"Opętanie"

("Possession")

Telanu

(tłum. Clio)




25 czerwca 1996

Głupotą było unosić dłoń. Głupotą było w ogóle tu przychodzić. Severus to wiedział, niemniej jednak stopy same przyniosły go do okna wyglądającego na dziedziniec - z którego w uścisku Syriusza Blacka zniknął Harry Potter - a jego ręka, jak gdyby miała własną wolę, uniosła się w geście pożegnania.

A teraz został sam, stojąc w oknie jak idiota, gapiąc się na plamę trawnika, na którym chwilę temu stał Harry, zmieniając machanie w bezmyślne drapanie podbródka, na wypadek gdyby ktokolwiek patrzył. A było blisko. Tuż zanim świstoklik porwał go z Blackiem, Harry jakoś wyczuł obecność Snape'a i - zupełnie bez rozumu, z czego mógłby już wyrosnąć - rozejrzał się z wyrazem zagubienia i desperacji, który przeszył serce Snape'a w tym samym czasie, gdy ostrzegawcze mrowienie przebiegło w dół jego kręgosłupa. Stąd to drapanie. Weasley i Granger już zaczęli się rozglądać z dezorientacją, by przekonać się, co przykuło spojrzenie Harry'ego, i Snape szybko odwrócił się, odchodząc od okna z powrotem w cienie korytarza.

Każdy krok dźwięczał na kamieniu: Głupiec. Głupiec. Głupiec.

Z pustego korytarza wyszedł prosto w rój życia - uczniowie biegali wokół w poszukiwaniu zaginionych rzeczy, żegnając się ze łzami z przyjaciółmi, którzy nie odjeżdżali Ekspresem, hałaśliwi nie do zniesienia. Snape warknął na przebiegającego trzecioklasistę z Ravenclawu. Puchar Domów został już wręczony, więc nie było możliwości odjęcia punktów - a już dawno temu nauczył się, że i tak Nie Było po co odbierać punktów przed końcem semestru. To nieuchronnie prowadziło do okazywania przez Dumbledore'a ojcowskich uczuć.

Pomyśl o diable, a wywołasz go...

- Severusie?

Snape zatrzymał się, zmuszając falę uczniów, by pędziła wokół niego, i zamknął oczy.

- Czy mogę zamienić z tobą słowo?

- Dyrektorze - Snape zmusił się do szeptu, poświęcając jeszcze jedną chwilę na odzyskanie kontroli, po czym się odwrócił. Twarz Dumbledore'a była tak łagodna, tak spokojna jak zawsze, ale jego oczy przeszywały, kalkulowały - i Snape wiedział, że jest poddawany ocenie. Gdy Dumbledore podszedł bliżej, Snape mógł wyczuć otaczające go powietrze z zewnątrz i zobaczyć rosę zaciemniającą rąbek jego purpurowej szaty.

Odesłałeś go i skłamałeś. Jego gardło zacisnęło się z goryczy.

Dumbledore położył chudą rękę na ramieniu Snape'a. Pewnego wysiłku wymagało, by nie strącić jej w obecności uczniów. To samo opanowanie utrzymało gniew Snape'a tuż pod jego skórą, gdy Dumbledore wyprowadził go z tłumu w kierunku schodów.

- Zastanawiam się, czy masz czas na filiżankę herbaty, Severusie - powiedział Dumbledore, stawiając stopę na pierwszym stopniu i odwracając się z wyczekiwaniem.

Słowo: Nie! zakipiało we wnętrzu Snape'a. Zacisnął dłonie w pięści. Wyraz twarzy Dumbledore'a był nieznośnie cierpliwy i musiał on wiedzieć, co Snape myśli. W jakiś sposób zawsze wiedział. Wiedział wczoraj, gdy Snape wpadł do jego gabinetu, na pół oszalały z gniewu i strachu, ponieważ ministerstwo zabrało Harry'ego z Hogwartu i wcisnęło go w łapy Syriusza Blacka, ze wszystkich ludzi... Syriusza Blacka!

A potem Snape dowiedział się prawdy. To był pomysł Dumbledore'a, nie ministerstwa. Pozbawiło go to wczoraj mowy; teraz tęsknił za tym luksusem. Nie, nie mam czasu, nie, nie chcę twojej zatrutej herbaty - okłamałeś mnie, okłamałeś nas obu...

Snape wiedział, że jego relacja z dyrektorem była złożona, ale rzadko kiedy zwracał się do mężczyzny w innych słowach, jak pełnych szacunku. Dumbledore uchronił go od Azkabanu. Gdy stracił wszystko, co prawnie należało do niego, Dumbledore zaoferował mu dom i zatrudnienie, nie mówiąc o zaufaniu i przyjaźni - pewnego rodzaju. A w tym roku - przez cały ten rok - przymykał oko na...

Albus Dumbledore dał, Albus Dumbledore wziął, pomyślał Snape, a jego myśli były dzikie, ostre i zimne. Błogosławione niech będzie imię Albusa Dumbledore'a.

Czuł, że cały drży, doprowadzony do ostateczności, na granicy kontroli. Czuł, że jedno pchnięcie w złym kierunku sprawi, że przekroczy tę granicę. Jakaś jego część była świadoma, że oczywiście, oczywiście, jest wyprowadzony z równowagi - chodziło o Harry'ego, prawda? A kiedykolwiek chodziło o Harry'ego, w jakimkolwiek sensie, Snape odkrywał, że bluźni, klnie i zapomina, że zawdzięcza życie temu staremu mężczyźnie. Zawsze tak było i podejrzewał, że zawsze tak będzie, i...

- Severusie - nalegał Dumbledore.

Snape uświadomił sobie, że wciąż stoi u podnóża schodów, patrząc na Dumbledore'a z prawdopodobnie bardzo niestosownym wyrazem twarzy. Szybko przemienił warknięcie w coś udającego neutralność.

- Obawiam się, że nie mam czasu na herbatę, dyrektorze - wydusił tonem, który mógł uchodzić za cywilizowany. I miał niemal nadzieję, że Dumbledore rzuci mu wyzwanie... zapyta uprzejmie, co dokładnie Snape ma do roboty, co jest tak pilne, skoro rok szkolny dobiegł końca, zechce wiedzieć, co wprawiło go w taki nastrój (miałby śmiałość zadać pytania tego rodzaju)...

Ale Dumbledore o nic nie pytał. W zamian powiedział cicho:

- Muszę cię prosić, byś znalazł czas, Severusie. Pozwól za mną. - I bez kolejnego słowa odwrócił się i zaczął wspinać po schodach, nie patrząc nawet przez ramię, by upewnić się, że Snape za nim podąża.

I część Snape'a nie poszła za nim. Część Snape'a odwróciła się z wściekłością, pognała do zimnego, cichego lochu, albo pozostała w zamyśleniu przy oknie wyglądającym na dziedziniec. Ale większość Snape'a - w każdym razie ta część, która kontrolowała jego stopy - przystała na rozkaz Dumbledore'a i wspięła się do góry.

- Będzie trochę inaczej niż podczas naszej ostatniej herbatki, Severusie - oznajmił spokojnie Dumbledore, gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu. - Nasza obecna profesor od obrony sprawuje się najzupełniej przyzwoicie... - Snape prychnął, a Dumbledore zignorował to, zajmując miejsce. Ale nie w swoim żyjącym (i prawdopodobnie jedzącym) fotelu. Ku zaniepokojonemu zaskoczeniu Snape'a, usadowił się w przypominającym tron krześle za biurkiem, wskazując Snape'owi krzesło po przeciwnej stronie.

A. Więc to będzie taka rozmowa.

Ty hipokryto... jeśli ośmielisz się mnie strofować albo choćby mrugać do mnie... jeśli się ośmielisz...

Ale w tym momencie Dumbledore ośmielił się jedynie zaproponować Snape'owi filiżankę herbaty i tacę herbatników. Snape przyjął je, a następnie postawił na biurku, nie próbując żadnego, przysięgając nie zjeść ani odrobiny, zanim nie dowie się, o co szło w całej tej rozmowie. Nie miał zamiaru czuć się jak niegrzeczny uczeń.

Snape wiedział, dlaczego Dumbledore odesłał Harry'ego - albo wydawało mu się, że wie. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi po usunięciu Longbottoma; zbyt wiele, co dotyczyło Draco Malfoya, zostało przemilczane; Snape i Harry byli zamieszani w obu przypadkach, choć tylko peryferycznie. Snape o tym wiedział i Dumbledore też nie mógł tego przeoczyć, choć Harry - wiecznie pewny siebie, młody i głupi - bez wątpienia tak właśnie zrobił. Było zbyt wiele przesłanek na to, że ich wzajemna relacja wymyka się, oplątuje wokół wszechświata, który obejmował właśnie ich dwóch, nie całość Hogwartu. Nie można było na to pozwolić.

A teraz, gdy Harry został oddany w ręce największego wroga Snape'a, z pewnością się nie stanie. Jak długo przetrwa młodzieńcze oddanie Harry'ego w obliczu kilku miesięcy kalumni, żenujących opowieści, bezlitosnej nienawiści, rzeczy, które lepiej pozostawić w milczeniu? Dobra robota, Dumbledore, i pięćdziesiąt punktów dla dyrektora. Jakby to w ogóle było konieczne...

Nie, czego Snape nie rozumiał, to kłamstwa Dumbledore'a. Lub - by być dokładniejszym - dlaczego unikał prawdy. Ewidentnie doprowadził do wcześniejszego zwolnienia Blacka z ministerstwa. Dlaczego więc pozwolił Snape'owi wierzyć, że Harry spędzi lato w Hogwarcie, bezpieczny i pod ręką? Oszustwo było jednocześnie drobne i przerażające i nie miało innego celu, jak tylko zadać ból.

O ile jego celem nie było przypomnieć Snape'owi tego, co wiedział od dawna: że to, czego najbardziej pragnie, może mu zostać odebrane - i to bardzo szybko, jeśli Dumbledore uzna to za wskazane.

- Nie jesz - zauważył Dumbledore zupełnie niepotrzebnie.

- Nie jestem głodny - powiedział Snape, czując złośliwą dumę, że przynajmniej jedna naga prawda zostanie dzisiaj wypowiedziana w tym gabinecie i będzie należeć do niego.

Na pół oczekiwał, że Dumbledore skomentuje jego chudość lub znów go będzie namawiał, ale dyrektor obrzucił go jedynie przeciągłym, milczącym spojrzeniem. Severus przypomniał sobie poprzednią dyskusję przy herbacie. Severusie, jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Co za tupet. Co za bezczelny tupet. Jeśli znów nazwie mnie durniem...

- Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie na herbacie - stwierdził Dumbledore. (Snape z pewną trudnością powstrzymał się, by nie powiedzieć: Świetna robota!) - Bardzo dobrze. To dotyczy tego samego tematu.

Snape rozwinął to zagadkowe stwierdzenie z pewną trudnością. Trzy lata temu... dobry Boże, całe trzy lata?... dość mętnie dyskutowali o jego niewłaściwym... jego... sytuacji z Potterem. Jego serce uderzyło w szybkim i chłodnym strachu, gdy pomyślał, że będą rozmawiać o... tym... znów. Podczas tej ostatniej rozmowy był zupełnie niewinny jakiegokolwiek złego postępku - w każdym razie jeśli chodziło o Harry'ego. Już nie. Szale przechyliły się i teraz był winny, umazany do głębi, przyszpilony przez cienkie, blade członki chłopca i nie będący w stanie się podnieść. Ostatnim razem mógł, za niewielką ceną swej godności, zapewnić dyrektora, że wciąż jest przyzwoitym człowiekiem. Ale przyzwoitość była luksusem już dawno straconym i teraz Snape siedział po drugiej stronie biurka zupełnie bezbronny.

Uznał, że w tym wypadku otwarty atak jest równie dobry jak wszystko inne, zwłaszcza że Dumbledore był w jednym z tych nastrojów, gdy mógł godzinami czekać, aż człowiek się złamie i zacznie mówić.

- Chcesz mówić o Potterze - powiedział stanowczo.

- Owszem - odrzekł Dumbledore i pociągnął łyk herbaty. Z oczami utkwionymi w zawartości filiżanki dodał konwersacyjnym tonem: - Ubiegłego roku spędziłeś z nim sporo czasu.

Snape wbił paznokcie w dłonie. Co teraz? Co będzie powiedziane teraz? Czy zostanie zganiony za coś, czego dyrektor zabronił? Ale następne słowa Dumbledore'a nie były takie, jakich się spodziewał.

- Czy zauważyłeś coś dziwnego w Harrym? - Teraz Dumbledore patrzył prosto w oczy Snape'a, a jego własne były błękitne i przeszywające. Wyraz twarzy nie był już zwodniczo łagodny, lecz śmiertelnie poważny. - Jakieś zmiany? Cokolwiek niezwykłego?

Poza tym, że się pieprzyli?

- Nie jestem pewien, czy rozumiem, o co panu chodzi, dyrektorze. - Dyrektorze, to było dobre. Kontrola. Władza.

Dumbledore postukał palcem w filiżankę.

- Czy - zapytał z czymś, co u każdego innego człowieka byłoby komicznie przesadną cierpliwością - zauważyłeś, by Harry Potter zachowywał się inaczej niż zazwyczaj? W którejś chwili, w jakiejś sytuacji? Severusie. - Jego głos był niski, pewny, zdecydowany. - Wasz prywatny czas jest prywatny. Nie pytam o nic... konkretnego. Ale oczekuję prawdy.

- Nie rozumiem, dyrektorze - powtórzył Snape przez zaciśnięte zęby. - W jakim sensie inaczej niż zazwyczaj?

Ku jego zdziwieniu Dumbledore jakby się zawahał i odpowiedział dopiero po chwili.

- Harry jest nadzwyczaj potężnym młodym czarodziejem - oświadczył powoli. - W gruncie rzeczy ośmielę się powiedzieć, że nie jest świadomy swej potęgi. A przynajmniej... myślę, że jest nieświadomy. Mam nadzieję, że Voldemort również.

Snape zamrugał, a gniew w jego żołądku zastąpiony został uczuciem chłodnej niepewności. Nie potrafił zgadnąć, czego tyczyła się ta rozmowa, ale czuł niewyraźnie, że nie będzie to coś, co szczególnie chciałby usłyszeć.

- Tak? - zapytał, zaciskając ręce na kolanach i opierając się pokusie sięgnięcia poprzez stół i potrząsania Dumbledore'em, aż informacja wypadnie z jego uszu, skoro usta nie spełniały swej roli.

Dumbledore nie odpowiedział na pytanie - zadał swoje własne:

- Ale nie zauważyłeś niczego niezwykłego?

Wtedy Snape naprawdę zapragnął nim potrząsnąć.

- Czy powinienem zauważyć coś konkretnego, dyrektorze? - Kręcili się w kółko. Musiał być powód, dla którego Dumbledore nie mógł po prostu powiedzieć - o ile oczywiście ta zawoalowana metoda przesłuchiwania nie stała się w końcu tak mu bliska, że nie pamiętał już o prostej szczerości. Nie żeby Snape był w pozycji do rzucania kamieni.

- Czy w twojej opinii - powiedział cicho Dumbledore - Harry stał się tego roku w jakiś zauważalny sposób bardziej potężny? Musiałeś zauważyć znaczącą poprawę w jego ocenach.

- Uczył się - odrzekł stanowczo Snape, zadowolony, że Dumbledore nie zapyta go, skąd o tym wie. - Zawsze miał potencjał, by dobrze sobie radzić, jeśli tylko użyje mózgu. - A jeśli chodziło o eliksiry... Najpierw uczył się eliksirów, tak bardzo chciał zadowolić... Snape odsunął tę myśl.

- Tak. - Na chwilę oczy starego mężczyzny ośmieliły się zamigotać. - Zgadza się, potrzebował jedynie odpowiedniej... motywacji. - Przebiegła aluzja była tak niestosowna w tym momencie, że Snape niemal krzyknął. Ale wtedy migotanie znikło z oczu Dumbledore'a, który kontynuował: - Ale nie o to pytam, Severusie, nie dokładnie o to. Po prostu: czy Harry Potter jest teraz bardziej potężny, według ciebie, niż był rok temu?

- Być może - powiedział Snape z irytacją. - Osiągnął pewien wiek. To odpowiedni czas, by jego magiczne zdolności rozwinęły się bardziej gwałtownie. Ja nie zauważyłem niczego niezwykłego. - Dumbledore, wyglądając na nieco zmartwionego, pokiwał głową. - A ty? - dodał Snape tonem niemal bezczelnym. Wspomnienie Czarnego Pana wytrąciło go z równowagi. Więź Voldemorta z Harrym była myślą, którą Snape wolał się nie zajmować, pragnąc wierzyć, że coś tak strasznego należy do innego chłopca wiodącego inne życie - choć kiedy Harry opuszczał jego mieszkanie o wpół do czwartej rano, senny i zaspokojony, i zostawiał Snape'a samego z jego myślami, nie zawsze dało się odegnać ten lęk.

Jeśli Harry był w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż zazwyczaj, z jakiejkolwiek przyczyny, Snape musiał to wiedzieć. A byłoby okrucieństwem, nie, czymś więcej niż okrucieństwo, gdyby Dumbledore bawił się z nim tymi strzępami informacji i nie dał niczego więcej.

Wszystko mi jedno, gdzie go ukryli... jeśli nie jest bezpieczny, ja... ja...

Dumbledore postukał kościstym palcem w skraj biurka.

- Wydaje mi się, że Harry ukrywał coś przede mną, gdy rozmawialiśmy o nieszczęśliwej decyzji pana Longbottoma - powiedział. - Ale co to było, z pewnością nie potrafię powiedzieć.

Snape zamrugał. O to chodziło? Cóż, Harry oczywiście czuł się winny głupoty Longbottoma - postraszył małego durnia, który w zamian zachował się jeszcze głupiej, niż Snape mógł przypuszczać. I oczywiście Harry nie powiedział o tym Dumbledore'owi. Mała część jego mózgu działała w końcu jako instynkt samozachowawczy. Niemal przydzielony do Slytherinu, wyszeptała z dumą równie mała część Snape'a.

- Ja również nie potrafię powiedzieć, sir - stwierdził Snape uprzejmie. Czy Dumbledore naprawdę oczekiwał od niego jakiejś innej odpowiedzi?

- Pomyśl uważnie, Severusie - nalegał Dumbledore ze spokojem, który nieprzyjemnie zaskoczył Snape'a. - Nie przedkładaj swojej osobistej... lojalności w stosunku do Harry'ego nad troskę o jego bezpieczeństwo.

- Dyrektorze - spytał Snape, ściskając kolana. - Czy podejrzewa pan jakieś bezpośrednie zagrożenie dla Pottera? Jeśli tak, czemu tracimy czas, siedząc tutaj? A jeśli nie, czy mogę wiedzieć, jaki jest cel tych wszystkich pytań?

Dumbledore odchylił się na krześle i patrzył na Snape'a przez długą, cichą chwilę.

- Niebezpieczeństwo nie jest bezpośrednie - powiedział w końcu. - Przynajmniej nie wydaje mi się takie. W porządku, Severusie. To wszystko. Tak długo, jak jesteś pewien, że nie pragniesz mi niczego powiedzieć.

Zawdzięczam mu życie. Zawdzięczam mu wolność. Zawdzięczam mu wszystko. Snape odetchnął głęboko, zmuszając się z całych sił do spokoju i gratulując sobie, że przetrwał ten wywiad i nie krzyczał. Potem naszła go myśl, plan, który wylągł się jakiś czas temu. Wydawało się, że nadeszła odpowiednia chwila, by wprowadzić go w życie. Czemu nie? Właśnie, czemu nie? Dumbledore'owi dobrze zrobi lekki wstrząs - i to jedno było warte. Zmusił się, by ukryć uśmieszek.

- Właściwie, Albusie - powiedział, celowo budząc do życia moc poufałości - gdybyś miał chwilę, jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać, a co bezpośrednio dotyczy pana Pottera.

Dumbledore uniósł brew i spojrzał z ciekawością - jak stwierdził Snape rozradowany.

- Jak powiedziałem - kontynuował jedwabiście - jeśli masz chwilę... nie śmiałbym naruszać twojego czasu...

- Oczywiście, że nie naruszasz, Severusie - odrzekł Dumbledore, w pełni życzliwy i z błyszczącymi oczami. - Jeśli chcesz wiedzieć, przeznaczyłem dla ciebie sporą część dnia.

- Och, dobrze - powiedział Snape. - Zastanawiałem się, czy mogę omówić z tobą...

- Tak?

- ...kwestię mojego majątku. Jest kilka zmian, których chciałbym dokonać w najbliższych dniach.

Tak, pomyślał Snape, gdy nadeszła kolej Dumbledore'a, by zamrugać. Zdecydowanie było warto.

* * *

26 czerwca

Syriusz Black nie był w stanie spać w budynkach.

Samo spanie było wystarczająco trudną sprawą: wydawało się niedorzeczne, że musi marnować jeszcze więcej godzin doby na przeganianie koszmarów. Pamiętał jednak, jak to jest: mieć szesnaście lat - gdy więc z sypialni Harry'ego nie dobiegł żaden dźwięk o wpół do ósmej (kiedy to Syriusz nie spał już od godziny), zdecydował, że zostawi chrześniaka w spokoju, i poszedł na spacer sam.

Wciąż było dość chłodno, więc ciasno owinął się płaszczem. Dzień zapowiadał się pochmurny. Jakaś jego część miała nadzieję, że pierwszy dzień Harry'ego w Elsinore Cottage będzie słoneczny, ale angielska pogoda była kapryśna. Będzie musiał się do tego przyzwyczaić - po upałach Afryki.

Nigdy przedtem nie mieszkał w Yorkshire. Podobało mu się tu. Oczywiście, każde miejsce zdawałoby mu się rajem po pozbawionych okien salach ministerstwa, nie mówiąc już o Azkabanie. Jednak wrzosowiska rozciągające się jak okiem sięgnąć, chmury kłębiące się nad głową, zanim zlały się w doskonałą szarość z horyzontem, niekończące się wzgórza, ciche zawodzenie wiatru - wszystko to miało swój urok. Miał desperacką nadzieję, że Harry będzie myślał podobnie. To miejsce było wyjątkowo odludne. Mógłby teraz upaść, złamać nogę, wołać z całych sił i nikt by go nie usłyszał, może za wyjątkiem Harry'ego w chacie.

Harry, Harry, w chacie, bezpieczny pod opieką Syriusza. Musiał zamknąć oczy na nagłą falę uczucia, jaka wezbrała w jego piersi - tak głębokiego, że nie potrafił powiedzieć, czym jest. Miało zbyt wiele warstw, było zbyt złożone, by je sklasyfikować jako po prostu szczęście. Czasem czuł, że jest niemal desperacją, i to go nieco martwiło. On i Harry byli z sobą mniej niż dobę i jeśli resztę lata miał spędzić z tym intensywnym uczuciem, nie był pewien, czy da radę.

Wcale nie zajęło Syriuszowi długo, by pojął, że nie przewidział Harry'ego. Cztery godziny sam na sam z chłopcem ukazały mu błąd jego rozumowania. Spodziewał się Jamesa i tego wszystkiego, co było z Jamesem: figli, dowcipów, popisywania się, wiecznie dobrego humoru, nieustannych psot. Syriusz obiecał Dumbledore'owi, że on i Harry będą grzecznymi chłopcami, ale jednak wciąż liczył, że złamią tę obietnicę, gdy nadarzy się okazja. Wierzył, że potrzeba wpadnięcia w kłopoty razem z Harrym, jak robił to z jego ojcem, okaże się nie do pokonania.

Że tak nie jest, nie było i prawdopodobnie nie będzie, okazało się największą niespodzianką. Miał zaproponować wycieczkę do miasteczka, w formie ludzkiej, nie psiej. Ryzyko byłoby ogromne, bo wciąż był poszukiwany w świecie mugoli. Ale niezaprzeczalnie miałoby to w sobie również element ekscytacji - gdy tworzył ten plan mniej więcej o tej samej porze w dniu wczorajszym. Myślał, by zmienić kolor włosów, może również oczu, albo przyprawić sobie sztuczne wąsy w stylu braci Marx. Był pewien, że Harry'emu spodoba się ten pomysł.

A wtedy przybyli do domku i Harry stał, rozglądając się wokół z wyrazem jedynie zagubienia na twarzy. Wyglądał, jakby nie mógł przypomnieć sobie własnego imienia, gdyby kazano mu je podać. I pomysł zamarł na ustach Syriusza, zanim zdążył go wyrazić. Nie, nie, nie dziś. Harry potrzebuje czasu, by odpocząć, by odreagować wszystkie rozdrażnienia i przejścia minionego roku szkolnego, by przywyknąć do towarzystwa Syriusza. Lepiej niech się poznają, a nie bawią niczym dzieci.

Poza tym domek był w okropnym stanie. Większość wczorajszego popołudnia spędzili na rozpakowywaniu, zmywaniu naczyń, zakurzonych od długiego nie używania, szorując i szczotkując. Harry musiał wszystko robić ręcznie, gdyż siedemnaście lat kończył dopiero w lipcu, ale Syriusz wykonał lwią część za pomocą różdżki. Nieco się skrzywił na wspomnienie. Harry zabrał się do pracy z ochotą, wyraźnie zadowolony, że ma czym zająć myśli, choć jakich myśli chciał uniknąć - tego Syriusz nie mógł pojąć. Niemniej jednak wprawa, z jaką trzymał szczotkę, automatyczne ruchy, gdy szorował stół - wszystko to przypomniało Syriuszowi życie, jakie Harry musiał wieść, gdy był dzieckiem. Jego wnętrzności zacisnęły się w supeł, ale Harry nie chciał przerwać pracy i nalegał na swój udział.

"Teraz ja też tu mieszkam, Syriuszu", odpowiedział na protesty Syriusza. "I to nie jest tak, jak było u Dursleyów. Nie mam nic przeciwko. Naprawdę. Nic mi nie jest."

Syriusz nie znał sztuki legilimencji, wiedział jednak, że Harry mówi prawdę, że nie ma nic przeciwko ciężkiej pracy. Jednocześnie wiedział, że Harry kłamie za każdym razem, gdy mówi, że "nic mu nie jest". Robił dobrą minę, ale Syriusz widział, że jego chrześniak jest nieszczęśliwy, i miał żałosną nadzieję, że nie on jest tego przyczyną - a jeśli jest, że to szybko minie, gdy tylko poznają się lepiej. Dlaczego Harry miałby być nieszczęśliwy? Czy rzeczywiście dlatego, że nie znał Syriusza? Czy Yorkshire było zbyt ponure i odludne? Czy po prostu Syriusz miał zbyt bogatą wyobraźnię?

Wspiął się na szczyt wzgórza i usiadł, przyglądając się okolicy. Słonce wciąż stało nisko nad horyzontem, ledwo widoczne za zasłoną chmur. Będzie padać. Naprawdę ponuro. Nie mógł nie przypomnieć sobie falującego upału Afryki, ostrego zapachu przejrzałych owoców w powietrzu i pragnienia, by wrócić do Anglii, by wrócić do domu. I teraz był w domu - albo tak blisko, jak dawno nie był - i wciąż było za mało.

Czy zawsze tak jest, gdy się dużo podróżuje? W ciągu ostatnich dwóch lat przemierzył trzy kontynenty. Każde miejsce po chwili stawało się domem, więc pod koniec wydawało się, jakby w ogóle nie miał domu. I teraz wreszcie osiadł w miejscu - pod okiem ministerstwa - i wciąż nie czuł, by cokolwiek wiązało go do brytyjskiej ziemi. Nie był przyzwyczajony do korzeni i bezruchu.

Harry. Wszystko zależało od Harry'ego. Tylko Harry go tu trzymał, jedyna osoba, która mogła uczynić to miejsce "domem". Syriusz wiedział, że nie było w porządku zrzucać tak wielu nadziei na chłopca, który nie był nawet jeszcze mężczyzną, który miał jeszcze kilka lat, by stworzyć własne życie, ale nic na to nie mógł poradzić. Może za jakiś czas, kiedy przywyknie do wolności, kiedy na nowo zorganizuje cokolwiek mu zostało ze starego życia (i naprawdę musi niedługo napisać do Lunatyka), może wtedy Syriusz poczuje, że to jego własne życie, którego centrum jest on sam, nie ktoś inny, komu z pewnością nie podobałaby się ta zależność. Może wtedy.

Jego własne życie...

Syriusz przebiegł dłonią przez włosy, patrząc po angielskich wzgórzach i jeszcze raz myśląc o afrykańskich lasach, o szamanach, których magia jest tak różna od jego własnej, o dzieciach, które wyglądają, jakby składały się tylko z kości obciągniętych skórą, o wężach, których śmiertelny wdzięk i moc przewyższają najdziksze marzenia Salazara Slytherina. Jego obraz Afryki był niekompletny, wiedział o tym, ale był jego i tylko to mu pozostało z tamtego miejsca.

Nauczył się tam wielu rzeczy, bo zawsze potrafił nauczyć się wszystkiego, co tylko nie znalazło się w książkach (zaczął mieć paskudne podejrzenia w tej kwestii). Dowiedział się o idei właściwego ja: o tym czymś, co żyje pod skórą i nic nie wie o życiu czy śmierci - po prostu żyje - zapomniał, jak oni to nazywali. Takie dziwne, jękliwe słowo z mlaśnięciem pośrodku. Jak dusza, ale nie do końca, niezupełnie, bardziej skomplikowane i przerażające, mniej przyjazne. To pojęcie miało pewną głęboką i donośną prawdę (albo tak mu się wydawało) i napełniło Syriusza strachem. Słuchał, ale nie mógł pojąć. Tego typu idee, przetłumaczone przez kilku tubylców, którzy władali angielskim czy francuskim, uświadomiły mu własną dziecinność, niebezpieczeństwa jego zahamowanego ducha. Nigdy nie dorósł - ani w Hogwarcie, ani w Azkabanie. Jego życie zatrzymało się w biegu. Nie chciał, by to było jego właściwym ja, czymś, co nigdy nie umiera - skoro czuł, jakby tak naprawdę nigdy nie żyło.

Wiatr smagnął go po twarzy. Syriusz Black, powiedział. Niekompletny.

Zdecydowanie za długo spędził, samotnie wędrując po wrzosowiskach. Nabawił się kompleksu Brontë.

Gwałtownie podniósł się na nogi, zmarznięty i przemoczony, gotów wracać do domku. Może to dopełnienie czekało na niego, w dźwięku naczyń przy śniadaniu, w ciepłym powietrzu, które wypełniało całą kuchnię, gdy piec był włączony. W Harrym.

* * *

Zawsze tu jesteśmy, i jesteśmy żywe, a wy jesteście martwi. Rodzicie się i wciąż umieracie, martwo urodzeni, wy wszyscy. Żyjecie w pustym świecie. Oddychacie powietrzem, które nie ma substancji i nie ma pamięci, i nie pozostawiacie nic po sobie, gdy odchodzicie. Mrugnięcie okiem. Już was nie ma. Nie ma waszych dzieci. Nigdy was tu nie było. Nic nie znaczycie.

Ale my zawsze tu jesteśmy i my się liczymy. Zawsze będzie krew i zawsze będzie ogień, i pozostawiamy nasz ślad na tej ziemi, a nie na powietrzu. Pozostawimy nasz ślad na ziemi i będziemy dłużej niż ta ziemia i wszystko, co umiera. Tutaj. Zawsze jesteśmy.

Tylko kilka rzeczy jest prawdziwe.

Co kochasz, jest twoje. Należysz do tego, co kochasz. Ciało nie jest granicą życia. Tego cię nie nauczymy, ale wiemy to.

Nie przestaniemy cię tropić. Bo kochamy cię i należysz do nas. Widząc to, słuchając tego, jesteś nasz. Nie jesteśmy zwierzętami.

Ciemne pokoje to nasze święte miejsca. Nasze zęby są bardzo ostre.

Stoimy teraz obok ciebie.

Patrzymy przez twoje ramię.


* * *

Harry podniósł głowę ze stołu, mrugając powiekami. Lekko zdrętwiała mu szyja, ale światło wpadające przez okno do sypialni powiedziało mu, że nie spał długo; świt dopiero nastał - to ostatnie, co pamiętał - a teraz słońce wciąż stało nisko nad horyzontem. Czy o czymś śnił? Nie pamiętał. Nie pamiętał już snów.

Oczywiście, takie krótkie spanie oznaczało, że wcale nie miał dużo czasu na sny.

Choć on i Syriusz urobili wczoraj ręce po łokcie, sprzątając domek, Harry ani trochę nie był zmęczony, gdy rozeszli się do pokoi, po raczej niezręcznym życzeniu sobie dobrej nocy. Zapalił świecę zapałką, usiadł przy biurku i przez kilka godzin czytał podręcznik, ostro tęskniąc za bardziej zwodniczą wiedzą Działu Ksiąg Zakazanych. Wreszcie był zbyt znudzony, by kontynuować. W tym tempie naprawdę zapamięta każde słowo w Tysiącu Magicznych Ziół i Grzybów.

Zajął się więc arkuszem pergaminu, myśląc o napisaniu listu do Severusa, którego nie mógł wysłać. Kiedy o tym pomyślał, pomysł wydał się nieco bezsensowny i głupi, więc nie myślał już więcej, tylko napisał. I wtedy, gdzieś w połowie trzeciego akapitu, musiał przysnąć.

Harry potrząsnął głową i poprawił okulary. Gdy spał, wbiły się w lewy policzek, czuł lekkie wgłębienie na skórze. To mogło wymagać wyjaśnień. Zasnąłem przy czytaniu, Syriuszu... Niemal prawda.

Syriusz położył się około północy. Harry zastanawiał się, czy wciąż śpi i czy po Azkabanie ma się koszmary. Czy może Syriusz - podobnie jak Harry - nie miewa snów.

Harry przejrzał pergamin z obawą, co też napisał. Zdając sobie sprawę, że jest teraz w domu Syriusza, miał dość rozumu, by nie używać w liście imienia Severusa. Co pozostało - skrzywił się - było czystym bełkotem. Brzmiało bardziej jak pamiętnik niż list, nie mógłby wysłać czegoś takiego do Severusa nawet za milion lat.

Już za Tobą tęsknię... Syriusz jest w porządku, ale nic nie poradzę, że chciałbym być z Tobą... Kocham Cię.

Innymi słowy coś okropnego - i szło w ten deseń. Pomógł nieco fakt, że i tak nie mógłby tego wysłać, więc w pewien sposób to nie było nawet prawdziwe. A w pewien sposób dobrze było napisać to, by jakoś to powiedzieć, nawet jeśli tylko na kawałku papieru.

Nie uwierzył mi. Próbowałem mu powiedzieć, ale nie uwierzyłby mi.

