Część II
(spalony do cna.)




Dwa dni nie były wystarczająco długie.

Snape patrzył złowrogo na Wielką Salę, w której trajkocący uczniowie zajmowali swoje miejsca, bardzo celowo nie patrząc na spotkanie Harry'ego z nieodpowiedzialnym Weasleyem i nudną Granger. Do tego czasu Hagrid powinien już stanąć u bram zamku z ostatnim pokłosiem pierwszorocznych - z całym nowym pokoleniem bólu głowy, tylko czekającym, by umiejscowić się za skrońmi i zatokami Snape'a. Oczywiście, takie było życie. Lato się skończyło i zaczął się rok szkolny.

Ostatni rok szkolny Harry'ego Pottera.

Snape zacisnął szczęki. Ostrzegł Harry'ego przed rozklejaniem się, ale sam zmuszony był poddać się chwili sentymentu i zgodzić, że ostatnie cztery tygodnie zaliczały się do najlepszych w jego życiu. Był w stanie przyznać - choć jedynie w zaciszu prywatnych myśli - że sam nauczył się kilku rzeczy podczas lekcji udzielanych Harry'emu.

Harry'emu Potterowi, swojemu najlepszemu uczniowi. Snape uśmiechnął się uśmieszkiem na sam absurd tego wszystkiego i przy okazji przestraszył trzecioklasistę z Hufflepuffu, któremu zdarzyło się popatrzeć w jego stronę.

Tak czy owak, wszystko się skończyło. Harry wrócił do wieży Gryffindoru. Rano przeniósł swoje rzeczy, co nie zrobiło to wielkiej różnicy, skoro prawie wszystko trzymał w pokoju, który oficjalnie zajmował, w "drugim pokoju", jak zwykli go nazywać - niemniej jednak mieszkanie Snape'a opustoszało. Choć świadomość, że po obudzeniu się jutro rano nie znajdzie na nocnym stoliku śmieci Harry'ego, też była miła.

W tym momencie drzwi Wielkiej Sali rozwarły się i za profesor McGonagall wmaszerował tuzin niewiarygodnie piskliwych małych ludzi. Snape stłumił nagłe westchnienie, świadom, że usłyszy go Dumbledore, a w ostatnich dniach preferował tak niewielki kontakt z dyrektorem, jak tylko było to możliwe. Błękitne oczy były wiecznie badające, wiecznie poszukujące, i choć Snape był doskonałym oklumentą, odkrył, że ciągła czujność i gotowość wyczerpywały. Zwłaszcza że nie wiedział jeszcze, czego Dumbledore szuka.

A jeśli stary intrygant nie ufał mu na tyle, by mu powiedzieć, Snape na pewno nie zamierzał pytać.

Pierwszoklasiści zgromadzili się przed Tiarą Przydziału, na ich twarzach w różnym stopniu odbijała się obawa. To była stara gra Snape'a: próby odgadnięcia, którzy z nich zostaną przydzieleni do Slytherinu. Po tak wielu latach częściej miał rację, niż się mylił. Ten chłopiec o żółtych włosach i wąskich, podejrzliwych oczach. Ciemnoskóra dziewczynka, cofająca ramiona w geście buntu. I inni...

Wtedy Tiara Przydziału zaczęła śpiewać.


Jesteście w Hogwarcie, dzieci,
I jak najmocniej witane.
Czekają tu na was cuda,
Te straszne i te kochane.
Zwykle raczę opowieścią
O tej szkoły dawnych dziejach,
Teraz wszakże patrzę w przyszłość
I z rutyną muszę zerwać.



Snape wyprostował się na krześle i zmarszczył czoło. W Wielkiej Sali rozległ się cichy szmer. Pierwszoroczni patrzyli zmieszani.


Wy włożycie mnie na główki.
Ja przydzielę was - i tyle.
Wy zgodzicie się z ufnością,
Bo ja nigdy się nie mylę.
Przyjmijmy więc to za pewnik
I przejdźmy do ważnych spraw.
Jam najmądrzejszą tiarą,
Choć w strzępach i pełną łat.
Słuchajcie uważnie, dzieci,
Słuchajcie także dorośli,
Bo groźba tkwi między nami,
Nie dla niej Fiuu ani miotły,
Świstoklik czy aportacja,
By wejść do szacownych sal,
Przemierzać te korytarze
nocą. By szeptać do ścian.



Snape zacisnął wargi, by nie otworzyć ust. Szmer przerodził się w podniecony trajkot i Dumbledore musiał uderzyć w dłonie, by zaprowadzić spokój.


Ale nie jest to potwór,
Ani stworzenie z otchłani,
Ni złowrogie to widmo,
Które wasz sen słodki mami.
Ani ukrzywdzić was nie chce,
Ani przerazić planuje.
To jednak tylko intencje.
Prawdziwy Mrok tu grasuje.
Nie wołajcie mam, tatusiów.
Z Hogwartu nie uciekajcie.
Nie dajcie mi się przestraszyć.
Zasmucić mi się nie dajcie.
Lecz strzeżcie się, przyjaciele,
Nie tłumcie czujności w zarodku.
Groźba z zewnątrz to drobnostka,
Gdy zło czai się we środku.



Kiedy stało się jasne, że Tiara skończyła, wszyscy w Wielkiej Sali zaczęli mówić jednocześnie. Snape najpierw spojrzał na Dumbledore'a i zauważył, że, podnosząc się z krzesła, dyrektor usiłował ukryć niepokój. Zanim Dumbledore zaczął mówić, Snape, nie będąc w stanie się powstrzymać, rzucił szybkie spojrzenie na Harry'ego. Harry patrzył na Tiarę Przydziału, na twarzy mając wyraz głębokiej i nieufnej koncentracji, podczas gdy Granger i Weasley szeptali do siebie z szeroko otwartymi oczami.

Zagrożenie w szkole. Snape mógł nawet zgadnąć, kogo obrało sobie za cel. Jego różdżkowa ręka drgnęła.

- Proszę o uwagę - powiedział Dumbledore głosem spokojnym, lecz poważnym. Wielka Sala ucichła. - To rzeczywiście odstępstwo od rutyny Tiary. Nie zamierzam udawać, że nie powinniśmy tego wziąć na poważnie, ale przypominam wam, że czymkolwiek to "zagrożenie" jest, nie zamierza skrzywdzić nikogo z nas. - Umilkł, pozwalając na kolejną falę szeptów, po czym znów machnął ręką, by zaprowadzić ciszę. - Możecie być spokojni, personel szkoły niezwłocznie zajmie się rozwikłaniem tej nieprzyjemnej sprawy i oczywiście dopilnujemy, by żadnemu z uczniów nie stała się żadna krzywda. Jak powiedziała Tiara, nie powinniście się ani smucić, ani niepokoić, a Tiara zawsze mówi prawdę, zaufajcie mi. - Uśmiechnął się, jakby chcąc dodać otuchy, ale Snape nie mógł nie zauważyć, że nikt chyba nie poczuł się wielce uspokojony. Kilkoro pierwszorocznych zaczęło piszczeć, że chcą do domu. Żaden z potencjalnych Ślizgonów, jak zauważył Snape z pewną dumą.

- Miejmy tę sprawę za sobą - oznajmił Dumbledore - i nie pozwólmy, aby popsuła nam ucztę, którą za chwilę rozpoczniemy. Ale wcześniej zajmijmy się jeszcze jedną niezmiernie ważną kwestią: Przydziałem naszych najnowszych uczniów. - Uśmiechnął się życzliwie do pierwszoklasistów, którzy nieco uspokoili się na widok jego łagodnego spojrzenia. - Profesor McGonagall - poprosił Dumbledore, a jego głos był tak kojący jak uśmiech - zechce pani rozpocząć?

Minerwa, która sama wyglądała na wstrząśniętą, odchrząknęła i przeczytała pierwsze nazwisko na pergaminie.

- Adamson, Jonathan.

Blady Jonathan Adamson został przydzielony do Hufflepuffu, a Snape usiłował uspokoić swoje myśli, obserwując przebieg ceremonii. Tak jak sądził, chłopiec o żółtych włosach (Mackerras, Antony) oraz ciemnoskóra dziewczynka (Shaughnessy, Natasha) skończyli w Slytherinie, podobnie jak kilkoro innych wytypowanych. Obserwując, jak nowoprzybyli zasiadają do stołu, Snape był zadowolony z badawczych spojrzeń, jakie napotkali ze strony współdomowników, zamiast zostać przez nich entuzjastycznie i bezrozumnie przywitanymi, co było w zwyczaju idiotów z pozostałych domów. Na przykład Gryffindoru. Snape znów popatrzył na Harry'ego i na chwilę ich oczy spotkały się.

Spojrzenie Harry'ego był bardzo poważne. Snape szybko odwrócił wzrok. Później będą mieli dość czasu, by omówić pieśń Tiary. I omówią ją - Harry nie potraktuje tego równie lekko jak wszystkich innych gróźb, z którymi się spotykał. Snape miał nadzieję, że śmierć Blacka nauczyła go przynajmniej tyle, ale optymistą w tym względzie nie był.

Na talerzach przed nim pojawiło się jedzenie. Ze swym zwyczajowym, choć bez wątpienia wymuszonym, upodobaniem Dumbledore zaprosił wszystkich do wsuwania. Snape usiłował skupić się na posiłku i od czasu do czasu pozwolił sobie rzucić spojrzenie na stół Slytherinu. Wszystko w najlepszym porządku: starsi uczniowie skupili się w grupki z przyjaciółmi, zaś nowi zawierali ostrożne znajomości. Crabbe i Goyle, jak zauważył Snape z okrutną przyjemnością, wydawali się kompletnie zdezorientowani, siedząc na samym końcu stołu bez Draco Malfoya.

Wspomnienie Malfoya przywołało krótki, lecz ostry ból. Kiedyś miał nadzieję, że pomoże chłopakowi wydostać się z cienia ojca, ale w miarę upływu lat Snape zdał sobie sprawę, że to nigdy nie nastąpi. Niemniej jednak, raczej nie zakładał, że jego własny uczeń wyda go Czarnemu Panu na tacy. Podejrzewał, że później było już tylko kwestią czasu...

Ostrzegł Harry'ego, że on i Malfoy mogą się kiedyś znów spotkać. I Malfoy, według słów samego Harry'ego, brał udział w ataku na Elsinore Cottage. Dlaczego nikt go nigdy nie słuchał?

Uczta zakończyła się zupełnie spodziewanym obwieszczeniem Dumbledore'a, że nowymi prefektami naczelnymi zostali Hermiona Granger oraz Logan Maclintock, inteligentny, lecz nadzwyczaj cichy Krukon, pilny i przykładny, i ani trochę na poziomie Granger. Niemniej jednak był najlepszym z chłopców. Oczywiście, gdyby Harry przykładał się przez sześć lat, a nie tylko podczas ostatnich wakacji...

Zaraz po uczcie Snape zgromadził swoich Ślizgonów, starych i nowych, w pokoju wspólnym i po raz kolejny zdał sobie sprawę, dlaczego nienawidzi nauczać. Ślizgoni byli zdecydowanie najbardziej znośnymi ze wszystkich uczniów w szkole i w istocie żywił w stosunku do nich pewne uczucia opiekuńcze, ale jednak byli uczniami i z własnej woli nie nauczałby ich, gdyby dano mu możliwość wyboru innej kariery. Jakiejkolwiek.

Był jednak za nich odpowiedzialny i nie mógł powstrzymać uczucia dumy, kiedy starsi uczniowie zachowali pełną godności ciszę, gdy wsunął się do pokoju. Prefekci utrzymali wzorowy porządek, najmłodsi stali na przedzie, patrząc na Snape'a szeroko otwartymi oczami. Nawet dziewczynka z buntowniczymi ramionami wyglądała na nieco przestraszoną - jak zresztą powinno być.

- Jesteśmy Ślizgonami i nie oszukujemy się - powiedział.

Kilkoro młodszych popatrzyło ze zmieszaniem, ale większość uczniów pokiwała głowami z powagą.

- Nie zamierzam układać was do snu. Usłyszeliśmy dziś od Tiary Przydziału ostrzeżenie, które musimy mieć na uwadze. Pilnujcie się i pilnujcie innych. Ślizgoni są samodzielni, jednak oczekuję od was podstawowego poczucia wspólnoty. Ponieważ doskonale wiadomo - Snape pozwolił, by jego głos przeszedł w pełne obrzydzenia warknięcie - że nikt inny nie będzie na was uważał. Pozostali nauczyciele ani was nie lubią, ani wam nie ufają. Musicie to wiedzieć już od początku. Wiedzcie też, że musicie przyjść do mnie, jeśli oczekujecie jakiejkolwiek wyrozumiałości. Nie żebym posiadał jej wiele. - Kilka chichotów ze strony starszych uczniów, zwłaszcza siódmoklasistów. Crabbe i Goyle patrzyli głupawo, jak zawsze.

