Część III.
(przez tę skrzywioną ziemię biegnie skrzywiony człowiek.)




Pettigrew trafił na nagłówki od razu.

Oczywiście, jego znaleźć było najłatwiej. Przebywał w celi ministerstwa w Somerset - przeniesiono go podczas lata, ponieważ w londyńskiej siedzibie głównej otrzymał wiele pogróżek, a ministerstwo chciało mieć pewność, że będzie żył wystarczająco długo, by ukończyć proces i otrzymać pocałunek dementora.

Tak się jednak nie stało. Jego ciało znaleziono we wtorkowe popołudnie, następnego dnia po ogłoszeniu Voldemorta w Proroku. Wiadomość o jego śmierci ukazała się w Proroku Wieczornym. Jego cela była zamknięta i strzeżona, zaklęcia monitorujące nie wykryły, by ktokolwiek wdarł się do środka - przy pomocy magicznej czy niemagicznej. A jednak znaleziono go martwego, ze zmiażdżonym gardłem, jakby zaatakowało go zwierzę. Jego twarz wykrzywiało czyste przerażenie, usta były rozwarte, jakby zmarł krzycząc, choć auror, który pełnił wówczas służbę, zeznał pod veritaserum, że nie słyszał, by cokolwiek działo się w celi.

Pettigrew nie był ostatnim. W ciągu następnych dwóch dni znaleziono więcej ciał śmierciożerców - według koronerów wszyscy zmarli mniej więcej o jednej godzinie, choć zwłoki odnaleziono o różnych porach i w różnych miejscach. O niektórych Hermiona nigdy nie słyszała - wielu z nich, choć podejrzewani o popieranie Voldemorta, nigdy nie stanęło przed sądem. Miranda Yaxley, uduszona własnymi długimi blond włosami. Hartleigh Rosier ("brat niesławnego Evena Rosiera", jak poinformował ją Prorok), ze zmiażdżoną każdą jedną kością. Tiberius Crabbe, wypatroszony - a Vincenta Crabbe'a nie było tego poranka przy śniadaniu i Goyle siedział sam jeden przy stole Slytherinu z twarzą białą jak kreda. Od trzech dni w szkole panowała głęboka i pełna przerażenia cisza. Te przypadki śmierci były tak zdumiewająco gwałtowne i brutalne, że zaalarmowały wszystkich, nawet tych, którzy nienawidzili Voldemorta. Nawet Hermionę. Nawet, jak jej się wydawało, Harry'ego.

Od tego wtorku, kiedy odnaleziono ciało Pettigrew, coś złego działo się z Harrym. Z niezwykłego zdrowego rumieńca przeszedł na przeciwny biegun: jego twarz stała szara i wymizerowana. Przez następne trzy dni, w miarę jak odkrywano kolejne ciała, jego oczy zasnuły się wyczerpaniem, a Ron zwierzył się Hermionie, że Harry zupełnie nie sypia. Ani nie je, wymigując się od posiłków w Wielkiej Sali. Hermiona uważała, że powinien być szczęśliwszy, zwłaszcza po śmierci Pettigrew - ostatecznie to Glizdogon zdradził jego rodziców - ale Harry jedynie zamknął się w sobie i zupełnie nie chciał rozmawiać o sprawie śmierciożerców.

W czwartek wieczorem uznali, że dość tego, i zaciągnęli Harry'ego do pustego kąta w bibliotece, gdzie nie mogła ich usłyszeć ani pani Pince, ani nikt inny.

- Posłuchaj, chłopie - powiedział Ron - nie wiem, co z tobą nie tak, ale coś trzeba zrobić.

- Nic mi nie jest - odparł Harry, mrugając na nich zaczerwienionymi oczami. - Po prostu jestem zmęczony. To wszystko. Nie spałem dobrze.

- W ogóle nie spałeś, prawda? - spytała Hermiona.

Harry wbił spojrzenie w stół.

- Trochę - odrzekł i wiedziała, że kłamie. - Mam bóle głowy - dodał po chwili. - Myślę, że Voldemort jest wściekły, skoro jego śmierciożercy padają jak muchy. To wszystko.

- Och, to wszystko. Więc wszystko w porządku - warknął Ron. - Powiedziałeś Dumbledore'owi?

- Nie - odwarknął Harry, a jego twarz nabiegła urazą. - I nie zamierzam. To nie jego sprawa.

Hermiona gapiła się na niego.

- Nie jego... Czyś ty oszalał? Co ty mówisz, Sam-Wiesz-Kto to nie sprawa Dumbledore'a?

- Po prostu boli mnie głowa! Nie mam wizji ani niczego w tym stylu! Nie mam Dumbledore'owi nic do powiedzenia! - Harry sprawiał wrażenie na pół szalonego. - Słuchajcie, wszystko jest pod kontrolą, okej? Nic się nie dzieje. Nic się nie stanie.

- Co do diabła z tobą? - spytał Ron. - Jak możesz mówić, że nic się nie stanie? Jakby to zależało od ciebie? - Nachmurzył się. - Słyszałem gdzieś, że brak snu sprowadza na ludzi szaleństwo. Zabierzemy cię do pani Pomfrey.

- Nie jestem szalony i nie idę do Pomfrey! - Harry zacisnął zęby w połowie warknięcia. - Słuchajcie, ja... mam trochę na głowie, okej? To wszystko, co się stało. I... - Umilkł i objął głowę dłońmi, krzywiąc się lekko. - Próbuję...

- Harry - zaczęła Hermiona, a jej głos drżał. Też musiał to usłyszeć, bo znów podniósł wzrok, a w jego oczach migotały wyrzuty sumienia.

- Nic mi nie jest, Hermiono. Naprawdę. Nie chciałem was zmartwić.

- Co za bzdury - rzucił Ron. - Wszystko. Wydaje ci się, że nie chcemy się o ciebie martwić, palancie? To wszystko... zerwanie z George'em i porzucenie quidditcha, i całej przyjemności, bo wydaje ci się, że musisz ocalić świat...

- Ron, przestań - powiedział Harry przez zęby. - Nie masz o niczym pojęcia.

- Więc mnie oświeć!

- Ron - zaczęła Hermiona, a potem ucichła, nie wiedząc zupełnie, co zamierzała powiedzieć.

- Co wy na to - zasugerował Harry. - Jeśli jutro nie poczuję się lepiej, pójdę do pani Pomfrey. W porządku? Obiecuję.

Hermiona pomyślała, że skapitulował zbyt szybko, i wiedziała, że Ron myśli tak samo. Tak czy inaczej, Harry wyglądał strasznie. Podejrzewała, że nie było zupełnie niemożliwe, że znał przyczynę.

- W porządku - powiedziała powoli.

- Więc dobrze - odparł Harry i wyciągnął z torby podręcznik do obrony. - Pomówmy o czymś innym. Hermiono, mogę zobaczyć twoje notatki? Nie mogłem się skoncentrować na lekcji, by zapisać wszystko, co mówiła Delacour.

Ponieważ obiecał odwiedzić panią Pomfrey, Hermiona pozwoliła na zmianę tematu, choć wcale nie była zadowolona. Harry nigdy nie reagował dobrze na nacisk - zamykał się w sobie jeszcze bardziej i sytuacja stawała się jeszcze gorsza. Może gdyby zabrali się do tego spokojniej, upewnili się, że śpi i je, i że zobaczył się z Pomfrey, może poczułby się lepiej... powiedziałby im, co się naprawdę dzieje...

A potem Harry nie pojawił się na eliksirach następnego dnia, w piątek rano.

Snape nie był zadowolony.

- Proszę go poinformować, panno Granger, że ma szlaban - warknął w kierunku Hermiony. - O ósmej. Dzisiaj.

- Sir - zaczęła Hermiona - sir, on nie czuje się dobrze... Wydaje mi się, że poszedł do skrzydła szpitalnego... - Oby tak było. Nie było go na śniadaniu, a Ron powiedział, że rano nie było go w łóżku.

- Wobec tego oczekuję, że przy pierwszej okazji dostarczy mi pisemną wiadomość od pani Pomfrey - rzucił Snape złowrogo, po czym obrócił się ku Deanowi Thomasowi i jego kociołkowi, który zaczął niepokojąco terkotać. Do końca lekcji był w okropnym nastroju - cóż, w każdym razie okropniejszym niż zazwyczaj - i Hermiona zastanowiła się, czy oznacza to koniec jego niepewnego rozejmu z Harrym. Cieszyła się, gdy zajęcia dobiegły końca, skinąwszy głową, gdy Snape ostro przypomniał jej, by przekazała Harry'emu wiadomość o szlabanie.

Na szczęście Harry pojawił się na zaklęciach. Hermiona i Ron osaczyli go w chwili, gdy przed przybyciem Flitwicka ujrzeli go na korytarzu.

- Gdzie byłeś? - spytała Hermiona. - Poszedłeś do...

- Skrzydła szpitalnego, tak - powiedział Harry, a w jego głosie pobrzmiewała rezygnacja. - Dała mi coś na ból głowy. Powiedziała, że powinienem lepiej spać w nocy.

- O, to dobrze - stwierdził Ron, najwyraźniej czując większą ulgę, niż chciał okazać. - Co ci dała?

- Och, jakiś eliksir - odparł mętnie Harry. - Nie pamiętam nazwy. Ale śmierdziało paskudnie. Co straciłem na eliksirach?

- Więcej paskudnie śmierdzących rzeczy - odrzekł Ron. - Przez co oczywiście rozumiem Snape'a.

Harry zaśmiał się, ale Hermiona miała wrażenie, że śmiech był wymuszony. Powiedziała ostrożnie:

- Masz z nim dziś wieczorem szlaban.

Harry błyskawicznie odwrócił głowę i gapił się na nią szeroko otwartymi z oburzenia oczami.

- Co? Przecież nic nie zrobiłem!

- Opuściłeś zajęcia - przypomniał mu Ron. - A poza tym od kiedy Snape potrzebuje wymówki?

- Nie idę - oznajmił Harry.

Gapili się na niego oboje.

- Że co? - spytała Hermiona, ale wtedy właśnie pojawił się Flitwick, skierował ich na miejsca i nie mieli okazji porozmawiać aż do lunchu.

- Posłuchaj - powiedział ponad szynką Ron swoim najbardziej rozsądnym głosem - nie możesz tak po prostu nie iść na szlaban. Zwłaszcza na szlaban ze Snape'em.

- Przez ciebie Gryffindor straci przynajmniej pięćdziesiąt punktów - dodała Hermiona.

- Nie zamierzam zbliżać się do Snape'a - stwierdził stanowczo Harry.

- Dlaczego? - spytała Hermiona, zerkając na stół nauczycielski z obawą, że Snape może ich usłyszeć. Ale mistrz eliksirów jadł jedynie swój lunch, znacząco ignorując wszystko, co się wokół niego działo. - Myślałam, że między wami zaczęło się układać. Co się stało?

- Nic! - powiedział Harry. - Po prostu... no... tak po prostu - dokończył kulawo. - To wszystko.

- Och, tak po prostu - rzucił Ron. - Powiesz to Snape'owi, kiedy będzie zabierał Gryffindorowi wszystkie punkty? Tak po prostu?

- Tak - warknął Harry i pociągnął łyk soku z dyni. Prawie nie tknął lunchu.

- Może postarasz się o wiadomość od pani Pomfrey? - zasugerowała nieśmiało Hermiona. Nigdy nie widziała Harry'ego w takim nastroju. - Snape powiedział, że chce taką zobaczyć. Nie da ci szlabanu z powodu choroby.

- Oby - wtrącił Ron.

- Dobra - odparł Harry jakby w zamyśleniu. - Wiadomość. Dobry pomysł. Pójdę po nią.

- Ale twój lunch... - zaprotestowała Hermiona.

- Nie jestem głodny. Zobaczymy się na transmutacji. - Wyszedł, nie mówiąc nic więcej.

Hermiona popatrzyła na stół nauczycielski i zobaczyła, jak Snape obserwuje wychodzącego Harry'ego oczyma zmrużonymi w sposób, który nie mógł oznaczać nic dobrego. Zdała sobie sprawę, że pewnie planował zaczaić się na Harry'ego po lunchu, by go ukarać - Snape uwielbiał to robić, zwłaszcza Harry'emu - i że Harry prawdopodobnie o tym wiedział. Ponownie pokrzyżowano mu szyki!, pomyślała, przypominając sobie stare filmy, które oglądała z rodzicami. Cóż, może jeśli Harry dostanie pismo, Snape będzie musiał dać sobie spokój.

Ale Snape nie dał sobie krzyżować szyków na długo.

Podczas pobytu w Hogwarcie Hermiona widziała wiele dziwnych i szokujących rzeczy. Widziała ludzi zmieniających się w koty, duchy przelatujące przez ściany, mówiące portrety i znacznie więcej. Ale nigdy nie widziała profesora Snape'a przychodzącego do pokoju wspólnego Gryfonów, by wyciągnąć na szlaban ucznia - osobiście.

Tego wieczora Snape przeszedł przez dziurę w portrecie, jak zawsze przypominając ponurego nietoperza, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Hermiona popatrzyła na Harry'ego, który zwinął się w czerwonym fotelu z jakąś książką na kolanach i gapił się na Snape'a z takim samym szokiem jak wszyscy pozostali.

- Więc słynny Harry Potter uważa, że nie zasługuje na szlabany, tak? - spytał Snape jedwabistym głosem, najwyraźniej nieświadomy rzucanych mu spojrzeń.

- Ee - powiedział Harry, a jego oczy były szeroko otwarte - um...

Snape stanął z boku portretu i w parodii uprzejmości wyciągnął w jego stronę rękę.

- Idź przodem, Potter.

- Ja, ee... - Harry popatrzył na Rona i Hermionę, ale nie mogli zrobić nic więcej, jak tylko bezradnie odwzajemnić spojrzenia. - Jeśli chodzi o rano... Mam pismo od pani Pomfrey...

- I gdybym cię poprosił o pismo od pani Pomfrey, Potter, spełniłbyś moje najskrytsze marzenie - powiedział Snape z ramieniem wciąż wyciągniętym w kierunku wyjścia. - Której części "idź przodem" nie rozumiesz?

W porządku, to naprawdę było bardzo dziwne, ale według Hermiony Harry wciąż był za bardzo biały i wytrącony z równowagi. Nie bał się chyba Snape'a? Nigdy się przecież nie bał. Co się działo... Czemu Harry z taką determinacją usiłował uniknąć szlabanu, uniknąć Snape'a, i czemu na niebiosa Snape przyszedł po niego? Czy miało to coś wspólnego z tym, co robili latem...?

- Nie - powiedział Harry niemal łamiącym się głosem - nie, to... ja po prostu nie mogę...

Snape opuścił rękę, jego oczy rzucały błyskawice i wszyscy Gryfoni w pomieszczeniu skulili się. Jakiś pierwszoklasista zapiszczał.

- Nie możesz, Potter? Masz połamane nogi? - Harry otworzył usta, ale Snape ubiegł go, mówiąc głośno: - A może po prostu chcesz pozbawić współdomowników każdego jednego punktu, jaki Gryffindor zdobył do tej pory?

Wszyscy w pokoju wstrzymali oddechy. Hermiona podejrzewała, że gdyby Harry dalej odmawiał Snape'owi, zostałby siłą wyciągnięty za drzwi. Na szczęście dla niego (i dla Gryffindoru) Harry drżąco podniósł się na nogi i z twarzą wciąż pobladłą wyszedł z pokoju wspólnego w towarzystwie nachmurzonego Snape'a, nie mówiąc więcej ani słowa.

Gdy portret zamknął przejście, w pokoju rozległy się pomruki. Do Hermiony dobiegły strzępy "...dupek bardziej podły niż zwykle...", "...za co teraz się uwziął na Harry'ego...", "...nigdy przedtem to się nie zdarzyło..."

Ale Ron podsumował to najlepiej, odwracając się do Hermiony i pytając z niedowierzaniem:

- Co do diabła miało to znaczyć?

***

- Sir - powiedziała Granger, patrząc na niego nerwowo - sir, on nie czuje się dobrze... Wydaje mi się, że poszedł do skrzydła szpitalnego...

Snape stłumił wrażenie zimna, która wypełniło go na te słowa, mówiąc sobie, że powinno mu ulżyć. Przez ostatnie kilka dni Harry wyglądał jak żywy trup. I jak zawsze był zbyt uparty, by zająć się sobą i swoim zdrowiem. Stało się to zupełnie nagle - może złapał coś od współdomowników? Ale nikt poza nim nie miał podobnych objawów. Blada, wilgotna skóra, zapadnięte oczy, wyczerpanie promieniujące z każdego pora - i wciąż nie jadł, jak zauważył Snape.

I unikał Snape'a, jakby to Snape'a dotknęła zaraza, nie jego.

Stało się coś bardzo dziwnego. Wciąż się działo. Od wtorku, od wiadomości o śmierci Pettigrew, Harry wyglądał okropnie i unikał nawet spojrzenia Snape'a. Nie odwiedzał Snape'a wieczorami, nie spotykał "przypadkiem" na korytarzu - było zupełnie inaczej niż w poniedziałkowy wieczór, kiedy Harry był tak szczęśliwy i odprężony, i czuły, że Snape nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić. Grasował więc po klasie w bardzo złym nastroju i wyżywał na przyjaciołach Harry'ego, skoro jego samego nie było. A kiedy ich krytykował, mniej lub bardziej automatycznie i zupełnie się nad tym nie zastanawiając, jego umysł pędził jak szalony, usiłując dopasować kawałki układanki, która była ważna, choć nie wiedział dlaczego.

Siódmoklasiści robili w tym tygodniu Wywar Żywej Śmierci. Był to skomplikowany eliksir i zwykle o nim nie nauczał, jednak w sierpniu zdał sobie sprawę, że byłoby dobrze mieć trochę pod ręką, na wypadek gdyby Harry miał wciąż problemy ze snem, zwłaszcza że pierwszy eliksir nasenny nie zadziałał. Ta lekcja była dla niego doskonałą wymówką, by uwarzyć dla siebie i mieć w pogotowiu. Oczywiście, minimalna dawka jednej kropli sprowadzała przynajmniej cztery godziny snu. Przypuszczał, że znajdzie jakiś powód, by dać Harry'emu ekstra-długi szlaban, który wymaga przynajmniej czterech godzin "pracy", i podać mu go - głęboki sen mógł mu przynieść jedynie pożytek, nieważne jaka dolegliwość...

I wtedy to do niego dotarło - akurat gdy chwalił raczej przeciętny eliksir Parkinson - tak nagle, że wymagało wysiłku, by nie przerwać w połowie zdania: dolegliwość. Choroba.

Zagrożenie.

Oczywiście. Zagrożeniem "czającym się wewnątrz" szkoły była jakaś choroba - może myśli Snape'a o zarazie nie były nie na miejscu. Epidemia, infekcja, jakiś rodzaj wirusa... coś, co nie potrzebowało ani miotły, ani proszku Fiuu, by dostać się do środka... coś, czego nie dało się pokonać... Oczywiście, Tiara Przydziału powiedziała, że nie zamierza nikogo skrzywdzić, ale jakim cudem choroba mogłaby zamierzać krzywdę? Nie ma przecież cholernego mózgu! A Harry Potter wyglądał, jakby był pierwszą ofia... pierwszym nosicielem.

Gdy lekcja wreszcie dobiegła końca, Snape przypomniał Granger - tak groźnie, jak tylko zdołał - by przekazała Potterowi, że ma wieczorem szlaban. W chwili gdy drzwi zamknęły się za ostatnim uczniem, skierował się do swojego biura i połączył przez kominek ze skrzydłem szpitalnym.

Twarz Poppy Pomfrey pojawiła się przed nim w otoczeniu płomieni. Kiedy zobaczyła na drugim końcu Snape'a, jej radosny uśmiech nieco zbladł i powiedziała ostrożnie:

- Och, dzień dobry, Severusie... Co mogę dla ciebie zrobić? Kolejny poszkodowany uczeń?

Snape starał się nie zirytować. Czy ona uważała, że codziennie wysyła jej do skrzydła szpitalnego okaleczonych uczniów? Zamiast tego spytał, usiłując nie dopuścić do głosu swojego zaniepokojenia:

- Czy Potter odwiedził dzisiaj skrzydło szpitalne podczas pierwszych lekcji?

Zmarszczyła czoło.

- Harry? Nie. Nie widziałam go - choć lepiej byłoby, by przyszedł, wygląda okropnie, prawda?

Do diabła. Snape nachmurzył się.

- Postanowił nie przychodzić dziś na moje zajęcia. Granger powiedziała, że poszedł do ciebie. - By oddać jej sprawiedliwość, nie powiedziała, że Harry na pewno poszedł do skrzydła szpitalnego, ale Snape nigdy nie był sprawiedliwy. - Podejrzewam, że po prostu uznał, że nie przyjdzie na piątkową lekcję. Typowe.

Pomfrey ściągnęła brwi.

- Cóż, nie było go tu, ale chłopak wygląda na chorego, nie zaprzeczysz, Severusie. Nawet ty musiałeś to zauważyć.

Snape nabrał głęboko powietrza.

- Tak. Zauważyłem. - Czy powinien podzielić się z nią swoimi podejrzeniami? W końcu była wykwalifikowanym magomedykiem. Ale... nie. Jeszcze nie. Najpierw chciał porozmawiać z Harrym. Ostatecznie mógł się równie dobrze mylić. - Przepytam Pottera podczas jego wieczornego szlabanu. Jeśli jest chory, wyślę go do ciebie.

Jej oczy rozszerzyły się.

- To... jesteś nadzwyczaj troskliwy, Severusie.

- Tak. Jestem chodzącą dobrocią - powiedział Snape cierpko. - To wszystko, pani Pomfrey. Dziękuję. - Przerwał połączenie, nic więcej nie mówiąc. Nie powiedział, że jeśli wyśle Harry'ego do skrzydła szpitalnego, to pod postacią nieprzytomnego ciała, wypełnionego Wywarem Żywej Śmierci. Wątpił, by w inny sposób mógł przyprowadzić tam chłopaka, za wyjątkiem Zaklęcia Imperius. Któremu Harry i tak z dużym powodzeniem potrafił się oprzeć.

Podczas lunchu zerkał na Harry'ego, który wciąż nie jadł, wciąż wyglądał okropnie, wciąż ani jednym spojrzeniem nie zaszczycił stołu nauczycielskiego. I wyszedł w środku posiłku w wielkim pośpiechu, co zniweczyło plany Snape'a, by zaczaić się na niego po lunchu. Może nawet zrobił to celowo, wstrętny... Cóż, nieważne. Nie wywinie się od wieczornego szlabanu. Nawet jeśli Snape własnoręcznie będzie musiał zawlec go do lochu.

Co, jak okazało się o godzinie ósmej wieczór, rzeczywiście musiał zrobić. Wiedział, że przekazał Granger dokładną godzinę, a dziewczyna nie zaliczała się do tych, którzy zapominają o szczegółach. Więc Harry uznał, że się po prostu... nie zjawi? Nie mógł chyba stać się tak nieostrożny albo łudzić się, że jego związek ze Snape'em uratuje go od kary, jaką otrzymałby każdy inny uczeń. Takie rzeczy się zauważało. Już i tak źle było, że Snape przestał go gnębić na zajęciach, bo cała szkoła zaczęła o tym gadać. Nie, Harry nie mógł wywinąć się z tak otwartej niesubordynacji. Istniały pewne granice.

Odsuwając myśl, że Harry może czuć się zbyt źle, by zejść do lochu, Snape skierował się do wieży Gryffindoru. Gruba Dama popatrzyła na niego z irytacją, gdy zażądał przejścia. Obowiązana była wpuścić nauczyciela, ale najwyraźniej nie podobało jej się wpuszczanie Snape'a.

- Różowy - powiedział z drwiną, wchodząc do środka - ci nie pasuje.

Krzyknęła z oburzenia, ale Snape przestał zwracać uwagę, gdy na jego widok w pokoju wspólnym Gryfonów zapadła satysfakcjonująca cisza.

A wtedy ten mały nędznik miał czelność się sprzeciwić.

Snape udaremnił ten plan od razu i zszedł z powrotem na dół z Harrym za plecami. Nie ufał sobie na tyle, by się odezwać, tak wielka była jego irytacja. Nie wolno mu było tak rozwścieczyć Harry'ego, by ten odmówił rozmowy. Ani go podrażnić.

Więc wmaszerował z Harrym do klasy, a potem poprzez biuro do prywatnych komnat, gdzie czekała na nich herbata. - Siadaj! - warknął, wskazując na jedno z dwóch miejsc, a później zdał sobie sprawę, że nie było to pomyślnym sposobem na rozpoczęcie. Harry jednak opadł na krzesło. Snape, przyglądając się uważniej, zobaczył, że jest wymizerowany i blady i że lekko drży, jakby był bardzo chory albo bardzo przestraszony. Wbrew wszystkiemu gniew Snape'a znikł w mgnieniu oka, zastąpiony przez niepokój. Nie, cały czas miał rację. Coś było bardzo... nie w porządku i najwyższa pora się tym zająć.

Nalał herbatę do dwóch filiżanek, by Harry widział, że piją z jednego dzbanka. Harry nie wiedział natomiast, że zanim Snape wybrał się do wieży Gryffindoru, zażył inny eliksir, by zneutralizować Wywar Żywej Śmierci.

- Napij się - powiedział łagodniejszym głosem. - I zjedz coś, skoro masz okazję. Nie było cię na kolacji. - Kazał skrzatom domowym przysłać trochę kanapek.

- Nie jestem głodny - wymamrotał Harry, ale pociągnął łyk herbaty. - Ja, ee, nie czuję się dziś dobrze.

- Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

- Poszedłem do skrzydła szpitalnego - odparł Harry i zaczął grzebać w kieszeni. Teraz w jego głosie brzmiała irytacja. - Mówiłem ci, że mam pismo...

Snape zamarł. Zawsze wiedział, że Harry'ego cechuje skłonność do omijania prawdy, ale nie przypominał sobie, by odkąd byli ze sobą, Harry choć raz go okłamał. Przedtem owszem, ale nie w czasie. Wymijał i uchylał się od odpowiedzi, udawał głupiego, uparcie odmawiał uznania prawdy i tak dalej - ale nigdy nie skłamał, nawet się nie rumieniąc. A przynajmniej Snape nic o tym nie wiedział. Nigdy w poważnych kwestiach. Prawda?

- Proszę. - Harry rzucił pismo na stolik i popatrzył na Snape'a buntowniczo. Popatrzył mu prosto w oczy.

- Dziękuję - powiedział Snape neutralnym tonem, nie podnosząc wiadomości. Pił herbatę, co przypomniało Harry'emu, by wypić swoją. Snape nie powiedział nic, dopóki Harry nie odstawił pustej filiżanki na stół. A wtedy, celowo ostrym głosem, zapytał: - Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

Harry popatrzył na niego zaskoczony. Snape odwzajemnił spojrzenie, czując, że jego wargi zaciskają się w pełną goryczy kreskę. Chyba nie zamierza ciągnąć tego przedstawienia?

- Ja... - zaczął Harry - czemu...

- Rozmawiałem po lekcji z panią Pomfrey - oznajmił chłodno Snape, zanim Harry pogrążyłby się dalej w kłamstwie. - Powiedziała mi, że nie byłeś w skrzydle szpitalnym. A jednak jesteś tutaj z pismem. Gdzie byłeś rano w czasie lekcji?

Szczęka Harry'ego opadła i miał dość wdzięku, by się na chwilę zawstydzić, po czym warknął:

- Nie rób tego, nie zachowuj się jak nauczyciel, kiedy jesteśmy...

- Zachowuję się - syknął Snape - jak kochanek, którego okłamano. Bez żadnej przyczyny. - To uciszyło Harry'ego i tym razem wyraz wstydu zatrzymał się na jego twarzy na dłużej.

Wtedy ramiona Harry'ego opadły.

- Przepraszam. Sfabrykowałem pismo. Chciałem, by dano mi wreszcie spokój, i pomyślałem, że jeśli uwierzycie, że... Ale naprawdę nie czuję się najlepiej... Myślę, myślę, że muszę wracać na górę... - Przesunął drżącą dłonią przez czoło. - Dziwnie się czuję.

Ach. Wywar Żywej Śmierci zaczynał działać. Snape skrzyżował ramiona i uśmiechnął się triumfalnie.

- Nie, kontynuuj. Czemu nie czujesz się najlepiej?

- Po prostu... ja... Severusie, nie mogę tu teraz być. Muszę iść. To... źle, jeśli... - Zachwiał się lekko na krześle.

- Źle jeśli co? - spytał Snape ostro. - Nie jesz. Nie śpisz. A teraz mi kłamiesz. Jest źle, Harry.

- Nie! Nie rozumiesz... nie mogę kontrolować... - Harry położył ręce na stole, próbując wstać, po czym opadł z powrotem na krzesło, trzęsąc się. Podniósł pełen przerażenia i poczucia zdrady wzrok na Snape'a, który wbrew sobie poczuł ukłucie strachu. Czy Harry mógł być uczulony na któryś ze składników eliksiru? Ale jego fizyczna reakcja zupełnie zgadzała się z oczekiwanym efektem: zaszklone oczy, zaczerwienione policzki, utrata kontroli ruchowej. Żadnych zaburzeń oddychania. Żadnych drgawek.

- Co zrobiłeś? - wychrypiał Harry.

- Porządna dawka Wywaru Żywej Śmierci - odpowiedział Snape, zdeterminowany nie pokazać Harry'emu, jak bardzo jest wytrącony z równowagi. - Tej nocy będziesz spał i obudzisz się w skrzydle szpitalnym. Nie zamierzam pozwolić, byś padł trupem. Możesz mi podziękować.

Harry zrzucił filiżankę i spodek ze stołu. Rozbiły się na podłodze. Teraz trząsł się cały, jego oczy były dzikie, usta zaciśnięte w grymas - walczył z wrogiem, którego Snape nie widział.

- Nie! Severusie... nie powinieneś był... jestem teraz zbyt słaby, nie mogę... - Znów się zachwiał. - Nie mogę zwalczyć takiego eliksiru...

- Nie masz zwalczyć eliksiru, głupi chłopaku - warknął Snape, wstając i zmiatając zaklęciem szczątki porcelany. - Nie zrobi ci krzywdy. Jedynie...

- Ale zrobi krzywdę tobie - wychrypiał Harry, a jego głowa kiwała się nad stołem. Snape zamarł i popatrzył na niego. - Nie mogę... Muszę czuwać, by je kontrolować... koło ciebie... dlatego nie mogłem przyjść... - Jego powieki zatrzepotały i jęknął, a jego słowa zaczęły się zlewać. - Są głodne, chcą... nnn, Sev'rusie, proszę, pomóż mi, nie mogę...

Snape rozejrzał się po pokoju z różdżką w pogotowiu, gdy jeszcze Harry mówił, ale niczego tu nie było, nikt nie złamał jego barier. Żadnego powiewu, żadnego szeptu czy oddechu. Marszcząc czoło, znów spojrzał na chłopca.