"Poczekaj trochę." Tak powiedział Severus. Innymi słowy: Zamknij się, dzieciaku.

Cóż, Harry będzie czekał, nie było na to rady. Musiał teraz grać według reguł Severusa. W międzyczasie... naprawdę zbyt łzawe. Podarł pergamin na kawałki, niecierpliwie oczekując siedemnastych urodzin, kiedy będzie mógł legalnie używać magii poza Hogwartem. O wiele łatwiej wytłumaczyć popioły po zaklęciu Incendius niż porwane kawałki papieru.

Hedwiga zahuczała smutno ze swego drążka przy oknie, widząc podarty pergamin. Wróciła z polowania około piątej nad ranem i wydawała się dość podekscytowana wizją dostarczenia przesyłki.

- Przykro mi, mała - powiedział Harry. - W tym roku żadnych listów do Hogwartu, i prawdopodobnie żadnych przesyłek dla nas.

Hedwiga wściekle nastroszyła pióra.

- Słuchaj, to nie mój pomysł - rzucił Harry, rozciągając plecy, aż chrupnęło. - Poza tym, skoro ja nie mogę zobaczyć się z moim, ty nie możesz zobaczyć się ze swoim, i tyle.

Hedwiga znów zahuczała i wzburzona odwróciła plecami.

Cóż, nadąsa się, a potem przyzwyczai. Acheron będzie prawdopodobnie czekał na jej powrót. Harry podniósł się z krzesła i powlókł do holu, wciąż w piżamie, i do ciasnej toalety, gdzie opryskał twarz zimną wodą i spróbował przeczesać włosy. Trochę bolały go ramiona po wczorajszym szaleństwie szorowania.

Harry popatrzył na swoje odbicie w małym, poplamionym lustrze. Wyglądał na obojętnego, zmęczonego i smutnego. Syriusz zauważy. Harry powinien spróbować wyglądać wesoło. Ale... co będą dziś robić? Na dworze było zimno i wilgotno, więc spacer czy pływanie w stawie odpadały. Chata była niemal czysta. Brak oczywiście telewizora czy komputera, a Harry nie miał książki, której by nie przeczytał kilka razy. Ministerstwo dało im dach nad głowy, ale nic więcej. Jak on i Syriusz mieli wypełnić cały ten wolny czas, całą resztę tego lata, dzień po dniu po dniu, sami dwaj?

Teraz jego odbicie było jeszcze bardziej przygnębione.

Harry spróbował strząsnąć z siebie te ponure myśli. Nie ma sensu jęczeć. On i Syriusz jakoś znajdą całą masę zajęć. A gdy Harry skończy już siedemnaście lat, może poprosić Syriusza, by nauczył go, jak stawać się animagiem - skoro nie było Severusa, który mógłby go uczyć Czarnej Magii, czego tak naprawdę chciał. To będzie przydatne. Będzie fajne. Wszystko będzie dobrze.

Usłyszał, jak otwierają się i zamykają frontowe drzwi. Jego ręka instynktownie sięgnęła po różdżkę, zanim przypomniał sobie, że zamknął ją w kufrze, by przypadkowo nie użyć jej przed urodzinami. Ale jeśli w chacie był intruz... może powinien...

To Syriusz. Ta myśl wskoczyła nagle do jego głowy i nie chciała odejść. Harry zamknął na chwilę oczy i "sięgnął" - jak wtedy, gdy szukał gwiazdkowego zaklęcia Severusa na Błyskawicy. Zupełnie nagle zobaczył Syriusza przed sobą. Nie miał wątpliwości, że Syriusz był osobą, która właśnie weszła do domu, a chwilę później potwierdziło to jego przywitanie.

- Halo? Wstałeś już, Harry? - dobiegło z przedpokoju.

No, to było niezłe, pomyślał Harry.

- Taak, wstałem - zawołał, upewniając się, że wszystkie kawałki pergaminu są w koszu pod biurkiem.

- Co powiesz na śniadanie?

Harry nie był głodny, ale odkrzyknął:

- Dobra! Ok, zrobię - po czym wyszedł na korytarz. Syriusz zdejmował pelerynę i wieszał na haczyku przy drzwiach. Jego spodnie były wilgotne od rosy, a próg zabłocony w miejscu, gdzie wycierał buty.

Domek był... Cóż, "przytulny" było zbyt uprzejmym określeniem. Kuchnia była tak mała, że niemal duszna, z miejscem jedynie na stół i dwa krzesła w kącie przy oknie. Dalej był korytarz prowadzący do ich sypialni i maleńkiej, staroświeckiej łazienki na końcu holu. Ale ministerstwo dobrze ich zaopatrzyło przynajmniej na następne kilka dni - Syriusz do upadłego sprawdzał prowiant pod kątem trucizn i pułapek - a Harry dość szybko oswoił się z piecykiem. Przeżyją.

- Wezmę jajka... - zaczął.

- Nie, Harry, ja to zrobię...

- Ja naprawdę...

- Wczoraj wszystko zrobiłeś...

Sięgnęli po rondel w tym samym czasie, złapali go i każdy usiłował przyciągnąć do siebie. Po dość niezręcznej chwili obaj wybuchli śmiechem.

- Ja już wziąłem prysznic i robię wyjątkową jajecznicę - powiedział Syriusz, kręcąc głową. - Ty zrobisz jutro.

- W porządku - wyszczerzył się Harry i poszedł do łazienki.

Wszystko będzie dobrze.

Cóż, może będzie.

* * *

Trzeba mu oddać, że Dumbledore nie zadał Snape'owi żadnych irytujących pytań typu: "Jesteś tego zupełnie pewien?". Nie wyrażał nawet szczególnej dezaprobaty. W zamian siedział cicho za biurkiem, popijając herbatę i leniwie przeglądając Proroka Codziennego, podczas gdy Snape siedział przy stole pod oknem, sprawdzając rodzinne dokumenty.

Dostęp i/lub możliwość zmiany papierów miał jedynie w obecności dyrektora Hogwartu. Gdy Dumbledore otworzył pudełko ze zwojami i wręczył mu je, Snape bardzo usilnie starał się nie okazać urazy - ze słabym rezultatem.

Podwójnie trudno było tu siedzieć, w krześle kogoś innego, z dzbankiem pożyczonej herbaty, w ubraniu, które nosił od lat, przeglądając zwój za zwojem pergaminy, które mówiły dokładnie, jak jest bogaty. I czego prawdopodobnie nigdy w życiu nawet nie dotknie - zwłaszcza jeśli następny dyrektor Hogwartu będzie mniej... pobłażliwy od Dumbledore'a w tej sprawie.

Ale prawo decyzji, co stanie się z całym tym obrzydliwym majątkiem po jego życiu... ach, to wciąż należało do niego.

Przejrzał zwoje z na pół uświadomioną żądzą czegoś, czego nigdy nie będzie miał, nawet jeśli technicznie należało do niego. Cztery skrytki Gringotta: pierwsze dwie wypełnione galeonami; trzecia - bezcennymi pamiątkami rodowymi, biżuterią, jedwabiem, przyprawami i przedmiotami luksusowymi; czwarta - magicznie zabezpieczonymi surowcami. Sztabki platyny i złota na przetop. Rzadkie drewno na różdżki. Żelazo tak mocne, że mogłoby na tysiąc lat przykuć złego ducha w samym sercu ziemi. Liny zaczarowanej sieci, która spleciona w lasso odpowiednio duże, mogłaby zerwać wieżę ze szczytu zamku.

I książki. Niezupełnie surowce. Ale jednak.

Podczas szpiegowania dla Dumbledore'a Snape miał wystarczająco rozumu, by przewidzieć związane z tym zagrożenia, i podjął środki, by zabezpieczyć niektóre z najcenniejszych rodowych ksiąg. Niektóre złożył w Hogwarcie i do dziś pozostawały w jego sypialni. Część spłonęła wraz z rezydencją, ale nie te największe i najbardziej potężne. Te znajdowały się w czwartej skrytce i czasem miał chęć dotknąć ich skórzanych opraw, nawet jeśli ostatnie strzępy rozsądku przypominały mu, że mądrze zrobił, trzymając je najdalej od świata, jak było to możliwe.

Nie był wystarczająco silnym czarodziejem, by opanować zaklęcia w ich wnętrzu, ale inni byli. Voldemort zabiłby (lub gorzej) za te książki, w to Snape nie wątpił. A poza tym najlepiej było, jeśli sam mógł powstrzymać się od... pokusy.

Dowiódł, że kiepsko mu to szło.

Było pewną niespodzianką, że Snape'owie mieli niemal nieograniczone skarby. Nigdy ich nie wydawali. Snape postukał palcem w wykaz udziałów rodzinnych w mugolskim banku w Szwajcarii. (Nienawiść, jaką jego ojciec żywił do mugoli, nie obejmowała naturalnie ich pieniędzy.) Snape'owie. Nie wydawacze, jak Malfoyowie. Nie na afiszu, nie na paradzie. Gorzej: gromadzący. Skąpcy. Skąpcy aż do bólu, w ich genach zakodowany był straszny, niekończący się głód po więcej, więcej, więcej, którego nigdy nie można było zaspokoić. Wziąć, cokolwiek, i nigdy nie wypuścić, i wiedzieć, że nikt inny nie będzie miał z tego użytku.

I Merlin wiedział - pomyślał, gdy przez jego umysł przemknęła twarz Harry'ego - że on był najgorszy ze wszystkich.

- Severusie - odezwał się Dumbledore od biurka. Snape podniósł wzrok, ale Dumbledore nie spojrzał sponad gazety. Fawkes zaświergotał cicho. Dumbledore nabrał kolejny łyk herbaty i kontynuował łagodnym głosem: - Jesteś zupełnie pewien, że chcesz to zrealizować?

Powinien był wiedzieć, że to było zbyt piękne.

Snape zacisnął usta i spojrzał na pergamin, który położył wcześniej z boku. Wtedy, w przejawie buntu, złapał go i z rozmachem złożył na dole swój podpis.

Nie miał spadkobiercy z własnej krwi i prawdopodobnie nigdy nie będzie miał. To nie miało wielkiego znaczenia.

Znów popatrzył na podpis, który zapewniał, że po jego śmierci każdy galeon, każdy klejnot i księga, każda magiczna sieć należeć będzie do Harry'ego Jamesa Pottera. Polizał wyschnięte wargi.

- Zupełnie pewien, dyrektorze - powiedział.

Zawsze może to później zmienić, jeśli zechce.

Poczuł w ustach metaliczny smak i wiedział, że tego nie zrobi.

* * *

10 lipca

Syriusz zamknął był okno i sowa rozbiła się prosto o nie.

Harry, mrugając, podniósł wzrok znad raczej chrupkiej jajecznicy, gdy Syriusz zerwał się z krzesła z przekleństwem.

- Do diabła! Przepraszam, Harry. Nie wiedziałeś... cholera! Jeszcze raz przepraszam.

Szarpnięciem otworzył okno i wyciągnął długie ramię, by wnieść do kuchni smutny worek piór. Ten zahuczał słabo, a z jego szponów wypadł dzisiejszy egzemplarz Proroka Codziennego. Nie tak Syriusz zaplanował ten poranek.

Rzucił gazetę na blat, a sam zajął się sową.

- Dopiero zamówiłem prenumeratę - powiedział nieobecnie. - Pomyślałem, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu, a moja nowa sowa będzie je przynosić... och, bez urazy. - Łagodnie poklepał szarego ptaka po głowie, gdy ten spojrzał na niego z wyrzutem.- Musisz nauczyć się rozpoznawać okna, przyjacielu. Ale wszystko dobrze. Nic ci się nie stało.

- Masz nową sowę? - spytał Harry. - Zawsze możesz użyć Hedwigi, wiesz, będzie zadowolona. - Wstał, by zanieść talerz do zlewu, a Syriusz udawał, że nie zauważył, że jajka były tylko do połowy zjedzone. Drugi raz w tym tygodniu. Może wystarczał mu tost. Czy nastoletni chłopcy nie powinni wciąż być głodni?

- Racja - odrzekł w zamian. - Zauważyłem, że nie wypuszczasz jej wiele.

- Cóż - powiedział Harry, wzruszając ramionami. - Przywykła do tego. Ron zawsze przysyła Świnkę. Pewnie użyję jej, gdy będę wysyłał list do Hermiony czy Hagrida.

- George nie ma sowy, prawda? - spytał Syriusz tak lekko, jak potrafił.

Harry zamarł. Syriusz, który przez całe lata żył jako pies, rozpoznał czujność królika. Ale czemu?

- No... nie - odparł Harry w końcu. - To znaczy, nie wydaje mi się.

- Pomyślałem więc, że możesz użyć nowej sowy - oznajmił Syriusz. - Poleci tam, gdzie dużo ludzi zna śnieżną sowę Harry'ego Pottera. Jestem pewien, że dranie z Proroka Codziennego też. Ale tej nie poznają. Więc... więc jeśli chcesz napisać do George'a i użyć tej smutnej wymówki jako posłańca - nowa sowa zahuczała przekornie - byłoby to dyskretne. Bardziej prywatne. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

Syriusz nie wiedział, czego oczekiwał w ramach reakcji, ale na pewno nie tego, że szczęka Harry'ego opadnie, jak to zrobiła, ani tego nagłego, niezaprzeczalnego płomienia radości w zielonych oczach Lily.

- Naprawdę... naprawdę tak myślisz? - wydusił Harry.

- Oczywiście - powiedział Syriusz, zaskoczony i zadowolony z takiego obrotu rzeczy.

- To... to wspaniałe! - Twarz Harry'ego rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. - Dziękuję, Syriuszu!

- Cóż, nie ma za co. - Wydawało się nieco przesadzone, ale najwyraźniej Harry i młody George Weasley byli bardziej związani, niż Syriuszowi się wydawało. Cóż, w porządku. Młodzi ludzie tak mocno wszystko odczuwają, że związek może z "po prostu przyjaciele" przerodzić się w "zakochani do szaleństwa" w mgnieniu oka. Naprawdę, powinien był się tego spodziewać. - Podejrzewam, że chcesz napisać list od razu, co? - dodał, nie będąc w stanie powstrzymać się od dokuczenia. Lubił dokuczać. Normalni ludzie to robili.

- Co? No, ja... - Harry'emu zrzedła mina. - Właściwie myślę, że trochę poczekam - wymamrotał.

Syriusz mrugnął:

- Czemu?

Harry zdobył się na dziwny półuśmiech i znów wzruszył ramionami.

- Ja... no... chyba nie chcę wyglądać na zbyt zdesperowanego, to wszystko. Nie, żebym był - dodał pospiesznie.

- Oczywiście że nie - zgodził się Syriusz i podniósł gazetę, chcąc ukryć uśmiech. Uśmiech zniknął sam, gdy tylko Syriusz ujrzał nagłówek.

UCIECZKA LESTRANGE'ÓW Z AZKABANU!
Knot zaprzecza lukom w ochronie

Zaklął cicho, a następnie głośniej.

- O co chodzi? - spytał Harry zza niego, brzmiąc na zaniepokojonego.

Cóż, nie powinno się ukrywać przed młodymi prawdy. Syriusz obrócił się, westchnął z rezygnacją i pokazał Harry'emu nagłówek.

Harry gwałtownie zmarszczył brwi i złapał gazetę ze zdumiewającą siłą.

- Lestrange'owie? Ale... przecież oni są...

- Śmierciożercami - dokończył Syriusz. - Bardzo niebezpiecznymi. Odpowiedzialnymi za doprowadzenie rodziców Neville'a Longbottoma do kalectwa.

Harry przełknął. Gapił się na frontową stronę, na zdjęcie Bellatrix z opadającymi powiekami i jej nerwowego, trzęsącego się męża, Rodolphusa.

- Tak. Wiem. Ja... Widziałem ich już.

- Naprawdę? - spytał ostro Syriusz. - Widziałeś ją? Gdzie? - Bella pozostawała uwięziona niemal przez całe życie Harry'ego. O ile - zadrżał - Harry nie widział jej w którejś ze swoich wizji.

- Och, eee. - Uszy Harry'ego zaczerwieniły się. - W, aa, myślodsiewni Dumbledore'a. Ja jakby... wpadłem do środka. W każdym razie - powiedział pospiesznie, ignorując zszokowany wzrok Syriusza - widziałem jej proces. Jej, jej męża i Barty'ego Croucha. Ona... wydawała się dumna z tego, co zrobili. Rodzicom Neville'a.

- Wpadłeś... - Syriusz gwałtownie potrząsnął głową. Lepiej nie pytać. - Bo była. Bellatrix oddałaby za Voldemorta życie. Była - wciąż jest - tak skrzywiona.

- Bellatrix? Znałeś ją?

- Oczywiście, że ją znałem - powiedział Syriusz. - To moja kuzynka.

Harry'emu opadła szczęka.

- Twoja co?

- Moja kuzynka - powtórzył Syriusz niecierpliwie, zabierając talerz ze stołu i wstawiając do zlewu, gdzie zaczął go wściekle szorować, wyobrażając sobie, że zmywając mydliny z porcelany, zmywa Bellatrix z powierzchni ziemi. Uciekła. Bella uciekła i znajduje się na wolności, w tym samym świecie co Syriusz i Harry. To wystarczyło, by poczuł się źle.

Zdał sobie sprawę, że Harry zamilkł za jego plecami, i westchnął gwałtownie.

- Większość rodzin czystej krwi jest z sobą spokrewniona, Harry - wyjaśnił. - Również Blackowie. Jesteśmy spokrewnieni z wszystkimi.

- Och - powiedział Harry cicho. - Nawet... nawet z Malfoyami?

- Nawet z Malfoyami - potwierdził Syriusz, wycierając talerz. - W rzeczy samej, Narcyza Malfoy jest siostrą Bellatrix. - Popatrzył przez ramię. Wyraz twarzy Harry'ego był dokładnie tak zatrwożony, jak się spodziewał. Jakaś gniewna część kazała mu dodać: - I jeszcze gorzej. Gdzieś tam w linii jesteśmy spokrewnieni nawet ze Snape'ami.

Harry zagryzł wargi, zaczerwienił się i ciężko przełknął.

- Nie wiedziałem. Znaczy się... nie miałem na myśli...

Syriusz zaśmiał się krótko, jego gniew zelżał.

- Nie martw się, Harry. Bóg wie, że nigdy nie byłem dumny ze swoich rodzinnych powiązań lub naszej... ich... nieznośnej pychy. Uciekłem z domu, kiedy miałem szesnaście lat. Właściwie dużo przebywałem z rodziną twojego ojca. - Uśmiechnął się łagodnie na wspomnienie.

- Naprawdę? - spytał Harry. Ale znów patrzył na gazetę. - Zastanawiam się, jak udało im się wydostać - wymruczał.

Syriusz miał nadzieję, że Harry spyta raczej o rodzinę Jamesa, ale dał mu spokój. Na to będzie jeszcze czas. Miał cały bank opowieści, które czekały na najbardziej deszczowe angielskie dni.

- Dumbledore zawsze się obawiał zmowy dementorów z Voldemortem - powiedział. - A możesz się założyć, że nikt nie wyrwie się z Azkabanu, jeśli dementorzy nie zechcą go puścić.

Wtedy Harry podniósł wzrok i uśmiechnął się lekko.

- Poza tobą.

Zdumiewająco Syriusz poczuł błysk dumy: pierwsze pozytywne uczucie, które mógł związać z Azkabanem.

- Nigdy nie przestrzegałem zasad - rzucił lekko. - Podejrzewam, że dlatego nigdy nie zrobiono mnie prefektem.

- No cóż, ja tak samo - odparł Harry, ze smutnym półuśmiechem spoglądając znów do gazety. - Więc myślisz, że dementorzy...? Piszą, że wszyscy wciąż są w więzieniu. - Prychnął. - Knot wszystkiemu zaprzecza.

- Czego się spodziewałeś? - spytał Syriusz lekceważąco. Starał się zignorować kłębek niepokoju w żołądku. Bellatrix, wolna... nigdy nie był jej ulubionym krewnym. I był tutaj, we środku pustkowia, w towarzystwie nikogo innego jak Harry Potter...

Powiedział sobie, że jest śmieszny. Dumbledore osobiście dbał o ich bezpieczeństwo. W zagajniku było takie miejsce... A czego Dumbledore nie mógł ochronić, nie warte było ochrony. Byli najzupełniej bezpieczni.

Wszystko jedno, mógł zrobić użytek z oferty Harry'ego w sprawie Hedwigi. Dumbledore nakłaniał go do regularnych kontaktów. Już nie wydawało się to wścibskie, ale raczej brzmiało jak porada.

- Chyba będzie ładny dzień - powiedział i wreszcie udało mu się oderwać oczy Harry'ego od artykułu. - Nie masz ochoty na przechadzkę?

Czy uśmiech Harry'ego nie wyglądał na odrobinę wymuszony? Chyba nie.

- Jasne - zgodził się Harry i wreszcie odłożył gazetę. - Pójdę tylko włożyć buty.

Syriusz obserwował go, marszcząc czoło i czując się zagubionym. Coś w Harrym pozostawiało go zupełnie zdezorientowanym. Im więcej czasu spędzali razem, tym bardziej Syriusz uświadamiał sobie, jak bardzo Harry nie jest Jamesem - nie jest nawet jak Lily. Był cichszy i raczej sprawiał wrażenie, że coś ukrywa. James był otwartą książką dla Syriusza i dla każdego, kto zechciał spojrzeć, ale Harry'ego nie można było odczytać. Syriusz i czuł się z tym nieswojo, i miał lekkie wyrzuty sumienia. Kochał chłopaka i myślał, że to nie ma znaczenia, że nie jest on kopią Jamesa, ale miało, choćby trochę.

I nie znosił sekretów. Zawsze chciał je odkryć.

Harry wmaszerował do kuchni, zapinając kurtkę z powodu chłodu poranka, który zelżeje za kilka godzin.

- Jestem gotów.

Na jego twarzy nie było już dziwnego wyrazu zamyślenia. Teraz uśmiechał się i na ten widok Syriusz znów poczuł tę szczęśliwość, która była niczym ból. Odpędził ponure, zagadkowe myśli. Zapowiadał się piękny dzień. Orzeźwiające powietrze.

- Chodźmy więc - powiedział.

* * *

Harry uznał, że Nowa Sowa drwi sobie z niego.

Tak ją nazwali. Znali kilka fantazyjnych imion łacińskich, a Harry chciał nawet popatrzeć do swojego podręcznika od historii magii, jak to miało miejsce w przypadku Hedwigi, ale coś w tym ptaku zniechęciło ich obu. Był mały i szary, i niechlujny, i z jakiejś przyczyny lubił załatwiać się na jednym konkretnym oknie. Nieważne jak mocno Harry i Syriusz się starali, nie potrafili przekonać się, że to Koriolan.

Więc od "nowej sowy" przeszli po prostu do "Nowej Sowy", co było chyba zadowalające. Syriusz próbował jeszcze "Novusa", ale Nowa Sowa nie miała z tym nic wspólnego. I teraz drwiła sobie z Harry'ego.

Cóż, Harry musiał przyznać sprawiedliwie, że tak naprawdę nic nie robił. Po prostu tam... był. Za dnia siedział sennie na drążku, a o zmroku wylatywał z Hedwigą łapać myszy. Hedwiga zdawała się tolerować jego towarzystwo dość dobrze, choć bardzo zdecydowanie ucięła jego wstępne zaloty. Czasami rzucała Harry'emu spojrzenie, które brał za sowi wyraz męczeńskiego cierpienia, ale mógł tylko bezradnie wzruszyć ramionami. Nie prosił Syriusza o inną sowę, prawda?

I wcale nie używał Nowej Sowy częściej niż Hedwigi.

To było sedno całej sprawy. Nowej Sowy nikt nie mógł rozpoznać. Była doskonałym środkiem, by wysłać wiadomość czy list Severusowi. Okazja praktycznie wpadła w ręce Harry'ego niczym podarek. Albo po prostu rozbiła się o kuchenne okno. Ale Severus powiedział Harry'emu, że nie mogą się komunikować przynajmniej przez miesiąc, a wciąż pozostawało - Harry znów popatrzył w kalendarz, na wypadek, gdyby jakiś dzień prześliznął się niezauważony - półtora tygodnia.

Próbował powiedzieć sobie, że Severus nie miałby nic przeciwko, że nie liczył, że Harry znajdzie nagle bezpieczny sposób na wysłanie listu. Ale wiedział, że to nieprawda. Severus miałby przeciwko, ponieważ - jak Dumbledore - wydawał się wierzyć, że Harry potrzebuje czasu, by "pomyśleć".

Do diabła z nimi oboma. Harry syknął z irytacją i znów popatrzył na Nową Sowę, która wydała cichy odgłos we śnie. Półtora tygodnia.

Była trzecia po południu. Kolejny wilgotny, deszczowy dzień. Syriusz drzemał w swoim pokoju, co mu się rzadko zdarzało, a Harry wrócił do nauki. Jaka by ona nie była. Zaczynało mu być niedobrze od podręczników. Po raz pierwszy w życiu pragnął ujrzeć list od McGonagall z wykazem książek, jakich będą używać w nowym roku szkolnym. Jeśli Delacour zostanie - a nikt nie mówił, by miała odejść - istniała duża szansa, że znów wybierze im sporo interesujących pozycji, a przynajmniej miał taką nadzieję. Naprawdę podobały mu się te o starożytnych rodzajach magii.

Ale na razie był gruntownie znudzony. W książkach nie było nic, czego nie potrafiłby wyrecytować do tej pory - skoro czytał za dnia i prawie całe noce. On i Syriusz znaleźli różne sposoby na spędzanie czasu - długie spacery były przyjemne, a Syriusz miał nieoczekiwaną kolekcję gier, jak szachy i karty, i znał sporo zagadek i łamigłówek. I każdego poranka rozwiązywali krzyżówkę w Proroku Codziennym. Kiedy robiło się ciemno, podczas miłych wieczorów, Syriusz wyciągał swojego starego Zmiatacza Szóstkę, a Harry swoją Błyskawicę, i przez chwilę latali - Harry pod peleryną-niewidką, a Syriusz używając jakiegoś zaklęcia, które uniemożliwiało zobaczenie go.

"Podejrzewam, że mugole nie zareagowaliby dobrze", powiedział Harry z uśmiechem.

"Kogo obchodzą mugole?", spytał Syriusz, samemu drwiąco się uśmiechając. "To ministerstwo mnie martwi." Choć gdy teraz Harry o tym myślał, ministerstwo zostawiło ich zupełnie samych, woląc polecić ich opiekę Dumbledore'owi, z którym Syriusz rozmawiał przynajmniej raz na tydzień. Harry'emu nie wolno było słuchać tych rozmów. Podejrzewał, że tyczyły się super-tajnych spraw o Pettigrew i wszystkim, czego Syriusz dowiedział się podczas swoich misji jako Łapa.

Cóż, przez większość czasu było co robić. Kiedy nie potrafili zabawić się tym, co udało im się wymyślić, można było posprzątać albo ugotować, lub popracować w małym ogrodzie zielnym, jaki założyli. Harry nie palił się do tego - ogrodnictwo i zielarstwo za bardzo przypominały mu o Neville'u - ale był to jakiś sposób na zajęcie czasu. Lepszy niż rozmyślanie o Severusie czy - gorzej - o Proroku Codziennym, który donosił o ucieczce z Azkabanu bez żadnych nowych informacji. "Aurorzy wciąż tropią..."

Lestrange'owie. Parszywe świnie. Gdyby nie oni, Neville miałby dwoje normalnych rodziców i nie byłby teraz w Świętym Mungu, czekając na "diagnostykę". Gdyby nie oni, Harry nie musiałby zrobić wszystkiego, co zrobił. Miał nadzieję, że aurorzy złapią ich szybko i tym razem nie będą się kłopotać zamykaniem w Azkabanie. Azkaban był najwyraźniej zbyt dla nich dobry...

Coś w jego sercu zacisnęło się dziko na tę myśl. Lepiej ją odsunąć. Nie mógł nic zrobić.

Tak, wyszeptało jego serce i to też odsunął.

Z sąsiedniego pokoju dobiegły odgłosy poruszenia. Zaskrzypiał materac, coś uderzyło o deski podłogowe. Zapiszczały zawiasy otwieranych drzwi, po czym dobiegło ludzkie ziewnięcie. Harry zastanawiał się czasem, czy Syriusz ucina sobie drzemki w psiej postaci, ale jak na razie jeszcze go na tym nie złapał.

- Har? - zawołał Syriusz, druga sylaba imienia Harry'ego utonęła w kolejnym ziewnięciu. - ...ry? Harry. Nie śpisz?

- Nie - powiedział Harry, odkładając książkę na bok z pewną ulgą. - A ty?

- Tak myślę - odparł Syriusz i pojawił się w drzwiach, drapiąc po karku i wyglądając na wymiętego. - Co robisz?

- Czytam - odrzekł Harry, wskazując na książkę. - Chcesz...

- Zawsze czytasz - stwierdził Syriusz lekko zdezorientowany. - Zdziwiłbym się, gdybyś nie znał ich na pamięć. Zmieniłeś się... W czwartej klasie czytałeś chyba tylko Quidditcha Przez Wieki.

Harry próbował się nie jeżyć, zwłaszcza że nie wiedział, dlaczego czuł potrzebę jeżenia się.

- No, cóż - rzucił. - Rzeczy się zmieniły. - Doskonale wiedział, że Syriusz pomyśli, że mowa o powrocie Voldemorta. - Chcesz...

- Nie rozumiem, dlaczego tak się uparłeś przy tych eliksirach - oznajmił Syriusz, marszcząc czoło i patrząc na książkę. - Snape nigdy nie będzie dla ciebie sprawiedliwy. Zaliczyłeś w tym roku, ale ledwo ledwo, nie?

- Ee... tak - powiedział Harry, usiłując brzmieć swobodnie. - Ale, znaczy się, ja... myślę, że to interesujące. - O, to było sprytne. Syriusz z pewnością przejrzy takie kłamstwo w mgnieniu oka.

Syriusz prychnął, pochylając się nad książką, otwartą na rozdziale o różnych zastosowaniach gnoju.

- Przynajmniej ktoś. Myślisz, że Snape będzie dla ciebie miły, jeśli będziesz jedynym człowiekiem w Hogwarcie poza nim, który lubi ten przedmiot. Nawet jeśli chce uczyć obrony przed czarną magią. Albo raczej uczyć czarnej magii.

- Ee... tak - powiedział znów Harry, pragnąc, by Syriusz sobie poszedł albo przynajmniej zmienił temat.

Co, na szczęście, Syriusz zrobił.

- Umieram z głodu - stwierdził, a jego żołądek zaburczał zgodnie. Skrzywił się. - Masz ochotę na wcześniejszą herbatę?

- W porządku, dziękuję - odparł Harry, ale z chęcią wstał z krzesła, odkładając na bok książkę do eliksirów. - Pomogę ci coś przygotować.

Syriusz zmarszczył czoło.

- Ledwo co zjadłeś na lunch - przypomniał Harry'emu. - Jesteś chory?

- Nie - odrzekł zaskoczony Harry.

Syriusz, który ewidentnie oczekiwał czegoś bardziej wypracowanego, otworzył usta, zamknął je i zmarszczył czoło.

- W porządku - powiedział. - Myślę, że jesteś wystarczająco dorosły, by wiedzieć, kiedy jeść. Możesz natomiast pomóc swemu zniedołężniałemu ojcu chrzestnemu spalić kawałek chleba.

- Mój zniedołężniały ojciec chrzestny doskonale potrafi poradzić sobie z tym sam - zaśmiał się Harry, idąc za Syriuszem do kuchni. - I wiesz co jeszcze? Jest świetny w przyrządzaniu dymiących kiełbasek. Nie: dymnych - dymiących.

Syriusz rzucił w niego ścierką. Według Harry'ego nadawała się do prania. Dlaczego coś się brudzi, jeśli używasz tego tylko do zmywania? Naczynia nie były brudne, gdy się je wycierało, prawda? Zdawało mu się, że usłyszał głos Hermiony z tyłu głowy, mówiący: "Doprawdy."

Spędzili kilka chwil w ciszy, Harry siedział przy stole, podczas gdy Syriusz - zgodnie z własnymi słowami - zmarnował trzy absolutnie dobre kromki chleba. I wtedy - ni stąd, ni zowąd - jego ojciec chrzestny rzekł:

- Skoro mowa o Snapie, przypomina mi się... wiesz, jak nazywaliśmy go w szkole?

Harry zamrugał:

- Ee... śliski, tłusty, oślizgły...

- Smarkerus - powiedział Syriusz z ewidentną dozą satysfakcji. - Stary dobry Smark. Takie miał przezwisko. Przylgnęło do niego niczym klej, aż skończyliśmy szkołę, biedny drań. Ha. Wciąż wetuje sobie te kopniaki, znęcając się... Powinienem kiedyś zawołać tak na niego w obecności uczniów, żeby wiedzieli, że nie jest taki, jakiego z siebie robi.

Harry uświadomił sobie, że siedzi przy stole bardzo nieruchomo, a jego ręce są zimne.

- Smarkerus? - powtórzył z wahaniem. - Jak... zasmarkany? Ale... dlaczego...

Syriusz wzruszył ramionami, wrzucając drugi kawałek tostu do śmietnika.

- Z powodu tego, jak płakał - oznajmił. - Niby jak?

Severus, płaczący? Harry nie potrafił sobie tego wyobrazić, a co dopiero uwierzyć w to.

- Snape płakał?

- No - powiedział Syriusz, a kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, rozpalając węgle gniewu w żołądku Harry'ego. - No, to znaczy kiedy był mały. Był małym twardym draniem, to mu przyznam. Nie było go łatwo przestraszyć. Ale był jednym z tych dzieciaków, które, no wiesz, jeśli wystarczająco się zdenerwują, zaczynają płakać. Po prostu nie mogą się powstrzymać. Nienawidził tego. - Syriusz rozbił jajko o brzeg patelni. - Stał tam, próbując nam oddać, a łzy ciekły mu po twarzy. Wiedzieliśmy, że nic na to nie poradzi, ale och, miał z nami piekło.

- Założę się - stwierdził Harry, lekko zduszonym głosem. Syriusz chyba nie zauważył. To, o czym mówił, wydawało się nieprawdopodobne. Harry widział Severusa wściekłego - widział go bardzo wściekłego. Ale ani razu nie sprawiał wrażenia, że jest na granicy łez. Na granicy ciskania śliną w szaleństwie owszem, ale nie łez.

