Część IV.
(nigdy nie pozwól mi odejść.)




Po przebudzeniu Hermiona ujrzała, że Ron siedzi na łóżku Snape'a i trze oczy. Zazdrościła mu jego mobilności. Jej samej kręciło się i łomotało w głowie, a oczy sprawiały wrażenie trzy razy większych niż oczodoły.

Potem zdała sobie sprawę, że leży obok Harry'ego i Snape'a, i podciągnęła się w górę, nie zważając na fatalne samopoczucie.

- Oboże - jęknęła.

- Kurczę - zgodził się z nią Ron. - Nie czułem się tak źle, odkąd wypiłem ten samogon Hagrida w zeszłym roku.

- Musimy iść do Dumbledore'a - powiedziała Hermiona, wysuwając nogi poza krawędź łóżka i wstając. Zachwiała się i złapała kolumienki. - Musimy mu powiedzieć...

- Co? - spytał Ron głosem ochrypłym nie tylko po oneiroxenosie. - O Furiach czy o Snapie posuwającym Harry'ego, czy jak bardzo chce się nam rzygać?

- O wszystkim - stwierdziła Hermiona. Powlokła się do drzwi, a w głowie zaczęło się jej nareszcie rozjaśniać. - Chodź, Ron... my... nie możemy ich tam tak po prostu zostawić.

- Mam ochotę - odparł Ron i popatrzył na Harry'ego i Snape'a wciąż uśpionych na łóżku. Jego twarz skrzywiła się. - O Boże - powiedział. - Co do diabła...

- Później się tym zajmiemy - stwierdziła Hermiona. - Najpierw musimy uratować Harry'ego. Snape miał rację... Może jest coś, co możemy zrobić. Ron, proszę!

Ron był już na nogach. Zataczając się, przeszli przez mieszkanie Snape'a, a potem do jego klasy, zatrzymując się tylko na chwilę, by przywdziać pelerynę niewidkę.

Było wpół do drugiej nad ranem, co w połączeniu z peleryną umożliwiło im bezproblemowe dostanie się do biura Dumbledore'a. Jako prefekt naczelna Hermiona znała hasło. Ściągnęli z siebie pelerynę, gdy mówiła: "Dyniowe placuszki", i patrzyli, jak pojawia się przed nimi spiralna klatka schodowa.

Zanim znaleźli się na górze, Hermiona czuła się już bardziej sobą, choć ruch schodów bynajmniej nie pomógł jej żołądkowi uspokoić się. Weszli do gabinetu i zastali Dumbledore'a, jak się spodziewała, siedzącego przy biurku za wielką stertą książek i pergaminów. Popatrzył na nich ponad okularami.

- Nie spodziewałem się was tak szybko - powiedział. - Czy mogę mieć nadzieję na dobre wieści?

- Najgorsze, panie profesorze - wypalił Ron, podchodząc bliżej, zanim Hermiona zdążyła go zatrzymać. - Furie usiłują zabić Harry'ego. Ponieważ on też został naznaczony przez Sam-Wiesz-Ko... przez Voldemorta. Chcieliśmy zostać, próbowaliśmy pomóc, ale Snape nas oszukał.

- Harry wyczarował jakieś drzwi, a Snape nas przez nie wypchnął - dodała Hermiona. - Oni jednak wciąż są w głowie Harry'ego i cały czas śpią.

- A te Furie są naprawdę cholernie przerażające, panie profesorze...

- Och, i Sam-Wiesz-Kto nie żyje...

- Przestańcie, proszę - przerwał im Dumbledore, wskazując dłonią na stojące przed jego biurkiem krzesła. - Usiądźcie. Opowiedzcie mi wszystko.

Opowiedzieli, wszystko od razu, czasem wchodząc sobie w słowo, od czasu do czasu zatrzymując się, by odpowiedzieć na pytanie Dumbledore'a. Kiedy już niemal doszli do końca, Dumbledore odchylił się w krześle, splótł palce i patrzył zamyślony na sklepienie, ściągając brwi w głębokiej koncentracji. Hermiona miała nadzieję, że wyjdzie z jakąś genialną ideą, choć wydawało się to w tym momencie nieprawdopodobne - nawet jak na Dumbledore'a.

- I... jest jeszcze jedna sprawa - powiedział Ron, a w jego głosie brzmiało wahanie. Hermiona przełknęła. Nie była pewna, czy to najlepszy moment, ale może to mogło dostarczyć im jakiejś ważnej wskazówki, może akurat tej wskazówki, której Dumbledore potrzebował, by znaleźć rozwiązanie. - Um... kiedy byliśmy w głowie Harry'ego, z profesorem Snape'em... widzieliśmy jego wspomnienia. On, um. - Ron przełknął i lekko pozieleniał na twarzy. - Snape był... to znaczy, Harry i Snape byli...

Nie był w stanie kontynuować. Hermiona po kobiecemu przejęła ciężar i powiedziała:

- Byli razem, panie profesorze. Jeszcze przed artykułem Rity Skeeter w Proroku codziennym w zeszłym roku. Widzieliśmy... wspomnienia, w których się całowali, a... a Snape to potwierdził.

- Naprawdę? - spytał Dumbledore, unosząc brwi i nie wyglądając na tak zaszokowanego, jak według Hermiony powinien.

- Tak - wyjęczał Ron. - Nie chciał, żebyśmy wiedzieli... usiłował nas powstrzymać przed zobaczeniem tych wspomnień... ale zobaczyliśmy je i nie potrafił zaprzeczyć.

Hermiona skrzywiła się, przypomniawszy sobie, jak Ron błagał Snape'a o to. Zakrawało na cud, że opuścił loch, nie udusiwszy Snape'a we śnie.

- To prawda, sir - powiedziała do Dumbledore'a. - Snape był... W-wykorzystywał Harry'ego.

- Och, nie wydaje mi się - stwierdził Dumbledore. - Osobiście ująłbym to inaczej.

W ciszy, jaka zapadła, można było usłyszeć upadek szpilki.

- Pan wiedział - wyszeptała Hermiona po bardzo długiej chwili.

- Tak - potwierdził Dumbledore. - Niemal od samego początku.

- Pan - wychrypiał Ron - pan pozwolił mu...

- Pozwoliłem im - poprawił Dumbledore. - A może wydaje się wam, że Harry był w tych wspomnieniach niechętnym uczestnikiem?

Hermiona zastanowiła się, czy wciąż nie znajduje się w jakimś potwornym śnie.

- On... Snape jest nauczycielem! - krzyknęła. - Mógłby być ojcem Harry'ego! Harry... i pan... jak mogliście? - Popatrzyła na Rona, który patrzył na Dumbledore'a blady i opadniętą szczęką.

Dumbledore podniósł rękę i zapadła cisza.

- Nie oczekuję, że zrozumiecie - powiedział. - Ale miałem swoje powody.

- Tak jak w przypadku tych murów w głowie Harry'ego, tak? - zapytał Ron bardzo cicho i z goryczą. - Byliśmy tam, gdy pan to powiedział, pamięta pan? - A potem niemal wykrzyknął: - Wydaje się panu, że wszystko pan może? Kto dał panu prawo, by robić, co się panu podoba, w głowie Harry'ego albo pozwalać Snape'owi na... na...

Nie był w stanie mówić dalej. Hermiona wyciągnęła dłoń i położyła mu na ramieniu, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, co robi.

Dumbledore otworzył usta, by przemówić. W tym momencie jednak coś się wydarzyło: kryształowa kula na jego biurku, do tej pory ciemna i milcząca, nagle ożyła, błyskając na niebiesko i czerwono niczym mugolska syrena policyjna. Dumbledore wyprostował się na krześle.

- Obawiam się, że zmuszeni jesteśmy dokończyć tę rozmowę później, przyjaciele - powiedział. - Profesor Snape właśnie się obudził.

***

- Mój panie?

Czarny Pan nie odpowiedział, gdy Lucjusz z wahaniem zastukał do drzwi. Nie było to niczym dziwnym - często popadał w taki nastrój, a wtedy jego słudzy i poplecznicy musieli czekać na zaszczyt jego obecności - ale to nie mogło czekać. Według Smitha aurorzy właśnie znaleźli ciało Johna Prestera, kolejnego śmierciożercy, który został zabity kilka dni temu... w tym samym czasie co inni. I Czarny Pan musiał o tym usłyszeć od razu.

Lucjusz głęboko nabrał powietrza i oddając się pod opiekę Merlinowi, złapał za klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Przekonanie Czarnego Pana o własnej wielkości było tak wielkie, że nie musiał się bać intruzów w swych prywatnych kwaterach. Oczywiście, było tak po części dlatego, że nikt nie mógł wymyślić, jak można go w ogóle zabić.

Czarny Pan siedział w fotelu naprzeciw płonącego kominka. Musiał nie usłyszeć wejścia Lucjusza. Lucjusz odchrząknął głośno.

- Wybacz, że cię niepokoję, mój panie - powiedział.

Czarny Pan nie poruszył się. Lucjusz ostrożnie podszedł do fotela, rozmyślnie pozwalając krokom zadźwięczeć na kamiennej posadzce, by nie oskarżono go o próbę zaskoczenia pana i mistrza znienacka.

- Mój panie - powiedział Lucjusz i urwał.

Czarny Pan spał. Leżał na krześle z zamkniętymi oczami. Na jego twarzy, jego bladej i wężowej twarzy, malował się wyraz, który można było określić jedynie jako spokojny. Był jednak zupełnie nieruchomy. Jego pierś nie unosiła się ani nie opadała z oddechem.

Lucjusz poczuł, jak jego żołądek zwija się w zimny i twardy supeł, którego nie rozwiąże żadna ilość powietrza. Jednak... Ostrzegł samego siebie przed paniką, przed przesadną reakcją.

- Mój panie? - powtórzył trzęsącym się głosem.

Nie oczekiwał odpowiedzi. Ale nie do pomyślenia było przecież, że Czarny Pan był... był...

Lucjusz nigdy nie miał i nie mógł mieć odwagi, by dotknąć Lorda Voldemorta. Zamiast tego wyciągnął różdżkę, wskazał nią głowę swego władcy i powiedział głosem zbyt drżącym:

- Enervate.

Światło zaklęcia dotknęło Czarnego Pana, którego ciało momentalnie obróciło się w pył.

Lucjusz poczuł, że wszystkie jego mięśnie zastygły, patrząc na kupkę... czego, kurzu? Sadzy? Popiołu?... która kiedyś była najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w Wielkiej Brytanii. Potem rozejrzał się dziko po pokoju, mając nadzieję, że to jakaś sztuczka, jakaś gra, by sprawdzić jego lojalność, choć jego instynkt - który zwykle się nie mylił i który pomógł mu przeżyć tak długo - mówił mu, że wszystko stracone, że gra właśnie dobiegła końca.

- Mój panie? - wyszeptał znów. Żadnej odpowiedzi. Pokój wciąż był spokojny i cichy niczym grób i Lucjusz głęboko w sobie czuł już prawdę.