Oczy Harry'ego zamknęły się i leżał bezwładnie na stole, jakby znikły wszystkie jego kości. Snape stał nieruchomo jeszcze przez chwilę, po czym otrząsnął się. Ludzie często mówią dziwne rzeczy w zamroczeniu, zanim zupełnie zasną, gdy sen zlewa się z czuwaniem. Przelewitował Harry'ego na sofę przy kominku, gdzie zaledwie kilka dni temu zażywali tak wielkiej przyjemności, i ułożył wygodnie. Za chwilę przeniesie go do biura, skąd mógł skontaktować się z Pomfrey, nie musząc tłumaczyć jej, dlaczego Harry Potter znajduje się w jego prywatnych kwaterach, ale teraz chciał sam zbadać Harry'ego. Ukląkł obok sofy.

Skóra Harry'ego była zbyt blada, zbyt zimna. Wilgotna. Jego oczy poruszały się pod powiekami - to nie powinno mieć miejsca w przypadku Wywaru. Jego puls uderzał szybko, a jego ciało drżało. Snape wiedział wszystko, co chciał wiedzieć. Wstał, rzucając spojrzenie na słój z błękitnym proszkiem na obramowaniu kominka. Jedynie chwilę zajmie mu przetransportowanie Harry'ego do biura, a wtedy...

Nogi Snape'a zadrżały. Opadł na kolana, wypuszczając różdżkę z nagle pozbawionych czucia palców.

Co? Rozejrzał się dziko po pokoju, ale on i Harry byli sami. Spojrzał na Harry'ego, ale Harry wciąż był nieprzytomny, wciąż drżał i cicho jęczał. Co z nim? Musiał natychmiast wezwać panią Pomfrey, a nie mógł nawet się poruszyć. Nie mógł wstać. Nie mógł nawet, Merlinie ocal, sięgnąć po swoją różdżkę. Powieki miał jak z ołowiu. W zakamarkach umysłu czuł przekraczające wszystko przerażenie, ale cała reszta opadała na podłogę, oczy zamykały się, a oddech zwalniał, zapadając w najgłębszy sen, jaki Snape kiedykolwiek znał.

***

Nareszcie nadeszła chwila Severusa. Śledził tych przeklętych chłopaków z Gryffindoru od miesięcy, usiłując dowiedzieć się, gdzie znika kudłaty Lupin i z jakiej przyczyny, i dlaczego po powrocie za każdym razem wygląda coraz gorzej. Severus miał desperacką nadzieję, że przez to cała czwórka wyleci ze szkoły. To mniej, niż sobie zasłużyli. Znacznie mniej, niż sobie zasłużyli, zwłaszcza Black, który był na tyle głupi, by wypaplać sekret, gdy Snape stał dokładnie za nim, bezdenny idiota. Wystarczy nacisnąć mały sęk na spodzie wierzby bijącej i wejść do środka...

Korytarz rozciągał się przed nim, niewyraźny, wąski i ciemny. I zimny. Wilgotny jak... jak skóra umarłego.

Severus potrząsnął gwałtownie głową, by rozjaśnić myśli. Lupin. Był tutaj, by znaleźć Lupina. Cóż, podejrzewał, że inni też tu będą, prawda? Robiąc to, cokolwiek tu robili. Oznaczało to, że Severus musiał zachowywać się cicho i ostrożnie, by nie dać się złapać. Tylko że tak ciężko było przesuwać się cicho tym tunelem, który zaciskał się wokół niego, a podłoże było tak niepewne. I... Tak nie powinno być... Czy tunel kurczył się wokół niego? Wydawało się, że pulsuje. Zwężając się i rozszerzając, powoli i strasznie, jakby znajdował się w tętnicy.

Wtedy Severus usłyszał dźwięk. Pomruk. Coś w tym dźwięku sprawiło, że zamarł ze strachu.

Wilkołak. O jasna cholera, wilkołak.

I zupełnie nagle Severus nie miał już szesnastu lat. Wiedział, że Huncwotów tu nie ma, że Syriusz Black jest gdzieś bezpieczny i czeka na jego śmierć, by mieć Harry'ego Pottera dla siebie, i że jego nogi nie są dość szybkie, gdy obrócił się w korytarzu i zaczął ratować życie ucieczką. Ale nie mógł uciec. Ściany ścisnęły się mocno i uwięziły go, a niepewny grunt pod jego stopami zmienił w gęste błoto, wciągając w głąb.

Kurwa cholera szlag. Mruczenie przemieniło się w warczenie przemieniło się w ujadanie przemieniło się w wycie. Słyszał, jak nadchodzi. Za nim. Gorący cuchnący oddech, odór krwi, coraz bliżej, a stopy Severusa były uwięzione i nie mógł uciekać...

Nagle przed nim pojawił się James Potter. James Potter z zielonymi oczami Lily Evans i blizną na czole, i dobry Boże, Merlinie, to był Harry. To był Harry Potter, a wilkołak nadchodził, a James ocalił go ostatnim razem, co oznaczało, że teraz on musi ocalić Harry'ego, dług życia, tylko on mógł ocalić Harry'ego, ponieważ, ponieważ...

- Biegnij! - wrzasnął do Harry'ego, który rzeczywiście biegł, ale w stronę Snape'a i wilkołaka, nie od nich. - Wynoś się stąd! Wynoś się stąd!

Ale Harry nie odwrócił się i nie wyniósł stąd. Zamiast tego wciąż pędził w kierunku Snape'a, który był uwięziony między nim a wilkołakiem. Który dosięgnie go pierwszy? Tunel zacisnął się mocno wokół niego, więc jego ciało uniemożliwi wilkowi pochwycenie Harry'ego, co było naprawdę niewielką pociechą. Ale Harry, ten niemożliwy dureń, wyciągnął rękę i zagłębił palce w ścianie tunelu. Z jakiejś przyczyny ściany rozsunęły się i Severus znów mógł się ruszać. Wtedy Harry sięgnął i złapał go za rękę, co w jakiś sposób uwolniło także stopy Severusa. Pobiegli. Harry ciągnął go tunelem najszybciej, jak mógł, a wyjście majaczyło przed nimi, bliżej i bliżej - ale wilkołak też się zbliżał.

I wtedy stało się coś nie do pomyślenia. Harry zacisnął chwyt na nadgarstku Severusa i szarpnął, wyrzucając Severusa w bólu z tunelu przed siebie, co oznaczało, że teraz Harry znajdował się pomiędzy Snape'em a wilkołakiem.

- Nie! - krzyknął Snape, gdy upadał na ziemię, potknąwszy się o jeden z korzeni wierzby bijącej. - Nie... wyciągnij cholerną pieprzoną różdżkę i od...

Ale Harry nie wyciągnął różdżki. Zamiast tego stał pomiędzy Severusem a wejściem do tunelu z ramionami wyciągniętymi jak kompletny idiota, i Snape miał dokładnie jedną sekundę, by zobaczyć jak długie na cal, ostre niczym noże zęby i ociekający krwią pysk zamierzają się na Harry'ego, zanim się obudził.

***

Ciało Snape'a drgnęło, jego oczy otworzyły się i odkrył, że patrzy na ogień płonący na palenisku z poziomu parteru. Leżał na podłodze, włókna dywanu drapały jego policzek. Jego głowa bolała i pulsowała, jakby miał porządnego kaca, a jego serce tłukło się dziko. Wilkołak... najwyraźniej Lupin, i Harry...

Snape usiadł zbyt szybko, zakręciło mu się w głowie. Tylko koszmar. Ale co do diabła robił na podłodze? Harry został oszołomiony Wywarem Żywej Śmierci. Snape miał wezwać panią Pomfrey, ale zupełnie nagle jego nogi odmówiły posłuszeństwa i następną rzeczą, o której wiedział, była ucieczka przed śmiercią z Wrzeszczącej Chaty. A Harry...

Snape obrócił się powoli i zobaczył Harry'ego, skulonego na skraju sofy, na której miał spać. Kolana podciągnął i obejmował ramionami, i patrzył na Snape'a pustym, bezradnym spojrzeniem.

- Przepraszam - powiedział Harry nienaturalnie spokojnym głosem. - Ale nie pozwolę, by cię dostały. Nie ciebie. Prędzej umrę. Ja...

Różdżka Snape'a leżała na podłodze obok niego. Sięgnął do nieznanych zasobów energii, złapał ją, podciągnął się na nogi i powlókł do sofy, po czym złapał Harry'ego za kołnierz i potrząsnął w przód i w tył.

- Co do diabła się z tobą dzieje? - krzyknął. - Co się dzieje? Co ty wyprawiasz?

- Nie rozumiesz - odparł Harry głosem bezbarwnym i odległym, opadając na Snape'a, jakby w jego ciele nie pozostała żadna siła. - Wszystko dobrze... nikt już więcej nie zginie. Nikt z was, nikt po naszej stronie. Zamierzam zrobić to sam. Zrobię to. - Jego zielone oczy nagle zasnuły się mgłą. - Ale muszę zawrzeć umowę... Nie dostaną ciebie, ale musimy zapolować na tego, którego naprawdę chcą... tak mówią... więc ja...

Snape puścił go, czując chłód, jakby właśnie wrzucono go w zaspę śnieżną.

- To ty - powiedział. - To ty. Ty jesteś zagrożeniem...

- Nie pozwolę, by cię dostały - powtórzył Harry głucho. - Po tym, jak dostaliśmy Pettigrew... chciałem, by znalazł Malfoya... ale on zamiast tego doprowadził je do ciebie. I teraz one chcą ciebie, a ja nie jestem w stanie dłużej ich odpierać. Jestem zbyt zmęczony... więc... muszę już iść. One...

Bez słowa, bez chwili wahania, Snape skierował różdżkę pomiędzy oczy Harry'ego. Zanim chłopak zdołał zareagować - choć opierał się Wywarowi, był przez niego wyraźnie spowolniały - Snape krzyknął:

- Legilimens!

A potem leciał przez przestrzeń. Nigdy podczas legilimencji tak się nie czuł. Umysł przed nim nie rozstępował się gładko, ale też szczególnie nie opierał się przed jego wtargnięciem. Miał raczej wrażenie, że leci w kierunku wysokiego muru z czarnego kamienia, i wiedział, że rozbije się o niego - ale zanim do tego doszło, mur rozpadł się w pył. Więc to tutaj znajdzie wspomnienia Harry'ego, rozwiąże tajemnicę tego, co się działo. Gdzie jeden raz w swoim pieprzonym życiu jakimś cudem będzie bohaterem dnia. On...

Och. Witaj.

Miały zęby.

Kobiety. Okryte pelerynami, niemal pozbawione twarzy. Były ich setki, może tysiące. Opadał w ich kierunku, do miejsca, w które wydawały się iść, poprzez rozległą pustynię czarnego piasku, pod czerwonym niebem. Ale kiedy opadał, gdy błędnymi i pełnymi przerażenia oczami patrzył, jak posuwają się do przodu, nie mógł zdecydować, czy są ich tysiące czy tylko trzy. Wiedział tylko, kiedy tak spadał, że jeśli wyląduje na tym piasku...

Gdzieś tu jest. Ale jesteśmy silne. Pragniesz go znaleźć? Jesteśmy teraz o wiele silniejsze. Jest nasz, a my jesteśmy głodne. On też jest głodny.

Wszystkie miały zęby, ostre zęby, wszystkie uśmiechały się do niego, wyciągając ku niemu zakończone szponami ręce, i znajdowały się w głowie Harry'ego. Gdzie Snape, zupełnie nagle, nie chciał już być.

Zacisnął swe mentalne oczy, wydał bardzo niemęski mentalny pisk i wycofał się z umysłu Harry'ego z wysiłkiem, który niemal go zabił. A potem odrzuciło go od Harry'ego i opadł na tyłek koło kominka. Znów upuścił różdżkę.

Harry rzucał się i sapał na kanapie, jego oczy obracały się gwałtownie, jakby walczył o oddech. Wtedy jego ciało wydało jedno potężne westchnienie i znieruchomiał.

Serce Snape'a przestało bić. Nie żył. Och Merlinie Harry... wciąż oddychał. Wciąż oddychał. Cokolwiek zrobił Snape i cokolwiek żyło wewnątrz jego głowy, nie zabiło go. Jeszcze.

Snape nakazał sobie przestać panikować jak dzieciak. Nadszedł czas, by zrobić to, czego się obawiał od czasu, kiedy Harry zaczął wyglądać na chorego. Po raz kolejny podniósł się z drżeniem na nogi, czując się jak marionetka, którą ktoś porusza w górę i w dół za pomocą strun, i sięgnął po słój z proszkiem stojący na kominku.

- Dyrektorze - zawołał z desperacją w płomienie. - Albusie, na miłość boską, jesteś tam?

***

Odkąd Snape przybył do pokoju wspólnego i wyciągnął Harry'ego, upłynęło pół godziny i Hermiona wyraźnie czuła się nieswojo. Martwiła ją nie tylko dziwna determinacja Snape'a, by zająć się Harrym osobiście, ale też zdrowie Harry'ego. Powiedział, że zażył eliksir od pani Pomfrey, ale większość eliksirów Pomfrey działała dość szybko - zwłaszcza eliksiry na coś tak banalnego jak ból głowy. Tymczasem przez cały wieczór był blady i wciąż wyglądał na chorego.

Co więcej, Ron też się martwił. Co oznaczało, że sprawy chyba rzeczywiście źle się układały.

Wreszcie, kwadrans przed dziewiątą, Ron odłożył magazyn o quidditchu, wymamrotał: - Poczekaj tu - i poszedł na górę do dormitorium chłopców. Zarobił kilka zaciekawionych spojrzeń, ale nikt nic nie powiedział, prawdopodobnie przypisując jego zły nastrój wcześniejszej wizycie Snape'a. W pokoju wspólnym nie mówiono o niczym innym przez dobre piętnaście minut po wyjściu Harry'ego. Hermiona starała się nie wyglądać na zdumioną i wróciła do czytania, choć nie była w stanie przyswoić ani jednego słowa.

Jakąś minutę później niemal wyskoczyła ze skóry, gdy przy jej uchu rozległ się szept Rona: - Nie rozglądaj się ani nic nie mów. - Zdawszy sobie sprawę, że Ron musiał zwędzić pelerynę-niewidkę, Hermiona głęboko nabrała powietrza i usiłowała uspokoić bicie serca. - Odłóż książkę i wyjdź, jakby nigdy nic. Jeśli ktoś się spyta, powiedz, że idziesz do biblioteki. Pójdę za tobą, a wtedy prześliźniemy się do lochów.

Hermiona nie była do końca pewna, jaki będą mieli z tego pożytek, ale było to lepsze niż siedzenie tutaj i zamartwianie się. Harry i Ron nie byli jedynymi, którzy od czasu do czasu mieli ochotę na przygody, a poza tym, jeśli Snape kazał Harry'emu czyścić kociołki czy zamiatać podłogi, łatwiej im będzie się upewnić o tym, jeśli Snape ich nie zobaczy. Podniosła się na nogi, niemal od niechcenia, i skierowała do wyjścia.

- Gdzie idziesz, Hermiona? - zawołała za nią Parvati Patil.

Parvati i Lavender Brown najwyraźniej przeżywały kryzys, oceniając po fakcie, że siedziały na przeciwległych końcach pokoju wspólnego. Hermiona nie miała ochoty na rolę zastępczej przyjaciółki i szybko powiedziała:

- Muszę jeszcze trochę poczytać o zastosowaniach ropy czyrakobulwy w eliksirach leczniczych, do naszego następnego wypracowania. Nie chcesz przejść się ze mną do biblioteki?

- Nie! - wyszeptał jej Ron do ucha, ale zgodnie z przewidywaniem Hermiony, Parvati jedynie wykrzywiła usta i na nowo wetknęła nos w czytaną powieść.

To położyło kres wszystkim ciekawskim pytaniom i Hermiona, czując się dość sprytnie, przeszła przez dziurę w portrecie. Poczekała, aż malowidło wróci na miejsce, po czym wsunęła się obok Rona pod pelerynę. Gruba Dama nic nie powiedziała, jako że Hermiona i Ron wyślizgiwali się przez cały poprzedni rok, co uważała za bardzo romantyczne.

- Ryzykantka z ciebie - burknął Ron, gdy ostrożnie schodzili po wijących się schodach. Na szczęście nikt nie szedł w przeciwnym kierunku.

- Och, doprawdy - powiedziała Hermiona. - Parvati jest uczulona na bibliotekę. - Tak jak ty, dodała w myślach.

- Wszyscy są, za wyjątkiem ciebie i Krukonów - oznajmił Ron, po czym musiał dodać: - I Harry'ego.

- Bardzo dobrze, że uczy się więcej - zaprotestowała Hermiona, ale gdy Ron otworzył usta, by się z nią nie zgodzić, dodała: - Ale to bardzo dziwne. Szkoda, że nie powiedział nam, co się dzieje.

- Wcale nie wyglądał dziś lepiej, widziałaś? Zastanawiam się... - Ron umilkł na chwilę, kiedy usiłowali nie potknąć się na kilku krzywych schodach. - Zastanawiam się, czy w ogóle był w skrzydle szpitalnym.

- Powiedział... powiedział, że był - stwierdziła Hermiona, nie chcąc bezpodstawnie oskarżać Harry'ego o kłamstwo. - Powiedział nawet, że ma pismo... pamiętaj, chciał pokazać je Snape'owi...

- Pismo można podrobić - orzekł ponuro Ron. - Fred i George robili to aż za często. Nie zdziwiłbym się, gdyby Harry nauczył się od nich tej sztuczki. Poza tym zrobiłby to, gdyby wiedział, że nas to uspokoi.

- Cóż, możemy go o to zapytać - zadecydowała Hermiona. - Jeśli Snape nie pilnuje go jak jastrząb.

- Kiedy Snape nie pilnuje Harry'ego jak jastrząb? Szajbnięty drań.

Byli już na parterze, gdzie napotkali kilkoro Puchonów - trzecioklasistów, oceniła Hermiona - rozmawiających w holu. Dalej w korytarzu Hermiona słyszała profesor McGonagall, a gdy zbliżyła się, także profesor Delacour, która fleciście jej odpowiadała. Ostatnio McGonagall i Delacour wszędzie chodziły razem. Usiłowała odpędzić myśl, że to słodkie, i nie wspominać o tym przy Ronie, który miał skłonność wybuchać głośnym (i sprośnym) śmiechem.

Wbiła Ronowi łokieć w żebra i pospieszyli w stronę korytarza, który prowadził do lochów. Już tam prawie byli, gdy nagłe, lekkie kroki za nimi uświadomiły im, że do lochów kieruje się jeszcze ktoś i to raczej szybko. Hermiona spojrzała przez ramię i jej serce niemal przestało bić, gdy zobaczyła Dumbledore'a. Ron głośno przełknął ślinę i skulili się pod posągiem Umbryka Paskudnego. Nie żeby im to bardzo pomogło. Ron powiedział Hermionie, że Dumbledore w jakiś sposób widział poprzez pelerynę-niewidkę albo wyczuwał ich pod nią, albo coś...

Ale Dumbledore nic nie powiedział, mijając ich. Przyglądając się jego twarzy, Hermiona zauważyła, że dyrektor jest czymś nadzwyczaj pochłonięty. Zaniepokojony, w rzeczy samej, a zaniepokojony Dumbledore nie mógł oznaczać nic dobrego. Zaniepokojony Dumbledore, który kierował się do lochu, gdzie Harry... cóż, to prawdopodobnie nie miało nic wspólnego z Harrym, oczywiście...

- Idziemy - wymamrotał Ron, patrząc z determinacją, i poszli za Dumbledore'em możliwie najciszej. Hermiona niemal potknęła się na fałszywym stopniu, w który zawsze wpadał Neville, ale Ron złapał ją w samą porę i pociągnął za sobą, nawet nie zwalniając. Po tym Hermiona była pewna, że Dumbledore wie o ich obecności, ale nie odwrócił się, nie popatrzył w ich kierunku ani nawet nic nie powiedział. Co prawdopodobnie oznaczało, że pozwala im ze sobą iść. Co oznaczało, że jego troska miała coś wspólnego z Harrym, bo z jakiej innej przyczyny Dumbledore pozwoliłby się śledzić Ronowi i Hermionie?

Dumbledore podszedł do drzwi biura Snape'a i powiedział wyraźnie:

- Fide mea.

Drzwi otworzyły się. Gdy Dumbledore wszedł, zaczęły się zamykać, ale wyciągnął rękę i znieruchomiały. Ron wciągnął powietrze, po czym on i Hermiona weszli do środka, cicho niczym śmierciotule. Drzwi zamknęły się za nimi. Hermiona usiłowała powstrzymać drżenie.

Dumbledore nie przyznał, że wie o ich obecności, ale zawołał:

- Severusie? Jesteś tam?

Drzwi na tyłach biura - drzwi, na które Hermiona nigdy przedtem nie zwróciła uwagi - otwarły się na oścież, a zza nich dobiegł ostry głos Snape'a: - Chodź! - Dumbledore poszedł za głosem, a Ron i Hermiona poszli za Dumbledore'em.

Więc tutaj mieszkał Snape. Gdy ona i Ron dreptali przed siebie, ledwo odważając się oddychać, by się nie zdradzić, Hermiona pochłaniała szczegóły mizernego wystroju: stary stolik z filiżanką herbaty i kilkoma kanapkami, dość niepewnie stojące krzesło, wytarta sofa przy kominku, na którym spokojnie płonął ogień. Ściany pokrywały wypełnione książkami regały - dzięki Bogu, tylko książkami, żadnych słojów z obślizgłą zawartością. Snape'a nigdzie nie było widać.

Dumbledore nie przystanął, by się rozejrzeć, lecz zmierzał ku kolejnym drzwiom. Gdy podążyli za nim, Hermiona zdała sobie sprawę, że właśnie idą do sypialni profesora Snape'a, i nagle naszło ją uczucie, że musieli się mylić, że Harry nie mógł być w to wszystko zamieszany. Ponieważ co - na niebiosa - musiałoby się stać z Harrym, by znalazł się w sypialni Snape'a? Nie była nawet pewna, czy chce zobaczyć sypialnię Snape'a. Niemniej jednak Dumbledore najwyraźniej chciał, by tu byli, więc ona i Ron ponuro szli naprzód.

Gdy weszli do pokoju, miała wrażenie, jakby weszli na ścianę gorąca. Ogień na kominku buchał wielkim płomieniem, a powietrze dodatkowo było ogrzane za pomocą magii. Ale wtedy Hermiona przestała się martwić o temperaturę, ponieważ jej oczy przyzwyczaiły się do przytłumionego światła.

Niemal sapnęła na widok, jaki ukazał się jej oczom. Obok niej Ron wstrzymał oddech. W sypialni Snape'a znajdowały się: szafa, komoda, przykryty plecioną serwetą sekretarzyk, nocny stolik oraz dość duże łoże z baldachimem. A na łożu, wepchnięty między przykrycia, wyglądający niczym martwe ciało, leżał Harry Potter.

Ron wydał cichy, zdławiony odgłos. Hermiona złapała go za rękę i ścisnęła ją, ale wiedziała, że nie zetrze z jego twarzy wyrazu cierpienia. Podejrzewała, że sama wygląda podobnie. Harry leżał na łóżku bardzo nieruchomo, jego twarz była jeszcze bledsza niż przedtem i jedynie lekkie unoszenie i opadanie jego klatki piersiowej wskazywało, że żyje. Choć w pokoju było duszno z gorąca, był niemal pogrzebany pod stertą koców.

- Jakaś zmiana? - spytał Dumbledore.

- Żadnej - odpowiedział Snape. Pochylił się nad Harrym z różdżką w ręce. - Usiłowałem przywrócić go do przytomności. Próbowałem... wszystkiego, co mogłem wymyślić.

Jego twarz była ściągnięta i wynędzniała. Hermiona poczuła, jak ogarnia ją gniew. Czy Snape zrobił coś Harry'emu podczas szlabanu? Z pewnością nawet on powinien mieć więcej rozumu i nie zmuszać Harry'ego do jakiejś ciężkiej pracy, kiedy wszyscy widzieli, że Harry jest chory!

- Nie mogę nie zauważyć, że jest tu potwornie gorąco - powiedział Dumbledore, siadając obok Harry'ego na łóżku i sięgając, by unieść powiekę Harry'ego długim, kościstym palcem. - A jednak... - Przesunął dłoń i położył na policzku Harry'ego. - Och.

Snape pokiwał głową.

- Jest zimny jak lód. Nie mogę... - Szybkim ruchem przesunął dłonią przez włosy. - Nie mogę go ogrzać. - Zawahał się, po czym spytał: - Powinniśmy wezwać Pomfrey?

Czemu Snape w ogóle pytał? Oczywiście, że muszą wezwać panią Pomfrey! Oczywiście, że Dumbledore...

- Jeszcze nie - odparł Dumbledore i wyciągnął z szaty różdżkę. - Najpierw powinienem się rozejrzeć.

- Dyrektorze - rzucił Snape z niepokojem - nie, wydaje mi się, że... Powiedziałem ci, co się stało, gdy...

- Wiem, co powiedziałeś, Severusie - stwierdził Dumbledore łagodnie. - Ale chcę zobaczyć sam.

- Nie jest nawet przytomny...

- Nie musi być. - Dumbledore wyciągnął lewą dłoń i dotknął czoła Harry'ego, tuż na prawo od blizny, wskazującym i środkowym palcem. - Wierzę, że nawet Tom nie zna tej sztuczki - wymamrotał. Potem wskazał różdżką na czoło Harry'ego. - Legillimens.

Wtedy, na oczach Hermiony, Dumbledore zgiął się nad ciałem Harry'ego, oczy miał zmrużone w wyrazie niezwykłej koncentracji, a pozycja jego ramion wskazywała, że dokonuje wielkiego wysiłku. "Legillimens"... po łacinie, czytanie umysłów... Czy naprawdę można to robić? Hermiona zadrżała na samą myśl. Nigdy nie natknęła się na to podczas swoich studiów, co czyniło sprawę naprawdę bardzo poważną.

Wtedy, zaledwie kilka sekund później, Dumbledore uniósł różdżkę, odchylił głowę i cicho jęknął.

- Widziałeś? Widziałeś je? - spytał Snape. - Więc nie... czy one są prawdziwe...?

Dumbledore położył różdżkę na kolanach. Hermiona z przerażeniem ujrzała, że jego dłoń drży. Co na niebiosa zobaczył w umyśle Harry'ego?

- Mury zostały zburzone - powiedział cicho Dumbledore. Wsunął różdżkę z powrotem w długi, fioletowy rękaw. - Niemal całkowicie zburzone. Strzaskane.

Przynajmniej raz Snape wyglądał na tak zmieszanego, jak Hermiona się czuła.

- Mury?

- Tak. - Dumbledore obrócił się na łóżku, położył dłonie na kolanach i pochylił ramiona. - Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie. Ale sądziłem, że będę raczej miał coś z tym wspólnego.

- Dyrektorze - powiedział Snape napiętym głosem - zechcesz, proszę, wyjaśnić. - Hermiona uznała, że jeszcze nigdy ona i Snape nie byli idealnie zgodni.

Dumbledore wstał, złożył dłonie, po czym obrócił się, by popatrzeć na Snape'a ponad łóżkiem, co oznaczało, że odwrócił się tyłem do Rona i Hermiony. Hermiona bardzo chciała zobaczyć twarz dyrektora.

- Kiedy Harry Potter był niemowlęciem, zanim powierzyłem go opiece krewnych - odezwał się Dumbledore - zbadałem go, podobnie jak przed chwilą, by upewnić się, że Voldemort nie wyrządził mu żadnej psychicznej szkody. A w umyśle tego małego dzieciątka dostrzegłem moc, która mnie zdumiała. Czy należała do samego chłopca? Czy była spuścizną po ataku Voldemorta? Nie sposób było wtedy poznać, podobnie jak teraz.

Dumbledore zamilkł. Snape zmarszczył czoło.

- Ja nie... - zaczął, ale Dumbledore przerwał mu, odzywając się na nowo.

- Znałem kiedyś inne dziecko, które posiadało wielką moc. Moc, która objawiła się znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Moc, którą to dziecko, dorastając w samotności i pozbawione szczęścia, wykorzystało do własnych celów i przeciw innym ludziom. - Oczy Snape'a rozszerzyły się, jego zaciśnięte szczęki poluźniły się. Dumbledore nabrał głęboko powietrza. - Jak się bez wątpienia domyśliłeś, tym dzieckiem był Tom Riddle. A teraz młody Harry Potter - który dla własnego bezpieczeństwa musiał pozostać wśród krewnych matki, ludzi, którzy wcale nie mieli ochoty się nim zająć - zaczął wykształcać podobne właściwości. Nie zamierzałem popełnić tego samego błędu po raz drugi. - Dumbledore znów popatrzył na łóżko. Blask płonącego ognia migotał na jego błyszczącej, fioletowej tiarze. - Oczywiście, okazało się, że istnieje nieskończenie wiele błędów, które można popełnić w zamian. Przyznaję, że nie rozważyłem tego. Ale faktem jest, że zło, które znałem, wydawało się gorsze.

- W imię Merlina, Albusie - powiedział Snape ochryple - co zrobiłeś?

- Jak powiedziałem, mury upadły - odparł Dumbledore, a w jego głosie pobrzmiewało zmęczenie. - Mury, które wzniosłem przez zostawieniem Harry'ego z Dursleyami, by powstrzymały jego prawdziwą, potężną moc, aż będzie dość dojrzały, by ją zrozumieć, i dość wyszkolony, by odpowiedzialnie jej użyć. Zamierzałem wyznać mu prawdę przed końcem tego roku. Wtedy moglibyśmy wspólnie, gdyby zechciał, rozebrać je... po trochu.

- Wzniosłeś mury wokół jego umysłu? - powtórzył Snape niemal oniemiały. - Wokół jego mocy?

- Oczywiście nie całej - powiedział Dumbledore. - Zostawiłem mu dostęp do mocy, jaką posiada każdy czarodziej. Ale było o wiele więcej, Severusie. Więcej niż ty posiadasz, więcej niż ja, więcej nawet niż posiada Voldemort. - Rozłożył ręce. - Jak ci się wydaje? Powinienem był pozostawić taką moc w rękach niemowlęcia?

- Ja... - Snape wyglądał, jakby mu było niedobrze, gdy patrzył na Harry'ego. Pomimo swego zdziwienia Hermiona pomyślała, że być może żałuje wszystkiego, czego przysporzył Harry'emu przez te wszystkie lata, jeśli Harry rzeczywiście był tak potężny, jak powiedział Dumbledore. Dobrze mu tak. - Ja... - powtórzył Snape, po czym potrząsnął głową. - Nie rozumiem. Te kobiety... to, co widziałem wewnątrz jego umysłu. Widziałeś je? - Dumbledore skinął, a Hermiona zesztywniała, Ron też. "Coś w umyśle Harry'ego?" - A co one... mają wspólnego z murami? Mają cokolwiek? Czym są? - Nagle Snape wyglądał na niecierpliwego. - Może nie są prawdziwe. Może są po prostu jakąś psychiczną manifestacją... teraz, kiedy te twoje mury upadły, może jego umysł znalazł po prostu jakiś dziwny mechanizm obronny...

Ale Dumbledore potrząsnął głową.