- Opanował to, zanim zaczął trzecią klasę - kontynuował Syriusz, wciąż odwrócony do Harry'ego plecami. Harry był zadowolony; dało mu to czas na upewnienie, że jego twarz jest spokojna i obojętna. - Już nie płakał, za to przeklinał jak szewc. Któregoś razu powiedział coś tak plugawego, że pierwszoroczna Krukonka zemdlała, i stracił dla Slytherinu czterdzieści punktów. - Syriusz uśmiechnął się z nostalgią. - Potem zrobił z tym porządek. Ale nigdy nie daliśmy mu zapomnieć o płakaniu, przez wszystkie siedem lat.

- Powiedziałeś... mówiłeś, pamiętasz, że należał do jakiegoś gangu - powiedział Harry. - Czy oni... czy kiedykolwiek biliście się z nimi?

Syriusz potrząsnął głową, mieszając jajka na patelni, jakby słyszał prawdziwe pytanie, które Harry zadał.

- Ślizgoni nie są tacy, Harry - oznajmił poważnym głosem. - Nie troszczą się o siebie, jak my to robimy. Czaili się w lochach, gadali świństwa o Dumbledorze i wychwalali Voldemorta, jestem tego pewien. Siedzieli razem na posiłkach i do Hogsmeade wychodzili w grupach. Ale dopóki nie widzieli dla siebie korzyści, nigdy nie stawali w obronie innych.

- Co... nikt? - Harry nie mógł nie myśleć o Malfoyu, który przynajmniej zawsze miał przy sobie Crabbe'a i Goyle'a. Zastanowił się, co Crabbe i Goyle będą robić teraz, gdy ich lider odszedł.

- Cóż, niektórzy owszem - przyznał Syriusz. - Czasami. Ale nawet jak na Ślizgona Snape był samotnikiem. Ciągle się przekradał. Zazwyczaj nas śledził, przykro to mówić. Nie miał prawdziwych przyjaciół za wyjątkiem... hmm, będę ci musiał o tym powiedzieć kiedyś, kiedy nie będę się zabierał do jedzenia. Jeśli pakował się w kłopoty, zazwyczaj był sam.

Wzmianka Syriusza o ewentualnym przyjacielu Severusa napełniła Harry'ego ciekawością, ale uznał, że mądrzej będzie o to nie wypytywać. Nie będzie dobrze wyglądać na zbyt zainteresowanego. Powiedział więc tylko, powoli:

- Więc wy wszyscy dokuczaliście mu razem. A on nie miał nikogo.

Syriusz odwrócił się, sprawiając wrażenie zaskoczonego i nieco urażonego.

- Harry, to nie tak - powiedział. - Nie było cię tam, nie możesz wiedzieć... sam to na siebie ściągnął. Jak powiedziałem, mały twardy drań. Zawsze chciał czegoś dowieść. - Syriusz prychnął. - Wszystkie te pieniądze, a wciąż wydawał się pospolity jak gnój w porównaniu z Lucjuszem Malfoyem czy Narcyzą, czy Bellatrix. Kiedy nie sprawiał kłopotów, siedział z nosem w książce, nie miał żadnego pojęcia o tym, jak rozmawiać z ludźmi czy choćby jak być normalnym. Nic dziwnego, że został śmierciożercą, naprawdę... Voldemort zaoferował mu możliwość, by w końcu być kimś. Tego naprawdę chciał, wiesz. Dlatego daje przed uczniami takie przedstawienie. Gra tyrana. Doprawdy żałosne.

- Chciał... być kimś - powtórzył Harry spokojnym głosem, zaciskając dłonie pod stołem, by Syriusz nie zobaczył, że drżą z gniewu.

- No... cholera! - Jajka zaczęły dymić na patelni i Syriusz odwrócił się do nich. - Harry, wiem, że Hermiona byłaby wściekła, ale uważam, że skrzat domowy mógłby zdziałać tu cuda, nie uważasz? To by rozwiązało sprawę... tak, jestem pewien, że Snape chciał być kimś. Ale nigdy nie będzie. Był nikim od chwili, gdy postawił nogę w Ekspresie, pewnie i wcześniej, i pozostanie nikim, kiedy złożą go do pustego grobu i nikt się nie przejmie. Sam się takim uczynił. Nie możesz nas za to winić, prawda?

Harry głośno nie powiedział nic. Ale łagodny, silny, cicho dźwięczący głos we wnętrzu jego serca odpowiedział: Jest kimś. Jest mój. Zawsze będzie mój i kimkolwiek był wcześniej lub chciał być, nigdy nie będzie należał do nikogo innego... nigdy... nigdy...

To była dziwna myśl, ale Harry uznał, że jest prawdziwa i nie miało znaczenia, co powiedziałby na nią Syriusz.

Syriusz usiadł przy stole z jedną na pół przypaloną grzanką i kilkoma skrawkami jajecznicy, które wyglądały na jadalne.

- Następnym razem twoja kolej - westchnął, jego uśmiech był lekko drwiący, ale oczy utkwione w twarzy Harry'ego. Harry ostrożnie utrzymał obojętną minę: nie byłoby dobrze, gdyby Syriusz zobaczył kłębiące się w nim emocje. - Cóż! - dodał Syriusz radosnym głosem. - Jeśli jesteś ciekawy, co się kiedyś działo - czemu tracić czas na Snape'a? Ostatniej nocy przypomniałem sobie, co James powiedział mi o swojej pierwszej randce z twoją mamą i że muszę ci o tym kiedyś opowiedzieć... - Jego uśmiech był niemal nieśmiały.

Odmowa byłaby podejrzana, nawet jeśli Harry nie chciał jakoś szczególnie wiedzieć o umizgach swoich rodziców. Właśnie w tamtej chwili myśli o ojcu i przyjaciołach ojca nie były bardzo radosne, a poza tym skuszono go kilkoma okruchami informacji o jego kochanku i nie doczekał nic satysfakcjonującego. Jego rodzice nie żyli od lat. Całe swoje życie spędził z Dursleyami, którzy mówili mu, by nie zadawał pytań, i na swój sposób przywykł do tego. Severus i Syriusz, choć było to dziwne, stanowili dla niego najbliższą rodzinę, jaką kiedykolwiek znał. No, oni i może Weasleyowie.

Ale coś sobie uświadomił w ciągu tych kilku chwil: Syriusz był źródłem informacji na temat Severusa, informacji, których Severus prawdopodobnie nigdy nie poda mu sam. Nie będą to obiektywne informacje i z pewnością nie będą przyjemne, ale przynajmniej osiągalne. Jeśli co jakiś czas zapyta o rodziców, o wiele mniej podejrzanie będzie wyglądać, jeśli zapyta również o Snape'a. Nic nie szkodziło spróbować.

- Świetnie - powiedział, usiłując brzmieć serdecznie. - Kiedy zaczęli z sobą chodzić?

Syriusz się rozpromienił.

* * *

Myślisz, że kiedykolwiek przestaniesz czuć gniew? Myślisz, że wściekłość kiedykolwiek przestanie ściskać twoje gardło? Myślisz, że kiedykolwiek przyjdzie czas, że nie będziesz już nasz? Nie zdajesz sobie sprawy, że samo życie jest serią małych poprawek, wciąż bezradnie działających przeciw niesprawiedliwości?

Czy nie modlisz się do nas każdego dnia, wypluwając przez zęby krew?


* * *

24 lipca

Snape wyszedł z gabinetu Dumbledore'e, czując, jakby właśnie zszedł z krawędzi wulkanu i przeżył. Jak zawsze. Tego lata dyrektor zapraszał go na herbatę przyznajmniej raz w tygodniu i zawsze, zawsze, pytał o Harry'ego Pottera.

"Nie masz przypadkiem wieści od Harry'ego, Severusie?"

Nie. Ani słowa, ani szeptu, ani oddechu, ani linijki. Jeszcze jeden dzień, gdy upłynie miesięczna granica, jaką nałożył Snape - być może Harry tylko na to czeka. (Nie żeby Harry kiedykolwiek na cokolwiek czekał, jeśli nie widział ku temu powodu. Przestań myśleć, przestać myśleć.)

"Jestem w kontakcie z Syriuszem. Zdaje się, że Harry radzi sobie dobrze, choć dużo zachowuje dla siebie... ci figlarni chłopcy. Naprawdę zastanawiam się, co mu chodzi po głowie. Dropsa cytrynowego?"

Nienawidził dropsów cytrynowych, nie, nie, dziękuję, dyrektorze, i nienawidził Syriusza Blacka bardziej nawet niż dropsy cytrynowe.

"Syriusz mówi, że Harry dużo się uczy, choć je niewiele - dziwne w przypadku młodego mężczyzny. Szczerze mnie dziwi, że jeszcze nie masz wiadomości od niego. Daj mi znać, gdy się odezwie. Wiesz, że lubię być na bieżąco, Severusie."

Gdzie oni byli? Gdzie, do diabła, byli, w tej "Elsinore Cottage", o której Severusowi nie wolno było wiedzieć i o którą Dumbledore tak cholernie się martwił, że uznał, że musi trochę podręczyć i Snape'a? Szczerze mnie dziwi, że jeszcze nie masz wiadomości - czy ten stary człowiek oszalał? Czy nie tego chciał, gdy ich rozdzielił? Zniszczenia całej bliskości, jaką udało się im osiągnąć?

Wcześniej Snape'owi wydawało się, że rozumie motywy Dumbledore'a w rozdzieleniu go z Harrym. Teraz, schodząc po schodach po kolejnym spotkaniu przy herbacie, zdał sobie sprawę, że nie ma już tej pewności. W ogóle.

Wszedł to głównego hallu, gdzie powitał go widok Minerwy McGonagall w otoczeniu bagaży. Grzebała w starej, brzydkiej torebce, z twarzą wykrzywioną z frustracji.

Ach tak. Dziś wyjeżdżała do Francji na wakacje. Snape poczuł chłodną czujność. Od czasu majowej konfrontacji na temat Longbottoma w korytarzu on i Minerwa zamienili z sobą kilka cywilizowanych słów. Tamto nie był najprzyjemniejszy przykład.

"Ten głupi, bezwartościowy, nędzny chłopak zawsze stanowił niebezpieczeństwo dla siebie i dla wszystkich wokół..."

"Nigdy nie był bezwartościowy, chyba tylko w twoich oczach! Gdybyś był milszy, nie, gdybyś chociaż spróbował być PRZYWOITYM człowiekiem, Severusie Snape, mogłoby to pomóc, nigdy nie doszłoby do..."

"Oskarżasz mnie? Masz czelność mnie oskarżać? Za decyzje tego chłopaka? Od urodzenia był głupcem i usiłował zamordować kolegę, słyszysz to, głupia kobieto, usiłował **zamordować Harry'ego Pottera**... zejdź mi z drogi!"

"Nie. Zamknij... posłuchaj... Nie, nie możesz przeszkadzać Albusowi. Powiedział..."

"Dumbledore da temu chłopakowi klapsa i go puści, jak zawsze robi z wszystkimi twoimi drogimi Gryfonami! Czy ty się nigdy nie nauczysz? Nie próbuj mnie... ZEJDŹ MI Z DROGI, MINERWO!"


Ale ona oczywiście nie zeszła mu z drogi, a ich wrzaski ściągnęły na dół bardzo zagniewanego Dumbledore'a. Snape'owi zabroniono zobaczyć się z Longbottomem - co było zresztą niewątpliwie najlepszą rzeczą - i był raczej pewny, że Minerwa nie wybaczyła mu jeszcze słów, jakie powiedział. Tym bardziej że nigdy ich nie odwołał i wcale nie miał zamiaru.

Był rzecz jasna zbyt oczywisty. O wiele za bardzo stracił nad sobą kontrolę. To był kolejny raz, gdy Potter nadszarpnął jego zdrowie psychiczne. Na całe szczęście Minerwa przypisała chyba wybuch Snape'a do jego złych wspomnień o Blacku i tamtego chłopięcego wygłupu we Wrzeszczącej Chacie. Tak czy owak, nie wolno mu było się tak odkrywać.

W tym momencie Minerwa podniosła wzrok znad torebki i go dostrzegła. Jej twarz stężała i kobieta obdarzyła go krótkim skinieniem. Część Snape'a zwinęła się i zamruczała z satysfakcji - jak by nie było, ona na swój sposób przegrała, a on wygrał. Longbottom wciąż znajdował się w Świętym Mungu na obserwacji, niech zgnije, i nigdy nie wróci do Hogwartu - czy Snape nie miał racji, a ona się nie myliła? To było zwycięstwo. Pozwolił sobie na lekki uśmieszek, następnie energicznie skinął w odpowiedzi i skierował się do lochu. Miał zamówienie od Pomfrey, co wypełni mu kilka godzin kolejnego, nie kończącego się dnia.

Fleur Delacour wsunęła się do hallu przez inne drzwi. Głowa Snape'a poderwała się automatycznie na mignięcie ruchu, a jego oczy zwęziły, gdy dostrzegł, jak młoda kobieta przykuwa spojrzenie Minerwy. A. Myślał o zwycięstwie? Minerwa, kobieta siedemdziesięcioletnia, szykowała się do wyjazdu - będzie się szwendać po winnicach z kimś niewiele starszym od Harry'ego i nikt nie zmarszczy choćby czoła - a nawet gdyby, Minerwa nie robiła nic, za co można ją wezwać na dywanik. Do diabła z nią. Nie. Jeśli ktoś naprawdę wygrał, to nie on.

Być może złośliwość skłoniła go, by zawołał:

- Ach. Profesor Delacour.

Profesor, doprawdy. Smarkata francuska dzierlatka - bardziej nadająca się do nauki obrony niż on? Kolejna na długiej liście obelg, jaką Dumbledore wręczył mu całkiem niedawno. Gdy przemówił, Minerwa i Delacour (obie właśnie otworzyły usta, by się odezwać) obróciły się, by na niego spojrzeć: Delacour z ciekawością, Minerwa z otwartą niechęcią.

- Jak miło ze strony Minerwy, że pomogła ci z całym tym bagażem - powiedział troskliwie. - Wracasz do Francji na lato? Proszę, pozwól i mi pomóc.

Minerwa nachmurzyła się. Porcelanowe policzki Delacour zaróżowiły się delikatnie. Snape nie wiedział, jak Minerwa jest w stanie jej dotknąć, o ile rzeczywiście to robi - dzięki Merlinowi, Harry nie był taką lodowatą doskonałością.

- Ach, Severusie - odparła lekko wzburzona - wszistkie nie są moji! Nawet tak ni miśl! Ale, merci beaucoup, ocziwiście. Minerwa mi, mi towarziszi... będziemi prowadzić badania nad polączeniem transmutacji i obroni na prziszli semestr. Nie sliszaleś?

- Musiało mi umknąć - rzucił Snape z pół-uśmieszkiem skierowanym ku Minerwie. To było naprawdę zabawne: sposób, w jaki najeżyła się niczym wściekły kot, choć była człowiekiem. - Cudownie. Na pewno poradzisz sobie ze słońcem, Minerwo.

- Zdumiona jestem, że pamiętasz, czym jest słońce, Severusie - warknęła w odpowiedzi, zamykając paskudną torebkę i ściskając ją mocno. Delacour patrzyła między nimi obojgiem, lekki grymas niepokoju przebiegł przez jej piękną twarz. - Postaraj się nie wpaść w kłopoty tego lata, dobrze? Nie powinno być trudno, skoro nie masz żadnych uczniów do zdeprawowania.

Oczy Delacour rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy mówiła:

- A... Minerwo... chodźmi już. - Snape w przypływie furii zdał sobie sprawę, że Minerwa bez wątpienia zwierzyła się jej szczegółowo z Okropnego Zachowania Okropnego Severusa Snape'a, z narracją, do jakiej zdolny był tylko zadufany w sobie Gryfon.

- Racja - powiedział jedwabiście, maskując swą wściekłość. - Ale ty będziesz miała przy sobie ucznia, prawda, Minerwo? Jestem pewien, że kobieta z twoim doświadczeniem będzie miała czego nauczyć pannę... proszę o wybaczenie, profesor Delacour. - Minerwa wytrzeszczyła oczy, a rumieniec Delacour pojaśniał. W innym miejscu i czasie, Snape zdał sobie sprawę, Minerwa uderzyłaby go w twarz rękawicą i zażądała satysfakcji, gdy spłoniona dziewica stałaby obok, speszona i zawstydzona. Ale teraz musiało mu wystarczyć obłudne oburzenie. Po co tracić czas na sprzeczkach z nim, gdy czeka słoneczny, francuski chateau? Tak, tak, idźcie, idźcie i bawcie się tym, co wam wolno mieć...

Jak gdyby czytała jego myśli, Minerwa powiedziała, zaciskając usta:

- Nigdy nie przestajemy się uczyć, Profesorze Snape. Zdaje się nawet, że niektórzy z nas nie nauczyli się jeszcze wielu lekcji, które powinni już znać na pamięć. Profe... Fleur, czy wszystko gotowe?

Snape starał się nie być zafascynowany rumieńcem, jaki pojawił się na twarzy Delacour na użycie jej imienia. Starał się nie przypominać sobie, jak podekscytowany był Harry i jak kiepsko ukrywał swą radość.

- Powóz czeka na zewnątrz - wymruczała Delacour, a jej słodki ton był tak odmienny od załamującego się głosu dorastającego chłopca. To pomogło, i na swój sposób nie. - Możemi jechać za twoim pozwoleniem, Minerwo.

- Udzielam go teraz - powiedziała McGonagall, zajęta już swoimi sprawami i nie patrząc na Snape'a. Podniosła torby, a Delacour swoje. - Możemy iść?

Delacour uśmiechnęła się skromnie, powiedziała: - Możemy - i razem wyszły przez wielkie frontowe drzwi, nie zaszczyciwszy Snape'a nawet jednym spojrzeniem.

Snape wbił paznokcie w dłonie. Nagle stwierdził, że ma wielką nadzieję, że będzie padać całe lato.

Wrócił do lochu i przez całe popołudnie - z różnym skutkiem - usiłował pozbyć się myśli o Minerwie, Delacour, Harrym, Blacku, wszystkich. Próbował również nie myśleć, co robił w tym czasie rok temu: wymieniał ostrożne, sztywne listy z chłopcem, którego od razu dziko zapragnął i którego prawie nie znał. Czując się winnym za zbrodnię, której jeszcze nie popełnił - nawet nie zdecydował się, że ją popełni. Przede wszystkim pragnąc, by nigdy do tego nie doszło i by nie był osobą, którą był.

Ponieważ pamiętał, jak do tego doszło. Pamiętał, jak się to wszystko zaczęło.

Snape spędził wieczór nad kociołkiem, co przynajmniej wywołało pewne poczucie znużenia, jeśli nie spokoju. Hipnotyczne mieszanie zaczarowaną pałką wściekle zielonej cieczy uspokajało, męczyło i wymagało pewnej siły. Jego ramiona do wieczora będą obolałe, jeszcze bardziej gdy obudzi się następnego poranka, jeśli zapomni się porozciągać. Ale przynajmniej miał zajęcie, nie musiał bezczynnie gnić w lochu przez całe lato, nawet jeśli nie mógł już szpiegować, nawet jeśli nie mógł...

Byłoby lepiej, gdyby eliksir nie był tak jaskrawo zielony. Głupie i sentymentalne, że przypominało mu to oczy Harry'ego, ale nie potrafił nic poradzić.

To nie powinno się było nigdy zdarzyć. Jak wiele razy tak myślał, jak wiele razy wypędzał tę myśl jako próżną? Zaczęło się z pierwszym pocałunkiem na balkonie, przeszło z wielką siłą przez łóżko Dumbledore'a, osiągnęło poziom gorączki, gdy obserwował śpiącego Harry'ego podczas ich pierwszej wspólnej nocy. Nie powinno się było zdarzyć - ale się zdarzyło. Nie powinno było go zmienić - ale zmieniło. Nie powinien był pozwolić, by trwało - a jednak pozwolił. Dziwna mieszanina kipiących samooskarżeń i nieustępliwego dążenia do celu była niewątpliwie kolejnym dziedzictwem po ojcu.

Gdy nadeszła pora kolacji, Snape miał ochotę zrezygnować, ale byłby to trzeci posiłek z rzędu, w którym nie wziął udziału, i Dumbledore prawdopodobnie zszedłby na dół, by zrobić zamieszanie. To było ostatnią rzeczą, jakiej Snape potrzebował, szczególnie po dzisiejszej herbacie. O wiele lepiej było spotkać się z dyrektorem w Wielkiej Sali, gdzie rozmowa - o ile by do niej doszło - uprzejmie ograniczyłaby się do posiłku, a nie dopuścić do paskudnych, całonocnych zwierzeń. Boże, co za idea. I w sumie nie było złym pomysłem spożyć prawdziwy posiłek zamiast kanapek czy gulaszu, jaki przynosiły mu skulone skrzaty domowe. Przylecą sowy ze skąpą wieczorną pocztą: kilka egzemplarzy Proroka Wieczornego dla tych, którzy mogli sobie pozwolić na prenumeratę, jakieś specjalne przesyłki czy zawiadomienia. Może... może będzie wiadomość...

Odłożył magiczną pałkę i przykrył kociołek, pozwalając mu gotować się bezpiecznie. Można go tak zostawić aż do trzeciej nad ranem, gdy będzie musiał dodać esencję z plugawnika. Zdjął cuchnącą wierzchnią szatę i zamienił ją na czystą, po czym udał się na górę. Czuł pieczeń na długo, zanim dotarł do Wielkiej Sali, i wbrew oczekiwaniom napłynęła mu do ust ślinka.

W Hogwarcie zostało niewielu przedstawicieli personelu. Był oczywiście Dumbledore. Minerwa zazwyczaj spędzała tu lato i jej nieobecność była dziś najbardziej zauważalna. Filch zajmował swoje miejsce przy końcu stołu i tradycjnie mruczał do tej żałosnej torby pcheł, którą miał za kota. Snape nie znosił kotów - były zdecydowanie zbyt zadowolone z siebie, a poza tym Minerwa zmieniała się w jednego. Sprout wróci w połowie sierpnia z odwiedzin u rodziny w Ameryce, a Flitwick przez całe lato pojawiał się, jak mu pasowało. Snape uznał, że najbezpieczniej jest usiąść koło Vector, która nigdy nie lubiła z nikim rozmawiać, a tym bardziej z nim. Dodatkową korzyścią było, że od Dumbledore'a dzieliły go całe cztery miejsca, i posiłek upłynął we względnej ciszy aż do czasu, gdy przybyła wieczorna poczta.

Snape dostrzegł zmierzającą w jego stronę małą, szarą sowę, która niosła w dziobie mały list. Nie poznawał jej - niewątpliwie leciała do Vector. Jaka szkoda, że nie zamówiła Proroka Wieczornego. Już od jakiegoś czasu nie mieli informacji na temat ucieczki Lestrange'ów, gdyż cokolwiek wiedział Dumbledore, nie raczył się podzielić. Jak zawsze. Nie żeby Snape wierzył mocno w wolność prasy...

Ku zdumieniu Snape'a szara, chuda sowa wylądowała dokładnie przed nim i podała mu list. Następnie załatwiła się na stół. Vector wydała niski okrzyk obrzydzenia i popatrzyła na Snape'a, jakby to była jego wina.

Snape wyrwał list z dzioba sowy i przegnał ją precz wściekłym machnięciem dłoni - jeśli wydawało jej się, że dostanie nagrodę za ten konkretny występ, powinna pomyśleć raz jeszcze. Potem spojrzał na kopertę, na której napisano Profesor S. Snape, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Szkocja. Nie było adresu zwrotnego. Pismo było niezgrabne i kanciaste, jakby ktoś mocno się napracował, by ukryć jego charakter - z przeciętnym skutkiem.

Snape wiedział od razu, kto przysłał mu list, i wcisnął go w szatę, czując na sobie wzrok Dumbledore'a. Upewniwszy się, że drwiący uśmiech ma na miejscu, z nadzieją, że potrafi ukryć gwałtowne bicie serca, wstał od stołu.

- To mi odebrało apetyt - powiedział, ktokolwiek zechciał go słuchać. - Deser sobie podaruję. Miłego wieczoru.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyśliznął przez tylne drzwi, trzymając plecy prosto, wiedząc, że Dumbledore nie nabierze się ani przez moment, i nie przejmując się tym ani trochę. Niewiele brakło od pytania, czuł to, ale skłamałby, gdyby musiał. Potrafię to zrobić. Potrafię.

Nie pozwolił sobie sięgnąć po list, zanim nie znalazł się w zaciszu swoich komnat. Przez ten czas zaczął już sobie wmawiać, że mógł się pomylić - że to nie musiał być wcale list od Harry'ego, ale od jakiegoś dawnego znajomego. Mógł być niebezpieczną pułapką zastawioną przez śmierciożerców. Mógł być nawet jakąś reklamą. Ale nawet gdy powtarzał sobie to wszystko, jego nóż rozcinał kopertę, a ręce drżały, rozwijając złożony wewnątrz pergamin.

Nie było żadnego nagłówka. Pierwsza linijka brzmiała: Pewien jestem, że gdzieś w świecie upłynął cały miesiąc...

Coś wstrząsnęło jego ciałem i Snape odkrył, że usiadł był w swoim krześle o wysokim oparciu przy kominku. Zatrząsł się i chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że to śmiech - nie głośny, nawet nie szczególnie radosny, ale śmiech. To było niewątpliwie pismo Harry'ego.

List pełen był tych samych banałów, jakimi Harry męczył go przez całe ubiegłe lato i do których wrócił z pełną szczęśliwością. Harry ma się dobrze. Dużo czyta. W Yorkshire jest ładnie, ale trochę nudno. Szkoda, że Snape nie może wysłać mu nowego podręcznika do eliksirów jak w poprzednie wakacje, bo Harry miałby się czym zająć. Syriusz mówi, że może się niedługo wybiorą do Hogsmeade. Co on na to? Byłaby jakaś szansa na spotkanie? Nic się nie stało, jeśli Snape uważa, że nie jest to bezpieczne, albo jeśli nie będzie mógł się wyrwać, czy coś. Harry tylko uważa, że mógłby to zasugerować. Napisze, kiedy będzie znał datę. Snape oczywiście nie może mu odpisać, gdyż Syriusz mógłby zobaczyć. O ile Snape nie chce podpisać się jako George Weasley, oczywiście, choć pewnie Snape nie zechce tego zrobić.

Snape nie chciał.

Harry skończył, nie podpisując się, jak gdyby myślał, że w jakiś sposób ochroni to jego tożsamość. Snape podniósł się z krzesła z drobnym, gorzkim uśmiechem i poszedł do sypialni. Odsunął nocną szafkę i dotknął koniuszkami palców kamiennej ściany, mrucząc bezgłośnie, aż jeden z kamieni zamigotał i zniknął. Snape wsunął list Harry'ego w szczelinę, dołączając go do wszystkich innych listów, zamruczał znów i kamień na nowo się pojawił. Umieścił stolik w poprzedniej pozycji.

Głupie. Wiedział, że to było głupie, działanie sentymentalnego głupca. Ale całkiem szybko mógł nadejść czas, gdy listy będą wszystkim, co mu pozostało. Wtedy od niego będzie zależeć, czy ma zachować czy zniszczyć te wspomnienia.

Wspomnienia...

Snape opadł na łóżko. Wspomnienia, tak, wiele z nich. Wiele z nich dotyczących Harry'ego i od których cały dzień usiłował uciec. List zrujnował jakąkolwiek możliwość. Zielony eliksir, zielone oczy, chciałbym, byś mógł do mnie napisać, chcę zobaczyć się z tobą w Hogsmeade.

Chcę zobaczyć się z tobą w Hogsmeade... chcę zobaczyć ciebie.

Wspomnienia. Pierwsze. Te zielone oczy, rzucające mu wściekłe spojrzenia zza brudnych szkieł, tego wieczora w jego gabinecie, który wydawał się tak dawno temu, policzki Harry'ego czerwone z furii, sprowokowany tak pięknie, jak Snape mógł tylko marzyć.

Snape drwił z jego ojca i chłopak był tak wściekły. Tak. Tak, w taki sposób należało się obchodzić z tym małym śmieciem, naciskać tak mocno i patrzeć, jak szarpie się z samym sobą, by powstrzymać język - tak samo jak jego ojciec, nigdy wystarczająco odważny w obecności nauczyciela, cokolwiek mówiło się o tych pieprzonych Gryfonach...

"ZAMKNIJ SIĘ!"

...Co?

Tego nie było w planie. Zupełnie nagle Potter nie siedział i nie wściekał się na krześle, podczas gdy Snape górował nad nim. Stał, niemal pluł Snape'owi w twarz, szczupłe ciało drżało z wściekłości, i wyglądał, jak James Potter nie wyglądał nigdy - całkowicie żywy i patrzył na Snape'a, jak gdyby słowa Snape'a były teraz centrum świata Harry'ego Pottera. Harry Potter, wibrujący niczym struna harfy, którą Snape - i tylko Snape - potrafił trącać.

Coś gorącego wezbrało w żołądku Snape'a i zapragnął więcej. Nie wiedział dlaczego. Nie wiedział, czym było to gorące uczucie. Wiedział tylko, że - po raz pierwszy - Harry Potter się przejmował, ożył tuż przed nim, niemal błagał o dalszą zachętę. I, znów nie wiedząc czemu, Snape mu ją dał. "Coś ty do mnie powiedział, Potter?"

Powiedz to jeszcze raz.

"Powiedziałem, żeby pan przestał mówić o moim ojcu! Znam prawdę, rozumie pan? On uratował panu życie! Dumbledore mi powiedział! Nie byłoby pana tutaj, gdyby nie mój ojciec!"

Gorące uczucie znikło, zmieniając się w coś wstrętnego i zimnego, i wsysającego jak ruchomy piasek. Tak, Potter był dla niego żywy - i dla wspomnienia o ojcu, wspomnienia o długu, który Snape już spłacił, co wciąż napawało go goryczą. Co mógł przynieść następny wybuch? Snape nie miał już nastroju, by się dowiedzieć. Ostrożnie dobrał następne słowa, sprowadził swój głos do szyderstwa i pogardy, zredukował Pottera do ponurej furii, do której był przyzwyczajony, odebrał niewytłumaczalny powab słusznego gniewu.

Ale wspomnienie pozostało w nim do końca roku szkolnego. Na zajęciach, w korytarzu, podczas posiłków, patrzył na Pottera i przypominał sobie ten mały wybuch, ten moment niezwykłej, niepodzielnej uwagi wzmożonej potęgą. Czasami Potter odwzajemniał spojrzenie. Wzniecało to coś pod skórą Snape'a, ale nie miał pojęcia, czym mogło być, i z pewnością nie miał pojęcia, czym się miało stać.

Wtedy pojawił się Syriusz Black i Snape uświadomił sobie, że nie może tego stracić, tego... czegoś, co dał mu Potter, czymkolwiek było. Poza tym nic go nie obchodziło, może jedynie, że upiecze dwie... nie, trzy pieczenie przy jednym ogniu podczas swej zaimprowizowanej misji ratunkowej. Zabije Blacka, obciąży Lupina, a Potter będzie żył, by któregoś dnia na niego krzyczeć. Z pewnością przydadzą mu się też Weasley i Granger.

Niech spróbuje. Niech krzyczy, gdy Snape uratuje mu życie. Niech wygląda niczym niewdzięczny głupiec, którym był, przed Dumbledore'em, przed wszystkimi.

Widzisz, mały śmieciu? Czy tylko twój ojciec może być bohaterem? Albo ty?

I potem.

Wszystko, co nastąpiło później, było jak jakiś okropny żart. Pomimo wszystkich dowodów Potter uwierzył we Wrzeszczącej Chacie Blackowi - pieprzonemu Syriuszowi Blackowi - a nie Snape'owi. Odrzucił wielki gest. A Snape odkrył, że Potter krzyczący na niego przy innych ludziach, nazywający go głupcem, powoduje o wiele mniej przyjemne doznania niż wtedy, gdy byli sami. To nie tak miało być. Potter oczekiwał, że zrezygnuje ze swojej szansy, bo tak mu się podobało? Wszystko to, cały wysiłek, na marne?

Czuł krew Blacka w swoich nozdrzach. Słyszał krzyk dementorów, gdy sycili się Lupinem. Słyszał pochwały całego świata. Wiedział, wiedział, że jest tuż tuż posiadania wszystkiego, czego kiedykolwiek pragnął, także niektórych rzeczy, o których nie wiedział, że pragnie...

"JESTEŚ ŻAŁOSNY!"

Zgadza się. Ale naprawdę żałosna część miała dopiero nadejść - ostateczna obelga w skrzydle szpitalnym po niemożliwej ucieczce Blacka. Teraz to on wrzeszczał, na Pottera, Potter patrzył na niego, blady, ale spokojny i opanowany, i absolutnie pewien, że Dumbledore znów ocali jego nędzną skórę. I oczywiście Dumbledore to zrobił. A Snape został opuszczony, osamotniony i jak strach na wróble, patrząc na chłopca w łóżku i zapominając na chwilę o wszystkich w pomieszczeniu. Wszystko na nic. Wszystko poczynania, poza którymi nic się nie liczyło, w rezultacie nic nie dały. Pragnął skręcić Potterowi kark. Pragnął czuć gniew Pottera. Pragnął przeklętej wdzięczności Pottera. Pragnął...

Widmo tego, czego pragnął, wezbrało w jego krwi, niepewnie uświadomione po raz pierwszy.

Pragnął...

Dumbledore coś powiedział. To nie miało znaczenia. Snape odwrócił się i opuścił skrzydło szpitalne, a wszystko przed nim lekko się kołysało. Nie robił nic tak melodramatycznego jak wymiotowanie w toalecie, choć przyszło mu to do głowy.

Kilka tygodni później Dumbledore zaprosił go na herbatę.

Snape nigdy nie miał nic wspólnego, a przynajmniej tak wierzył, z molestowaniem dzieci. Tym przynajmniej mógł się pocieszyć: że spośród wielu oszczerczych oskarżeń tylko jedno jedyne pociągało go i to w najlżejszym stopniu (choć było to o jedno za dużo). Nieszczęściem było, że pociąg ten zaczął się nierozpoznany i że pozwolono mu gotować się, aż było za późno - aż jedyną nadzieją było, że się wygotuje.

Niestety dla Harry'ego Pottera, nieodpowiedzialnego wentylatora dla płomieni. Snape mógłby się śmiać przez całe życie. Czasem tak robił, w samotności.

Ale nie teraz. Teraz jego ręka odnajdywała drogę wewnątrz jego spodni, na pół niechętnie, by złapać członek, który zaczął drżeć w momencie, gdy czytał list i czuł zapach Harry'ego dobywający się z pergaminu. Znał ten zapach i podejrzewał, że to on sprowokował jego reakcję. Nie myślał o niegodziwych początkach swej żądzy - przynajmniej wtedy jego pociąg do Harry'ego był zdecydowanie nieseksualny. To przyszło później, wzniecone przez piętnastolatka (co wcale nie było lepsze), który nie zechciał tego zostawić.