- Nie muszę wam mówić - kontynuował Snape - że jeśli zaobserwujecie cokolwiek wskazującego na zagrożenie, o którym wspomniała Tiara, macie mnie natychmiast poinformować. Mnie. W ostateczności, gdy absolutnie nie będziecie w stanie mnie znaleźć, możecie powiedzieć innemu nauczycielowi, jednak usilnie zalecam, byście skontaktowali się ze mną. Następna może być profesor Sinistra, która sama była w Slytherinie. Jakieś pytania?

Głowy pokręciły przecząco w milczeniu.

- Od każdego z was oczekuję bezwzględnego posłuszeństwa, a w zamian zapewnię wam ochronę, jaką tylko jestem w stanie. Nowi uczniowie mogą dowiedzieć się od starszych, czy dotrzymuję układów. Dowiecie się, jak sądzę, że dotrzymuję. Tak samo jak i wy powinniście. - Jego oczy zwęziły się. - Poprzedniego roku jeden z uczniów uznał, że zabawnie będzie podważyć mój autorytet, rzucając oszczerstwa na moją osobę. Został usunięty ze szkoły. Nie radzę podążać za jego przykładem. - Posłał mordercze spojrzenie Crabbe'owi i Goyle'owi, którzy sprawiali wrażenie, że nie czują się swobodnie, ale wciąż patrzyli ze zmieszaniem. Cóż, nieważne. I tak wątpił, by Draco wprowadził ich w swój plan. Pewnie nawet nie wiedzieli, że chłopak był animagiem. Draco bardzo mądrze rozegrał wszystko w pojedynkę, a teraz, kiedy przegrał, wyszło to tylko na korzyść Snape'a.

Wszyscy patrzyli teraz nieswojo. Cicha wojna pomiędzy profesorem Snape'em a Draco Malfoyem nadwerężyła dom, który przyzwyczajony był do zjednoczonej walki przeciwko całej szkole. Malfoy był arogancki i powszechnie nie lubiany, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że jego rodzina ma prestiż, i mądrze było mu się przypochlebiać. Z drugiej strony Snape był nauczycielem, który zawsze stawał w ich obronie. Ich prawdziwa sympatia, tego był pewien, lokowała się w nim, jednak woleli zabezpieczyć się na obie strony i nie wiązać się z żadną, dopóki nie wyłoni się zwycięzca. Za to też był z nich dumny.

Taka była natura jego domu. Coś, czego nie potrafił wytłumaczyć Harry'emu, gdyż wiedział, że Harry nigdy nie zrozumie. Nieważne jak bliski był przydzielenia do Slytherinu.

- Po wydaleniu wspomnianego ucznia mamy w tym roku nowego prefekta. Ufam, że będziecie traktować pana Notta z szacunkiem, na jaki zasługuje. Prefektem pozostaje panna Parkinson, powyższe tyczy się także jej. Oboje meldują bezpośrednio mnie i do nich powinniście się zgłaszać, jeśli popadniecie w kłopoty z innymi uczniami. Mnie nie zawracajcie głowy swoimi sprzeczkami, nic mnie one nie obchodzą. Czy teraz są jakieś pytania?

Więcej głów pokręciło przecząco.

- Dobrze. Muszę teraz iść do dyrektora, który prawdopodobnie zebrał personel, by przedyskutować nasz najnowszy problem. Prefekci zaprowadzą nowych uczniów do pokoi i oczekuję od wszystkich, że ulokujecie się w nich bez żadnego zamieszania. Chcę po powrocie zastać absolutny porządek, w przeciwnym razie będę wysoce niezadowolony. Panie Nott, panno Parkinson, proszę wystąpić. - Wystąpili. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął różdżkę. - Wyjmijcie różdżki. - Tak zrobili.

Snape lekko uderzył czubków ich różdżek swoją własną. Błękitne iskry zasyczały i zgasły.

- Przez resztę nocy będziecie mogli mnie wezwać. Gdyby podczas zebrania nauczycielskiego pojawiło się wspomniane "zagrożenie", uderzcie różdżką o najbliższą powierzchnię i powiedzcie moje imię. Usłyszę i natychmiast przybędę. Przypominam wam, że zaklęcie działa tylko tej jednej nocy i jeśli nadużyjecie tego przywileju, zmienię wasze życie w piekło. Zrozumiano? - Nott i Parkinson skinęli głowami, patrząc bardzo poważnie. Parkinson... nie był pewien, co ma o niej myśleć. W najbardziej sprzyjających okolicznościach można ją było uznać za dziewczynę Draco, ale z pewnością bardziej liczył się dla niej jego status niż jego osobowość. Tak czy owak, Snape odesłał ze szkoły jej potencjalne źródło utrzymania i być może mu tego nie wybaczyła. Będzie musiał na nią uważać.

O tak. Nienawidził nauczać.

Prostując ramiona, obdarzył ich ostatnim spojrzeniem, które - miał nadzieję - było zarówno groźne, jak i inspirujące. Kiedy chodziło o Ślizgonów, najlepszą formułą była mieszanka szacunku i strachu.

- Zostawię was, byście się rozpakowali. Witajcie ponownie w Hogwarcie i dobry wieczór.

- Dobry wieczór, profesorze Snape - odpowiedzieli chórem, a on wyszedł przez przejście w portrecie.

***

- Prawie nic nie zjadłeś - powiedziała z wyrzutem Hermiona.

Ron gapił się na nią z niedowierzaniem. Wiedziała, co sobie myśli. Tyle się wydarzyło tego wieczoru, a ona skupia się na apetycie Harry'ego? Ale musiała się na czymś skupić. Potrzebowała czasu, by przemyśleć sprawę Tiary Przydziału. Przynajmniej kilku minut.

Harry wzruszył ramionami i popatrzył ponuro. Był ponury przez cały wieczór, jeszcze przed pieśnią Tiary Przydziału. A kiedy nie był ponury, był zamyślony. Szepnęła to Ronowi, a on odszepnął, że osobiście nie widzi różnicy. Niezbyt subtelny ten Ronald Weasley.

- Nie jestem głodny - odparł Harry. - Zjadłem porządny lunch. Zgredek mi przygotował, przyniósł całą tacę kanapek.

- Mimo to...

- Nic mu nie jest, Hermiona - powiedział Ron z irytacją. - Widzisz? Wygląda zdrowiej niż, cóż, kiedykolwiek, może więc porozmawiamy o czymś istotnym?

Hermiona przyznała, że teraz mogli bezpiecznie rozmawiać o istotnych sprawach. Zirytowani atmosferą plotek w pokoju wspólnym i chcąc przedyskutować wydarzenia tylko we trójkę, zabarykadowali się w dormitorium Harry'ego i Rona. Nikt nie zauważył, bo Dean i Seamus byli na dole ze wszystkimi, a Neville... Neville'a nie było.

- Dawaj, chłopie - Ron ponaglił Harry'ego. - Musimy to rozpracować. Przestań się dąsać. O co do diabła chodziło Tiarze?

- A skąd mam wiedzieć? - spytał Harry z rozdrażnieniem. - I wcale się nie dąsam. Nie mam pojęcia, o co chodzi, nie bardziej niż wy.

- Ale ta groźba od wewnątrz - powiedział Ron, a w jego głosie pobrzmiewało podniecenie, gdy rozłożył się na łóżku, na którym siedzieli. Hermiona starała się odepchnąć dziewczęcy dreszcz, jaki przeszedł ją na myśl, że siedzi na łóżku Rona, gdzie nie powinna siedzieć. - Jak myślicie, co to? Coś wewnątrz Hogwartu... może kolejny bazyliszek? Albo akromantula? - Wzdrygnął się.

- Akromantula? Och, doprawdy, Ron - odparła Hermiona.

- Hagrid trzymał jedną w zamku, kiedy był dzieckiem!

- Ale Hagrid nie mieszka już w zamku, a nikt inny nie chciałby hodować czegoś takiego!

- W porządku, Panno Sowo Mądra Głowo, a jak tobie się wydaje? - Ron był tylko zdenerwowany, nie gniewał się na serio. Choć nigdy nie nazwał jej Panną Sową Mądrą Głową w obecności kogoś innego. To było zdrobnienie, jakiego używali między sobą. Przez to przejęzyczenie Hermiona też się zdenerwowała. Musiała się pohamować.

- Myślę, że to osoba - powiedziała.

Głowa Harry'ego poderwała się i spojrzał na nią z większym zainteresowaniem, niż okazywał przez cały wieczór.

- Osoba? Co to znaczy: osoba?

- To znaczy osoba - stwierdziła Hermiona, pozwalając irytacji dojść do głosu. Doprawdy! Co niby miała mieć na myśli? - Oczywiście, to może być jakieś magiczne stworzenie, ale ile już razy zagroził nam jakiś człowiek wewnątrz Hogwartu? Malfoy, Neville i wszyscy ci nauczyciele obrony przed czarną magią i... i tak dalej. I... - Urwała, patrząc na Harry'ego i przygryzając wargę.

- Możesz to powiedzieć - oznajmił Harry.

- I prawdopodobnie szuka ciebie - dokończyła, a jej głos miał barwę przeprosin, których nie była w stanie powstrzymać. Nienawidziła przekazywać złych wiadomości. Gdyby paskudnymi szczegółami zajął się choć raz któryś z nich...

- Cóż, ja się nie boję - stwierdził Harry. - Tiara powiedziała, że to nie chce nikogo skrzywdzić. I że nie powinniśmy się bać. Naprawdę myślę, że nie mamy się czym martwić. Czemu byśmy mieli?

- Czemu Tiara miałaby poświęcić całą cholerną piosenkę na coś, co nie miałoby nas martwić? - spytał Ron z niedowierzaniem. Czasami potrafił trafić w samo sedno. - Czemu nie zaśpiewała zwykłych bzdur o domach?

- Nie uważam, by historia szkoły była bzdurą, Ron - wtrąciła surowym tonem Hermiona. - Naprawdę, gdybyś tylko przeczytał Historię Hogwartu...

- Może kiedyś - odparł Ron. - Okej, powiedzmy, że masz rację i że to osoba. - Nie mógłby bardziej zgodzić się z jej teorią. - Musimy pomyśleć, kto by to mógł być. Tiara powiedziała, że to pochodzi z wewnątrz, więc to musi być ktoś, kto już tutaj był.

- Kto tak mówi? - spytał Harry. - Dlaczego niby?

- A kto inny? - odpowiedział pytaniem Ron. - Myślisz, że to pierwszoklasista?

- Przypomnij sobie Ginny - zaczął Harry i umilkł. Hermiona cieszyła się, że to umilkł. Opętanie Ginny Weasley przed Toma Riddle'a nie należało do ulubionych tematów Rona.

Ron nachmurzył się.

- Ginny nie była zagrożeniem. To był Sam-Wiesz-Kto... mógł opętać każdego...

- Racja - rzuciła szybko Hermiona. - To mógł być każdy. Musimy o tym pamiętać.

- Jest kilkoro ludzi, którzy nie mogliby - stwierdził Ron. - Żadne z nas, prawda? Ani Dumbledore. Ani żaden z nauczycieli, za wyjątkiem może...

- To nie Snape - powiedział stanowczo Harry.

Popatrzyli na niego ze zdumieniem, aż Hermiona przypomniała sobie dziwny list Harry'ego sprzed kilku tygodni. Harry miał do powiedzenia coś pozytywnego o Snapie, a pan Weasley nie wykrył żadnego zaklęcia na liście. A Harry i tak nie wyglądał, jakby był pod wpływem zaklęcia Imperius, któremu zresztą całkiem dobrze potrafił się opierać.

- Cóż, pewnie masz rację - przyznała - ale nie jestem pewna, czy powinniśmy wykluczać...

- Powiedziałem, że to nie Snape - powtórzył Harry. - Jakim cudem? Nie jest już podwójnym agentem, więc nie może już biegać do Voldemorta. A poza tym - jego śmiech brzmiał nieco wymuszenie - Tiara powiedziała, że nie zamierza nikogo skrzywdzić. Kiedy to ostatni raz Snape wyrządził jakąś szkodę, nie zamierzając?

Przez chwilę panowała cisza. Hermiona musiała przyznać, że Harry mówił z sensem.

- Poza tym - ciągnął Harry stanowczo - nie jesteśmy pewni, czy to osoba, prawda? To naprawdę może być cokolwiek.

- Pewnie... - powiedziała Hermiona.

- Właśnie. Nie ma sensu się martwić, dopóki nie będziemy wiedzieć więcej.

To było zupełnie niepodobne do Harry'ego. Zazwyczaj był pierwszy do rozwiązywania tajemnic i często miała uczucie, że trzeba go hamować w bardziej... wymyślnych teoriach. Podejrzewała jednak, że ma rację. Teraz mogli jedynie spekulować, a z tego nic by im nie przyszło.

- Nauczyciele pewnie coś wymyślą - przyznał Ron, powtarzając jej myśli. - Nic nie możemy teraz zrobić. - Rozjaśnił się. - Pogadajmy o czymś innym. Harry, nie powiedziałeś nam... będziesz w tym roku kapitanem drużyny quidditcha, prawda? Hooch rozmawiała o tym z tobą, nie? Fantastycznie!

Zdolność błyskawicznego odzyskiwania dobrego nastroju, jaką prezentował Ron, bywała czasami denerwująca. Ale Hermiona nie myślała o tym, ponieważ Harry spojrzał na łóżko i wymamrotał coś, czego nie dosłyszała.