- Nie wydaje mi się, Severusie - powiedział cicho. - Choć nie jestem zupełnie pewien, jak do tego doszło, sądzę, że siły obronne Harry'ego zostały nadwątlone. Te kobiety w jego umyśle nie są wytworem jego podświadomości. Są bardzo rzeczywiste. Nie poznajesz ich?

- Nie - warknął Snape.

- To Furie - powiedział cicho Dumbledore.

Przez chwilę panowała cisza, gdy Snape stał z opadniętą szczęką. Następnie zamknął usta i potrząsnął głową.

- Fu... nie. Niemożliwe. Podczas całych moich studiów... nikt nie wspomniał, by widziano Furie w ciągu ostatniego tysiąca lat... niektórzy uważają nawet, że są tylko opowieścią, mitem...

- Nie są - oznajmił Dumbledore.

- Skąd wiesz? Byłeś tam tylko kilka sekund!

- Ponieważ, Severusie, widziałem Furie - powiedział Dumbledore - kiedyś, dawno temu, w czasach młodości, choć jest to historia, której nigdy nie opowiadałem i raczej nie zamierzam. Nie znajdziesz jej w księgach. I jestem pewien, że nie jestem jedynym, który przeżył takie spotkanie. Ale, w przeciwieństwie do młodego Harry'ego, odwróciłem się od nich. Nie chciałem tego, co mogły mi ofiarować... a przynajmniej nie tak mocno, by zgodzić się na ich cenę.

Hermiona miała ochotę rwać sobie włosy z frustracji. Oceniając po tym, jak obok niej trząsł się Ron, on czuł podobnie. Sam Snape nie wyglądał wiele lepiej.

- Jaką cenę? - wychrypiał. - Czego one od niego chcą? I co mu zaoferowały?

- Tylko Harry wie, co mu zaproponowały - stwierdził Dumbledore. Obrócił się trochę i Hermiona widziała jego profil na tle kominka. - Ale ceną najwyraźniej było, by Harry udzielił im gościny. Mówiąc krótko: Harry Potter został opętany.

Hermiona poczuła, że jej krew zastyga w żyłach. Snape wyprostował się.

- Tyle sam potrafię powiedzieć - warknął, choć Hermiona zauważyła, że zdecydowanie pobladł na twarzy. - Skąd pewność, że je zaprosił? Że coś mu w ogóle zaproponowały? Mogły...

- Furie działają według bardzo starego prawa - powiedział poważnie Dumbledore. - Nie opanują nikogo bez jego zgody. - Ramiona Snape'a opadły. - Zabranie go do skrzydła szpitalnego nie przyniesie żadnych korzyści, może nawet wyrządzić krzywdę... nie powinniśmy go przemieszczać. Myślę, że zostawimy go tutaj. Jest weekend, spróbuję wymyślić jakąś wymówkę dla jego nieobecności. Oczywiście Minerwie powiem prawdę.

- Ale co zrobimy? - zawołał Snape.

Dumbledore podrapał wcale nie niepozorny garb na nosie.

- Nie wiem - powiedział, a Hermiona nigdy nie słyszała bardziej przerażających słów. - Nie wydaje mi się, by w tej chwili cokolwiek można było zrobić. Z pewnością nie zmusimy Furii do odejścia... nie są to byle poltergeisty, które można wyegzorcyzmować. Jedynym, który może tego dokonać, jest sam Harry. Jeśli jest dość silny.

Nagle, gdy Hermiona patrzyła, ramiona Snape'a zesztywniały i popatrzył w przestrzeń na coś, co tylko on widział.

- Jak silny pozostaniesz...? - wyszeptał.

- Co? - spytał ostro Dumbledore.

Snape potrząsnął głową.

- Nic. To nic. Albusie, jeśli tylko Harry może zmusić Furie do odejścia... może jeszcze jedna próba legilimencji? Moglibyśmy z nim porozmawiać, skontaktować się i przekonać...

- Jak może zauważyłeś - powiedział Dumbledore - te miłe damy nie witają intruzów przyjaźnie. Idę pogrzebać w mojej bibliotece i porozmawiać z Minerwą. Mam kilka zapisków dotyczących spotkania z nimi. Może się przydadzą... tymczasem zostawiam Harry'ego pod twoją opieką.

- Dobrze - odparł Snape.

Dumbledore odwrócił się, by odejść. Hermiona trąciła Rona, który zastygł był nieruchomo, i podążyli za dyrektorem. Kiedy przechodzili przez próg do ubogiej bawialni, Hermiona popatrzyła przez ramię, w sam raz, by zobaczyć, jak Snape zsuwa z ramion długą czarną szatę i kładzie ją na stercie koców leżących już na Harrym.

***

Drzwi zamknęły się za Dumbledore'em z pożegnalnym stuknięciem. Snape położył się obok Harry'ego, na szczycie sterty koców, przykrytych jego własną szatą. Podwinął rękawy koszuli za łokcie i pocił się jak świnia, ale nie był w stanie zdjąć czaru ogrzewającego ani zmniejszyć ognia. Coś musiało ogrzać Harry'ego - gdyby tylko mógł odkryć co. Sięgnął i przyciągnął Harry'ego do siebie tak blisko, jak pozwalały na to koce, czując się jak skończony dureń, ale nie mogąc zrobić nic więcej. Merlinie, chłopak był zimny. Co nie było w porządku. Bywał w wielu stanach, w wielu odmiennych stanach, ale nigdy, przenigdy nie był zimny.

A może? Jak dobrze Snape go znał, tak naprawdę? Nigdy by się nie domyślił, nawet w samej głębi bólu czy wściekłości, że Harry jest zdolny do czegoś takiego.

Ponieważ Severus Snape naprawdę dobrze potrafił czytać pomiędzy wierszami. Kiedy tylko uświadomił sobie, co oznaczają słowa Dumbledore'a, że Harry został opętany przez Erynie, zdał sobie też sprawę, kto jest odpowiedzialny za mordowanie śmierciożerców. Nie był pewien, jak to się dokładnie działo, ale nie było innej odpowiedzi. Jeśli Harry był rzeczywiście tak potężny, jak mówił Dumbledore, i jeśli gościł Furie, które same w sobie były nieprzyzwoicie potężne, prawdopodobnie nie istniały dla nich żadne granice. Snape zadrżał.

Wyciągnął dłoń i dotknął wilgotnego policzka Harry'ego.

- Czyżbyśmy mieli więcej wspólnego, niż sądziłem, panie Potter? - wyszeptał. To prawda, nigdy nie sądził, że Harry może zrobić coś takiego. Za to Snape był do tego wybitnie zdolny. Gdyby Furie oferowały mu coś, w jakimkolwiek momencie życia, Snape wiedział, że skwapliwie wykorzystałby okazję. Furie: te, które brały odwet za zbrodnie krwi. A zemsta była jedną z najbardziej umiłowanych fantazji Snape'a. Tyle że teraz tak wielu z tych, na których sam pragnął wziąć odwet - James Potter, Syriusz Black, Peter Pettigrew, kilku innych - nie żyło. Niektórzy z nich, jak się okazało, za sprawą Harry'ego Pottera.

- Mój bohater - wymamrotał Snape, pragnąc, by sama myśl nie wywoływała mdłości. Przeczesał palcami włosy Harry'ego, które pomimo chłodu spowijającego jego ciało były wilgotne i spocone. Pomyślał o śnie, który Harry kazał mu zapomnieć, a który Dumbledore nieumyślnie pozwolił mu sobie przypomnieć... sen o klasie, z bardzo młodym Harrym i trzema nauczycielkami, które nie mogły być nikim innym, jak samymi Furiami.

Jak silnym pozostaniesz? zapytała.

Jasna cholera, wtedy też chciały zabić Snape'a. Ale Harry je powstrzymał. Harry, oceniając po dzisiejszym wieczorze, chronił go od jakiegoś czasu i to z pewną trudnością.

Dłoń Snape'a zacisnęła się we włosach Harry'ego, aż niemal wyrywał je z jego głowy. Harry nawet się nie skrzywił.

- Ty. Idioto - powiedział ochryple Snape. - Co cię opętało... - A potem zdusił własny śmiech, potrząsając głową. - Och, Merlinie. Jasna cholera. - Obrzucił nieruchome ciało Harry'ego swoim najbardziej piorunującym spojrzeniem. - Zapłacisz za to, Potter. Drogo. Nie doceniam czegoś takiego. I po raz kolejny to ja muszę ratować twój żałosny tyłek. Masz u mnie dług. Wielokrotny...

Wstał i podszedł do prywatnej szafki w rogu pokoju. Zakrywała ją frędzlasta serweta i Harry bez wątpienia sądził, że ukrywa zwykły stolik. Ale pod serwetą znajdowała się własna prywatna kolekcja eliksirów Snape'a: eliksirów, których nie ośmieliłby się trzymać nawet w zamkniętej szafce w swoim magazynie. Zakazane, których warzenie było taką przyjemnością i takim wyzwaniem, i kto wiedział, kiedy się mogą przydać? Potter nie był jedynym, który od czasu do czasu czuł, że reguły są dla zwyczajnych śmiertelników.

Snape przypomniał sobie nie-tak-niewinne pytanie, które Harry zadał mu niemal wieki temu. "Wydaje mi się, że słyszałem gdzieś o eliksirze, który pomaga dwojgu ludziom dzielić sny. Zastanawiałem się, czy... znaczy się, można z kimś rozmawiać w taki sposób?"

- Niedokładnie rozmawiać - wymruczał Snape, machając różdżką nad zamkniętymi drzwiczkami szafki. Otworzyły się z cichym kliknięciem. - Niedokładnie... - Ukląkł i zobaczył to, czego szukał: średniej wielkości fiolkę, wypełnioną przejrzystym, rubinowym płynem, tak pięknym, że już sam widok był pokusą. Interesujące było, że to właśnie pytanie Harry'ego przypomniało mu o eliksirze i skłoniło go do uwarzenia podczas pierwszego tygodnia ich miesięcznej rozłąki. Przyspieszyło nieco upływ czasu.

Oneiroxenos. Eliksir pochodził ze Starożytnej Grecji, co pasowało, choć zakrawało na ironię. Wtedy wiedziano wszystko o snach. Cała ta klęska jest na to wystarczającym dowodem.

Snape otworzył usta Harry'ego i umieścił na jego jego języku kroplę czerwonego eliksiru. Następnie wymruczał:

Eis tous oneiras sous poreuomai.
Dekhou me.
Eis tous oneiras sous badizo.
Xenize me.


Powieki Harry'ego zatrzepotały. Jego oddech przyspieszył, a potem jego głowa opadła na bok. Oczywiście, Snape wciąż jeszcze mógł zmienić zdanie. Nie było za późno...

Snape uniósł fiolkę oneiroxenosa w powietrze, patrząc, jak cudownie czerwony płyn chwyta światło kominka.

- Za nas, panie Potter - ogłosił i przełknął łyk zawartości fiolki. Zakorkował ją i ostrożnie odstawił na stolik. Następnie usunął czar ocieplający, by on i Harry nie ugotowali się na śmierć, i ułożył się wygodnie na łóżku obok Harry'ego.

Trzy minuty później nic na świecie nie było w stanie go obudzić.

***

- Opętany! - Głos Rona załamał się na tym słowie, co było okropne. Hermiona jednak nie odpowiedziała, ponieważ gorączkowo kartkowała tom, który ściągnęła z jakiejś zakurzonej półki. - Ten idiota wziął i dał się opętać! - Wciąż nic nie mówiła. - Celowo! - dodał, by upewnić się, że zrozumiała.

- Ćśś! - syknęła. - Ron, nie zamierzam dać się wyrzucić przez panią Pince, zanim nie znajdziemy, czego szukamy. - W porządku, może miała słuszność. - Przeglądam Kompendium Bogów i Bóstw... ale wszystko jest tylko krótko opisane, to bardziej encyklopedia, nie ma tu nic przydatnego... i jest tak stare, nie ma nawet bibliografii, co za dziadostwo. Podaj mi tę. - Wskazała na stertę ogromnych, oprawionych w skórę, zakurzonych woluminów koło łokcia, które przylewitowali do stolika.

Ron zmierzył wysoki stos z obawą.

- Którą?

- Mitologię grecką według Wunderblatta. Na początek powinna być dobra.

Niemal uszkodził sobie plecy, podając jej książkę. Ją też powinien był przelewitować. Hermiona zmarszczyła się nad spisem treści, przygryzając dolną wargę, a Ron przeklął swoje hormony, ponieważ naprawdę nie powinien myśleć o niczym innym, jak tylko o Harrym. No, o Harrym i Snapie, ponieważ to, co się stało w lochach, było zbyt dziwne. Usiłował porozmawiać o tym z Hermioną, ale odmówiła jakiejkolwiek dyskusji, dopóki nie dowie się więcej o Furiach. Przypuszczał, że nie mógł jej winić, ale trochę go denerwowało, że ktoś może się tak skupiać na jednej sprawie. Chociaż to akurat było miłe, kiedy się całowali.

Do diabła, znów to zrobił.

Ron otworzył kolejną książkę i usiłował czytać, ale ciężko mu było się skoncentrować. Poza tym połowa i tak była po grecku, a strony były miejscami spleśniałe i rozpadające się, co oznaczało, że Pince oskarży ich o szkody, nawet gdyby nie mieli z tym nic do czynienia. Był gdzieś w połowie drogi donikąd, gdy Hermiona wyszeptała:

- Znalazłam!

Ron natychmiast zamknął książkę - starając się nie kaszleć z powodu kurzu, jaki się przy tym wzniósł - odłożył na bok i pochylił się, by zobaczyć, co znalazła Hermiona.

- Czym więc są?

- Och, już wcześniej o nich słyszałam - powiedziała Hermiona szybko, jakby zabraniając Ronowi choć przez chwilę myśleć, że mogłaby pozostawać w niewiedzy w jakiejkolwiek kwestii - ale wiedziałam tylko tyle, że pochodzą ze Starożytnej Grecji i robią, wiesz, złe rzeczy... ale to właśnie robią, Ron. - Wskazała na pożółkłą stronę, na duże gotyckie litery i ilustrację w rogu. Ilustracja przedstawiała trzy wygięte kobiety, z wężami wydobywającemu się z głów zamiast włosów. Węże poruszały się i syczały, a trzy kobiety wyginały ciała i uśmiechały się lubieżnie do Rona, przyprawiając go o rumieniec.

- Skup się, Ronaldzie! - warknęła Hermiona. - Czytaj tekst!

Przestał patrzeć na nagie, wężowe damy i przeczytał: O Furiach. Zwanych także po grecku Erynie, Gniewne, oraz Eumenidy, Łaskawe, oraz Manie, Szaleństwa, oraz Arai, Klątwy... Jasna cholera, miały więcej imion, niż znajdowało się w drzewie rodowym czystej krwi. Ale być może najbliższym prawdy jest nazywanie ich Praxidikae, Mściwe. To jest cel Furii: pomścić zbrodnie krwi.

- Zbrodnie krwi? - zapytał słabo Ron. - Ale Harry nigdy nie popełnił zbrodni krwi. Tak myślę. Co to jest zbrodnia krwi?

- Nie jestem pewna - powiedziała ze zmartwieniem w głosie Hermiona. - Wciąż czytam. Ale z pewnością oznacza... z-zabicie kogoś?

- Harry nigdy nikogo nie zabił!

- Tego też nie jestem pewna - wyszeptała Hermiona.

Ron przestał czytać i popatrzył na nią. Wciąż uparcie nie patrzyła mu w oczy.

- Zwariowałaś? - spytał.

- Nie wiem. Nie wiem... słuchaj, przeczytajmy to, dobrze?

Przysięgając sobie, że po wszystkim zamieni z nią słówko, Ron nachmurzył się i wrócił do książki. Nikt nie wie, skąd tak naprawdę wzięły się Furie, jednak mugole mają na ten temat bardzo konkretne, acz fantazyjne, podanie. Według greckiej mitologii Furie powstały ze związku Gai, Ziemi, z Uranosem, Niebem. Kiedy Uranos próbował uwięzić i zgładzić ich dzieci, rozgniewana Gaja zawołała o pomoc i wyzwanie przyjął jej syn Kronos. Wykastrował ojca-mordercę i z tej krwi swój kształt przyjęły Furie. Ron poczuł, że robi się zielony, i zacisnął uda. Niektóre źródła podają, że Furie są córkami Nyx, greckiej personifikacji Nocy, jednak historia Uranosa i Gai jest najbardziej przekonującym i najbardziej pasującym wyjaśnieniem.

Chociaż większość czarodziejów uważa mity o stworzeniu i narodzinach za stek bzdur, nikt nigdy nie pokusił się o bardziej przemawiające wytłumaczenie pochodzenia Furii. Okoliczności ich narodzin, jeśli możemy mówić o narodzinach, pozostają owiane tajemnicą i być może zupełnie nie mają znaczenia.

Właściwą naturę Furii jest ciężko zdefiniować, ponieważ krążą o nich niezliczone opowieści, zarówno ze źródeł historycznych, jak i mugolskiej mitologii. Czasami opisuje się je jako jedną kobietę, "kroczącą we mgle", jednak większość źródeł uznaje, że są w istocie trzema kobietami: Tyzyfone ("dokonująca pomsty"), Megajra ("nosząca urazę") i Alekto ("nieubłagana"). Mugolski dramaturg Ajschylos (o którym mówi się, że miał czarodziejskich przodków) opisał Furie w swej słynnej trylogii "Oresteja" jako chór kobiet. Furie, zwane w sztuce Eumenidami, przybyły, by zmusić do samobójstwa Orestesa po tym, jak zamordował własną matkę, Klitajmestrę, która z kolei zamordowała jego ojca, Agamemnona. Po dalsze informacje odsyłamy do samej sztuki.


- Ciekawe, czy biblioteka ma tę sztukę - wymamrotała Hermiona. - Wiesz, nigdy nie szukałam tutaj mugolskiej literatury... Będę musiała się rozejrzeć. - Osobiście Ron uważał, że znajdą się znacznie bardziej pomocne książki niż mugolskie sztuki teatralne, postanowił jednak odłożyć to na później. Wrócił do książki.

Choć w ciągu ostatnich stuleci nie odnotowano zetknięcia Furii i czarodziejów - Ron przypomniał sobie, co wyznał Snape'owi Dumbledore, i zadrżał - ogólnie przyjmuje się, że celem istnienia Furii jest wymierzanie kar za zbrodnie krwi, których ludzki wymiar sprawiedliwości nie może lub nie zamierza karać.

- Nie zamierza karać - powiedział Ron. - To by się zgadzało... jeśli ścigają śmierciożerców, wszyscy jakoś umknęli sprawiedliwości... albo nigdy nie zostali złapani, jak Macnair, albo bądź uciekli z więzienia, jak Lestrange'owie.

- Peter Pettigrew przebywał w areszcie ministerstwa - wskazała Hermiona, a jej cichy głos pobrzmiewał niepokojem. - Jego złapano. Miał otrzymać Pocałunek Dementora. Nie sądzę, by Furie musiały go ścigać.

- Kogo to obchodzi? - spytał niecierpliwie Ron. - Skoro i tak miał dostać Pocałunek, cóż, może większą łaską było zabicie go, nie sądzisz? Przynajmniej umarł, będąc sobą. Może nawet nie zasługiwał na to.

- Może - zgodziła się Hermiona, ale wciąż nie wyglądała na szczęśliwą. - Po prostu... Harry jest najwyraźniej ich gospodarzem, daje im moc, której potrzebują... a one zabijają ludzi. Wiem, że to śmierciożercy, ale to wciąż ludzie, a Harry najwyraźniej pomaga ich zabijać. Chciałabym wiedzieć, na ile im pomaga. Czy jest w ogóle świadomy, czy może po prostu go wykorzystują... och, spójrz. Tu jest więcej o zbrodniach krwi.

Ron zerknął na akapit, który pokazywała. Zbrodnia krwi oznacza morderstwo, jednak Furie najbardziej interesują się pomstą za morderstwa dokonane w rodzinie, jak w przypadku Orestesa. Szczególny gniew budzą w Furiach matkobójstwo i ojcobójstwo.

Hermiona nabrała powietrza. Ron spojrzał na nią.

- Co?

- Ojcobójstwo - wyrzuciła. - Oczywiście!

- Co? - powtórzył Ron. - Bez sensu. Znaczy się, ci wszyscy śmierciożercy nie mogli zabić swoich ojców. Nie żebym ich o to nie podejrzewał, ale...

- Och, obudź się, Ron! Oczywiście że nie zabili wszyscy swoich ojców. Ale Sam-Wiesz-Kto zabił swojego.

Ron zamrugał.

- Och - powiedział. Wiedział o tym, gdzieś w zakamarku umysłu. Harry im to powiedział, ponieważ ojciec akurat Sam-Wiesz-Kogo był mugolem. - Oczywiście, no tak, rozumiem, ale... czemu w takim razie także śmierciożercy? Czemu nie tylko Sam-Wiesz-Kto, skoro to o niego chodzi? Nie żebym uważał, że śmierć śmierciożerców to coś złego.

Hermiona wzruszyła bezradnie ramionami.

- Nie wiem. Może to ma coś wspólnego z Mrocznym Znakiem. Znajdują ludzi, którzy są połączeni z Sam-Wiesz-Kim, w jakiś sposób naznaczeni przez niego. Oczywiście, to wciąż nie tłumaczy, dlaczego jest im wszystko jedno, że zabijają ludzi, którzy nie są Sam-Wiesz-Kim. Każdego dnia na świecie zdarzają się tysiące morderstw, których sprawcy nie zostają pochwyceni, a Furie ich nie ścigają...

- Czekaj - rzucił Ron, czując, że robi mu się zimno. - Powiedzmy, że masz rację. Powiedzmy, że ścigają ludzi, których on naznaczył... no... naznaczył też Harry'ego, prawda? Blizna i w ogóle. - Patrzyli z Hermioną na siebie, widział, że jej sylwetka prostuje się, gdy zdała sobie sprawę z tego samego co on. - Więc, więc jeśli już skończą z Sam-Wiesz-Kim i śmierciożercami, i wszystkimi innymi... czy to znaczy, że zwrócą się przeciw Harry'emu?

Patrzyli na siebie jeszcze przez kilka chwil, po czym Hermiona ukryła twarz w dłoniach i jęknęła.

- Och, na Boga - powiedziała przez zęby - w co on się, na niebiosa, tym razem wpakował?

- Musimy coś zrobić - rzucił zapalczywie Ron. - Musimy mu pomóc.

- Ale jak? - spytała Hermiona, unosząc twarz. Była śmiertelnie blada. - Słyszałeś Dumbledore'a. Harry jest jedynym, który...

- Możemy dostać się do Harry'ego! Snape mówił coś o... Legi-coś-tam...

- Legilimencja...

- No, właśnie - powiedział Ron, łapiąc się brzytwy. - Możemy go o to zapytać. Hermiono, musimy spróbować.

- Tak, ale... zapytać Snape'a? Oszalałeś? Czemu Snape miałby chcieć pomóc...

- On też jest na liście, prawda? - warknął Ron. - Ma Mroczny Znak, nie? Będzie się musiał zainteresować. To pewne.

- Będzie wściekły, że podsłuchiwaliśmy... - stwierdziła Hermiona słabym głosem, ale gotowa ustąpić.

- Tak - powiedział Ron - a nam będzie naprawdę przykro, kiedy Harry umrze. - Tak jak sądził, to podziałało. Hermiona wstała, przyciskając książkę do piersi.

- Idziemy - oznajmiła. Potem zatrzymała się, wciąż rozdrażniona. - To znaczy, najpierw wypożyczę książkę, oczywiście.

***

Hermiona nie była na sto procent przekonana, że Snape zechce im pomóc, ale Ron miał rację: musieli spróbować. Wyszli z biblioteki tak spokojnie jak byli w stanie... zbliżała się wyznaczona godzina i wszyscy już wychodzili. Schowali się za rogiem i upewniwszy, że nikt ich nie widzi, ukryli pod peleryną-niewidką, szykując się na powrót do lochów.

Hermiona bała się, że zostaną złapani. Ślizgoni wracali do swoich dormitoriów i raz czy dwa o mało na nich nie wpadli. W końcu jednak bez żadnych zajść dostali się pod gabinet Snape'a i czekali, aż korytarz opustoszeje, a portret, który wiódł do pokoju wspólnego Slytherinu zamknie się na noc.

Hermiona wyciągnęła rękę i nieśmiało zastukała w drzwi, uznając, że kiedy Snape otworzy, po prostu zdejmą płaszcz i powiedzą swoje. Jednak Snape nie otworzył, więc po chwili zapukała nieco głośniej. Wciąż żadnej odpowiedzi.

- Nie ma rady - wymamrotał Ron szeptem, po czym powiedział głośniej: - Fide mea.

Hermiona czuła, jak mocno bije jej serce... Naprawdę nie wierzyła, że włamują się do gabinetu Snape'a - nie, do jego prywatnych komnat - za pomocą hasła, jakie mieli od profesora Dumbledore'a. Z pewnością nie tego się spodziewała, kiedy ona i Ron wybrali się na swoją przygodę wcześniej tego wieczora. Przez chwilę myślała, że to nie zadziała, że być może tylko Dumbledore mógł użyć tego hasła, jednak wtedy drzwi cicho się otworzyły, a ona i Ron z drżeniem wsunęli się do środka.

Biuro było puste, ani śladu Snape'a. Nabierając głęboko powietrza, Ron ściągnął pelerynę z ich obojga, a Hermiona powiedziała:

- P-profesorze Snape? Jest pan tutaj?

Żadnej odpowiedzi.

- Halo? - zawołała Hermiona, starając się, by jej głos brzmiał pewnie, gdy posuwali się ku drzwiom na tyłach, wiodących do mieszkania Snape'a. Mieli właśnie ostrzyc lwa w jego jamie... nie, to nie tak. Czy można ostrzyc węża? Cóż, nieważne... - Profesorze Snape! - zawołała znów. - Tu Ron Weasley i Hermiona Granger. Musimy z panem o czymś porozmawiać. - Nic. - Chodzi... chodzi o Harry'ego! - Zbliżyli się do drzwi i Hermiona znów zastukała, tym razem uderzając tak mocno, jak tylko potrafiła.

- Snape! - ryknął Ron, najwyraźniej zupełnie się zapominając. - Otwieraj! Musimy z tobą pogadać, musisz nas wysłuchać!

- Och Ron - jęknęła Hermiona, ale zza drzwi nie wypadł żaden wściekły Snape, gotów klątwą wyrzucić ich na korytarz. Wciąż było cicho.

- W porządku - oznajmił Ron, prostując ramiona w geście uporu. - W porządku... - Wyciągnął różdżkę. Dumbledore rzucił na drzwi bardzo proste zaklęcie, kiedy ich wyprowadzał, i zwykła Alohomora wystarczyła, by je zdjąć. Ron użył jednak nieco zbyt dużej siły i drzwi otworzyły się z łomotem na oścież, aż Hermiona podskoczyła, a Ron zaklął pod nosem.

Była pewna, że teraz Snape rzuci się na nich z wrzaskiem, ale pomieszczenia przed nimi były ciche jak grób.

- Musiał wyjść - powiedział Ron. - Choć nie wiem dokąd, skoro Dumbledore zakazał mu wzywać Pomfrey. Szkoda, że nie wzięliśmy mapy. Nieważne, idziemy zobaczyć, co z Harrym.

- Racja - zgodziła się Hermiona, uznając, że skoro doszli tak daleko, nie ma sensu wracać z niczym. - Chodźmy więc.

Przeszli przez bawialnię Snape'a, rozglądając się wokół z trwogą. O każdej innej porze Hermiona pragnęłaby przyjrzeć się wypełnionym regałom - wiedziała, że Snape musiał posiadać książki, o których pani Pince nawet nie śniła w swojej bibliotece. Musiała jednak pogodzić się z myślą, że nie będzie jej to dane, bo mało prawdopodobne było, że Snape zaprosi ją na herbatkę. Będzie miała szczęście, jeśli nie rzuci na nią i Rona klątwy, kiedy wróci i zastanie ich w swoim mieszkaniu.

Wtedy, kiedy weszli do sypialni Snape'a, rozmyślania Hermiony nagle zatrzymały się, a ona sama zamarła.

W pokoju nie było tak gorąco jak pół godziny temu, ale jego wystrój był jeszcze dziwniejszy. Harry wciąż leżał na łóżku, wciąż pod stertą koców, przykryty szatą Snape'a na ich szczycie - ale teraz obok niego leżał Snape'a, pogrążony w równie głębokim śnie. Co najbardziej szokujące, jedna z jego dłoni spoczywała na ramieniu Harry'ego. Nawet oddychali w tym samym tempie.

- Co? - spytał Ron z niedowierzaniem, nawet nie próbując być cicho. - Zażywa drzemki? Co do diabła?

- Ron...

- I to obok Harry'ego! Nie mógł zasnąć na sofie?

- Ron...

- Snape! Obudź się! Mam w nosie, ile punktów nam zabierzesz, panie profesorze, ale musimy z tobą pogadać o...

- Ron! - Hermiona złapała go za rudą potylicę i obróciła, by spojrzał na nocny stolik koło Snape'a, na którym stała fiolka wypełniona w dwóch trzecich rubinowym eliksirem. - On nie zażywa drzemki, on zażył eliksir!

- Co? - Ron brzmiał na kompletnie ogłupiałego, jakby nie wiedział, co to eliksir. - A po co?

- Nie wiem - odparła Hermiona z irytacją i podeszła do stolika, by podnieść fiolkę. Na etykiecie dostrzegła pajęcze pismo Snape'a. - Oneiroxenos - przeczytała. Nazwa zdawała się znajoma.

- One-co? - spytał Ron, pochylając się nad jej ramieniem z niecierpliwością. - Co to?

- Nie wiem - powtórzyła Hermiona, nieco zdenerwowana wszystkimi rzeczami, których nie wiedziała. - Wydaje mi się jednak, że nazwa jest grecka. Muszę sprawdzić. Snape ma tutaj masę książek, przynajmniej jedna musi coś wspominać.

- Nie mamy czasu, by przejrzeć je wszystkie! - rzucił Ron z przerażeniem.

- Wszystkie nie, to jasne, ale na pewno nie wszystkie traktują o eliksirach! - warknęła Hermiona, obracając się, by przejść do bawialni. Jednak zanim wyszła, pochyliła się i przyjrzała twarzy Snape'a z takiego bliska, na jakie się poważyła. Był lekko zarumieniony i ciepły, ale to prawdopodobnie z powodu temperatury w pokoju. Oddychał regularnie. Ostrożnie uniosła jedną z jego powiek, podświadomie oczekując, że się obudzi i zacznie na nią wrzeszczeć, ale nie drgnął nawet. Czymkolwiek był ten eliksir, pogrążył go w głębokim śnie.

- Ugh - powiedział Ron. - Że też jesteś w stanie. Jest nieprzytomny?

- Najwyraźniej - oznajmiła i rozejrzała się po sypialni, mając nadzieję, że znajdzie książkę, która dostarczyłaby im informacji o eliksirze, albo jakieś notatki. Takiego szczęścia nie miała - wyglądało na to, że jedynie bawialnia może im pomóc. Skierowała się do drzwi. - Chociaż nie wiem, czy to jest spodziewany efekt eliksiru... cóż, nie wygląda w każdym razie na truciznę.