Szesnastolatkowi nie był w stanie się oprzeć.

Snape zacisnął zęby, dotykając się powoli, tak powoli, jak dotykał, gdy chciał torturować Harry'ego, doprowadzić go do błagania. Harry, napięty i wygięty pod nim, lub obok, lub nad, z piersią, szyją i twarzą zaczerwienioną, zamkniętymi oczami i wargami rozciągniętymi w grymasie, i te dzikie włosy sterczące z jego głowy we wszystkich kierunkach. Sięgający po spełnienie. Skupiony. Skupiony na Snapie.

A potem, najlepsza część, najlepsza część wszystkiego: gdy Harry dochodził, upadał, zwijał się w ciepłą materię chłopca obok Snape'a, zadowolony i senny, i uległy, zarumieniony i zaspokojony. Szczęśliwy mruczał nonsensy, całował ramię Snape'a, żuchwę, płatek ucha, a Snape ucztował nad tym nasyconym, dyszącym ciałem...

Snape doszedł.

Teraz tylko prześcieradła mogły go przyjąć, a Snape nie uciekał się do tej metody, odkąd Harry wyjechał, ale co trzeba zrobić, to się robi. Różnica między Ślizgonami i Gryfonami.

Musiał wstać o trzeciej, by zajrzeć do eliksiru. Teraz mógł się przespać.

Snape rozebrał się, oczyścił i założył koszulę nocną. Potem wpełzł pod przykrycie i powoli zapadł w myśli o sfałszowaniu podpisu Weasleya.

* * *

25 lipca

Syriusz nie był pewien, jak jego chrześniak skłonił go do podjęcia na nowo tematu Lestrange'ów i Voldemorta, ale jakoś to zrobił. Syriusz nieśmiało podejrzewał, że ma to coś wspólnego z jego własną, całkowitą niemożnością odmówienia Harry'emu tego, czego chciał. A zdawało się, że najbardziej chciał informacji.

- Więc byli od ciebie kilka lat starsi, tak? - spytał Harry. - Dokuczali ci kiedykolwiek?

- Bardziej się interesowali ludźmi w swoim wieku - powiedział Syriusz. - Ale nie mylisz się... Narcyza i Bella zawsze miały kilka uwag dla jedynego Blacka, który kiedykolwiek znalazł się w Gryffindorze. - Wzruszył ramionami. - Powiem ci, że zbytnio się nie przejmowałem. Miałem swoich przyjaciół i przez większość czasu dawali mi spokój.

- Ale wy nie dawaliście spokoju ludziom w waszym wieku - rzucił Harry przebiegle. - Mówiłeś wcześniej, że Bellatrix była w tym gangu Ślizgonów...

- Dlaczego tak cię to interesuje? - Syriusz uznał, że to odpowiednie pytanie. Dlaczego Harry chciał rozmawiać o Ślizgonach? Nie wydawał się nawet w połowie tak zainteresowany własnymi rodzicami jak największymi szumowinami na ziemi. - Raczej nie spotkasz się z nimi, dzięki Bogu.

- Ale... to jest wciąż ważne, nie? - powiedział Harry. - Znaczy się... to wciąż ma znaczenie, nie uważasz? To, co robili Lestrange'owie przez wszystkie te lata, wiesz, sprawiło, że Neville chciał mnie zabić w tym roku. A... a niektóre rzeczy nigdy nie mijają, po prostu - zakończył cicho. Syriusz popatrzył na niego, mrużąc oczy. Harry robił to, co zaczynało przerażać Syriusza: jego twarz była spokojna i obojętna, ale coś żyło za oczami i Syriusz wiedział, że miał na myśli co innego, niż mówił. Zdecydowanie nie jak James.

- Cóż - rzekł niezręcznie - podejrzewam... podejrzewam, że to prawda. - To prawdopodobnie była prawda. Żałosne, że jego szesnastoletni chrześniak wie o tym więcej niż on sam. Kolejna rzecz, za którą można winić Azkaban, czy zasługiwał na to czy nie. - Ale wciąż nie wiem, jak rozmowa o tym powie ci o śmierciożercach więcej, niż już wiesz. To podła grupa, Harry. Ufasz mi w tej kwestii?

- Wiem to - stwierdził Harry z niecierpliwością. - Posłuchaj... nieważne, masz rację, to nie ma znaczenia. - Wstał.

- Harry... - zaczął Syriusz, samemu zaczynając się czuć niecierpliwie. Harry nie miewał napadów młodzieńczych dąsów, ale nie oznaczało to, że od czasu do czasu nie potrafi rzucić prawdziwie spektakularnym.

- Nie, naprawdę, to nie ma znaczenia - upierał się Harry z mniejszą niecierpliwością, już spokojniejszy. - Zaparzę herbaty. Napijesz się?

- Ciemno tu - westchnął Syriusz. - Zapalę kilka świec. - Wieczorami chata sprawiała naprawdę paskudne wrażenie. Znajdowały się w niej magiczne lampy - latarki byłyby niezłym dowcipem - ale dawały tak mało światła, że po zmroku miejsce wyglądało ponuro. Nawet nie obce czy straszne, czy nawiedzone, po prostu zniszczone i smutne.

Harry wyszczerzył się do niego i nagle ta tajemnicza twarz znikła, zastąpiona słoneczną figlarnością.

- Czemu nie zapalisz...

- Harry - powiedział ostrzegawczo Syriusz, ale jego wargi wygięły się w uśmiechu.

- No, są ładne i pachną cynamonem, nie uważasz? - Harry zamrugał niewinnie. Syriusz westchnął i poszedł po cynamonowe świece. Jakaś czarownica przysłała je do ministerstwa na jego nazwisko, ministerstwo wysłało je do Dumbledore'a, a Dumbledore - po uważnej inspekcji - przysłał je tutaj. Najwidoczniej teraz, gdy Syriusz był niewinnym człowiekiem, panie zaczęły się nim interesować. "Nie będę zalewał cię wszystkimi podarkami miłosnymi, mój chłopcze", powiedział Dumbledore z migocącymi oczami w płomieniach kominka, "ale niektóre mogą się przydać. Mmm. Naprawdę lubię cynamon, a ty?"

Były też pewnie spore ilości czekolady, ale Syriusz odmówił, wzdragając się. Po tym jak w ciągu ostatnich kilku lat spędził tyle czasu w psiej formie, było mu niedobrze w samej tylko obecności czekolady. Naprawdę szkoda, bo to by mu pomogło na koszmary.

Zapalił świecę i pozostawił lampę bez przykrycia, co przynajmniej przydało pokojowi przytulności, gdy zagwizdał czajniczek do herbaty. Kilka sekund później w pokoju pachniało cynamonem i bergamotką, a Harry rozstawiał filiżanki. - Ja będę matką - powiedział z uśmiechem, a Syriusz prychnął. Ale było tak spokojnie, herbata i... świece, jeśli nie sympatycznie. I przynajmniej Harry zainteresował się herbatnikami w puszce, nawet jeśli były suche i pokruszone. Wciąż nie jadł tyle, ile według Syriusza chłopiec w jego wieku - w jakimkolwiek wieku - powinien jeść, a kiedy już jadł normalny posiłek, Syriusz miał wrażenie, że robi to z obowiązku. Ale nie tracił na wadze ani nie wyglądał na chorego.

Wspomniał już o tym Dumbledore'owi, ale Dumbledore nie miał na to żadnej odpowiedzi. To było nieco przerażające - Dumbledore zawsze miał odpowiedź. Z drugiej strony Dumbledore prawdopodobnie miał lepsze powody do zmartwień niż ilość tostów, jakie Harry Potter je na śniadanie. Syriusz wziął łyk herbaty. Dobra, silna mieszanka, jakby potrzebował jeszcze czegoś, by nie spać.

- Zastanawiam się - wymruczał Harry - zastanawiam się, czy było tak samo...

- Czy co było tak samo?

- ...kiedy Voldemort był w Slytherinie.

Pomimo wszystkiego to imię wciąż miało moc promieniować dreszczem strachu wzdłuż nerwów Syriusza. Przesądy, wiedział to, które zresztą nie powstrzymywały go od wymawiania, niemniej jednak.

- Co masz na myśli?

- Czy miał gang - powiedział Harry, popijając z własnego kubka i patrząc w przestrzeń. - Wiesz... czy ludzie za nim szli, już w szkole. Czy nienawidził Gryfonów, jak Ślizgoni nienawidzą teraz.

- Jestem tego pewien. - Syriusz starał się, by jego głos brzmiał lekko. Czy jego chrześniak zawsze był taki makabryczny? - Ta rywalizacja trwa od czasów Godryka i Salazara. Oczywiście, Dumbledore obserwował go, nawet wtedy... a Dumbledore jest Gryfonem.

- Jest?

Syriusz mrugnął.

- Co?

- Spytałem, czy jest - powtórzył Harry. - Dumbledore. Hermiona powiedziała mi raz, że słyszała, że Dumbledore był w Gryffindorze, ale nikt nigdy nie był pewien. Nie musiał być, prawda? Znaczy się... - ściszył głos, jakby na myśl, że Dumbledore może ich słyszeć. - ...znaczy się, ma tak wiele sekretów, zawsze wie, jak pokierować ludźmi... może nawet był w Sly...

- Po co mówisz takie rzeczy? - powiedział ostro Syriusz. - Albus Dumbledore jest wspaniałym człowiekiem, który zrobił bardzo wiele dla nas obu. Zasługuje na twój szacunek, Harry. - Młodzieńczy bunt to jedno, rzucanie oszczerstwami to drugie. Syriusz nie lubił odgrywać rodzica, ale w tej chwili nie widział innej możliwości.

- Powiedziałem jedynie, że mógł być w Slytherinie - rzucił Harry równie ostro. - To nie musi być obelga.

- Nigdy nie miałeś do powiedzenia niczego dobrego o Ślizgonach, jak długo cię znam - przypomniał mu Syriusz. - W każdym razie to nieważne. Kwestia Przydziału jest sprawą publiczną i dotyczy to także Dumbledore'a. Był Gryfonem. Co innego miałoby sens, Harry?

- Ja... - z jakiejś przyczyny Harry sprawiał wrażenie, jakby zeszło z niego powietrze. - Nie wiem. Tak tylko powiedziałem. Nieważne. Więc. - Odetchnął ciężko. - Więc... Voldemort... zastanawiam się po prostu. To wszystko. Wiesz... dlaczego on taki jest. To znaczy, czy człowiek rodzi się zły? Czy jak?

Zupełnie nagle Syriusz pomyślał, że rozumie, i odprężył się, nawet uśmiechnął. Harry znów myślał o tym, jak podobni są on i Tom Riddle. Osieroceni, w pewnej władzy okropnych mugoli, i tak dalej. Ale czy Harry nie pojął jeszcze, że nie może być już bardziej różny od Voldemorta, nawet jeśli się postara?

- W jego przypadku, Harry - powiedział poważnie - myślę, że to możliwe. Że jest po prostu złym ziarnem. W każdym razie nie wydaje się to niemożliwe, prawda? Znaczy się, dlaczego nie miałby być?

- Nie wiem - stwierdził Harry powoli. - Jest taki dziwny.

Na to Syriusz wybuchnął śmiechem. To było dobre. Słyszał, jak ludzie nazywają Voldemorta najróżniejszymi słowami, ale "dziwny" nie było najczęściej używanym. A pasowało, prawda? Śmiech jednak przerodził się w gorycz po chwili zastanowienia.

- Dziwny czy nie, wszystko co robi, zdaje się działać - powiedział. - Ciężko się go pozbyć, nie? Ile razy Dumbledore próbował... ty próbowałeś? A ten głupi drań nie chce umrzeć. - Wziął następny łyk, smakując słodycz dwóch kostek cukru. Miał nadzieje, że nigdy nie przywyknie do tego typu luksusów, do osłodzonej herbaty.

- Ale to jest... to jest jego największą słabością - oznajmił nagle Harry, a brzmiał, jakby bardzo mocno myślał i nie był pewien, dokąd dokładnie jego myśl zdąża. - Voldemort. On boi się umrzeć. To głupie.

Syriusz zamrugał i popatrzył w filiżankę. Również nie był pewien, dokąd zmierza myśl Harry'ego (co wcale nie było niezwykłe), ale z jakiejś przyczyny coś w głosie jego chrześniaka sprawiło, że poczuł się nieswojo.

- Niektórzy powiedzieliby, że to właśnie uczyniło go potężnym - stwierdził ostrożnie. - Jego pragnienie, by zrobić wszystko, by oszukać śmierć. Z tego powodu nauczył się rzeczy, których ludzie nigdy nie zamierzali poznać.

- Ale tak jest - powiedział Harry. - Nie nauczył się niczego.

Syriusz podniósł wzrok, zaskoczony. Harry wyglądał za okno, wyraz jego twarzy był daleki i obojętny. Brwi zmarszczył pod oprawkami okularów.

- Jak to? - spytał Syriusz.

- Ja... nie wiem o tym za dużo - oznajmił Harry, wciąż z tym samym dziwnym, pustym spojrzeniem. To było nieco straszne. - Ale... ale wydaje mi się, że uczymy się, bo jesteśmy w stanie się zmienić. A zmieniamy się, ponieważ dorastamy. Starzejemy się. Umieramy. Śmierć jest największą zmianą. - Odwrócił się wtedy do Syriusza, a Syriusz niemal wyskoczył z siebie na widok tego, co patrzyło na niego zza oczu jego syna chrzestnego.

Było stare. Starsze niż Syriusz. Starsze niż Dumbledore. Starsze niż wszystko, co Syriusz kiedykolwiek widział, i potężniejsze.

- Śmierć nie zawsze jest zła - powiedział cicho Harry. - Ktoś, kto nie umrze, tak naprawdę się nie nauczy. Ponieważ się nie zmieni. Voldemort nie rozumie tego. A o to chodzi, Syriuszu... to jest cały sens magii: śmierć, i zmiana, i nie bać się poświęcenia, gdy jest potrzebne... poświęcenia siebie, gdy trzeba, nie innych... zrównoważyć wszystko krwią, ponieważ musisz zachować równowagę i nie bać się jej.

- Voldemort nie wie więc nic o magii - dodał Harry i coś w jego głosie zadźwięczało i wprawiło w drżenie całą chatę. - Zupełnie nic.

Syriusz parzył na niego z otwartymi ustami, bezradny i zastygły. Harry nigdy nie wydawał się bardziej różny od Jamesa niż w tym momencie.

- Jak - wychrypiał, chcąc zapytać: Jak do diabła wiesz coś takiego i co się z tobą dzieje?, ale jego usta nie chciały współpracować.

Wyraz twarzy Harry'ego zmienił się nieco. Stał się mniej pusty, a to dziwne, pozbawione wieku coś w jego oczach znikło, zastąpione czymś nieco bardziej znękanym, nieco bardziej zgonionym, czymś bardzo przerażonym.

- Syriuszu - wyszeptał, brzmiąc teraz bardziej jak chłopiec - czasami... czasami mam te sny...

Świece płonące na stole i parapecie zgasły i pokój pogrążył się w ciemności. Syriusz drgnął i zamrugał. Podmuch wiatru? Okno było otwarte...

- Syriuszu? - dobiegł głos Harry'ego ponad stołem, a brzmiało w nim zdziwienie. - Co to było?

- Nie wiem - powiedział Syriusz, wyciągając różdżkę. - Lumos. - Od razu lepiej. Harry siedział po drugiej stronie stołu i patrzył z ciekawością na zgasłą świecę.

Rozmawiali o czymś?

Harry chyba zastanawiał się nad tym samym.

- Czuję, że chciałem ci o czymś powiedzieć - powiedział zdezorientowany.

- Ja też - przyznał Syriusz, drapiąc się po głowie, i zapalił świecę na nowo. - Pamiętasz, o co chodziło?

- Nie - odparł Harry, potrząsając głową i marszcząc czoło. - Nie mam pojęcia.

- Cóż - stwierdził Syriusz, gdy płomień świecy rozbłysnął dzięki jego różdżce. - Pewnie nic ważnego.

* * *

Obudziłyśmy się.

To było

...dobre.


* * *

26 lipca

Syriusz prawdopodobnie zaczął podejrzewać.

Harry westchnął, podrzucając na łóżku znicz w górę i w dół. Chciałby być bardziej wyrafinowany. Severus prawdopodobnie by się z nim zgodził. Ale co Harry miał poradzić na to, że interesował go jego własny kochanek? I żeby być sprawiedliwym przed samym sobą, nie chodziło tylko o Severusa, już nie. Naprawdę chciał wiedzieć o Bellatrix Lestrange i innych śmierciożercach. Naprawdę zastanawiał się, jak czuł się Tom Riddle, w Slytherinie, ponad pięćdziesiąt lat temu. To wszystko było dla niego ważne. Nie było jego winą, że Syriusz nie postrzegał spraw w ten sam sposób, albo sądził, że zadaje dziwne pytania, albo coś. I słuchał, gdy Syriusz chciał rozmawiać o jego rodzicach.

Może po prostu zaczynał być niecierpliwy przez to wszystko. Nudziło mu się tak, że odchodził od zmysłów. Nie mógł czarować, mógł jedynie latać na swojej miotle pod pewnymi warunkami i w pewnych okolicznościach, nie miał książki, której nie przeczytałby dziesięć razy, nie było telewizora, a teraz Syriusz nie odpowie na żadne pytanie, nie przyglądając mu się uważnie. Co mu zostało? Leżeć na łóżku i rzucać zniczem. Syriusz był na przechadzce. Zawsze pytał Harry'ego, czy ma ochotę mu towarzyszyć, ale dziś Harry miał wrażenie, że Syriusz naprawdę ma ochotę pobyć sam, więc odmówił. Syriusz chyba był wdzięczny. Ale nie było go już prawie dwie godziny. Nie powinien niedługo wrócić?

Nagle zaniepokojony Harry zmarszczył czoło. Wiedział, że są tu bezpieczni. Nawet spacerowanie było bezpieczne, Dumbledore tak powiedział. A jeśli coś się stanie, w zagajniku było specjalne miejsce, do którego mieli biec. Syriusz pokazał mu, gdzie się znajduje, stworzył je sam Dumbledore. Mieli go użyć w przypadku kłopotów, ponieważ Fiuu należało do ministerstwa, któremu nie zawsze można było ufać. Wszystko jedno... Jak mocno Harry tak naprawdę ufał Dumbledore'owi?

Jego ręka różdżkowa zadrżała. Gdyby wydostał różdżkę z kufra, zaklęcie lokalizujące byłoby proste jak raz-dwa-trzy. Oczywiście, usunięto by go z Hogwartu, to było minusem. A wtedy by nigdy... prawdopodobnie przesadza. Był...

Harry pewnie złapał znicza, położył się i zamknął oczy. Nie potrzebował do tego różdżki i był najzupełniej pewien, że to się nawet nie liczy jako czarowanie, skoro nikt nie potrafiłby tego odkryć.

Syriusz.

Magia Syriusza nie była jak czyjakolwiek inna. Harry znów zaczął podejrzewać, że magia każdego człowieka jest wyjątkowa. To miało sens. Dlaczego nie miałaby być wyjątkowa? Będzie to musiał jednak sprawdzić. Zrobi to, kiedy następnym razem będzie w Norze. Właśnie to. Znajdź cichy moment, zamknij oczy, sięgnij i poszukaj...

Syriusz wracał do domu. Magia wirowała wokół niego jak zmęczony pies, zmęczony, głodny pies: solidna, wierna, z nieregularnymi rozbłyskami energii, ale przeważnie przytłumiona. Harry zastanowił się, czy magia odpowiada ciału. Czy to znaczyło, że Syriusz jest zmęczony i głodny?

Harry nie potrafił tak naprawdę się wczuć. Ostatnio nigdy nie był zmęczony. Ani głodny. Nie wiedział, jak to się działo, ale się działo. Patrzył na jedzenie i po prostu nie miał na nie ochoty. Częściowo przyczyną było, że Syriusz gotował, a Syriusz był w tym straszny, ale częściowo Harry po prostu nie chciał jeść. Nawet myśli o wspaniałych hogwarckich ucztach nie przyprawiały go o burczenie żołądka. To - leżeć tutaj, czuć magiczne prądy z otoczenia, krążące wokół niego i w nim, czuć się częścią wszystkiego - to wydawało się o wiele bardziej rzeczywiste i ważniejsze niż jedzenie.

Był też zadowolony, że nie śpi dużo. Tylko kilka godzin w nocy, o ile w ogóle. Nie było już nocy, które by w większości przesypiał. I był zadowolony, bo kiedykolwiek spał, śnił. Nie pamiętał tych snów po przebudzeniu, a jedynie wrażenie, jakie pozostawiały. Czasami budził się spocony i napięty, i zimny, ze szczękającymi zębami. Czasami budził się zły i sfrustrowany, jakby szukał czegoś we śnie i nie był w stanie tego znaleźć. To nie było szczególnie odprężające. On...

Od okna dobiegło skrzeknięcie. Harry podniósł wzrok i jego serce stanęło. Nowa Sowa usiadła na parapecie i upuściła mały pergamin na wyciągniętą rękę Harry'ego. Severus. To musiało być od Severusa - Harry nie posłał Nowej Sowy do nikogo innego. Wysłał list zaledwie dwa dni temu i nie oczekiwał odpowiedzi tak wcześnie.

- Dobry chłopiec - powiedział do Nowej Sowy i szybko zaopatrzył ją w podwójną porcję sowiego przysmaku. Nowa Sowa zahuczała ze szczęścia i zabrała zdobycz. Może nie była taka zła.

Wtedy Harry rozwinął pergamin drżącymi palcami i zmienił zdanie. Co do diabła? Musiał przełknąć rozczarowanie. To nie był tak naprawdę list, raczej najkrótsza notka. Głosiła:

Cieszę się, że wszystko w porządku. U mnie również. Nie pakuj się w kłopoty. W przyszłości też użyj tej sowy.

Hogsmeade jest możliwe. Daj mi znać.


Harry westchnął i przyłożył papier do palącej się na szafce nocnej świecy. Po chwili notka już stała w płomieniach. Może Nowa Sowa nie zasłużyła na tę dodatkową porcję. Chyba nie bardzo się napracowała, przynosząc to tutaj. Ale z drugiej strony, część Harry'ego nawet nie oczekiwała, że Severus mu odpisze. Miał pokusę, by zatrzymać notkę, nawet tak niewielką, ale zawsze istniała znikoma możliwość, że Syriusz rozpozna pismo Snape'a. To był daleko idący wniosek, ale lepiej nie ryzykować.

Widzisz, pomyślał gorzko, potrafię podejmować słuszne decyzje, gdy muszę, Severusie.

Radził sobie tego lata lepiej, niż mógł przypuszczać. Pierwsze kilka dni w chacie były okropne, ale jakoś zdołał nie myśleć o Severusie przez cały czas. Ale w pewnych chwilach to było takie trudne. Jak teraz... był w stanie uchwycić słaby zapach Severusa na pergaminie, co sprawiło, że coś ścisnęło i zabolało go w gardle. Oddałby swoją Błyskawicę, by znów być w lochach Hogwartu. Ale przynajmniej Severus powiedział, że Hogsmeade jest "możliwe", więc Harry mógł już zacząć planować, a niewielka notka była lepsza niż żadna...

Właśnie wtedy otworzyły się frontowe drzwi i Harry usłyszał ciężkie tąpnięcie butów Syriusza, gdy zostały zdjęte i przerzucone przez próg. Czymś popchnięty - samotnością? pragnieniem? - pospieszył do kuchni, gotów zaoferować pomoc i przygotowany jedynie na pozytywną odpowiedź.

Syriusz wyglądał na zmęczonego i również na wdzięcznego, gdy Harry pomógł mu zdjąć płaszcz i nastawił czajnik.

- Miałeś miły spacer? - spytał Harry.

- Tak myślę - odchrząknął Syriusz i usiadł ciężko w krześle przy stole. - Chociaż mnie zmęczył. Nie wiem czemu. Nie spałem dobrze tej nocy... i mam skłonność dużo myśleć, gdy jestem na zewnątrz. - Obdarzył Harry'ego lekko drwiącym uśmiechem.

- Musisz to czasem robić - powiedział Harry, zanim zdołał się powstrzymać, i szybko sam się uśmiechnął, by wyciągnąć żądło. Czasami czuł, że Severus ma na niego większy wpływ, niż którykolwiek z nich mógłby przyznać. Na szczęście Syriusz nie wydawał się obrażony. - W każdym razie chciałem cię zapytać - rzucił szybko - kiedy mógłbym pojechać do Hogsmeade?

Drwiący uśmiech Syriusza przerodził się w coś łagodniejszego i bardziej szczerego.

- Dziwię się, że nie mówiłeś nic wcześniej - stwierdził. - Dziwię się też, że nie mam żadnych wiadomości od George'a. Nie powinniście pisywać do siebie w szale namiętności czy coś takiego? - Jego ton był lekki, ale Harry wyczuwał pod nim raczej powagę i przeszły go ciarki.

Utrzymał swój własny ton swobodny.

- Przecież wiesz, że to nie tak - powiedział. - To znaczy... Lubię George'a, chcę go zobaczyć. Ale... to nie tak.

- Co masz na myśli?

- Mam na myśli... - Harry nie był pewien, jak to ująć. Wtedy uderzyło go natchnienie. Usiadł przy stole z dwoma dymiącymi kubkami herbaty. Syriusz przyjął swój z wdzięcznością, przysuwając bliżej (na zewnątrz było dziś chłodno i wilgotno), i dodał dwie kostki cukru. - Cóż - zaczął ostrożnie Harry - mówiłeś mi, mówiłeś, że tata kochał się w mamie już w szkole. Kiedy był w moim wieku.

Syriusz rozpromienił się. Prawdopodobnie nie posiadał się z radości, że Harry podniósł ten temat.

- Och tak. Śmiertelnie zakochany w Lily już w pierwszej klasie, przysięgam. Przestał ciągnąć ją za warkocze i w zamian zaczął się z nią umawiać.

- Więc - ciągnął Harry, zdeterminowany zatkać Syriusza, zanim powie mu (znów), że Lily Evans na początku wcale nie lubiła Jamesa Pottera - znaczy się, tata spotkał mamę i wiedział, że ona jest, wiesz, osobą, z którą chce być. Nie był zbyt młody, by to wiedzieć?

Syriusz mrugnął.

- Cóż, każdy jest inny, Harry - powiedział. - Znaczy się... Chryste, w porządku, jeśli nie chcesz być z George'em Weasleyem przez resztę życia.

- Chyba nie chcę - stwierdził Harry. - Ale... znaczy się... czy to było niezwykłe, że tata wie, chce być z mamą, na zawsze? Mimo że był taki młody?

Syriusz wzruszył ramionami.

- Być może. Mnie by coś takiego na pewno nie odpowiadało. Miałem pełno dziewczyn. Ale, Harry, naprawdę, żeby się martwić takimi rzeczami... Masz rację, jesteś młody i masz dużo czasu. Gdzieś tam jest ktoś dla ciebie, tego jestem pewien. - Wypił herbatę i wstał, żeby nalać sobie jeszcze. Odwrócony do Harry'ego plecami, zaśmiał się krótko jak pies. - Dla każdego ktoś jest. Merlin wie, nawet Snape znalazł kogoś! Jeśli on mógł, jestem pewien, że ty nie będziesz miał problemów.

Harry zdał sobie sprawę, że całe jego ciało zesztywniało na krześle, a jego rdzeń kręgowy jest prosty jak stalowy pręt. Dopiero po chwili był w stanie przemówić.

- ...znalazł kogoś? - wychrypiał i odchrząknął. - Znaczy się, Snape? Co?

Syriusz obrócił się z łobuzerskim uśmiechem.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczył nago Dumbledore'a - powiedział. - Jakoś cię nie winię. To prawda, nigdy ci nie opowiadałem o starym Smarku i miłości jego życia, prawda?

Niemy, usiłując słuchać poprzez nagły szum w uszach, Harry potrząsnął głową.

- Cóż, nigdy bym się tego po nim nie spodziewał, to ci powiem - przyznał Syriusz i przesunął czajniczek w kierunku Harry'ego. - Chcesz jeszcze? - Harry znów potrząsnął głową. - W porządku. No więc - i Syriusz usiadł ze swoją herbatą - przynajmniej za gust nie mogę Snape'a winić. Poderwał naprawdę porządnego faceta i zakochał się w nim do szaleństwa. To musiało być, och, w szóstej klasie, trwało do połowy siódmej. Gość ożenił się po skończeniu szkoły, tak słyszałem. - Syriusz zachichotał nisko i paskudnie. - Tyle jeśli chodzi o wielki romans Snape'a. Aż dziwne, że tak długo z nim wytrzymał.

- Kto? - wydusił Harry.

Syriusz machnął dłonią.

- Nie słyszałeś o nim. Czarodziej czystej krwi o imieniu Tithonius Belvedere. Puchon, ze wszystkich rzeczy. Wyobrażasz sobie? Snape i Puchon? - Prychnął. - Ale Tithonius był porządnym gościem, jak powiedziałem. Nie mam pojęcia, co mógł zobaczyć w Snapie. Ale nie tylko dobrze wyglądał. Cichy, opanowany, lubił pracować. Niezawodny. Typowy Puchon w gruncie rzeczy. Jak sobie teraz o tym myślę, to jestem też zdumiony, że Snape był nim zainteresowany. - Wzruszył ramionami i wziął łyk herbaty. - Myślę, że zakochał się w pierwszym biedaku, który się nim zainteresował. Zakochany Snape. Co za widok. - Zachichotał. - Powinieneś był to zobaczyć. Nigdy więcej nie myślałbyś o nim tak samo.

- Naprawdę? - Głos Harry'ego wydawał się dochodzić z bardzo daleka. - A jak zakochany Snape... się zachowywał?

Syriusz wywrócił oczami.

- A jak myślisz? Kiedy nie łaził za nami, kręcił się koło Tithoniusa z miną zbitego psa. Podejrzewam, że gdybym był wyrozumiały, nie mógłbym go winić i za to - dodał. - Myślę, że każdy zachowuje się trochę idiotycznie, gdy zakochuje się pierwszy raz - nawet Snape. Ale to było coś więcej. - Syriusz przerwał na wystarczająco długą chwilę, by Harry miał ochotę krzyczeć. - Był tak cholernie zazdrosny. Nie mógł znieść, gdy biedny Tithonius rozmawiał choćby z kim innym. Jak gdyby był jego właścicielem. Przyjaciele Tithoniusa oczywiście go nienawidzili, jak wszyscy inni. Tithonius zerwał, gdy nie był już w stanie tego wytrzymać, a Snape następny miesiąc czy dwa łaził za nim po szkole. Żałosne, naprawdę. - Oczy Syriusza rozbłysły na chwilę. - Słyszałem, że pisał dla niego jakieś straszne wiersze - dodał. - Oddałbym swoje lewe jajo, gdybym mógł dostać choćby jeden z nich. Żylibyśmy tym tygodniami.

Harry rozdarty był pomiędzy pragnieniem więcej informacji oraz spytaniem, dlaczego Syriusz, który był najzupełniej porządny przez większość czasu, staje się taką gnidą, kiedykolwiek dochodzi do Snape'a. Nikt inny nie powodował go do takiego zachowania - wzmianka o Peterze Pettigrew sprawiała, że pochmurniał, zamykał się w sobie i wściekał, ale kiedy Syriusz mówił o Snapie, było, jakby znów miał piętnaście lat. Harry postanowił skupić się na najbardziej pilnej potrzebie.

- Ale... ten Tithonius... powiedziałeś, że się ożenił?

- Tak myślę - stwierdził Syriusz i wzruszył ramionami. - Przez ostatnie lata nie byłem na bieżąco.

- Jasne - rzucił Harry. - Oczywiście, masz rację.

- W porządku - powiedział Syriusz energicznie, choć Harry za nic nie przepraszał. - Ale zapomniałem... dlaczego znów o tym mówimy? Ach tak, Hogsmeade. Przepraszam, że się zagadałem! Kiedy chciałbyś jechać?

- Niedługo - Harry usłyszał swój głos. - Ale najpierw muszę napisać do George'a i dać mu znać, że przyjadę. Żeby mógł się zwolnić ze sklepu.

- Jasne - zgodził się Syriusz i machnął ręką. - Nie mamy przecież zajętych wszystkich terminów towarzyskich, nie? Po prostu daj mi znać. Dostarczę cię i będziecie mieli cały dzień dla siebie. Sam bym cię puścił - dodał tonem brzmiącym na przeprosiny - ale umówiliśmy się z Dumbledore'em.

- Wiem - powiedział Harry. - Dobra. Muszę teraz napisać do George'a.

Zobaczył, że Syriusz kiwa głową, i obrócił się, by wrócić do pokoju, a jego stopy poruszały się automatycznie. Zamknął drzwi, wyciągnął arkusz pergaminu i nagryzmolił wiadomość niemal tak krótką jak ta, którą Severus przysłał jemu. Następnie napisał nieco dłuższą i zaadresował ją do George'a Weasleya.

Otworzył okno i zagwizdał. Nowa Sowa wpadła z łopotem, być może z nadzieją na więcej smakołyków. Hedwiga dołączyła do niej z posępną miną.

Harry wręczył Nowej Sowie wiadomość do George'a.

- Wiem, że jesteś zmęczony - powiedział. - Ale zrób to, dobrze? - Nowa Sowa zahuczała, wzięła notkę (i przysmak) i odleciała.

- Ta jest dla ciebie, mała - oznajmił Harry Hedwidze i dał jej krótszą wiadomość, głaskając cudowną białą główkę. - Ale nie zanoś jej jemu. Zanieś ją do sowiarni i daj Acheronowi. Zrobisz to dla mnie, prawda? Zanim zabierzecie się do siebie, upewnij się, że dostarczył wiadomość swojemu panu. Nie pomyślą, że to dziwne. I niech nikt cię nie zobaczy, jeśli możesz. Zrobisz to dla mnie?

Hedwiga wtuliła głowę w Harry'ego i skubnęła jego ucho w ekstazie uczucia. Nie potrzebowała żadnych przysmaków. Sfrunęła z parapetu i skierowała na północ z największą prędkością. W tym tempie szybko prześcignie Nową Sowę.

Harry stał przy oknie i patrzył za nią, aż znikła mu z oczu. Pozostał przy oknie, nie wpatrując już w nic konkretnego.

* * *

Syriusz patrzył, jak Harry wychodzi z pokoju, by napisać do George'a. Harry miał na twarzy dziwny, odległy wyraz. Prawda, często tak miewał, a Syriusz nie przypominał sobie, czy zdarzało się to również podczas czwartej klasy Harry'ego - inna sprawa, że nie widywał Harry'ego tak często. Ale tym razem była pewna różnica niż zazwyczaj, gdy wyglądał na zamyślonego. Teraz stało za tym coś przerażająco pustego, niemal jakby doznał paskudnego wstrząsu i starał się to ukryć. Nic dobrego w każdym razie.