Ron jednak musiał usłyszeć. Wybałuszył oczy, a potem ściągnął rude brwi.

- Musisz to powtórzyć - powiedział, a jego głos wskazywał, że bardzo stara się zachować spokój. - Jestem pewien, że źle usłyszałem.

Harry uniósł głowę. Jego policzki były zaczerwienione, a na twarzy miał wyraz buntu.

- Powiedziałem, że nie gram w tym roku w quidditcha - oznajmił głośno i wyraźnie. - Poinformowałem już panią Hooch. Dzisiaj rano. Powiedziała, że poprosi na kapitana Ellen Beers.

Hermiona patrzyła na Harry'ego zaszokowana. Ron poczerwieniał jak burak i zaczął wydawać niespójne, stłumione odgłosy. Harry uniósł dłoń w zdumiewająco władczym geście i kontynuował spokojnie:

- Napisałem wam w liście, że mam ważniejsze sprawy na głowie. Lestrange'owie uciekli z Azkabanu, a potem Syriusz... - Jego głos ucichł na moment. - On gdzieś tam jest. Voldemort. I przyjdzie po mnie. Muszę być gotów. Nie mogę zajmować się jakąś głupią grą.

- Głupią... - Ron nie był w stanie powiedzieć nic więcej.

W każdym innym przypadku Hermiona stuprocentowo zgodziłaby się z Harrym, ale teraz coś było nie w porządku.

- Kochasz quidditch - stwierdziła zmartwiona. - Zawsze cię tak uszczęśliwiał...

- Jedyne, co mnie uszczęśliwi - warknął Harry - to widzieć, jak Voldemort na zawsze znika z powierzchni ziemi. Będę wtedy tańczył na ulicach, mówię wam. - Jego oczy zwęziły się i dziko zabłysły, co przyprawiło ją o dreszcz. To było to samo zimne, twarde spojrzenie, jakim patrzył w Trzech Miotłach po pogrzebie Syriusza. - Postaram się o to. Dokonam tego.

- Co z tobą? - wybuchła Hermiona, zanim zdołała się powstrzymać. Harry i Ron popatrzyli na nią: Ron wyglądał, jakby się z nią zgadzał, zaś Harry, jakby zamierzał się bronić. - Koniec z quidditchem... nie chcesz dowiedzieć się, co to za zagrożenie... to zupełnie jak nie ty, Harry!

- Co jest z tobą? - spytał Harry. - Sama mi o tym kiedyś mówiłaś, jeślibyś chciała sobie przypomnieć.

- On ma rację - przyznał Ron. - Tak czy inaczej, Harry, to trochę dziwne.

Harry potrząsnął głową.

- Dziwne, że dorastam? - spytał. - Nie jest dziwne, że odkrywam swoje obowiązki.

- Chcesz zabić Sam-Wiesz-Kogo sam jeden - warknęła Hermiona. - To, że jesteś jego celem, nie znaczy, że nie ma innych ludzi, którzy z nim walczą, dorosłych czarodziejów...

- Jestem dorosłym czarodziejem - powiedział Harry głosem chłodniejszym, niż kiedykolwiek u niego słyszała. - Dużo się nauczyłem. Zdziwilibyście się. Nie jesteś jedynym człowiekiem, który jest się w stanie nauczyć.

- Nie, oczywiście, wiem, ale...

- Nie ma żadnego "ale". Nie gram w quidditcha. To wszystko. - Nagle twarz Harry'ego zmieniła się i wyglądał milej, niemal przypochlebnie. - Naprawdę, Hermiono, tylko to zrobiłem. Zrezygnowałem z quidditcha. To nic takiego, jak się wam wydaje. Nie zmieniłem się.

- To Snape - wymamrotał Ron złowrogo.

Harry błyskawicznie obrócił głowę i popatrzył na niego, a jego oczy zwęziły się.

- Co... Snape co? O czym ty mówisz?

- Rzucił na ciebie jakieś zaklęcie, prawda? Zaklęcie zmieszania albo coś... żeby Slytherin mógł wygrać puchar... - Ron sięgnął po różdżkę i machnął nią nad ciałem Harry'ego. - Finite incantatem!

Harry i Hermiona patrzyli na niego. Hermiona skrzyżowała ramiona na piersi.

- Jakaś różnica? - zapytał Ron z nadzieją.

- Nie - powiedział Harry. - Ron, to nie Snape, nikt na mnie nie rzucił żadnego zaklęcia. Na miłość boską, nie pamiętasz, co się stało na moje urodziny? Nie zamierzacie mi w żaden sposób pomóc?

Wyglądał na tak zmartwionego, że Hermiona z miejsca powiedziała:

- Oczywiście, że tak, Harry. Przepraszam. To było po prostu tak niespodziane. - Rzuciła Ronowi złowrogie spojrzenie. - Prawda, Ron?

Ron miał na twarzy odpowiedni rumieniec wstydu.

- Jasne, jasne. Oczywiście. Przepraszam, Harry. Wiesz, że zawsze jesteśmy z tobą.

- Dzięki - powiedział Harry i uśmiechnął się do nich powściągliwie, ale z ulgą. - To dużo znaczy. Naprawdę. Nie wiem, co bym zrobił bez was dwojga - dodał nagle, jakby niepewny, czy chciał powiedzieć to, co właśnie powiedział. Wyglądał na zażenowanego.

- Cóż, nie musisz się dowiadywać - stwierdziła stanowczo Hermiona, pewna, że Harry myślał o Syriuszu.

- Zgadza się - dodał Ron i wiedziała, że pomyślał to samo. - Spróbuj się nas pozbyć, chłopie.

Uśmiech Harry'ego stał się bardziej powściągliwy.

- Cóż - wymamrotał - nigdy nie wiadomo.

Po czym wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho, jakby nie miał tego na myśli.

Hermiona zastanowiła się, czy miał to na myśli.

***

Zgodnie z przewidywaniami Snape'a zebranie zapowiadało się okropnie. Kiedy przybył do pokoju nauczycielskiego, była w nim już większość profesorów, za wyjątkiem McGonagall, Sprout i Flitwicka, którzy - podobnie jak on - byli opiekunami domów i musieli zająć się kilkoma sprawami. Dumbledore siedział przy końcu długiego mahoniowego stołu, dłonie miał złączone koniuszkami palców i patrzył w przestrzeń. Wydawał się pogrążony we własnych myślach, ale Snape wiedział, że nic nie umyka jego uwadze.

Gdy Snape zajął swoje miejsce, weszli Minerwa i Filius. Filius usiadł, najwyraźniej oczekując, że Minerwa usiądzie obok, ona jednak wybrała miejsce koło Delacour, która powitała ją z serdecznym, acz zmartwionym uśmiechem. Snape wywrócił oczami. Cóż, on akurat nie mógł rzucać kamieni.

Sprout przybyła jako ostatnia. Gdy zajęła miejsce, Dumbledore jakby wrócił do rzeczywistości, której - w przekonaniu Snape'a - tak naprawdę nigdy nie porzucił, i uderzył w dłonie.

- Proszę o uwagę, przyjaciele. Nie chcę trzymać was do późna w noc, ale z pewnością zdajecie sobie sprawę, że musimy zająć się kwestią od razu. Po pierwsze: czy ktokolwiek z was ma pojęcie, o czym mówiła Tiara? O zagrożeniu w naszych murach?

Wszyscy popatrzyli na Hagrida.

- Ja nigdy - zaprotestował Hagrid, wyglądając na bardzo urażonego. - Aragog był jedynym.

- Historia lubi się powtarzać - stwierdził Snape złośliwie.

- Ale nie tym razem - rzucił wzburzony Hagrid.

- Widzę... - Trelawney nabrała powietrza. Snape skurczył się na krześle, a Minerwa wywróciła oczami. - Widzę niebezpieczeństwo... wielkie niebezpieczeństwo jako... - Dramatycznie zwiesiła głos, a potem rozłożyła ramiona, niemal zrzucając Flitwicka z krzesła. - Śmierć i zniszczenie!

- Śmierć i zniszczeni tradicijni są niebezpieczne, oui, Sibyll - powiedziała Delacour, zaskarbiając sobie figlarny uśmiech Minerwy. Merlinie, każdego dnia są coraz bardziej podobne. Trelawney zmierzyła ją spojrzeniem.

- Ktoś jeszcze? - spytał Dumbledore szybko. Nikt się nie odezwał i Dumbledore westchnął. - Tak myślałem. Rozumie się samo przez się, że musimy wykorzystać całą naszą czujność. Sugeruję, byśmy przez następne dni mocno wytężyli mózgi, i może do czasu piątkowego zebrania dojdziemy do jakichś bardziej owocnych wniosków. W międzyczasie miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Ja będę miał. W momencie, powtarzam, w momencie, gdy odnajdziecie jakieś wskazówki w tej tajemniczej sprawie, oczekuję informacji. - Wszyscy pokiwali głowami. - Wiem, że jesteście wyczerpani, ale czy ktoś ma jakieś komunikaty albo inne problemy?

Snape miał żarliwą nadzieję, że nikt nie ma. Rzeczywiście był wyczerpany i nie pragnął niczego innego, jak tylko wycofać się do lochów i pomyśleć przed snem. Ale wtedy pani Hooch podniosła rękę.

- Tak, Rolando? - spytał Dumbledore.

Hooch przygryzła wargę, zanim się odezwała.

- Cóż, nie wiem, czy to powód, by przedłużać spotkanie, ale stało się coś dziwnego i pomyślałam, że powinnam o tym wspomnieć... Harry Potter nie zamierza w tym roku grać w quidditcha.

Snape poczuł, że jego brwi unoszą się, i szybko sprowadził je na dół. Minerwa wyprostowała się na krześle.

- Co takiego? - spytała. - Z pewnością nie! Musisz się mylić...

Hooch potrząsnęła głową.

- Przyszedł do mnie dziś rano i powiedział, że nie gra. Miałam nadzieję, że dowiem się jego opinii na temat przewodzenia drużynie Gryffindoru, jak zasugerowałaś, Minerwo. Pomyślałam, że to dziwne, to wszystko... Ten chłopak żyje i oddycha quidditchem...

Minerwa obróciła się do Snape'a, zionąc ogniem.

- Jak to zrobiłeś? - warknęła. Snape najeżył się. - Och, nie udawaj przede mną niewiniątka, Severusie Snape, od śmierci Syriusza Blacka dawałeś mu prywatne lekcje... czy próbowałeś wzbudzić w nim poczucie winy, że gra, albo...

- Ty... - żałosna stara wiedźmo, Snape powstrzymał się, by nie powiedzieć tego na głos. - Zupełnie się mylisz, Minerwo. To prawda, na swe nieszczęście musiałem spędzać z Potterem kilka godzin każdego dnia, w swoim wolnym czasie, ale nigdy nie wspomniał, że ma zamiar skończyć z quidditchem. - I do diabła dlaczego? - Obawiam się, że musisz znaleźć inny obiekt do ukrzyżowania. Może samego Pottera? Czy to naprawdę wystarczający powód, by pozbawiać nas snu? - Spojrzał wymownie na Hooch, która nachmurzyła się.

- Myślałam...

- Że ponieważ chodzi o wspaniałego Harry'ego Pottera, trzeba wciągać w to cały personel? Podczas gdy w przypadku każdego innego ucznia sprawą zająłby się opiekun domu? Tak, wydaje mi się, że wszyscy wiemy, co myślałaś, Hooch...

- Wystarczy - oznajmił cicho Dumbledore i wszyscy umilkli. - Severus ma rację, choć wyraził swe poglądy w dość opłakany sposób. Minerwo, pozostawiam tę sprawę tobie. Miejmy nadzieję, że cokolwiek postanowi Harry, będzie to w jego najlepszym interesie. Tymczasem, jeśli nie ma żadnych pilnych spraw, wnoszę o zakończenie zebranie.

- Popieram - odpowiedział z miejsca Flitwick.

- Wniosek przyjęty - oznajmił Dumbledore i wstał. Snape nie był zupełnie pewien, czy to nie procedura parlamentarna, ale naprawdę było mu to obojętne, ponieważ słowa Hooch przysporzyły mu zupełnie nową troskę na późną nocną godzinę. Troskę, którą uśmierzy jedynie wytrząśnięcie prawdy z Harry'ego. Dlaczego o tym nie wspomniał? Snape nie sprzeciwiał się rezygnacji z quidditcha - Merlin wie, że chłopak ma ważniejsze rzeczy na głowie, a poza daje to Slytherinowi większe szanse na puchar w tym roku - ale Harry najwidoczniej uznał, że woli się z tym kryć. Choć Snape nie widział żadnego powodu.

- Masz coś do ukrycia, Potter?

- Oczywiście, że mam. A ty nie?


Przebiegły gnojek.

Gdy grono nauczycielskie opuszczało gęsiego pokój (Minerwa przez cały czas patrzyła na niego złowrogo), Dumbledore delikatnie, acz stanowczo, złapał Snape'a za łokieć. Snape powstrzymał westchnięcie i przypomniał sobie, że przecież się spodziewał.