Wziął głęboki oddech i opuścił różdżkę. A więc tak. Voldemort... odszedł. Być może kiedyś wróci, jak zdarzyło się to wcześniej. Być może nie. Liczyło się to, że w tej chwili go nie było, a jego śmierciożercy prawie wszyscy nie żyli.

Przez chwilę Lucjusz wyobrażał sobie siebie jako pogromcę Voldemorta, jako bohatera czarodziejskiego świata. Głoszącego, że pokonał Voldemorta w jego własnym leżu, wyrażającego skruchę za wszystkie straszne rzeczy, jakie (ponownie) zmuszony był czynić w imię Czarnego Pana.

Wszystkie te myśli przebiegły przez jego głowę, gdy cisnął w palenisko proszek Fiuu, gdy wskoczył w płomienie, a potem pospieszył przez pusty hol swego domu. Gdy wyobrażał sobie chwałę, jaka mogła być jego udziałem, biegł do rodziny, do swojej żony i swojego syna, a przerażenie dodawało jego krokom prędkości i chyżości. Nie było chwały w pewnej śmierci.

Ukryć się. Uciekać. Ukryć. Coś zabiło Voldemorta. I wszystkich pozostałych. Jaką miałby przeciw temu szansę, skoro nawet sam Czarny Pan poległ?

Lucjusz wpadł do salonu, gdzie siedzieli Narcyza i Draco. Popatrzyli ze zdumieniem na jego wejście.

- Kochanie - powiedziała Narcyza - co się stało? Nie miałeś być...

- Ruszajcie się - warknął na nich. - Musimy iść.

Draco wstał, patrząc szeroko otwartymi oczami.

- Co się stało? - zapytał.

- Czarny Pan nie żyje - oznajmił Lucjusz. Draco cofnął się i wyglądał, jakby miał stracić przytomność. Narcyza przycisnęła dłoń do piersi i gwałtownie nabrała powietrza. - Wyjeżdżamy. Teraz. - Strzelił palcami i w pokoju pojawił się skrzat domowy. - Ty! Przyniesiesz mój klucz do Gringotta, skórzaną torbę z gabinetu i futrzane płaszcze dla naszej trójki. Idź!

Draco i Narcyza już stali, gotowi, choć wstrząśnięci.

- Dokąd idziemy? - spytała słabym głosem Narcyza. - Co zrobimy? - Rozejrzała się wokół. - Czy... czy kiedykolwiek wrócimy?

- Nie wiem - odrzekł Lucjusz. - Ucieszy mnie, jeśli dożyjemy jutra.

- Ale dokąd idziemy? - nacisnął Draco, łapiąc matkę za ramię. Pomimo niebezpieczeństwa Lucjusz poczuł ukłucie dumy z syna, który stopniowo awansował... tym szybciej, im więcej starszych członków pożegnało się z życiem. - Skoro potrzebujemy futrzane płaszcze...

- Myślę o Mongolii - powiedział Lucjusz. Draco i Narcyza pobledli jeszcze bardziej. - Tam znajdziemy rozwiązanie.

Na ich korzyść trzeba powiedzieć, że nie protestowali, nie płakali ani nie kłócili się. Dobrze ich nauczył. Jeśli możliwe było uciec temu niewidzialnemu, nieubłaganemu wrogowi, to im się uda. Malfoyowie zawsze przeżywali. Zawsze. Musiał mieć nadzieję, że tak będzie.

Skrzat pojawił się z dwojgiem towarzyszy, a każdy niósł ciężki futrzany płaszcz. Skórzana torba i klucz do Gringotta leżały na jednym z futer.

Lucjusz szybko sprawdził zawartość torby. Zadowalająca. Bardzo dobrze. Sięgnął po płaszcz, widząc, że Narcyza i Draco już przywdziali swoje.

Poświęcił jedną chwilę, by omieść spojrzeniem rodowy dom, wiedząc, że może być ono ostatnim. Że mogą być ostatnimi Malfoyami, idącymi tymi korytarzami.

Nie. Niemożliwe. Przetrwają. Musieli. Czarny Pan mógł powstawać i upadać, ale Malfoyowie zawsze przeżywali. Obrócił się do żony i syna.

- Chodźmy - powiedział.

***

Po leżeniu na łóżku bez ruchu dłużej, niż chciało mu się o tym myśleć, Snape powoli, w bólach, zmusił się do siadu. Bolała go głowa, bolały go plecy, bolało go wszystko. Jeszcze jedna rzecz, za którą Harry musiał przeprosić. Snape powinien wręczyć mu listę celem bardziej efektywnego działania.

Merlinie. Potarł czoło. Przeżyli. Nie mógł w to uwierzyć, ale przeżyli. Voldemort nie żył, Furie zostały powstrzymane, a Snape i Harry byli tutaj, żywi. Chłopak miał zawsze więcej szczęścia niż rozumu.

Teraz musieli uporać się z następstwami.

Leżący obok Harry jęknął cicho. Snape obrócił głowę, by na niego spojrzeć, i zamrugał. Czy on sam też wyglądał tak okropnie? Cera Harry'ego była jak mleko po miesiącu stania, a jego puls nieregularnie uderzał na szyi. Odchylił głowę do tyłu, a potem przygiął w przód, i znów jęknął, jakby cierpiał.

Snape ostrożnie dotknął jego ramienia.

- Harry? - spytał. - Słyszysz mnie?

- Nnh - powiedział Harry. Otworzył oczy na tyle, by Snape mógł zobaczyć skrawek zieleni, po czym zamknął je na nowo. - Boli - wychrypiał.

- Wiem - wymamrotał Snape. - Możesz usiąść?

- Nie mogę się ruszać - odparł Harry, zupełnie nie brzmiąc na zaalarmowanego tym faktem. - Próbuję. Nie mogę nawet... unieść rąk...

O do diabła. Wstrząs magiczny. Nic dziwnego. W ciągu kilku ostatnich dni Harry zużył więcej energii magicznej niż niektórzy czarodzieje w ciągu całego życia. A teraz, gdy kryzys miał już za sobą, wyczerpanie zbierało swe żniwo.

- Spokojnie - powiedział Snape, choć Harry nie wyglądał, jak by miał panikować. - To wstrząs magiczny. To normalne. - Cóż, przynajmniej dla większości czarodziejów. Gdy chodziło o kogoś o potędze i zdolnościach Harry'ego Pottera, czy istniało coś takiego jak "normalne"? A może nie był to wcale wstrząs magiczny... tylko coś wspólnego z Furiami, które wciąż tkwiły w jego głowie?

- Nie boję się - powiedział Harry głosem tak cichym, że ledwo słyszalnym. - Ty okej?

- Nic mi nie będzie - odparł Snape.

- Dobrze - wyszeptał Harry i udało mu się uśmiechnąć. - Cieszę się...

- Nie zasypiaj - powiedział szybko Snape. - Wystarczająco długo byłeś nieprzytomny.

- Nie, ja... nigdy nie śpię... ani nie jem... nie muszę... - Harry skrzywił się i zagryzł wargi. - Ale teraz jestem zmęczony.

- Co? - spytał Snape. - Co to ma znaczyć, że nie śpisz i nie jesz? - Czyżby Harry nareszcie miał mu powiedzieć prawdę? Ale na pewno przesadzał. Na pewno nie miał na myśli, że nie musiał...

- Nie muszę - powtórzył Harry i usiłował otworzyć oczy do końca. Nie udało mu się i zamknął je na nowo. - Magia mi wystarczała... karmiła mnie. Napędzała. Nie potrzebowałem jedzenia ani snu.

Snape poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czy było możliwe... że ktoś miał tyle magicznej mocy, że mógł obejść nawet podstawowe ludzkie potrzeby? Czy ktoś, kto był w stanie to zrobić, był w ogóle człowiekiem?

Nie. To był Harry. Czymkolwiek jeszcze się stał, Harry był wystarczająco głupi, by być człowiekiem. I cokolwiek się stało, Furie czy nie, Voldemort czy nie, Snape prędzej teleportuje się na Marsa, niż pozwoli Harry'emu zrobić sobie większą krzywdę.

- Porozmawiamy o tym później - powiedział Snape. - Teraz sprowadzę Pomfrey.

- Dumbledore...

- Najpierw Pomfrey - warknął Snape. W skrzydle szpitalnym znajdowały się eliksiry i środki do leczenia szoku magicznego, a to było teraz priorytetem. Dumbledore pewnie i tak zaraz ich tam nawiedzi.

Ale właśnie wtedy wybór został mu odebrany, gdy usłyszał szum sieci Fiuu w kominku gabinetu.

- Severusie? - dobiegł głos Dumbledore'a.

- Och - powiedział słabo Harry i zamknął oczy.

- Nie waż się... - zaczął Snape dziko, ale Harry już stracił przytomność. Snape złapał go za ramię i zaczął potrząsać. - Potter! Obudź się!

- Severusie! - zawołał ponownie Dumbledore, wpadając do sypialni Snape'a, a za nim Granger i Weasley. - Nic ci nie jest? Co się dzieje?

Snape zignorował ich wszystkich, w tym czasie ciągnąć Harry'ego za kołnierz i wrzeszcząc jeszcze raz:

- Harry Potterze! Obudź się!

Powieki Harry'ego uchyliły się odrobinę i wydał ciche: - Murrmmm - po czym jego głowa znów opadła. Jego skóra znów była chłodna i wilgotna.

Snape popatrzył na Dumbledore'a złowrogo.

- Sądzę, że to wstrząs magiczny. Musimy zabrać go do skrzydła szpitalnego.

- Furie... - zaczął Dumbledore.

Snape poddał się. Objął barki Harry'ego ramieniem i wyciągnął go z łóżka.

- Granger - powiedział - byłabyś tak miła...

Cokolwiek ku jego zaskoczeniu, Granger natychmiast transmutowała szafkę nocną w odpowiednie nosze. Snape musiał przyznać, aczkolwiek niechętnie, że nie była to fuszerka. Rzucił Dumbledore'owi ponure spojrzenie.

- Z pewnością możemy o tym porozmawiać po drodze.

- Rozmawiać - wymamrotał Harry.

- Tak, tak - powiedział Snape, kładąc Harry'ego na noszach z pomocą Weasleya. Nie mógł nie zauważyć, że Weasley bardzo świadomie unika jego spojrzenia. Usiłował nie patrzeć nawet na Harry'ego, co w gruncie rzeczy było trudne. - Nie zasypiaj.

- Oczywiście - zgodził się Dumbledore, podchodząc i kładąc kościstą dłoń na czole Harry'ego, tuż ponad blizną. Snape mimowolnie przypomniał sobie fałszywego Dumbledore'a, który zaatakował go na pustyni. - Harry, Severus ma rację. Musisz zachować przytomność, jeśli tylko możesz. - Popatrzył na Granger i Weasleya. - Mówcie do niego.