Do cholery z tym wszystkim. Czy Syriusz powiedział coś, co go zmartwiło? Nie był w tym dobry. Im dłużej mieszkali z sobą, tym bardziej Syriusz pojmował, że jest okropnym rodzicem i wcale nie wspaniałym przyjacielem. Pluł sobie w brodę. Najwyraźniej Harry usiłował porozmawiać z nim o czymś ważnym, nawet jeśli Syriusz wciąż nie był pewien, do czego zmierzał. Wydawał się martwić o coś, co miało związek z George'em, że tak naprawdę nie jest w nim zakochany, i bał się, że nie jest normalny, bo nie był jak tata, albo... coś. O to chodziło?

Syriusz miał ochotę schować głowę w dłonie, czując, że nadchodzi migrena. Nie był pewien, o co pytał Harry, nie wiedział nawet, że to dla niego ważne, aż do teraz. Był po prostu wdzięczny, że Harry porównuje się jednak z Jamesem, że używa swego ojca jako standardu, według którego mierzy sam siebie, ponieważ właśnie to zawsze robił Syriusz, nawet jeśli nie zamierzał, a więc wszystko było w porządku, jakoś...

Ale co zrobił Syriusz? Zaczął bełkotać o Snapie, na miłość boską, a Harry patrzył na niego, jakby miał dwie głowy. Nic dziwnego. Niech to szlag.

Minął już miesiąc i tydzień - zostało tylko kilka dni do siedemnastych urodzin Harry'ego i to była kolejna rzecz: Syriusz chciał zdobyć dla chłopaka coś odpowiedniego - a wciąż nie znał swego chrześniaka tak dobrze, jak według siebie powinien. Czego Harry chciał od życia, w czym Syriusz mógł mu pomóc? Nie wiedział nawet, czy chłopiec nie jest chory, bo nie spał i nie jadł, i czy to było normalne, bo Syriusz nie potrafił...

Usłyszał, jak zamykają się drzwi do pokoju Harry'ego i uderzył pięścią o stół kuchenny. Potem podniósł się, nie myśląc za dużo o tym, co zamierzał zrobić, i pospieszył do własnej sypialni. Machnął różdżką, by ustawić zaklęcie dźwiękochronne, po czym wrzucił iskrzący proszek do ognia.

- Albus Dumbledore! - zawołał.

Tylko chwila upłynęła, gdy twarz Dumbledore'a pojawiła się w ogniu.

- Syriusz, mój chłopcze - powiedział Dumbledore, uśmiechając się. - Co słychać? Nie spodziewałem się twojego wezwania przed jutrzejszym wieczorem.

Cotygodniowe raporty. Syriusz ich nie znosił. Ale tkwił w nich po uszy i najwyższy czas, by to przyznać. Najwyraźniej Syriusz nie znał Harry'ego za grosz, ale Dumbledore owszem. Mógł pomóc.

- Chodzi o Harry'ego.

Uśmiech Dumbledore'a zniknął.

- Coś z nim źle?

- Nie wiem! - warknął Syriusz. - I o to chodzi. Rozmawiałem z nim dzisiaj i po prostu zdałem sobie sprawę, że w ogóle go nie znam i... i... - Jego głos zamarł, gdy nagle poczuł się jak idiota. Proszę, oto wzywał największego czarodzieja na świecie, nie mając żadnego poważnego kłopotu, żadnego konkretnego problemu do rozwiązania, tylko dlatego, że poczuł się złym ojcem chrzestnym. Jak żałosnym człowiek może się stać? - Przepraszam, Dumbledore - wymamrotał. - Jesteś zajęty czymś ważnym?

- Zaledwie korespondencją - powiedział Dumbledore. - Czy coś się stało Harry'emu? - jego głos był natarczywy i Syriusz poczuł się jeszcze gorzej. Pomyślał, że chyba bardziej podobało mu się w ubiegłym roku, gdy biegał jako pies, bo wtedy przynajmniej miał cel, zadanie, jakiś sposób, by być przydatnym. Wiedział, jak być cholernym psem. Jak być człowiekiem - musiał się jeszcze nauczyć.

- Nic, o czym bym wiedział - przyznał, usiłując nie kulić ramion jak winny uczeń. - Po prostu... Przepraszam, że ci przeszkadzam. To było głupie z mojej strony. Po prostu z nim rozmawiałem i, nie wiem, powiedziałem coś, co go zmartwiło, tak przypuszczam, i... on wciąż nie je. I chyba nigdy nie śpi. Ale nie jest chory. Cały czas spędza w pokoju i nawet kiedy jestem z nim, to tak, jakby nie był tutaj - teraz, kiedy popłynął potok słów, nie dało się zatrzymać - jakby coś innego patrzyło na mnie zza jego oczu...

- Co masz na myśli?

- Nie wiem! O to właśnie chodzi. Nie wiem.

Dumbledore przez chwilę nic nie mówił, marszczył za to czoło. Prawdopodobnie był rozczarowany Syriuszem z powodu bezsensownego wezwania albo z powodu niezdolności Syriusza do komunikowania się z Harrym, albo jedno i drugie. Świetnie.

Ale gdy Dumbledore odezwał się, brzmiał na zamyślonego, nie rozczarowanego.

- Jakby coś innego patrzyło na ciebie zza jego oczu?

- Tak - powiedział Syriusz, czując się bardziej głupio, niż kiedykolwiek. - Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. Po prostu... Wiem, że nie jest Jamesem. Cały czas to sobie mówię. Ale jednak, James nigdy nie patrzył jak Harry, nie w ten sposób. Lily też nie, o ile sobie przypominam. Myślisz, że to ci mugole, wśród których dorastał? Jakby...

- Syriuszu - przerwał Dumbledore, sprawiając wrażenie bardzo poważnego - zatrzymaj się na chwilę i pomyśl bardzo dokładnie. Czy uważasz, że ten nowy nastrój Harry'ego jest w jakiś sposób powiązany z Lordem Voldemortem?

Syriusz zamarł, a jego szczęka opadła.

- Voldemort? - Myślał, że nie może czuć się bardziej głupio, a jednak teraz się czuł. Nawet o tym nie pomyślał. Kiedykolwiek myślał o toczącej się wojnie, jego myśli zazwyczaj zwracały się ku Azkabanowi i Lestrange'om albo Peterowi. Co za idiota, co za kompletny popieprzony... - Nie... Nigdy o tym nie pomyślałem, nie. To nie... Harry nigdy nie mówił...

- Nie? - Oczy Dumbledore'a patrzyły przeszywająco, nawet poprzez płomienie. - Wspominał ci o jakichś dziwnych snach albo wizjach?

Na słowo "sny" Syriusz poczuł - zdumiewające - że świat wokół niego na chwilę zwalnia. Harry wspominał o snach... prawda? Wydawało się... może raz... ale...

- Nie - usłyszał swój głos, jakby z bardzo daleka. I gdy powiedział to, opanował go spokój. Oczywiście, że nie. Harry nawet nie spał. Jak mógł mieć sny? - Nie, nie mówił.

- Nie narzekał, że boli go blizna?

- Nie. Nie, w ogóle.

- A sama blizna... nie wygląda na nabrzmiałą, zaczerwienioną?

- Nie - powiedział Syriusz, wciąż czując się dobrze i spokojnie. Nie mógł uwierzyć, że tak się martwił, że tak się obwiniał, jeszcze chwilę temu. - Wygląda najzupełniej normalnie.

- Mówiłeś, że większość czasu spędza w pokoju. Wiesz, co robi?

Syriusz poczuł, że uczucie spokoju ulatnia się, zastąpione skrępowaniem.

- Cóż, wiem, że dużo czyta. I, ee... jest nastolatkiem, oczywiście, więc sądzę...

Dumbledore odkaszlnął delikatnie.

- Raczej. Uważasz, aa, może... istnieje jakaś szansa, że jego, ee, nastrój związany jest z...

- Dopiero co napisał do George'a Weasleya do Hogsmeade - powiedział Syriusz szybko, zadowolony, że może wreszcie udzielić jakichś pomocnych informacji. - Powiedziałem mu, że za kilka dni wpadniemy z wizytą. Może nawet jutro. I upłynęło już trochę czasu, odkąd mieliśmy wieści od Rona Weasleya i Hermiony Granger. Może po prostu tęskni za przyjaciółmi.

- Może - zgodził się Dumbledore, wyglądając, jakby mu trochę ulżyło. - Wizyta w Hogsmeade? Dobrze. To bez wątpienia najlepsza dla niego rzecz. Wielu nastoletnich chłopców ma skłonności do pogrążania w myślach, Syriuszu, nawet jeśli tobie się to nie zdarzało. - Jego oczy zamigotały i Syriusz nigdy jeszcze nie powitał tego z taką ulgą. Wtedy jego twarz spoważniała. - Martwi mnie natomiast, co mówisz o jego jedzeniu i spaniu. Nie wiedziałem, że to aż tak... Nie wyolbrzymiasz? Chłopiec musi coś czasem zjeść, prawda?

- Czasami - przyznał Syriusz. - I mówi, że podjada między posiłkami. - Ale z drugiej strony zapasy żywności w spiżarni nigdy nie malały. - Ale jak powiedziałem... wygląda na całkowicie zdrowego. Nawet trochę urósł, tak mi się wydaje. Niewiele - dodał z lekkim uśmiechem. - Frustruje go to niepomiernie.

Dumbledore skinął, ale wciąż wyglądał na zaniepokojonego.

- Miej na niego oko - polecił. - Daj mi znać jeszcze w tym tygodniu, gdyby cokolwiek się zmieniło. Być może będę musiał porozmawiać z Harrym osobiście. Na razie wolałbym, by nie wiedział, że ucinamy sobie o nim pogawędki. Nie powiesz mu?

- Nie - odparł Syriusz. Czasami czuł się winny z tego powodu, ale Dumbledore zazwyczaj wiedział lepiej. Zazwyczaj. I pomyślał, jak Harry by się poczuł jako przedmiot dyskusji, jakby był jakimś okazem w słoju, wszystko dlatego, że był przeklętym Chłopcem, Który Przeżył. Nie podobałoby mu się to i nie cierpiałby Syriusza, że brał w tym udział. Czego nie wiedział, nie mogło go zranić.

- Cóż, miej na niego oko - powtórzył Dumbledore. - I posłuchaj. Nikt nie oczekuje, że będziesz idealnym rodzicem, mój chłopcze... Harry najmniej. I miej na uwadze, że nastolatkowie są z zasady trudni. Jeśli naprawdę się zniechęcisz, mogę ci zaproponować rozmowę z Arturem Weasleyem na ten temat. - Uśmiechnął się.

Syriusz był prawie pewien, że Dumbledore żartuje, ale to nie brzmiało źle.

- Mógłbym to zrobić - przyznał.

- I nadchodzą urodziny Harry'ego - dodał Dumbledore. - Mógłbyś może rozważyć wycieczkę do Nory. Jestem pewien, że to by go bardzo rozradowało. I daj mi znać, kiedy wybiera się do Hogsmeade, zwłaszcza jeśli ma to być jutro. Muszę pomyśleć o zabezpieczeniach.

- Zabezpieczenia? - Syriuszowi zrzedła mina. - Wiem, że chcesz dobrze, Dumbledore, ale czy młody nie może spędzić popołudnia ze swoim chłopakiem?

- Zostaw to mnie i zaufaj mi, Syriuszu - odpowiedział stanowczo Dumbledore. - Na pewno rozumiesz, że przyjemność zawsze musi ustąpić bezpieczeństwu. Nie martw się, Harry spędzi czas z przyjacielem. Ale teraz naprawdę muszę iść... te listy nie poczekają. Czy coś jeszcze?

- Nie - odparł Syriusz. - Chyba nie. Dziękuję ci strasznie, Albusie, i przepraszam, że zawracam ci głowę...

- Gdy chodzi o Harry'ego, Syriuszu - powiedział Dumbledore stanowczo - z pewnością chcę, by mi zawracano głowę. Nie rozumiesz tego? Będziemy w kontakcie.

- Dobrze - zgodził się Syriusz. - Dobrze. Dziękuję. No to... do zobaczenia.

- Do zobaczenia - odpowiedział Dumbledore i jego głowa znikła z płomieni.

Syriusz usiadł na krześle i po chwili przypomniał sobie, by zdjąć zaklęcie dźwiękochronne. Siedział przez moment, usiłując usłyszeć Harry'ego - w końcu dobiegły go odgłosy ruchu z pokoju chłopca i odprężył się.

Czuł się lepiej. Już nie jak niekompetentny głupiec albo paranoiczny idiota. Dumbledore z pewnością potrafił sprawić, by tak się czuł, gdyby zechciał.

Potrafił też dotrzymywać nieprawdopodobnych obietnic. Jak do diabła zamierzał postarać się o "zabezpieczenia", by chronić Harry'ego w Hogsmeade, nie rujnując mu kompletnie dnia?

* * *

27 lipca

Snape myślał, że kiedy nadejdzie czas - o ile nadejdzie - będzie to przynajmniej trochę bardziej ekscytujące. Że będzie czuł ostry dreszcz wyczekiwania przebiegający jego kręgosłup albo inne takie banały. Tymczasem był poirytowany i czuł spory ciężar na żołądku. Zaproszenie Harry'ego - nie, jego wezwanie - nadeszło wczoraj, w szponach własnej sowy Snape'a, która zdawała się nie tracić czasu i zaraz wróciła do sowiarni na maksymalnej prędkości.

Spotkamy się w Hogsmeade jutro o trzeciej. Chcę się dowiedzieć o TB.

Na wspomnienie notki Snape cieszył się, że tu jest, choćby po to, by sprać smarkacza, aż będzie miał dość. Być może Dumbledore pomiatał Snape'em i być może Czarny Pan kiedyś pomiatał Snape'em, ale niech go diabli, jeśli da się pomiatać własnemu kochankowi, zwłaszcza Harry'emu Potterowi. Postanowił nie iść, na przekór wściekłym protestom własnego członka.

Do czasu gdy Dumbledore wziął go na słowo zaraz po tej kolacji i poinformował go w przyjemny sposób, że Syriusz Black podrzuci Harry'ego Pottera do Hogsmeade jutro, z wizytą u młodego George'a Weasleya. Wie, że Severus jest okropnie zajęty, oczywiście, ale chciał prosić go o poświęcenie kilku godzin, by nadzorować tę wizytę. W końcu Lestrange'owie byli na wolności, trzeba było chronić chłopca - a nie chcieli, by zgnił gdzieś na wrzosowisku...

A Snape wiedział, że to prawda i że George Weasley nie zapewni Harry'emu żadnej ochrony. Więc siedział tutaj, w Świńskim Łbie, niecierpliwie uderzając palcami o kontuar, z kuflem piwa i pragnieniem, by wszyscy poszli do diabła. Jedyną łaską było, że nie musiał spotykać tego kundla. Wspomnienie ich ostatniej rozmowy wciąż zapalało synapsy wściekłością. Black, stojący pomiędzy Snape'em i Harrym jak jakiś przeklęty anioł stróż, przybyły, by ocalić niewinne jagnię ze szponów mrocznej bestii. Gdyby wiedział choć połowę. Ach, zobaczyć twarz Blacka, gdy dowiaduje się prawdy... byłoby niemal warto...

Spojrzał na zegar. Pięć po trzeciej. Black i Harry musieli już przybyć do Zonka za pomocą Fiuu i Black prawdopodobnie wciąż tam jest, wymieniając uprzejmości. Jeśli Black pójdzie gdzieś później, to do Trzech Mioteł - Snape przypomniał sobie wzdragając, w jak obrzydliwy sposób Black flirtował z Rosmertą jako uczeń. Ale nie przyjdzie do Świńskiego Łba. Zbyt blisko szumowin tej ziemi. Oczywiście.

A wtedy Snape pójdzie do Zonka "nadzorować" - bardziej wyrwać swego błędnego kochanka ze szponów okropnego, rudowłosego Weasleya, który nie był w stanie zwieść Snape'a ani na moment. Pamiętał, nawet jeśli Harry nie, scenę w korytarzu Hogwartu, która była "dobrą zabawą". Pamiętał ten okropny Bal Walentynkowy, na którym Weasley nie był w stanie trzymać łap przy sobie. Harry najprawdopodobniej tego nie zauważył, przecież miał "umowę" z bliźniakami Weasley. Cokolwiek to było - Snape nigdy nie nakłonił Harry'ego, by mu powiedział. A Harry był ufnym głupcem. Ronald Weasley był może godny tego zaufania, bo był zbyt tępy na perfidię. Ale bliźniacy... Harry dobrze by zrobił, gdyby nie ufał warunkom "umowy", jakąkolwiek poczynili.

Znów podniósł wzrok - dziesięć po trzeciej. Już czas. Wstał z krzesła.

- Wierzę, że mój pokój jest gotowy - powiedział staremu barmanowi, który obrzucił go spojrzeniem spokojnych, ale przenikliwych, niebieskich oczu, po czym skinął powoli. Zawsze wyglądał Snape'owi znajomo, który rozważał i pozbywał się różnych opcji, po czym uznał, że to nie ma szczególnego znaczenia. - Wrócę za kilka minut - ciągnął Snape, niepewny, po co wciąż mówi. - Muszę odebrać coś z miasta. - Barman znów skinął, a Snape, czując się głupio, odwrócił się i wyszedł. Nikogo w Świńskim Łbie nie obchodziło, co robią inni. To była część umowy.

Powoli szedł w kierunku głównej drogi. To był przyjemny dzień, niezbyt pochmurny i w sam raz chłodny. Gdy Snape opuszczał Hogwart, Hagrid był w trakcie naprawiania swojego dachu, a Sprout paplała przy śniadaniu o roślinach, jakie zamierza zasadzić. Hogwart i Hogsmeade były tak bliskie, że Snape znał je lepiej, niż mogło się wydawać, ale dziś wioska zdawała się inna. Być może było tak dlatego, że przez cały ostatni rok pozostawał więźniem Hogwartu. Ile czasu minęło, odkąd opuścił jego teren? Być może zdawała się inna, bo opuścił zamek, by popełnić grzech, który - dziś - nie był formalnie grzechem... ale tylko formalnie. Harry był pełnoletni, a podczas wakacji nie był uczniem Snape'a. Choć mieli inne plany...

Wchodząc na główną drogę z niepozornej alejki, Snape szybko rozejrzał się. Ani śladu Syriusza Blacka ani - tak naprawdę - nikogo znajomego. Zupełną ulgą to nie było - wolał już mieć Blacka w zasięgu wzroku, jeśli Black musiał być w pobliżu. Sklep Zonka znajdował się na dole ulicy. Snape przeszedł na drugą stronę, nie zobaczył ani śladu Blacka w oknie, więc zdecydował zaryzykować. Jeśli Black był tam, zawsze może powiedzieć, że został przysłany przez Dumbledore'a, by chronić Pottera. Co było prawdą i dopiekłoby Blackowi, nawet jeśli gwarantowało, że nie spędzi z chłopakiem ani chwili sam na sam.

Drzwi do Zonka nie mogły mieć dzwonka jak normalne sklepy. O nie, musiały brzęczeć w najbardziej irytujący sposób, by obwieścić jego obecność wszystkim bez wyjątku. Ale przy kontuarze stał tylko bliźniak Weasley, który podniósł wzrok i spojrzał nieufnie, gdy Snape wszedł do sklepu. Snape odpowiedział spojrzeniem. Nie ma zamiaru tłumaczyć swojej obecności. Kto raz był niepoprawnym uczniem, na zawsze nim pozostanie. Oni nigdy naprawdę nie wyrastają z...

- Jest na zapleczu - wymamrotał Weasley z buntowniczą miną. - Z George'em.

To zawsze działało, pomyślał Snape, gdy stopy niosły go szybciej niż zazwyczaj do drzwi na tyłach sklepu, gdy skinął krótko Weasleyowi-który-musiał-być-Fredem. Otworzył drzwi bez pukania i ujrzał Harry'ego, siedzącego na jedynym krześle w pomieszczeniu, podczas gdy George Weasley opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami. Weasley skrzywił się.

- Hej - warknął - myślisz, że jesteś u siebie?

Snape zignorował go. W międzyczasie, ustaliwszy, że nie zaszło nic, za co powinien wykastrować Weasleya, odwrócił się do Harry'ego, który podniósł się na nogi i patrzył na Snape'a z mieszaniną nadziei i ostrożności. Snape nie pozwolił sobie na analizę uczuć, które ścisnęły jego wnętrzności na widok drobnego, krzywego uśmiechu Harry'ego.

- Jesteś gotów? - zapytał i w zażenowanie wprawiła go chropawość własnego głosu.

- Gdzie idziemy? - spytał Harry, bo brakowało mu taktu. Snape w odpowiedzi popatrzył na George'a Weasleya, który uśmiechnął się drwiąco. - Dobra, dobra - powiedział szybko Harry i otworzył pakunek, jaki miał z sobą. Wyciągnął ze środka mieniące się fałdy peleryny-niewidki. - Syriusz odbierze mnie jutro o dziewiątej - dodał.

- Cudownie - powiedział Snape. - Za mną. - Bez dalszego słowa odwrócił się i wymaszerował ze sklepu. Usłyszał za sobą westchnienie podenerwowania - więc Harry Potter nie miał nic przeciwko, gdy go wzywano, tak? - a następnie świst materiału i odgłos kroków, wystarczająco cichych według Snape'a. Nawet nie raczył spojrzeć na Weasleya, gdy opuszczali sklep.

Snape czuł obecność Harry'ego koło łokcia, gdy szli ulicą. Jego serce uderzało nierównym rytmem frustracji, niepokoju i pożądania. Na pół oczekiwał, że Harry będzie mamrotał coś na temat, jaki był nieprzyjemny dla smarkacza Weasleya, albo usiłował prowadzić głupią pogawędkę, albo cokolwiek, ale Harry nie odzywał się, aż dotarli do Świńskiego Łba. Wtedy Snape usłyszał wyraźne mruknięcie:

- Tutaj?

- Przykro mi, jeśli warunki nie odpowiadają pańskim standardom, panie Potter - powiedział Snape swoim najbardziej paskudnym tonem. - Nie wszyscy dostajemy od ministerstwa domki letniskowe. - Zdawało mu się, że usłyszał, jak Harry gwałtownie nabiera powietrza, i nagle przywołał się do porządku: nie widzieli się przez miesiąc, nie kontaktowali w żaden sposób i bez sensu było wypuścić z rąk taką okazję. Dopiero co zapisał chłopakowi jedną z największych fortun w świecie czarodziejskim, na Merlina. Równie dobrze mógł oglądać skutki swej kompletnej głupoty, dopóki mógł.

Ale czasami, gdy czuł się dogłębnie umęczony, tak ciężko było nie...

Zdał sobie sprawę, że doszedł do baru, i wyciągnął rękę. Barman rzucił mu klucz.

- Pokój numer trzy, na końcu korytarza - poinformował.

Snape skinął i powoli odwrócił, by nie uderzyć Harry'ego, który trzymał się raczej za blisko jego łokcia. Jakby Snape stał we środku jakiegoś magicznego kręgu, które trzymało z dala cały brud gospody. Snape wywrócił oczami i zaczął wspinać się na schody, usiłując zwalczyć uczucie oczekiwania, które trwało w jego żołądku. Chciał zwymyślać Pottera za arogancję w wysłaniu tej notki. Chciał przyszpilić go do podłogi w momencie, gdy drzwi zamkną się bezpiecznie za nimi, i przypomnieć mu, do kogo - przynajmniej na razie - należy. Chciał porwać małego drania do Hogwartu i zamknąć go w lochu na resztę lata, trzymać go z dala od Blacka, Weasleyów i im podobnych, nauczyć go...

Drzwi zamknęły się za nim i Snape zdał sobie sprawę, że to nie on je zatrzasnął. Odwrócił się w sam raz, by zobaczyć, jak Harry zrzuca pelerynę i patrzy na niego. Jednak jego ściągnięte brwi wyrażały zmieszanie, nie złość. Snape nie musiał mieć opanowanej w najwyższym stopniu sztuki legilimencji, by czytać jego umysł.

- Cześć - powiedział Harry. - Jesteś dziś wkurzony, prawda? - jego głos zawierał oskarżenie, ale nie szczery gniew, usiłował raczej go podrażnić.

- Wybacz mi - warknął Snape, wyciągając w stronę Harry'ego notkę - ale niezbyt dobrze toleruję przywoływanie mnie do ciebie jak służącego. W ogóle bym nie przyszedł, gdyby nie zmusił mnie Dumbledore. - To brzmiało niemal przekonująco.

Harry wziął notkę, zmarszczył czoło, następnie spojrzał na Snape'a, wciąż zmarszczony.

- Przepraszam - powiedział napiętym głosem. - Nie miałem zamiaru, by brzmiało... w ten sposób. Rozumiem, dlaczego... przepraszam. Ale nie miałem czasu, by pisać powieść czy coś takiego.

Snape wiedział o tym. Wiedział również, że Harry nie zamierzał niczego niestosownego samą notką. Zazwyczaj rozumiał swój gniew, ale jego dzisiejszy nastrój zdumiewał go. Po co robić z tego problem, dlaczego po prostu nie obrócić chłopaka, jak obaj chcieli?

- Mam nadzieję, że "TB" odnosi się do "gruźlicy" - rzucił ostro. (oryg. "tuberculosis" ang., łac. - przyp. tłum.)

Harry poczerwieniał, a jego usta ściągnęły się w wąską linię.

- Przepraszam - powtórzył. - Wiem, że to brzmi jak... słuchaj... musimy to teraz robić?

- Nie wiem - odparł Snape i zdjął płaszcz, po czym przerzucił przez oparcie krzesła. - Podejrzewam, że nie musimy nic robić. - Rozejrzał się pierwszy raz po pokoju. Podwójne łóżko, stolik nocny z miednicą, krzesło, pociemniały kominek, który nie mógł być połączony z siecią Fiuu. Podejrzewał, że to przeciętny pokój w placówce typu Świński Łeb. Czystszy przynajmniej niż pub, ale na pewno nie chciałby spędzić tu nocy, za wyjątkiem może nadzwyczajnych okoliczności. Spojrzał znów na Harry'ego, na jego zaczerwienioną twarz i błyszczące oczy, poczuł znajome ciepło rozchodzące się po ciele i przypomniał sobie, jak nadzwyczajne te okoliczności są.

- Ja uważam, że mamy coś do zrobienia - powiedział Harry i... jakim cudem było to dla niego tak proste?... podszedł i objął ramionami szyję Snape'a. Wyglądał smutno i młodo. - Ja... nie tęskniłeś za mną, w ogóle?

Głupie, dziecinne pytanie. Snape odpowiedział ustami, ale nie słowami. Harry odetchnął cicho w jego wargi, zafalował w jego ramionach i przez chwilę Snape'owi było ciepło.

Całkiem niedługo po tym leżeli w łóżku, a Harry wodził palcem po brzuchu Snape'a, wystarczająco mocno, by go nie łaskotać. Oddychał ciężko, jego skóra była lepka, a sam sprawiał wrażenie zawstydzonego. To przypomnienie młodości Harry'ego, jego słabości, sprawiało, że Snape ustępował, trochę, podczas gdy rozsądek mógł go zawieść. Delikatnie pogłaskał biodro Harry'ego.

- Przepraszam - wymamrotał Harry, wciąż łapiąc oddech. - Ty nie... - Przesunął dłoń w dół, z tym samym brakiem subtelności, jakim się szczycił.

- Poczekam - stwierdził Snape, zdumiony, że jest w stanie. - Mamy czas do ósmej rano. Nie mam zamiaru stracić całych sił teraz.

Harry uniósł się na łokcie, uśmiechając do Snape'a za zaparowanymi okularami. Jego włosy już wyglądały, jakby spędził tydzień w łóżku.

- Ósma rano - powiedział zamyślonym głosem. - Nigdy nie trzymaliśmy się do tak późna.

- Istna rozpusta - zgodził się Snape, ale na przekór swej nowo znalezionej cierpliwości, nie był w nastroju do rozmowy. W zamian przekręcił się do Harry'ego, zatopił się w ustach swego byłego ucznia i schylił po więcej pocałunków. Pocałunkom Harry'ego nie sposób było się oprzeć. Jak gdyby był z nimi niezmiernie hojny. Snape starał się nie wspominać własnej młodości zbyt często, ale gdy mu się zdarzało, pamiętał, że całowanie rzadko było dla niego sprawą nadrzędną - było raczej miłym wstępem, przez który należało przejść, by dostać to, co było później. Całowanie było dla starszych kochanków, ale Harry polubił je z miejsca, pożądliwie zagarniając arogancką intymność, jaka z nich płynęła, jakby było tak przyjemne - o ile nie przyjemniejsze - jak sam seks. Ten entuzjazm sprawiał, że całowanie Harry'ego dawało jeszcze więcej radości, przemieniało doznania w coś doskonałego, nie do porównania z innymi przyjemnościami ciała w życiu Snape'a.

Znów się przesunął i Harry był teraz wsunięty pod nim i zaczął się kręcić, już wracając do siebie po pierwszym, nieporządnym orgazmie. Jak w wyobraźni... Snape nie mógł powstrzymać słabego jęku. Więcej pocałunków. Nie miał dość. Skóra Harry'ego była gorąca. Snape był twardy. Nie mógł myśleć. W takich chwilach, z Harrym, nie musiał myśleć i zastanawiał się, czy to nie przysparza mu atrakcji. Leżeć z takim stworzeniem doznań, emocji - czy to wyjaśniało jego obsesję? Nie. Harry nie był tak prosty. To była druga sprawa... nieważne jak mocno próbował, nie był w stanie przyszpilić Harry'ego i odkryć, czym jest...

- Ach - sapnął Harry i Snape złagodził dotyk ust i rąk, zaniepokojony, że sprawił mu ból. Ale Harry złapał go gorącymi, wilgotnymi od potu dłońmi i zachęcił, wciąż się kręcąc, wyraźnie nie w nastroju do łagodnych pieszczot. Snape zawsze starał się być dla niego łagodny, przynajmniej w łóżku - było to najmniejsze z ustępstw, jakie mógł poczynić ze względu na młodość Harry'ego i brak doświadczenia. Ale chłopak nie był już niedoświadczony i jeśli chciał trochę mocniejszych zabaw, miał do tego prawo. W rzeczy samej, miał prawo prosić o tak wiele, a jednak jeszcze tego nie uczynił - Snape podejrzewał, że liczyło się to na plus do jego powabu.

Wilgotne dłonie Harry'ego pomiędzy ich ciałami. Usta Snape'a na wargach Harry'ego na ramionach Harry'ego na szyi Harry'ego. Nie doszli w tym samym czasie, ale wystarczająco równo, by Snape mógł sobie gratulować. A Harry znów tonął przy nim, wzdychając, odprężony i zadowolony.

- Ile razy zrobimy to do ósmej rano? - zapytał sennie. Seks zawsze pozbawiał go sił. Snape był zdumiony, że pozostał przytomny po pierwszym razie, zwłaszcza po napomknieniu Dumbledore'a, że ostatnio nie sypia. Snape próbował nie tężeć i zastanawiał się, jak podnieść temat, nie wydając się szpiegiem.

Którym, podejrzewał, był. Znów. Cudownie.

- Jeśli o mnie chodzi, będę musiał odpocząć - odrzekł tak sucho, jak potrafił. - Ty najpewniej też, nawet mając prawie siedemnaście lat.

- Mmm, tak - powiedział Harry i wsparł podbródek na obojczyku Snape'a. Jego oczy były tak niezwykłe - nawet za okularami. Wyglądał, jakby zapomniał zupełnie o ich wcześniejszym spięciu. Jego uśmiech był delikatny i senny. Snape przełknął ciężko.

- Powiedz mi więc - zaczął, starając się brzmieć swobodnie i niewymuszenie, a żadne nie było dla niego naturalne - jak trwoniłeś swój czas tego lata?

Harry westchnął, nieprzyjemnie wbijając podbródek w pierś Snape'a.

- Myślę, że mój list o wszystkim mówił, naprawdę - oznajmił. - Czytałem, plątałem się z Syriuszem, chodziłem na przechadzki i latałem na miotle. Czasami pływałem w stawie lub łowiłem ryby. Miłe. Ale nieco nudne.

- Nie mam zamiaru cię żałować, Potter - powiedział Snape. - Co wolałbyś robić podczas wakacji, niż łowić i opalać się?

- Uczyć się z tobą magii w Hogwarcie - odpowiedział natychmiast Harry, podnosząc się na łokciach i patrząc w twarz Snape'a. - To by było przydatne. Czuję, jakbym marnował czas.

- A Black?

Teraz Harry nieco stężał i popatrzył nieufnie. Żołądek Snape'a podskoczył na ten widok, gdy zdał sobie sprawę, że szykuje się do bitwy. Czy to było mądre? Co za ironia, że Syriusz Black potrafi ich rozdzielić, nawet jeśli nie wie o ich związku. To byłoby jak dać mu wygrać. Ale nieważne jak bardzo Snape starał się kontrolować, nie był w stanie. Gdy przychodziło do Blacka, nie było przebaczenia, nie było kompromisów. Snape nie mógł udawać...

- Z Syriuszem wszystko dobrze - odrzekł Harry ostrożnie. - Co masz na myśli: "a Black"?

Słowa wypłynęły z ust Snape'a niczym klątwy, wściekłe i niepowstrzymane.

- Mam na myśli, co on robi cały dzień? Zjada swoje pchły? Rozmawia za ścianami? Z czułością wspomina stare dobre czasy, gdy dementorzy pieprzyli go na porządku dziennym?

Harry wreszcie zupełnie zesztywniał, a następnie odepchnął Snape'a i usiadł na łóżku.

- To nie jest zabawne. Nie żartuj sobie z tego!

- Kto żartuje? - warknął Snape. - Usiłuję jedynie ustalić, czy twój prawny opiekun - och, słowa były gorzkie - jest zdrowy na umyśle. Czy to takie złe?

- Przestań - powiedział Harry. - Nic mu nie jest. Wiem, że go nie lubisz. Czasem ja sam go nie lubię. Ale nie jest szalony. Jest...

- Czasem ty go nie lubisz? - przerwał Snape, chciwie chwytając się tego punktu. - Nawet pan, panie Potter? Powiedz coś więcej.

Harry popatrzył wilkiem. Robiło to wrażenie - albo robiłoby, gdyby nie był nagi, jak w dniu narodzin.

- Nie lubię go - powtórzył przez zaciśnięte zęby - gdy opowiada paskudne rzeczy o tobie. Zabawne, czasami zapominam, że może mieć słuszne powody.