- Poświęcisz mi chwileczkę, Severusie?

- Oczywiście, dyrektorze - odparł Snape, usiłując odpędzić uczucie pewnej zagłady.

Dumbledore poczekał, aż wszyscy wyjdą, po czym powiedział:

- Wiesz, dlaczego cię zatrzymałem, więc nie będę owijał w bawełnę. Do czegokolwiek odnosiła się Tiara Przydziału... cóż, możemy przypuszczać, że w ten czy inny sposób dotyczy to Harry'ego. Tak się zwykle układają sprawy, prawda?

- Również przeszło mi to przez myśl - przyznał Snape.

- Z pewnością. - Wzrok Dumbledore był jak zawsze przenikliwy i Snape ponownie sprawdził, czy jego umysł jest dobrze osłonięty. Dumbledore westchnął, co oznaczało, że jest. - Informuj mnie, dobrze, Severusie?

Przynajmniej Dumbledore nie nazwał go "drogim chłopcem". Tego wieczora Snape dotarł do granic swojej tolerancji.

- Oczywiście, dyrektorze - powtórzył.

- Wspaniale. - Dumbledore popatrzył na niego ponad okularami-połówkami. - To wszystko, Severusie. Idź i odpocznij. Jutro wszystko zaczyna się od nowa.

Gdy Snape schodził do lochów, zdał sobie sprawę, jak bardzo prawdziwe były słowa Dumbledore'a - i to w wielu aspektach: zaczynały się lekcje, zaczynał też się Ostatni Katastrofalny Rok Szkolny Harry'ego Pottera. A pomyśleć, że dzień rozpoczął się tak obiecująco, kiedy Harry obdarzył go długim, powolnym pocałunkiem, zanim wrócił na dobre do wieży Gryffindoru.

Snape zamknął i zabezpieczył za sobą drzwi sypialni, po czym z westchnieniem pozbył się odzienia. Machnięciem różdżki posłał szatę do szafy, a koszulę i spodnie do kosza z praniem. Otworzył szufladę w komodzie, szukając czystej koszuli nocnej. Oczywiście, miał tylko dwie, a uwaga Harry'ego na temat niedostatków w jego garderobie wciąż piekła. Ciekawe, czy Harry poradziłby sobie lepiej, mając do dyspozycji fundusze...

Coś przesypało się w jego rękach, gdy wyciągnął koszulę z szuflady. Zmarszczył czoło i odłożył koszulę na bok, kiedy zauważył, jak opada z niej coś w rodzaju ciemnych okruszków. Zmarszczenie brwi przerodziło się w skrzywioną minę, szarpnięciem wysunął szufladę na całą długość i zajrzał do środka, gdzie dostrzegł cienką warstwę okruchów rozsypanych na jego odzieży. Nie, nie okruchy... raczej sadza albo...

...albo czyjeś prochy...

Dobrą rzeczą było, że jego mieszkanie otaczały zaklęcia dźwiękochronne, w przeciwnym wypadku cały zamek zawaliłby się od ryku Snape'a.

POTTER!

***

Ukarał Harry'ego następnej nocy, po wyczerpującym dniu z Krukonami i Puchonami, odbierając podczas lekcji wiele punktów i celowo nie przyznając żadnego szlabanu. Nic nie mogło go powstrzymać przed słownym zmiażdżeniem Harry'ego, na co tak bardzo zasłużył, i przebiegle ukrył swe intencje, posyłając Harry'emu zwyczajową notkę z zaproszeniem.

Kiedy Harry już przybył, nawrzeszczał na niego za potajemne zerwanie z quidditchem, na co Harry odwrzasnął mu, że nie musi mówić Snape'owi o każdej cholernej rzeczy, o jakiej myśli czy jaką robi, po czym Snape był pewien, że któryś z nich rzuci jakąś klątwę albo przynajmniej wypadnie z wściekłością z mieszkania, ale zamiast tego w jakiś sposób skończyli w łóżku.

- O Boże - jęknął Harry, unosząc biodra jeszcze bardziej w górę, z kostkami ponad ramionami Snape'a, a Snape zacisnął powieki w daremnej próbie samokontroli. - Och... Boże. - Snape rozważał podrażnienie się z Harrym za nazywanie go "Bogiem", ale wtedy zapomniał, jak się mówi, gdy jego własne biodra zdradziły go z kolejnym pchnięciem w niewypowiedzianie ciepłe i wąskie rozkosze. Harry pocałował go w ramię. Snape pochylił się wystarczająco, by sięgnąć ust Harry'ego i niczego sobie nie zwichnąć, i całował go tak długo, jak zdołał, zatrzymując się zwłaszcza przy miękkiej dolnej wardze Harry'ego.

- ...czasami...powinniśmy...bardziej...perwersyjnie - wydyszał Harry.

Snape odzyskał dość rozumu, by powiedzieć:

- Nauczyciel i uczeń... w tajemnicy, w ciemnym lochu... nie dość perwersyjnie dla ciebie?

- Ach - Harry wygiął się do tyłu, zmuszając Snape'a, by trochę zwolnił, co oznaczało przynajmniej, że mogli przez chwilę porozmawiać bardziej trzeźwo. Sięgnął i założył Snape'owi za ucho kosmyk włosów. - Powinniśmy pomyśleć o tym w zeszłym tygodniu... nikogo nie było... w twoim biurze albo w klasie, albo... mmm Boże.

Bezczelny smarkacz naprawdę nabrał śmiałości. Snape wspominał, przeważnie z czułością, czasy, gdy Harry nie potrafił nawet szeptem mówić o najbardziej niewinnych pragnieniach erotycznych, nie oblewając się przy tym rumieńcem.

- Sprawiłoby ci to przyjemność, prawda? - wydusił. - Myśl, że mogą nas złapać? Czemu mnie to nie dziwi. - Po kilku wypadach Harry'ego w tej przeklętej pelerynie... - Zamknij oczy. Wyobraź sobie.

Harry zamknął oczy, a wtedy jego wargi drgnęły w psotnym uśmiechu.

- Widzę.

- Gdzie więc jesteśmy?

- Oczywiście znów w łóżku Dumbledore'a... gdzie indziej... - Snape natychmiast przestał się poruszać i uszczypnął najbliższy kawałek ciała, jaki miał pod ręką. Śmiech zabulgotał w gardle Harry'ego. - Dobrze, dobrze... przepraszam... no, może nie bardzo. - Otworzył znów oczy, te zielone oczy. - Ze wszystkich miejsc na ziemi... Prawie to wtedy zrobiliśmy, prawda?

Tak, prawie to zrobili. Po raz drugi posmakował Harry'ego Pottera. Powinien był wiedzieć... wiedział.

- Moja pamięć jest równie dobra jak twoja.

- Dawaj więc! - Harry wiercił się. - Nadrabiamy straconą okazję.

Snape stłumił śmiech i zaczął nadrabiać okazję, co do której był bardzo szczęśliwy, że stracili. To nie był odpowiedni czas. Z drugiej strony, według wszystkich moralnych standardów, teraz też nie był odpowiedni czas...

Jak dla niego wystarczająco perwersyjnie. Harry znów zamknął oczy i Snape powiedział:

- Pospiesz się, Potter. Nie ma czasu... ktoś może wejść i zobaczyć...

Harry gwałtownie nabrał powietrza, jakby nie oczekiwał, że Snape przystanie na zabawę - cóż, bez wątpienia nie oczekiwał - i znów się wygiął, po czym jęknął, sięgając pomiędzy ich ciała po swój własny członek.

- O Boże. Przepraszam, panie profesorze. Nie mogłem się powstrzymać.

Snape poczuł, jak żar rozlewa się w jego brzuchu i lędźwiach.

- Kto mówi, że chodzi o ciebie, Potter? Ja tu rządzę, czyż nie? - Kolejna fantazja. Jakakolwiek była jego relacja z Harrym, nigdy nie rządził. - Wszystko dzieje się według mojego uznania, będę cię miał, kiedykolwiek zechcę i gdziekolwiek zechcę... - Harry przestał jęczeć i desperacko zaczął łapać powietrze, jego dłoń poruszała się prędzej na członku i Snape oceniał, że dojdzie już za kilka chwil. W odpowiedzi jego własne biodra pchnęły szybciej. Och Merlinie, o Boże... - Na moim biurku, pod ścianą, na podłodze, przez ławkę w cholernym schowku, a ty powiesz jedynie... wysączę cię do ostatniej kropli... zaraz za Wielką Salą... podczas obiadu...

Harry otworzył usta w bezgłośnym krzyku i doszedł tak mocno, że Snape czuł dreszcz całym swym ciałem. Jęknął ochryple, z desperacją, i musiał zamknąć oczy, by nie podążyć za nim. Ale zaraz je rozwarł, słysząc, jak Harry szepcze:

- Tak bardzo mnie wtedy podnieciłeś, wtedy w łóżku. Jednym pocałunkiem. Pragnąłem cię bardziej niż czegokolwiek innego. - Jego dłoń dotknęła policzka Snape'a.

Biodra Snape'a drgnęły i doszedł, raz po raz pogrążając się w przyjemności, po której mógł już tylko opaść na Harry'ego i wydawać ostatnie zdyszane jęki.

Po chwili wyśliznął się i obrócił na bok, kładąc głowę na ramieniu Harry'ego, podczas gdy ramię Harry'ego przyciągnęło go bliżej.

- Doprawdy perwersyjne - wymruczał Snape, usiłując odzyskać oddech. - Podnieca cię Wielka Sala? Nigdy nie miałem cię za ekshibicjonistę.

Harry zaśmiał się.

- Bo nie jestem. Jestem... ryzyko-nistą. Ale niezupełnie. Żadnej korzyści byśmy nie mieli, gdyby któryś z nas wpakował się przez to w kłopoty. - Pocałował Snape'a w czubek głowy. - Po prostu zabawny pomysł, to wszystko. - Leżeli przez chwilę w ciszy, Snape dryfował w kierunku drzemki, gdy Harry powiedział: - To był impuls. Quidditch.

- Szokujesz mnie - stwierdził Snape z zamkniętymi oczami. - Cóż, na pewno wciąż możesz się z tego wycofać.

- Nie, nie zrobię tego - odparł Harry. - To, że szybko podjąłem decyzję, nie znaczy, że nie była słuszna. Ale nie powiedziałem ci o tym, bo sam wtedy jeszcze nie wiedziałem.

Snape poczuł się lepiej, choć nie chciał się do tego przyznać. Harry miał rację - to nawet nie była jego sprawa.

- Czemu zrezygnowałeś? Z powodu wypadku z Longbottomem?

- Nie! - Harry brzmiał na urażonego. - Nie. Nie boję się quidditcha. Po prostu nie mam na niego czasu, tak samo jak nie miałem czasu na George'a. Te sprawy się teraz nie liczą. Po ostatnich wakacjach... po tym, jak Syriusz... - Umilkł. Snape stężał. Ale wtedy Harry ciągnął, a jego głos był jeszcze spokojniejszy: - Wiesz, dlaczego poprosiłem cię o lekcje obrony. To są rzeczy, które są ważne. - Prychnął. - Zaczęliśmy dziś zajęcia z Delacour. Jest w porządku, ale to nie wystarczy.

- Tyle i ja mogłem ci powiedzieć.

- Powiedziałeś mi.

- Hmmm. - Snape przeciągnął się. - Jeśli przypadkiem jesteś ciekawy, zgadzam się z tobą. Podjąłeś słuszną decyzję.

- Cieszę się, że tak uważasz. Jak na razie jesteś jedyny. Dziś rano myślałem, że McGonagall powyrywa mi włosy z głowy. Przykro mi z powodu Ellen - dodał. - Wszyscy mówią, że została nowym kapitanem tylko dlatego, że nie mają mnie...

- Została nowym kapitanem, bo nie mają ciebie.

- Jest świetnym graczem! A Ginny będzie się w weekend starać o miejsce szukającego, jest naprawdę dobra...

- Nie interesuje mnie to, Potter. Idź spać. Ale zanim pójdziesz...

- Nie mogę iść spać - odrzekł Harry ponuro. - Muszę wracać do wieży. Zapomniałeś?

Ku swej najgłębszej hańbie, Snape zapomniał.

- Zupełnie - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Ale zanim pójdziesz, mamy do przedyskutowania sprawę Tiary Przydziału.

Teraz Harry stężał. Ciekawe.

- Co z nią?

Snape oparł się na łokciu, jego nos tuż przy nosie Harry'ego, i popatrzył Harry'emu prosto w oczy, przywołując cały autorytet, jaki był w stanie, skoro leżał z gołym tyłkiem w łóżku z uczniem.

- Masz uważać, ot co. Wiesz równie dobrze jak ja, że czymkolwiek jest to zagrożenie, może szukać właśnie ciebie...

- Tak, wiem. - Ta nieoczekiwana kapitulacja uciszyła Snape'a. - Hermiona powiedziała to samo. Ale ja się nie przejmuję, Severusie, naprawdę...

- Oczywiście, że nie - warknął Snape. - Czy kiedykolwiek się przejmowałeś? Co nie zmienia faktu, że...