I szli tak w piątkę do skrzydła szpitalnego - nadzwyczaj dziwna procesja: Harry na noszach, które lewitowali Snape w jego nogach i Dumbledore przy głowie, zaś Granger i Weasley po obu stronach, trajkocąc o błahostkach, podczas gdy Harry mamrotał bezsensownie i usiłował nie zamykać oczu.

- ...Beers powiedziała, że Ginny najlepiej nadaje się na szukającego - mówił Weasley, klepiąc Harry'ego po ramieniu. - Musisz jej jednak udzielić jakichś wskazówek, jakichś rad... O ile oczywiście sam nie chcesz wrócić do gry... skoro cała ta sprawa już za tobą...

- Tak - dodała szybko Granger. - Wszystko wróci do normy, prawda, Harry? Czy tak nie będzie najlepiej? Będziesz mógł się znów cieszyć...

Dumbledore obejrzał się przez ramię i popatrzył Snape'owi w oczy. Wymienili długie porozumiewawcze spojrzenie. Oczy Dumbledore'a były smutne. Żołądek Snape'a skręcił się. Nie. Nic nie wróci do normy. Nie dla Harry'ego, może już nigdy. Po tym, co zrobił i czym był, jak mógł wrócić do bycia chłopcem, który grał w quidditcha?

Snape położył dłoń na kostce Harry'ego. Harry zdołał skupić na nim wzrok zaszklonych oczu i Snape wyobraził sobie, przez chwilę, że oczy te patrzyły z wdzięcznością. Weasley spuścił wzrok i przygryzł z odrazą wargi, ale nic nie powiedział. Zdjął jednak rękę z ramienia Harry'ego.

Kiedy przybyli do skrzydła szpitalnego, było już prawie wpół do trzeciej i Pomfrey wypadła ku nim, wyglądając na zaspaną. Kiedy ujrzała Harry'ego na noszach, nachmurzyła się.

- Widzę, że nie żartowałeś, Severusie. Co się stało? Zemdlał podczas szlabanu?

- Poniekąd - wykręcił się Snape. - Ee...

- Wstrząs magiczny, Poppy - powiedział Dumbledore poważnie. - Tak przynajmniej zakładamy. Miał bardzo pracowitą noc. Ledwo utrzymaliśmy go przy przytomności...

Pomfrey pochyliła się i niemal wrzasnęła Harry'emu w twarz:

- Jak się pan czuje, panie Potter?

- Ungh - odparł Harry i zamknął oczy. Pomfrey mocno uszczypnęła go w ramię i otworzył je na nowo, wydając cichy urażony odgłos.

- Wstrząs, w porządku - potwierdziła. - Co on robił o tej porze nocy? Severusie, kazałeś mu lewitować cały loch? - Skrzywiła się w kierunku Snape'a, a on odpowiedział jej tym samym.

Dumbledore potarł się po nosie i westchnął.

- To bardzo długa opowieść, Poppy... która, obawiam się, o wiele za szybko ujrzy światło dzienne. Zajmiesz się nim?

Teraz Pomfrey wyglądała na urażoną.

- Oczywiście, że tak - powiedziała. - Ale co masz na myśli...

- Więc za twoim pozwoleniem zostawimy tu Rona i Hermionę, by podtrzymali Harry'ego na duchu. Jestem pewien, że nie będą ci przeszkadzać. - Granger i Weasley pokiwali głowami z entuzjazmem, już usiłując być niewidoczni. - W międzyczasie, Severusie, proszę cię, chodź ze mną. Mamy wiele do omówienia.

- Nie - sapnął Harry i odwrócił głowę. Snape syknął i postąpił ku niemu, ale Dumbledore zatrzymał go, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Teraz pomożesz mu najlepiej - powiedział - idąc ze mną.

Snape nie był tego wcale pewny, zwłaszcza biorąc pod uwagę jadowite spojrzenia wiszących nad Harrym Granger i Weasleya. Nie miał jednak wyboru. Popatrzył na Harry'ego znaczącym wzrokiem, powiedział: - Wrócę, Potter - po czym odwrócił się i wyszedł za Dumbledore'em ze skrzydła szpitalnego. Nie przegapił zaskoczonego spojrzenia, jakim Pomfrey obdarzyła ich obu, zanim wyszli.

- Albusie - odezwał się cicho, gdy pojawiły się przed nimi ukryte schody.

- Czy pamiętasz - spytał Dumbledore, kiedy wjeżdżali na górę - jak siedziałeś w tym biurze naprzeciw mnie kilka lat temu i dyskutowaliśmy... sytuację... młodego Harry'ego? Podczas jego trzeciego roku.

- Jak mógłbym zapomnieć? - rzucił Snape cierpko.

- I kiedy chwaliłem cię za wszystko, co zrobiłeś dla szkoły. I co zrobiłeś, by chronić Harry'ego. A ty powiedziałeś, że muszę ci za to odpłacić.

Snape spojrzał na niego zaskoczony.

- Ja...

- A ja powiedziałem ci, byś dał mi czas.

Snape potrząsnął głową. Doskonała pamięć Dumbledore'a - którą mugole, jak mu się wydawało, nazywali "pamięcią fotograficzną" - nigdy nie przestała go zdumiewać.

- Nie pamiętam - przyznał. - Podejrzewam, że masz rację. Ale co...

- Nie będziemy w stanie utrzymać tego wszystkiego w sekrecie - oznajmił Dumbledore, gdy weszli do jego biura. Poprowadził ich do foteli w kącie i jak zawsze usadowił się w tym chrapiącym. Klepnął oparcie i krzesło prychnęło. - Dobry wieczór, Toby. Czas na ciasteczko.

Snape usłyszał, jak pyta bezmyślnie, jakby nie miał nic lepszego do roboty:

- Dlaczego nazwałeś fotel Tobym?

- Hmm? Och - odparł Dumbledore zamyślony, machając różdżką. Na stole pojawiła się taca z biszkoptami i herbatą. - Cóż, kiedyś był Horacym. Nigdy nie przywiązywałem wagi do imion. Ale to historia na inny dzień, chyba się ze mną zgodzisz? - Nalał herbaty, a w powietrzu rozniósł się odurzający zapach mięty. Snape miał wybitnie nieprzyjemne uczucie déjà vu, chociaż jego usta zwilgotniały.

- Ron i Hermiona powiedzieli mi - ciągnął Dumbledore, podając mu filiżankę - że Voldemort nie żyje. To prawda?

- Tak powiedział Harry - odparł Snape. Z wdzięcznością pociągnął łyk miętowego naparu. - Nie wiem oczywiście, w jaki sposób się to dokonało, ale Furie też tak uważały. Nie sądzę, by były zadowolone, gdyby nie były pewne.

Dumbledore skinął głową.

- Tak. Prędzej czy później czarodziejski świat zorientuje się, że Voldemort zniknął z powierzchni ziemi. Biorąc pod uwagę jego ostatnie... publiczne oświadczenie... i panikę, jaką wywołało, skłaniam się ku "prędzej". Ludzie przyglądają się wszystkiemu z wielką uwagą.

Snape przytaknął.

Dumbledore rozłożył ręce.

- Co im powiemy, Severusie? Co im pokażemy? Czy jest ciało?

- Nie mam pojęcia - przyznał Snape. - W tamtym momencie Harry i ja byliśmy raczej zajęci ratowaniem siebie. A teraz...

- Oczywiście - zgodził się Dumbledore, kiwając głową. - Ale... i posłuchaj tego uważnie... Harry źle się czuł przez kilka ostatnich dni. Wszyscy to zauważyli. Wczoraj opuścił większość lekcji, dzisiaj trafił do skrzydła szpitalnego we wstrząsie magicznym. Tej samej nocy Lord Voldemort... zniknął, zmarł czy jakkolwiek opinia publiczna zechce to ująć.

Snape przytaknął bez słowa. Dumbledore miał oczywiście rację. Nikt się nie dowie, nikt nie może się dowiedzieć o Furiach, o ile Granger i Weasley nie wygadają. Ale ludzie szybko odkryją, że Harry był w jakiś sposób zamieszany w zniknięcie Voldemorta. Będą zadawać pytania. Wszyscy.

- Ministerstwo - stwierdził, czując, jak jego żołądek opada. - Jak tylko usłyszą, będą...

- Dokładnie - odparł Dumbledore. Schylił głowę i popatrzył na stolik. - Będą przesłuchania. Będą testy. Będzie z pewnością biegły w legilimencji.

- O do diabła - powiedział słabo Snape.

- Nie zrozum mnie źle - ciągnął Dumbledore - nie pochwalam tego, co zrobił Harry. Mam nadzieję, że ty także nie.

- Nie - zgodził się Snape. - Ale... Albusie, jeśli się dowiedzą... co mu zrobią... i prasa... - Prorok Codzienny uzna, że gwiazdka przyszła wcześniej. Harry Potter, gospodarz Furii? A może następny Czarny Pan? Wystarczy im materiału przynajmniej na pół roku. Snape zadrżał.

- Severusie - odezwał się Dumbledore - mam nadzieję, że mi uwierzysz, gdy powiem, że nikomu innemu nie zawierzyłbym dobra Harry'ego tak jak tobie.

Snape zamrugał, ale nie zapytał: Dlaczego więc, do diabła, wysłałeś go latem z Blackiem? Dumbledore najwyraźniej do czegoś zmierzał, a to jak zawsze napełniało Snape'a niejasnym uczuciem strachu. Zamierzał poprosić Snape'a o coś. O coś poważnego. Coś...

Dumbledore podniósł się i podszedł do swojego olbrzymiego biurka. Wymruczał coś cicho i górna szuflada wysunęła się. Sięgnął do środka i zaczął grzebać w zawartości.

- Kiedyś - rzucił z lekką niecierpliwością - naprawdę muszę nauczyć się układać rzeczy w lepszym porządku... - Najwyraźniej zamierzając dokopać się do dna, zaczął wyciągać z szuflady najróżniejsze przedmioty: papierki od cukierków, przypominajkę, zegarek, torebkę dropsów cytrynowych ("Ach!"), rolkę pergaminu i na końcu parę wełnianych kalesonów. - Jest - oznajmił, rzucając kalesony na podłogę. Wyciągnął z szuflady jeszcze jeden przedmiot i zamknął w dłoni, zanim Snape zdążył mu się przyjrzeć.

Następnie wrócił do stolika i usiadł w Tobym. Położył przedmiot na stole i pchnął w kierunku Severusa.

- Wiem - powiedział - że mogę ufać twoim decyzjom.

Snape opuścił spojrzenie na stolik. Jego oczy rozszerzyły się.

***

Hermiona przyglądała się, jak Ron pomaga pani Pomfrey posadzić Harry'ego, by mogła wlać mu do gardła mleczny eliksir.

- Wypij, Potter - powiedziała. Harry otworzył usta i posłusznie wypił.

- Och - westchnął, opróżniwszy szklankę. - Smaczne.

Pomfrey poklepała go po ramieniu.

- Z mleka lunaballi - wyjaśniła. - Najlepsza na świecie rzecz na wstrząs magiczny. Nigdy nie spotkałam czarownicy ani czarodzieja, któremu by nie smakowało. Zbyt wiele może jednak wywołać torsje... - Jak na zawołanie, Harry zrobił się zielony. Bez mrugnięcia okiem Pomfrey wyczarowała wiadro w sam raz na czas, by Harry do niego zwymiotował. Hermiona odwróciła wzrok. To i tak nie było tak złe, jak Ron wymiotujący ślimakami w drugiej klasie.

- Właśnie - westchnęła Pomfrey. - Lepiej? - Harry westchnął, ale pokiwał głową. - W takim razie możesz teraz odpocząć.

- Ale przecież właśnie zwrócił całe lekarstwo - sprzeciwił się Ron.

- Co oznacza, że następną dawkę podam mu dopiero za kilka godzin - powiedziała Pomfrey z zaskakującą cierpliwością. - Jest późno. Nie sądzę, byście chcieli go zostawić i wrócili do łóżek?

- Jak pani zgadła? - spytał Ron i obdarzył Pomfrey bezczelnym uśmiechem, który sprawił, że Hermiona pomyślała o Fredzie i George'u.

Pomfrey wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Potem ziewnęła.

- W takim razie ja z chęcią wrócę do łóżka - powiedziała - jeśli wy dwoje zostaniecie i będziecie trzymać na wszystko oko. Cokolwiek się wydarzyło... a ja nie zamierzam siedzieć cicho, zanim profesor Dumbledore nas oświeci... na szczęście nie zostawiło go umierającym. - W rzeczy samej Harry już wyglądał lepiej. Hermiona zastanowiła się, czy zwymiotowanie lekarstwa mogło pomóc. - Jeśli cokolwiek się będzie działo, przyjdźcie po mnie.

- Dobrze - obiecali Ron i Hermiona posłusznie i patrzyli, jak pani Pomfrey oddala się do swoich prywatnych komnat. Poczekali, aż zamkną się za nią drzwi, po czym odwrócili do Harry'ego. Oczy Harry'ego wciąż były zamglone, jednak wydawał się wracać do siebie i wyglądał na odpowiednio przejętego.

- Nie wiem nawet, od czego zacząć, chłopie - powiedział Ron.

- Nie jestem pewna, czy to najlepsza chwila, Ron... - zaczęła Hermiona.

- Nie wyobrażam sobie lepszej - stwierdził Ron, nie odrywając od Harry'ego oczu.

- Ja też nie wiem, od czego zacząć - powiedział Harry. Oblizał wargi. Hermiona nalała mu szklankę wody z dzbanka. Wziął ostrożny łyk, a gdy nie zaobserwował śladów wracania, z ulgą zaczął pić haustami.

Potem otarł usta dłonią.

- Chciałem wam powiedzieć - stwierdził ochryple - czasami.

- Tylko czasami? - spytał Ron. - Na Merlina, Harry. Co... jak długo to...

- Widzieliśmy Snape'a c-całującego cię - powiedziała Hermiona, wzdragając się. - W twoich wspomnieniach, znaczy się. Na balkonie za Wielką Salą. - Harry pobladł, a potem poczerwieniał. - Byłeś... młodszy - dodała słabo Hermiona.

Harry przełknął ślinę.

- Hallowe'en - wymamrotał, a potem dodał jeszcze ciszej - w piątej klasie.

Żołądek Hermiony przewrócił się. Ron nabrał powietrza.

- O mój Boże - powiedział.

- Ron - zaczął Harry - nie...

- Nie? Nie co? Nie, Snape nie jest porypanym skurwielem? - Twarz Rona była niemal tak czerwona jak jego włosy. - Przykro mi, chłopie... nie zamierzam...

- To był tylko pocałunek - syknął Harry, patrząc w panice na zamknięte drzwi pokoju Pomfrey. - Ron... jeśli chcesz, żebym ci cokolwiek powiedział... zamknij się! - Ron zacisnął szczęki, jego oczy płonęły wściekłością, ale pozostał cicho. - To był tylko pocałunek - powtórzył Harry cicho. - Pierwszy pocałunek. I to wszystko, przez całe miesiące. Nie mógłby... - Harry zaczerwienił się i spuścił wzrok. - Chociaż chciałem. Ale nie mógł. Do czasu szóstej klasy, po moich urodzinach.

- Och - powiedział Ron. - Cóż, to wspaniale z jego strony.

Harry popatrzył na Rona złowrogo.

- Słuchaj, poszedłem do niego, głąbie - oświadczył stanowczo. - Rozumiesz? Poprosiłem go.

- A on powinien był odmówić - wtrąciła Hermiona. - Na miłość boską, jest naszym nauczycielem! Kto wie, ilu innych...

Harry obrócił się do niej, a jego oczy zabłysły, przypominając jej zimne, obce spojrzenie, jakim patrzył, stojąc w otoczeniu Furii. Wzdrygnęła się wbrew samej sobie.

- Nie było innych - odparł Harry. - Nikogo poza mną. To wam mogę przysiąc.

- Słyszysz sam siebie? - spytał Ron. - Jasna cholera, Harry. Przerażasz mnie. I ją też.

Harry zamrugał, potem spojrzał speszony i z powrotem oparł się o zagłówek.

- Przepraszam - powiedział. - Ja, um... Wciąż wszystko porządkuję. - Dotknął palcami skroni. - Tutaj. Dotarły jednak do Morza Spokojności, więc sądzę, że wkrótce będę zupełnie normalny...

- Morze... - Ron urwał, gapiąc się na Harry'ego, po czym wybuchnął: - A teraz jesteś czubkiem? Zamkną cię?

- Nikt mnie nie zamknie, Ron - powiedział Harry stanowczo.

- Co więc zrobią? - spytała Hermiona, uznając, że kwestię Snape'a trzeba na razie odłożyć na bok. Było coś ważniejszego. - Harry, gdzie ... - szybko zniżyła głos - ...Furie? I powiedziałeś, że Sam-Wiesz-Kto nie żyje... tak powiedzieliśmy Dumbledore'owi...

Harry skinął głową i zanurzył się w najdziwniejszą opowieść, jaką Hermiona kiedykolwiek słyszała: coś o wspomnieniach i o zaklęciu Ujrzyj Swe Serce, które sam stworzył, i o wodzie, którą Voldemort wypił i zmarł, i o Snapie, który pomógł Harry'emu zburzyć więcej murów w jego głowie, by Furie mogły... mogły...

Hermiona oparła głowę o ręce.

- Muszę się upewnić, czy dobrze zrozumiałam - zaczęła ostrożnie. - Furie wciąż tam... są. W twojej głowie.

- Tak - powiedział Harry - ale...

- Ale są w tej części ciebie, która jest dobra.

- Tak - powiedział Harry - więc...

- Więc wciąż są częścią ciebie.

- Tak - powiedział Harry - zrozum...

- Zrozum co? - Hermiona skoczyła na równe nogi, zaciskając dłonie w pięści. - Co tu jest do rozumienia? Są w tobie! W tej chwili są w tym pokoju razem z nami! - Na to Ron popatrzył wokół szeroko otwartymi oczami, jakby oczekiwał, że Furie znów pojawią się za jego ramieniem.

- Nie ma ich - powiedział Harry błagalnie. - Nie ma ich, Hermiono. Są... uśpione, mniej więcej. Nie czuję ich. Jestem... To znaczy, są, ale jednocześnie ich nie ma. Są cicho. - Zacisnął dłonie na pościeli. - Hermiono, to ja, przysięgam. Tylko ja. Tylko Harry. Nikt inny.

- Kto więc zabił tych wszystkich ludzi? - wyszeptała Hermiona. - Też tylko ty?

- Nie - odparł Harry. - To znaczy... one były po to. Pomogły mi, pokazały mi jak. - Spojrzał jej w oczy. - Ale to ja to zrobiłem, zgadza się. Ja tego chciałem.

- Harry - szepnął Ron.

- Wy też chcieliście - warknął Harry, patrząc na niego ponuro. - Prawda? Tak powiedziałeś, kiedy zaczęli umierać. Nie powiedziałeś złego słowa na tego, który ich zabijał.

- Nie wiedziałem, że to ty! - zawołał Ron.

- Ktoś musiał być, prawda? - zapytał Harry. - Co, jeśli byłby to Dumbledore? Gdyby zabijał tych ludzi, a nikt po naszej stronie by nie cierpiał? "Genialne", tak byś powiedział...

- Ale Dumbledore nigdy by... - Ron zaczął protestować, a potem zrzedła mu mina. Hermiona wiedziała, że oboje myślą o tym samym: po tym, czego się dowiedzieli tego wieczora, kto wie, do czego zdolny jest Dumbledore? Albo Snape? Albo Harry?

Albo ktokolwiek inny?

Hermiona nigdy nie miała się za osobę, która szuka najłatwiejszego wyjścia. Ale w tym momencie jedyne, czego pragnęła, to być w łóżku, śniąc przez całą noc i nie wiedząc o niczym, co się zdarzyło. Nawet nie pomogli Harry'emu swoją odwagą. Prawda? Nie uratowali go ani nie pomogli mu pozbyć się Furii. Dowiedzieli się jedynie masy rzeczy, których nie chcieli wiedzieć. Poczuła gorycz w ustach.

- Więc Sam-Wiesz-Kto nie żyje - wymamrotał Ron. - Cóż... gratulacje. - Prychnął. - Wszyscy zawsze sądzili, że musisz być tym, który go wykończy, prawda? Nawet jeśli tego nie mówili na głos.

- Naprawdę? - Harry znów wyglądał na zmęczonego, ale było to normalne zmęczenie, a nie wyczerpanie na granicy śmierci.

Siedzieli przez kilka chwil w ciszy i Hermiona bardzo mocno starała się nie myśleć, jak jeden z jej najdroższych przyjaciół stał się nagle kimś obcym. Bardzo nagle. Drogi Merlinie, zaledwie wczoraj o tej porze wydawało jej się, że wie, kim jest Harry...

Ron przerwał ciszę, mówiąc:

- Więc... wracając do, ee... kwestii Snape'a. - Przełknął. - Muszę wiedzieć o George'u. Czy... kiedy byliście...

Harry znów spuścił wzrok.

- George wiedział - powiedział cicho.

- Co? - Ron najwyraźniej nie wierzył własnym uszom. Podobnie jak Hermiona.

- To był jego pomysł - dodał Harry pospiesznie. - Że... żebyśmy udawali. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem.

- Co? - powtórzył Ron, jakby Harry zaczął mówić w suahili. Hermiona nie mogła go winić. - O czym ty mówisz? George by nigdy... George nienawidzi Snape'a!

- Wiem - powiedział Harry i po raz pierwszy tej nocy sprawiał wrażenie cierpiącego. Hermiona poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czego im nie mówił? - Ron, ja... zawarliśmy umowę... George i ja. Nie... nie mogę wam o tym opowiedzieć. To sprawa George'a. - Przygryzł dolną wargę. - Nie chciałem. Ale po całej tej chorej aferze w Proroku to się wydawało najwłaściwsze...

- Więc to była prawda - wyszeptała Hermiona.

- Ale nigdy... nie zdradzałem George'a czy coś takiego, Ron - kontynuował Harry szczerze. - Przysięgam.

- Och - powiedział Ron - super - i Hermiona zastanowiła się, czy nie zamierza się rozpłakać. - Ty draniu.

- Ron... - zaczął Harry.

- Mam nadzieję, że jest tego warty - powiedział Ron do swoich kolan. - Snape, znaczy się. Naprawdę mam nadzieję, Harry, ponieważ przy twoim tempie tylko on ci może zostać...

Tym razem to Hermiona zawołała:

- Ron!

Harry jedynie pokiwał głową, jakby się zgadzał.

- Takie podejście donikąd nas nie zaprowadzi - stwierdziła Hermiona, przywołując surowość. - My... musimy to wyjaśnić. Harry, nie możesz po prostu - machnęła bezradnie ręką - opowiedzieć nam, co się stało? Od początku? Może to pomoże... - Co, zrozumieć? Mała szansa. Ale wszystkiego trzeba było spróbować.

Harry obdarzył ją długim spojrzeniem, którego nie potrafiła odczytać. Nie było to spojrzenie Furii, ale przez to jeszcze bardziej niepokojące.

- W porządku - odparł wreszcie neutralnym tonem. - Jeśli jesteście pewni, że chcecie wiedzieć.

Nie była. Wcale a wcale. Mimo to kiwnęła głową.

Harry wziął głęboki oddech.

- Dobrze - powiedział. - Pamiętacie, jak opowiedziałem wam, że miałem wypadek quidditcha, pod koniec piątej klasy?

***

Przygotowania zajęły Snape'owi kilka godzin. Czynił je z sercem w gardle, zastanawiając się, czy go złapią i poddadzą przesłuchaniu. Czy Dumbledore nie zmieni zdania i nie każe mu zrobić czegoś innego... albo, gorzej, każe mu nic nie robić. Czy to się w ogóle uda.

Ale musiało się udać. Snape nawet nie rozważał innej możliwości.

Był już niemal świt, gdy wrócił do Hogwartu. Zaszedł do lochu na niemal bezcenne pół godziny, załatwiając wszystkie konieczne sprawy, po czym wrócił do skrzydła szpitalnego.

Harry nie spał i był sam. Wyglądał znacznie lepiej, niż kiedy Snape widział go po raz ostatni, ale wciąż był blady i mizerny. Wciąż patrzył przez okno, mając na twarzy wyraz zagubienia i smutku. Snape podejrzewał, że Weasley i Granger nie byli tak wyrozumiali, jak Harry miał nadzieję. Tyle Snape mógł mu sam powiedzieć. Czego Harry oczekiwał, na Merlina? Gratulacji i najlepszych życzeń?

Gdy Snape się zbliżył, podniósł wzrok i spróbował się uśmiechnąć.

- Cześć - powiedział. - Co słychać?

- Nie ma czasu na gadanie - oznajmił Snape i bez dalszych wstępów ściągnął z Harry'ego koc. - Wstawaj. Wyjeżdżamy. Możesz iść?

Harry patrzył na niego bez wyrazu. Typowe.

- Tak sądzę - powiedział. - Ale... że co my?

- Wstawaj - powtórzył Snape, łapiąc go za łokieć i ciągnąc, aż Harry wyszedł z łóżka, a nie upadł na podłogę.

Snape'a nieco dziwiło jego własne podniecenie. Był pełen obaw, niepewności przede wszystkim - i jednocześnie był podniecony. Może to jakiś dziwaczny, nieopisany efekt uboczny oneiroxenosa - był niemal oszołomiony. Będzie musiał to zbadać.

- Musimy wyjechać - oznajmił Snape, rozglądając się wokół. Wciąż byli sami w skrzydle szpitalnym, ale Snape widział, że gdy słońce wzejdzie wyżej, długo to nie będzie trwało. - Teraz. Chodź.

Harry stał już na nogach, choć nieco się trząsł, nie mówiąc o konsternacji.

- Do-dobrze - odparł. - Ale dokąd idziemy?

Snape sięgnął do lewej kieszeni i zacisnął palce na jej zawartości. Wyłowił ją i wyciągnął rękę w stronę Harry'ego.

Harry patrzył zdumiony na leżący na dłoni Snape'a klucz do Gringotta.

- Dokądkolwiek zechcemy - powiedział Snape.

***

Dowiedziawszy się, że Harry Potter zaginął, Minerwa McGonagall zrobiła rzecz naturalną: udała się do Dumbledore'a. Nie mogła wymyślić nic innego - Granger i Weasley przyszli do niej około ósmej trzydzieści w sobotni poranek, praktycznie w stanie histerii, ponieważ Harry najwyraźniej zniknął bez śladu ze skrzydła szpitalnego.

- Zostawiliśmy go o szóstej - powiedziała Granger, przełykając łzy - p-ponieważ się z nim pokłóciliśmy, a powinniśmy byli zostać, ale wróciłam tam dziesięć minut temu i go nie ma! - Jeśli chodziło o Weasleya, to w ogóle nie był w stanie mówić.

McGonagall skontaktowała się z Poppy Pomfrey, która nie wiedziała więcej niż ona.

- Sprawdzałam po wyjściu Weasleya i Granger - oświadczyła. - Był przygnębiony, ale był na miejscu. Nie pozwoliłam mu odejść. Przecież musi gdzieś tu być?

McGonagall wyciągnęła głowę z kominka i spojrzała na Weasleya i Granger zagadkowo.

- Powiedzieliście, że się pokłóciliście - stwierdziła. - Może po prostu poszedł się dąsać?

I wtedy Weasley pokazał jej coś, co odebrało jej oddech. Mapę - ale nie zwykłą mapę. Mapę, która ukazywała dokładną lokalizację każdej osoby w szkole.

- Harry dostał ją od Freda i George'a - wyjaśnił. - Zrobił ją tata Harry'ego z przyjaciółmi. Ta mapa nigdy się nie myli, nigdy. A jego na niej nie ma!

- Snape'a też nie - dodała Granger i pociągnęła nosem.

Zniknięcie Harry'ego Pottera - po bezsennej nocy, podczas której McGonagall nie odkryła niczego, co mogłoby pomóc z walce z Furiami - było bardzo niepokojące. Jeszcze bardziej - po tym, co widziała ostatniej nocy w jego mieszkaniu - niepokoił ją fakt, że zniknął także profesor Snape. Dlatego też skonfiskowała mapę (postanawiając odbyć na jej temat bardzo długą rozmowę z Harrym Potterem, gdy ów tylko raczy się pojawić), szybko się ubrała i pospieszyła do gabinetu Dumbledore'a.

I teraz siedziała naprzeciw dyrektora przy jego biurku. Człowiek, który zeszłej nocy tak mocno niepokoił się sytuacją Harry'ego, zniknął. Tego ranka Dumbledore wydawał się zupełnie nieporuszony, gdy proponował jej herbatę i biszkopty.

- Albusie - powiedziała, starając się zachować cierpliwość - nie jestem do końca pewna, czy rozumiesz powagę sytuacji.

Uśmiechnął się do niej.

- Ciasteczko cytrynowe?

- Na śniadanie? Naprawdę powinieneś... - Urwała, potrząsnęła głową i nachmurzyła się. - Nie, Albusie. Na miłość boską, czy nie martwi cię to nic a nic? Ulżyło mi, kiedy usłyszałam, że Harry... uporał się... z Furiami...

- Prawdopodobnie w jedyny możliwy sposób - wtrącił Dumbledore, kiwając głową.

- Tak czy owak, cokolwiek zrobił, teraz go nie ma, a Severusa nie ma razem z nim! Gdzie są? Wysłałeś ich gdzieś, prawda? - To był jedyny sensowny pomysł. Ona sama szybko doszła do wniosku, że po odejściu Voldemorta Harry'ego Pottera trzeba gdzieś ukryć. Z pewnością Dumbledore maczał w tym palce.

- Tak - odparł, ale nie dodał nic więcej.

McGonagall znów się nachmurzyła.

- Albusie, mam nadzieję, że wiesz, że możesz mi ufać...

- We wszystkim - powiedział Dumbledore i po raz pierwszy patrzył poważnie. - To prawda, odesłałem ich. Nie wiem jednak, gdzie się udali. I nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek wrócą.

McGonagall patrzyła na niego bez wyrazu. Po raz kolejny niczego więcej nie wyjaśnił. Żartował sobie? Oczywiście, że wrócą. Harry na wiosnę musi zdać owutemy, zaś Severus jest nauczycielem! I dlaczego, na niebiosa, Dumbledore nie miałby wiedzieć, gdzie wyjechali?

Kiedy jednak przedstawiła to pytanie, Dumbledore odparł:

- Ponieważ pozostawiłem cel ich podróży całkowicie w rękach Severusa. A biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponuje, oraz jego naturalny spryt, jestem pewien, że wybierze takie miejsce, w którym nikt ich nie odkryje... nawet ja, jeśli tak postanowią. - Uśmiechnął się do niej ze smutkiem. - Mogłem zrobić tylko tyle.

- Tylko tyle? Środki? - McGonagall zmarszczyła czoło. - Snape jest biedny jak mysz kościelna, Albusie. Od czasu...

- Dałem mu jego klucz do Gringotta - oznajmił spokojnie Dumbledore, a ona zamilkła z opadniętą szczęką.

- Ale - wydusiła po kilku chwilach absolutnego szoku - ministerstwo...

- Z pewnością będzie mi miało wiele do powiedzenia na ten temat - przyznał Dumbledore. - Wierzę, że też będę miał coś do powiedzenia. Wierzę nawet mocniej, że Harry i Severus zrobią to, co jest dla nich najlepsze.

Podniósł się powoli i podszedł do okna, z którego wyjrzał na błonia Hogwartu, na boisko quidditcha, na Zakazany Las rozciągnięty w oddali. W tym momencie McGonagall zdała sobie sprawę, że Dumbledore wygląda bardzo staro.

- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi - powiedział. - Ty też nie mogłabyś sobie życzyć niczego innego, prawda, Minerwo?

- Szczęśliwi? - spytała słabo McGonagall. Coś zaczęło klarować się w jej umyśle, jakaś prawda, której wiedziała, że nie chce rozumieć. - Albusie... Albusie, co...

- Czy ty i Fleur macie plany na dzisiejsze popołudnie? - zapytał Dumbledore. - Mam taką nadzieję. Będzie dość ciepło i wydaje mi się, że pogodnie.

McGonagall jedynie na niego patrzyła, nie będąc w stanie się odezwać. Dumbledore odwrócił się i spoglądał na nią przez dłuższą chwilę bez słowa. Potem odwrócił się do okna.

- Tak - powiedział. - Zapowiada się piękny dzień.

***

Wspomnienia Snape'a z Sewilli były mgliste, ale przyjemne. Było to raczej rzadkie, gdy w grę wchodziło jego dzieciństwo, więc uznał, że on i Harry mogli trafić gorzej. W mieście nie znał nikogo - nie znał nikogo w Hiszpanii na południe od La Coruña - ale było to jedno z wielu miejsc, które od dawna znajdowały się w posiadaniu jego rodziny i to zazwyczaj w najmniej prawdopodobnych okolicach.

Mieli na przykład dwupokojowe mieszkanie w dzielnicy Triana, wznoszącej się nad rzeką Gwadalkiwir. Było ono utrzymane całkiem nieźle, zważywszy na fakt, że nikt w nim nie mieszkał przez dwadzieścia lat. Czynsz z góry na rok płacony był automatycznie z konta Snape'a. Ponadto wyróżniało się tym, że stało w dzielnicy miasta, która była kompletnie bezmagiczna.

Na świecie było bardzo niewiele miejsc, w których magia nie istniała, i wszystkie były niewielkie. Sewilla nie była wyjątkiem. Strefa bezmagiczna zaczynała się na sąsiedniej przecznicy i kończyła pół przecznicy w drugą stronę.

Czarodzieje nie lubili tutaj przebywać. Być w miejscu bezmagicznym, oznaczało oczywiście niemożność korzystania z zaklęć i uroków, nawet eliksiry magiczne traciły swe działanie i stawały się pomyjami. Niewiele uczuć powodowało u czarodziejów i czarownic paranoję mocniej niż bycie pozbawionym magicznej mocy. Nie można się bronić. Czasem nie można nawet dostrzec zbliżającego się wroga.

Nikt nie wiedział, że Snape'owie mają tutaj nieruchomość. A nawet gdyby, nikomu nie wpadłoby do głowy szukać Snape'a i Harry'ego tutaj.

Oczywiście, nie musieli tutaj zostać. Snape nie kłamał Harry'emu: mogli iść wszędzie, gdzie chcieli. Miał teraz do dyspozycji wszystko: swoje pieniądze, swoje książki, swoje rodzinne skarby. Jeśli znudzi im się w Sewilli, być może Harry zechce zobaczyć Kioto albo Snape zdecyduje się na Buenos Aires. Albo nawet nie miasta... gdzieś na prowincji, w środku niczego. Wszystko należało do nich. Każde miejsce, gdziekolwiek, mogło być ich.

Ale to było dobre na początek. We wrześniu Sewilla wciąż była rozkosznie ciepła - w sposób, jaki Szkocja rzadko miała okazję doświadczyć. Niebo było lazurowe i choć powietrze przepełniał zapach typowy dla każdego mugolskiego miasta, Snape nie mógł się nasycić. Choć byli ograniczeni do małego mieszkania, nie czuł się równie wolny od bardzo dawna.

Nie był pewien, czy Harry czuje tak samo. W tej chwili Harry ściskał kubek z herbatą i wyglądał przez okno na migocący przestwór rzecznego wybrzeża. Snape zastanawiał się, czy chłopak, który wydawał się żyć i oddychać magią, zaakceptuje to mieszkanie, tę okolicę. Nie padł jednak trupem, gdy przekroczyli niewidzialną granicę - choć gwałtownie westchnął i bardzo pobladł - i nie powiedział słowa sprzeciwu.

Byli tu od czterech dni i choć Harry nie sypiał dobrze, to chociaż jadł. Był też cichy: często patrzył w przestrzeń lub chodził po mieszkaniu, podnosząc stare, zakurzone przedmioty, po czym odstawiał je na miejsce, pozornie przypadkowo. Pierwszej nocy dzielił ze Snape'em łóżko, jakby inna możliwość nie wpadła mu do głowy, a kiedy Snape się obudził, Harry wciąż leżał zwinięty przy jego boku w niespokojnej drzemce.

Było zdumiewająco dziwne, uznał Snape, mieć przy sobie Harry'ego - podobnie jak dziwna była świadomość, że nikt ich nie może rozdzielić. Dziwne było wrócić do ich letniej rutyny bycia razem. Teraz jeszcze bardziej przestraszyło go, jak naturalne się to wydawało. Jak blisko był, po raz pierwszy w życiu, możliwości na prawdziwe szczęście.

Nie ufał temu ani przez moment.

Dlatego Snape, czytając poranną gazetę, zaskoczony był, gdy Harry powiedział:

- Podoba mi się tutaj.

Podniósł wzrok, ale Harry wciąż wyglądał przez okno. Na twarzy miał wyraz zamyślenia.

- To dobrze - stwierdził Snape ostrożnie. - Ale nie musimy tu zostawać. Moja rodzina posiada wiele nieruchomości.

Harry uśmiechnął się. Nie uśmiechał się wiele od przebudzenia.

- Moglibyśmy zrobić porządne tournée po świecie, prawda?

- Moglibyśmy - potwierdził Snape. - Ale na razie proponuję, byśmy zostali tutaj. Dopóki...

- Wrzawa nie ucichnie - zgodził się Harry z westchnieniem, biorąc gazetę, którą podał mu Snape.

A wrzawa była wszędzie. Każdego poranka Snape opuszczał mieszkanie, przemykał się sąsiednią aleją poza strefę bezmagiczną i rzucał pospieszny czar maskujący. Gdyby ktoś przyjrzał się dokładnie, nie dałby się zwieść, jednak niewielu mogło - a tyle wystarczało, by postarać się dla nich obu o Proroka Codziennego. Radio nie mogło oczywiście złapać kanałów czarodziejskich, ale z tego, o czym czytali w Proroku, było to błogosławieństwem.

Wszyscy szukali Harry'ego Pottera. Kilkoro ludzi (choć ani trochę tak wiele) zastanawiało się także na temat zniknięcia Severusa Snape'a. Nikt nic nie słyszał o Voldemorcie, nikt nie miał informacji od niego. Stwierdzić, że ludzie byli "ciekawi", to jak nazwać smoczą ospę lekkim przeziębieniem.

Dumbledore milczał pomimo narastających nacisków z ministerstwa. Dzisiejsza gazeta pisała nawet, że może zostać usunięty z Hogwartu i aresztowany, jeśli nadal będzie odmawiał współpracy w dochodzeniu.

Przeczytawszy to, Harry popatrzył na Snape'a i powiedział z wahaniem:

- Cóż... to nie byłby pierwszy raz, prawda? On... nawet jeśli to zrobią, on...

- ...może wybierze przejście na zasłużoną emeryturę - stwierdził Snape. - Ale wierz mi lub nie, zupełnie mnie to nie obchodzi.

Harry popatrzył zaszokowany... po czym się uśmiechnął.

- Mnie też nie - oświadczył. - Wiesz? Mnie też nie. - Rzucił gazetę na bok i zaśmiał się. Potem przechylił głowę. - Ale mówiłem serio - powiedział. - Podoba mi się tutaj. Ja, um... jest cicho.

W tym momencie na zewnątrz włączył się alarm samochodowy, co zdarzało się średnio co kilka godzin. Snape uniósł brwi, patrząc na Harry'ego, który wzruszył ramionami.

- Wiesz, co mam na myśli - powiedział. - Tutaj jest cicho. - Dotknął palcem czoła. - Jestem... Myślałem, że to będzie okropne, kiedy mi wyjaśniłeś, gdzie jest to miejsce. Myślałem, że nie wytrzymam tego, że nie będę mógł używać magii. Tymczasem czuję się, jakbym był zawinięty w koc. Zostawiony w spokoju. W przestrzeni, gdzie mogę oddychać. - Znów wzruszył ramionami. - Znów czuję się trochę jak ja.

Usiadł po drugiej stronie stołu, naprzeciw Snape'a, który zapytał:

- Tylko trochę?

Harry przyjrzał się swoim dłoniom.

- Nie wiem. Jestem inny. Prawda?

- Tak - powiedział Snape. - Jesteś.

- Czy ty, um. - Harry zagryzł wargę i nie uniósł głowy. - Co o tym myślisz?

Snape ostrożnie rozważył odpowiedź, którą układał przez ostatnie dni w oczekiwaniu na to pytanie. Co myślał o Harrym: o młodym mężczyźnie, który siedział naprzeciw niego po drugiej stronie stołu, który popełnił morderstwo, który poświęcił samego siebie w najbardziej fundamentalny sposób - wszystko z powodu dziwnej mieszanki miłości i gniewu?

Snape też popełnił morderstwo i robił gorsze rzeczy. Miłość nie była częścią żadnej z nich. Nie usprawiedliwiało to Harry'ego, oznaczało jednak, że Snape nie był osobą, która mogła rzucać kamienie.

- Zrobiłeś, co musiałeś zrobić - powiedział Snape. - I być może ocaliłeś czarodziejski świat od wielkiego zła. Mam jednak nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że mogło się stać o wiele gorzej, gdybyś nie... - Co? Gdyby nie miał wewnętrznego magazynu dobroci, którym uspokoił Furie? - ...zdołał nad nimi zapanować.

- Wiem - wymamrotał Harry. - Byłem głupi. Myślałem, że były... - Machnął ręką w raczej nieokreślony sposób. - Nie wiem. Moimi przyjaciółmi? Albo że zrobią, co im powiem? Nie wiem - powtórzył.

- Popełniłeś błąd - powiedział Snape, dopuszczając do głosu swój ulubiony ton nie-wierzę-że-mogłeś-być-tak-głupi.

Harry podniósł wzrok, a jego oczy zabłysły.

- Wyobraź sobie, że byłem samotny! - zawołał. - Podczas Hallowe'en. To było po tym, kiedy ty i ja, no wiesz, po Proroku. A Ron nie odzywał się do mnie z powodu George'a. I nie mogłem z nikim porozmawiać o tym, co się dzieje, i... i we śnie, kiedy zażyłem eliksir, one po prostu były tam. Chciały ze mną zostać, chciały mi pomóc. A przynajmniej tak mi powiedziały. - Zaśmiał się z goryczą. - Tylko wiesz co? Wiesz, czego chciałem? Dostać Malfoya. Chciałem go wtedy dostać nawet mocniej niż po tym, jak zabił Syriusza. Tymczasem Malfoyowie są jednymi z nielicznych śmierciożerców, których nie dostałem.

Snape nie wiedział, co na to powiedzieć. To była ostatecznie prawda i Malfoyowie wciąż gdzieś byli. Kto wie, czy nie wpadnie im do głowy znów prześladować Harry'ego, gdy tylko będą mieli sposobność?

Nie bał się, że może im się udać. Bał się, że raz jeszcze obudzą ciemne miejsca w Harrym. Lucjusz nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, jakie kusił.

Jak silna była samokontrola Harry'ego? Gdyby rzeczywiście nadarzyła się okazja, czy byłby w stanie powstrzymać się od zniszczenia Malfoyów tak łatwo, jak zniszczył wszystkich pozostałych? Nie żeby świat na tym stracił, ale Snape nie mógł zignorować ewentualności, że raz sprowokowany Harry mógłby na tym nie poprzestać.

- Zabiłbyś ich teraz, gdybyś miał szansę? - zapytał bez ogródek, uznawszy, że równie dobrze może to powiedzieć.

Harry wciągnął powietrze i spojrzał na niego.

- Ja... - powiedział i przełknął. - Nie wiem. - Zadrżał. - Wciąż ich nienawidzę za wszystko, co zrobili. Zwłaszcza Draco. Ale teraz wszystko wydaje się inne. Nie czuję w ten sam sposób. Kiedy to robiłem... kiedy zabijałem... znaczy się, to ja to robiłem. Ale czułem, jakbym cały czas śnił. Cóż, tak zresztą było. - Potrząsnął głową. - Chciałem tego. Ale nie wydawało się rzeczywiste. Nie wiem, czy mógłbym zrobić to znów. Mam nadzieję, że nie.

Popatrzył na Snape'a.

- Gdybym mógł - zapytał cicho - co byś wtedy zrobił? Powstrzymałbyś mnie?

- Skąd mogę wiedzieć? - spytał Snape poirytowany. - Co to za pytanie? To by zależało od wielu czynników. - Nie powiedział, że nie potrafił przewidzieć żadnego czynnika, który zmusiłby go do zrobienia Harry'emu krzywdy. Jeszcze by chłopakowi uderzyło do głowy.

- Mam nadzieję, że byłbyś w stanie - powiedział Harry. - To wszystko. Nie chcę być... jak to ująłeś? ..."złem gorszym niż Voldemort" czy coś.

- Powiedziałeś mi kiedyś, że nie jesteś jak on - przypomniał Snape. - W rzeczy samej, powiedziałeś to z wielkim przekonaniem. - Uniósł dłoń, gdy Harry znów otworzył usta. - Pamiętaj, że wybór należy tylko do ciebie. I że to jest wybór... nie przeznaczenie.

Harry nabrał głęboko powietrza, skinął głową, po czym odetchnął. Snape także odetchnął - bardziej dyskretnie.

Usiłował, podczas kilku bezsennych godzin, wyobrazić sobie mroczne ścieżki, którymi Harry mógłby podążyć. Wiedział, że byłby aż za dobrym towarzyszem tej podróży - że niezależnie od przekonań Dumbledore'a nie był najodpowiedniejszą osobą do tego, by zmienić Harry'ego w porządnego i przykładnego obywatela. Odkrył jednak, że nie potrafi wyobrazić sobie Harry'ego zwołującego armię, szturmującego ministerstwo czy robiącego jakąkolwiek z rzeczy, jakie zrobił Voldemort.

I to był klucz: Harry nie pożądał potęgi. Chciał chronić ludzi, którzy byli mu bliscy. Przywiodło go to w wielkie niebezpieczeństwo i zło, ale nie zaspokajał tej części siebie celowo. Snape miał nadzieję - śmiał mieć nadzieję - że cokolwiek się zdarzy, świat nigdy nie znajdzie się pod rządami Lorda Pottera. Harry po prostu nie miał do tego głowy. Jeśli wierzyć w przeznaczenie (a Snape nie był pewny, czy wierzy), jakieś dobre bóstwo musiało obdarzyć Harry'ego zdumiewającą mocą i jednocześnie brakiem ambicji, by coś z tą mocą robić. Jasna cholera, kiedy uda mu się wrócić do siebie, znów zacznie non stop gadać o quidditchu. Prawdopodobnie.

- Więc... coś ciekawego? - zapytał Harry lekko, znów patrząc w swoją herbatę.

Snape zerknął do gazety, przez chwilę podumał w ciszy, po czym powiedział:

- Cóż, na stronie drugiej twoi przyjaciele lamentują, jak strasznie się o ciebie martwią.

Harry wyprostował się i podniósł wzrok.

- Co?

Wciąż nie powiedział Snape'owi, co wydarzyło się w skrzydle szpitalnym. Snape wiedział jedynie, że Harry wyjawił Granger i Weasleyowi przynajmniej część prawdy i że nie skończyło się to dobrze. Ale dzisiaj, na stronie drugiej, Granger i Weasley stwierdzali publicznie, że martwią się o Harry'ego i jeśli to przeczyta, czy mógłby się z nimi skontaktować, dać im znać, że nic mu nie jest? Aby dopełnić patosu, artykuł ("Wróć do domu, Harry" - błaga najlepszy przyjaciel Chłopca, Który Przeżył) opatrzony był zdjęciem Granger i Weasleya, którzy stali razem i wyglądali żałośnie.

Harry złapał gazetę i szybko przeczytał artykuł. Jego policzki poczerwieniały, a dolna warga zadrżała na moment. Gazeta zatrzęsła się w jego dłoniach.

Potem odchrząknął.

- Cóż - stwierdził. - To miłe, prawda?

- Uważam, że bardzo wzruszające - powiedział Snape. - Podaj herbatę.

Dzbanek z herbatą stał na blacie kuchennym, więc Harry musiał wstać, by go przynieść. Snape lubił go do tego zmuszać - by szedł-i-przynosił jak mugol. Dobrze mu to robiło. I przy okazji nie raniło Snape'owego ego.

- Taa, racja - rzekł Harry, unosząc dzbanek - nie było cię tam. Nie słyszałeś, co mi powiedzieli. O tobie. I w ogóle.

- Domyślam się, że coś strasznego - oświadczył Snape. - W szafce jest cukier.

- Nie słodzisz. Na Merlina, gdybyś widział twarz Rona. Myślałem, że chce mnie zabić. Nawet teraz wciąż nie mogę o tym myśleć. A teraz chce, żebym "wrócił do domu"? - Harry cisnął dzbanek na stół, niemal go rozbijając. - Chciałbym wiedzieć, gdzie jest dom. Nie w Hogwarcie, już nie.

Nie wydawał się oczekiwać odpowiedzi. Snape jedynie na niego patrzył i czekał. Harry wciąż patrzył na dzbanek i ciężko oddychał. Potem wypalił:

- Możemy iść się przejść? Chciałbym zobaczyć miasto. Dzień jest przyjemny.

Snape nabrał głęboko powietrze i skinął. Z czarem maskującym powinno być dość bezpiecznie, a poza tym chciał zobaczyć, jak Harry poradzi sobie, gdy ponownie znajdzie się poza strefą bezmagiczną. Dobrze mu zrobi wyjście, zobaczenie nowych miejsc, wyrwanie się z rozmyślań. Snape był w gruncie rzeczy zaskoczony, że nie poprosił o to wcześniej.

- Byłeś tutaj jako dziecko, prawda? - spytał Harry.

- Krótko - odparł Snape. - Może jakiś miesiąc. Miałem wtedy sześć czy siedem lat. Nie pamiętam wiele, tyle tylko, że mi się podobało. - Większość jego wspomnień składała się ze słońca i ciepła, których potem mu brakowało. Przyzwyczaił się do lochów. Przechylił głowę na bok i zapytał: - Kiedy chciałbyś iść?

- Kiedy? Och. Za jakąś godzinę?

- Czemu nie teraz? - spytał Snape, raczej logicznie. - Masz jakieś pilne spotkanie?

- No, nie - powiedział Harry i znów popatrzył na gazetę. Zaczerwienił się. - Ja, ee... Pomyślałem sobie, że napiszę list.

Obdarzył Snape'a długim spojrzeniem, a potem, bez dalszych słów, wyciągnął rękę i przykrył nią dłoń Snape'a.

Snape spojrzał w oczy Harry'ego - zielone jak zawsze, nie czerwone i nie zimne - i nie cofnął dłoni.

***

- To moja wina - powiedział cicho profesor Lupin. - Profesor Dumbledore poprosił mnie, bym został i miał oko na Harry'ego. Odmówiłem. Sądziłem, że bardziej się przydam w innych rzeczach... a Harry sam mi powiedział, że mnie tu nie potrzebuje.

Przybył do Hogwartu poprzedniego wieczoru i zaraz tego ranka odszukał Rona i Hermionę. Ron cieszył się jego spokojną, pewną obecnością, jednak rozczarowany był, że Lupin nie wie więcej niż oni. Harry'ego nie było od tygodnia, a Snape'a razem z nim.

Ron - który sądził, że nigdy nie będzie w stanie wybaczyć Harry'emu, który przez dwadzieścia cztery godziny nie pragnął niczego więcej, jak tłuc go pięścią raz po raz - dość szybko zdał sobie sprawę, że niezależnie od swego gniewu dałby wszystko, żeby Harry wrócił do domu cały i zdrowy, i najlepiej bez Snape'a. Wtedy będzie mu mógł nakopać, na co zasłużył. Jeśli nic mu, rzecz jasna, nie będzie.

- Ale nikt nic nie wie - stwierdziła Hermiona z desperacją. Ona też ciężko to przyjmowała. Miała nawet problemy, by skoncentrować się na pracach domowych. - Kilka razy spotkałam tutaj Moody'ego, ale on za każdym razem wzrusza ramionami, gdy mnie widzi. Jeśli on nie potrafi znaleźć Harry'ego, to kto?

- Chciałbym wiedzieć - powiedział Lupin.

Siedzieli na zewnątrz chaty Hagrida, otuleni pelerynami z powodu porannego chłodu. Ron wolałby zostać w środku, ale przez ostatni tydzień wszyscy się na nich gapili i przyglądali, gdzie chodzą. Chcieli wiedzieć, czy mają wiadomości od Harry'ego? Chcieli widzieć, jak cierpią i martwią się? Ron nie miał pojęcia, ale było mu od tego niedobrze. Miło było uciec od wścibskich oczu.

Wiedział, że gdyby opuścili tereny Hogwartu, byłoby znacznie gorzej. Hogsmeade zaroiło się od reporterów, którzy chcieli odkryć prawdę. Fred i George musieli zamknąć sklep. Przynajmniej Dumbledore trzymał te sępy z dala od szkoły. Ron wiedział, że burza dopiero nadchodzi - ile czasu upłynie, zanim ktoś zdobędzie niezbity dowód na to, że Voldemort nie żyje? Ile czasu, zanim ktoś połączy to z Harrym? Harry miał bardzo dobry pomysł - albo Dumbledore czy ktokolwiek - że najlepiej dla niego będzie przeczekać wszystko w ukryciu.

Ron po prostu chciałby wiedzieć, gdzie to "ukrycie" jest. Wystarczyłoby mu to. Naprawdę by wystarczyło.

- Herbatka - zawołał Hagrid zza ich pleców, a wszyscy podskoczyli. W jednej ręce niósł dzbanek, a w drugiej trzy kubki, małe kubki, które zawsze miał pod ręką na wypadek wizyt Harry'ego, Rona i Hermiony. Bez problemu mieścił wszystkie trzy w jednej ręce.

- Byście weszli do środka - powiedział. - Nie za mroźno wam tutaj?

Ron, Hermiona i Lupin wzdrygnęli się jak jeden mąż. Przez ostatnie trzy dni Hagrid usiłował przywrócić do zdrowia Kła, który zjadł prawie cztery gumochłony. Cała chatka nimi śmierdziała.