- Och, jestem pewien - wycedził Snape.

- Opowiedz mi o Tithoniusie Belvedere - powiedział nagle Harry, a jego spojrzenie nachmurzyło się zupełnie. - Syriusz musiał mi o nim powiedzieć. Czemu nie ty? Chcę usłyszeć o tym od ciebie, nie od niego.

Snape porzucił ostrożność wraz z całą pozostałą nadzieją na spokojny, przyjacielski wieczór. Powinien był wiedzieć lepiej, skoro Harry spędził cały miesiąc pod wpływem Blacka.

- Dlaczego o nim nie usłyszałeś? - zadrwił. - Dlaczego miałbyś słyszeć? Jakie masz prawo do mojej przeszłości? Tithonius Belvedere to nie twoja sprawa. - Czego Harry oczekiwał, że Snape podskoczy na możliwość przeżycia na nowo jednego z najbardziej żałosnych i poniżających okresów życia? Z pewnością chłopak nie był aż tak głupi.

- Nie wierzę! Co to ma być? - zapytał Harry. - Masz prawo oblać Cho na teście i mówić okropne rzeczy, i grozić, że połamiesz George'owi nogi, a z nimi nigdy nawet nic nie zaszło, ale ja nie mam prawa zapytać o coś, co przytrafiło się tobie dwadzieścia lat temu? Co z tobą?

Snape zwęził oczy, niezupełnie pewny, czy podoba mu się kierunek tej rozmowy.

- O czym ty mówisz? - spytał. A po namyśle sięgnął po różdżkę... Jak na razie byli cicho, jak na nich, ale głos Harry'ego groził krzykiem.

- Mówię o... co robisz? - Snape wywrócił oczami, rzucając zaklęcie dźwiękochronne, po czym wepchnął różdżkę pod poduszkę. - Och. Cóż, posłuchaj, zapomnij o Cho i reszcie. Po prostu chcę o tym wiedzieć. Dlaczego nie miałbym? Gdzie ten gość jest teraz? - Zazdrość bulgotała w głosie Harry'ego, a jego oczy rzucały błyskawice. Złapał prześcieradła. - Syriusz powiedział... powiedział...

Snape czuł, jak jego wargi układają się w uśmieszek.

- Co powiedział?

- Powiedział, że byłeś w nim zakochany - wypalił Harry. - Szalałeś za nim. Tak powiedział. Byłeś?

Z pewną trudnością Snape powstrzymał swą szczękę, by nie opadła. Tego się nie spodziewał. Kiedy Syriusz Black przypisywał Severusowi Snape'owi tak ludzkie emocje jak "miłość"?

- Miałem szesnaście lat - odpowiedział. Nie najlepsza odpowiedź, ale jedyna, jakiej mógł udzielić.

Harry znów się nachmurzył.

- Szesnaście lat nie oznacza, że nie można być zakochanym - warknął. Snape poczuł ucisk żołądka i wzdrygnął się na rewelację, której się spodziewał i której wiedział, że nie zniesie. Ale Harry dodał: - Moi rodzice zakochali się w sobie i wzięli ślub, gdy byli młodzi, więc wiem, że to możliwe. Że jesteś młody, nie znaczy, że jest to mniej prawdziwe.

Wnętrzności Snape'a rozluźniły się. Po raz pierwszy w życiu poczuł ulgę na wspomnienie Jamesa Pottera. Być może to sprawiło, że szczerze powiedział:

- Tithonius Belvedere ożenił się. Nie miał dzieci i zmarł sześć lat po skończeniu szkoły. Czy to cię zadowala?

Harry zamarł. Zupełnie. Tylko jego oczy zdawały się żyć i patrzyły na Snape'a bardzo uważnie. Przypominały Snape'owi zwodniczy bezruch sokołów, zanim spuszczą się w dół po ofiarę. Czuł, że jego ciało się kurczy.

- Jak umarł? - spytał Harry ze spekulacją w głosie...

Snape poruszył się szybko jak sokół, przyciskając Harry'ego do łóżka, nie dbając, że jest niedelikatny. Pochylił się, aż oddychał prosto w twarz Harry'ego, pokrywając parą jego okulary. Mając nadzieję, że chłopak uzna pozostały po piwie zapach za niemiły, nawet jeśli lubił jego smak. Harry skrzywił się i wydał cichy dźwięk skargi, ale Snape jedynie uśmiechnął się szyderczo.

- Nie wiem, Potter, jak tobie się wydaje, że zmarł? Zamordowałem go, naturalnie, z pomocą kolegów śmierciożerców. Poddaliśmy go niewypowiedzianym torturom. Tylko w ten sposób mogłem zaspokoić swoją szaloną zazdrość.

Ku jego pełnej frustracji Harry nie wyglądał na ani trochę przestraszonego, ani nawet złego.

- Uwierzyłbym w to - powiedział. - Naprawdę, co mu się stało?

Snape rozluźnił uścisk na ramionach Harry'ego, nie chcąc zostawić siniaków.

- Zmarł na febrę - odrzekł beznamiętnie. - Tak słyszałem. Nie mieliśmy kontaktu.

- Dobrze.

Snape zamarł i popatrzył na Harry'ego, którego twarz była chłodna i spokojna, a w oczach płonęło dziwne światło.

- Co powiedziałeś?

- Powiedziałem: dobrze. - Harry przekrzywił podbródek. - Cieszę się, że nie utrzymywałeś z nim kontaktu. Nie chcę, by miał z nami cokolwiek wspólnego. Nie chcę, byś był w nim kiedykolwiek zakochany. - Teraz jego oczy zdecydowanie błyszczały. - Co o tym myślisz, Severusie?

Snape nie wiedział, co ma o tym myśleć. To było zupełnie niepodobne do Harry'ego: mówić takie rzeczy, nawet jeśli często tak myślał, jak Snape podejrzewał. Nie było mądrze tak wykładać karty na stół. Z drugiej strony Harry nigdy nie był mądry.

- Obawiam się, że twoim przeznaczeniem jest rozczarowanie życiem - powiedział. W jego wnętrzu wezbrał bolesny impuls. - Byłem zakochany w Tithoniusie Belvedere.

Harry zesztywniał, a jego twarz stężała. Snape naciskał swą przewagą, chcąc zobaczyć, jak ta chłodna maska zsuwa się, bo to nie był Harry. Poza tym zazdrość młodego kochanka była zbyt rozkoszna.

- Do szaleństwa - dodał. - W zaślepieniu...

- Syriusz tak mówił - powiedział cicho Harry, wykrzywiając wargi w nieprzyjemnym uśmieszku. - Powiedział, że kochałeś go zbyt mocno. Jakby był twoją własnością, nie człowiekiem, i że zostawił cię, bo...

Snape odepchnął Harry'ego i zszedł z łóżka. Nie będzie tego wysłuchiwał. Nienawistny, zachłanny, chciwy Snape... Sięgnął po szatę.

- Severusie? - teraz głos Harry'ego brzmiał młodo i z obawą. - Co robisz?

- Schodzę na dół do pubu - warknął Snape, szukając butów. - Wydaje mi się, że to normalna odpowiedź, gdy kochanek rzuca ci przeszłość w twarz jak...

- Nie, nie...

- ...zazdrosny chłopiec, który myśli przy pomocy fiuta i który...

- Nie to robiłem, naprawdę, Severusie, nie słuchałeś, umknął ci sens...

- SENS? - Snape wyprostował się, świadom, że wygląda absurdalnie, na pół ubrany. - Posłusznie przekazujesz mi obelgi i kłamstwa Syriusza Blacka i oczekujesz, że będę czekać na sens?

- Mówiłem, że nie jest dla ciebie wystarczająco dobry! - wrzasnął Harry i na ten dźwięk świat znów zaczął być normalny. Jakieś napięcie we wnętrzu Snape'a zawsze puszczało, gdy zaczynali na siebie krzyczeć. Jak w tym pierwszym momencie w biurze... i potem, na balkonie w Hallowe'en, gdy porozumiewali się tylko wściekłością i gniewem.

A Harry wciąż krzyczał.

- Syriusz powiedział, że to był porządny facet, czy coś takiego, więc dobrze, ale wydał się naprawdę nudny, a ty nie potrzebujesz nikogo nudnego, prawda?! - Przerwał, dyszący i zaczerwieniony.

Snape wiedział, że powinien był spytać: "A czego *potrzebuję*, panie Potter?" czy coś równie idiotycznego. Jakby ktoś, zwłaszcza Harry, wiedział, czego potrzebuje. Zamiast tego Snape cicho czekał, obserwując Harry'ego, czekał, co nadejdzie teraz. Harry popatrzył na łóżko, jakby zawstydzony, ale kiedy znów podniósł głowę, patrzył buntowniczo. Potem wyciągnął rękę.

- Wracaj - powiedział. Brzmiało to wystarczająco jak rozkaz, by Snape się sprzeciwił, co było trudne, gdy Harry przybrał zapraszającą pozycję. Harry ewidentnie zorientował się, że musi bardziej się postarać, gdyż westchnął i powiedział: - Słuchaj, przepraszam. Jestem głupi, wiem. Ale ty też czasem jesteś. Więc obaj jesteśmy głupi. W tych sprawach. W porządku?

Snape był w stanie odpuścić "te sprawy", na razie. Wolał nie zagłębiać się we własną zazdrość, podejrzewając, że przez nią zachowuje się absurdalnie. Gorzej, nieracjonalnie. Szczytem hipokryzji było, wiedział to, potępiać Harry'ego za jego niechęć do Tithoniusa - jeśli coś, powinno mu to schlebiać. A w porównaniu z nim Harry był ideałem powściągliwości. Miał ponadto rację. Czy Snape nie był gotów rozerwać na strzępy George'a Weasleya, niecałą godzinę temu, przy najmniejszym podejrzeniu?

Szczerość nigdy nie jest przyjemna. Snape usiadł na łóżku. Harry sięgnął i położył impertynencką dłoń na jego kolanach.

- Zdejmiesz szatę i położysz się? - zasugerował. - Padam ze zmęczenia.

Walka i seks, panie Potter. Snape nie mógł powstrzymać palców od głaskania tych miękkich, zmierzwionych, ciemnych włosów. Harry zamknął oczy. Lubił to. Snape zdjął jego okulary i położył na szafce.

- Śpij więc.

Teraz, gdy walka była skończona, Harry był już głęboko odprężony, niemal spał.

- Nie jestem nudny - wymruczał.

- Nie jesteś - zgodził się Snape głosem niezwykle miękkim, znów głaskając Harry'ego po włosach. Harry westchnął i rozluźnił się zupełnie. Jego oddech stał się głęboki i równy. Usta Snape'a drgnęły wbrew jego woli. Więc Harry nie sypiał dobrze, tak? Black najwidoczniej nie znał magicznego sposobu. Snape postanowił go nie oświecać.

Trącił Harry'ego, który mruknął przez sen i zrobił Snape'owi miejsce, by mógł się wsunąć pod przykrycie. Szata znów wylądowała na podłodze. On też nie spał wiele i może jeśli przymknie na chwilę oczy... tylko na chwilę...

Kiedy otworzył je na nowo, Harry wciąż spał obok niego, a niebo za oknem ciemniało. Snape jęknął, wywlókł się z łóżka, a Harry zwinął się z cichym odgłosem irytacji. Snape szybko się ubrał i założył buty, wykonał zaklęcie czyszczące, by prezentować się w miarę, i zszedł na dół zamówić posiłek.

Świński Łeb nie był szczodry w kwestii jedzenia, a to, co serwowali, nie wyglądało na zupełnie jadalne, ale Snape nie pomyślał, by spakować koszyk piknikowy. Jedyną dobrą sprawą w całym tym zapuszczonym lokalu było, że nie trzymali skrzata domowego - który pojawiałby się na pokojach i znikał niezapowiedziany, z jedzeniem, sprzątaniem i tak dalej. Snape zaniósł tacę na górę, postawił obok łóżka i zaczął budzić Harry'ego.

Harry jęknął, obrócił się i wsparł na łokciu, patrząc zmrużonymi oczami. Wciągnął powietrze. Jego włosy były niesamowicie zmierzwione, a policzki zaczerwienione od snu.

- Obsługa hotelowa, panie Potter - powiedział Snape, usiłując brzmieć sucho, i skrzywił się, słysząc, że wyszło mu to raczej łagodnie.

- Nie jestem głodny - odparł Harry, ale i tak spojrzał na tacę. Stała na niej spora miska podejrzanej strawy i kawał chrupiącego chleba. Przynajmniej było ciepłe. - Z czego ten gulasz?

- Lepiej nie wiedzieć - odrzekł Snape, stawiając miskę między nimi. Jako że oficjalnie był tu sam, porcja była pojedyncza, ale postarał się o drugą łyżkę, gdy barman stał odwrócony. - Jedz. - Gdy Harry spojrzał, jakby miał zamiar znów się sprzeciwić, Snape powiedział szybko: - Będziesz potrzebował sił, obiecuję ci.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się, a jego twarz znów poczerwieniała, tym razem nie od snu. Poszukał wokół siebie okularów, znalazł je i wepchnął na nos. Następnie podniósł łyżkę, zanurzył w pokrytej cienką warstwą tłuszczu zupie i nabrał małą, niemal dziewczęcą porcję. Snape parsknął i sam zaczął jeść, usiłując nie czuć smaku. Mogło być gorzej.

Tak naprawdę Snape'owi przypadła większość zupy i chleba, ale Harry zjadł wystarczająco, by Snape nie musiał komentować. I tak nie miał czasu na komentarze, bo gdy tylko taca została odstawiona na bok, Harry sięgnął, owinął ramiona wokół jego szyi, przycisnął go do łóżka niecierpliwymi pocałunkami i gorącymi pieszczotami. Technika Harry'ego poprawiła się przez ostatni rok, ale wciąż był szesnastoletnim chłopcem. Przez ostatnie dwadzieścia lat ludzie nie przewalali się przez łóżko Snape'a, ale on sam wciąż uważał, że jest w stanie wykazać się odpowiednią finezją...

Całował usta Harry'ego, twarz, szyję, nawet uszy. Wszystko, czego mógł dosięgnąć. I wtedy Harry jęknął:

- Wewnątrz mnie? Chcesz? - Nagła fala gorąca wypełniła lędźwie Snape'a, a jej intensywność była niemal zawstydzająca. - Bo pomyślałem - kontynuował Harry i Snape zamknął go kolejnymi pocałunkami, teraz mocnymi, niemal brutalnymi. Przyniósł olej. Oczywiście. Niektórzy nigdy nie tracą nadziei. W szacie... sięgnął poprzez brzeg łóżka, niezręczne palce zamknęły się na gładkiej butelce i wtedy...

To było naprawdę dziwne. Ostatniego roku, podczas ich wszystkich zakazanych nocnych spotkań Snape pamiętał każde dotknięcie, każdy oddech, jak gdyby pamięć o ciele Harry'ego została utrwalona w jego własnych dłoniach. Ale teraz... był wewnątrz Harry'ego i poruszał się, i nie mógł sobie przypomnieć, jak się tam dostał, jedynie że to najlepsze, co kiedykolwiek czuł, i nie był pewien, czy potrafiłby przestać, gdyby do pokoju z podniesionymi różdżkami wpadli Voldemort i Dumbledore. Harry uniósł się i opadł, jego okulary były przekrzywione i zaparowane, usta otwarte, a wargi czerwone.

- Dobrze - wyjęczał Harry.

- Tak - Snape usłyszał swój głos, chociaż "dobrze" nie wydawało się odpowiednie.

- Ja... tak... dawno...

Niezła pochwała, skoro nie mógł nawet mówić - nie że Snape był lepszy - sięgnął i dotknął. Przebiegł dłońmi przez wąską, bladą pierś Harry'ego, czując, jak puch nowych włosów przesuwa się pod jego palcami, odszukał sutek, zsunął na dół do kościstego biodra, zanurzył w małym, ciemnym pępku, i Harry teraz tu był. Nie powinien był wyjeżdżać. Nie było mądre tak się rozdzielić. Czegokolwiek obawiał się Dumbledore, Harry byłby chroniony w Hogwarcie, przez Snape'a, z pewnością lepiej zapewniłby mu bezpieczeństwo niż ten głupiec Black...

Harry wygiął się w tył i doszedł z cichym okrzykiem zaskoczenia. Snape też był zaskoczony: żaden z nich nie dotykał jego członka, a Harry zazwyczaj potrzebował przynajmniej tyle, zwłaszcza po kilku rundach. Pochlebne. Pierś Snape'a napęczniała z dumy, że mógł obdarzyć Harry'ego taką satysfakcją, że jakikolwiek czar nałożył na tego chłopca, ten jeszcze działał... obrócił dyszącego, uległego Harry'ego i dokończył kilkoma długimi, zmysłowymi pociągnięciami, jęcząc swoją przyjemność w nieporządne, spocone włosy Harry'ego.

- Genialne - jęknął Harry, gdy Snape skończył i leżeli razem, dysząc. - Boże.

Snape nie zabrał nosa z włosów Harry'ego. Nie pachniały szczególnie ładnie, ale pod potem mógł wciąż wyczuć Harry'ego, zapach, który pamiętał na długo przed ich pierwszym pocałunkiem na zimnym balkonie. Wiedział, że zapach ten jest doznaniem najbardziej powiązanym z pamięcią. Nigdy go nie zapomni. Mocniej przycisnął wargi, ocierając je o włosy, o miękką krzywiznę ucha Harry'ego, czując, jak pierś Harry'ego unosi się i opada pod jego własną. Przypomniał sobie Tithoniusa Belvedere. Kochał Tithoniusa Belvedere. I ostatecznie zapomniał Tithoniusa Belvedere, pozwolił mu wysunąć się z jego serca, bez żalu - szokujące, nawet bez złości.

Przesunął opuszkami palców po ramieniu Harry'ego, przebiegając przez skórę, po czym złapał mocniej. Harry wydał ciche: "Mmm?"

Nie zapomnę cię ani nie pozwolę ci odejść bez żalu, pomyślał Snape. Kiedy mnie opuścisz, znienawidzę cię i znienawidzę człowieka, do którego odejdziesz, i zawsze będziesz mój, w moim sercu, jak teraz.

Harry zsunął Snape'a z siebie i teraz leżeli ściśnięci, dziwaczne krzywizny, kości i inne. Wyglądał na szczęśliwego.

- O czym myślisz?

- O niczym. Powinieneś uznać to za komplement.

- Huh. Tak zrobię. - Harry sprawiał wrażenie niedorzecznie zadowolonego z siebie.

- Czemu? O czym ty myślisz? - Snape ukrył pilność tego pytania, lekko szczypiąc chłopaka pod żebro, co Harry niewątpliwie zinterpretuje jako drażnienie się. Harry tak zrobił, wiercąc się i śmiejąc cicho.

- Że jest dobrze. Być tutaj. Po raz pierwszy od dawna czuję się dobrze. Że wszystko jest normalne.

Snape próbował się nie napinać.

- Co masz na myśli?

- Och, nie wiem. - Harry ziewnął, co doprowadzało do szału. - Ostatnio czułem się nieco nie na miejscu, to wszystko. Jak nie ja. Może to dlatego, że Syriusz i ja... nie znamy się dobrze. A może nie dlatego. Nie wiem - powtórzył i wzruszył ramionami. - Teraz jest mi dobrze. Normalnie.

- Cieszę się - powiedział Snape, słysząc ostrożność we własnym głosie. Dumbledore zawiesi jego skórę na haku, jeśli nie dowie się czegoś więcej, i będzie miał rację. - Miałeś jakieś wieści od Weasleya i Granger?

- Przez ostatnie półtora tygodnia nie. Podejrzewam, że są zbyt zajęci wysyłaniem sów do siebie nawzajem. - Przynajmniej nie dąsał się. Widowiskowo nudny romans Ronalda Weasleya i Hermiony Granger zazwyczaj powodował równie nudną urazę u Harry'ego, a Snape nie był w nastroju na to. - Za kilka dni mam urodziny - dodał Harry, jakby Snape nie wiedział. To był tak naprawdę prezent Harry'ego: po opłaceniu pokoju i wyżywienia, Snape nie byłby za nic w stanie dać mu czegokolwiek innego. - Syriusz chce je ze mną świętować w domku, a potem udamy się do Nory. Wtedy zobaczę się z Ronem i Hermioną.

- I z bliźniakami Weasley - powiedział Snape, zanim zdołał się powstrzymać.

- Nie mów o tym znów, proszę - rzekł Harry, brzmiąc na zmęczonego i o wiele starszego niż jego szesnaście lat. Znów ziewnął. - Nie mogę uwierzyć, że znów chce mi się spać. Przez lata tyle nie spałem - zdumiał się.

Dlatego powinieneś był ze mną zostać. Nie byłoby tych niedorzeczności, gdybyś tylko został ze mną. Głośno stwierdził:

- Czemu? Byłeś chory?

- Och, nie - odparł Harry, zamykając oczy. - Po prostu nie chciało mi się spać, tak myślę. Nie jestem chory. - Podniósł powiekę i uśmiechnął się. - Nie martw się, Severusie.

Snape zignorował to.

- Podejrzewam, że Lupin wpada do was na pogawędki?

Uśmiech Harry'ego obrócił się w raczej zagadkowe zmarszczenie czoła.

- Wiesz, że nie? - powiedział z zamyśleniem. - Syriusz wciąż mówi, żę będzie go musiał czasem zaprosić, ale jak na razie nawet nie wysłali do siebie sowy. Ja... nie wydaje mi się, by Syriusz tak naprawdę chciał, by przyszedł - dodał, teraz z wahaniem.

- Kłopoty w raju? - spytał Snape, czując, że jego wargi się wykrzywiają.

- Myślę, że Syriusz chce mnie dla siebie - stwierdził prosto Harry. Na te słowa serce Snape'a wpadło do żołądka. - Jak mówiłem, wciąż się tak naprawdę nie znamy. A on i profesor Lupin... przez jakiś czas myśleli o sobie jak najgorzej... och, nie wiem. Prawdopodobnie gadam bzdury.

- Zazwyczaj tak masz - Snape nie był w stanie się powstrzymać.

- Wiedziałem, że to powiesz - odpowiedział Harry i brzmiał na zadowolonego. Kolejne potężne ziewnięcie. - Przepraszam. Nie widzę już na oczy. Śpijmy. Będę mógł dalej, jak tylko się obudzę.

- Oszczędź mi - oznajmił Snape, ale tym razem pozwolił Harry'emu spać. Po jakichś dziesięciu minutach poszedł w jego ślady.

* * *

Co to jest? Kto leży w naszych ramionach? Jaki mroczny puls bije pod jego skórą?

* * *

28 lipca

Gdy Snape ponownie otworzył oczy, było kompletnie ciemno. Ktoś dotykał jego lewego ramienia, przesuwając koniuszkami palców w górę i dół po wrażliwej skórze, a potem mocno złapał. Snape usłyszał słaby, równy oddech przy uchu.

Był świadomy mniej niż sekundę, gdy zdał sobie sprawę, że to musi być Harry, ale z powodów, których nie potrafił wytłumaczyć, wciąż był zdrętwiały z przerażenia. Czuł gęsią skórkę, gdziekolwiek dotykały go te palce.

- Harry? - wydusił.

- Nie śpisz - szepnął Harry w jego ucho, jego głos był cichy i przytłumiony.

- Nie - było wszystkim, co Snape mógł wymyślić, jak idiota. Potem zmusił się do ruchu, wsuwając zimną dłoń pod poduszkę po różdżkę.

- Co robisz? - spytał głos Harry'ego cicho i z zaciekawieniem.

- Ciemno tu - powiedział Snape, słysząc, że jego własny głos jest cienki i piskliwy. Jego palce zacisnęły się wokół drewna różdżki, a serce uderzyło z ulgi, gdy wyciągnął ją spod poduszki. - Lumos.

Mała, jasna kula światła rozjaśniła pokój, ale nijak nie rozproszyła nagłego, niemożliwego strachu - światło jedynie wydłużyło cienie, a kiedy popatrzył na twarz Harry'ego, niemal wyskoczył ze skóry. Harry leżał obok niego, jego oczy były szerokie i błyszczały własnym światłem, ich żywa zieleń była dziwna i lśniąca. Harry uśmiechał się drobnym uśmiechem, przyglądając się Snape'owi, jakby nigdy wcześniej go nie widział. I nie ruszał się, za wyjątkiem tego lekkiego, palącego dotyku na ramieniu Snape'a.

Snape powiedział sobie, że zachowuje się niedorzecznie. Harry patrzył na niego, to wszystko. Powiedział, że obudzi się i będzie gotów na więcej seksu. Ale jednak usłyszał, jak mówi ostrym z przestrachu głosem:

- Co się z tobą dzieje?

Uśmiech Harry'ego ani na chwilę nie zadrżał.

- Nic, Severusie - powiedział. - Obudziłem się, to wszystko. - Uśmiech nieco się poszerzył i Snape ujrzał górny rząd zębów Harry'ego. - Zapal świecę.

Snape zobaczył, jak jego własna ręka - niczym we śnie - wyciąga się i celuje różdżką w kierunku na pół wypalonej świecy na stoliku nocnym. Płomień świecy podskoczył i Snape powoli opuścił ramię, pozwalając różdżce upaść na podłogę, gdzie potoczyła się pod łóżko.

- Dobrze - stwierdził Harry. - Teraz widzimy.

- Ja... - zaczął Snape, ale wtedy dłonie Harry'ego objęły jego twarz i Harry go pocałował. Jego wargi były chłodne i naciskały pewnie na wargi Snape'a, nie szukając, nie badając czy próbując zgłębić pocałunek. Wbrew samemu sobie Snape poczuł to samo uczucie roztapiania pod skórą, jak zawsze gdy Harry go całował. Rozpoczęła się długa droga rozwiewania jego niepokoju i to już nie było tak niezwykłe czy dziwne. Otworzył oczy (kiedy je zamknął?), by odkryć, że Harry patrzy prosto na niego.

Harry oderwał i polizał wargi, wciąż patrząc w oczy Snape'a.

- Chcę cię - wymruczał.

Nigdy nie był tak bezpośredni w łóżku. Było częściowo zatrważające i zdecydowanie wstrząsające widzieć, jak wszystko, co Potter zamierza i ku czemu dąży, skupia się na nim. Snape nakazał sobie spokój.

- Tak? - spytał.

- Och tak - odparł Harry. Jego dłoń opadła z twarzy Snape'a i dotknęła znów lewego ramienia, a potem spokojnie spoczęła na biodrze. - I teraz chcę być wewnątrz ciebie.

Oczy Snape'a rozszerzyły się. Zaproponował to Harry'emu, pod koniec semestru. Harry wydawał się być przerażony na samą myśl, nawet bardziej przerażony niż ideą, że sam może być wzięty. Nawet gdy z entuzjazmem odkrył samemu, jak przyjemnie jest być na spodzie, nigdy nie wspomniał nawet o możliwości zwrócenia przysługi.

Gdy Snape nie odpowiedział od razu, uścisk Harry'ego na jego biodrze nasilił się.

- Severusie, chcę tego - powtórzył, nisko i z naleganiem.

- Zrozumiałem - powiedział powoli Severus. - I oczywiście możesz. - Jego uda już były obolałe po wieczornych zabiegach; jutro chodzenie będzie bardzo nieprzyjemne. Ale warto. Nie spodziewał się finezji czy umiejętności, ale był niezaprzeczalny urok w byciu pierwszą osobą, która daje to Harry'emu Potterowi, pierwszą osobą, która w ten sposób czuje w sobie cały ten entuzjazm i siłę...

- Och, dobrze - stwierdził Harry i złożył jeden, długi pocałunek na żuchwie Snape'a. - Będzie tak miło - powiedział, przesuwając ustami po skórze Snape'a - mieć cię.

- Nie - zaczął Snape, ale Harry znów całował jego usta. Podejrzewał, że i tak nie ma podstaw do sprzeciwu. Czy nie tak zawsze myślał o seksie - że "ma" kogoś? Czy takie dziwne było, że Harry podzielił pogląd swojego pierwszego kochanka? Język Harry'ego naciskał pomiędzy jego wargami i Snape otworzył usta do pocałunku, chcąc się rozkojarzyć.

Wtedy, w bardzo krótkim czasie, wszystko znów zaczęło się plątać. Snape rozchylił nogi, a Harry umieścił się między nimi, wciąż go całując. Było mu ciepło. Łóżko zdawało się małe. Wszystko inne zdawało się niewyraźne, zamglone, jakby działo się gdzieś daleko. Snape wiedział, że całują się i dotykają. Czuł palce Harry'ego przesuwające się między jego nogami, w jego wnętrzu, ze zdumiewającą delikatnością i celem. Śliskie. Wciąż ciepło. Oddech Harry'ego mocny i równy w jego uszach, nie krótki i płytki jak zazwyczaj. Nogi Snape'a ponad ramionami Harry'ego... mało godnie, ale jednak... i robili to twarzą w twarz.

Harry znów złapał lewe ramię Snape'a i przycisnął do łóżka. Snape popatrzył na twarz Harry'ego i przez jedną, krótką, klarowną chwilę zobaczył, że jego oczy są wciąż szerokie i błyszczące, i nadnaturalnie zielone. Świeciły absolutnym triumfem. Członek w jego wnętrzu poruszał się stanowczo, rytmicznie i bez szczególnego pośpiechu, co Snape mógł wyczuć. Czy siedemnastolatek nie powinien być bardziej niecierpliwy podczas swojego pierwszego razu?

- Ty... - wydusił zaskoczony.

- Dobrze? - wymruczał Harry. - Podoba ci się w ten sposób? Na dole? - Złapał pewnie lewy nadgarstek Snape'a i pchnął znów. Tym razem uderzył prostatę i Snape wygiął się w tył, i wzdrygnął. - Podoba ci się, Severusie.

Jakimś cudem Snape zebrał wystarczająco mózgu, by wysyczeć:

- Nie tak bardzo jak tobie.

- Mnie się podoba wszystko - powiedział Harry, schylił się i wziął dolną wargę Snape'a pomiędzy zęby. Ugryzł zdumiewająco mocno - nie wystarczająco, by popłynęła krew, ale prawie. Snape niemal krzyknął, a jego własny członek stał się twardy jak skała. Ach, tego chciał chłopak, tak? Harry Potter lubił ból w łóżku? To było niespodzianką...

- Czasem myślę, że mógłbyś zrobić ze mną wszystko - wyszeptał Harry w ucho Snape'a, gdy już uwolnił usta. - Zupełnie wszystko. Wszystko, co byś zechciał, a jak bym ci pozwolił.

Snape otworzył usta, ale dobył się z nich jedynie długi, niski jęk, gdy jego ciało zatrzęsło się, zadrżało i pozbyło się całego napięcia. Cała przyjemność, w orgazmie, który niemal go zabił. Nie oczekiwał tego po pierwszej próbie Harry'ego Pottera w dziedzinie sodomii.

Harry trzymał się jeszcze przez kilka chwil, ale szybko i on się poddał, jego oczy były zamknięte, a usta wykrzywiły się w grymasie, który był niemal jak szyderstwo. Wyjęczał coś, czego Snape nie zrozumiał. Pewnie jakiś bezsens.

Snape'owi kręciło się w głowie. Nie nadążał z oddechem. Dziko owinął ramię wokół Harry'ego, który w tej chwili nie potrzebował jego siły. Harry wciąż przyciskał jego lewą rękę do łóżka i Snape raczej wątpił, by mógł nią ruszyć.

Harry odwrócił się, by znów popatrzeć w jego oczy. Wyraz jego twarzy był poważny. Ostatnią rzeczą, jaką Snape zapamiętał z tej nocy, była ręka Harry'ego przyciśnięta do jego czoła i głos, który mówił:

- Powinieneś teraz spać.

* * *

Po obudzeniu pierwszym uczuciem Snape'a była panika. Szybka ocena uspokoiła go jednak, że jest dopiero wpół do ósmej i Harry nie spóźnił się jeszcze na rendezvous u Zonka.

Harry delikatnie pochrapywał. Nigdy nie chrapał - najwidoczniej ostatnia noc go wyczerpała. Usta Snape'a drgnęły. Pan Potter nie powinien narzekać. Przeciągnął się ostrożnie, krzywiąc na piekący ból mięśni tyłka i ud i zdumiewająco obolałe miejsce na lewym ramieniu. Pewnie Harry złapał go tam zbyt energicznie.

Zmarszczył czoło, rozcierając je i usiłując sobie przypomnieć. Niektóre części dnia wczorajszego były bardzo jasne: ich kłótnia o Tithoniusa, pierwszy numerek, okropny posiłek. Inne były mniej wyraźne i to go niepokoiło. Nie pił innego alkoholu poza jednym czy dwoma piwami, żadnych eliksirów czy stymulantów, które mogłyby odpowiadać za takie poplątanie jego zazwyczaj świetnej pamięci. Być może piwo było czymś zaprawione? Snape powinien był wiedzieć lepiej i nie ufać nikomu w takim miejscu. Ale w jakim celu? Harry wyglądał bezpiecznie, a szybkie spojrzenie upewniło go, że drzwi są solidnie zamknięte i nikt nie ruszał ich rzeczy. A poza tym - Snape przetarł oczy - nie chodziło o to, że zapomniał, co się stało nocą, po prostu niektóre z jej wydarzeń były bardziej rozmyte niż inne. Pamiętał, że Harry go wziął, to na pewno, ale nie tak szczegółowo, jak się spodziewał.

Z chrząknięciem położył się na poduszce. Być może tylko wymyślał sobie problemy. Tak czy owak, nie zamierzał pozwolić Harry'emu spać, podczas gdy on był świadomy. Chrapał, a na poduszce jego ślina utworzyła małą plamę. Trącił chłopaka łokciem.

- Nuh - jęknął Harry i drgnął.

- Czas wracać do wieży Gryffindoru, panie Potter - powiedział okrutnie Snape. - Szybko, zanim odkryją, że cię nie ma.

- Boże - jęknął Harry, obracając blade ramiona w dość fascynujący sposób. Odgarnął włosy z oczu i potarł nos. - Która godzina?

- Prawie szósta!

- Co? - Harry usiadł prosto, a jego oczy rozszerzyły się. - Cholera, Neville jest na nogach, czemu mi nie... ty draniu.

- Brzydkie słowa tak z samego rana, panie Potter - stwierdził Snape, wyciągnął się i pocałował go. Potem skrzywił na smak. - I nie tylko słowa.

- Nigdy przedtem nie narzekałeś - burknął Harry, opadając na łóżko i wydając się ani trochę ułagodzony pocałunkiem. - Pewnie ta zupa. Wciąż ją czuję. - Naciągnął przykrycie na głowę.

- Nie zamierzasz spać, prawda? - zapytał urażony Snape.

- Czemu nie - wymamrotał Harry, już brzmiąc, jakby spał.