- Truciznę? Czemu Snape miałby otruć sam siebie? Nie żebym sobie nie życzył...

- Nie wiem! - powiedziała Hermiona, obracając się do Rona. - Czemu Snape robi cokolwiek? Pomyślałam, że lepiej się upewnić, że wzięłam pod uwagę wszystkie opcje...

- Nie krzycz na mnie - odrzekł z gniewem, ale jego głos był spokojny. - Ja też chcę pomóc, wiesz?

- Pomóż więc - powiedziała, ale jej gniew już zniknął. - Przepraszam. Martwię się. Tu jest masa książek i masz rację, nie jesteśmy w stanie wszystkich przejrzeć. I nie możemy spytać Snape'a o Harry'ego ani o legilimencję, ani o nic innego, kiedy śpi, a mnie się nie podoba ten eliksir.

- Kogo obchodzi eliksir? Ze Snape'a nie mamy pożytku, więc czemu nie pójdziemy do Dumbledore'a? - sprzeciwił się Ron. - Możemy mu powiedzieć, że Snape zafundował sobie odlot, a poza tym od niego uzyskamy raczej większą pomoc niż od Snape'a, nawet gdyby był przytomny, gdy tak teraz o tym myślę.

Hermiona zawahała się. To była sensowna sugestia... ale Dumbledore twierdził nieugięcie, że nikt nie jest w stanie pomóc Harry'emu, a tego Hermiona nie chciała zaakceptować. Cokolwiek robił Snape, przynajmniej coś robił, a im prędzej się tego dowie, tym lepiej.

- Pamiętaj, że Dumbledore nie wie więcej od nas, co się tak naprawdę dzieje - powiedziała ostrożnie. - Ja... eee, myślę, że nie powinniśmy mu zawracać głowy. Rozdzielmy się: ty zaczniesz z tej strony, a ja z tej. Szukaj czegoś o eliksirach i miksturach nasennych. Myślę... czekaj!

Jej oczy spoczęły na egzemplarzu Najsilniejszych eliksirów. Nie korzystała z tej książki od czasów, kiedy na drugim roku warzyła eliksir wielosokowy, ale nagle uświadomiła sobie, że to tam widziała oneiroxenos. Nazwa eliksiru była dość dziwaczna, by przykuć jej uwagę, ale wtedy tak martwili się Komnatą Tajemnic, że nigdy więcej do niej nie zajrzała.

- Pozwól mi najpierw popatrzeć - rzuciła szybko i ściągnęła książkę z półki. Następnie krzyknęła i wypuściła ją na podłogę, gdy jej palce zaczęły piec i dymić. Po kilku zaklęciach książka nareszcie dała się podnieść przez inne niż Snape'owe ręce.

- Paranoiczny dupek - powiedział Ron, ostrożnie oglądając jej dłonie, a potem całując jedną z nich, kiedy uznał, że jest nieuszkodzona. - Dobrze, że uczyliśmy się przeciwzaklęć.

- Chyba ma powód, by być paranoikiem - stwierdziła Hermiona, obdarzając Rona uśmiechem. - Biorąc wszystko pod uwagę. - Na wewnętrznej stronie okładki napisane było: Własność profesora S. Snape'a. Pozostali niech uważają. Wystawiła język i przekartkowała do spisu treści. Z uczuciem triumfu ujrzała słowa: "Eliksiry Snu: Oneiroxenos i insze".

Opis eliksiru był zwięzły, po nim następowała długa lista składników oraz instrukcja przyrządzenia, które w tym konkretnie momencie Hermiony nie interesowały. Ważne było tylko to, że eliksir, zażyty i podany z odpowiednią inkantacją, umożliwiał dwojgu bądź więcej ludzi dzielić sny: "Oneiroxenos" oznaczało z grubsza: "odwiedzający sny" albo "gość w śnie".

- O mój Boże - powiedziała oszołomiona. - A więc to zrobił. Wypił go i wszedł w sny Harry'ego.

- Ale czemu miałby to zrobić? - spytał Ron, patrząc bez wyrazu.

- Nie wi... Podejrzewam, że zamierza go ratować. Tak jak my - stwierdziła Hermiona, ledwo wierząc, że te słowa wychodzą z jej ust. Oczywiście, Snape już wcześniej uratował Harry'emu życie, ale po tym, co powiedział Dumbledore, to wydawało się znacznie wykraczać poza poczucie obowiązku. Zwłaszcza w przypadku Snape'a. Ale być może uznał to, co oni: że może mu grozić niebezpieczeństwo z powodu znaku Voldemorta. Powstrzymanie Furii mogło być jego jedyną szansą na ocalenie.

- Czy Dumbledore nie powiedział, że Furie nie powitają go mile? - rzucił Ron.

- Tak - odparła Hermiona, wciąż oszołomiona. Potem spojrzała na Rona.

- Podejrzewam, że nas też nie przywitają mile - stwierdził po chwili.

- Prawdopodobnie nie - zgodziła się.

- Ile bierzemy?

Znów spojrzała do książki.

- Łyk - przeczytała i popatrzyła na fiolkę. - Chyba wystarczy. - Zagryzła wargę, czytając dalej. - Jedną kroplę trzeba umieścić na języku śniącego... nie mniej, nie więcej.

- Więc po jednej kropli na każdego, kto usiłuje dostać się do snu? - powiedział Ron. - To ma sens, prawda?

- Prawda - odparła Hermiona, kiwając głową, jakby wiedziała na pewno, po czym każde z nich ostrożnie umieściło po kropli eliksiru na języku Harry'ego. - Więc... teraz musimy wyrecytować inkantację... - Inkantacja składała się z greckich zawijasów, ale ku uldze Hermiony pod spodem znajdował się zapis łaciński oraz tłumaczenie angielskie. - "W twoje sny wstępuję. Przyjmij mnie. W twoje sny wchodzę. Ugość mnie." Wydaje się dość proste... Mam nadzieję, że wymowa nie jest ważna. Naprawdę będę się musiała pouczyć starożytnej greki. Zamierzałam co prawda zabrać się za sanskryt...

- Dobrze - powiedział Ron niecierpliwie. - Do dzieła. Nie podoba mi się, że Snape biega po umyśle Harry'ego. Kto wie, co tam odkryje?

- Kto wie, co my odkryjemy? - odparowała Hermiona. Sięgnęła i złapała Rona za rękę, ściskając ją. - Musimy najpierw przeczytać inkantację. Zróbmy to jednocześnie. Och, naprawdę mam nadzieję, że wymowa się nie liczy za bardzo... - Usiedli na łóżku po drugiej stronie Harry'ego. Łóżko było dość duże, by było im wygodnie, i Hermiona zastanowiła się, do czego na niebiosa potrzebne było takiemu chudemu człowiekowi jak Snape.

Wzięła głęboki oddech.

- Dobrze. Do dzieła. "Eis tous oneiras sous poreuomai"... - Przebrnęli wspólnie przez znaki łacińskie, potem Hermiona wzięła kolejny głęboki oddech i przełknęła łyk oneiroxenosa. Był kwaśny, niemal jak cytryna, i wykrzywiła wargi, podając buteleczkę Ronowi. Też wypił łyk, co opróżniło fiolkę, której pozwolił upaść na ziemię. Odbiła się od kamiennej podłogi, ale nie stłukła. Oboje lekko drżeli. Objął ją i położyli się na posłaniu, na kocach, jak Snape.

- Jeszcze coś? - spytał. - Musimy dotykać Harry'ego, tak jak Snape?

- Książka nic o tym nie wspomina - powiedziała Hermiona, czując, jak jej ciało zaczyna się rozluźniać. - Zastanawiam się, czemu to zrobił... może poruszył się we śnie.

- Ja już czuję, jakbym w ogóle nie mógł się ruszać - powiedział Ron niewyraźnie. - Hej, Mądra Głowo... jak się z tego obudzimy?

- Ja... - Oczy Hermiony zamykały się. Jej kości były bardzo ciężkie. - Nie wiem. Zapomnij. Nie wiem.

- ...muszę być szalony... - Głos Rona odpłynął. Przez jedną sekundę Hermiona pomyślała z przerażeniem, że wszystko może pójść okropnie źle, po czym także zapadła w głęboki sen.

***

Minerwa McGonagall nie była zadowolona. W gruncie rzeczy, gdyby ktoś chciał być precyzyjnym - a McGonagall była wielkim zwolennikiem precyzyjności - była przeciwnością zadowolenia. W rzeczywistości była bardzo poirytowana.

- Minerwo - mówił do niej Albus, gdy zmierzała do lochów, a on w ślad za nią - zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest bardzo przykra...

- Bardzo przykra! - warknęła, wdzięczna, że w zasięgu wzroku nie ma uczniów, którzy mogliby zobaczyć jej czerwoną twarz. - Harry Potter dał się opętać przez jedne z najbardziej złowrogich duchów na świecie! Tak, Albusie, zgadzam się, że to bardzo przykre! - Pytaniem pozostawało, jak powinna na to zareagować. W tej chwili nie było wystarczająco punktów w całym Hogwarcie, nie tylko w Gryffindorze, by ją uspokoić. A na dokładkę musiała pójść i porozmawiać o tym z Severusem Snape'em. Och, jakże będzie nieznośny, jak będzie się rozwodził nad faktem, że "sławny Potter" raz jeszcze uznał, że stoi ponad prawem - a najgorsze było, że tym razem miał rację i wiedział o tym. Zapragnęła, by była przy niej Fleur, i jednocześnie ucieszyła się, że jej tu nie ma.

- Racja - powiedział Albus. - Niemniej jednak radzę, byś się uspokoiła. Jeśli musisz się na czymś wyładować, niech to będę ja. Wierzę, że to spowoduje najmniej szkód.

McGonagall zacisnęła zęby i wbiła paznokcie w dłonie, gdy zbliżyli się do biura Snape'a.

- Nie wierzę, że interesuje cię jedynie ukaranie Harry'ego, Minerwo - kontynuował Dumbledore. - Ostatecznie nie jesteś Furią. Choć przyznaję, że od czasu do czasu to podejrzewałem. - Podał hasło i drzwi stanęły otworem. - Czy mogę prosić, byśmy skoncentrowali się na współpracy z Severusem i tymi, których zdołamy do niej nakłonić, by rozwiązać ten kryzys, a dopiero potem pomyślimy, co zrobić z Harrym?

McGonagall nabrała powietrza.

- Oczywiście, że tak zrobię - powiedziała przez zęby. Dobrze o tym wiedział. - Wybacz mi, Albusie, że patrzyłam już poza kryzys.

Uśmiechnął się do niej, gdy wchodzili do gabinetu Snape'a.

- Moja droga pani profesor, zawsze mogę liczyć na tę unikalną odmianę pani optymizmu, prawda? - Z pewnością mógł. I to był optymizm, powiedziała sobie McGonagall. Musiała myśleć o ukaraniu Harry'ego, ponieważ ukarać mogła bezpiecznego i zdrowego Harry'ego... Harry'ego, który przeżyje tę katastrofę, tak jak przeżył wszystkie inne. Dzięki niej pożałuje, że się w ogóle urodził.

- Severusie - zawołał Albus, rozglądając się po zaskakująco pustym biurze. McGonagall sądziła, że Snape będzie przyrządzał tu jakąś paskudną miksturę, by ocalić Harry'ego, albo przynajmniej przeglądał książki. - Cóż, zostawiłem go w jego mieszkaniu - powiedział Albus i skierował się do drzwi na tyłach pomieszczenia, które stały otworem. To było dziwne. McGonagall znała Snape'a od dawna i nigdy nie sądziła, że Snape może zostawić swoje prywatne kwatery niestrzeżone, nawet jeśli sam był we środku. Co było jeszcze bardziej dziwne, drzwi chwiały się na zawiasach, jakby otwarto je z wielką siłą.

- Severusie? - zawołała niepewnie, wkraczając do bawialni. Nie było tu nikogo, ale kolejne drzwi były otwarte: te do sypialni Snape'a. Stojący obok niej Albus stężał, po czym ruszył szybkim krokiem. McGonagall podążyła za nim, nagle wypełniona strachem... no, większym strachem - choć nie wiedziała czemu.

Kiedy wkroczyli do sypialni Snape'a, widok, jaki ukazał się jej oczom, był tak dziwaczny, że McGonagall była przez moment pewna, że całe to zdarzenie jej się śni. Tak. Obudzi się i opowie o tym Fleur, a Fleur opowie jej jakieś mugolskie brednie o psychologii, o jakich czytała, i będą się śmiać, ponieważ nie wezmą tego na serio...

Ponieważ, w rzeczy samej, jak ktokolwiek mógłby wziąć coś takiego na serio? Harry Potter leżał nieruchomo jak nieboszczyk pod stertą koców w łóżku Severusa Snape'a, mając z jednej strony właśnie jego, zaś z drugiej Ronalda Weasleya i Hermionę Granger, jedno w objęciach drugiego. I wszyscy wydawali się głęboko spać.

Obok niej Albus wydał długie westchnienie. No, to nie brzmiało odpowiednio.

- Profesorze Snape! Weasley! Granger! Co to ma znaczyć? - zawołała, mając świadomość, że brzmi wybitnie idiotycznie, ale czując, że musi przynajmniej spróbować. Nawet nie drgnęli. Nie oczekiwała tego. Odwróciła się do Albusa, chcąc prosić o wyjaśnienie.

Ubiegł ją, jak zawsze. Podszedł do łóżka i schylił się, by podnieść z podłogi szklaną fiolkę.

- Oneiroxenos - powiedział cicho, czytając z etykiety. - Och, dobra robota, Severusie, mogłem się spodziewać... - Popatrzył na cztery ciała w łóżku. - Ale przyznaję, że nie spodziewałem się, że zaangażujesz w to pannę Granger i pana Weasleya. Ciekawe, jak do tego doszło.

- Do tego! Do jakiego "tego"?

- Ten eliksir - oznajmił Albus, wciąż na nią nie patrząc - to oneiroxenos, który pozwala człowiekowi wejść w sny drugiej osoby. Bardzo niebezpieczny i raczej nielegalny, więc naturalnie Severus ma trochę pod ręką. Co do ogólnego obrazu... Wydaje mi się, że oglądamy właśnie najdziwniejszą misję ratunkową w dziejach Hogwartu.

I tak chyba naprawdę było. Ona i Albus zostali jeszcze przez kilka chwil, ustalając, że cała czwórka na łóżku jest pozbawiona świadomości, ale nie grozi im żadne fizyczne zagrożenie. Będzie potrzebować trochę czasu, by pogodzić się z myślą, że Harry Potter postanowił stoczyć wojnę o brytyjski świat czarodziejów całkowicie w swojej głowie. I trochę więcej, by zaakceptować, że Severus Snape w jakiś sposób brał w tym udział. Tak wiele pytań... zbyt wiele. A McGonagall nigdy nie była cierpliwa, gdy przychodziło do rozwiązywania tajemnic. To był jej słaby punkt, gdy należała do Niewymownych, lata temu, w walce z Grindelwaldem.

- Pospieszcie się z pobudką - rzuciła temu niezwykłemu kwartetowi, po czym opuściła lochy, wracając do swoich książek, a Albus do swoich, choć żadne z nich nie miało nadziei, że są w stanie w jakikolwiek sposób pomóc.

Fleur czekała na nią, gdy wróciła do mieszkania. Kochana dziewczyna nic nie powiedziała, jeśli nie liczyć zaniepokojonego spojrzenia wielkich, wilgotnych oczu, gdy wręczała McGonagall filiżankę gorącej herbaty.

Potem Fleur usiadła obok na szezlongu, kładąc na jej kolanie ciepłą, delikatną dłoń. I w tym momencie, jak podczas wielu innych, Minerwa McGonagall z zadowoleniem wspomniała dzień, gdy nauczyła Fleur, że młoda francuska dziewczyna nie powinna drażnić - ani kusić - starej szkockiej kobiety.

***

- Nie zadowala mnie - powiedział Lord Voldemort - twój brak użytecznych informacji. Chyba nie oczekiwałeś niczego innego?

Twarz klęczącego przed nim Lucjusza Malfoya przybrała bardzo przyjemny odcień zieleni.

- Nie, mój panie. Błagam o wybaczenie. Podwoję i potroję wysiłki. - To było to, co Voldemort lubił u Lucjusza: mężczyzna zawsze miał na podorędziu moc wymówek, jednak wiedział też, kiedy nie powinien się do nich uciekać. W tej chwili Voldemort nie był w nastroju do słuchania wymówek. Błagania o przebaczenie i czołganie się przed nim były bardziej na miejscu i w zakamarkach umysłu cenił, że Lucjusz potrafił to zrozumieć.

Na przedzie umysłu pozostał jednak chłodny gniew.

- Nie brak mi popleczników, Lucjuszu. Nie jesteś niezastąpiony. Nie zamierzam jednak stracić więcej śmierciożerców niż to konieczne. - Wiedział, że wszystko to powiedział już wcześniej. Lekcje jednak trzeba było powtarzać, chyba że powtórki już go zmęczyły, a w takich przypadkach ci, którzy nie zdążyli się nauczyć, przeważnie umierali. I to też było dobre. - Jeśli musisz umrzeć, zdecydowanie wolę, byś zginął za słuszną sprawę. Moją sprawę. Czy nie wolałbyś umrzeć z honorem, Lucjuszu, niż w hańbie? Raczej jak wojownik niż ścigane zwierzę? - Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że Lucjusz wolałby w ogóle nie umrzeć... a było to uczucie, które Lord Voldemort całkowicie podzielał. Co ostatecznie nie zmieniało niczego.

- Oczywiście, mój panie - wymamrotał Lucjusz bez pożądanej dawki entuzjazmu. Voldemort postanowił mu wybaczyć. Lucjusz ma zadanie do wykonania.

- Bardzo dobrze. Przekaż synowi, że życzę sobie, by przed wieczorem skontaktował się z Ferrarą. Być może inni z moich sług zrobią to, czego ty nie jesteś w stanie. A potem idź i zastanów się, czy możesz się do czegoś przydać. Zawsze jest pierwszy raz. Skontaktuj się z... - Prawie powiedział "Yaxley", zanim przypomniał sobie, że ona nie żyje. - Ze Smithem - dokończył, niemal wybity z rytmu. - Zobaczcie, czy uda się wam coś odkryć. - Na moment oparł czoło na opuszkach palców.

- Tak, mój panie. Panie? Dobrze się czujesz?

- Nic mi nie jest - warknął Voldemort, unosząc na chwilę głowę. - Zejdź mi z oczu. - Ponownie pomasował czoło. - Jestem tylko trochę zmęczony.

***

Wchodząc w sny Harry'ego Pottera, Snape był przygotowany, a przynajmniej tak mu się wydawało, na wszystko. Pamiętał równomierny marsz Furii poprzez czarny piasek, idących mu na spotkanie, gdy spadał, pamiętał krwistoczerwone niebo i zawodzenie wiatru.

Tu jednak było zdumiewająco spokojnie. Czuł, że powinien się bać, ale tak nie było. Zamiast pędzić w powietrzu, szedł, niemal spacerem, ścieżką z jasnozielonego kamienia, która prowadziła przez tunel. A przynajmniej wydawało mu się, że to tunel. Tak było przyjemniej i spokojniej niż myśl, że mógł być otoczony próżnią nieograniczonej przestrzeni. Poza tym ciemność wokół niego była tak gęsta, że zielone kamienie były jedyną rzeczą, jaką mógł dostrzec. Wszystko było zupełnie nieruchome i ciche. Uczucie nieskończonej przerwy.

Po upływie sekundy albo całych stuleci ciemność wokół niego zaczęła się rozmywać, a potem stała się krwistą czerwienią, którą pamiętał. Zielone kamienie pod jego stopami zatonęły w czarnym piasku, a stukot jego obcasów przeszedł w ciche pfft, pfft. Nigdy nie lubił chodzić po piasku. Piasek wciągał jego stopy i spowalniał go, i tak bardzo rozgrzewał się od słońca. Tutaj jednak nie było żadnego słońca - jedynie przestwór czerwonego nieba.

Rozglądał się wokół z obawą, był jednak zupełnie sam. Furii - czy była ich armia czy tylko trzy - nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Widział jedynie rozległy obszar piasku, który w oddali przechodził w kamienny mur, także czarny. Kiedy się obrócił, zobaczył, że zielona ścieżka znikła zupełnie i że ze wszystkich stron otaczają go te mury. Mógł iść całe dnie - albo senne odpowiedniki dnia - i niczego nie znaleźć.

To nie był dobry początek. Uznając, że nie ma wyboru, postanowił zaryzykować i krzyknął:

- Harry? Harry, gdzie jesteś? Słyszysz mnie? - Odpowiedział mu wiatr: nie wcześniejsze wycie, lecz bardziej złowrogi szelest. Cóż, Snape zawsze podejrzewał, że Harry Potter ma w głowie pusto. Uśmiechając się ponuro, powtórzył głośniej: - Harry! Potter! Słyszysz mnie? To ja... Severus! - Zamilkł, po czym dodał: - Severus Snape! - jakby Harry miał kilku Severusów, spośród których mógł wybierać, i potrzebował uściślenia.

Być może jednak zadziałało, ponieważ w tej samej chwili Snape zobaczył majaczącą na horyzoncie postać, ciemną sylwetkę na tle czerwonego nieba. Pospieszył przed siebie, podczas gdy postać szła dość spokojnym krokiem. Przynajmniej nie wyglądała na kobiecą, jej krok także różnił się od pełzającego chód Furii. Jednak gdy Snape zbliżył się do postaci, ujrzał, że nie był to Harry. W rzeczywistości był to Albus Dumbledore.

- Albus! - powiedział zdumiony, podbiegając do dyrektora, który przywitał go zwyczajowym mrugnięciem. - Co tu robisz?

- Magia, mój drogi chłopcze - oznajmił Dumbledore. - Cóż innego?

- Oczywiście - stwierdził Snape, ani trochę nie w nastroju do kpin. - Dowiedziałeś się czegoś nowego? A może znalazłeś Harry'ego? Ja nie wiem nawet, gdzie zacząć szukać. Kto by pomyślał, że mózg Pottera jest wystarczająco duży, by się w nim zgubić.

Dumbledore zachichotał i pokiwał kościstym palcem.

- Proszę, Severusie - powiedział. - Powinniśmy to sobie odpuścić, nie uważasz? Myślę, że mądrzej będzie nie udawać, właśnie tutaj. Obaj znamy prawdę. - Snape przestąpił z nogi na nogę, czując się nieswojo, i odwrócił wzrok tylko po to, by zaraz spojrzeć na Dumbledore, gdy ten dodał: - Nieprawdaż? Wybacz, Severusie, ale zawsze wiedziałem, że twoja relacja z Harrym jest... skomplikowana. Czy mogę użyć tego określenia?

- Wiesz, że tak - wymamrotał Snape, czując się jak uczeń, którego przyłapano z ręką w pudełku herbatników.

- Więc wiesz też z pewnością, że to wszystko w pewnym sensie twoja wina? - Dumbledore wyciągnął rękę i wskazał na rozległą, czarną pustynię.

Snape mrugnął.

- Co?

- Och, daj spokój - powiedział Dumbledore. - Z pewnością zdajesz sobie sprawę, co je tutaj sprowadziło? Twój eliksir, Severusie.

- Nie wydaje mi się, by to była pora na żarty, dyrektorze - warknął Snape. - Ani na zagadki, skoro o tym mowa.

Dumbledore zaśmiał się.

- No nie wiem. Harry właśnie usiłuje uporać się z pewną zagadką sam jeden. Taki mały dowcip... ahem. - Odchrząknął, sprawiając wrażenie zawstydzonego, gdy Snape obrzucił go piorunującym spojrzeniem. - Pamiętasz somniesperusa, którego wysłałeś Harry'emu, prawda? Eliksir, który miał mu ukazać najgłębsze nadzieje bądź pragnienia, czy jakkolwiek to nazwać. Zażył go w noc Hallowe'en, gdy siły magiczne osiągają zdecydowanie wysoki poziom... i kiedy był samotny i rozgniewany. Cóż, dość powiedzieć, że trzy miłe damy usłyszały jego wołanie... eliksir otworzył im bramy.

- Co takiego? - Snape poczuł się tak źle, że zakręciło mu się w głowie. - Ale... Somniesperus nie działa w taki sposób. Wykorzystuje to, co już znajduje się w umyśle... a powiedziałeś, że Furie są prawdziwe, dlaczego do diabła one miałyby być jego najgłębszym pragnieniem, myślałem o jego rodzicach czy czymś takim...

Urwał.

- Nigdy nie powiedziałem ci, że wysłałem Harry'emu somniesperus - oznajmił powoli. - A nawet gdybyś to odkrył... skąd miałbyś wiedzieć, że zażył go w Hallowe'en? Albo co czuł, gdy go zażywał?

Dumbledore milczał, uśmiechając się do niego łagodnie.

- Nie jesteś Albusem Dumbledore - powiedział Snape, zaciskając dłonie w pięści.

- Mój drogi chłopcze, obawiam się, że masz rację - westchnął Dumbledore, potrząsając głową. - To bardzo złe z mojej strony, tak cię zwodzić, przyznaję, ale cóż... tym właśnie jestem. To właśnie robię.

Snape postanowił złapać oszusta za szatę i potrząsnąć nim trochę albo chociaż trochę przydusić. Dobrze byłoby mieć tutaj różdżkę, ale wiedział, że znajduje się w kieszeni przy jego fizycznym ciele. Ale w momencie gdy usiłował unieść ramiona, uświadomił sobie, że nie może nimi poruszyć. Ani stopami, które zdawały się być przyklejone do podłoża.

- Albusie? - wyszeptał, choć wiedział, że to nie jest Albus.

- Nie, nie jestem Albusem - zgodził się stwór. - W przeciwieństwie jednak do Furii jestem manifestacją czegoś w psychice Harry'ego. Żeby być dokładnym, uosabiam wszystko, co według niego jest niegodne zaufania i kłamliwe. Biednego Dumbledore'a spotkał ciężki los potępieńca, niemniej jednak o to chodzi. Obawiam się, że nie możesz wierzyć moim słowom. Za wyjątkiem somniesperusa. To niestety było prawdą. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. - Rozłożył ręce w geście przeprosin, a wtedy w lewej nagle pojawił się nóż. - Naprawdę nie mogę cię przepuścić. Szykuje się coś ważnego.

Snape poczuł suchość w ustach.

- Czekaj! - krzyknął. - Atakujesz mnie... Czy to znaczy, że Harry wie, że tu jestem? Czy to znaczy, że to on usiłuje się mnie pozbyć, czy to one cię tu przysłały, Furie...?

- Pytanie na całe stulecia - powiedział radośnie Dumbledore, wyciągając z brokatowego rękawa mały, okrągły kamień i ostrząc o niego nóż. Metal zadźwięczał na kamieniu i poleciały iskry. - I lepiej pozostawmy je filozofom. Hmm, tak. Skoro pamiętasz, co ci o sobie powiedziałem - dodał, uśmiechając się szerzej niż kiedykolwiek - powiem ci jeszcze, że nie będzie ani trochę bolało.

***

Wyczerpany Voldemort udał się do swoich prywatnych komnat i zamknął oczy tylko na moment. Kiedy je otworzył, siedział na cmentarzu za starym domem Riddle'ów, przy grobie ojca. Po drugiej stronie grobu siedział młody Harry Potter z wężami wokół głowy i uśmiechał się.

- No - powiedział. - Jesteśmy.

Voldemort uśmiechnął się szyderczo, a jego umysł szybko pracował. Albo śnił, albo w jakiś sposób Potter pochwycił go i przeniósł na prawdziwy cmentarz Riddle'ów. Podejrzewał to pierwsze, skoro... ach!

Więc tak to się musiało odbyć. Potter zabijał jego śmierciożerców poprzez sny. Zdumiewające i zupełnie niespodziewane. Ale jak?

- Myślę, że gdybym miał tiarę, ukłoniłbym ci się - stwierdził. - Powiedz, jak to zrobiłeś.

- Och, za moment do tego dojdziemy - odparł Potter. Węże na jego głowie zasyczały z wyraźną radością.

Voldemort skinął na nie głową i powiedział:

- Jak możecie znosić obecność tak wielkiej głupoty?

Zamilkły, sycząc z zakłopotaniem, do którego dawno temu przywykł, kiedy pierwszy wąż zdał sobie sprawę, że potrafi do nich przemawiać.

- Zostaw moje włosy w spokoju, Tom - oznajmił Potter, niezbyt przejęty przycinkiem. Wyciągnął łagodnie rękę i pogłaskał głowę najbliższego przy prawym uchu węża. - Już już - powiedział. - Moje kochane, prawda?

Voldemort rozejrzał się po cmentarzu, usiłując wymyślić jakąś strategię, skoro nie miał różdżki i tak naprawdę nie był zupełnie pewien, co się dzieje.

- Zdumiewa mnie, że miałeś dość odwagi, by tu wrócić, Potter - powiedział. - Po ostatniej wizycie.

- A tak, po tamtej - odparł Potter. - Prawie narobiłeś pod siebie, kiedy wszystkie twoje ofiary wyszły z różdżki, a ja ci uciekłem. Mając ze sobą martwe ciało, choć było was tylu. Tak, z pewnością się wtedy nie popisałem.

Voldemort prawie sięgnął po różdżkę, choć wiedział, że jej nie ma. Odruch. Popatrzył zamiast tego na Harry'ego i pomyślał, nie poruszając ustami, Crucio.

Potter zamrugał, a powietrze wokół niego zafalowało. Zaśmiał się.

- Och, to nie działa. Nie na mnie. Chociaż dobrze wiedzieć, to znaczy mieć pewność, że potrafię zablokować. - Wyszczerzył się. - Wow. Potrafię nawet zablokować Cruciatusa, nawet twojego, niewiele myśląc. To... wow.

Gdyby po powrocie do życia skóra Voldemorta wykształciła pory, pociłby się. Tymczasem powiedział jedynie:

- Więc usiłujesz zająć moje miejsce, tak? Nie mogę powiedzieć, bym był przerażony, Potter. Surowa siła nie oznacza, że masz równie dużo rozumu.

Potter spojrzał na niego krzywo.

- Nie zamierzam zajmować twojego miejsca. Nie jestem taki. Nie pragnę tego.

- Nie? - spytał Voldemort, pozwalając sobie na uśmieszek. - Zdecydowanie brak rozumu. Masz moc, Potter, a moc jest po to, by jej użyć. Nie wiem, skąd ją masz ani jakim cudem... ale zawsze wiedziałem, że jest w tobie, nawet gdy byłeś dzieckiem. I któregoś dnia zawładnie tobą. Sam zobaczysz.

- Nie - oznajmił Potter buntowniczo, ale jego twarz lekko pobladła. Węże zasyczały z podekscytowaniem. Czy naprawdę potrafiły wyczuć, o czym Potter myśli?

- Tak - powiedział Voldemort i pochylił się do przodu. - Myślę... że może... popełniłem błąd, kiedy byłeś dzieckiem. Nie powinienem był próbować cię zabić.

Potter prychnął z niedowierzaniem.

- Ty myślisz?

- Ale nie jest za późno, by naprawić tę pomyłkę - ciągnął Voldemort, ignorując dowcipność chłopaka. - Potrzebujesz przewodnictwa, chłopcze. Pozostawiony samemu sobie stracisz kontrolę. Komu możesz zaufać? - Parsknął. - Dumbledore'owi? - Poczuł triumf, gdy Potter drgnął i wygiął wargi, zanim zdążył się powstrzymać. - Obaj jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy, Potter - kontynuował łagodnie. Wyobraź sobie, co moglibyśmy osiągnąć...

Potter gapił się na niego z wyraźnym niedowierzaniem.

- Ty... poważnie usiłujesz mnie przekonać, bym się do ciebie przyłączył? - spytał. - Znaczy się... poważnie? - Pochylił się w przód i zmrużył oczy za śmiesznymi okularami. - Poważnie?

- Jak mówisz - odrzekł Voldemort, starając się mówić spokojnie - poważnie. Czy sobie zdajesz sprawę czy nie, zostawiłeś stare życie za sobą. Kiedy reszta świata się dowie... kiedy dowiedzą się, że ty nie jesteś taki jak oni, odrzucą cię. Jak twoi plugawi mugolscy krewni, kiedy byłeś dzieckiem. Niektórzy czarodzieje, choć to godne pożałowania, nie są bardziej oświeceni od nich. - Uśmiechnął się do chłopaka. - Ale ja jestem.

Potter stał z otwartymi ustami. Wyglądał jak kompletny imbecyl. Byłoby to zabawne, ale bardzo niewiele rzeczy Voldemort uznawał za zabawne. Wtedy Potter powiedział:

- Nie wierzę w to. Ty... - Zaśmiał się, kręcąc głową. - Masz jaja. To ci muszę przyznać.

- Potter...

- Usiłowałeś mnie zabić, kiedy jeszcze byłem dzieckiem! Zamordowałeś moich rodziców! Twoi bandyci zabili mojego ojca chrzestnego! Niemal zabiłeś Se... - Urwał.

Voldemort uśmiechał się do niego w pełni świadomy, jak złowrogo musi wyglądać.

- Severusa. Tak. Pamiętam tamten wieczór i twoją odważną misję ratunkową. - Wskazał na cmentarz. - Kolejna chwila, która nie należała do moich najlepszych, gwarantuję ci. Severus... twój kochanek. - Harry drgnął, a Voldemort uśmiechnął się. - Interesujące. Czyżbyśmy rozmawiali o jakimś nieprzyzwoitym sekrecie? O czymś, czego nie powinno się wspominać na głos. Zupełnie jakbyś nie ufał w jego uczucia.

Harry znów drgnął. Zwycięstwo. Voldemort pochylił się.

- Czy nie możesz liczyć na nic lepszego, Harry? Czy on jest czarodziejem, który pomoże ci zapanować nad mocami, stłumić je, byś mógł wtopić się w stado?

- Ja... nie potrzebuję pomocy, by panować nad moimi mocami - powiedział Potter. - Nie muszę się wtapiać.

- Oczywiście, że tak - stwierdził gładko Voldemort. - Nie ma się czego wstydzić. - Chłopak znów patrzył niepewnie. Merlinie! Czy naprawdę potrafił tego dokonać? Czy akurat on potrafił zwieść na swoją stronę Harry'ego Pottera, ze wszystkich ludzi?

Oczywiście, że potrafił. Istniało bardzo niewiele rzeczy, których Lord Voldemort nie potrafił, kiedy się postarał. A kiedy już będzie miał Pottera... tak wiele możliwości. Mógł go oczywiście zabić. To by było najprostsze, kiedy już się dowie jak. Albo mógł rzeczywiście zatrzymać Pottera jako broń, stworzenie wypełniające jego rozkazy, jeśli zdoła go odpowiednio wytresować.

Albo - co najbardziej kuszące - być może znalazłby jakiś sposób, by zawładnąć magią Pottera? Już byli połączeni, chłopak nosił jego znak... a jego żyłach płynęła krew chłopaka... być może mógłby zdobyć też jego moc. W dodatku do tego, czym już dysponował - wtedy nic nie byłoby w stanie go powstrzymać. Nigdy.

- Potter - powiedział. - Pozwól, że opowiem ci o twoim kochanku. Chcesz wiedzieć, co wiem o Severusie Snapie? Chcesz się dowiedzieć o rzeczach, jakie robił w mojej służbie i później, zanim odwrócił się i zadeklarował lojalność wobec Dumbledore'a? Rzeczy, które sprawiały mu przyjemność, nieważne jak by się tego wypierał.

- Był szpiegiem - wypalił Potter. - Zwrócił się przeciw tobie, kiedy poznał, czym naprawdę jesteś.

Voldemort skinął głową w zamyśleniu.

- W porządku. Przyjmijmy na moment, że to prawda, jeśli cię to zadowoli. Więc, uznając twój punkt widzenia, był albo zły, albo głupi, skoro w ogóle przystał do mnie. Jakkolwiek na to nie patrzysz, jest zdrajcą, skoro zwrócił się przeciw mnie, po tym jak na własną krew przysiągł mi lojalność. To był układ, Harry.

- Nie jesteś wart błota z jego butów - wyszeptał Potter, a węże na jego głowie odchyliły się w tył, jakby miały zaatakować.

- A ty jesteś wart znacznie więcej - powiedział Voldemort szybko z nadzieją, że nie naparł na Pottera za mocno. - Kochasz go? Świetnie. Zatrzymaj go. Nigdy więcej nie będę go niepokoił... to może być pierwszy punkt naszej umowy, jeśli chcesz.

- Umo... Torturowałeś go! - stwierdził Potter. - Twoi śmierciożercy torturowali Longbottomów. I w pewien sposób torturowałeś moją mamę... Kiedy dementorzy są blisko, słyszę jej krzyki, tak się bała. To też rodzaj tortur. - Wygiął wargi z drwiną. - Nie będziemy więcej rozmawiać o umowach, Tom. A ja już mam przyjaciół, którzy pomagają mi kontrolować moje moce. Bardzo chcą cię spotkać. - Drwina zniknęła, a na jej miejsce wpłynął uśmiech. - Powiedziały, że długo czekały.

- O czym ty...

Właśnie wtedy za Potterem zmaterializowały się trzy postacie, górując nad nim, kiedy stał na ziemi. Spowite były w szare peleryny, ale na ile widział ich twarze, poznał, że były płci żeńskiej. Wyraźnie widział jedynie ich dłonie, szponiaste, zakończone długimi, ostrymi pazurami.

Powietrze wokół niego nagle znacznie się oziębiło i zgęstniało i Voldemort zdał sobie sprawę, że otacza ich mgła. Nie widział nic poza Harrym i trzema kobietami za grobem jego ojca. Cmentarz i dom Riddle'ów zniknęły.

- Oto moje przyjaciółki - powiedział Potter głosem cichym i groźnym. - Tyzyfone, Megajra i Alekto. Prawdopodobnie o nich słyszałeś.

Voldemort rzeczywiście o nich słyszał - ale nigdy tak naprawdę w nie nie wierzył. Jego ciało stężało ze strachu bez udziału woli, choć umysł mówił mu, że to musi być jakieś złudzenie stworzone przez Pottera. Przekonujące złudzenie, niemniej jednak fałsz.

- Robi wrażenie, Potter - wymruczał. - Pomysłowa taktyka. Ale naprawdę nie jestem zainteresowany twoimi salonowymi sztuczkami. Równie dobrze możesz je odwołać, a potem wrócimy do naszej dyskusji.

Kobieta we środku jęknęła nagle, wyciągając szponiastą rękę w stronę Voldemorta.

Dość gadania, powiedziała. Chcemy ojcobójcę. Chcemy ofiarę, teraz.

Płynie pod nim rzeka krwi, krzyknęła ta po lewej.

Utopić go w niej, wychrypiała ta po prawej. Gonić go, ścigać, aż się utopi.

Ich głosy zdawały się wstrząsać całym światem, aż Voldemort niemal upadł na ziemię. Podparł się ręką, przeklinając Pottera, który siedział zupełnie nieruchomo. Jego oczy śledziły Voldemorta, jasne i gotowe.

- Potter - powiedział ostrzegawczo - miałem dla ciebie wiele cierpliwości. Jesteś potężny, to prawda... jednak ja dysponuję większą wiedzą i doświadczeniem. I nie zamierzam znosić twoich idiotycznych gierek. A teraz słuchaj mnie albo wynoś się z mojej głowy. Obiecuję ci, że nasze następne spotkanie nie będzie tak przyjemne.

- Nie jestem w twojej głowie - odparł Potter spokojnie. - Ty jesteś w mojej. Trochę inaczej niż z pozostałymi. Ściągnąłem cię tu i zamknąłem. Nie potrafię tego wytłumaczyć... jesteś tutaj jednak uwięziony i nie wydostaniesz się. A tak przy okazji, te miłe damy są rzeczywiste. Co nie znaczy, że będą miłe dla ciebie...

Trzy kobiety zasyczały i niecierpliwie zgrzytnęły zębami.

- Wytłumaczyły mi, że nie jesteśmy w stanie cię zabić - kontynuował Potter. - Nie ciebie. Dziwne, nie? Możemy zabić wszystkich twoich zwolenników, ale ciebie, który ponosisz winę, nie potrafimy. Musimy cię do tego doprowadzić. Sądzę, że tak to działa. - Skrzywił się. - Nie zadowala mnie to szczególnie, ale tak jest.

Voldemort czuł, jak jego wargi rozciągają się w pełen niedowierzania grymas.

- Sądzicie, że jesteście w stanie doprowadzić mnie do samobójstwa? - Jego ciało zatrzęsło się ze śmiechu. - Kiedy spędziłem całe życie na nauce, jak pokonać śmierć? Oczekujecie, że ją wybiorę?

- Alternatywa jest gorsza - powiedział Potter. Wskazał na trzy kobiety. - Zaufaj mi.

- Nie ufam ci, Potter, i nic nie jest gorsze niż śmierć - oznajmił chłodno Voldemort. - Nie wypowiadaj się o tym, czego nie rozumiesz.

Zwierzyna! zażądała kobieta we środku. Czekałyśmy, czekałyśmy cierpliwie...

- Sam o to prosiłeś - stwierdził Potter i wstał, otrzepując z nogawek kurz wspomnień Voldemorta.

Voldemort zebrał siły. Jego ostatnia próba Cruciatusa zawiodła, ale znał inne zaklęcia, inne klątwy, mroczniejsze i bardziej subtelne. I absolutnie nie zamierzał uwierzyć, że te... stwory... są prawdziwe. Furie nie istniały. Nie mogły. Przeczytał tak wiele ksiąg, rozmawiał z tak wieloma mądrymi magami, a wszyscy zapewniali go, że to jedynie mit... upewnił się co do tego ostatecznie, zanim splamił ręce krwią ojca. Gdyby nie miał racji, byłoby to... nie do pomyślenia. Więc wybrał cel i skierował całą swoją moc na Pottera.

Kobieta po prawej stronie Pottera sięgnęła ku niemu i gdy wypowiedział zaklęcie, złapała je w powietrzu. Znikło, wydawszy ostatnie tchnienie dymu, gdy zacisnęła na nim pięść.

- Nie słuchasz mnie, prawda? - spytał Potter, patrząc niemal z litością. - Nie możesz mnie zranić. Tym razem jesteś w mojej głowie i nie jesteś w stanie nic zrobić. Wstawaj. - Zacisnął jedną z dłoni w pięść i Voldemort z przerażeniem uświadomił sobie, że podnosi się na nogi. - Nie możesz mnie zranić, ale ja mogę zranić ciebie. I zamierzam, dopóki się nie poddasz. Tylko że w inny sposób, niż myślisz. - Pomachał w kierunku mgły za nagrobkiem. - Tam jest całe twoje życie. Czeka na nas. Chodź, Tom. Pójdziemy na przechadzkę.

***

Ron z ulgą odkrył, że gdziekolwiek się znajdował, była z nim Hermiona. Ona lepiej nadawała się do rozwiązywania trudnych spraw. Wierzył, że i teraz ma jakiś pomysł, ponieważ jego osobiście sytuacja przerastała. Otaczała ich ciemność, a pod stopami mieli kamienną ścieżkę. Nie widział nic. Był już tak zaniepokojony, że oddałby swoje lewe jajo za porządne "Lumos", którego zresztą spróbował i nie był zbyt zaskoczony, kiedy nic się nie zdarzyło - szczególnie że nie miał różdżki.

- Do diabła. Co teraz zrobimy?

- Chyba niewiele możemy zrobić - odparła Hermiona, a jej głos brzmiał, jakby usiłowała powstrzymać drżenie. Prawie jej się udało. - Poza pójściem dalej. Nie możemy zostać tutaj wieczność. - Włożyła swoją dłoń w jego, a on wziął głęboki oddech. Usłyszał, że ona również nabrała powietrza, i ruszyli razem kamienną ścieżką, którą ledwo mogli dostrzec.

Pomimo jej słów czuł, jakby rzeczywiście byli tam wieczność, wciąż idąc przed siebie i nie widząc końca. Ron poważnie rozważał, czy nie zacząć panikować, kiedy nagle ciemność wokół nich w jakiś sposób się przesunęła. Nie mógł tego określić inaczej - czerń zawirowała i zmieniła się w czerwień i zupełnie nagle nie szedł już po kamiennej ścieżce, tylko po piasku.

- Och - szepnęła Hermiona, gdy otaczający ich krajobraz nabrał ostrości i stał się wielką, rozległą pustynią czarnego piasku pod czerwonym niebem. W oddali - bardzo daleko - wznosiły się mury: ogromne, ciemne i w niektórych miejscach skruszone.

- Paskudne - powiedział Ron przyciszonym głosem.

- Okropne - stwierdziła Hermiona z konsternacją. - To ma być umysł Harry'ego? Och, Ron, co za straszne miejsce! Tu jest... tu jest tak pusto i ciemno, a niebo wygląda jak krew!

- Założę się, że normalnie jest inaczej - sprzeciwił się Ron. - Pewnie Furie go tak zmieniły i tyle. Musimy się tym zająć.

- Między innymi - zgodziła się ponuro Hermiona i ruszyła poprzez piasek, w żadnym konkretnym kierunku, a przynajmniej tak się Ronowi wydało. To pewnie nie miało znaczenia... Nie widział żadnych drogowskazów ani znaków, a wszystkie mury były równie daleko. Pomyślał, że skoro nie mieli żadnej innej opcji, powinni kierować się ku nim. Pytaniem było, czy mury coś więziły... czy przed czymś chroniły?

- Zaczekaj - powiedział, namyślając się. - Musimy mieć plan. Skoro już tutaj jesteśmy.

Hermiona zatrzymała się i pokiwała głową.

- Na początek możemy poszukać Snape'a.

Pierwszy wybór Rona padłby na każdego innego, ale musiał przyznać, że ta opcja jest lepsza niż żadna, a poza tym brakowało mu pomysłów.

- Dobra. Jak się dowiedzieć, gdzie...

W tym momencie usłyszeli wściekły ryk, który wydawał się dochodzić z niedaleka. Ron podskoczył, Hermiona gwałtownie nabrała powietrza. Potem, oboje jednocześnie, rozpoznali ten konkretny okrzyk niezadowolenia. Kilka lat temu słyszeli nieco odmienną wersję we Wrzeszczącej Chacie.

- Tędy - powiedział Ron i rzucili się szaleńczym biegiem poprzez piach. Snape był najwyraźniej w kłopotach. Czyżby Furie już go znalazły? Wnętrzności Rona skręciły się na tę straszną myśl - co jeśli biegną prosto ku zagrożeniu? Nie żeby nigdy wcześniej tego nie robił, ale mimo wszystko nigdy jakoś nie stało się to proste. Zwłaszcza gdy biegł na ratunek komuś takiemu jak Snape. Biegnąc, Ron musiał powiedzieć sobie więcej niż raz, że to wszystko w imię wyższego dobra. Choć nic się nie stanie, jeśli Snape będzie już trochę zmaltretowany, zanim do niego dotrą.

Zobaczył w oddali dwie postacie, obie znajome, jedna z nich z krzykiem robiąca uniki. To musiał być Snape, ale dlaczego nie uciekał od drugiej postaci? Wydawało się, że był tam... nóż? Coś w umyśle Harry'ego groziło Snape'owi nożem? Gdyby jego wnętrze nie buzowało adrenaliną, Ron byłby przerażony. On i Hermiona byli nieuzbrojeni. Co mogli zrobić? Ale cokolwiek tam było, przynajmniej było samo jedno...

Wtedy, tak nagle, że niemal upadł na twarz, on i Hermiona znaleźli się tuż przed dwiema postaciami, które jeszcze chwilę temu były znacznie dalej. Ron miał dość czasu, by zauważyć, że jedną z nich był rzeczywiście Snape, po czym obrócił się, złapał pełną garść piasku i cisnął w twarz napastnika Snape'a. Dopiero wtedy uświadomił sobie...

- Profesorze Dumbledore! - wyrzęziła Hermiona, kompletnie pozbawiona tchu, ale równie zaszokowana i przerażona jak Ron. - Co pan...

Zanim jednak Ron zdążył sam zapytać czy nawet ułożyć uniżone przeprosiny, twarz Dumbledore'a ściągnęła się, wykrzywiła, zmieszała z czerwonym powietrzem, po czym zniknęła zupełnie.

- Och - powiedziała Hermiona, padając na piasek z cichym "uff". - Co to... było... - Popatrzyła na Rona, który stał oszołomiony i pozbawiony oddechu. - Czy... czy piasek ma magiczne właściwości, jak myślisz? Co sprawiło, że dyrektor odszedł? Może wróci i...

- Och, na miłość boską, ty głupia dziewczyno - dobiegło wściekłe warknięcie zza pleców Rona. Oboje wzdrygnęli się i obrócili, by popatrzeć na Snape'a... Ron zdążył już o nim zapomnieć, zaszokowany widokiem Dumbledore'a. Snape otrząsnął się z paraliżu i pocierał dłonie i nadgarstki, patrząc na Rona i Hermionę z wściekłością, jakby właśnie zrobili coś potwornego. - To nie był Dumbledore. To była manifestacja jednej z barier w psychice Harry'ego Pottera. - Jego oczy zwęziły się, gdy na nich patrzył. - Co każe mi zastanowić się, co uosabiacie wy dwoje. No dalej, miejmy to za sobą.

- Nie... uosabiamy... niczego - wydyszał Ron, pochylając się na bolący bok. - O czym pan do... o czym pan mówi? Co to było?

- Według niego samego był psychologiczną manifestacją wszystkiego, czemu Potter nie ufa - powiedział Snape, najwyraźniej sam niezbyt ufny. Nie podał Hermionie ręki, by pomóc jej się podnieść, ale patrzył na nich oboje, jakby byli parą bardzo paskudnych robaków. - Więc czym wy jesteście? Jego bzdurnym przymusem rzucania się na ratunek? Może "gryfońską odwagą"?

To zakłuło.

- Nie jesteśmy manifestacjami. Właśnie uratowaliśmy panu życie - warknął Ron. A przynajmniej tak mu się wydawało... Czy można zostać zranionym, będąc w czyimś umyśle? - A wcale nie musieliśmy.

- To naprawdę my, panie profesorze - powiedziała Hermiona ze szczerością w głosie, podnosząc się na nogi i strząsając ze spódnicy czarny piasek. - Zażyliśmy oneiroxenos. To, co zostało w butelce.

- Oneiro... - Snape wybałuszył oczy.

- Poszliśmy do pana mieszkania - oznajmiła Hermiona, zaczynając paplać - i naprawdę nam przykro, sir, ale to poważna sprawa, a kiedy zdaliśmy sobie sprawę, co pan zrobił, musieliśmy przyjść i pomóc panu znaleźć Harry'ego...

- Granger - powiedział Snape zduszonym głosem - na ile napisałaś ostatni test?

- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent - odparła Hermiona, prostując ramiona i patrząc mu prosto w oczy. - Odjął mi pan jeden procent, ponieważ nie podobało się panu, jak napisałam swoje imię na górze pergaminu.

- A ty, Weasley? - spytał Snape, obracając się do Rona. - Co ty dostałeś?

- Nie pamiętam i nie obchodzi mnie to - warknął Ron, pozbywając się uprzejmości.

Snape przycisnął palce do czoła i zamknął oczy.

- Na zęby Merlina - wymamrotał. - No naprawdę wy.

- Naprawdę, sir - powiedziała Hermiona z ulgą. - Jak długo tu pan jest? Znalazł pan...

- Wy durnie! - zagrzmiał Snape, a na jego czole zaczęła pulsować żyła. Ron wzdrygnął się wbrew samemu sobie. - Co możecie... poszliście tutaj za mną, nie wiedząc... Czy W OGÓLE zdajecie sobie sprawę z niebezpieczeństwa, przeciw któremu...

- Furie, prawda? - spytał Ron, czerpiąc złośliwą przyjemność z faktu, że Snape umilkł w pół słowa i stał z otwartymi ustami.

- Jak...

- Poszliśmy za dyrektorem do pańskiego mieszkania, profesorze - wyjaśniła Hermiona. Jej głos nie brzmiał już nutą przeprosin, lecz niecierpliwości, by ujawnić mu moc ich dedukcji. - Pod peleryną niewidką Harry'ego. Słyszeliśmy całą waszą rozmowę. - Snape znów wybałuszył oczy, ale zanim zdążył wybuchnąć, Hermiona pospieszyła i dodała: - Och, wiemy, że jest pan zły, i potem może pan z nami zrobić, cokolwiek pan zechce, ale my też możemy pomóc Harry'emu, nie rozumie pan? Po to pan tu jest, prawda? Proszę, panie profesorze, skoro już tu jesteśmy, możemy równie dobrze zostać. Musimy mu pomóc. My, my go kochamy!

Uszy Rona zapłonęły, gdy to powiedziała, choć zdał sobie sprawę, że mówiła prawdę - jeśli nie kochasz swojego najlepszego kumpla, to kogo w takim razie? Takich rzeczy zwykle jednak nie mówi się na głos. Był pewien, że Snape wyśmieje Hermionę za taką przemowę, i zacisnął pięści, uprzedzając wybuch gniewu. Ku jego zaskoczeniu, ziemiste policzki Snape'a pociemniały głęboką czerwienią, a on sam wymamrotał jedynie: - Wzruszające. - Raczej słabo, jak na Snape'a.

- To prawda, panie profesorze? - zapytał wyzywająco. - Po to pan tu jest? By pomóc Harry'emu? Czy może w innym celu?

- Ron! - zawołała Hermiona, a w tym samym czasie Snape, wciąż zaczerwieniony, spytał:

- W innym celu? A niby jakim?

- No... - Ku swemu upokorzeniu Ron nie miał żadnej hipotezy. - Ee...

Drwiący uśmiech wrócił na twarz Snape'a tak szybko, że niemal zostawił ślady poślizgu.

- Rozumiem. Cóż, z twoim mózgiem, Weasley, nie wydaje mi się, byśmy skończyli tę paskudną sprawę przed wieczorem.

- Dobra! Wiem, czemu pan tu jest! - warknął Ron. - Chce pan ratować Harry'ego, to prawda, ale tylko po to, żeby ocalić własną skórę, bo też ma pan Mroczny Znak! Prawda?

- Ja... - Przez jedną jedyną sekundę Ronowi wydawało się, że widzi na twarzy Snape'a zmieszanie, które jednak znikło tak szybko, że uznał je za przywidzenie. - Bardzo zmyślnie.

- Proszę - powiedziała Hermiona, wtrącając się w ich kłótnię głosem poważnym i niecierpliwym. - Wszyscy troje chcemy powstrzymać Furie, prawda? I musimy to zrobić, i właściwie możemy, skoro już tu wszyscy jesteśmy, prawda? Zgadzamy się... prawda? Mamy większe szanse razem niż oddzielnie. Wystarczy popatrzeć, co się właśnie stało! - Nawet Snape nie mógł się temu sprzeciwić, choć sprawiał wrażenie, jakby bardzo chciał. - Panie profesorze, czy widział pan Harry'ego, odkąd się pan tu dostał? - zapytała Hermiona.

Snape wydawał się toczyć tytaniczną walkę z samym sobą, po czym ostatecznie wydobył z siebie:

- Nie. Nie widziałem. I założę się, że wy także nie.

- Nie - powiedział Ron obronnie. - Ale my dopiero co przyszliśmy. Jak długo pan tu jest?

- Nie wiem - przyznał Snape i wcale nie wydawał się szczęśliwszy z powodu swojej ignorancji niż Hermiona. - Nie mam pojęcia, jak w tym miejscu płynie czas. Być może minęły godziny. A może zaledwie minuty.

- Tu nic nie wydaje się normalnie pracować - zgodził się Ron, uznając, że milczący rozejm będzie najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza "milczący". - Kiedy usłyszeliśmy, jak pan... - "krzyczy" - woła, wydawało się nam, że jest pan bardzo daleko, tymczasem wpadliśmy na was, gdy tylko zaczęliśmy biec.

- Tak - powiedziała Hermiona. - Wydawało się, że jesteście całe mile od nas, ale widocznie tak nie było, bo jesteśmy tutaj. Ale gdzie jest Harry?

- To jest pytanie - stwierdził cierpko Snape. Wskazał na opustoszałą pustynię. - Myślę, że śmiało możemy uznać, że tutaj go nie ma. Ta... zjawa... była zdeterminowana, by nie dopuścić mnie dalej w głąb jego umysłu. "Dalej", jak się domyślam, oznacza za te mury.

- Które wydają się bardzo odległe - dodała Hermiona z zamyśleniem. - Ale jeśli się skoncentrujemy, tak jak przedtem... może nawet nie będziemy musieli tym razem biec. - Wyglądała na zmieszaną. - Nie wiem, jak można się zadyszeć, skoro nawet nie jest się w prawdziwym ciele.

- Widać tak samo, jak można zostać zadźganym - powiedział sucho Snape. - Albo prawie. Jeśli więc zamierzamy czegoś spróbować, proponuję, żebyśmy się pospieszyli, zanim napotkamy kolejną przeszkodę.

- No to... no to idziemy - oznajmił Ron, usiłując brzmieć stanowczo i krzywiąc się, gdy mu to nie wyszło. - Dobra...

- Myślę, że po prostu musimy chcieć - powiedziała Hermiona, robiąc krok do przodu. - Jeśli sobie pomyślimy, że Harry jest po drugiej stronie i że musimy się bardzo pospieszyć... - Wzięła głęboki oddech, nagle zaczęła biec, po czym... znikła.

- Jasna cholera! - jęknął Ron i rzucił się za nią. A potem, zupełnie nagle, stał obok niej przed czarnym kamieniem. Minutę później pojawił się także Snape, zatrzymując się gwałtownie i niemal przewracając ich przy okazji.

- Obserwacja okazała się przydatna, Weasley - stwierdził niechętnie Snape, co było pierwszą pozytywną rzeczą, jaką Snape kiedykolwiek powiedział pod jego adresem. Ron mrugnął, a potem usiłował stłumić uśmieszek.

Hermiona, która ledwo była świadoma obecności Snape'a, ostrożnie badała kamienną ścianę. Znajdowało się w niej kilka pęknięć i szczelin, a w niektórych miejscach kamienie były na granicy wypadnięcia. Niedaleko biegły dwie rysy, sięgające od szczytu ściany po sam piasek. Wyglądało, jakby ściana miała się zawalić, jeśli trochę pchnąć.

- Te ściany - powiedziała z wahaniem Hermiona, wyciągając rękę, by ich dotknąć - czy to... prawdziwa skała?

Snape popatrzył na nią.

- Nie, panno Granger. To prawdziwy marcepan. Wyjemy sobie wyjście. Żadne więzienie nas nie zatrzyma.

- Wie pan, co mam na myśli - warknęła Hermiona, zanim Ron zdążył na niego wrzasnąć. Błysk w jej oczach zaskoczył Rona. Pozytywnie. Najwyższy czas, by wyżyła się na niesprawiedliwym nauczycielu... okej, na Snapie.

- Sir - dodała Hermiona, trochę łagodząc uderzenie. Ron westchnął i uważniej przyjrzał się ścianie.

Zmarszczył czoło. Kamienna ściana to kamienna ściana, prawda? Tyle że... część tej ściany nie była z kamienia. Gdy Ron przysunął się bliżej, zobaczył, że część pomiędzy dwoma długimi pęknięciami - część dokładnie naprzeciw nich - składała się z cegieł. Czarnych cegieł, które zlewały się w jedno z kamieniem, tak że niemal je przegapił. Wyglądało na to, że ani Hermiona, ani Snape jeszcze tego nie zauważyli.

Ron popatrzył na ścianę po prawej stronie, a potem po lewej, ale więcej ceglanych wstawek nie zobaczył Co to mogło znaczyć? W jakiś sposób pas cegieł wyglądał naprawdę znajomo, co było przecież absurdalne. Jak ceglany mur może wydawać się znajomy? Przecież nikt spędzał czasu, wpatrując się w ceglane mury, aż stały się znajome, prawda? W gruncie rzeczy Ron był pewien, że jedynymi cegłami, jakie go kiedykolwiek obchodziły...

- Ulica Pokątna! - wypalił.

Snape i Hermiona obrócili się i popatrzyli na niego.

- Co takiego? - zapytał Snape.

- Popatrzcie... te cegły... wyglądają tak samo jak przejście na ulicę Pokątną w Dziurawym Kotle. Tyle że są czarne. Ale patrzcie! Nie poznajecie ich? Ta grupa tutaj na dole, zawsze miałem ją przed oczami, kiedy byłem mały, i zawsze myślałem, że jak się zmruży oczy, to wygląda trochę jak głowa kozy...

Snape i Hermiona patrzyli na niego, jakby postradał zmysły. Ron skulił ramiona, po czym je wyprostował. Wiedział, że ma rację, i pomaszerował do muru, by to udowodnić.

- Tutaj... trzy w górę... dwie w poprzek... - Nie miał różdżki, więc przyciskał odpowiednie cegły palcami z nadzieją, że to wystarczy. Przez chwilę nic się nie działo i policzki Rona zapłonęły czerwienią, bo wiedział, że gdy się odwróci, zobaczy uniesione brwi Hermiony i uśmieszek na twarzy Snape. Ale wtedy... Jednak! Cegły, których dotknął, skręciły się i przesunęły, w środku muru pojawiła się dziura, która rosła i rosła, aż cała trójka stała przed łukiem.

- Och, Ron! - powiedziała Hermiona bez tchu, a Ron poczuł, że jego pierś pęcznieje.

Snape patrzył, jakby usiłował nie wyglądać na oszołomionego.

- Jak... - Urwał, odchrząknął i ciągnął: - Jak dokładnie doszedłeś do takiego wniosku, Weasley?

Ron skromnie wzruszył ramionami.

- Cóż... to naprawdę wyglądało jak tamto wejście, gdy się przyjrzałem - odparł. - A poza tym wszyscy wiedzą, jak bardzo Harry lubi Ulicę Pokątną.

- Doprawdy - powiedział Snape.

- Oczywiście - stwierdziła Hermiona, patrząc na łuk w zdumieniu. - To była jego brama do czarodziejskiego świata, ucieczka od Dursleyów do Hogwartu i wszystkiego. Czasami opowiada o tym, jak pierwszy raz tam przyszedł, z Hagridem. To oczywiste, że przejście do jego umysłu musi być czymś ważnym... Och, świetna robota, Ron!

Snape zacisnął zęby.

- A więc dobrze - powiedział. - Czy mogę zwrócić jednak uwagę na fakt, że cokolwiek znajduje się za łukiem, nie wygląda ani trochę na Ulicę Pokątną?

To była prawda. Czarny piasek zniknął i ukazała się im ogrodowa ścieżka. Otaczał ją żywopłot, a na jej końcu wznosiła się spiralna wieża, której ciemny szczyt sięgał ku czerwonemu niebu.

Hermiona ściągnęła usta i zmarszczyła brwi.

- Wieża - wymruczała - symbol... seksu, jak się wam wydaje? Symbolika falliczna, to oczywiste...

- Hermiono - wychrypiał Ron, zbyt zawstydzony, by nawet spojrzeć na Snape'a.

Obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem i powróciła do kontemplacji wieży.

- A może wieża Gryffindoru? To znaczy, nie wygląda jak nasza wieża, ale może ma symbolizować jego poczucie domu czy czegoś...

Snape przeszedł między nimi i skierował się ku wieży bez słowa. Ron i Hermiona wymienili zaskoczone spojrzenia, po czym podążyli za nim, także w ciszy. Ron miał wrażenie, że i tak niewiele mają do powiedzenia. Wieża była w tym momencie ich jedyną opcją, więc musieli iść ku niej i nie było sensu nastawiać się przeciw czemuś, czego nawet nie znali.

Dla niego i Hermiony było to już znajome uczucie. Miał jedynie nadzieję, że dla Snape'a również.

***

Voldemort beznamiętnym wzrokiem obrzucił rozgrywającą się przed nim scenę.

- Och, puść mnie - załkała Amy Benson, gdy Dennis Bishop przycisnął ją do ziemi, a Tom Riddle na nią popatrzył.

- Próbuję - wychrypiał Dennis, jego twarz była blada z przerażenia i płynęły po niej łzy. - Nie chcę, nie chcę...

- Przestań, Tom! - błagała Amy, wijąc się pod Dennisem.

- Przestać co? - zapytał obojętnie Tom Riddle, opierając się o kamienną ścianę. Na zewnątrz słychać było szum fal. - Chcieliście zobaczyć jaskinię. Przyprowadziłem was tutaj. Nikt nie będzie widział, jak się trochę zabawimy.

- Ale, ale, to jest wstrętne, to boli, proszę, każ mu przestać...

- Przestać? Czemu? On też ma zabawę.

- To nieprawda - jęknął Dennis. - Nie chcę, to ohydne, nie chcę jej zrobić krzywdy, jest moją przyjaciółką, przestań, przestań...

Tom pochylił się, a jego młoda twarz skrzywiła się paskudnie.

- A gdy prosiłem cię, żebyś przestał na mnie pluć podczas posiłków? - wysyczał, a potem popatrzył na Amy. - A kiedy prosiłem ciebie, żebyś przestała się ze mnie śmiać ze swoimi głupimi koleżankami, kiedy tylko zniknąłem za rogiem, ty paskudna bestio?

- Jesteś większy, jesteś starszy! - wrzasnął Dennis. - To nie fair! Powiedziałeś, że pokażesz nam coś fajnego...

- Czytałem w książkach, że to jest bardzo fajne - powiedział Tom. - Miałem je z szuflady pana Crimpeta. Teraz się zamknijcie i dalej.

Amy znów się rozpłakała. Dennis schylił się i przycisnął czoło do jej czoła.

- Przepraszam - powiedział, łapiąc z trudem oddech. - Przepraszam!

Voldemort, który pamiętał całe zajście całkiem dobrze, odwrócił wzrok i popatrzył na Pottera, który z kolei przyglądał się scenie z ewidentnym obrzydzeniem. Stojące za nim trzy kobiety zasyczały i zastukały zębami.

- To robiłeś innym dzieciom? Kiedy byłeś w sierocińcu? - zapytał Potter. - Tak to się zaczęło?

Voldemort wzruszył ramionami.

- Takie nic nie znaczące tortury, przyznaję - odparł. - Były jednak bardzo dobrym ćwiczeniem. Możesz się domyślić, że użycie zaklęcia Imperius przyszło mi raczej z łatwością, gdy się o nim dowiedziałem.

- I nie żałujesz tego? Tego, co im zrobiłeś? - zapytał Potter, patrząc na niego uważnie i ignorując teraz trójkę dzieci w jaskini.

- Dlaczego miałbym? - spytał Voldemort. - Później przestali mnie oczywiście drażnić, a Benson wkrótce została wysłana do innego sierocińca. Bishop został, ale, o ile dobrze pamiętam, spędzał większość czasu ze sobą, zaczął mamrotać i nigdy nie patrzył nikomu w oczy. Co się z nim stało po tym, jak opuściłem sierociniec, doprawdy nie potrafię powiedzieć. - Uśmiechnął się. - Och, Potter. Czy to jest twój plan? Pokazać mi moje grzechy i błagać, bym w wyrzutach sumienia odebrał sobie życie? Tak ci się to wydaje?

- Ja... - Po raz kolejny Potter popatrzył z niepewnością, unosząc dłoń, by podrapać się po czole. Węże swobodnie owinęły się wokół jego palców. - Nie ma w tobie nic takiego, tak? Myślałem, że musi być... że każdy czuje się za coś winny...

Nie wina, szepnęła Tyzyfone. To nie jest klucz dla nas.

Szukaj dalej, ponagliła Alekto. Znajdź go.

Potter zmarszczył czoło i przygryzł wargę.

- Znaleźć go? Co macie... Przecież tu jest.

Złap go, powiedziała Megajra. Znajdź, pochwyć. Nie tego szukamy.

- Wiem! - zawołał Potter, najwyraźniej sfrustrowany. - Ale nie wiem, co... - Zmarszczył brwi, patrząc na Voldemorta, a potem, zupełnie nagle, jego twarz rozjaśniła się. Węże na jego głowie zwinęły się, jakby natężyły uwagę. Ogólny efekt był raczej absurdalny, niemniej jednak niepokojący, zwłaszcza gdy Potter powiedział: - Nie tam, gdzie jesteś, ale czego chcesz. Tam cię znajdę. Ślizgoni są ambitni... O to chodzi, prawda? - Voldemort nie odpowiedział, a Potter skrzyżował ręce na piersi, kiwając głową z zadowoleniem. - Dobrze. Spójrz za siebie.

Voldemort obrócił się i ku jemu zdumieniu trójka dzieci zmieniła pozycje. Tom Riddle stał teraz przed Amy i Dennisem, którzy siedzieli na podłodze jaskini, a na ich twarzach malowała się pełna uwaga.

- To było niesamowite - powiedział Dennis, łapiąc oddech.

- Zrób to jeszcze raz! - prosiła Amy.

Tom uśmiechnął się łagodnie i machnął dłonią, a trzy małe kamienie uniosły się w powietrze, po czym opadły z powrotem na posadzkę.

- Jesteś najlepszy! - stwierdził Dennis. - Założę się, że nikt inny na świecie nie potrafi tego zrobić! Założę się, że kiedyś będziesz rządził światem!

Amy przytaknęła energicznie.

- Będę na ciebie głosować - oznajmiła szczerze.

- Dziękuję, Amy - powiedział Tom i tym razem sprawił, że kamienie zaczęły skakać po posadzce, a dwójka dzieci klasnęła w dłonie.

- Jak to zrobiłeś? - zapytała Amy.

- Urodziłem się ze specjalnymi zdolnościami - odparł Tom, rzucając jej szybkie, badawcze spojrzenie. - Sądzę, że nic poza tym. Zawsze o tym wiedziałem. A teraz wiecie także wy. - Zmrużył oczy. - Myślę, że powinniście obiecać, że nikomu nie powiecie.

Dzieci jednocześnie skinęły głowami, patrząc szeroko otwartymi oczami.

- Przysięgam na mą duszę - powiedział Dennis, a Amy już oddała mu swoją duszę.

- Och - dodał Tom - jeszcze jedno. Czy któreś z was mogłoby mi pomóc posprzątać pokój, kiedy już wrócimy? Stara znów się na mnie uwzięła.

- Nie możesz tego zrobić, używając swoich mocy? - spytała Amy.

- Mogliby mnie złapać, nie? - odparł Tom. - I co się wtedy stanie z naszą tajemnicą?

Dennis wstał i z dumą wypiął pierś.

- Nikomu nie powiem - powiedział - i będę sprzątał ci pokój, jak długo będziesz nam pokazywać te sztuczki. Ja niczego takiego nie umiem. Chcę zobaczyć, co jeszcze potrafisz zrobić.

Gdy Dennis i Amy wciąż wychwalali Toma i obiecywali zrobić, cokolwiek zechce, Potter powiedział:

- Czy to nie ma więcej sensu?

Voldemort obrócił się w jego stronę i uśmiechnął z drwiną.

- Uwielbienie dwóch śmierdzących mugolskich smarkaczy? Dlaczego miałbym tego pragnąć, skoro ich strach zadowalał mnie o wiele bardziej?

- Być może - zgodził się Potter, co zaskoczyło Voldemorta. - Ale to tylko dwójka dzieciaków. Pomyśl, co mógłbyś zrobić, gdybyś... - Urwał i nagle się skrzywił. Potem rozejrzał się po jaskini ze zdumieniem. - Słyszałeś to?

- Co? - warknął Voldemort.

- To... - Potter przycisnął dłoń do czoła. - Coś tu jest. Wspina się po schodach. Przekrzywia się. Myślę, że może się zawalić.

Skup się! krzyknęła Megajra.

- Ja... - Potter potrząsnął gwałtownie głową i nachmurzył się. - Racja. Przepraszam. Później się tym zajmiemy... tak. - Rozejrzał się, po czym popatrzył prosto na Voldemorta, a ostatni ślad dezorientacji zniknął z jego twarzy. Potem powiedział: - Wiesz co? Może po prostu pokażę ci, co mam na myśli.

***

Snape nie był pewny, czego oczekiwał, wchodząc do wieży równie zuchwale niczym pierwszy lepszy Gryfon, nie wiedząc, co ma przed sobą. Jej wnętrze nie wyglądało groźnie. Choć, oczywiście, wygląd może zwodzić.

Sama wieża była we środku okrągła i miała szeroką podstawę, kamienną podłogę i kamienne ściany. Wokół ścian biegły ku górze spiralnie schody, kończące się świetlikiem z witraża. Snape nie był w stanie dojrzeć żadnego wzoru - była to jedynie mieszanka kolorów, przytłumionych i pociemniałych za sprawą czerwonego nieba. Wzdłuż schodów wisiały obrazy, które w przeciwieństwie do malowideł w Hogwarcie nie poruszały się.

Oprócz schodów we wieży znajdowało się tylko jedno: szklana gablota, ustawiona na wznoszącym się na środku posadzki podium. Gdy Snape przyjrzał się uważniej, zobaczył, że gablota zawiera Złoty Znicz ułożony na aksamitnej tkaninie. Znicz był zgnieciony, a jego skrzydełka nie poruszały się.

- Co to jest? - spytała zza jego pleców Granger. - Znicz? Myślicie, że powinniśmy go wydostać z gabloty? Jest tam jakaś zasuwka czy dziurka od klucza, albo...

Będzie miała szczęście, jeśli uda jej się ujść z życiem. Cóż, wszyscy będą mieli, ale Granger oprócz nieprzewidywalnej psychiki Harry'ego musiała zmierzyć się także z irytacją Snape'a. Jak na razie to Weasley dokonał przydatnego odkrycia.

Nie mógł uwierzyć, że za nim poszli. Oczywiście nie zaskoczyło go ich pragnienie, by ratować przyjaciela, ale że mieli czelność wkroczyć do jego mieszkania w tej przeklętej pelerynie. Gorzej, że Dumbledore im na to pozwolił, że udostępnił im prywatne hasło, by mogli wejść do jego komnat. Zupełnie nagle Snape poczuł, że nie może winić Harry'ego za to, że użył Dumbledore'a jako symbol braku zaufania. Nawet znając sympatię dyrektora dla tych bohaterskich idiotów z Gryffindoru, Snape nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłoby usprawiedliwić taką zdradę.

"Musimy mu pomóc. My, my go kochamy!

Snape zacisnął zęby. Głośno powiedział:

- Nie widzę ani zamka, ani zasuwy, ani niczego innego. Nie sądzę, byście znali hasła czy wyrażenia, które mogłyby być szczególnie drogie jemu sercu? - Miał nadzieję, że uznają nutę goryczy w jego głosie za sarkazm.

- Masę - odparł Weasley, denerwując Snape'a - ale przecież nie możemy chyba stać tutaj i zgadywać? Może wcale nawet nie potrzeba hasła? To znaczy, kto powiedział, że w ogóle musimy to otwierać... Co jeśli zrobimy mu krzywdę?

Granger popatrzyła w górę schodów.

- Nie widzę ani śladu Harry'ego. Zastanawiam się, co jest na tych obrazach... Może coś, co nam pomoże.

Snape wziął głęboki oddech i pokiwał głową. Ruszyła w kierunku schodów, ale zatrzymał ją, kładąc zdecydowanym gestem dłoń na jej ramieniu.

- Ja pójdę przodem, panno Granger. Nie wiemy, co tam jest.

Czy to aprobatę ujrzał w oczach Weasleya? Snape powstrzymał się od objechania chłopaka bez powodu.

- Nie wydaje mi się, by obrazy mogły być niebezpieczne - sprzeciwiła się Granger, robiąc kolejny krok ku okrutnemu otruciu, gdy się już stąd wydostaną. - Obrazy w Hogwarcie nie mogą zrobić nikomu krzywdy, a te się nawet nie ruszają.

- Tak - powiedział Snape. - Mamy prawdziwe szczęście, że wszystko w umyśle Pottera działa według mądrze ustalonych i powszechnie przyjętych reguł.

- On ma rację - mruknął Weasley i nie brzmiał na bardzo szczęśliwego. - Daj spokój, Hermiono, niech idzie pierwszy.

Prychnęła, ale odsunęła się do tyłu, a Snape ruszył ku schodom. Pierwsze malowidło przedstawiało piękną, rudowłosą kobietę pochyloną nad kołyską i śmiejącą się do niemowlęcia. Niemowlęcia z meszkiem czarnych włosów na głowie, które patrzyło na nią szerokimi, zdziwionymi oczami.

- To Harry i jego matka - stwierdziła Granger rzecz oczywistą. - Nic niebezpiecznego. To tylko... - Zanim Snape zdołał ją powstrzymać, wyciągnęła rękę i dotknęła palcami drewnianej ramy.

Następnie szybko cofnęła dłoń, gdy postacie na obrazie zaczęły się poruszać i mówić.

- Granger... - zaczął Snape z wściekłością, po czym umilkł, by popatrzeć i posłuchać.

Na ich oczach Lily Potter sięgnęła do kołyski i pogłaskała małego Harry'ego po czole - jeszcze pozbawionym blizny. Nic nie powiedziała, nuciła jedynie cichą, słodką melodię, której Snape nie poznawał - w przeciwieństwie do Granger, która także zaczęła nucić. Najwidoczniej coś mugolskiego.

Spojrzawszy wzdłuż schodów, Snape zobaczył następny obraz, na którym Lily trzymała Harry'ego w ramionach, a ponad jej ramieniem patrzył na chłopca z niedorzecznym wyrazem twarzy James. Snape cieszył się, że w miarę dorastania Harry coraz mniej przypomina Jamesa - miał jasną cerę matki i jej kości policzkowe. I oczywiście jej oczy. Na kolejnym malowidle był wyszczerzony Syriusz Black, trzymający Harry'ego w górze. Snape uśmiechnął się szyderczo. A następny obraz przedstawiał... kobietę ochraniającą Harry'ego własnym ciałem. Przed Voldemortem.

Nie mogąc się powstrzymać, Snape dotknął ramy i usłyszał, jak Lily krzyczy: - Nie... nie Harry... proszę, tylko nie Harry! Weź mnie! - Voldemort uniósł różdżkę...

- Och! - wydusiła Granger przerażona.

Snape szybko uderzył ramę drugi raz i ku jego uldze zapadła cisza. Zielone światło, którym emanowała różdżka Voldemorta, zawisło w powietrzu na wieki. Lily Potter została uwięziona w tej jednej chwili beznadziejnego cierpienia, a Harry - płaczący ze strachu za jej plecami, niezdolny do zrozumienia sceny.

- Merlinie - wyszeptał Weasley z pobladłą twarzą.

Granger przełknęła głośno.

- Te obrazy... Jeśli pójdziemy dalej, zobaczymy wspomnienia z czasów, kiedy dorastał. Więc... więc gdzieś na górze musi być coś o Furiach. Jak go znalazły, co zrobiły...

- Lepiej więc chodźmy - zaproponował Weasley, potrząsając głową, by odpędzić okropny obraz. - Musimy znaleźć coś, co się nam przyda.

Żołądek Snape'a wykonał masę ciekawych rzeczy. Najpierw wypełnił się zimnem, potem odwrócił do góry nogami, a potem opadł aż do stóp.

- Ja pójdę - powiedział Snape krótko. - Wy zostaniecie tutaj.

- Co? - zapytała Granger z oburzeniem.

- Nie ma mowy - rzucił Weasley, a jego twarz z bladości przeszła w czerwień. - Nie pozwolimy panu grzebać w prywatnych wspomnieniach Harry'ego. My pójdziemy, a pan może zostać tutaj.

- Nie zamierzam "grzebać" w Pottera prywatnym czymkolwiek - rzucił Snape drwiącym tonem, zastanawiając się, czy groźba odjęcia punktów w ogóle by podziałała. - O tym was mogę zapewnić.

- Taa, jasne - powiedział Weasley. - Harry ma zawsze przez pana kłopoty, choć niczego nie zrobił. Założę się, że bardzo chciałby się pan dowiedzieć... - Umilkł.

- Och, Ron - jęknęła Granger.

- O wszystkim, co zrobił? - spytał słodko Snape. - W innych okolicznościach, Weasley, owszem. Ale teraz mamy większe problemy.

- On ma rację - stwierdziła Granger, kiwając głową.

- Co?! Hermiono...

- Ma rację, Ron. Nie ma sensu się kłócić. Możemy mu pozwolić... - Oczy Granger nagle rozszerzyły się, po czym gwałtownie złapała powietrze, wskazując ponad ramieniem Snape'a na podnóże schodów. - O mój Boże, a to co?

Snape obrócił się, by popatrzeć, jeszcze raz sięgając po różdzkę, której nie miał. A kiedy to robił, Granger przebiegła koło niego i popędziła w górę schodów. Snape syknął z wściekłością, ale gdy próbował złapać ją za ramię, była już poza jego zasięgiem i nie zamierzała zwolnić, biegnąc wzdłuż obrazów przedstawiających wczesne życie Harry'ego i kierując się ku samemu wierzchołkowi.

- Trzymaj go, Ron! - wrzasnęła.

- PANNO GRANGER... - A Weasley rzeczywiście miał dość śmiałości, by złapać go za szatę. Och Merlinie, była coraz wyżej i za chwilę bez wątpienia dojdzie do... - WEASLEY, JEŚLI MNIE NATYCHMIAST NIE PUŚCISZ, PRZYSIĘGAM, ŻE...

- Że co? - odwrzasnął Weasley. - Cokolwiek jest tam na górze, to żaden twój cholerny interes, poza tym Harry w ogóle by cię tu nie chciał, a ona nikomu krzywdy nie zrobi, więc pozwól jej...

Kiedy to mówił, Snape patrzył, jak Granger zbliża się ku szczytowi schodów, widział, jak zwalnia, jak zaczyna się przyglądać nowszym obrazom i szukać wskazówek. I wtedy, gdy krzyki Weasleya ucichły zagłuszone szumem w jego uszach, Snape zobaczył, że Granger zatrzymała się tak gwałtownie, że niemal upadła. Stała i patrzyła na najbliższy obraz jak skamieniała.

Weasley z podniecenia puścił Snape'a.

- Co tam jest? - zawołał. - Co znalazłaś?

Granger popatrzyła na obraz, zamknęła oczy i potrząsnęła mocno głową, po czym znów spojrzała. Jej usta powoli otworzyły się i zamknęły, po czym obróciła głowę i popatrzyła w dół schodów prosto na Snape'a.

Snape uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, wspinając się z tak wielką godnością i spokojem, jakie mógł tylko przywołać. Och, jasna pieprzona cholera. Tylko tego im brakowało.

- Ja nie - zaczęła Granger, a jej głos drżał. - To nie... - a potem: - Stój! - Uniosła trzęsącą się dłoń, a jej głowa obracała się między Snape'em a malowidłem. Snape zatrzymał się. Weasley wpadł na niego. Granger spojrzała na niego, jej oczy były dzikie, a twarz bardzo blada. - Co to jest? - zapytała piskliwie. - Panie profesorze... co to...

- Nie wiem, co to jest, panno Granger - powiedział Snape, zdumiony faktem, jak cichy i pewny jest jego głos. - Nie widzę stąd. - Zaczął się ponownie wspinać, aż stanął kilka stopni od niej i mógł sam zobaczyć, bardzo wyraźnie, to, co od początku wiedział, że zobaczy.

Na obrazie piętnastoletni chłopiec siedział na kamiennej posadzce balkonu podczas mroźnej październikowej nocy. Nie był sam. Klęczał przed nim starszy mężczyzna, trzymając twarz chłopca w swoich dłoniach i całując go żarliwie. Obaj mieli zamknięte oczy i zupełnie nie przejmowali się chłodem. Snape poczuł, jak jego policzki płoną, gdy patrzył na tę scenę - tak wyraźną, jakby złapaną w myślodsiewni.

- Co to jest? - ponowiła pytanie Granger, brzmiąc, jakby za chwilę miała przycisnąć dłoń do piersi i rozwiać się w mgle. - To... to nie może być...

- Co? Jasne, że nie - powiedział Weasley. Snape odwrócił się, by na niego popatrzeć, i ku jego zdziwieniu Weasley nie sprawiał wrażenia wściekłego... obrzydzonego, owszem, ale nie wściekłego. - To jakieś... jakieś oszustwo. Pułapka albo złudzenie. Harry by nigdy... - Umilkł i popatrzył na Snape'a. - Cóż, ty rzecz jasna też nie.

Snape poczuł uderzenie. Ślepo mu uwierzono, choć akurat na to nie zasługiwał, a nie spodziewał się tego po Ronie Cholernym Weasleyu, niezależnie od przyczyny.

- To pocieszające wiedzieć, że uważasz, że jestem ponad uwodzeniem swoich uczniów, Weasley - powiedział głosem, który brzmiał głucho w jego uszach.

Weasley prychnął, a brzmiało to jak: "Jakbyś mógł". Snape nie był pewien. W międzyczasie Granger obróciła się i znów patrzyła na obraz z chorobliwą fascynacją. Potem, zanim Snape zdążył ją powstrzymać (sugestia Weasleya, jakoby wszystko było oszustwem, mogła się przydać, by wyciągnąć ich z tej przeklętej wieży), obróciła się i pobiegła w górę schodów, patrząc na kolejne mijane obrazy, na przemian rumieniąc się i blednąc, i każąc Snape'owi zastanawiać się, jakie bezwstydne sceny pomiędzy nim a Harrym właśnie ogląda. Musiała już ich złapać w łóżku Dumbledore'a. Prawdopodobnie minęła już ich pierwszą wspólną noc w lochach. A może kiedy pierwszy raz kochali się w kąpieli...

- Stój! - ryknął i ku jego zdziwieniu Granger stanęła. Zatrzymała się przed kolejnym malowidłem, ciężko oddychając i patrząc ze łzami w oczach.

Nie wiedział, co powiedzieć. "Nie patrz. To nie dla twoich oczu. Te chwile nie należą do ciebie."

Granger nie odwróciła się od obrazu, przed którym stała. Patrząc prosto na niego, powiedziała pozbawionym emocji tonem:

- Prorok Codzienny. O mój Boże, Prorok... Rita Skeeter miała rację...

- Hermiono - sprzeciwił się Weasley, ale jego głos był pełen wątpliwości.

- Ten artykuł... A on nie był sobą tak długo po tym, obojętne co mówił... i... - Obróciła się, by znów popatrzeć na Snape'a, zaciskając z wściekłością szczęki. - I wciąż dostawał szlabany! I... i ta sprawa z Neville'em! Neville nienawidził ciebie, nie Harry'ego...

- Hermiono - powiedział Weasley słabo - nie, to nie tak. Jesteś w błędzie...

- Nie, nie jestem! - wrzasnęła, zaciskając pięści i zaczynając się trząść. - Wskazówki... były tu cały czas! Ron, sam mi powiedziałeś, że wymykał się nocą, prawda?

- On... powiedział, że chodzi do biblioteki. Albo spotyka się z George'em - warknął Weasley. - Był z George'em, nie pamiętasz? Daj sobie spokój. Panie profesorze, niech pan jej powie, że się myli, to będziemy mogli stąd iść i poszukać czegoś innego.

Granger przycisnęła dłoń do czoła i popatrzyła na swoje stopy, sprawiając wrażenie, jakby jej umysł pędził z prędkością milionów mil na godzinę.

- Przyszedłeś po niego do wieży - wymamrotała. - Dwa razy. A on, on zawsze cię bronił. Był z tobą tego lata. Byłeś dla niego miły podczas tego semestru... napisał do nas list, że...

- Do diabła z tym! - ryknął Ron. - Nie mamy na to czasu! Kto wie, gdzie jest Harry? Panie profesorze - w jego głosie zabrzmiało błaganie i Snape wiedział, o co Weasley tak naprawdę błaga. - Niech pan jej powie, że się myli. Dobrze? Proszę jej to powiedzieć.

- Dlaczego miałbym mówić jej cokolwiek? - zapytał Snape chłodno. - Dlaczego miałbym się tłumaczyć przed wami? Granger - warknął - albo wymyśl coś mądrego, albo pozwól nam opuścić to miejsce.

Wargi Granger zadrżały, a potem wykrzywiły się. Nie odrywając oczu od nich dwóch, wyciągnęła rękę i dotknęła palcami ramy.

- Nie wiesz, czego chcesz, prawda? Ja wiem. Ale ty... zraniłeś mnie. Nie chcę, byś znów to zrobił. Proszę, nie...

Głos Harry'ego zadźwięczał w kamiennej wieży szokująco wyraźnie. Snape wciągnął powietrze przez zęby, przypominając sobie tę rozmowę. To był ten dzień po Hallowe'en, gdy pierwszy raz dowiedział się o Harrym i George'u Weasleyu, a Harry przyszedł do jego biura, by porozmawiać z nim osobiście...

- Chcę wiedzieć, że nie zamierzasz znów tego zacząć... a potem znów skończyć, gdy sprawy się skomplikują.

Snape zamknął oczy i czekał. Po chwili, która wydawała się wiecznością, usłyszał swój własny głos, zdumiewająco nierówny i chropawy:

- Dobrze. Dobrze. Więc czego ty chcesz? Ode mnie?

Głos Harry'ego odpowiedział, czysty jak kryształ i piękny w swym niewinnym przekonaniu:

- Być z tobą.

Głosy zamilkły i Snape otworzył oczy. Granger wciąż na niego patrzyła, opierając dłoń o ramę. Patrzyli na siebie w ciszy - ona trzęsła się potężnie, on czuł, jakby obrócił się w kamień.

- To prawda, Ron - powiedziała Granger.

- Nie zaprzeczę - odparł Snape, zastanawiając się, skąd ten spokój w jego głosie. Być może to jakiś rodzaj szoku. Zdecydowanie powinien być bardziej zaniepokojony faktem, że dwoje najlepszych przyjaciół Harry'ego odkryło ich sekret. Albo przynajmniej poruszony, że stało się to akurat teraz. Tymczasem czuł, jakby po prostu odsunął się od tego wszystkiego, jakby wydarzenia pozostawały zupełnie poza jego zasięgiem i mógł jedynie patrzeć i czekać. W ciągu całego życia zdążył się aż za dobrze zaznajomić z tym uczuciem.

Usłyszał za sobą, jak Weasley zasysa powietrze. Snape odwrócił się i zobaczył, że chłopak pobladł jeszcze bardziej niż zwykle, a jego niebieskie oczy były szeroko otwarte i patrzyły z niewiarą.

- Powiedz, że to nieprawda - zażądał Weasley.

- Nie - odpowiedział Snape. - Nie, Weasley, obawiam się, że to prawda. - Zdał sobie sprawę, że czuje coś więcej niż chłodny i czysty szok: czuł niemal ulgę. Tajemnica została odkryta. Jeśli przeżyją, coś z tego wyniknie. Nie ulegało wątpliwości, że Snape zostanie pohańbiony, wyrzucony i zabity, prawdopodobnie w tej właśnie kolejności. Ale nie będzie już więcej nocnego przekradania, nie będzie już więcej polegania na łasce Dumbledore'a, nie będzie więcej paranoi. To wszystko się już skończyło.

- Zabiję cię - powiedział Weasley, a jego głos drżał. - Zabiję cię.

- Obawiam się, że musisz stanąć w kolejce - odparł gładko Snape. - Ale pozwól mi powiedzieć, Weasley, że niemal chciałbym zobaczyć, jak próbujesz.

Twarz Weasleya zapłonęła emocjami, zmieniając się nie do poznania w maskę czystej wściekłości. Jego barki opadły, dłonie zwinęły się w pięści i Snape był pewien, że młody głupiec rzuci się na niego. A Granger nie ruszy palcem, by interweniować.

Ale kiedy Weasley skulił się, schody zaczęły drżeć, a potem falować. Za plecami Snape'a Granger krzyknęła. Snape musiał złapać się poręczy, by utrzymać się na nogach. Weasley, który niesiony gniewem stracił równowagę, upadł na kolana.

Jasna cholera. Wieża zaczęła się walić.

***

Voldemort był bardziej niż trochę zirytowany. Po scenie w jaskini Potter popędził go poprzez najróżniejsze chwile z jego życia, których nie miał szczególnej ochoty przeżywać na nowo. Został zmuszony, by ponownie oglądać tych idiotów ze szkoły, którzy szli za nim i nadskakiwali mu. Jak łatwo każdy, za wyjątkiem oczywiście Dumbledore'a, ulegał potężnej kombinacji inteligencji, młodości i urody.

- Z wielką niechęcią to mówię - przyznał Potter, gdy patrzyli na siedemnastoletniego Toma Riddle'a, który z największą pewnością siebie przemierzał korytarze Hogwartu - ale byłeś przystojnym draniem.

Voldemort wzruszył ramionami.

- Nieistotna rzecz - powiedział. - Dobry wygląd przez jakiś czas mi się przydawał. Kiedy stałem się bardziej potężny, nie musiałem zajmować się takimi drobnostkami. - Szczera prawda. A jednak gdy przyglądał się młodszemu sobie, ciemnowłosemu i z czarującym uśmiechem, Voldemort musiał stłumić niechciane ukłucie żalu. Lekkie.

- Sądzisz więc, że było warto? - zapytał Potter. - Wszystko, co straciłeś. Wszystko, czego się pozbyłeś, by stać się tym, czym jesteś teraz. Praktycznie trupem.

- Nie jestem trupem, Potter, i to jest właśnie twój problem - powiedział Voldemort. - Skończyłeś już swoje dziecinne drwiny czy chcesz zostać i poczekać, aż zabiorę Melissę Headley do schowka na miotły?

- Ja... - Potter umilkł i obrócił się, by na niego popatrzeć, wybałuszając oczy. - Do schowka na miotły? Ty? I dziewczyna?

Voldemort wskazał na scenę i w rzeczy samej, drobna blondynka wyszła zza rogu i momentalnie zalała się czerwienią, ujrzawszy zmierzającego w jej stronę Toma.

- Zrobiła wszystko, o co ją poprosiłem - powiedział Voldemort. - To było nasze pierwsze rendezvous. Wkrótce potem nic nie było dla niej poniżające, jeśli tylko tego chciałem. Przez jakiś czas mnie to bawiło. Była jednym z moich pierwszych śmierciożerców. I jedną z pierwszych ofiar. - Patrzył, jak jego młodsze ja przemawia do Headley, obdarzając ją czarującym uśmiechem.

- Chyba jest mi niedobrze - oznajmił Potter. - Mówisz, że interesowała cię dziewczyna? Czy... nie. - Nachmurzył się. - Interesowało cię jedynie to, co możesz od niej dostać. W jaki sposób możesz sprawić, by błagała cię o możliwość spełnienia twoich zachcianek. Prawda?

Zamiast odpowiedzieć, Voldemort uderzył w dłonie w powolnym aplauzie.

- Bardzo zabawne - odparł Potter. - Bardzo zabawne. Mój Boże. Jak możesz być tak bystry i tak głupi?

Ręce Voldemorta opadły do boków.

- Nikt - powiedział - nigdy nie nazwał mnie "głupim" i przeżył.

- Nie przestraszysz mnie - stwierdził Potter. Furie zaklekotały, zasyczały i pokiwały głowami. Voldemort nagle zdał sobie sprawę, że za Potterem stoją teraz tylko dwie Furie. Gdzie się podziała trzecia? I kiedy?

- Kiedy straciłeś z oczu samego siebie? - kontynuował Potter. - Kiedy do tego stopnia poddałeś się złudzeniu, że spieprzyłeś każdą jedną szansę, jaką miałeś?

Drzwi schowka na miotły zamknęły się za Tomem i Headley, pozostawiając korytarz Hogwartu pusty i cichy. Potter machnął różdżką i korytarz również zniknął.

Byli na zatłoczonej ulicy Londynu. Potter, dwie Furie i Voldemort stali teraz pod siedzibą Ministerstwa Magii. Reporterzy, zarówno czarodziejscy, jak i mugolscy, wypełniali ulice, błyskając fleszami, wydając okrzyki podekscytowania i potrącając się. Byli jedynie częścią tłumu, jaki zgromadził się wokół budynku, na ulicy i przecznicach.

Francuskie drzwi otworzyły się i na balkon wkroczył mężczyzna w otoczeniu dwóch towarzyszy. Tłum powitał go wiwatem. Flesze zabłysły niczym supernowe. Mężczyzna ubrany był w długą, pięknie skrojoną ciemną szatę, która podkreślała jego wysoką, szczupłą sylwetkę i uwydatniała jego potęgę. Na twarzy miał uśmiech - łagodny, lecz z odcieniem ukrytej groźby. Jego ciemne włosy były korzystnie przyprószone na skroniach. Jego twarzy udało się wyglądać mądrze i jednocześnie nie staro. Mógł mieć niewiele mniej lub niewiele ponad pięćdziesiąt lat.

Uniósł dłoń, by pozdrowić tłum, który odpowiedział jeszcze większym wiwatem. Kilkoro ludzi zaczęło skandować i cały tłum podchwycił, aż wiwaty stały się jednogłośnym: "Rid-dle! Rid-dle! Rid-dle!"

Voldemort patrzył, jak Tom Riddle zaczyna przemawiać do wielotysięcznego tłumu, władając nim poprzez każde jedno słowo. Gdy Riddle znów uniósł dłoń, tłum zamilkł, jakby jednocześnie na każdego z osobna rzucił zaklęcie Imperius.

- Czarodzieje i mugole Wielkiej Brytanii! - powiedział Riddle, a jego głos rozległ się czysty i pewny. - Dzisiejszy dzień będzie pamiętnym dla każdego z nas. Zaufanie, jakim mnie obdarzyliście, to wielki honor. Niechętnie, ale i z radością przyjmuję poszerzenie zakresu władzy, jakie na mnie wymogliście.

Tłum zaklaskał i ponownie wybuchnął wiwatem.

- Ostatnie trzy lata były dla czarodziejskiego świata dobre - ciągnął Riddle. - Jako wasz Minister Magii miałem honor uczestniczyć w ekscytujących zmianach, jakie się wokół nas dokonały. Przychodzę do was prosto ze spotkania z mugolskim premierem. Wciąż toczą się negocjacje, które rozpoczną zupełnie nowy rozdział naszej historii. Miło mi ogłosić, że wasze marzenie... moje marzenie... NASZE marzenie... o zjednoczonym świecie jest coraz bliżej urzeczywistnienia. Premier i ja pracujemy nad planem wspólnych rządów w całej Wielkiej Brytanii!

Wiwaty były ogłuszające. Riddle podniósł rękę, by poprosić o ciszę, po czym kontynuował:

- Wkrótce czarodzieje i czarownice zajmą należne im miejsce na scenie świata! Przyjaciele, rodacy, przed nami dni chwały. I ja poprowadzę nas do tej chwały! - Uniósł pięść w powietrze, a wiwaty, jakie go pozdrowiły, były czymś więcej niż wrzawą. Trwały całe pięć minut i nie słabły. - Teraz odpowiem na pytania - dodał Riddle, gdy hałas nieco opadł.

W powietrze wystrzeliły ręce reporterów. Stojący po prawej stronie doradca Riddle'a wskazał na tłum i jedna z kobiet przyłożyła różdżkę do gardła, a jej głos nabrał mocy.

- Ministrze Riddle - powiedziała wysokim i łamiącym się z ekscytacji głosem - są tacy, którzy po połączeniu rządów zechcą widzieć pana jako przywódcę narodu. Co im pan powie?

Riddle zaśmiał się lekko.

- Wielkie nieba, byłoby to naszym postępem, nieprawdaż? Powiem jedynie, że bylibyśmy głupcami, eliminując jakąkolwiek opcję na tak wczesnym etapie. I rzecz jasna nie zamierzam wchodzić w koalicję z żadną z obecnych partii politycznych. Musimy zacząć myśleć w zupełnie nowy sposób. - Nie czekając na pomocników, wskazał na kolejnego mężczyznę w tłumie reporterów. - Słucham.

- Ministrze Riddle - zawołał mężczyzna - ostatnie dni to triumf pana rządów. Ubiegłej nocy Albus Dumbledore został aresztowany za zdradę i uwięziony w Azkabanie... - Na wspomnienie imienia Dumbledore'a tłum zaczął buczeć; na wzmiankę o aresztowaniu ludzie zawiwatowali. - Zważywszy jego otwartą krytykę pańskich reform, czy zechciałby pan skomentować?

Riddle potrząsnął głową ze smutkiem.

- Nie nazwałbym tego "triumfem" - powiedział. - Nie mam wrogów, ma ich jedynie państwo. Zawsze szanowałem Albusa Dumbledore'a. Zasmuca mnie, że chciał uderzyć na nasze plany postępu, że pod koniec nie był w stanie zobaczyć naszej wspólnej wizji. Pewien jestem, że łączycie się ze mną w nadziei na jego rychłe uniewinnienie. Następny? Tak, pan...

Głosy zamilkły. Voldemort, który stał nieruchomo, obrócił się i popatrzył na Pottera, który uniósł ponownie dłoń i w jakiś sposób wyciszył całą scenę.

- Nigdy bym nie potrafił - stwierdził Potter. - Mam więcej magii od ciebie, ale nigdy nie potrafiłbym zrobić czegoś takiego, nawet przez tysiąc lat... żeby ludzie jedli mi z ręki. Ty potrafiłeś. Mogłeś zmienić wszystko, mogłeś zrobić wszystko tak, jak chciałeś.

- Zrobiłem - oznajmił Voldemort głosem, który brzmiał głucho w jego własnych uszach. - Ty... myślisz, że chciałbym pracować z mugolami? Utworzyć z nimi rząd? Nie... ja... - Znów spojrzał na tłum, na siebie samego przemawiającego do ludzi niczym król albo bóg. Ile czasu mogło minąć, zanim ten mężczyzna stałby się premierem? Zanim byłby tak potężny, by zmiażdżyć każdego przeciwnika, tak jak zmiażdżył Dumbledore'a?

- Zmarnowałeś to wszystko - powiedział Potter głosem cichym i nieustępliwym. - Popatrz na siebie. Jesteś potworem. Wszyscy cię nienawidzą. Uważasz, że to dobrze, że ludzie zbyt się boją, by wymawiać twoje imię? Podczas gdy mogliby je wykrzykiwać na ulicach?

- Ja... głupi motłoch, czemu miałbym się przejmować...

- Jesteś żałosny. Poległeś we wszystkim, czego próbowałeś. Nikt nie chce, byś rządził. Nawet nie potrafiłeś stać się nieśmiertelny. Wiesz, co zrobiłem, kiedy zamieściłeś to niedorzeczne ogłoszenie w gazecie? - Potter pochylił się do przodu, jego wargi wykrzywiły się z drwiną, a węże zachichotały za jego uszami. - Śmiałem się.

Voldemort rzucił się na Pottera z gołymi rękami. Gdy już miał zacisnąć je na szyi chłopaka, jedna z Furii stojących za Potterem wystrzeliła ku niemu i odepchnęła go, aż upadł na tyłek. Potter, przez chwilę, wyglądał, jakby naprawdę zamierzał się roześmiać. Potem jedynie potrząsnął głową i westchnął.

- Co teraz, Tom? - zapytał. - Pokazałem ci to wszystko, a ty wciąż nie rozumiesz. Czy nie możesz po prostu przyznać, że jesteś kompletnym zerem?

- Ukarzę cię - powiedział Voldemort ochryple, choć z jakiegoś powodu nie był w stanie nawet podnieść się z ziemi. - Ty... nie masz pojęcia, jak bardzo będziesz cierpiał za...

Skończ to, jęknęła jedna z Furii i Voldemort poczuł zimny dreszcz, jaki przeszedł całe jego ciało.

- Dobrze - stwierdził Potter i wyciągnął rękę, wskazując drugim palcem dokładnie na głowę Voldemorta. - Zamierzam teraz wypróbować nowe zaklęcie, Tom. Uważaj. Vide cor tuum.

Nie było barwnych rozbłysków ognia, żadnych kłębów dymu, żadnych efektów dźwiękowych - niemniej jednak Voldemort poczuł ruch potężnej magii, odnajdującej drogę w jego wnętrzu, skręcającej się w nim i wyciągającej na zewnątrz.

Vide cor tuum.

Ujrzyj swe serce.

***

Nie trwało długo, zanim wściekłość Hermiony wyparowała w rozbłysku czystej paniki. W momencie gdy Snape obrócił się, by zmierzyć się z Ronem, gdy Ron pochylił się, by zaatakować Snape'a, wieża zaczęła drżeć, a schody pod jej stopami falować. Rzuciło ją do tyłu, ale zdołała złapać się poręczy, by nie upaść. Snape zrobił to samo, ale Ron wylądował na kolanach. Snape pochylił się nad Ronem i przez jedną chwilę Hermiona pomyślała, że chce go zranić - ale Snape podciągnął Rona na nogi, po czym obrócił się do niej i krzyknął: - Granger! Rusz się!

Pomimo tego, czego się dziś dowiedziała, głos Snape'a wciąż potrafił sprawić, by podskoczyła. Posłuchała go, zanim nawet o tym pomyślała, biegnąc w dół po schodach, dopóki nie złapał jej za łokieć, obrócił się i pociągnął za sobą. Drżenia wieży były coraz silniejsze. Ron miał dość rozumu, by pobiec w dół, gdy tylko zdał sobie sprawę, że są za nim, i cała trójka zmierzała ku drzwiom, a Snape wciąż trzymał ją za ramię.

Co mógł oznaczać upadek wieży? Czy jeśli runie, Harry straci swoje wspomnienia? Co spowodowało to trzęsienie ziemi czy trzęsienie umysłu, czy cokolwiek to było? Hermiona uznała, że odpowiedzią na te pytania, wymagającą całej jej uwagi, zajmie się, jak tylko wydostanie się stąd żywa. Wielki kawał skały odpadł ze sklepienia wieży i niemal uderzył ją w głowę, obsypując ją i Snape'a pyłem. Potknęła się, a Snape objął ją za ramiona i niemal pociągnął ku drzwiom. Ron wyciągnął rękę i złapał Snape'a, podczas gdy Snape szarpnął nią i cała trójka wypadła przez drzwi, ochraniając głowy przed gruzem.

Snape puścił ją. Zatoczyła się, biegnąc dalej, by znaleźć się bezpiecznie daleko od wieży, zaś Snape i Ron podążyli za nią. Na całe szczęście, gdy już znaleźli się na zewnątrz, dudnienie ustało i wieża znów stała nieruchomo, wyglądając jedynie na trochę zużytą. Hermiona odetchnęła głęboko z ulgą. Nie wydawało się, by przez przypadek zniszczyli psychikę Harry'ego. Albo jego wspomnienia.

Ron pochylił się, kładąc ręce na kolanach i dysząc.

- M-uh-merlin - powiedział. - Co to do diabła było?

- Nie wiem - odparł Snape, patrząc na wieżę zmrużonymi oczami. - Albo Harry odkrył, że tu jesteśmy, albo...

Urwał. Harry. Powiedział Harry. I, wnioskując z wyrazu jego twarzy, podobnie jak ona zdał sobie z tego sprawę.

- Co sprowadza nas do tematu zabicia cię - powiedział Ron.

Snape wygiął wargi w doskonałej drwinie, odwracając się do Rona, który cofnął się o krok.

- Weasley - zasyczał - czy mogę zasugerować, byśmy odłożyli tę sprawę na później? Biorąc pod uwagę, że jesteśmy uwięzieni w umyśle Harry'ego Pottera i usiłujemy go znaleźć, nie mając pojęcia gdzie jest i jak...

Twarz Rona poczerwieniała, gdy obrzucił wściekłym spojrzeniem Snape'a - a potem zupełnie nagle stała się biała jak mleko, gdy ponad ramieniem Snape'a spojrzał na coś, co znajdowało się za Snape'em i Hermioną. Snape błyskawicznie odwrócił się i zamarł. Hermiona poczuła, że jej żołądek opadł w dół.

- Hermiono - wychrypiał Ron - Her-Hermiono...

- Granger - szepnął Snape ponaglająco - nie odwracaj się, podejdź tutaj... powoli...

Intruzi. Natręci.

Głos, który dobiegł spoza niej, był jak nóż na tablicy, jak skowyt wilkołaka, jak grzmot pioruna i wszystko inne, co przerażało ją, gdy była dzieckiem.

Nie była w stanie się powstrzymać. Obróciła się.

Stojąca za nią postać miała jakieś osiem stóp wzrostu. Okryta była szarym płaszczem, a jedynym, co Hermiona mogła dostrzec z jej twarzy, były usta, szerokie i cienkie. Wynurzające się z rękawów ręce kończyły się długimi, skrwawionymi szponami. Furia. Prawdziwa, żywa Furia.

Manie - szaleństwa. Hermiona zastanowiła się, czy traci zmysły. Cofnęła się, dalej od Furii i w stronę Rona i Snape'a.

Furia nie poruszyła się, by ją zatrzymać. Zamiast tego powtórzyła: Intruzi. Nie możecie powstrzymać rzeki krwi. Nie pozbawicie nas tego.

- Nie - wyszeptała Hermiona i ciężko przełknęła. - Nie... jesteśmy przyjaciółmi Harry'ego... nie chcemy go zranić, my...

Ojcobójca. Chcemy ojcobójcę.

- Nie jesteśmy ojcobójcami - zawołał szybko Ron - żadne z nas. - Rzucił spojrzenie na Snape'a. - To znaczy... nie wydaje mi się...

- Zdecydowanie nie jesteśmy ojcobójcami - powiedział Snape, nie odrywając oczu od Furii, stojąc zupełnie nieruchomo i ledwo oddychając. - Nie pragniemy waszej krzywdy, dobra pani. Pragniemy jedynie porozmawiać z waszym gospodarzem.

Usta Furii rozwarły się szerzej, ukazując długie na cal, ostre zęby. Spłynęła z nich strużka śliny.

- Merlinie - szepnął Ron.

Gospodarz jest głodny. My także. Pożywiłyśmy się. Znów się pożywimy.

- Dobrze - odparł Snape, wciąż nie odwracając wzroku. - Jak powiedziałem, nie chcemy was skrzywdzić...

Nie, Naznaczony, odpowiedziała Furia i wyciągnęła w kierunku Snape'a szponiastą dłoń, jakby chciała go objąć. Jesteście tutaj, by nas nakarmić.

***

Harry tworzył Vide cor tuum z wielką uwagą. Było to zaklęcie, które rzucić mógł jedynie potężny czarodziej, ponieważ przekraczało bariery tego, czego magia - wymówiona lub nie - mogła dokonać: wymagało nagiej, bezstronnej prawdy, którą samą w sobie rzadko się dysponuje. Nie było to subtelne zaklęcie - raczej takie, które po prostu wymagało więcej mocy i pewności siebie, niż większość czarodziei mogła ofiarować.

Jednak kiedy rzucono je odpowiednio, jego ofiara widziała czystą, nietkniętą prawdę swego własnego serca. Zostać potraktowanym z pomocą Ujrzyj-Swe-Serce oznaczało spotkać się z prawdą o samym sobie, o swoich wyborach i wszystkim, czego się kiedykolwiek dokonało. I nie być w stanie odwrócić się od tego choćby na moment.

Dla większości ludzi byłoby to niemożliwie trudne.

Dwie Furie stanęły przed Harrym. Ta po lewej trzymała kamienny kielich wypełniony po brzeg czystą wodą.

Lord Voldemort patrzył bez wyrazu w dal - na coś, co tylko on widział.

- Na co patrzysz? - zapytał Harry cicho.

Voldemort powoli potrząsnął głową.

- Wszystko, co zrobiłem - powiedział. - Wszystko...

Harry skinął. Dwie Furie zamruczały.

Voldemort wciąż patrzył w przestrzeń.

- Tak wiele mogłem zrobić w zamian - oznajmił i spojrzał na swoje długie, blade palce. - Wiesz, mogłem spróbować w muzyce. Mówili, że mam ręce pianisty...

- Mogłeś zrobić wiele rzeczy - stwierdził Harry.

- Mógłbym zacząć od nowa - powiedział Voldemort z nadzieją. - Może tym razem mi się uda. Teraz, kiedy wiem. Mógłbym...

- Nie - odparł Harry. - Nie ma poprawek, Tom. To koniec. - Wzruszył ramionami. Voldemort oklapł. - Nawet ja nie wiem, jak odwrócić czas. Zostaje ci to, co zrobiłeś.

- Och. - Voldemort popatrzył ponownie na swoje dłonie. - Mogłem być wielki - powiedział z frustracją. - Czemu nie postąpiłem właściwie? Czemu nie chciałem?

- Nie mam pojęcia - odrzekł Harry.

- Kto powiedział, że muszę zrobić te wszystkie niedorzeczności? - zapytał Voldemort, wciąż patrząc na swoje ręce, a teraz jego głos rozbrzmiał tęsknotą. - Wszystkie te kompletnie głupie rzeczy... - Potarł kościstą, białą dłonią czoło. - Ja sam, prawda? To ja podjąłem te decyzje? - Popatrzył wreszcie na Harry'ego. - To ja postanowiłem być Voldemortem, nie Tomem Riddle'em. Prawda? - w jego głosie zabrzmiała konsternacja.

Harry wzruszył ramionami i wsunął ręce w kieszenie. Węże na jego głowie zamilkły.

- Nie wiem - powiedział. - I nie bardzo mnie to obchodzi. Ale musisz postanowić, co zrobisz teraz.

- Tak?

Furie wystąpiły do przodu, a jedna z nich podsunęła kielich. Nie wylała ani kropli. Powietrze wokół nich stało się bardzo zimne, po niebie potoczyły się chmury, aż otaczała ich tylko ciemność.

Voldemort nachylił się i spojrzał w kielich.

- Muszę, prawda? - zapytał. - Ja... - polizał wargi - jestem spragniony.

- Woda jest twoja - powiedział Harry. Voldemort wyciągnął rękę i przyjął kielich. Choć jego ręce drżały, woda pozostała we wnętrzu. - Pewnie myślałeś, że pożresz własną śmierć - dodał Harry - nie że ją wypijesz.

- To śmierć? - spytał Voldemort. Furie skinęły. Z ciekawością popatrzył na wodę. - To zabawne - powiedział. - Przyjemnie pachnie. - Pochylił się, uniósł kielich i wziął ostrożny łyk. - Och. Słodkie. - Wypił więcej.

- Tak? - spytał Harry.

- To dziwne - stwierdził Voldemort, oblizując wargi i pijąc więcej. - Wiesz, bałem się wielu rzeczy. Naprawdę. Trudno mi uwierzyć, że ma taki dobry smak. - Uniósł kielich wysoko i wypił do ostatniej kropli. - Koniec - oznajmił, opuszczając go i ocierając usta rękawem. - Tego mi było trzeba.

- Nawet nie wiesz jak - zgodził się Harry.

- Nie, chyba wiem - powiedział Voldemort i opadł powoli na kolana. Kielich wypadł z jego rąk i potoczył się po ziemi. - Cóż. To tyle. - Przewrócił się na bok, a jego oczy już się zamykały. - Wiesz... Naprawdę bym chciał...

Jedna z Furii zamknęła jego powieki, gdy Lord Voldemort wydał ostatnie tchnienie.

Harry patrzył przez długą chwilę na ciało, aż rozwiało się na powietrzu.

- Cóż - oznajmił. - Co teraz?

Furie nie odpowiedziały.

Harry nagle zmarszczył czoło i wyprostował ramiona. Potem popatrzył na pociemniałe niebo. Węże na jego głowie ożywiły się i zasyczały.

- Chwileczkę - powiedział. - Gdzie jest Alekto?

***

Ron był pewny na śmierć, że czeka ich... cóż, śmierć. Mógł walczyć z fałszywym Dumbledore'em, ale nie sądził, by ciskanie piachem poskutkowało w przypadku Furii. Prawdopodobnie jadła kurz na deser, kiedy już posiliła się ludzkimi kośćmi czy czymś.

Furia posuwała się w stronę Snape'a, który powoli cofał się przed nią, a jego ziemista twarz była paskudnie blada. Wyglądał, jakby miał zrobić pod siebie, a Ron, który nie miał najmniejszych problemów z wyobrażeniem sobie śmierci Snape'a, odkrył, że zastanawia się, jak może mu pomóc.

- Weasley - powiedział Snape - Granger, idźcie. - Cofnął się o kolejny krok. - Wy nie macie Znaku. Nie będzie was chciała.

- Niech pan ucieka, profesorze! - zawołała Hermiona, wykręcając ręce. - Niech pan pomyśli, jak przedtem, i ucieka, jak szybko pan może...

- Próbuję - odparł Snape przez zęby. - Nie działa. - Cofnął się jeszcze jeden krok, a stawiał je z wielką trudnością, nie mówiąc o jakimkolwiek uciekaniu.

Nie ma ucieczki, powiedziała Furia nabrzmiałym emocjami głosem. Nie ma wyjścia.

- Posłuchaj - Ron słyszał, jak ochryple mówi, choć nieco wbrew sobie - pan profesor nie zabił swojego taty ani nic takiego... a wy karzecie za zbrodnie krwi, więc...

Naznaczony, wyszeptała Furia, nie odwracając zakapturzonej twarzy od Snape'a i podążając za nim. Czemu jeszcze się na niego nie rzuciła? Czyżby czekała na coś konkretnego?

- A oni nie - powiedział Snape. - Mogą odejść, prawda? Weasley, Granger, na Merlina, idźcie!

Ron stwierdził, że prędzej go diabli porwą, jeśli jego ostatnim wspomnieniem Snape'a ma być to, w którym Snape robi coś szlachetnego lub poświęca sam siebie. To nie było ani trochę fair. Chciał patrzeć z widowni, jak Snape zostaje skazany na dożywocie w Azkabanie, i takie właśnie miało być jego ostatnie wspomnienie, nic innego go nie zadowoli. Oceniając po wzroku Hermiony, ona też nie chciała zostawić Snape'a swojemu losowi.

Ale niezależnie od chęci Ron nie mógł wymyślić, co może zrobić. O Furiach dowiedział się zaledwie kilka godzin temu... Jak się z nimi walczy? O tym książka nic nie mówiła, a patrząc na Furię Ron jakoś nie mógł dostrzec słabych punktów.

- Ogłuchliście oboje? - zapytał Snape głosem wysokim z wściekłości i strachu. - Czemu wciąż tu jesteście?

- My... - zaczęła Hermiona, a potem rozbłysło światło. Zupełnie nagle nie byli już w ogrodzie pod wieżą sami. Przybył Harry. Ron mógłby zemdleć z ulgi, gdyby Harry nie przyprowadził z sobą dwóch kolejnych Furii.

Miał także węże we włosach i patrzył dziwnym wzrokiem. Ron wybałuszył oczy.

Zmierzająca na Snape'a Furia zatrzymała się i wydała klekocący odgłos w stronę nowoprzybyłych. Być może ich witała. Snape obrócił się, jego oczy zatrzymały się na Harrym i rozszerzyły z niewiarą.

- H-Harry? - spytała słabym głosem Hermiona. - To ty?

- Hermiono - powiedział Harry, brzmiąc na równie zdumionego co oni. - Jak się tutaj znalazłaś? - Zobaczył Snape'a i opadła mu szczęka. - Co ty do jasnej cholery tutaj robisz? - Obrócił się i wskazał drżącym palcem na Furię, która wciąż czaiła się ponad Snape'em. - Alekto, nie! Cofnij się!

Naznaczony, powtórzyła Alekto, jakby to wyjaśniało wszystko. Stojące za Harrym pozostałe dwie Furie zasyczały z ewidentnym poparciem.

- Nie - oznajmił Harry, potrząsając głową. - Voldemort nie żyje. Jego znak nie ma już znaczenia. Nie żyje, a tego chciałyście.

Ty chciałeś, poprawiła go druga Furia.

- Chcieliśmy - zgodził się Harry. - Dobra, w porządku... ale zostawcie go - wskazał na Snape'a - w spokoju.

Jest ich więcej, powiedziała trzecia Furia. Więcej naznaczonych. Malfoyowie. Czyżbyś nie chciał Malfoyów?

To jeszcze nie koniec, zgodziła się Alekto.

Ku zaskoczeniu Rona Harry wydawał się wahać.

- Ja... tak, chcę Malfoyów. Draco zabił Syriusza. Ale Se... uh... profesor Snape...

Harry prawie powiedział Severus. Nazwał Snape'a "Severusem". Ron poczuł gniecenie w dołku, ale nie był w stanie myśleć o tym teraz.

- Voldemort nie żyje? - zapytał Snape, a Ron zdał sobie sprawę, że niemal przeoczył tę, jakże ważną, informację. - Tak powiedziałeś?

- Co? Och, tak - odparł Harry. - Tak, nie żyje. Megajra, ilu jeszcze zostało? Poza Snape'em - dodał szybko. - Jego nie liczycie.

- Zabiłeś ich - odezwała się Hermiona. Ron popatrzył na nią i zobaczył, że jej twarz jest biała jak mleko. - To ty. To naprawdę ty.

Harry zmarszczył czoło.

- Hermiono...

- Miałam nadzieję, że się mylę, miałam nadzieję... jak mogłeś... ci wszyscy ludzie...

- Byli śmierciożercami! - warknął Harry. - Pomyśl o wszystkich, którzy zginęli z ich ręki, dobrze? Byłaś zupełnie zadowolona, gdy zaczęli padać jak muchy, prawda?

- Nie wiedziałam, że to ty! - krzyknęła. - Och, Harry...

- Co to za różnica? Ktoś musiał to zrobić...

Ron chciałby być tak mądry jak Hermiona. Nie mógł nadążyć. Jasne, gdyby był równie mądry, wszystko miałoby więcej sensu. Harry wyrżnął śmierciożerców?

- Przestańcie oboje - powiedział. - Harry, o czym ty mówisz? Ty zabiłeś tych ludzi? Niby jak? Przecież byłeś cały czas w Hogwarcie!

Harry wskazał na Furie, które obróciły się, by popatrzeć na Rona identycznym, milczącym wzrokiem.

- Z ich pomocą. Potrafią podróżować poprzez sny. Mogą... słuchajcie, gdy jestem z nimi, miejsce nie ma znaczenia, Ron. Nie potrafię tego wyjaśnić. W każdym razie nie tutaj.

- Więc jak się stąd wydostaniemy? - spytał Snape, wciąż patrząc na Furie. - I tak przy okazji wciąż chciałbym wiedzieć na pewno, że te miłe damy nie zamierzają mnie zabić.

- Oczywiście że nie - powiedział Harry, choć nie brzmiał na zupełnie pewnego, gdy obdarzył Furie zagadkowym spojrzeniem.

Chcemy Naznaczonych, oznajmiła Furia, którą Harry nazwał Megajrą.

- Harry'ego też? - zapytał Ron.

Wszyscy obrócili się, by na niego popatrzeć. Harry i Snape wyglądali na szczególnie zaszokowanych.

- Ron! - zawołała Hermiona, jakby miał wyjawić jakąś wielką tajemnicę. Tyle że to nie była tajemnica i Harry musiał o tym usłyszeć.

- Harry też został naznaczony przez Sami-Wiecie-Kogo! - powiedział. - Niech zgadnę. Kiedy już załatwicie wszystkich śmierciożerców, zwrócicie się przeciwko niemu, tak? Harry, pozbądź się ich! Dumbledore powiedział, że tylko ty możesz to zrobić!

- One... nie zrobiłyby tego - stwierdził Harry powoli i znów popatrzył na Furie. Spoglądały na niego w dziwnej, głodnej ciszy. - Zrobiłybyście? Zrobicie?

Alekto kliknęła.

- ...och - powiedział Harry. - Dobra - potem skinął, a potem...

Powietrze zawirowało wokół nich w gwałtownym sztormie. Niebo i ziemia odwróciły się i Ron nie wiedział, czy biegnie, czy spada, tyle tylko że poruszał się we wszystkich kierunkach jednocześnie, szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, nawet gdy latał na Błyskawicy Harry'ego czy za pomocą świstoklika...

Ruch ustał i Ron upadł na kolana na czarny piasek. Znów byli na ciemnej pustyni pod krwistoczerwonym niebem. Hermiona wylądowała obok niego, ciężko oddychając, a Harry pomagał podnieść się Snape'owi.

- Wszyscy cali? - spytał Harry, oglądając się przez ramię. Furii nie było nigdzie widać.

- Co do diabła - wydyszał Snape, odsuwając się od Harry'ego - zrobiłeś?

- Wycofałem się - odparł Harry. - Odepchnąłem nas od nich. A je odepchnąłem jeszcze dalej, będą nas musiały znaleźć. Co daje wam czas na odejście.

- Co? - spytał Ron. - Mamy cię z nimi zostawić?

- Oszalałeś - stwierdziła Hermiona.

- Wiedziałem, że to powiesz - powiedział Snape. - Z łaski swojej oszczędź mi popisów gryfońskiego bohaterstwa, Potter. Z wielką chęcią pójdę.

- I zostawisz go z Furiami? - krzyknęła Hermiona, odwracając się w stronę Snape'a.

Snape rozłożył ramiona i uniósł brwi.

- A co mam zrobić, panno Granger? - spytał. - Co ty chcesz zrobić? Harry zaprosił je tutaj. Nie jesteśmy w stanie mu pomóc, będąc uwięzionymi w jego umyśle. Możliwe, że przez nas sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót.

- Więc, więc zamierzasz go zostawić - powiedział Ron, oddychając szybko. - Ty cholerny tchórzu. Wiedziałem. Wiedziałem. Harry, chłopie, kiedy to wszystko się skończy, odbędziemy DŁUGĄ pogawędkę i niech ci się nie wydaje, że zamierzam ci wybaczyć...

- Wybaczyć... - Harry wyglądał na zmieszanego. Potem spojrzał na Snape'a, a jego oczy rozszerzyły się. - Oni...

- Obawiam się, że wiedzą wszystko - odparł Snape z nieszczególnym żalem w głosie. Ron powiedział sobie, że przywalenie mu niczego nie polepszy, nieważne jak bardzo tego pragnął. - Odbyliśmy małą wycieczkę do twojej wieży wspomnień czy cokolwiek to było. Tajemnica się wydała.

Harry, którego nie przestraszyły Furie, który z zimną krwią zabił Voldemorta i jego popleczników, zupełnie nagle popatrzył na Rona i Hermionę z wyrazem twarzy, który bardzo przypominał najgłębsze przerażenie. I ostatnia nadzieja Rona, z którą modlił się, by wszystko to było jakimś głupim nieporozumieniem, wyparowała i zgasła.

- Ty draniu - powiedział. Harry gwałtownie nabrał powietrza. Węże na jego głowie poruszyły się i zasyczały. Nigdy nie przypominał człowieka mniej niż teraz. - Jak mogłeś? - wyszeptał Ron, wiedząc, że nie mówi tylko o Snapie.

- Nie teraz - wtrąciła Hermiona, zamykając oczy. - Na Merlina, Ron, Furie nas szukają.

- Nie was - stwierdził Harry, potrząsając głową i patrząc na nią. - Szukają mnie. I dlatego musicie odejść. Słuchajcie, jestem silny, mogę sobie z nimi poradzić. Mogę je pokonać.

- Jak? - zapytała Hermiona. Skrzyżowała ramiona i obrzuciła go ponurym spojrzeniem. - Czy możesz w ogóle zmusić nas do odejścia?

- Ja... - Oczy Harry'ego zwęziły się, a potem rozszerzyły ponownie, mrugając ze zdumieniem.

- Zgadza się - powiedziała Hermiona. - Jesteśmy tutaj, bo chcemy. Przyjąłeś nas. Jak mówi zaklęcie... ugościłeś nas, świadomie czy nie. Nie możesz nas wyrzucić. I je także zaprosiłeś. - Uniosła głos. - Idiota!

- Granger - odezwał się Snape cichym, zdecydowanym głosem - co zamierzasz osiągnąć, zostając tutaj? Znasz jakiś sposób na zranienie Furii, tutaj?

- Zamknij się, Snape - warknęła Hermiona. - Nie interesuje mnie już, co powiesz. Ja... - Wycelowała w Snape'a trzęsący się palec, a jej twarz poczerwieniała. - Podpaliłam cię kiedyś!

Ron zastanowił się, jak długo Hermiona czekała, by to Snape'owi powiedzieć. Jednak Snape odparł jedynie:

- Wiem o tym, Granger. A teraz z chęcią będziesz kamieniem u jego szyi, prawda? - Popatrzył na nią groźnie. - Postarasz się, by musiał chronić ciebie zamiast siebie samego? Tak?

- Oczywiście że nie! - Hermiona splotła ręce i obdarzyła Harry'ego błagalnym spojrzeniem. - Musi być coś, co możemy zrobić.

- Nie ma - oznajmił Harry stanowczo. - On ma rację. Słuchaj, jeśli wrócicie... jeśli się obudzicie... może wymyślicie, jak mi pomóc.

- Dumbledore powiedział, że to niemożliwe - sprzeciwił się Ron. - Dlatego tutaj przyszliśmy.

- I dlatego teraz odejdziemy - powiedział Snape. - A przynajmniej ja. - Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Harry'ego. Ron poczuł, jak jego skóra cierpnie. - Wymyślę coś - dodał Snape cicho. - Obiecuję.

Harry obdarzył go napiętym uśmiechem.

- Wiem. Hej, uważajcie na niego, dobrze?

- My nie idziemy - wycedził Ron, patrząc na Snape'a.

- Jak chcecie - rzucił Snape. - Dobrze... - Zmarszczył czoło. - Jak to zrobimy?

Harry bez słowa uniósł dłoń i w powietrzu przed nimi pojawiły się drzwi z wypolerowanego drewna. Snape otworzył je i, patrząc przez nie, Ron zobaczył sypialnię Snape'a i całą ich czwórkę śpiącą na jego łóżku. Ugh.

- Nie waż się niczego robić, kiedy się obudzisz - warknął.

- Nawet o tym nie śnię - powiedział gładko Snape. - Na pewno nie chcecie mi towarzyszyć?

- Nie chcemy - rzuciła Hermiona, podchodząc bliżej, by przyjrzeć się futrynie. - Harry, jak to działa? Czy to jakieś...

Snape poruszył się szybko jak wąż, uderzając niczym symbol Slytherinu, gdy złapał Hermionę za ramię i pchnął przez drzwi. Wrzasnęła i znikła z widoku. Ron rzucił się do przodu z rykiem wściekłości, niepewny, czy chce złapać Hermionę czy uderzyć Snape'a, gdy ktoś pchnął go mocno od tyłu. Gdy Ron zatoczył się, Snape złapał go za włosy, za włosy, i wyrzucił za drzwi za Hermioną.

Po raz drugi w życiu Ron poczuł, że koziołkuje poprzez nieznaną przestrzeń, ze snu w rzeczywistość. Za sobą zobaczył oddalające się drzwi, zobaczył patrzących przez nie Snape'a i Harry'ego, gdy on spadał.

- Do widzenia, Weasley - powiedział Snape i zamknął drzwi. Wszystko pociemniało.

***

Harry i Snape patrzyli za zamknięte drzwi.

- Cóż - powiedział Harry po chwili. - To tyle. - Obrócił się i spojrzał na Snape'a dużymi, smutnymi oczami. - Wiedziałem, co chcesz zrobić.

- Tak dobrze mnie znasz - stwierdził Snape, zaciskając drżące dłonie w pięści. - Szkoda, że ja nie znam cię nawet trochę tak dobrze, jak mi się wydawało.

Harry pochylił głowę.

- Też powinieneś iść - powiedział stłumionym głosem.

- Zmuś mnie - odparł Snape stanowczym tonem. - Zapewniam cię, że mnie trochę trudniej oszukać.

Harry uniósł głowę.

- Proszę, Severusie - powiedział. - Jesteś... Czy wiesz, dlaczego to zrobiłem? By nikt nie mógł cię skrzywdzić. Aby Voldemort i śmierciożercy nie mogli cię skrzywdzić, ani nikt inny, już nigdy więcej, a nikt z nas nie musiał... - Zamilkł i sięgnął po dłoń Snape'a.

- Uwolniłeś - odparł Snape'a, usiłując zachować spokój - zło większe od Voldemorta.

Harry puścił jego dłoń i poczerwieniał.

- Nie wiedziałem - odrzekł. - Ja... nie rozumiałem. Nauczyły mnie tak wiele... dały mi tak wiele... - Gwałtownym ruchem wskazał na kruszące się w oddali czarne mury. - Nie rozumiesz? Nie widzisz, co Dumbledore mi zrobił?

- Widzę - odparł Snape. - I wreszcie rozumiem dlaczego.

- Severusie!

- Nie rozumiem natomiast - powiedział Snape, przerywając mu gestem dłoni - dlaczego Furie tak bardzo chcą zabić nas dwóch. Czy w ogóle Naznaczonych. Nie popełniliśmy zbrodni krwi, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Chcą zabić nas po prostu dlatego, że jesteśmy... byliśmy... połączeni z Voldemortem?

Harry wyglądał na nieszczęśliwego.

- One... Przez jakiś czas ich nie było - odparł. - Jakby je zamknięto i zapomniano. Potem znalazły mnie. Myślę, że się nudziły. I teraz... - Przełknął.

- I teraz chcą zabijać wszystko, co im wpadnie w ręce, pod byle jakim pretekstem - dokończył Snape, powstrzymując chęć potrząśnięcia Harrym, aż oczy wypadną z jego głowy. - Wspaniale.

- Słuchaj, co powinienem zrobić? - zapytał Harry. - Są wściekłe. Dlatego mnie znalazły... bo ja też jestem wściekły. Powiedziały, że stąd moja siła. Tam mieszkają... w tej części mnie, która jest strachem i gniewem, i... - Znów zamilkł, szeroko otwierając oczy. Obrócił się gwałtownie i popatrzył na mury.

- Stamtąd czerpią siłę - powiedział.

- Co? - spytał Snape. Wtedy jednak piaszczysty grunt zatrząsł się pod ich stopami, a powietrze zadrżało, gdy przetoczyło się przez nie wycie. Snape zastygł na ten dźwięk. To było jak ujadanie ogarów albo oddech na karku, gdy ktoś się za tobą skrada, wszystko naraz... jak wilkołak, ścigający go w tunelu...

- Są tutaj - powiedział Harry i złapał Snape'a za rękę. - Chodź!

Snape nie wahał się ani nie protestował, gdy Harry mgnieniu oka teleportował ich czy cokolwiek innego zrobił. Jak najbardziej popierał wszystkie działania, które miały na celu ucieczkę przed Furiami. Ale jak długo mogą uciekać? Nie przez wieczność. Muszą w końcu wymyślić jakiś plan.

Kiedy się zatrzymali, Snape przez chwilę wracał do siebie. Potem podniósł wzrok i zobaczył, że Harry przywiódł ich do jednej z kamiennych ścian.

- Dobra - stwierdził Harry, zamknął oczy i skoncentrował się. W powietrzu przed nimi pojawiły się kilofy. - Masz, weź - powiedział Harry, biorąc jeden z nich. - Do roboty. - Zamachnął się i z zaskakującą siłą uderzył kilofem w ścianę. Ściana skruszyła się, jakby zrobiona była z tego samego piasku, który leżał u nich stóp.

- Co ty do diabła robisz? - zapytał Snape, patrząc na wiszący w powietrzu kilof. - W czym to może pomóc?

- Nie ma czasu na wyjaśnienia - wydyszał Harry, biorąc kolejny zamach i dokonując kolejnego wyłomu w murze. Za ścianą nie było piasku ani czerwonego nieba, była pochłaniająca wszystko szara, wirująca mgła.

- Co tam jest? - spytał Snape. - Harry... jeśli wszystko jeszcze pogorszysz...

- To raczej niemożliwe - odparł Harry i odchrząknął, znów się zamachując. Snape musiał przyznać mu rację. - Słuchaj, Severusie, nie zamierzam zniszczyć wszystkich murów. Nie teraz... ale muszę je tam sprowadzić...

- Tam? Czemu...

- Chcesz mi pomóc czy nie?!

- Oczywiście że chcę - krzyknął Snape. - Ale nie jestem cholernym Gryfonem i nie rzucam się na łeb na szyję, jeśli nie wiem po co!

Harry cisnął kilof na ziemię.

- Nie mamy czasu. Niech to szlag, wiem, czemu mi nie ufasz...

- Tego nie powiedziałem...

- Musimy wydostać je z pustyni, okej? Proszę, posłuchaj mnie. Musimy wypuścić je z pustyni, za mury, w mgłę. - Popatrzył na Snape'a błagalnie. - Wydaje ci się, że jestem potworem, prawda? Nie jestem. Nie jestem, przysięgam. Sam zobaczysz! A to jest jedyny plan, jaki mam. Nie potrafię wymyślić nic innego.

Przeraźliwe wycie rozległo się znowu. Snape i Harry podskoczyli i Snape znów popatrzył na Harry'ego. "Nie potrafię wymyślić nic innego."

Snape też nie potrafił. Z burknięciem złapał kilof i zamachnął się, krusząc mur i wybijając drogę ku mgle.

- Obyś przez to - burknął - nie zmienił się - burknięcie - w jeszcze większego - burknięcie - bezmózgiego idiotę...

- Mam nadzieję - wydyszał Harry. - To lepsze niż pozwolić im cię zabić. Albo mnie. - Zaśmiał się bezdźwięcznie. - Może nawet nie zauważysz różnicy.

- Zdajesz sobie sprawę - powiedział Snape - że kiedy to zrobisz... będą wszędzie. Wszędzie w twojej głowie. - Przyjmując, że do tej pory nie były. Czy do innych miejsc mogły pójść tylko za zgodą Harry'ego? Jeśli tak, to czemu chciały go zabić? To wszystko nie miało sensu. Snape miał okropne przeczucie, że sposób, w jaki Furie działały, planowały, myślały i czuły, był kompletnie poza granicami ludzkiego zrozumienia.

Były stworzeniami uczuć i impulsów, nie rozsądku, które działały zgodnie z bardzo, bardzo starym nakazem. Byłoby cudem, gdyby Snape czy Harry mogli komunikować się z nimi w jakikolwiek sensowny sposób. Z drugiej strony Harry Potter sam był stworzeniem uczuć i impulsów. Nie rozsądku.

Jeśli Furie zabiją Harry'ego, czy oznacza to, że będą mogły użyć jego ciała, jakby był marionetką? Czy będą żyć w jego ciele, w jego umyśle, nawet gdy on umrze? Będą mogły swobodnie przemierzać ziemię, mając do dyspozycji wszystkie dary Harry'ego, i robić wszystko, co zechcą.

Dumbledore powiedział, że Furie przestrzegały starożytnych praw. Jednak biorąc pod uwagę wszystko, co się do tej pory zdarzyło, wychodziło na to, że prawa te były dość elastyczne, że Furie interpretowały je według własnego uznania. Jeśli uznają, że, cóż, wszystko im wolno... to panowanie Voldemorta byłoby w porównaniu z tym piknikiem w parku.

Zanim Harry odpowiedział, wycie rozległo się ponownie, tym razem bliżej. Snape obrócił się i zobaczył nie trzy Furie, ale całą ich armię, tysiące maszerujące poprzez piasek. Harry wypuścił kilof i odsunął się od ściany.

- Dobrze - powiedział cicho. - Nadchodzą. Oby to podziałało.

Furie zbliżyły się, a potem zadrżały na powietrzu, poruszyły i na powrót stały Tyzyfone, Megajrą i Alekto.

- Ile ich jest? - spytał Snape kącikiem ust. - Tak naprawdę?

Harry wziął głęboki oddech i wzruszył ramionami.

- Tyle, ile widzisz w danej chwili - odparł. - Gdy są Trójką, wtedy jest ich trzy. A kiedy jest ich więcej, wtedy... cóż, jest więcej. Ale zawsze są tym samym.

Snape poczuł, że zaczyna boleć go głowa. Nie miał nigdy cierpliwości do czarodziejów, którzy bardziej... niejasne... gałęzie magii nazywali "mumbo-jumbo", ale w tej właśnie chwili był w stanie zrozumieć, co czuli.

- Znów będziemy uciekać? - zapytał. - Chciałbym, żebyś wiedział, że poprę ten plan całym sercem.

- Jeszcze nie - odrzekł Harry. Węże na jego głowie praktycznie stały na baczność. - Zostań, gdzie jesteś. Zostań ze mną.

Snape i tak nie miał już wyboru. Gdy trzy Furie zbliżyły się, poczuł, że jego stopy stają się ciężkie, tak jak w ogrodzie wspomnień. Zdumiewało go, że Harry potrafi się im oprzeć.

Harry uniósł brodę.

- Witajcie, panie - powiedział cicho. - Cieszę się, że mnie znalazłyście.

Zaklekotały i zasyczały, wciąż podchodząc bliżej.

- Zamierzacie mnie zabić? - ciągnął Harry. - Wiecie, że jeśli to zrobicie, same także zginiecie?

- Tak? - wymamrotał Snape, zanim zdołał się powstrzymać.

- Tak - potwierdził Harry, nie odrywając oczu od Furii. - Powiedziałem ci... Czerpią siłę z mojego gniewu. Jeśli umrę, zginie także on i one także. - Nabrał głęboko powietrza. - Choć nie wydaje mi się, by mi wierzyły.

Snape popatrzył na nie. Furie spoglądały na Harry'ego bezrozumnie jak zwierzęta, a stojąca we środku głęboko pochyliła głowę, po czym cofnęła ją i znów wyciągnęła w przód.

Nie umrzemy, powiedziała. Jesteśmy wieczne. Pomsta jest wieczna.

- Być może - odrzekł Harry. - Ale ja jestem waszym gospodarzem. Wpuściłem was. Potrzebujecie mnie, by przejawić własną moc. Zamierzacie mnie zabić?

Wszystkie trzy Furie zamilkły. Snape wpadł na pomysł i odezwał się, zanim zdążył go przemyśleć.

- Zdradzicie swojego gospodarza? - zapytał głośno. - Wzajemny szacunek... to jedno z najbardziej starożytnych praw. Jeśli zwrócicie się przeciw swemu gospodarzowi, przeciw swemu dobroczyńcy, złamiecie je.

- Tak? - spytał Harry, wciąż patrząc na Furie.

- Tak - potwierdził Snape. Furie mogły nie rozumieć, że mogą zginąć, ale musiały rozumieć, że muszą przestrzegać pewnych praw bez względu na wszystko. Musiały. Jeśli nie...

Naznaczeni, jęknęła Furia na lewo. Wyciągnęła szponiaste ręce, jakby chciała objąć Harry'ego i Snape'a. Naznaczeni przez ojcobójcę. Jego moc wciąż w was jest. Jego Znak wciąż istnieje. Pozostałe dwie Furie pokiwały głowami, sycząc i klekocąc, i zakołysały się niespokojnie.

Harry pochylił głowę.

- Prawda - powiedział. - Myślałem, że wszystko odeszło, skoro on umarł.

Furie niczym jedna potrząsnęły głowami i jęknęły.

- Dobrze - oznajmił Harry. Wyciągnął rękę i złapał Snape'a, po czym cofnęli się w kierunku wyłomu, jaki wcześniej uczynili. - Chyba nie potrafimy was przekonać.

Snape wciąż szedł tyłem, głównie dlatego, że nie miał wyboru. Wydawało się przynajmniej, że Harry ma plan. Oczywiście, Snape czułby się nieporównywalnie lepiej, gdyby go znał, bo wówczas mógłby oczekiwać sukcesu lub, co bardziej prawdopodobne, porażki. Nie podobało mu się, że może umrzeć w nieświadomości.

- Biegnij! - zawołał Harry, po czym pociągnął Snape'a i razem skoczyli przez dziurę w mgłę. Biegli jak w koszmarze Snape'a o wilkołaku, a za nimi odbijały się wściekłe wycia Furii. Wycie przeszło w nawoływanie, a potem w odgłosy pościgu.

Kamienne ściany zmieniły się w roślinny gąszcz. Snape uświadomił sobie, że biegną przez labirynt. Labirynt z żywopłotu, wypełniony mgłą, podobny do tego, który Harry musiał przebyć podczas Turnieju Trójmagicznego. Nie odważył się zwolnić, nie odważył się zapytać Harry'ego: "Dokąd idziemy?", częściowo dlatego, że nie był pewny, czy Harry to wie. Wiedział tylko, że zmierzają tam, gdzie nie było Furii, i to samo w sobie wydawało się w tym momencie genialnym pomysłem.

Zupełnie nagle mgła zaczęła rzednąć i znikać. Powietrze ociepliło się i wbiegli na słoneczne światło i pod błękit nieba. Snape czuł, że jego ciało staje się lekkie, a jego stopy mają skrzydła. Otaczający ich żywopłot zniknął i zupełnie nagle nie biegli po czarnym piachu ani trawie, lecz przez płytki, falujący akwen, przez czystą, ciepłą wodę. To było morskie wybrzeże, ale niepodobne do tego, jakie Snape widział w Anglii - piasek był zbyt miękki i biały, niebo zbyt błękitne, woda zbyt czysta, a powietrze zbyt ciepłe.

Harry zatrzymał się, a Snape, wciąż trzymający jego dłoń, zmuszony został do tego samego.

- Teraz - wydyszał Harry. - Teraz czekamy...

- Harry - wydusił Snape - gdzie...

I wtedy Furie już tam były, jakby cały czas miały do nich tylko sekundy.

Wszystkie trzy postąpiły w stronę Snape'a i Harry'ego. Harry nie poruszył się, a Snape zmusił się, by także stać spokojnie. Jednak po raz kolejny zapragnął mieć różdżkę. Byłoby miło paść w walce.

Jednak gdy Furie podeszły bliżej, gdy rąbki ich szat nasiąkły wodą, zatrzymały się. Stojąca we środku uniosła głowę i zaczęła wciągać powietrze. Wszystkie trzy wydawały zagadkowe odgłosy zaskoczenia, jak pies, który pochwycił dziwny, niespodziewany zapach bądź dźwięk.

Snape usłyszał, jak Harry nabrał głęboko powietrze i zatrzymał je. On sam w ogóle ledwo oddychał.

Furia na lewo pochyliła się i zanurzyła długie, ostro zakończone palce w ciepłej wodzie. Wydała z siebie "k-kk-kk" i w dźwięku tym pobrzmiewało zaskoczenie.

Harry wypuścił powietrze.

- Podoba ci się, Tyzyfone? - zapytał cicho.

Nie odpowiedziała, ale napełniła złożone dłonie wodą. Powoli wyprostowała się i zaoferowała wodę Furii stojącej obok. Furia pochyliła się, powąchała i wzięła ostrożny łyk. Następnie oblizała wargi czarnym, szpiczastym językiem.

Wszystkie trzy Furie westchnęły, jakby wszystkie posmakowały wody.

- Podoba się wam? - powtórzył Harry. - Możecie mieć tyle, ile zapragniecie. Mam tego bardzo dużo.

Popatrzyły na niego. Snape chciałby widzieć ich oczy.

- Nigdy nie zabraknie - powiedział Harry głosem cichym i zdumiewająco łagodnym. - Podoba się wam tutaj?

Furie ponownie rozejrzały się wokół, popatrzyły na niebo, na wodę, na miękkie, białe wybrzeże. Owiała ich łagodna bryza.

Ciepło, powiedziała jedna z nich.

Przyjemnie, dodała druga.

- Tak - odparł Harry. - Możecie... możecie tu zostać. Jak długo chcecie. Nie musicie być na pustyni. - Spojrzały na niego. - To wasz dom.

- Potter! - warknął Snape. - Zwariowałeś? Co to do diabła jest?

- Rozejrzyj się, Severusie - powiedział Harry, wskazując na otaczający ich raj. - Pustynia była miejscem, gdzie znajdowało się wszystko, co czyniło mnie złym lub budziło strach. Tutaj znajdują się przyjemniejsze rzeczy. - Skinął w stronę Furii. - A one... one nigdy nie widziały czegoś takiego.

Furie weszły głębiej, aż woda sięgała im po pas. Co chwilę nabierały łyk i rozmawiały ze sobą cichymi sykami i klekotem, którego Snape nie rozumiał. Zastanawiał się, czy Harry rozumie.

- Chodziło im o zemstę - mówił Harry. - I nienawiść. O wieczny gniew i głód, i... cóż... - Spojrzał błagalnie na Snape'a. - Z tego się wzięły. To ich natura. Nie to tutaj.

Jedna z Furii obróciła się w wodzie.

Muzyka, powiedziała cicho.

Snape zamrugał. Nie słyszał żadnej muzyki. Ale Harry skinął głową i uśmiechnął się do niej.

- Tak - oznajmił. - Chyba masz rację.

- Nic nie słyszę - wymamrotał Snape.

- Ja też nie - odmamrotał Harry. - Udawaj. Sądzę, że jeśli ją słyszą, to rzeczywiście istnieje.

Zostaniemy? zapytała Furia, a potem odwróciła wzrok ku nieskończonemu horyzontowi, gdzie błękit zlewał się z błękitem. To dom?

- Dom - potwierdził Harry. - Możecie tu zostać. Ze mną. - Snape wydał zduszony odgłos, ale Harry zignorował go. - Nigdy więcej głodu. Nigdy więcej pragnienia. - Oblizał nerwowo wargi. - Możecie mieć tego tyle, ile chcecie. Ile potrzebujecie.

Jedna z Furii odchyliła głowę w tył, patrząc na rozsłoneczniony błękit nieba. Druga zanurzyła się w ciepłej wodzie aż po ramiona. Trzecia wciąż patrzyła na Harry'ego.

Nigdy więcej głodu, powiedziała po chwili. Pożywimy się. Pożywimy się tym. To nas nakarmi?

Harry skinął.

- Dałyście mi to, czego pragnąłem. Ja dam wam to, czego wy pragniecie. To sprawiedliwe.

Sprawiedliwe, zamyśliła się Furia.

Harry wyprostował się.

- Przyjmujecie? - zapytał, a jego głos był zdumiewająco ostry. - Przyjmujecie mój dar? Uznajecie go?

Snape wstrzymał oddech.

...tak, odpowiedziały razem Furie. Jedna z nich popatrzyła na pozostałe i wskazała długim, kościstym palcem na skałę, którą Snape widział w oddali ponad powierzchnią wody.

Do kamienia, powiedziała. W głęboką wodę. Ku pieśni.

Ku pieśni, zgodziły się pozostałe dwie. Bez dalszego słowa zagłębiły się w ocean, woda sięgnęła ich bioder, potem ramion, aż w końcu zamknęła się ponad ich głowami.

- Nic im nie będzie - powiedział Harry, jakby sądził, że Snape martwi się o ich bezpieczeństwo.

- Och, to dobrze - odparł Snape, patrząc, jak odchodzą. - Wiedziałeś, że to zadziała?

- Oczywiście że nie - odrzekł Harry. - Ale to było najlepsze, co mogłem wymyślić. Wiedziałem, że zawsze były głodne. Głodnym ludziom daje się jedzenie. A one potrzebują pożywienia, którego nigdy nie zabraknie.

Tutaj znajdują się przyjemniejsze rzeczy. Snape spojrzał na Harry'ego i zdał sobie sprawę, że nareszcie zniknęły z jego głowy węże, a zastąpiła je jego zwykła niesforna czarna czupryna.

- A tego nie zabraknie? - spytał ostro Snape.

Harry obdarzył Snape'a długim spojrzeniem, a potem potrząsnął głową.

- Nie sądzę - odparł. - Rozejrzyj się. Pustynia miała mury. To miejsce ich nie ma. Widzisz koniec?

Snape zamknął oczy i po raz kolejny usiłował zwalczyć ból głowy.

- Harry, to nie jest prawdziwa plaża. To sposób, w jaki twoja psychika postanowiła przedstawić... - Co? "Przyjemne rzeczy"? Zapasy dobrej woli i życzliwości Harry'ego?

Snape popatrzył ponad wodę, w której zniknęły Furie.

- Nie wierzę w to - stwierdził. - Mówisz, że je oswoiłeś czy jak?

Harry zaśmiał się z większą beztroską, niż powinien.

- Och nie - odparł. - Nie je. Ale zostaną tutaj. Założę się, że zostawią mnie w spokoju.

Nigdy nie jestem sam - Harry tak kiedyś powiedział. Snape zadrżał na to wspomnienie.

- Zawsze z tobą będą - powiedział. - Merlinie. Zawsze będą częścią ciebie.

Harry zamknął oczy.

- Zawarłem tę umowę - oznajmił. - Nie rozumiałem wtedy, co robię... ale zawarłem ją. Teraz jest za późno, by to zmienić. Nie ma poprawek. - Wskazał na plażę. - I... wszystko skończyło się dobrze, prawda? Severusie? Voldemort nie żyje, a one są... tutaj.

- Nie nazwałbym tego "dobrze" - stwierdził Snape. Kopnął wodę, rozpryskując ją na wszystkie strony. - Harry...

- Na Boga, Severusie - powiedział Harry z błaganiem. - Nie rozumiesz? Nie wiesz, dlaczego zrobiłem to wszystko? Dla ciebie...

- Nie chcę tego! - ryknął Snape. - Wolałbym...

- Co? - krzyknął Harry, w końcu tracąc swój spokój. - Wolałbyś zginąć? Wolałbyś skończyć z różdżką Voldemorta w tyłku? Wolałbyś...

- Wolałbym, żebyś nie był mordercą - powiedział Snape. Harry przestał wrzeszczeć i pobladł.

- Cóż, jestem nim - rzekł po chwili, a jego twarz wciąż była kredowobiała, nawet w słonecznym świetle. - Tak jak ty.

Snape nabrał głęboki oddech i zamknął oczy.

- Ale nie tylko - kontynuował Harry. - Rozejrzyj się jeszcze raz, na Merlina. Ja... Severusie, nie wiesz, czym jest to miejsce? Czemu Furie go pragną? Czy nie wydaje ci się nawet trochę znajome?

Znajome? Snape otworzył oczy i zamrugał. Teraz, gdy Harry o tym wspomniał, czuł, jakby... już kiedyś na tej plaży był. Nie wiedział tylko dlaczego, gdzie i kiedy.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał. - Mówiłeś, że nigdy nawet nie widziałeś oceanu. Skąd on się wziął?

- Ze mnie - odparł Harry cicho. - Tyle wiem. - Sięgnął i złapał Snape'a za rękę. - Powinieneś go rozpoznać. Ty... - Przełknął. - Byłeś tutaj. Od dawna.

Oczy Snape'a rozszerzyły się. Spojrzał w dół na ich połączone dłonie. Spojrzał na wybrzeże i na wodę, która uspokoiła Furie. Przyjemniejsze rzeczy. Miejsce nadziei, wiary i miłości Harry'ego. A Snape był tutaj od dawna.

- Myślę, że zwymiotuję - powiedział Snape.

- Nie na mój mózg - odpowiedział Harry. Ścisnął dłoń Snape'a.

Snape znów spojrzał na wodę i uwolnił dłoń. Nie patrząc na Harry'ego, oznajmił:

- Czas na pobudkę, Potter.




część II | główna | część IV