- Myślę, że świeże powietrze dobrze nam zrobi, Hagridzie - oświadczył Lupin uprzejmie i wziął kubek. - Dziękuję.

Hagrid nalał każdemu herbaty, odstawił dzbanek i z chrząknięciem usiadł obok Lupina. Ron ostrożnie popijał herbatę, usiłując się nie krzywić. Hagrid zawsze zaparzał ją mocniejszą, niż ktokolwiek poza nim mógł znieść. Ron, Harry i Hermiona zazwyczaj czekali, aż Hagrid się odwróci, po czym wylewali swoje do słoja, który Hermiona zawsze ze sobą w tym celu nosiła.

- Czyli - powiedział Hagrid - ani słówka od Harry'ego?

- Nic a nic - odparła ponuro Hermiona.

- Dziwna sprawa - stwierdził Hagrid, ciężko i ze smutkiem wzdychając. - Ale Dumbledore wi, co robi. Zawsze wi. - Ron skrzywił się. Hagrid obrócił się do Lupina i powiedział: - Nie widziałem cię od pogrzebu bidaka Syriusza. Co żeś porabiał, Remusie?

- Nawiązywałem kontakty z wilkołakami - odparł Lupin. Ron spojrzał na niego z ciekawością. - Chciałem się dowiedzieć, ilu z nich związało się z Voldemortem. Oczywiście, to było, zanim śmierciożercy zaczęli umierać w tajemniczych okolicznościach. - Prychnął. - Jeśli zamyślali dołączenie do Voldemorta, musieli zmienić szybko zdanie.

- Harry oszczędził nam kłopotu - powiedział Hagrid ku zaskoczeniu Rona. - Co nie?

- Na własny koszt, tak - odrzekł Lupin. Westchnął. - To musiał mieć na myśli w Trzech Miotłach, po pogrzebie Syriusza. - Spojrzał na Rona i Hermionę. - Pamiętacie?

Ron pokiwał głową smętnie. Harry oświadczył, że nie pozwoli, by ktokolwiek inny został ranny czy zabity. Wtedy Ron myślał, że to tylko wywołane smutkiem i żałobą gadanie. Ale gdy teraz patrzył wstecz, mógł zobaczyć wszystkie wskazówki: dziwne milczenie Harry'ego, jego chłodna wytrwałość, nawet to, że nie jadł i nie spał, ale spędzał cały czas pochłonięty książkami. Uczył się zaklęć, by zabijać ludzi. Albo by chronić innych ludzi. Ron nie wiedział już nawet, co ma o tym myśleć.

Lupin nie wiedział jeszcze o Snapie, tyle tylko że Dumbledore wysłał go, by "chronił" Harry'ego do czasu, gdy Harry wróci - o ile wróci. Ron nie był pewien, jak powiedzieć Lupinowi prawdę, nie wiedział nawet, czy powinni. Na pewno nie przy Hagridzie.

- Patrzcie! - zawołała nagle Hermiona.

Ron popatrzył w niebo i zobaczył dużą płomykówkę, która zmierzała ku nim. Niosła list.

- Toż to sowa profesora Snape'a! - wykrzyknął Hagrid.

Ron i Hermiona skoczyli na równe nogi. Sowa szybko się do nich zbliżała.

- Ale przeciż był w sowiarni - ciągnął Hagrid ze zdumieniem. - Nigdzie nie latał. Wiedziałbym, bo mam na niego oko, na prośbę Harry'ego.

Ron popatrzył na Hagrida.

- Na prośbę Harry'ego? Czemu masz oko na sowę Snape'a na prośbę Harry'ego?

Hagrid wzruszył ramionami.

- No pewnie, na Hedwigę też - powiedział. - Wysiaduje jaja. Acheron jest tatą. Zaglądam do nich raz na dzień, czy wszystko w porząsiu.

Ron i Hermiona patrzyli na niego z otwartymi ustami. Lupin zachichotał.

- Sowa Harry'ego i sowa Severusa? Och ja. Co się stało z tym światem?

- T-taa - wyjąkał Ron i wtedy sowa Snape'a wylądowała na ogrodzeniu z listem w dziobie. Hermiona wzięła go drżącymi rękami.

- To od Harry'ego! - zawołała. - Do mnie i Rona.

- Otwierajcie - powiedział Hagrid z zapałem, ale Lupin położył dłoń na jego ramieniu.

- Pozwól, że Ron i Hermiona przeczytają go sami - zaproponował. - To ich list. Na pewno powiedzą nam, co powinniśmy wiedzieć.

Ron i Hermiona spojrzeli na niego z wdzięcznością. Hagrid wyglądał na rozczarowanego, ale pokiwał głową i zwrócił się do Lupina:

- Nie pomógłbyś mi z tym lekarstwem dla Kła? Sam nie daję rady. Ktoś musi go trzymać za tylne łapy.

Lupinowi zrzedła mina. Ron starał się nie szczerzyć, gdy Lupin odparł ze stoickim spokojem:

- Prowadź.

Kiedy zniknęli we wnętrzu chaty, Hermiona ostrożnie otworzyła list. Sowa Snape'a przyglądała się im obojgu jak... cóż, nie jak jastrząb, raczej jak sowa. Ron czytał nad ramieniem Hermiony. List datowany był na wczoraj, ale nie było adresu zwrotnego.


Drogi Ronie i Hermiono,

Widziałem dzisiejszy artykuł w Proroku Codziennym, o tym, jak się o mnie martwicie. Przykro mi, że Was przestraszyłem. Musieliśmy wyjechać. Jeśli czytacie gazety, sami wiecie dlaczego. Wszyscy mnie szukają i nie chcę myśleć, co zrobiłoby ministerstwo, gdyby mnie znalazło. Nie chcę się w to mieszać. Odegrałem swoją rolę i mi wystarczy.

U mnie wszystko dobrze. U nas obu. Czuję się bardziej sobą. Nie mogę powiedzieć Wam, gdzie jestem, ale to miłe miejsce. Podoba mi się tutaj. Choć i tak chciałbym Was zobaczyć. Bardzo mi przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Chciałbym móc Wam o wszystkim opowiedzieć. Mam jednak nadzieję, że rozumiecie, dlaczego nie mogłem. Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić, to była ostatnia rzecz, jakiej pragnąłem. Chciałem, żeby wszyscy byli bezpieczni.

Kocham Was oboje. Wiecie, kiedy to napisałem, zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie powiedziałem nikomu, że go kocham. Trochę głupio się czuję, pisząc to, ale muszę to i tak napisać, bo powinniście wiedzieć, jeśli do tej pory nie wiedzieliście. Jeszcze się zobaczymy, nie zniknąłem na zawsze, więc nie napiszę więcej nic ckliwego.

Zaraz idziemy na spacer. Mamy tu naprawdę piękny dzień i chcę się trochę rozejrzeć. Niedługo znów do Was napiszę. Mam nadzieję, że u Was wszystko okej. Możecie wziąć moją miotłę i pelerynę mojego taty, jeśli tylko chcecie gdzieś się wybrać albo pobyć sami. Wszystko inne też możecie wziąć.

Zaopiekujecie się Hedwigą za mnie? Chyba założyła gniazdo. Powiedziałbym Wam, kto jest ojcem, ale nigdy mi nie uwierzycie.

Harry



Ron przełknął. Zdał sobie ku swemu przerażeniu sprawę, że jest na granicy łez. Przynajmniej Harry nigdy nie powiedział Snape'owi, że go kocha - o ile list mówił prawdę. Przynajmniej nic mu nie było. Ron i tak kiedyś skopie mu tyłek.

- Cóż - stwierdziła Hermiona ochrypłym głosem, składając pergamin i wsuwając w kieszeń szaty. Odchrząknęła.

- Tak - zgodził się Ron i wziął ją za rękę.

- Powiedział, że się zobaczymy - powiedziała niemal błagalnie.

Wtedy Ron objął ją i przyciągnął do siebie.

***

Spacerowali cały dzień. Spacerowali, aż rozbolały ich nogi, i do domu wrócili wyczerpani. Ale nie zbyt wyczerpani. W momencie gdy drzwi zamknęły się za nimi, Harry obrócił się do Snape'a z wyrazem głodu w oczach. Snape nigdy nie był i nigdy nie będzie w stanie odmówić temu spojrzeniu. A teraz:

- Vide cor tuum, co? - wyszeptał Snape w szyję Harry'ego, gdy leżeli razem w łóżku.

- Tak - powiedział Harry. - Jeśli na mnie rzucisz... Wiem, że potrafisz... To mu zrobiłem. Voldemortowi. Jeśli rzucisz je na mnie... gdy nie będziesz pewny, że, no wiesz, robię dobrze... sam to zobaczę. Wtedy będę wiedział. Nie można się od niego odwrócić. - Dotknął twarzy Snape'a. - Rzuć je na mnie. Chcę tego.

- Może innym razem - oświadczył Snape. Potem prychnął. - Wiesz, nie jesteś jedynym, który opracował zaklęcia. Nie jesteś nikim specjalnym w tej materii.

- Cóż, tylko jedno - przyznał Harry. - Ale naprawdę dobre. Może kiedyś znów spróbuję. - Zaczerwienił się lekko. - Poza tym i tak już widziałeś moje serce. Gdy byłeś tam ze mną. - Oblizał wargi. - Dziękuję, że mnie z nimi nie zostawiłeś. Chciałem, żebyś odszedł, wtedy... ale teraz cieszę się, że tego nie zrobiłeś. Bez ciebie... Nigdy bym nie pomyślał...

- Cieszy mnie, że mogę brać udział w realizacji zuchwałych i nieprzemyślanych planów - powiedział Snape i pocałował go.

Harry zachichotał i oddał pocałunek. Owinął ramiona wokół Snape'a i leżeli przez chwilę w ciszy, pozwalając ciałom ostygnąć. Potem:

- Proszę, powiedz mi, że tu jesteśmy - wyszeptał Harry, przyciskając czoło do jego czoła. Jego ciepły oddech połaskotał Snape'a w nosie. - Proszę, powiedz mi, że tu jesteśmy. Że zrobiliśmy to. Obaj to zrobiliśmy. Powiedz mi to.

Snape zamknął oczy, ujął Harry'ego za ręce i wymamrotał coś zuchwałego w odpowiedzi.

- Zrobiliśmy to.

***


Prowadź nas. Zabierz nas w ciepłą wodę i na ławicę, i w muzykę. Prowadź nas. Muzyka ponad wszystko. Śpiewaj. Śpiewaj dla nas. Śpiewaj.



KONIEC SERII HERBACIANEJ


Kto więc udrękę stworzył? Miłość
Miłość nieznanym jest Imieniem
Poza dłońmi, co uwiły
Koszulę ognia, w niej cierpimy
Zdjąć jej moc ludzka nie ma siły
Żyjemy tylko, tylko oddychamy
Gdy w ogniu - albo w ogniu - trwamy

-T.S. Eliot, "Little Gidding," Four Quartets
(tłum. Krzystof Boczkowski)





część III | główna