Snape pozwolił swej irytacji sprowokować go do wyznania.

- Być może po prostu nadrabiasz stracony czas. Nie spałeś ostatnio.

To doczekało się odpowiedzi. Harry wytknął głowę spod kołdry, patrząc trzeźwo.

- Skąd o tym wiesz?

- Bo wyglądasz na wyczerpanego - odparł uprzejmie Snape. - Potrafię to poznać. Jestem bardzo spostrzegawczym i troskliwym kochankiem.

Harry parsknął, ale nie naciskał. Snape wiedział, że nie będzie. Snape był jego kochankiem i Harry mu ufał. Poczuł krótkie ukłucie sumienia, które znikło, gdy przypomniał sobie, że w najlepszym interesie Harry'ego było, by Snape był dobrze poinformowany.

- Nie jestem wyczerpany - powiedział Harry. - Po prostu nie chce mi się spać. To wszystko. Powinieneś wiedzieć.

- Co? - Snape nie znosił być zakłopotany. - Co powinienem wiedzieć?

Teraz Harry wyglądał na zakłopotanego.

- O nie spaniu. Po prostu nie śpię. Nie spałem od miesięcy, naprawdę, za wyjątkiem ostatniej nocy. To jest czymś normalnym?

- Normalnym? - Snape gapił się na niego. - Ty głupi chłopaku, myślisz, że ludzie nie śpią? Dlaczego miałoby to być normalne?

Harry najeżył się.

- Wydaje ci się, że kim jesteś, że nazywasz mnie głupim? Po prostu myślałem... myślałem, że może niektórzy dorośli czarodzieje nie śpią tyle co dzieci. A poza tym nie jestem zmęczony. Czuję się dobrze. Czemu nie miałbym tak pomyśleć?

Snape zdał sobie sprawę, że zagryza wargę, i powstrzymał się. Być może nie było to takie straszne odkrycie - słyszał, że zdarzają się osoby, które potrzebują tylko kilku godzin snu każdej nocy i nie cierpią w żaden sposób z tego powodu. Ale Harry Potter...

- Czy boli cię blizna? - spytał. - Miałeś jakieś sny lub wizje?

- Nie - warknął Harry, tak obrażony, jakby Snape nigdy przedtem nie nazwał go głupim. Co za absurd. - Nie pamiętam już swoich snów. A zawsze pamiętałem, gdy Voldemort zsyłał mi sny.

- Zawsze? - naciskał Snape. - Jeśli nie pamiętasz żadnych snów, jak możesz być pewny...

- Boże! - Harry usiadł i skrzyżował ramiona. - Jak mam niby dowieść czegoś takiego? Co chcesz zrobić, czytać w moim umyśle?

- Mógłbym "czytać w twoim umyśle" - powiedział cicho Snape - choć to dość niezdarne określenie. Gdybyś mi pozwolił, mógłbym to zrobić. - Harry'emu opadła szczęka. - To byłoby rozsądne. Nie chcemy ryzykować...

- Nie! - wrzasnął Harry. - Nie pozwalam ci... nie wpuszczę nikogo do mojej głowy! Potrafisz to zrobić? Robiłeś to kiedykolwiek?

- Nie tobie - odparł Snape, próbując do cholery nie brzmieć, jakby się bronił. - Masz coś do ukrycia, Potter?

- Oczywiście, że mam - warknął Harry, zdumiewając Snape'a. - A ty nie? - Podniósł się, by wstać z łóżka. - Gdzie jest kibel?

Przynajmniej smarkacz musiał wciąż sikać.

- Na dole w holu - warknął Snape. - Nie każ mi go doprowadzać do porządku.

Harry wywrócił oczami i okrył swą nagość peleryną niewidką. Przez następne kilka minut Snape usiłował wypracować jakiś przebiegły plan, by zmusić Harry'ego do wyznania, cokolwiek Dumbledore chciał wiedzieć, ale najlepsze co wymyślił, to wściekłe wymówki. Jakby wcale nie chciał pomóc! Jakby dotyk jego myśli był zbyt plugawy, by pozwolić mu skalać umysł Harry'ego Pottera! Chłopak miał tupet. Zachodziła poważna możliwość, że Voldemort w jakiś sposób majstruje w jego głowie, a on odmawiał zbadania...

Gniew Snape'a rozmył się. Zastąpił go strach. Strach o Harry'ego i - musiał przyznać - o siebie. Co jeśli Voldemort naprawdę wpływał na Harry'ego, tak głęboko i subtelnie, że nawet Harry mógł tego nie odkryć? Teraz Snape mógł go podejrzewać o wszystko, nawet o powstanie z martwych. Spróbował przypomnieć sobie zamazane wydarzenia nocne i po wytężeniu uwagi odkrył, że pamięta urwane wrażenia: dziwny uśmiech Harry'ego, płonące zielenią oczy, sposób, w jaki trzymał lewe ramię Snape'a... ramię z Mrocznym Znakiem...

Snape poczuł, jakby miał zaraz wymiotować. Jak mógł być tak nieostrożny? Wszystkie znaki się zgadzały, nawet jeśli Harry nie chciał ich przyjąć. Nie było czasu do stracenia. Harry musi zrozumieć, a Dumbledore musi zostać poinformowany, czy Harry'emu się to podoba czy nie.

W tym momencie drzwi skrzypnęły, otwierając się i zamykając. Snape słyszał odgłos bosych stóp zmierzających do łóżka i zmusił się, by nie sięgać po różdżkę. (Pod pieprzonym łóżkiem, upuścił różdżkę i pozwolił jej potoczyć się pod łóżko!) Cokolwiek zaszło w nocy, rankiem Harry wydawał się kontrolować swój umysł. Nawet diabelska błyskotliwość Czarnego Pana nie była w stanie powielić tego nadąsanego, buntowniczego nastawienia. Snape i Harry rozdzielili się na chwilę, to prawda, ale Snape wątpił, by Voldemort zniżył się do opętania kogoś w ubikacji. To nie pasowało jego wyczuciu dramatyzmu.

Harry zrzucił pelerynę z szelestem i usiadł na łóżku w nogach Snape'a, wciąż oczywiście nagi, i patrzył na niego. Snape ściągnął brwi i starał się odczytać twarz i oczy Harry'ego, które znał lepiej, niż ktokolwiek inny. Przynajmniej tego był pewien.

- Harry, musisz mi zaufać - powiedział tak spokojnie jak mógł. - Muszę spojrzeć.

- Nie ma nic do oglądania! - warknął Harry. - Ufam ci, wiesz o tym, ale nie ma potrzeby. Nie chodzi tylko o ciebie. Nikomu bym nie pozwolił.

- Ile pamiętasz z ostatniej nocy?

Harry zamrugał, sprawiając wrażenie zakłopotanego.

- Ile? - powtórzył Snape.

- Ja... wszystko, czemu? O co ci chodzi...

- Naprawdę? Opowiedz. Opowiedz o wszystkim, co się zdarzyło.

Harry przybrał raczej interesujący odcień czerwieni.

- O wszystkim? Ee... my, przyszliśmy tutaj, zrobiliśmy to dwa razy, a potem poszliśmy spać. Potem jedliśmy, potem mnie miałeś, a potem znów spaliśmy.

- I?

- I potem się obudziliśmy - powiedział Harry, brzmiąc na poirytowanego. - Co masz na myśli: "i"?

Snape poczuł, jak robi mu się zimno.

- Nie pamiętasz nic więcej?

- Nie. No... - Harry znów się zaczerwienił. - Pamiętam... jakieś mgliste wspomnienie. Nie jestem pewien, czy to był sen czy nie. Ale chyba pamiętam, że, no wiesz. - Pomachał ręką między nimi. - Miałem cię. Na górze.

Snape poczuł, że ulga ogrzewa jego ciało. Ale...

- Tak było - oznajmił ostrożnie. - Dlaczego to jest zamazane, podczas gdy reszta wyraźna?

Harry wzruszył ramionami i zaczerwienił się jeszcze bardziej.

- Nie wiem - odparł. Potem się nachmurzył. - Ale to ja to zrobiłem, jeśli chcesz wiedzieć, więc się nie martw. Nie pieprzył cię Voldemort.

Uczucie ulgi Snape'a gwałtownie znikło i warknął:

- Jakby było z czego żartować...

- Czemu nie? - warknął Harry i wyszedł z łóżka, pogrzebał w stercie ubrań na podłodze, aż znalazł swoją bieliznę. - Nie chcę o tym więcej rozmawiać. To niedorzeczne. Gdyby był w mojej głowie, wiedziałbym, okej?

- Nie możesz być tego pewien...

- Myślę, że czas iść do Zonka - powiedział Harry, wciągając spodnie i nie patrząc na Snape'a.

- Ty nieznośny smarkaczu! - rzucił Snape, zanim zdołał się powstrzymać. Harry obrócił się, by zmierzyć go wzrokiem, jego twarz poczerwieniała i wcale nie ładnie. - Jeśli nie potrafisz spojrzeć ponad swoimi śmiesznymi obawami, by zobaczyć, jakie to istotne...

- Bo ty jesteś w tym taki dobry - odciął się Harry niskim i spokojnym głosem. To zatrzymało Snape'a. - Przyganiał kocioł garnkowi, co? Słuchaj, nie chciałem, by tak wyszło. Chodźmy już, dobrze?

Snape mógłby go udusić.

- Jeśli nalegasz, Potter. - Podniósł się z łóżka z całą godnością, na jaką mógł się zdobyć nagi mężczyzna, i zaczał ubierać. - A tak przy okazji wszystkiego najlepszego. To twój prezent urodzinowy.

Miał perwersyjną przyjemność obserwować, jak usta Harry'ego wykrzywiają się. Jakby ssał cytrynę. Potem, ku zaskoczeniu Snape'a, Harry lekko wzruszył ramionami i pozwolił, by wściekła mina zsunęła się z jego twarzy. Nawet się lekko uśmiechnął.

- Lepszy niż eliksir - powiedział. Potem, gdy Snape zapinał koszulę, Harry dodał: - Słuchaj... - Snape zerknął na niego. - Cieszę się - zaczął Harry niepewnie. - Cieszę się, że cię widzę, wiesz. Nawet jeśli... no, lepiej to niż... no wiesz, cieszę się, to wszystko - skończył. Następnie uśmiechnął się niezręcznym uśmiechem, zaciskając wargi, i jeszcze raz wzruszył ramionami.

W innych okolicznościach Snape byłby oczarowany, być może nawet wystarczająco, by zapomnieć o swoim gniewie. Jednak tym razem się martwił, więc zdobył się jedynie na poirytowane chrząknięcie i zignorował fakt, że Harry'emu zrzedła mina. W ciszy dokończył się ubierać i Harry znów skulił się pod peleryną, by pójść za Snape'em na dół.

Snape zapłacił barmanowi za pokój i posiłek, czując ostre ukłucie, gdy cenne galeony opuściły jego dłoń. Skierował się do wyjścia, chwilę stojąc na progu, jakby oceniając ulicę, podczas gdy Harry prześliznął się przez otwarte drzwi.

Potem wymamrotał: - Tędy - i skierował się w dół ulicy, w kierunku sklepu Zonka. Nasłuchując uważnie, przez moment słyszał tylko własne kroki. Chwilę później ciche odgłosy szurania powiedziały mu, że Harry idzie za nim. Łatwo było znaleźć cichy kąt przy ulicy. Tak wcześnie rano sklepy nie były jeszcze otwarte i kręciło się bardzo mało ludzi.

Przełknął swoją dumę. Harry w końcu się nim zmęczy, oczywiście, ale jaki był sens odsyłać chłopaka przedwcześnie? Co bardziej, istniało niebezpieczeństwo. Jeśli Harry czuł, ze nie może się zwrócić do Snape'a, gdy coś jest nie tak, to do kogo? Do Blacka?

- Musisz zrozumieć - powiedział cichym głosem, starając się nie poruszać bardzo ustami - że martwię się o ciebie. Możesz to zlekceważyć, jeśli chcesz, ale taka jest prawda. - Te słowa go drażniły. Za sobą słyszał więcej szurania, a na łokciu poczuł lekki uścisk niewidocznej dłoni. - Powiesz mi - ciągnął Snape przez zęby - jeśli coś - cokolwiek - się wydarzy. Słyszysz?

- ...Tak - odparł Harry z niepewnością w głosie. Ręka na łokciu Snape'a zsunęła się. Upłynął moment, zbyt długi. Snape zacisnął zęby, po czym gwałtownie się obrócił, by wyjść z alejki, czując w piersi uporczywy, silny ból. Nie zatrzymał się, by posłuchać kroków.

Tym razem poszedł do tylnego wejścia sklepu Zonka, co pragnął zrobić poprzednio, ale powstrzymała go obawa, że bez zapowiedzi wpadnie na Blacka. Sklep jeszcze nie był otwarty, a drzwi pozostały zamknięte. Snape sięgnął po różdżkę, ale Harry wymamrotał:

- Nie. Trzecia cegła na lewo, nad drzwiami. - Snape wywrócił oczami, policzył cegły i lekko nacisnął właściwą. Ugięła się pod jego palcami, jakby była zrobiona z gąbki. Drzwi cicho zaklekotały, ale nie otworzyły się.

- Teraz musisz opowiedzieć dowcip "puk puk" - mruknął Harry.

Snape popatrzył w okolice swego łokcia:

- Że co?

- Opowiedz dowcip "puk puk". To sklep z magicznymi gadżetami. Tylko tak możesz się dostać do środka, gdy jest zamknięty.

- Nie znam żadnych dowcipów. Ty opowiedz. To ty musisz wejść.

- Nie znasz żadnych dowcipów? Na pewno znasz. Każdy zna.

- Nie będę stał tutaj i rozmawiał ze swoim łokciem o dowcipach! Mów, Potter!

Oddech irytacji przeleciał niepokojąco blisko Snape'owego ucha.

- Fajnie. Puk puk - wyszeptał Harry do drzwi.

- Kto tam? - Snape rozejrzał się za źródłem denerwującego, cienkiego głosu, po czym zorientował się, że dziurka od klucza poniżej klamki porusza się na kształt ust.

- Ee... aa... - Harry zdawał się być w szachu. Snape wywrócił oczami. - Łapy.

- Co za Łapy?

- Łapy z dala ode mnie - odpowiedział Harry, prezentując nieco mniej dowcipu, niż typowy żart zdawał się wymagać.

- Niezbyt dobre - westchnęła klamka.

- Nie musi być dobre - syknął Harry. - Wpuść mnie! George na mnie czeka, okej?

- Okej - burknęła klamka. - Te dzisiejsze dowcipy. Gdybyście mogli słyszeć, jakie pan Zonko opowiadał w czasach świetności...

- Oszczędź mi - powiedział Snape pod nosem, gdy drzwi wreszcie otworzyły się ze skrzypieniem. Podążył za Harrym do wnętrza. Sklep był ciemny i cichy. Snape szybko rozejrzał się, nie widząc żadnych oznak kłopotów, ale też żadnych oznak życia.

- Śpią na górze - stwierdził Harry. - Jesteśmy ciut za wcześnie.

- Więc chodźmy i ich obudźmy - oznajmił Snape, zmierzając ku schodom. - Nie mam zamiaru zostawić cię w pustym budynku.

- Nie! - Harry złapał Snape'a za łokieć, a w jego głosie pobrzmiewała zaskakująca panika. - Zostaw ich! Nic mi nie będzie, Severusie, naprawdę.

Severus nie znosił rozmawiać z powietrzem.

- Zdejmij tę przeklętą pelerynę. Masz tu być.

- Ale ty nie! Może ty powinieneś ją założyć. - Snape czuł na sobie wściekłe spojrzenie Harry'ego. - Zdejmę ją, jeśli nie pójdziesz na górę.

- W porządku. - Snape strącił Harry'ego z ramienia. Miał niby zamordować bliźniaków Weasley?

Harry zrzucił płaszcz i pobiegł po schodach, wołając:

- FrediGeorge? Jesteśmy, ee, już. Wcześniej. - Do Snape'a doleciał odgłos pukania. - Żebyście, ee, wiedzieli... że... no. - Snape usłyszał niewyraźny jęk, który mógł przypisać jedynie budzącym się rudym śmierdzielom.

- Czas to pieniądz, Weasley - zawołał swym najbardziej nieprzyjemnym głosem. - Z pewnością nie chcecie stracić więcej tego, niż musicie?

Harry zszedł po schodach i popatrzył na niego wściekle.

- Dlaczego jesteś takim draniem? - wypalił.

- Dopiero teraz zauważyłeś? - głos Snape'a był zimny.

- Dzisiaj! I wieczorem. To było... - Harry przerwał, zamknął oczy i potarł czoło.

- Blizna? - spytał Snape ostro.

Harry spojrzał na niego.

- Zwykły ból głowy, dziękuję. Nie wiem czemu. - Z góry dobiegły odgłosy tuptania i Harry i Snape popatrzyli w sufit, gdy stopy Weasley'ów zaczęły szurać po pokoju. - Cóż, wstali - powiedział Harry z napięciem. - Myślę, że możesz już iść.

Snape zacisnął pięści.

- Podejrzewam, że mogę.

Harry patrzył nieszczęśliwie. W ciągu ostatnich lat Snape bardzo mocno starał się uodpornić na to spojrzenie. Bóg wie, że rozkoszował się nim. Ciekawe, że teraz było dla niego nie do zniesienia, zwłaszcza że sam był jego przyczyną i - bardziej zwłaszcza że - nie miał pojęcia, jak je odegnać. Co bardziej zdumiewające, czuł, że się waha. Jego duma żądała, by natychmiast opuścił sklep, podczas gdy inny, o wiele starszy, instynkt mówił mu, że powinien coś powiedzieć. Ale co?

- Staram się, Potter - wykrztusił wreszcie.

Harry wyglądał na zaskoczonego.

- Wiem - powiedział. Zszedł ze schodów i stanął przed Snape'em, by mogli porozmawiać ciszej. - Ostatnio było tak dziwnie - dodał. - Jak ci mówiłem. Nie wiem dlaczego. Chcę, by było jak przedtem. Chcę... potrzebuję, by było normalnie.

Snape złapał go za rękę, zbyt szybko.

- Nigdy nie było i nigdy nie będzie "normalnie" - stwierdził.

Wargi Harry'ego wygięły się.

- Tak... ale normalnie dla nas - odparł. - Wiesz, co mam na myśli. Będziemy... wiesz... próbować, jak powiedziałeś. Okej?

Pamięć Snape'a przeskoczyła nieświadomie do końca roku szkolnego, gdy Harry niezręcznie zasugerował, że mogliby być dla siebie "milsi" przy ludziach. Jego intencja była wyraźna. Prawdopodobnie teraz próbował złożyć podobną deklarację i Snape nie był pewien, jak odpowiedzieć. Wiedział, że zatrzyma Harry'ego przy sobie tak długo, jak będzie to możliwe, i jednocześnie wiedział, że nie na zawsze. Powiedzieć coś takiego na głos byłoby...

Harry zagryzł wargę.

- Naprawdę chciałbym lepiej pamiętać - powiedział nagle. - Ostatnią noc. Gdy byłem na górze. Znaczy się, coś pamiętam, ale założę się, że było wspaniale. - Wyglądał na zaniepokojonego.

Obawa Snape'a o jedną sprawę znikła, zastąpiona strachem o coś o wiele większego. Dlaczego Harry nie pamiętał tego?

- Było - odparł z nadzieją, że brzmi spokojnie. - Byłeś w tym lepszy, niż powinieneś być. - Ulga na twarzy Harry'ego doprowadziłaby innego mężczyznę do śmiechu. - Potrzebujesz oczywiście praktyki, by nabrać prawdziwej wprawy. - Teraz Harry cały promieniał. Jego nastrój mógł zmienić się tak szybko... i jakoś, z Harrym, nastrój Snape'a mógł zmienić się tak samo, kiedy wcześniej tonął we wściekłości i depresji, aż go wyczerpały.

Na schodach rozbrzmiały kroki. Snape nie chciał, by przyglądał mu się Weasley, gdy poddał się pragnieniu swego słabego, kołaczącego serca. Złapał Harry'ego za ramiona i szybko go pocałował. Harry oddał pocałunek, mocno, chwytając go za koszulę. Snape ścisnął jego ramiona po raz ostatni i wyśliznął się tylnym wejściem, zanim którykolwiek z Weasleyów wszedł do pokoju.

* * *

Wrócił do Hogwartu jako ubogi człowiek - nawet tak żałosne warunki jak te w Świńskim Łbie nadwerężyły jego budżet. Ale to nie kłopoty finansowe zajmowały teraz Snape'a. Otrzepał się z kurzu, wychodząc z kominka, starannie powiesił płaszcz przy drzwiach swej kwatery i wyszedł na korytarz, po czym wspiął się ku wyjściu z lochu.

Kilka minut później przechodził obok chimery i wchodził po schodach do gabinetu dyrektora. Pomyślał, jak przerażony byłby Harry, wiedząc, że składa się o nim raport (co, gdyby był choć odrobinę bystry, mógłby zgadnąć); jak wściekły na Snape'a; jak zdradzony.

Istniało, pomyślał Snape, wchodząc do biura, wiele różnych rodzajów zdrady. Niektóre gorsze od innych.

Gdy Snape wszedł, Dumbledore podniósł wzrok i uniósł brwi w oczekiwaniu. Uśmiechnął się, otworzył usta, by się przywitać, ręka już wędrowała w kierunku puszki z dropsami cytrynowymi na biurku.

Snape uciął to wszystko, zanim się w ogóle zaczęło.

- Musimy porozmawiać - powiedział.

* * *

Harry powiedział bliźniakom, że już zjadł śniadanie ze Snape'em, i nie pozwolił, by kłamstwo bardzo go męczyło. Przecież w imię miłości wmusił w siebie tę wstrętną zupę wieczorem i nie widział powodu, dla którego miałby wpychać owsiankę Freda i George'a Weasleyów. Teraz Weasleyowie pracowali w ciszy, by przygotować sklep do otwarcia, podczas gdy Harry usiadł obok beczki wypełnionej cuchnącymi materiałami wybuchowymi i zamyślił się. Dali mu spokój, wyczuwając jego zły humor. Gdy zeszli po schodach i go zobaczyli, George potrzebował tylko raz na niego spojrzeć, po czym uniósł rudą brew i powiedział:

- Chyba nie bawiliśmy się za dobrze. Nie pozwól ojcu chrzestnemu mnie zabić, okej?

Harry nie miał zamiaru pozwolić Syriuszowi zabić kogokolwiek, a już najmniej George'a czy Severusa. Ale czy Severus to doceniał? Pewnie nie. Widział swego kochanka wczoraj, tak rozgoryczonego i pełnego pretensji - czemu? Bo Harry wysłał mu wiadomość, która brzmiała trochę despotycznie? To było niedorzeczne. Jeśli Severus chciał dowiedzieć się, co to naprawdę znaczy despotyczny, powinien przez parę godzin pokręcić się koło Hermiony - ale tego Severus nie zrobi, nigdy, bo musieli zachowywać tajemnicę i nie mogli nikomu powiedzieć.

A po niespełna dwóch miesiącach było, jakby wątpił w gotowość Harry'ego do tego, co musieli robić. Jakby w jakiś sposób zapomniał to wszystko, co przeszli podczas ostatniego roku, wszystkie poświęcenia, jakich dokonali, i wszystkie niebezpieczeństwa, jakie pokonali, by być razem. Czy Severus sądził, że półtora miesiąca z Syriuszem Blackiem zmieni całkowicie ocenę Harry'ego? Najwyraźniej. Harry powinien był mu nakopać. Jeden krok do przodu, dwa kroki w tył - tak zawsze było z Severusem Snape'em.

Syriusz przybył godzinę później. Harry zamienił w sumie cztery słowa z Fredem i George'em, ale kiedy Syriusz wszedł do sklepu, Harry odstawił przedstawienie uśmiechu, zadowolenia i odprężenia. Pocałował nawet George'a w policzek. George zaczerwienił się, a Fred patrzył na to zdumiony. Syriusz uśmiechnął się.

- Cieszę się, że dobrze się bawiliście - powiedział.

Harry obdarzył go swoim najbardziej promiennym uśmiechem.

- Jak zawsze - stwierdził. - Prawda, George?

- Prawda - zgodził się George, zdobywając na raczej skąpy uśmiech. - Zawsze.

Syriusz sprawiał wrażenie skruszonego.

- Przykro mi więc, że muszę cię zabrać - powiedział.

- Och, nie - oznajmił Harry szybko. - George ma pełno roboty w sklepie, wczoraj cię od niej odciągnąłem, nie, George?

- Taa - powiedział George. - Mam masę do nadrobienia. A zobaczymy się za kilka dni w Norze - dodał w chwili inspiracji, co spowodowało, że Harry uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.

Syriusz skinął głową.

- W porządku - oświadczył i obdarzył całą trójkę czułym spojrzeniem. - Lepiej już chodźmy.

Harry wyszedł za Syriuszem ze sklepu i powoli poszli ulicą. Harry zmusił się, by nie wypatrywać Severusa, który i tak powiedział, że wraca prosto do Hogwartu. Głupio było mieć nadzieję, że może został gdzieś w pobliżu - z ostatnią szansę na zobaczenie Harry'ego. Zwłaszcza w nastroju, w jakim był. Harry westchnął gwałtownie, zanim zdążył się powstrzymać.

Syriusz, źle go rozumiejąc, powiedział:

- Ty i George niedługo się zobaczycie, Harry. Ale wiem, że w twoim wieku wydaje się to wiecznością.

Harry zdobył się na uśmiech i skinął głową. Syriusz... no, to nie było skomplikowane. Syriusz go kochał. Kochał go bez względu na wszystko. Prawda? Czy kochałby Harry'ego, gdyby wiedział, co Harry wyprawiał w środku nocy z Severusem Snape'em? Prawdopodobnie tak. Całą winę przypisałby Snape'owi, powiedział, że Harry jest niewinny, został skonfundowany czy coś... a nawet gdyby zaakceptował, że Harry ma w związku tyle samo do powiedzenia co Severus, wybaczyłby mu. Był wierny. Lojalny. Jak pies czy nawet Puchon. To nie było złe. Syriusz wybaczyłby mu, bo go kochał. Syriusz nie kazałby mu iść precz.

Serce Harry'ego było pełne, zbyt pełne, tych myśli. Czuł się nielojalnie, gdy tak myślał, zupełnie jakby mówił, że Syriusz jest lepszą osobą niż Severus. Czuł, jakby między nimi wybierał, nawet jeśli tego nie robił - dokonał swojego wyboru przed miesiącami. Ale tak zdumiewające było myśleć, wiedzieć, że jest jeden człowiek na świecie, który kocha go w ten sposób. Syriusz - bez względu na wszystko. Rodzice go tak kochali. Wszyscy tak mówili.

Harry patrzył na ziemię, gdy szli, i pragnął, by jego gardło nie było tak nabrzmiałe.

* * *

Dumbledore był cicho, gdy Snape skończył mówić. W gruncie rzeczy przez dość długi czas. Snape miał problem, by odczytać wyraz jego twarzy. Jego czoło było zmarszczone i był zamyślony, ale kiedy chodziło o Dumbledore'a, mogło to oznaczać bardzo wiele rzeczy.

- Powiedz mi, co mówił - odezwał się Dumbledore po najdłuższej chwili w życiu Snape'a - dokładnie, jak to pamiętasz, Severusie.

- O to chodzi, dyrektorze - powiedział sfrustrowany Snape. - Mam problemy, by sobie przypomnieć. Byłem tam. Słyszałem, jak mówi. Przejęło mnie to dreszczem i bałem się o niego... i jestem zupełnie pewien, że pamiętałem to po zakończeniu, aa, rozmowy. Ale teraz... zupełnie jakby w jakiś sposób wszystko zbladło...

- Kiedy to się stało, podczas gdy wspólnie spędzaliście czas?

Snape kaszlnął.

- Aa... późno w nocy... nie powiem kiedy dokładnie. Po północy, być może godzinę lub dwie, wtedy rozmawialiśmy.

Dumbledore kiwnął głową.

- I mówisz, że Harry wyglądał... inaczej?

Snape poczuł, jak dreszcz dotyka jego kręgosłupa. Nie pamiętał każdego szczegółu tego konkretnego epizodu, ale z pewnością pamiętał tamto.

- Tak. Inaczej. A wcześniej powiedział mi, że nic nie wydaje mu się "normalne" i tak jest przez całe lato - usiłował przegnać z głosu ton oskarżenia. Gdybyś tylko pozwolił mu ze mną zostać... - Myślał - kontynuował ostrożnie Snape - że to może dlatego, że on i Black nie znają się jeszcze dobrze.

Dumbledore znów skinął.

- Syriusz wyraził tę samą troskę - oznajmił w zamyśleniu. - Czuje się z chłopcem nie na miejscu, nie do końca ojciec, nie do końca przyjaciel. Znajduje się w trudnej pozycji, Severusie. - Snape musiał się bardzo starać, by powstrzymać parsknięcie. Czy Dumbledore naprawdę wierzył, że obchodzi go, jak "trudne" jest dla Syriusza Blacka stworzyć głęboką więź z Harrym Potterem? - Bardziej mnie martwi - ciągnął Dumbledore - co opowiedziałeś mi o Harrym i, aa, nocnym epizodzie. Jesteś pewien, że nie przypomnisz sobie nic więcej?

- Było raczej późno - powiedział obronnie Snape, czując, że jest obwiniany o coś, czego nie potrafił nawet zrozumieć, a co dopiero wyjaśnić. To nie byłby pierwszy raz. - Być może - dodał swoim najbardziej przekonującym głosem - Potter potrzebuje jedynie być pod lepszym nadzorem. Oczywiste jest, że czuje, że nie może się zwierzyć Blackowi. Być może gdyby przenieść go tutaj na czas wakacji... - Został jeszcze miesiąc. Black wziął lwią część czasu z Harrym i nie mógł narzekać.

Dumbledore wyglądał na nieszczęśliwego.

- Nie chciałem tego rozważać - powiedział. - Chłopiec potrzebuje czasu ze swym ojcem chrzestnym. Czasu z przyjaciółmi. Czasu z dala od szkoły. - Czasu z dala ode mnie, pomyślał Snape i musiał stłumić falę nienawiści. Po raz kolejny zastanowił się, dlaczego Dumbledore w ogóle pozwolił, by ich romans się rozpoczął, skoro teraz uważał, że to katastrofalny pomysł. I znów: jeśli to było tak katastrofalne, czemu pozwolić na kontynuację? Co Dumbledore miał nadzieję zyskać, grając w taki sposób na dwa fronty? O co mu chodziło?

- Ale, jak mówisz - kontynuował Dumbledore - mógłby czuć się bardziej komfortowo, zwierzając się tobie. Być może najlepiej jest trzymać go tutaj, gdzie możemy obserwować go baczniej... tak... - Snape z przyjemnością pławiłby się w nagłym przypływie triumfu, gdyby nie pragnął tak desperacko wiedzieć więcej, o czym myślał Dumbledore. Jak Dumbledore mógł od niego oczekiwać, że będzie chronił Harry'ego, jeśli Snape nie wiedział nawet, przed czym ma go chronić?

- Dobrze - powiedział nagle Dumbledore - wiem, co powinienem zrobić. Zbyt okrutne będzie odrywać Harry'ego od przyjaciół przed urodzinami... Syriusz powiedział mi, że on i Harry planują świętować je razem w domku, a następnego dnia jechać do Nory, czy to nie brzmi cudownie? Myślę, że po uroczystości w Norze, wezwę Harry'ego tutaj. Skoro obaj z Syriuszem potwierdziliście, że blizna nie dokucza Harry'emu i że nie ma żadnych niezwykłych snów, myślę - mam nadzieję - że możemy wykluczyć wpływ Voldemorta. Będziemy musieli sprawdzić ostrożnie, ale nawet jeśli... cóż. - Dumbledore wypił herbatę i uśmiechnął się łagodnie do Snape'a. - Dziękuję za tak bardzo informacyjny raport, Severusie.

Snape nie był w stanie powstrzymywać się dłużej, gdy smród sekretów przyprawiał go o mdłości. Zazwyczaj czuł się z tym zapachem dobrze i żył z nim całe życie, ale gdy dotyczyło to Harry'ego i jakiegoś potwora, którego Snape nie mógł nawet dojrzeć...

- Dyrektorze, proszę mi wybaczyć, że pytam prosto z mostu, ale czego Black i ja powinniśmy szukać? Jeśli nie Czarny Pan niepokoi Pottera, to co innego mogłoby to być? Chyba chłopak nie ma innych zmartwień na widoku?

Dumbledore patrzył na niego przez dłuższą chwilę.

- Harry Potter od momentu narodzin miał bardzo wiele zmartwień na widoku - powiedział. - Na razie na tym poprzestańmy. Ale zwróciłeś uwagę na doskonałą kwestię: ty i Syriusz powinniście czuwać nad Harrym, prawda? I naprawdę nie w porządku wobec Syriusza: zabierać Harry'ego od niego, gdy zaczęli się poznawać. Jeśli zechce oderwać się od domku ministerstwa, myślę, że jego również zaproszę do Hogwartu.

Mina Snape'a zrzedła tak mocno i tak szybko, że był pewien, że jego szczęka uderzy podłogę. Ten wścibski... mściwy... sadystyczny...

Zamroczony wściekłością pozwolił Dumbledore'owi wyprowadzić się z gabinetu i dopiero w połowie schodów uświadomił sobie, jak łatwo pozwolił odwrócić swoją uwagę od odpowiedzi na pytanie.

* * *

31 lipca

Syriusz z wielkim smutkiem popatrzył na świąteczne ciastka, które ocalił od destrukcji w piecyku. Jedynie dwa wyglądały na zdatne do spożycia. Co było w porządku - mogli mieć z Harrym po jednym i mógł wstawić świeczkę w ciastko Harry'ego. Tyle że to było żałosne. Molly Weasley śmiałaby mu się w twarz. Matka Jamesa, pani Potter, również. Kiedykolwiek Syriusz spędzał u Jamesa urodziny po ucieczce z domu, zawsze czekało na niego przepyszne ciasto przełożone wybornymi lodami. Harry zasługiwał na coś takiego. Harry zasługiwał na coś lepszego, biorąc pod uwagę, że był Potterem, a Syriusz jedynie udawał.

Cóż, Harry miał miesiące, by przywyknąć do idei, że jego ojciec chrzestny nie jest i nigdy nie będzie szefem kuchni. Nie będzie miał nic przeciwko. Był nadzwyczaj przyjacielski przez te ostatnie dni; przygnębiony, ale zauważalnie przyjacielski. Syriusz przypuszczał, że chodziło o spotkanie ze swoim chłopakiem, i cieszył się, że chociaż raz miał w czymś rację. Ciastka nie wyglądały źle, a poza tym Molly będzie miała dla Harry'ego porządne ciasto jutro. To może być żart pomiędzy nimi dwoma. I poradził sobie lepiej z prezentem dla Harry'ego: prawdziwy klubowy znicz do ćwiczeń, z autografem samego Joeya Jenkinsa. Harry mógł zarówno grać nim, jak i podstawić pod oczy i podziwiać.

