teraz jedynie spytał z nadzieją: - Więc nie będziesz chciała iść? Tak? Hermiona zmarszczyła czoło. - Cóż. Tego nie powiedziałam - stwierdziła z ociąganiem. Harry widział niemal, jak Ron godzi się już na wieczór serduszek i kwiatów. Dobrze, że bliźniacy spełnili po Turnieju Trójmagicznym polecenie Harry'ego i kupili Ronowi nową szatę. Nawet jeśli tego roku będzie musiała być przedłużona. Tak jak i Harry'ego, skoro o tym mowa. Hermiona wyszła wcześniej, by przez ostatnie dziesięć minut pouczyć się przed egzaminem z numerologii. Ron odwrócił się do Harry'ego. - A co z tobą? Ja przynajmniej mam z kim iść. Zamierzasz... zaprosić George'a? Myślisz, że ci pozwolą? Harry wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. To dopiero za kilka miesięcy. Nie ma się o co martwić. - Tak, masz rację... Wymienili kolejne nieszczęśliwe spojrzenia i wstali, by iść do wieży Trelawney. Następny ranek przyniósł z sobą egzamin z opieki nad magicznymi stworzeniami, a także niespodziankę. A raczej: rzecz zapomnianą i przypomnianą. Hermiona przeglądała rozkład egzaminów, choć nikt nie mógł pojąć po co - znała go na pamięć. Kiedy wyprowadzony z równowagi Ron zapytał ją, powiedziała mu zaaferowana: - Bo ty go nie pamiętasz. Dzisiaj jest piąty grudnia i wszyscy mamy zaraz opiekę nad magicznymi stworzeniami, a po południu eliksiry... Głowa Harry'ego poderwała się od talerza z jajkami i kiełbaskami. - Czekaj. Co powiedziałaś? - Powiedziałam, że dziś mamy opiekę... - Nie, nie to... Data... - Piąty grudnia. Mózg Harry'ego przez chwilę ciężko pracował, próbując przypomnieć sobie, co było takiego ważnego, aż wreszcie uderzyło go. - Och, nie! Urodziny Snape'a. To były urodziny Snape'a! A Harry nie miał najmniejszego pojęcia, co zrobić. Miał prezent, ale miało to być połączenie prezentu urodzinowego i gwiazdkowego, a poza tym, jak ma go Snape'owi dać? Od wielu dni nie zamienili ze sobą słowa. Sprawy były teraz w tak delikatnym stadium... Prezent mógł pomóc, ale wciąż... - O co chodzi? - spytała Hermiona, a Harry uświadomił sobie, że wszyscy się na niego gapią. - Och - powiedział słabo. - Właśnie... właśnie zdałem sobie sprawę, że dzisiaj jest... egzamin z eliksirów? Hermiona wywróciła oczami, a Ron prychnął. - Właśnie to powiedziałam. Czy nikt mnie nigdy nie słucha? - O co się martwisz? - dodał Seamus, popijając sok z dyni. - Zrobiłeś ten cholerny skrypt! Jesteś wielki! - Och... tak - stwierdził Harry, krzywiąc się w duchu, jak głupio to zabrzmiało. - Eee. Odruch, chyba. Z... z ubiegłych lat. Pytanie dręczyło go przez cały egzamin z opieki nad magicznymi stworzeniami, który poszedł dobrze, gdyż nie wymagał najmniejszego wysiłku. Zimowe testy miały formę pisemną, nie praktyczną, i by zdać, trzeba było napisać wypracowanie na temat, jak dowolny potwór był nie rozumiany przez czarodziejski świat. To było więcej niż dość, by uszczęśliwić Hagrida. I przynajmniej Hagrid był szczęśliwy, pomyślał Harry pokrętnie. On, Ron i Hermiona mieli w tym roku mniej czasu, by się z nim widywać, niż w latach poprzednich, ale gdy tylko udawało się im znaleźć chwilkę i iść do jego chaty, wydawało się, że na kominku są kolejne fotografie madame Maxime czy nowy list pachnący perfumami na stole. Hagrid przez większość czasu szeroko się uśmiechał. Cóż, przynajmniej ktoś miał szczęście w miłości. Podczas lunchu Harry z większością Gryfonów raz jeszcze przeleciał swoje skrypty z eliksirów. Chodziły pogłoski, że Snape'owy punkt dla Rona miał uspokoić ich w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa, zanim przyłoży im najtrudniejszym testem w życiu. Harry postanowił, że dobrze sobie poradzi - to by było miłym prezentem urodzinowym, prawda? Pokazać Snape'owi, że Harry przejmuje się przedmiotem, którego Snape naucza, przynajmniej na tyle, by ciężko się go uczyć. Nie żeby Harry przedtem się nie uczył, ale... Co za bzdury. Musi coś zrobić. Dobrą sprawą było, że test z eliksirów nie był praktyczny. Harry musiał powstrzymywać się, by podczas zdawania nie patrzeć na Snape'a. Gdyby cokolwiek przyrządzał, już dawno wybuchłoby przez jego nieuwagę. Snape nie wyglądał jak ktoś, kto ma urodziny. Wyglądał jak zwykle - zgorzkniały, zamyślony, poirytowany. Harry, wypełniając arkusz słowami "kiełki runowca", poczuł chęć, by scałować ten wyraz z jego twarzy i zobaczyć, co zajęłoby jego miejsce. Nie... jeszcze nie... poczekaj... Gdy minęła godzina i nadszedł czas, by oddać testy, Harry upewnił się, że znów jako ostatni wychodzi z sali. Jak zawsze oczy Snape'a skupiły się na nim z nadzwyczajną intensywnością. Ktoś inny mógł to wziąć za nienawiść. Harry podał Snape'owi pergamin, pozwalając sobie zmarszczyć nos w wyrazie nieznacznej wrogości. Ich palce zetknęły się. Snape zmrużył oczy i odchrząknął. - Zaczekaj, Potter - powiedział, wyszarpując zwój z rąk Harry'ego i rzucając na stół, jakby go parzył. - Jestem pewien, że widziałem, jak twoje oczy błądziły podczas egzaminu. Harry usłyszał oburzony pisk, który brzmiał jak Hermiona, ale naprawdę się nie przejmował. Uczniowie szurali, wychodząc z klasy, aż wreszcie drzwi się zamknęły, ale jego oczy nie opuściły Snape'a ani na moment. Patrzyli na siebie przez chwilę ponad stołem. Potem Harry sam odchrząknął. - Cóż - powiedział. Kolejna pauza. Oczy Snape'a płonęły. - Chciałem tylko powiedzieć - zaczął znów Harry. Och... pieprzyć to. Następną rzeczą, jaką wiedział, było, że pochyla się nad biurkiem, chwyta szaty Snape'a, a Snape łapie jego ramiona, i że się całują. Było to trudne - stół był wysoki w sam raz na tyle, by uderzyć dokładnie w najbardziej wrażliwe części ciała Harry'ego, i musiał wyciągnąć szyję pod dość niewygodnym kątem, by całować odpowiednio - ale było warto. To było takie przyjemne: znów być blisko, choćby na moment. Potem, świadom, że drzwi nie są zamknięte, Harry szybko się odsunął. Snape gwałtownie nabrał powietrza, ale nie próbował powstrzymać go tym razem. Znów na siebie patrzyli, oddychając z wysiłkiem. - Ee. Wszystkiego najlepszego - wyrzucił Harry, sięgnął i uścisnął dłoń Snape'a, i skierował się do drzwi. W wyjściu zatrzymał się i odwrócił. Snape wciąż stał przy stole, gapiąc się na niego bez wyrazu, uniósł jedną dłoń i dotknął ust. - Dam... dam ci twój prezent na gwiazdkę. Jeśli zechcesz - powiedział Harry, otworzył drzwi i uciekł. Harry, Ron i Hermiona opuścili kolację, by pouczyć się przy kanapkach w pokoju wspólnym - jutro był egzamin z transmutacji - więc tego wieczora Harry nie widział już Snape'a. Ale usłyszał imię mistrza eliksirów, gdy po kolacji Seamus i Dean wchodzili po schodach. - ...Snape wyglądał okropnie zabawnie - stwierdził Seamus. - Widziałeś? - Nie, ale Lavender coś wspomniała - odparł Dean. - Powiedziała, że siedział tylko przy stole i gapił się w przestrzeń. Powiedziała, że prawie się uśmiechał. - Pewnie myślał o tych wszystkich stopniach, jakimi nas obleje w ferie - podsunął Seamus z odrazą. Harry zagryzł surowo wargi i pochylił się nad podręcznikiem, by ukryć uśmiech radości. Ferie zapowiadały się coraz lepiej.
|