- Będę ostrożny. W porządku? Naprawdę, będę. - Harry potrafił udawać szczerość jak nikt inny. Potrafił to tak dobrze, że Snape miał ogromne trudności z rozpoznaniem, kiedy naprawdę udawał. - Nie studiowałem całe lato i nie rzuciłem quidditcha tylko po to, by wpaść w pułapkę - dodał Harry przekonującym tonem. - Poza tym... Tiara powiedziała, że ta... groźba... nie zamierza skrzywdzić nikogo w Hogwarcie. Tiara nie kłamie, prawda? Dumbledore tak powiedział. Jestem pewien, że cokolwiek to jest... nie chce nikomu zrobić nic złego...

- Intencje to jedna sprawa. Czyny to zupełnie inna. Pozostawię filozofom definicję zła, ale...

- Zła! - Harry usiadł, spychając z siebie Snape'a i patrząc na niego ze wzburzeniem. - Kto mówi o czymś złym? To może zupełnie nie być niebezpieczne. Voldemort jest zły. I to nim się przejmuję, nie jakąś groźbą, której Tiara nie potrafi nawet nazwać! - Jego twarz była czerwona, a jego oczy migotały z zaaferowania.

Snape nie miał pojęcia, co ma powiedzieć na tak dziwaczny wybuch. To go zirytowało. Przez dłuższą chwilę patrzył na Harry'ego zwężonymi oczami, aż Harry odwrócił wzrok i zacisnął usta w wąską linię.

- Ufam, że nie zapomniałeś, co powiedziałem tego lata? - oznajmił Snape przez zaciśnięte zęby. - Że czasami, czasami, martwię się o twoje bezpieczeństwo?

Harry rozluźnił się i naraz cały upór znikł z jego twarzy.

- Wiem - odparł i nawet się uśmiechnął. - Przepraszam. To miłe, że się o mnie martwisz.

Przy ostatnich słowach w jego głosie pobrzmiewała nieśmiałość i teraz Snape odwrócił wzrok.

- Wracaj do siebie. Zobaczymy się rano na śniadaniu.

- I na podwójnych eliksirach we wtorek - burknął Harry i zwlókł się z łóżka. Snape poluźnił trochę samokontrolę i obrzucił pożądliwym spojrzeniem jego tyłek. To niedoceniana sztuka: pożądliwe przyglądanie się. - Chyba będzie lepiej bez Malfoya.

- I bezpieczniej bez Longbottoma.

- Przestań. - Harry popatrzył zmęczonym wzrokiem. - Zobaczymy się jutro rano.

- Dobrze. - A potem Snape nie był pewien, co skłoniło go, by wyrzucić: - Harry. - Harry obrócił się i popatrzył ze zdziwieniem. - Ja... - Och, do diabła... - Postaram się być... znaczy się, jutro, będę... - Zdziwienie Harry'ego przerodziło się w kompletne zakłopotanie. - ...milszy - skończył Snape przez zęby. - Dla ciebie. Nie bardzo. Ale... może trochę. Może.

Twarz Harry'ego rozjaśniła się mocniej niż fajerwerk.

- Cudownie! - zawołał i wskoczył na łóżko jak przerośnięty szczeniak, obdarowując Snape'a pocałunkiem, który wydawał się wystarczającą nagrodą za jego całkowitą i zupełną głupotę.

***

Hermiona nie wiedziała, co jest grane, ale godziła się z tym. Przeważnie. Bardzo ciężko było Hermionie godzić się z czymś, co nie w pełni rozumiała. Do diabła. Czego nie rozumiała w ogóle.

Na przykład dlaczego profesor Snape jest miły dla Harry'ego Pottera.

No, nie miły. Niezupełnie. Nikt nie mógł oskarżyć Snape'a o bycie "miłym" i z pewnością nie dla Harry'ego. Ale nie był okropny. A ona nie mogła, po prostu nie mogła uwierzyć, że cała ta okropność, wszystkie te lata niechęci i ogólnie dziecinada, zostały zapomniane po trzech tygodniach prywatnych lekcji obrony. A jednak Snape odzywał się do Harry'ego ostro i z naciskiem, ale bez okrucieństwa, bez kpin. Z lekką krytyką, ale powstrzymując żądło prawdziwego poniżenia, które jeszcze rok temu z rozkoszą by wysunął.

Pochylając się nad eliksirem Rona, który Ron dokładnie zawalił, Snape powiedział:

- Kompletna porażka. Wyznaję, że pan Weasley przeszedł moje oczekiwania. - Rzucił uśmieszek Ronowi, który poczerwieniał jak burak. Ślizgoni zanieśli się śmiechem.

Pochylając się nad eliksirem Hermiony, Snape nie powiedział nic, co oznaczało, że wszystko jest w porządku - ale by sobie to powetować, uśmiechnął się do niej z paskudnym szyderstwem, by dać jej do zrozumienia, co dokładnie o niej myśli.

Pochylając się nad eliksirem Harry'ego, Snape odchrząknął, pokiwał głową i odwrócił się bez jednego słowa. Potem odszedł, by - jak zawsze - zganić resztę Gryfonów, a Ślizgonów poklepać po główkach. Hermiona gapiła się na Harry'ego, który chyba nie zauważył, że Snape właściwie nagrodził go złotym medalem. Snape. Wszyscy pozostali byli tak zszokowani jak ona.

Najmocniej jak mogła, wyciągnęła szyję w kierunku kociołka Harry'ego. Jego eliksir wyglądał dobrze, ale z pewnością nie lepiej niż jej!

Cóż, to tylko dopełniało całej dziwności ostatnich dwóch dni - w której centrum był w większości Harry. Lekcje ze Snape'em, oczywiście, a potem sprawa rezygnacji z quidditcha, i jeszcze wczorajsza lekcja z Delacour, która urządziła im praktyczną lekcję powtórkową.

Hermiona miała trochę kłopotów, by wejść w rytm, ponieważ profesor Delacour zadała im bardzo sprytne zaklęcia, których uczyli się pod koniec zeszłego roku - ale tylko trochę kłopotów - ale Harry właściwie w ogóle nie musiał się wysilać i wyglądał na dość znudzonego. Delacour wydawała się nieco tym zgaszona, choć pochwaliła jego wyniki. A ostatniego wieczoru, zaraz po kolacji, Harry zabrał się do zadania domowego. Od razu. Wtedy kiedy Hermiona. Myślała, że Ron zemdleje.

Harry nie wyglądał nawet jak ktoś rozstrojony, co samo w sobie było dziwne, jeśli wspomnieć bladą rozpacz na jego twarzy po pogrzebie Syriusza. Czy ukrywał to wszystko? To było do niego podobne. Hermiona nie uważała tego za zdrowe. Tyle dziwnych rzeczy - nie mogły się chyba łączyć? Czy mogły?

- Co miało znaczyć to ze Snape'em? - zapytał Ron, gdy wychodzili z lochów na lekcję zaklęć. - Harry?

- O czym ty mówisz? - spytał Harry, nie patrząc na żadne z nich.

- Dlaczego do diabła był dla ciebie taki miły?

- Nie był miły - zaprotestował Harry.

- Jak na niego? Prawie całował cię w tyłek. Co...

Harry rozejrzał się wokół i powiedział cicho:

- Mówiłem wam. Od ostatniego lata jesteśmy w lepszych stosunkach. To nie... znaczy się, nie jesteśmy super kumplami, nic w tym rodzaju, ale już nie jest tak, jak było kiedyś.

- Tak zupełnie nagle przestałeś go nienawidzić? - spytał Ron, marszcząc brwi z niedowierzaniem. - Trzy tygodnie i wszystko znikło? Wszystko, co kiedykolwiek powiedział czy zrobił - tobie i nam? Tak po prostu?

- Dużo mnie nauczył - powiedział Harry wymijająco. - Nie mówię, że nie robił nic paskudnego, ale...

- Ale co? - naciskała Hermiona, gdy Harry urwał.

- A nie wiem - przyznał Harry. - To wszystko, tak myślę. O co ta cała gadka? To chyba dobrze, że już nie jest podły?

- Może dla ciebie - powiedziała Hermiona nieco szorstko. - Pewnie nie zauważyłeś, że dla pozostałych Gryfonów był równie okropny jak zawsze?

Policzki Harry'ego pokryły się plamami czerwieni.

- Cóż, ja nie mam z tym nic wspólnego. Czego ode mnie chcecie? Nie mam pojęcia, dlaczego się tak zachowuje.

- Pewnie nie - przyznał Ron, gdy zbliżali się do klasy Flitwicka.

- Ledwo mnie toleruje na zajęciach, nie mogę powiedzieć: "Hej, Snape, może będziesz miły dla wszystkich"...

- Nie mówię, że powinieneś zrobić coś takiego...

Ale co Ron uważał, że Harry powinien, zaginęło w odmętach czasu, ponieważ Flitwick klasnął w maleńkie dłonie i kazał wszystkim usiąść. A następnego ranka Hermiona i Ron kompletnie zapomnieli o Snapie i jego zachowaniu, i wszystkim innym, kiedy zobaczyli nagłówek w Proroku Codziennym.


Zbiegli Zbrodniarze Wojenni Znalezieni Martwi na Prowincji

Rudolf i Bellatrix Lestrange, których uznano za śmierciożerców i dwoje najbardziej niebezpiecznych sług Sami-Wiecie-Kogo, zostali znalezieni martwi w małej chacie na uboczu Hogsmeade wczoraj rano. Ich nieświadomi sąsiedzi, Percival i Priscilla Higgins, zauważyli dziwny zapach dobywający się z domku, który od wielu miesięcy pozostawał niezamieszkany po wyprowadzce ostatnich lokatorów. Podczas próby wejścia do chaty napotkali kilka skomplikowanych i niebezpiecznych zaklęć ochronnych. Pani Higgins powiadomiła niezwłocznie miejscowych aurorów. Pan Higgins wraca do zdrowia w Świętym Mungu.

Lestrange'owie uciekli w lipcu z Azkabanu i znajdowali się w grupie śmierciożerców odpowiedzialnych za morderstwo Syriusza Blacka, ojca chrzestnego Harry'ego Pottera i jedynego, któremu poza nimi udało się zbiec z więzienia. Aż do wczoraj miejsce ich pobytu było nieznane.

Zapach spowodowany był faktem, że Lestrange'owie zmarli kilka dni wcześniej, a ich ciał nikt nie odkrył. "To zupełna zagadka", powiedział auror Kingsley Shacklebolt. "Nie tylko zastanawiamy się, dlaczego przebywali w Hogsmeade, nie możemy też zrozumieć, jak ktokolwiek zdołał przedostać się przez zabezpieczenia i ich zamordować. Nie było żadnych śladów włamania."

Jako dziwny dodatek to tego, co już samo w sobie jest kłoptliwym przypadkiem, Lestrange'owie prawdopodobnie nie zostali zabici przy użyciu sił magicznych. Według raportu koronera oboje zmarli z niedotlenienia wywołanego uduszeniem. Oba ciała miały zmiażdżone krtanie, a wokół ich szyi widniały ślady wskazujące na użycie pazurów.

Pomijając wypowiedź aurora Shacklebolta, Miniesterstwo Magii nie przedstawiło do tej pory oficjalnego stanowiska w tej sprawie.

Poprzedni lokatorzy domu, John i Marta Hailfeather, wyprowadzili się, nie płacąc czynszu za ostatni miesiąc. Właściciel nieruchomości, Hugo Pettiford, będzie wdzięczny za jakąkolwiek informację o miejscu ich pobytu, jak również lokalizację cennego perskiego dywanu, który należał do jego babki.



- O mój Boże - powiedział Ron i rzucił Harry'emu szybkie spojrzenie. - Cóż... coś ich dopadło. Dwóch śmierciożerców mniej, to chyba dobrze?

- Jasne, że tak - odparł Harry, czytając artykuł raz jeszcze, a w jego głosie pobrzmiewała zła satysfakcja. - Słyszałem tę kobietę, Bellatrix, jak krzyczała, kiedy biegłem do... do bezpiecznego miejsca. W lecie. - Teraz jego głos ociekał goryczą. - Nazwała Syriusza "zdrajcą krwi". Cokolwiek to znaczy.

Ron nachmurzył się.

- To wstrętna obelga. Jak "szla"... no wiesz. Oznacza kogoś czystej krwi, kto jest miły dla tych, którzy nie są. Niektórzy uważają, że to coś złego.

- Na przykład Lestrange'owie - powiedział Harry, wciąż patrząc na gazetę, na której zaciskał teraz ręce. Hermiona zastanowiła się, czy ją podrze. - Cóż. Dobrze więc, że mamy ich z głowy.

Hermiona nie mogła nic poradzić na to, że się z nim zgadza. Oczywiście, to miało zupełny sens, że jest wściekły z powodu śmierci Syriusza i cieszy się ze sprawiedliwego wyroku, mniej więcej.

- Cóż, nie wiemy, kto ich zabił - stwierdziła, zastanawiając się, czy potrafi ubrać w słowa swe obawy. - Mógł to być nawet Sami-Wiecie-Kto.

- Dlaczego Sam-Wiesz-Kto miałby zabijać własnych śmierciożerców? - spytał Ron z niedowierzaniem.

- Ponieważ... - Hermiona urwała i szybko popatrzyła na Harry'ego.

Dokończył za nią:

- Ponieważ mieli mnie złapać, a nie udało im się to. Zabili w zamian Syriusza. Oto dlaczego.

- Och - mruknął Ron. - Racja...

- Racja - powiedział Harry i odrzucił gazetę. Głosem tak cichym, by tylko oni dwoje mogli go usłyszeć, dodał: - Mam nadzieję, że to nie ostatni, o których czytamy.

Hermiona wiedziała, że powinna powiedzieć: Och, Harry albo coś podobnego, ale prawdą było, że zgadzała się z nim z całego serca. Odezwał się Ron:

- Nie byli również pierwsi, prawda? - spytał także szeptem. - Pamiętacie, jak kilka tygodni temu... Macnair? Ten gnojek, który miał zabić Dziobka? Harry, mówiłeś, że widziałeś, jak Sam-Wiesz-Kto rozmawiał z nim na cmentarzu...

- Tak. Ale gazeta nie nazwała go śmierciożercą. Szkoda.

- Dziwna ta sprawa, że nie miał kciuków - powiedział Ron, a Hermiona pomyślała, że w jego głosie brzmi zbytnia ekscytacja.

- To też jest dziwne - zauważyła. - Artykuł mówi... Jak ktokolwiek zdołał się do nich dostać przez zabezpieczenia? Bariery ochronne... nie powinny zostać złamane przez ludzi ani zaklęcia, więc nikt nie mógł rzucić na Lestrange'ów klątwy spoza chaty.

- I uduszeni - dodał Ron. - Czy jest w ogóle zaklęcie na uduszenie?

- Na pewno - powiedział Harry. - Są zaklęcia i klątwy na wszystko, dowiedziałem się. Istnieje klątwa, która wywołuje brodawki podeszwowe. Nie zwykłe brodawki, ale konkretnie brodawki na podeszwach. Magia może wszystko... no, prawie wszystko.

Mówił rozmarzonym głosem. Hermiona zmarszczyła czoło.

- Tego uczył cię Snape, tak? - spytał Ron napiętym głosem.

Szczęśliwe i zamyślone spojrzenie Harry'ego znikło i skrzywił się na Rona.

- Co z wami, że ciągle mnie o to pytacie? Czemu do diabła miałbym potrzebować kogoś, by wiedzieć, co można robić przy pomocy magii?

- Wcale cię o to nie pytam ciągle, to był dopiero drugi raz...

- Od niedzielnego wieczoru! - Harry potrząsnął głową. - Boże, Ron, doprawdy. Kogo to obchodzi? Kiedy... - poniósł gazetę i pomachał nią - dzieje się coś takiego?

- W porządku, Harry - powiedziała Hermiona, starając się brzmieć łagodnie.

- Uspokój się - dodał Ron.

Harry westchnął i odchylił się na krześle.

- Już. Przepraszam. Poniosło mnie... Dobrze, kiedy twój wróg zaczyna padać przed tobą, prawda?

Ron skinął głową.

- Lepiej niż dobrze... Byłoby wspaniale, gdyby wszyscy tak zginęli, nie? Nie zabierając ze sobą nikogo z nas. Normalnie raj by był.

Harry znów spojrzał z rozmarzeniem.

- Podoba mi się to.

I ponownie Hermiona zgodziła się z nim. Nie miała jednak pojęcia, dlaczego ją to niepokoi.

***

Alecto nie mogła znaleźć szczura.

Oczywiście, znajdowała się na łące, były tu dziesiątki, może nawet setki szczurów. Ale ona musiała znaleźć jednego. Jednego konkretnego szczura. I nigdzie go nie widziała. To było denerwujące.

Zawołała brata.

- Amycus! - Żadnej odpowiedzi. - Amycus, gdzie jesteś? Potrzebuję pomocy... Nie mogę go znaleźć...

- Kogo?

Alecto spojrzała przez ramię i zobaczyła stojącego za nią Harry'ego Pottera. Trawa falowała łagodnie wokół jego kolan, a jego oczy dziwnie błyszczały.

To nie była jedyna dziwna rzecz. Potterowi zwykle nie wychodziły z głowy węże zamiast włosów. Cóż, tak jej się przynajmniej wydawało - nigdy nie spotkała go osobiście.

- Szukam szczura - wyjaśniła, chcąc być pomocną, ponieważ Potter patrzył na nią bardzo uprzejmie. - Glizdogona. Muszę go znaleźć.

- Pettigrew - powiedział lekko Potter, choć jego oczy zwęziły się. Wokół jego prawego ucha owinął się wąż i syczał. - Tak. To prawda, musisz. Ministerstwo go przeniosło, ale wiem, że kontaktował się z niektórymi z was.

- Ale nigdzie go nie widzę - kontynuowała, czując się bardzo głupio i mając świadomość, że nie wykonała zadania. - Przepraszam.

Potter uśmiechnął się do niej łagodnie.

- Nie przepraszaj. Zaprowadziłaś mnie wystarczająco daleko. Wiem wszystko, co chciałem. - Skrzywił się. - Choć tak naprawdę cię nie znam. Znaczy się, nigdy cię wcześniej nie spotkałem. A może jednak? Byłaś wtedy w Elsinore Cottage? Pomogłaś zabić Syriusza?

- Amycus tam był - oznajmiła Alecto z dumą. - Ja byłam w Estonii na...

- Nieważne - powiedział Potter, machając dłonią, jakby zupełnie nie liczyło się, co robiła w Estonii. - Jesteś jedną z nich i masz Znak na ramieniu, i tak naprawdę liczy się tylko to. Prawda? Gdybyś była w chacie, zrobiłabyś to samo, co reszta.

- Oczywiście - odparła Alecto.

- Oczywiście - powtórzył Potter, a wszystkie węże na jego głowie zaczęły się zwijać i syczeć w podnieceniu. Alecto zdała sobie sprawę, że powinno ją to niepokoić.

- Nie mogłam znaleźć Amycusa - powiedziała. - Miałam nadzieję, że mi pomoże. Ze szczurem. Glizdogonem. Wołałam go. Ale nie mogłam go znaleźć.

- Ja go znalazłem - oświadczył Potter, a potem znów się uśmiechnął. - Ale rozmowę z tobą już kończę, Alecto. Nie rozmawiałem właściwie z żadnym z nich. Jestem tutaj tylko dlatego, że ktoś chce się z tobą specjalnie przywitać.

Alecto rozejrzała się, ale na łące byli tylko ona i Potter. Błękitne niebo znów zaczęło się chmurzyć i zrobiło się dość zimno.

- Naprawdę? Kto?

Spojrzała ponownie na Pottera, ale Potter już na nią nie patrzył. Zza jasnych oczu Pottera patrzyło na nią coś innego, coś szczęśliwego i głodnego.

- Witam - powiedziało. Głos miało, co dziwne, kobiecy. Węże na głowie Pottera zasyczały i zagrzechotały w ewidentnej radości. - Ukradłaś mi imię.

***

Dzisiejszy nagłówek spowodował u Snape'a poważne zdenerwowanie, choć nigdy by tego nie przyznał.

Sześć dni po tym, jak Prorok Codzienny zamieścił informację o śmierci Lestrange'ów, dziennik doniósł o śmierci Alecto i Amycusa Carrowów, dwojga bardziej entuzjastycznych, choć pozbawionych wyobraźni, sług Czarnego Pana. Bliźniacze rodzeństwo, które było ze sobą bliżej, niż Snape chciałby o tym myśleć.

Artykuł, jak można się było spodziewać, składał się z krzykliwego nagłówka i bardzo niewielu przydatnych szczegółów. Podobnie jak Lestrange'ów, także rodzeństwo Carrow znaleziono kilka dni po ich śmierci - spędzali wspólnie lato w małym, przytulnym domku pod Brighton. Ugh.

Tym razem jednak Prorok Codzienny uważał tę sprawę za mniej tajemniczą niż w przypadku Lestrange'ów, ponieważ przyczyna śmierci wydawała się zupełnie jasna: rodzeństwo Carrow zostało zjedzone. Ledwo zostało szczątków, by ich zidentyfikować. Jakiś młody auror czy ktoś spekulował o śmierciotuli na wolności (niedorzeczne, jako że śmierciotule żyły jedynie w tropikach i nie zostawiały żadnych szczątków) albo o szczególnie dzikim i przebiegłym erklingu, który nie znalazł sobie dzieci na ofiarę. Snape nie wierzył w ani jedno słowo.

Było oczywiście prawdą, że Alecto i Amycus byli oboje wystarczająco głupi, by w sprzyjających okolicznościach dać się zjeść przez gumochłona. Fakt, że skończyli w taki sposób wkrótce po Macnairze oraz Lestrange'ach, mógł być jedynie bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności. Snape nie wierzył w zbiegi okoliczności. Wiara w zbiegi okoliczności nie sprzyjała przetrwaniu.

Coś, a raczej ktoś polował na śmierciożerców. Snape chciał tylko wiedzieć kto. Albo jak. Będzie musiał porozmawiać wieczorem z Dumbledore'em, dyrektor z pewnością dojdzie do takich samych wniosków. Cokolwiek dobrego mogło z tego wyniknąć.

Snape odłożył gazetę i czubkiem palca potarł się po nosie możliwie najzwyczajniej. Był środek śniadania i nie było dobrze wyglądać na zaniepokojonego czymś przy uczniach. Szczególnie śmiercią dwojga śmierciożerców. Szczególnie przy Harrym, który przeglądał własny egzemplarz Proroka, a Weasley i Granger patrzyli mu przez ramię.

Nie mieli okazji pobyć sami od... cóż, od pięciu dni, i nie porozmawiali jeszcze o śmierci Lestrange'ów. Nie żeby musieli, oczywiście, i może nie powinni. Harry miał dość powodów do zmartwień po tej przeklętej aluzji Tiary Przydziału do jakiejś przeklętej groźby, która może się zmaterializować choćby zaraz.

Nie żeby Harry się o to martwił. O, nie. Pozwolił, by Snape i Dumbledore, i wszyscy inni robili to za niego. Niech zwykli ludzie martwią się o jego bezpieczeństwo...

Ale martwienie się rzeczywiście nie miało sensu. Martwienie się nic nie pomagało. Liczyło się działanie. Snape musiał jednak czekać na dobrą sposobność i mieć nadzieję, że ją rozpozna. Do tego czasu będzie czekał. Rzucanie się na ślepo było domeną głupców i Gryfonów. Na jedno wychodzi.

Popatrzył wzdłuż stołu, nabierając łyk letniej herbaty, i zobaczył Minerwę i Delacour ściśnięte nad jedną gazetą i cicho rozmawiające, najwyraźniej nieświadome faktu, że równie dobrze mogłyby nosić obrączki i identyczne swetry. Na czas poranka Dumbledore odłożył troski na bok i obserwował je z pobłażliwym uśmiechem. Odrażające.

Snape znów spojrzał na Harry'ego. Och, Minerwo, gdybyś tylko wiedziała. Tą myślą radował się wiele razy. O jego niewytłumaczalnej życzliwości w stosunku do Harry'ego Pottera już krążyły plotki i podejrzewał, że Minerwa zmiękła nieco po incydencie z quidditchem. Rzuciła kilka komentarzy w pokoju nauczycielskim, że to miłe, gdy nauczyciele od czasu do czasu sprawiedliwie nagradzają tych, którzy na to zasługują. Oczywiście, Harry miał złudzenia, jeśli wydawało mu się, że są w stanie dokonać w ciągu tego roku czegokolwiek, co osłabi skandal, który wybuchnie, kiedy...

Spojrzał w owsiankę i stłumił kwilenie nadziei, posyłając ją w ciszę, gdzie było jej miejsce.

***

Kiedy Ron uznał, że dziwniej być nie może, stało się.

Rzeczy już były bardzo dziwne podczas tego roku szkolnego, a trwał dopiero kilka tygodni. Snape był znośny dla Harry'ego i nikogo innego w Gryffindorze. A Harry uczył się tyle ile Hermiona. A śmierciożercy padali jak muchy. A Hermiona nareszcie pozwoliła, by Ron włożył jej rękę pod spódnicę. Ale nic, nic nie było tak dziwne, jak wielki nagłówek w dzisiejszym Proroku Codziennym.


SAMI-WIECIE-KTO OGŁASZA SIĘ W PROROKU!

Pracownicy Proroka byli wstrząśnięci, gdy dziś rano po przybyciu do pracy odkryli, że ubiegłej nocy Dział Ogłoszeń odwiedziła anonimowa, zamaskowana postać, twierdząca, że reprezentuje Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, i pragnąca zamieścić w porannym wydaniu pełnostronicowe ogłoszenie. Czytelnicy znajdą ogłoszenie na stronie A-2.



Harry, Ron i Hermiona przez kilka sekund gapili się z otwartymi ustami na gazetę, po czym Harry otworzył na stronie A-2, nie dokończywszy artykułu. Wszędzie wokół nich ludzie pochylali się nad własnymi egzemplarzami i paplali z podnieceniem.

Ogłoszenie rzeczywiście zajmowało całą stronę.


Uwaga. Do tych, którzy próbują mnie pokonać i zabijają moich zwolenników.

Ja, Lord Voldemort, nie będę dłużej tolerował tej bezczelności. Wkrótce czarodziejski świat znajdzie się pod moim panowaniem i ci, którzy mi się sprzeciwiają, zginą. Jeśli teraz ustąpicie i poddacie się, możecie mieć jeszcze nadzieję w błaganiach o łaskę.

Wiecie, kim jesteście. I bądźcie pewni, że ja też.



Pod ogłoszeniem znajdowała się wielka kopia złożonego z rozmachem podpisu: Lord Voldemort I, Dziedzic Slytherina. I, by rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie autentyczności ogłoszenia, fotografia na spodzie strony przedstawiała Czarnego Pana we własnej, wężowej osobie, z bladą twarzą, rzucającego złowrogie spojrzenie. Ron nabrał powietrza i odwrócił wzrok. Nawet w wersji dwuwymiarowej i czarno-białej Voldemort był potwornie przerażający. Harry opisał go, ale Ron nigdy go tak naprawdę nie widział. Voldemort raczej nie robił sobie zdjęć.

- "Lord Voldemort I"? - spytał Harry.

- Miejmy nadzieję, że nie ma ich więcej - stwierdził Ron.

- Jejku. - Hermiona była blada. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam...

Harry pochylił głowę nad gazetą i wybuchnął śmiechem. Następnie wyprostował się i powiedział:

- O mój Boże. O mój Boże.

- To nie jest zabawne! - Hermiona gwałtownie nabrała powietrza, gdy ludzie zaczęli się obracać, by na nich popatrzeć, najwyraźniej sądząc, że Harry postradał zmysły. Ron nie zamierzał ich winić.

- Żartujesz? To najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem! - powiedział Harry, chichocząc. Voledmort na fotografii wyszczerzył na niego zęby i Ron niemal zmoczył spodnie.

- Nie, nieprawda! - warknęła Hermiona. - Sam-Wiesz-Kto mówi, że opanuje świat, najwyraźniej planuje atak, będzie ścigał tego, kto zabija jego śmierciożerców...

Harry spojrzał na nią, jakby oszalała.

- Posłuchaj samej siebie. Voldemort nie wie, kto zabija śmierciożerców. Nie ma cholernego pojęcia. Jest śmiertelnie przerażony! - Pomachał gazetą w stronę Hermiony. - Z jakiej innej przyczyny ogłaszałby się w gazecie? Nie robiłby tego, gdyby wiedział, kto jest jego wrogiem.

- Cóż, ja... - Hermiona urwała i wyglądała, jakby ją raził piorun, uświadamiając sobie, że Harry ma rację.

- Nie może oczekiwać, że ktokolwiek będzie tak głupi, by przyjść i powiedzieć: "Och, masz rację, to ja, teraz mnie zabij proszę" - zaoponował Ron.

- Może - sprzeciwił się Harry. - Jest na to dość szalony. Poza tym, całe to "zamierzam objąć władzę nad światem"... wygląda jak prowokacja, nie uważacie? By wywabić wroga z ukrycia.

Ron musiał przyznać mu rację.

- Od kiedy tak się na tym znasz? - spytał z podziwem.

- Musiałem się nauczyć od Snape'a - powiedział Harry z uśmieszkiem.

- Och, zamknijcie gazetę - rzuciła Hermiona, patrząc na zdjęcie Voldemorta z dreszczem. - Chcę doczytać artykuł na pierwszej stronie...

Ron czuł się o wiele lepiej, gdy Voldemort przestał się na niego gapić, i pochylił się nad ramieniem Hermiony, kładąc rękę na jej plecach (przyjemnych i ciepłych pod tą bluzą), gdy czytali.


Ogłoszenie przyjęła pracownica Proroka Lula Knackbottom (194) około godziny 22 ubiegłego wieczoru. Pani Knackbottom oraz rzekomy śmierciożerca byli jednymi osobami w biurze, ale pani Knackbottom mówi, że się nie bała.

"Zjawia się taki groźny, ubrany w błazeńską białą maskę i czarny płaszcz", opisywała, "i mówi, że chce pełnostronicowego ogłoszenia dla Czarnego Pana. Ja mu mówię, że pełnostronicowe ogłoszenie kosztuje dwa galeony i cztery sykle. Wtedy on próbuje wyglądać na bardzo wysokiego i mówi, że Czarny Pan nie płaci za żadne pełnostronicowe ogłoszenia w jakimś plugawym szmatławcu jak nasz, na co odpowiadam, że w takim razie jest cholernie podłym Czarnym Panem, na co zamaskowany typek mówi, że mnie zabije za moją bezczelność, jeśli nie zrobię, jak każe. Mówię mu więc: "Świetnie, synku, a kto złoży do druku? Ty?" I wtedy on spogląda na mnie i rzuca trzy galeony na biurko, i wychodzi jak wielki pan, nie czekając nawet na resztę. Kiepski interes, jeśli mnie pytacie."

Ogłoszenie jest pierwszym niezbitym świadectwem, jeśli nie dowodem, odrodzenia się Sami-Wiecie-Kogo, o czym pogłoski krążą od Turnieju Trójmagicznego w Hogwarcie trzy lata temu - pogłoski, które stały się faktami po ataku śmierciożerców na Harry'ego Pottera w lipcu tego roku, kiedy to śmierć poniósł ojciec chrzestny Pottera, Syriusz Black. Ministerstwo Magii odmówiło komentarza.



- Założę się, że nie - prychnął Ron. - Po trzech latach wsadzania głowy w piasek. Knot za to wyleci, mówię wam.

- Właśnie spotkałem miłość swego życia - oznajmił Harry. - Lulę Knackbottom.

- Na twoim miejscu za bardzo bym się do niej nie przywiązywał, chłopie - powiedział Ron. - Jest teraz pewnie na samej górze listy Sam-Wiesz-Kogo.

- Nie. To moje miejsce, nie? - Harry odrzucił gazetę na stół, wciąż chichocząc. - Ja też zamieszczę pełnostronicowe ogłoszenie. "Drogi Panie Riddle, dawno się tak nie uśmiałem - a to dzięki tobie"...

- Nie możesz być poważny, Harry? - syknęła Hermiona. - Co cię napadło? Nawet jeśli Sam-Wiesz-Kto nie wie, kto zabija śmierciożerców, wciąż jest wściekły... a kiedy jest wściekły, robi straszne rzeczy! - Harry przestał się śmiać i popatrzył na nią, marszcząc czoło. - Przez to zginą ludzie! - kontynuowała Hermiona. - Nie rozumiesz? Nic cię to nie obchodzi?

- Ja... - Harry zamilkł. - Masz rację, prawda? Zamierza zaatakować. Ja... nie pomyślałem o tym.

- A powinieneś - warknęła Hermiona - zwłaszcza że jesteś jedną z osób, które zamierza zaatakować!

- Taa - powiedział Harry, ale jego uwaga zaprzątnięta była czymś, co tylko on widział, patrząc w okno. Zmarszczył brwi. - Tak, coś trzeba z tym zrobić...

Hermiona nabrała głęboko powietrza, zerwała się z miejsca i wybiegła z Wielkiej Sali. Harry wciąż patrzył w okno, nawet nie zauważając jej odejścia.

- Oszalałeś? - zapytał Ron.

Harry drgnął i spojrzał na Rona, jakby się właśnie obudził.

- Co? Och, przepraszam. Tak, masz rację. Ona ma rację. Oboje macie. Przeproszę ją. - Znów popatrzył na gazetę. - Po prostu o tym nie pomyślałem. O tym, co mówiła.

Ron wzruszył ramionami.

- Teraz o tym myślisz, nie? O ile jakiś z tego pożytek. Nic nie możesz przecież zrobić - w jego tonie pobrzmiewało ostrzeżenie, by Harry nawet nie próbował.

- Mmm - powiedział Harry i wstał, zostawiając gazetę na stole. - Za piętnaście minut mamy historię magii. Poszukajmy Hermiony, chcę ją przeprosić.

***

Po ostatniej rewelacji Voldemorta szkoła i właściwie cały czarodziejski świat popadły w stan nerwowego podniecenia. Snape z rezygnacją udał się na wieczorne zebranie grona pedagogicznego, które - podobnie jak to rozpoczynające semestr - złożyło się głównie z wyrażania obaw i żadnych praktycznych rozwiązań.

Następnego dnia w nagłówkach pojawiło się nareszcie oświadczenie Korneliusza Knota, które sprowadzało się do: "Mamy wszystko pod kontrolą, więc uciekajcie, jeśli wam życie miłe". Tak w każdym razie przetłumaczył sobie Snape i pochlebiało mu, że tak dobrze wychodzi mu czytanie między wierszami. Aczkolwiek biorąc pod uwagę, że nie doszło do wybuchu zbiorowej paniki ani rozruchów, uznał, że pozostała część czarodziejskiego świata nie jest ani trochę tak spostrzegawcza.

Harry był podczas lekcji eliksirów tak rozkojarzony (być może zrozumiale), że nie było trudno znaleźć powód dla szlabanu.

- Słuchaj, jestem ostrożny - powiedział Harry z irytacją. - Ale nikt nic nie widział ani nie słyszał, okej? A ja nie zamierzam biegać po szkole i szukać Voldemorta.

Siedział na dość wytartej sofie w bawialni Snape'a, naprzeciw niego, z rękami i nogami skrzyżowanymi po indiańsku, i bardzo wkurzony. Była prawie dziewiąta. Snape musiał odesłać Harry'ego przed dziesiątą, a Merlin wiedział, że nie miał zielonego pojęcia, jak długo mu zajmie przemawianie do rozsądku Harry'emu Potterowi.

- Nie jesteś lepszy od Rona i Hermiony - kontynuował Harry. - Czemu wam wszystkim wyobraża się, że zamierzam coś zrobić?

- Masz rację - powiedział Snape. - Wszyscy jesteśmy bardzo niesprawiedliwi. Gdybyśmy chociaż mieli jakiś powód, by podejrzewać cię, że możesz działać pochopnie. Może jakieś wydarzenia z przeszłości.

- Nie działam pochopnie - oznajmił Harry.

- Skoro tak mówisz - uznał Snape.

- Jasne, pewnie to, że radzę sobie na lekcjach, to jakaś oznaka "pochopności". - Harry wywrócił oczami. - Zawsze mówiłeś, że powinienem się podciągnąć w nauce, a kiedy się podciągnąłem, dla odmiany zacząłeś się martwić. - Przechylił głowę i spojrzał z wyrachowaniem. - Chodzi o tę sprawę ze śmierciożercami? To cię martwi?

Snape obrzucił go ponurym spojrzeniem.

- Harry, Czarny Pan popadł w taką paranoję, że sprowokowało go to do zamieszczenia ogłoszenia w gazecie. Myślę, że mam prawo się martwić. Jak każda osoba, której nie brakuje zdrowego rozsądku.

Harry wyprostował się.

- Ale to nie wszystko, prawda? Boisz się, że przyjdą po ciebie? Znaczy się, to coś, co zabija.

- Ja...

- A przecież - kontynuował Harry nieustępliwie - nie powinieneś. Znaczy się, jesteś tutaj bezpieczny. W Hogwarcie. Nikt cię tu nie dostanie.

Ogień w spojrzeniu Snape'a wskoczył na dziesiąty poziom. Czy Harry naprawdę był takim durniem?

- Zamknij się, Potter. Jeśli naprawdę sądzisz, że Hogwart jest bezpieczny i niedostępny, to chyba przez ostatnie sześć lat miałeś zamknięte oczy. A ja naprawdę nie chcę więcej o tym dyskutować.

- Sam zacząłeś! - Harry brzmiał na dwanaście.

- Tylko po to, by ostrzec ciebie. - Snape podniósł ostatni numer Przyrządzania eliksirów dla nieznośnych studentów. - Przyniosłeś coś sobie?

- Pracę domową - powiedział Harry z rezygnacją, grzebiąc w torbie. - Nie masz dziś ochoty?

Snape był zbyt zirytowany, by mieć w tej chwili ochotę na cokolwiek, więc powiedział tylko: "Hmph" i usiłował zignorować Harry'ego, który oparł się o niego z podręcznikiem do eliksirów (być może chciał się podlizać), podciągnął stopy na sofę i zaczął czytać.

A potem ten nędznik miał tupet zagłębić się w czytaniu i zupełnie zapomnieć o istnieniu Snape'a. Nawet mruczał do siebie łacińskie wyrażenia, przewracając strony.

Minęło pół godziny, które Snape spędził na dąsaniu się i przewracaniu stron magazynu, nie przeczytawszy ani jednej. Harry zdjął buty, jak Snape zresztą mu kazał, skoro podciągnął nogi na kanapę, ale z jakiejś przyczyny pozbył się też skarpetek. Patrząc wzdłuż sofy, Snape obserwował, jak na jego stopach tańczy światło kominka. Harry zawsze zaciskał palce u stóp, kiedy dochodził.

Snape cicho westchnął. Potem przesunął ramię i Harry lekko opadł do tyłu. Wydał odgłos zdumienia i zaczął się obracać, ale Snape powstrzymał go, ściskając mocno za ramię. Harry zamarł, ale nic nie powiedział, a kiedy znów się rozluźnił, Snape pozwolił, by jego dłoń przekradła się przez pierś Harry'ego i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Harry nabrał powietrza i znów się rozluźnił, po czym przesunął ręce - jakby był do tego zupełnie przyzwyczajony - do rozporka spodni, przewidując kolejny cel Snape'a. W międzyczasie Snape rozpiął jego koszulę do połowy, cofnął ręce, polizał opuszki palców i zaczął szczypać i drażnić sutki Harry'ego. Harry znów złapał powietrze i wygiął biodra, by Snape mógł zobaczyć zarys jego członka twardniejącego pod ubraniem.

Zupełnie niepotrzebnie. Jak zawsze. Odkąd zaczęli, nigdy nie był w stanie utrzymać rąk z dala od chłopaka. Przypomniał sobie, zaciskając zęby, te miesiące, na czas których zostali rozdzieleni w zeszłym roku, pomiędzy pierwszym artykułem tej krowy Skeeter "ujawniającym" ich związek i ucztą bożonarodzeniową. Ten okres wydawał się znacznie dłuższy. W rzeczywistości, Snape był pewien, dokonał poważnego uszkodzenia w zakresie wyższych funkcji jego mózgu. I na koniec, w pierwszy dzień świąt, rzuciłby zaklęcie uśmiercające - bez wahania - na każdego, kto śmiałby im przeszkodzić...

Harry, na dywanie, krzyczący, drgający w jego ustach...

Snape zsunął się z kanapy, a Harry upadł w tył, po czym podparł się łokciami. Nie miał jednak czasu zaprotestować, bo Snape chwycił jego biodra, obrócił w kierunku ognia, ukląkł przed nim i rozsunął jego kolana. Harry patrzył na niego, z twarzą zaczerwienioną i różowymi ustami, ciężko oddychając, jego koszula rozchylona, spodnie rozpięte. Tylko chwilka, by wyciągnąć jego członek (już tak twardy i czerwony, i ciepły, i) ze slipek, pochylić się i...

Dyscyplina, samokontrola, wszystko znikło. Być może nigdy ich nie znał. A może któregoś dnia je odzyska. Być może, kiedyś, będzie w stanie dotykać Harry'ego, nie popadając w szaleństwo.

Ale nie dziś, nie tego wieczoru. Tego wieczoru Harry wyginął biodra do przodu, jego dłonie zanurzone we włosach Snape, tak bardzo starając się nie naciskać ani nie ciągnąć, ale już jako niewolnik przyjemności - tak niepohamowany, tak pragnący poddać się swym żądzom, wijąc się pod dłońmi i ustami Snape'a niczym instrument. Jęczał, nie będąc w stanie się powstrzymać, a jęki te były głębsze niż ostatniego roku, pełne surowej radości z seksu.

Snape też jęczał, usta mając pełne, przełykając i liżąc, siorbiąc właściwie na swej najwspanialszej uczcie. Harry pachniał piżmem i był ciepły, i wilgotny od potu, a sprężyste ciemne włosy łaskotały nos i podbródek Snape'a. Słony. Przepyszny. Wspaniały. Snape czuł ból między własnymi nogami. Uwolnił Harry'ego z cichym, wilgotnym "pop" i uśmiechnął do siebie na cichy jęk straty, jaki wydał Harry, po czym jego język zabrał się za rozkosznie okrągłe jądra.

- O Boże - dyszał Harry. - Boże. Cudownie. Severusie... nnn.

Jego oddechy przyspieszyły, jego uda zaczęły drżeć. Rozpoznając oczywisty sygnał, Snape ponownie wziął członek Harry'ego w usta, chciwie go przełykając, i mocno przycisnął kciuk do miękkości za jądrami Harry'ego. - O Boże! - jęknął Harry, zbyt zdyszany, by wydać prawdziwy dźwięk, a jego ręce zacisnęły się we włosach Snape'a na granicy bólu. - Dochodzę... do...

I tak się stało. Snape przełknął wszystko, pracując ustami i kciukiem, aż Harry zaczął się wić, dając mu znak, że przyjemność zaczęła przeradzać się w dyskomfort. Po orgazmie był bardzo wrażliwy. Snape uwolnił go ostrożnie, otarł usta rękawem i usiadł na piętach. Potem usiłował nie spuścić się w spodnie na widok Harry'ego ma kanapie, który wyglądał jeszcze bardziej rozpustnie niż wcześniej, z wyczerpanym członkiem na wciąż odzianych udach, z twarzą czerwoną jak wiśnia i okularami przekrzywionymi na nosie. Jego palce u stóp zwijały się na dywanie. Snape uśmiechnął się pod nosem.

- Ty - wychrypiał Harry, machając na Snape'a w sposób raczej nieokreślony. - Teraz ty.

Snape potrząsnął głową, choć jego ciało zaniosło się skargą. Podniósł się na nogi tak gładko, jak tylko mógł, pozwalając, by szaty zakryły jego erekcję.

- Niektórzy z nas są zdolni do samokontroli, panie Potter - powiedział. - Myślę, że możemy uznać twój szlaban za odpowiednio odrobiony.

Harry wyglądał na zmieszanego, ale nie nieszczęśliwego, zapinając spodnie i koszulę.

- Więc rzeczywiście nie miałeś ochoty - zażartował. - Miło z twojej strony, że mnie uwzględniłeś.

Snape pociągnął nosem, sadowiąc się (ostrożnie) na kanapie, i podniósł magazyn.

- Bardziej niż na to zasłużyłeś, jestem pewien.

Harry'emu było wyraźnie zbyt błogo, by wyjść z jakąś celną ripostą, więc jedynie pochylił się i pocałował Snape'a w policzek, odsuwając się z łobuzerskim uśmiechem, zanim Snape zdążył przekręcić głowę i pocałować naprawdę.

- Zostawię to więc tobie - powiedział, i miał na tyle czelności, by dodać niewinnie: - Czytanie, znaczy się.

Był tak pełen życia, tak tryskał szczęściem, spowity w blask kominka. Przez dokładnie jedną przerażającą sekundę Snape pomyślał: Nic ci się nie może stać. Nie pozwolę na to. Zabiję wszystko, co będzie cię tropić...

- Wynoś się - wyrzucił natychmiast, a potem, pod zdumionym spojrzeniem Harry'ego, dodał szybko: - marny nędzniku. Niektórzy z nas mają pracę.

Harry zebrał książki i torbę, uśmiechając się nieśmiało, a jego policzki wciąż były różowe. Znów pocałował Snape'a, słodko i szybko, i powiedział:

- Nie martw się. Naprawdę. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.

Kiedy chłopak stał się takim optymistą? Z pewnością poprzedniego roku nie miał takich pozytywnych zapatrywań - a morderstwo ojca chrzestnego raczej nie mogło mu przydać tej radosnej cechy. Ale nie miał pojęcia, jak ubrać te myśli w słowa. Co mógł powiedzieć? "Czemu do diabła jesteś taki szczęśliwy?"

- Harry - zaczął.

Ale Harry nie słyszał go - zmierzał ku drzwiom, szeleszcząc szatami, torbą, książkami.

- Do zobaczenia jutro - zawołał, rzucając uśmiech przez ramię. - Wiesz, nie tylko ty masz coś do roboty. Pracowita noc przede mną. Branoc, Severusie.

- Dob...

Drzwi się zamknęły.

***

Glizdogon uciekał. Pędził przez pola, usiłując znaleźć skałę albo korzeń, albo cokolwiek, cokolwiek, pod czym mógł się schować. Był takim małym szczurkiem, z pewnością nie było to trudne...

Co kilka minut przebiegał przez jakieś stygnące ciało - niektóre z nich rozpoznawał - tak, był tam Walden Macnair i Lestrange'owie, i Carrowowie (choć z nich niewiele zostało), i inni... tam Crabbe... a tam Yaxley i Rosier, i inni, i o Boże, o Boże, czy ktokolwiek z nich, ktokolwiek ze śmierciożerców został jeszcze przy życiu?

Czy Łapa zabił ich wszystkich?

Uciekając przed śmiercią, Glizdogon nie miał pojęcia, jak było to możliwe. Jak Syriusz Black, który nie żył, zdołał zabić wszystkich tych potężnych zwolenników Czarnego Pana? Czy jakimś cudem przetransformował się w ponuraka i wrócił, by zniszczyć tych, którzy zniszczyli jego? To nie mogło być możliwe, Glizdogon nigdy nie słyszał o czymś takim. Niemniej jednak prawdą było, że Łapa ścigał go przez te pola śmierci niczym błyskawica, a jego długie futrzane nogi dawały mu znaczną przewagę nad małymi stópkami żałosnego szczura...

Coś w tym wszystkim było nie tak, bardzo nie tak, ale Glizdogon nie miał czasu, by to rozważać, nie kiedy uciekał tak szybko, mijając wszystkie te ciała, które pachniały tak rozkosznie, a on był tak okropnie głodny i gdyby tylko mógł się zatrzymać na jeden kęs - nie jadł od wielu dni, a padlina pachniała tak smakowicie i cudownie - ale nie śmiał, Łapa na pewno go schwyta, i jakoś, w jakiś sposób, Łapa nauczył się mówić, będąc w swej animagicznej postaci. Kolejna rzecz, która nie powinna mieć miejsca. Ale głos, który rozdzierał powietrze, był bez wątpienia głosem Syriusza.

- PRZYCHODZĘ PO CIEBIE, PETER! ZABIŁEŚ ICH! ZDRADZIŁEŚ ICH! TO WSZYSTKO TWOJA WINA, WSZYSTKO, TO WSZYSTKO TWOJA WINA!

Glizdogon nigdy przedtem nie słyszał takiej wściekłości w ludzkim głosie, nawet wtedy, gdy Syriusz usiłował go zabić we Wrzeszczącej Chacie.

- NIE DOSZŁOBY DO TEGO WSZYSTKIEGO, GDYBY NIE TY!

Głos Syriusza, tak jak ścigał go w snach przez te wszystkie lata, od ucieczki Syriusza z Azkabanu... ale to się powinno skończyć wraz z jego śmiercią zeszłego lata, i na kilka dni, na kilka dni się skończyło... czemu więc...

Glizdogon skulił się w cieniu drzewa, gorączkowo grzebiąc pod korzeniem i usiłując się schować. Widział poruszenie w wysokiej trawie, wiedział, że Łapa jest niedaleko, tropiąc za nim przy pomocy czujnego nosa. Nie mógł uciekać. Nie mógł się ukryć. Ale przynajmniej, być może, mógł zaszyć się gdzieś, gdzie Łapa go nie dosięgnie, dopóki nie przybędzie pomoc. Glizdogon z całych sił odgonił myśl, że pomoc może nie przybyć.

Głos wciąż zawodził w powietrzu, pod niebem, ale teraz brzmiał inaczej. Zupełnie nie brzmiał już jak Syriusz. Brzmiał jak chór kobiet, rozwścieczonych kobiet, i ktoś jeszcze... głos, młody męski głos, który Glizdogon znał, ale nie mógł w tej chwili rozpoznać...

- Wydaj nam ich! Malfoyów! Chcemy ich! Wydaj nam Lucjusza! Wydaj nam Draco! Pokaż nam, gdzie są!

Co? Kim byli "oni", którzy chcieli Malfoyów? Oszczędzą go, jeśli im powie? Odwołają Łapę?

Glizdogon zadrżał. Zrobiłby to w mgnieniu oka... gdyby tylko wiedział, gdzie są Malfoyowie. Paranoja Czarnego Pana stawała się większa i większa, w miarę jak ktoś mordował jego kolejnych zwolenników. Zaczął ich nawzajem przed sobą ukrywać, na wypadek gdyby zdrajcą był ktoś z wewnętrznego kręgu. Może mógł coś wymyślić? Coś, cokolwiek, by mieć więcej czasu... by odwołali psa. Trawa szeleściła coraz mocniej.

Tak. Wymyślił coś. Ale nie mógł mówić w szczurzej formie. Musi zaryzykować. Wygrzebawszy się spod korzenia, Glizdogon transformował się w człowieka i otworzył usta, na języku mając gotowe kłamstwo.

Ale właśnie wtedy z trawy wypadł Łapa, kierując się wprost na niego, jego oczy płonęły czerwienią, jego szczęki ociekały śliną, a jego pysk pokryty był krwią. I Glizdogon zapomniał wszystko, co chciał powiedzieć. W chwili czystej, obezwładniającej paniki, zawołał inne imię, imię jedynego człowieka, który nienawidził Syriusza równie zaciekle, jedynego człowieka, który mógł, właśnie w tym momencie, odwrócić uwagę Syriusza... który mógł go ochronić...

Na dwie sekundy, zanim szczęki Łapy zacisnęły się wokół jego gardła, miażdżąc jego tchawicę i rozrywając jego tętnice, Glizdogon wrzasnął:

- Snape! Pomóż mi! Snape! Snape! SNAPE!




część I | główna | część III