- Harry! - zawołał, wkładając pojedynczą świeczkę w najmniej przypalone ciastko. - Urodzinowa uczta gotowa!

Harry wszedł do kuchni z lekko drwiącym uśmiechem, na widok którego Syriuszowi zawsze podskakiwało serce, gdyż Lily też często go nosiła.

- Wiem, wyczułem - powiedział. - Mmmm.

Syriusz wyszczerzył się bez skruchy.

- Nie jęcz. Dostałeś najlepsze z... - Ile ich w końcu było? - ... ośmiu. Nie wychowałem chrześniaka, żeby wybrzydzał.

Harry zmarszczył nos, a potem jego twarz wygładziła się, gdy usiadł.

- Jest wspaniałe, Syriuszu, naprawdę. Przedtem zawsze musiałem spędzać urodziny z Dursleyami. Za wyjątkiem mojego pierwszego roku w Hogwarcie, Hagrid mnie wtedy znalazł... - Harry zachichotał. - Też upiekł mi ciasto.

- Hagrid upiekł ci ciasto?

- Taaa.

- Było takie, jak przypuszczam, że było?

- Och, tak. Ale liczy się zamiar, prawda?

- I w duchu tego... - Syriusz z rozmachem postawił przed Harrym talerz i zapalił różdżką świeczkę. - Pomyśl życzenie!

Harry wyglądał zdumiewająco uroczyście, wydawał się nawet poruszony. Potem znów uśmiechnął się lekko drwiąco.

- Popatrz na mnie - powiedział - myślę tak mocno o życzeniu urodzinowym, jakby to była prawdziwa magia... - I zanim Syriusz zdążył cokolwiek odrzec, zdmuchnął świeczkę.

Syriusz patrzył na dymiący przez chwilę czubek - zapomniał o sztuczce z ponownym zapaleniem świeczki, dzieciaki zawsze krzyczały - po czym stwierdził:

- Cóż, nie zrobi nikomu krzywdy, gdy pomyśli się życzenie, prawda? Życzenia mogą być bardziej magiczne, niż ci się wydaje, Harry. Dla czarodzieja życzenie ma większe znaczenie niż dla mugola.

Harry otworzył usta, by coś powiedzieć, i wtedy zgasły wszystkie światła.

Powietrze stało się bardzo zimne.

Syriusz był na nogach, zanim zdał sobie sprawę, mówił, zanim spróbował choćby pomyśleć logicznie, co się stało.

- Bezpieczne miejsce w zagajniku. Idź. Teraz. Biegnij.

* * *

Idź. Teraz. Biegnij. Harry wiedział, co oznaczają te słowa, ale wciąż nie miały sensu, nie w tej chwili. To się nie mogło zdarzyć, nie teraz. Stał, ponieważ Syriusz stał, i wiedział, że coś musi być nie tak, skoro Syriusz tak zareagował, ale...

- Idź, Harry!

- Moja różdżka jest zamknięta w...

- ...w twoim kufrze. Wiem. Accio peleryna niewidka! - Harry z uczuciem oderwania patrzył, jak peleryna leci w powietrzu, by wpaść w rękę Syriusza. Syriusz narzucił pelerynę na Harry'ego. - Biegnij do kryjówki. Ja odwrócę ich uwagę.

- Nie! - krzyknął Harry. - Co z tobą...

- W kryjówce jest alarm! Musisz tam iść i uruchomić, by Dumbledore wiedział, że nas zaatakowano. To, to kominek. Zrób to i zanim tu wrócisz, będę miał twoją różdżkę, teraz na miłość boską IDŹ! Przez okno, nie otwieraj drzwi!

W następnej chwili Harry przeciskał się ze stołu przez otwarte okno kuchenne i już pędził przez trawę i wrzosy ku zagajnikowi. Niebo zupełnie pociemniało z powodu wielkich czarnych chmur, które kłębiły się i przesłaniały gwiazdy. Słyszał okrzyki, a kiedy w biegu rozejrzał się dziko wokół, zobaczył w mroku białe maski spadające na domek z karkołomną prędkością. Było ich przynajmniej czworo. Syriusz już rzucał zaklęcia przez otwarte okno. Harry musiał się pospieszyć. Syriusz przez jakiś czas mógł ich tylko trzymać na dystans, a Harry nauczył się tego roku tak wiele, uruchomi alarm i wtedy, wtedy pokaże im wszystkim, że są niczym w porównaniu z nim...

Poprzez szum w uszach słyszał kobiecy głos krzyczący: - Wyślij chłopaka, piekielny zdrajco! - ale nie wiedział, czy Syriusz odpowiedział cokolwiek, bo był już za daleko, zbliżając się do granicy zagajnika. Gdzie to było, gdzie było... to drzewo, z wielkim sękiem na wysokości jego ramienia. Harry rzucił się naprzód, mocno przycisnął dłoń do sęku i wysapał hasło: "Munimentum!"

Wtedy poczuł, jakby leciał przed siebie poprzez przestrzeń, wpadając do drzewa, tyle że nie uderzył o korę, leciał przez drzewo i... dokądś indziej, gdzieś - ani tu, ani tam. Poczuł, jak owijają się wokół niego ciasne pętle zaklęcia, oplatają go, i przypomniało mu to, jak zaklęcie Severusa na miotle ocaliło go w ubiegłym roku przed eksplodującym zniczem Neville'a. Zaklęcie szarpnęło go w przestrzeń, jak świstoklik, do małego, brązowego, prostego pomieszczenia, w którym mocno pachniało zbutwiałym drewnem.

Zaklęcie gwałtownie uwolniło Harry'ego, i opadł na kolana. Najszybciej jak mógł podniósł się na nogi, zrzucił z siebie pelerynę i rozejrzał po pokoju. Syriusz powiedział, że jest tu kominek, którego Harry miał użyć, by zawiadomić Dumbledore'a.

Harry nie widział kominka. Nie widział w ogóle niczego, za wyjątkiem pojedynczej półki, na której obok bochenka chleba stał dzbanek, wypełniony czymś, co wyglądało na wodę. Nie było żadnych okien, żadnych kominków, wróżebnych luster czy czegokolwiek - może dzbanek lub bochenek były świstoklikami? Harry podbiegł do nich, złapał oba, ale po kilku bolesnych chwilach musiał uznać, że są po prostu tym, czym się wydają, i niczym więcej. Czy mógł dostać się w złe miejsce? To niemożliwe, pomyślał, rozglądając się wokół z desperacją. To było właściwe drzewo, odpowiedziało na właściwe hasło. Musiał popatrzeć. Musiał coś znaleźć.

* * *

Syriusz nie wiedział, jak długo wytrzyma jego zaklęcie zamknięcia, gdy zajmie się nim przynajmniej czworo zdeterminowanych śmierciożerców. Przynajmniej udało mu się zamknąć okno. Był pewien, że gdy chodziło o odszukanie Harry'ego Pottera, Voldemort wysłał swoich najlepszych ludzi. Szkoda tylko że bycie najlepszym oznaczało również nieuleczalne zamiłowanie do dramaturgii. Skoro dostali się tak blisko chaty, musieli uzyskać wewnętrzną pomoc z ministerstwa, więc prawdopodobnie mogli po prostu użyć sieci Fiuu i zaskoczyć zarówno Syriusza, jak i Harry'ego - ale nie miałoby to takiego samego efektu, jak zstąpienie z nieba pod osłoną chmur burzowych i błyskawic. Banda cymbałów.

Dobra rzecz. Dali Harry'emu szansę na wymknięcie. Syriusz był pewien, że Harry uciekł, inaczej wszyscy pialiby z zachwytu. A tak chyba wciąż myśleli, że Harry jest w środku z Syriuszem, które to złudzenie Syriusz z chęcią podtrzyma.

Nikt ich nie ostrzegł. Nie mieli żadnego pojęcia. Atak nadszedł znikąd. Dumbledore nie pisnął ani słowa o niebezpieczeństwie, nawet te cholerne gazety jakby ostatnio zapomniały zupełnie o ucieczce z Azkabanu. Odpowiedzialny był jakiś szpieg w ministerstwie, musiał być, Voldemort nie znalazłby ich inaczej...

Nie ma sensu się teraz rozpraszać. W zamian Syriusz pomyślał o Harrym z ostrym ukłuciem. Harry będzie wściekły, że go oszukano, bez wątpienia, ale za to wieczorem wciąż będzie żywy. Dumbledore będzie wiedział, kiedy ktoś wszedł do schronu, i od razu wyśle aurorów. Może nawet dotrą tu na czas, by ocalić skórę Syriusza.

Wtedy frontowe drzwi eksplodowały i Syriusz z cichym westchnieniem pozbył się tej tęsknej nadziei. Przykucnął w kącie, za kuchennym stołem, wyglądając w sam raz tyle, by wycelować różdżkę i rzucić klątwę na pierwszego śmierciożercę, który był wystarczająco głupi, by atakować poprzez dym. Rozległ się stłumiony hałas - jeden w każdym razie z głowy. Syriusz rzucał zaklęcia na ślepo w wejście, nieustający grad zaklęć, mając nadzieję zabrać z sobą tak wielu drani, jak się da, zanim nadejdzie nieuniknione. Mając piekielną nadzieję, że ten, który padł, to Bellatrix. Albo przynajmniej Malfoy.

Sekundę później zaklęcie lewitacji zmiotło stół i Syriusza uderzyło zaklęcie oszałamiające, i mógł ocenić, że mylił się w obu sprawach. Nieprzytomne ciało na podłodze było Crabbe'em albo Goyle'em - naprawdę ciężko ich odróżnić...

Kolejne zaklęcie uniosło i jego i wyleciał przez frontowe drzwi, otoczony z obu stron przez śmierciożerców.

* * *

Snape czytał w bawialni, gdy jego kominek zapłonął, co sprawiło, że podskoczył.

- Severusie! - powiedział Dumbledore głosem głośnym i naglącym. - Severusie, jesteś tam?

Dumbledore nie używał takiego tonu, odkąd Snape utracił swoją przydatność jako szpieg. Ale Snape nie utracił swego refleksu i w dwie sekundy klęczał z obawą przed paleniskiem, patrząc w równie zaniepokojoną, płomienną twarz Dumbledore'a.

- Dyrektorze?

- Uruchomiono alarm w Elsinore Cottage - oznajmił Dumbledore bez wstępu. - Właśnie wysłałem Moody'ego i jego zespół.

Serce Snape'a zatrzymało się. Ale dziś są jego urodziny, pomyślał bez sensu.

- Co mogę zrobić? - zapytał głośno.

Dumbledore wyglądał na wyczerpanego.

- Nic, mój chłopcze - powiedział - ale chodź do mojego biura i czekaj ze mną na wiadomości. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć.

Może to był fałszywy alarm? Snape wiedział lepiej. Bez następnego słowa wstał i pospieszył ku wieży Dumbledore'a.

* * *

Harry przemierzał mały pokój, a jego oczy desperacko szukały czegoś, czegokolwiek, co da mu wskazówkę. Czegokolwiek, co powie mu, jak skontaktować się z Dumbledore'em, albo przynajmniej jak się stąd do diabła wydostać. Zdał sobie sprawę, że choć rozmawiali z Syriuszem, jak się dostać do bezpiecznego miejsca, nigdy nie dyskutowali nad wyjściem...

Syriusz powiedział, że jest tu kominek.

Weź płaszcz... wezwij pomoc... tam jest kominek... potem wróć, dam ci różdżkę i będziemy walczyć razem...

Powiedział, że jest tu kominek. Harry uderzył pięścią w twarde drewno, kurz i brud osiadły na jego ręce, a potem jeszcze raz i jeszcze, aż wiedział, że pokaleczy sobie dłoń, jakby tłukł Voldemorta, Syriusza lub samą ideę zdrady.

- Wypuśćcie mnie! - krzyknął. - Wypuśćcie mnie stąd, cholerni dranie! Syriuszu! Wypuść mnie! SYRIUSZU!

* * *

Syriusz był przelotnie wdzięczny za ciemność. Oznaczało to, że nie widzi dobrze twarzy Bellatrix. A może to z powodu krwi, która zalała mu oczy po tym, jak Crabbe-czy-Goyle (ten przytomny) uderzył go w twarz.

- Powiedz nam, gdzie jest chłopak! - zaskrzeczała Bellatrix i pod jej wściekłością słyszał pulsujący strach. Musieli wiedzieć, że aurorzy wkrótce tu przybędą, a nawet więcej: wiedzieli, jaki będzie gniew Voldemorta, jeśli nie przyprowadzą z sobą Harry'ego Pottera. Przynajmniej nie mieli czasu, by wypróbować jakiekolwiek zabawne techniki tortur. - Powiedz nam albo zabierzemy cię do Niego!

- Nic wam to nie da - odpowiedział ochryple Syriusz. - Jest z powrotem u Dumbledore'a. Mieliśmy sposób... nigdy nie dostaniecie go w swoje łapy.

- Więc czemu nie uciekłeś razem z nim, Black? - spytał spokojnie Lucjusz Malfoy.

- Musiałem was zająć, nie? - Syriusz wilgotno odkaszlnął. - Zawsze tak łatwo odwrócić waszą uwagę...

Syriusz usłyszał odgłos biegnących stóp.

- Panie Malfoy, pani Lestrange - zdyszany głos młodego mężczyzny - wykonaliśmy zaklęcie lokacyjne i tropiące na całym terenie. Ani śladu Pottera.

- Powinniśmy iść - inny głos męski, drżący. - Dumbledore...

- ...to nic w porównaniu z Czarnym Panem - syknęła Bellatrix. - Dobrze. Skoro nasza misja nie powiodła się, przynajmniej jedną rzeczą go uczcimy. Śmierć zdrajcy Blacka będzie wiadomością dla owieczek. - Uniosła głos do ostrego warknięcia. - Lucjuszu! Gdzie jest twój syn?

- Draco - powiedział Lucjusz. - Wystąp. Szybko, chłopcze!

- T-tak, ojcze. - Syriusz nie słyszał nigdy głosu Draco Malfoya, ale nie był nim zaskoczony: wyższa, cieńsza, słabsza wersja głosu jego ojca. I oto stał przed Syriuszem, szczupły i w białej masce. Syriusz nie widział jego twarzy, ale jego szare oczy były przestraszone. A więc tak Draco Malfoy spędza letnie wakacje *w tym* roku...

- Teraz masz szansę, Draco - zaintonował Lucjusz. - Okazja, by dowieść swojej wartości przed naszym panem. Nie będziesz miał następnej...

Gdy omywał go głos Lucjusza, Syriusz oderwał wzrok od Draco i popatrzył w ciemne niebo. Życie nie przesuwało się przed jego oczami ani nic takiego, był za to zdumiewająco spokojny. Zadumany. Harry był bezpieczny. Co innego się liczyło?

Wiatr zawiał i znów wyszeptał: Syriusz Black. Niekompletny.

Draco Malfoy wycelował drżący czubek różdżki w twarz Syriusza.

* * *

- Dumbledore? Halo? Sir? Severusie? Czy ktoś mnie słyszy?

Dlaczego tak zamknięty? Otoczony, uwięziony, ograniczony, tak jak mury...

- Proszę! Proszę, czy ktoś mnie słyszy! Potrzebujemy pomocy! Syriusz potrzebuje pomocy...

Ale zburzyłyśmy tamte mury! Te też możemy zburzyć... jeśli gospodarz nas wpuści... jeśli gospodarz uczyni nas swoimi...

- Wypuśćcie mnie stąd! Słyszycie mnie! - Wypuść nas! - Muszę mu pomóc, proszę! - Niesprawiedliwe, niesłuszne uwięzienie!

- Musicie nas stąd wypuścić!

* * *

Odkąd Snape przybył do jego biura, Dumbledore nie poruszył się. Siedzieli razem, cicho patrząc w ogień Dumbledore'owego kominka, czekając na słowo. Co chwilę Dumbledore bębnił palcami w oparcie krzesła. Snape pragnął wstać i chodzić, ale czuł, jakby przymarzł do miejsca.

Jeśli on nie żyje, chciał powiedzieć, jeśli nie żyje, bo wysłałeś go w tamto miejsce, to nie spocznę, dopóki mi nie zapłacisz. Ale jego język też zamarzł.

* * *

Syriusz patrzył na Draco Malfoya ze spokojem, który go zadziwił. Nie wyobrażał sobie, że będzie umierał w taki sposób - może uderzenie Crabbe-lub-Goyle'a tak na niego wpłynęło - zawsze wyobrażał sobie siebie jako głównego aktora na scenie. I z pewnością nigdy nie wyobrażał sobie, że zabije go podrzędny Malfoy, który nie miał jaj i który nie potrafił nawet poprawnie trzymać różdżki.

- Draco! - warknął Lucjusz. - Pospiesz się!

- A-avada kedavra! - wyjąkał Draco. Wbrew sobie Syriusz stężał, szykując się przeciw śmiertelnemu zaklęciu. Zielona iskra mrugnęła i zgasła na czubku różdżki Draco.

- Idiota! - zapiszczała Bellatrix. Boże, zawsze była taka piskliwa. - Mistrz zawiesi twoją głowę na ścianie obok skrzatów domowych! Lucjuszu, szybko...

Syriusz ujrzał, że Draco zamarł, a potem, ku swemu zdziwieniu, zobaczył, jak szare oczy zwężają się, a coś na kształt zdecydowania wreszcie się w nich formuje.

Cóż, można równie dobrze rzucić ostatnią drwiną.

- Harry zrobiłby to przy pierwszej próbie - powiedział zakrwawionymi wargami. - Jesteś niczym w porównaniu z nim.

Palce Draco zacisnęły się w furii na różdżce. Syriusz mógł wyobrazić sobie grymas na jego twarzy - prawdopodobnie podobny do Lucjusza. Ale to nie miało znaczenia. Harry był bezpieczny. Peter Pettigrew został złapany. Czego innego pragnął w życiu? To nie był zły show, te ostatnie miesiące, jeśli się zastanowić... Och, na Boga, żyj szczęśliwie, Harry, żyj szczęśliwie...

- Avada kedavra - warknął Draco. Świat rozbłysnął zielenią.

Syriusz Black zamknął oczy i wziął w objęcia swą śmierć.

* * *

Kiedyś, wydawało się wieki temu, Voldemort zesłał Harry'emu Potterowi sen. Harry zobaczył w nim ciało Severusa Snape'a, spalone do cna, którego popioły wirowały w powietrzu niczym rój pszczół, wypełniając jego usta i płuca, dławiąc go.

To nie był sen. Voldemort sprawił, że stało się rzeczywistością, a Harry wciąż czuł smak popiołu w ustach. Syriusz nie żył. Wiedział o tym. Czuł to. W drewnianym więzieniu pokoju Harry stał z ciałem, policzkiem i rękami przyciśniętymi do ściany, jakby próbował się przez nią przecisnąć.

Nie mógł widzieć, co dzieje się na zewnątrz, ale mógł czuć. Mógł czuć pętlę solidnej, lojalnej, psiej magii Syriusza, otoczoną ciemniejszą, splamioną magią śmierciożerców - a potem magia Syriusza zgasła, odeszła na zawsze, zniszczona przez inną magię, którą Harry dobrze znał.

Miał szansę zabić Draco Malfoya kilka miesięcy temu. I nie zrobił tego. Nie zrobił.

Syriuszu...

Harry czuł, że powinien krzyczeć, płakać, zrobić czy powiedzieć coś, a nie stać tutaj jak idiota, usiłując wyczuć czyjąś magię poprzez drewno. Ale nie był w stanie nic powiedzieć. Jego gardło było zatkane. Jego krew uderzała w uszach niczym bębny. Zdał sobie sprawę, że nie czuje pod stopami podłogi, ani ściany przy twarzy i ciele, czuł, jakby płynął poprzez próżnię, która była zimniejsza niż śmierć...

Otworzył oczy i nie był już w małym, okrągłym pomieszczeniu. Unosił się ciemności - to było bardziej niż ciemność, jakaś kompletnie czarna przestrzeń bez jakichkolwiek widocznych granic, ale jednak zamknięta i ograniczona. Jedyną oświetloną rzeczą w zasięgu wzroku był mały, chropawy kielich, wykuty z czarnego kamienia. Wypełniony czerwonym płynem.

Coś poruszyło się pod jego stopami i Harry uświadomił sobie, że już nie płynie. Nie widział, ale powierzchnia pod nim była jak piasek. Zupełnie nagle wiedział, że był już tu kiedyś. Był w tym miejscu... w swoich snach, tych snach, których nie pamiętał, a w snach tych widział...

- Syriusz? - zawołał, niepewnie, z nadzieją, z obawą. Może jednak...

Odszedł, zadźwięczał cichy głos. Głos kobiecy. Też był znajomy. Nie wróci.

- Nie! - Harry rozejrzał się dziko po nieprzeniknionej ciemności. - Nie mów tak!

Odszedł. Ale my zostałyśmy, zaintonował głos innej kobiety, jedynie lekko różny od pierwszego.

To nie był sen. To było zbyt prawdziwe i jeśli sprawił to Voldemort...

- Znam was - oznajmił Harry, desperacko przyciskając koniuszki palców do czoła, jakby mogło to w jakiś sposób przyspieszyć jego ślimaczą pamięć. - Jesteście... jesteście...

Pozostajemy, wyszeptał jeszcze jeden głos. Jesteśmy tu. Zawsze tu byłyśmy. Czekając...

Aż będziesz gotowy, powiedział znów pierwszy głos. Gotowy. By wypić kielich.

Harry popatrzył na kamienny puchar. Och. To była krew - i teraz pamiętał coś jeszcze.

- Ja... Już piłem - stwierdził.

Nie z tego pucharu, wyszeptały wszystkie trzy. Nie z kamiennego pucharu.

Teraz czuł już krew. Uderzającą do głowy. Odurzającą. Jego usta, tak suche, zaczęły w końcu być pełne śliny.

- Znam was, prawda - oznajmił znów. - Spotkałem was już. Wszystkie trzy.

Usłyszał trzaskające odgłosy, jakby ktoś wydawał dziwne dźwięki gardłem. Brzmiały na zadowolone.

Nasze imiona, powiedział jeden z głosów. Wypuść nas. Przypomnij sobie. Nadaj nam imiona.

Nazwij nas, Harry Potterze. Daj nam życie, daj nam nasze imiona.

Przypomniał sobie czarny piasek pod stopami i czerwone niebo ponad głową, z ciemnymi murami wszędzie wokół. Mury Dumbledore'a, tak wtedy powiedziały. Ale od kiedy to Dumbledore potrafił utrzymać coś w bezpieczeństwie?

- Ty jesteś Megajra - wyszeptał do głosu, który przemówił ostatni.

Jęk niczym westchnięcie, niczym powiew, rozległ się w atramentowej czerni. Powietrze owiało Harry'ego niczym pieszczota.

Tak, wyszeptała, tym razem tuż przy jego uchu. Harry pomyślał, że powinien się przestraszyć. Tak nie było.

A ja, ponaglał drugi głos. Nadaj mi imię.

- A-alekto...

Ale zanim dotarł do trzeciego imienia, ciemność wokół niego zadrżała i rozwiała się, aż jej nie było i z powrotem znalazł się w małym, okrągłym, drewnianym pokoju. Trząsł się cały, a Harry czuł, jakby jego ciało było rozrywane we wszystkie kierunki, jak wtedy, gdy został wciągnięty do środka...

Przeciągnięto go przez ściany, jak poprzednim razem. Po drugiej stronie czekał Szalonooki Moody z kilkoma innymi aurorami, których Harry nie poznawał. Wszyscy byli teraz w zagajniku. Harry, trzęsąc się na całym ciele, obrócił się, by popatrzeć przez drzewa, ale nie mógł widzieć domku.

- Dzięki Merlinowi, chłopcze - zawołał Moody, jego magiczne oko obracało się szaleńczo. - Dalej, wstawał... odlecieli, dranie, musimy cię zabrać do Dumbledore'a...

Na słowo "Dumbledore" świat znów gwałtownie zakręcił. Mury Dumbledore'a. Gdzie był Harry i z kim? Z Moodym i jego aurorami czy z trzema miłymi paniami? Był w zagajniku czy w ciemnym miejscu?

- Syriusz - stwierdził.

Odszedł, powiedziała Alekto.

- Odszedł - powiedział Moody.

Ktoś wziął go za rękę i przycisnął do czegoś. Wyglądało jak stara butelka po piwie. Świstoklik. Dlaczego nie było żadnego w pokoju? Żołądek Harry'ego pociągnął go przez przestrzeń.

* * *

- Idziemy - oznajmił Kingsley Shacklebolt w płomienie. Chwilę wcześniej przekazał wiadomość o przedwczesnej śmierci Syriusza Blacka i oszołomionym zmieszaniu Harry'ego Pottera. Snape zmusił się, by nie świętować pierwszego, nie martwić się drugim, a skoncentrować na fakcie, że Harry przeżył.

- Zostaw go w skrzydle szpitalnym - poinstruował Dumbledore. - Powiedz Poppy, by dała mu coś na uspokojenie. Będzie potrzebował odpoczynku, tego jestem pewien. Potem od razu złóż mi raport. - Głowa Shacklebolta zniknęła z ognia.

Impuls, którego Snape nie potrafił zdefiniować, kazał mu złapać Dumbledore'a za łokieć.

- Idę - powiedział. - Idę się z nim zobaczyć. - Choć nic nie pomoże rozmowa z uśpionym chłopcem.

Dumbledore patrzył na niego długą chwilę, jego usta były mocno zaciśnięte, po czym skinął głową.

- Będziesz dla niego miły. - To nie była prośba.

Snape przytaknął, choć nie wiedział, jak być miłym. Wiedział jedynie, że musi zobaczyć Harry'ego przed Dumbledore'em, paplającymi przyjaciółmi i pochlebcami. Że choć Syriusz Black był marnotrawstwem ludzkiej materii, Harry będzie go żałował, a chłopiec zasłużył na obecność jedynej osoby, która go znała i dbała o niego bardziej niż ktokolwiek inny.

Teraz, w tym momencie, Harry Potter był wyłącznie jego.

- Wkrótce się pojawię - powiedział Dumbledore, ale Snape zmierzał już ku drzwiom.

* * *

Pani Pomfrey, blada i ze łzami w oczach, wlała Harry'emu do gardła eliksir bezsennego snu niemal natychmiast, gdy usiadł na brzegu łóżka. Aurorzy wyszli od razu, by pomówić z Dumbledore'em, zapominając o Harrym, jakby znów był jedenastolatkiem, a nie kimś, kto tego dnia skończył siedemnaście lat. Harry nie chciał spać. Z pewnością nie chciał bezsennego snu. Wydawało się, że jego sny jako jedyne udzielają mu pomocy czy odpowiedzi, nawet jeśli nie zawsze je pamiętał.

Czego chciał, to być samemu. Więc po tym, jak połknął eliksir, posłusznie zamknął oczy i miał nadzieję, że Pomfrey sobie pójdzie. Po chwili rzeczywiście poszła i wydawało mu się, że słyszy jej zdławiony szloch. Jakby wiedziała, jak on się czuje.

Poczekał, aż ciemność za jego oczami rozmyje się, w prawdziwym śnie, nie fałszywym. Tak nie było. Zmarszczył czoło i zaryzykował otwarcie oka. Nigdzie ani śladu Pomfrey. Harry czuł smak eliksiru w ustach, ale nie było żadnej różnicy. Po prostu nie chciał spać.

Wystarczy, wyszeptała Megajra w jego ucho.

Jesteś dłużny naszej siostrze imię, dodała Alekto.

Oszalał? Czy śmierć Syriusza w jakiś sposób pozbawiła go zmysłów? Gdzie był Severus, gdzie był Dumbledore? Hagrid, McGonagall, ktokolwiek? Po prostu napoili go lekami i zostawili tu? Dumbledore nie pozwolił Harry'emu odpocząć po Turnieju Trójmagicznym, gdy Syriusz chciał, by zostawiono go w spokoju. A teraz Syriusz odszedł...

Ale my jesteśmy, powiedział trzeci głos.

- Tyzyfone - wyszeptał, głosem ledwo słyszalnym dla samego siebie. I miała rację. Były tutaj. Były tutaj, nie zostawiły go, i były prawdziwe. Świat mógł oszaleć, ale nie on. Znów zamknął oczy.

Znasz nas. Wiesz, co oferujemy, kontynuowała Tyzyfone. Rzekę krwi. Naszą sprawiedliwość.

Zemstę...

Sprawiedliwość.

Co za różnica? Harry nie widział żadnej. Podejrzewał, że to nie ma znaczenia. Kiedyś nas zaprosiłeś, powiedziały trzy kobiety jednocześnie. Ale musiałeś zapomnieć... teraz nadszedł czas, byś sobie przypomniał. Teraz nadszedł czas, by dać ci to, czego pragniesz.

Czego pragnął? Harry nie wiedział, czego pragnie, za wyjątkiem... pragnął, by Syriusz nie umarł, a Voldemort i Draco Malfoy zostali starci na proch, Boże, jakże pragnął...

Zaproś nas znów, ponagliły go i za zamkniętymi powiekami Harry znów zobaczył kamienny puchar. Po brzegi wypełniony krwią. Wypij i przyjmij nas... staniemy się tobą... i będziesz miał moc, o jakiej nigdy nie marzyłeś, nad tymi, którzy noszą Znak, i nad tym, który uczynił Znak...

Harry patrzył na czarę. Nigdy w życiu nie był tak spragniony.

Pij! zakrzyknęły.

* * *

Snape podążył do skrzydła szpitalnego okrężną drogą, nie chcąc krzyżować ścieżek z Moodym i jego przeklętymi aurorami. Shacklebolta mógł od biedy znieść, ale jeśli w grupie była Nimfadora Tonks, Snape nie ręczył za swoje czyny.

Nie wiedział, dlaczego tak się spieszy. Harry będzie spał. Snape będzie musiał najprawdopodobniej wytłumaczyć Pomfrey swoją obecność. Ale to niczego nie zmieniało. Musiał go zobaczyć. Musiał wiedzieć. Musiał się upewnić, że wszystko było dobrze, bo oczywiście wszystko musiało być dobrze, Harry został bezpiecznie przeniesiony do Hogwartu, nie było powodu, by czuć, jakby...

Nikt nie patrzył. Przyspieszył kroku. Potem przeszedł w trucht.

Potem pobiegł.

* * *

Voldemort, myślał Harry, był przyczyną wszystkiego. Bez Voldemorta nie byłoby Malfoyów, Lestrange'ów, Pettigrew. Bez Voldemorta byliby Syriusz, Neville, może nawet Severus, najpewniej żyjąc szczęśliwi i w wolności. Nie mówiąc o rodzicach Harry'ego.

A Harry... pozostałoby też coś z Harry'ego...

Czuł ręce, spoczywające na jego ramionach i plecach. Palce zakończone były długimi, szponowatymi paznokciami. Harry wiedział, że jeśli się obróci, zobaczy je, miłe panie, Erynie. Ale nie musiał ich widzieć.

Odwrócony do trzech istot, które go nie opuściły, Harry sięgnął, chwycił kamienny kielich i wypił.

Wszędzie wokół niego setki głosów zawyły z radości.

* * *

1 sierpnia

Snape wmaszerował do skrzydła szpitalnego, rozglądając się ostrożnie i starając się nie wyglądać, jakby biegł. Pomfrey nigdzie nie było widać. Prawdopodobnie poszła się położyć, po odstawieniu Harry'ego do łóżka. Właśnie minęła północ. Harry Potter miał oficjalnie siedemnaście lat, był dorosłym czarodziejem. Niewiele szczęścia i pociechy mu to przyniesie.

Zatrzymał się, a jego serce uderzyło gwałtownie, gdy ujrzał niską, szczupłą figurkę z rozczochranymi włosami, stojącą przy wysokim oknie na końcu oddziału. Czy nie powinien spać jak zabity? Być może Pomfrey na chwilę wyszła i jeszcze nie widziała chłopca. Co oznaczało, że w każdej chwili może wrócić.

Świadomy tej możliwości Snape wydłużył kroki i utrzymał głos krótki i szorstki, wiedząc, że jego oczy powiedzą za niego. Zawsze tak robiły, z Harrym.

- Potter! Co ty robisz poza łóżkiem?!

Harry obrócił twarz do Snape'a, gdy ten się zbliżał. Jego oczy za okularami były rozszerzone, a jego twarz blada. Żadne nie było nadzwyczajne dla człowieka, który przeżył to, co on. Niezwykłe było natomiast całkowite opanowanie na jego twarzy, spojrzenie - nie szok, ale spokój.

Wbrew sobie Snape wyciągnął dłoń, by dotknąć Harry'ego, by położyć ją na jego ramieniu. Zastanowił się w ostatniej chwili i pozwolił dłoni opaść. Harry wydawał się nie zauważyć, po prostu patrzył na Snape'a spokojnym, rozważnym wzrokiem.

Snape nie wiedział, co o tym myśleć.

- Potter - wydusił, przeklinając niedociągnięcia języka - wszystko w porządku?

I wtedy, nie do wiary, i co najbardziej niepokojące ze wszystkiego, Snape'owi wydało się, że zobaczył (musiał sobie wyobrazić), jak najlżejszy cień uśmiechu podciąga kącik ust Harry'ego. Rzęsy Harry'ego opadły w powolnym, długim mrugnięciu.

- Och, tak, Severusie - odpowiedział, głosem cichym i pewnym, i niemal melodyjnym w swej pewności. I wtedy Harry się uśmiechnął, miękkie wygięcie warg nie mogło być niczym innym. Snape zastanowił się bezwiednie, czy miało to uspokajać.

- Nic mi nie będzie - powiedział Harry.



prequel | główna | sequel




Nota Autorki o śmierci Syriusza Blacka:

Cokolwiek to warte, chciałam wspomnieć, że planowałam zabić Syriusza na długo, zanim ukazał się "Zakon Feniksa". Byłam pewna, że JKR zachowa go przy życiu i że odejdzie Hagrid, więc nikt nie będzie czegoś takiego oczekiwał. Wtedy ukazała się piąta książka i ideę diabli wzięli. Tyle jeśli chodzi o element zaskoczenia.

Śmierć Syriusza była jednak zbyt ważna dla fabuły, bym mogła z niej zrezygnować. Utrzymałam to i postanowiłam dać mu nieco inne pożegnanie, niż miał w ZF. Mam nadzieję, że się udało, i to wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie.