Cóż mógłbym ci powiedzieć oprócz tego, że cię kocham I oddałbym swe życie za twoje? - Bif Naked, "Szczęściarz" Harry spał. To dobrze, pomyślał Severus, zapadając powoli w swój wyściełany fotel. Harry potrzebował snu. Był ostatnio tak potwornie zmęczony - zmęczył go nawet wczorajszy spacer do starej chaty Hagrida, przespał całą noc niemal bez ruchu. Jakimś dziwnym trafem Severus obudził się następnego dnia z kolanem wbitym w swój brzuch i beztroskim ramieniem przerzuconym przez tors. Przyzwyczaił się do takich drobiazgów. Czuł się nieswojo, gdy ich brakowało. Przypuszczalnie więc ta drzemka pomoże. Jakiś eliksir także... tak, eliksir... coś, co mogło sprawić, że ta stale obecna bruzda bólu zniknie spomiędzy brwi Harry'ego. Severus nie potrafił znieść jej ciągłego widoku. Rozmyślając nad znalezieniem eliksiru, który w jakiś sposób wygładzi tę zmarszczkę, podniósł się z fotela, ignorując protest kolan, i podszedł do szafki stojącej przy zachodnim oknie. Jego ruchy jak zwykle były szybkie i bezszelestne, kiedy otworzył zaklęciem szklane drzwiczki i zaczął zręcznie przebierać w buteleczkach, pozwalając im ledwie się trącać. Sposób, w jaki Harry to robił, powodował czasem nic cichszego jak harmider. Z drugiej strony, ostatnio dłonie Harry'ego zaczęły się trząść odrobinę, może więc nie było tak do końca. Hałas. Dlaczego wszyscy musieli zachowywać się tak głośno? Harry z jego drżącymi rękami, grzechocący cennymi słoiczkami Severusa. Grzmiące głosy innych profesorów w pokoju nauczycielskim i w trakcie posiłków... Uczniowie, naturalnie, uczniowie - biegający po schodach w górę i w dół kamiennych korytarzy, wrzeszczący, śmiejący się, płaczący i wydający wszystkie inne dźwięki właściwe okropnym małym dzieciom. Severus był bardzo zadowolony, że zrezygnował w zeszłym roku ze swojej posady, nim jeszcze hałas zaczął mu przeszkadzać tak bardzo jak teraz. Ale i obecnie, mieszkając w najwyższej wieży Hogwartu, nie mógł całkowicie od niego uciec. Nawet duchy hałasowały... delikatne szmery, gdy przenikały sufity i ściany... towarzyszące im lodowate szepty "śmierć, śmierć", które ściskały serce Severusa jak imadło. Oczywiście, zabronił duchom pojawiać się tutaj. Harry nie powinien znajdować się w pobliżu tego rodzaju spraw, nie, kiedy czuł się tak źle. Wywołałyby u niego różne głupie myśli o zimnie, śmierci i przemijaniu... Gdzie się podziała mikstura, której szukał? Severus nie potrafił przypomnieć sobie jej nazwy, ale wiedział, że musiała gdzieś tutaj być i gdyby tylko ją zobaczył, od razu wiedziałby, że to ta właściwa. Czasami na intuicji najbardziej można polegać. Nauczyły go tego lata spędzone z Harrym. Lata, w trakcie których nauczyli się wzajemnie wielu rzeczy, w sposób zupełnie naturalny. Ale Severus wciąż odnosił wrażenie, że były kwestie, których nawet Harry nie mógł pojąć. Zmęczone, zielone oczy jego męża ostatnio spoglądały na niego badawczo i, mimo zmęczenia, Harry spędzał dużo czasu mówiąc, wypełniając dźwiękiem ciszę. Te oczy zawsze pytały Severusa "Dlaczego tak cicho?", a on niezmiennie czuł lekkie ukłucie rozczarowania, kiedy Harry - tak spostrzegawczy w każdej innej kwestii - nie mógł uchwycić tej jednej rzeczy. Severus nie chciał żadnego hałasu. To wszystko. Było to zabawne, ale nawet kiedy Harry spał i w ich komnatach było tak cicho, jak to tylko możliwe, Severusowi wciąż zdawało się, że słyszy echo jakiś krzyków czy płaczu. Wystarczyłoby to, by doprowadzić go do szaleństwa, gdyby tylko na to pozwolił. Czy w tym przeklętym zamku nigdzie nie można było zaznać spokoju? Nic dziwnego, że stan Harry'ego nie poprawiał się od czasu tej tajemniczej dolegliwości, która męczyła go... kiedy to było? Niemal pół roku temu. Czy ktokolwiek mógłby dojść do pełni zdrowia w tak niespokojnym otoczeniu? Severusa nie obchodziło, co w tej kwestii mówi rada nadzorcza czy choćby magomedycy. Kiedy rozpoczną się wakacje, za miesiąc lub dwa, zabierze Harry'ego do ich małego domku w Toskanii, położonego z dala od magicznych terenów. Mimo że było to niewielkie miejsce, Severus zorganizował w podziemiach wspaniałe laboratorium, i kiedy tam dotrą, sporządzi coś, co uczyni jego męża zdrowym jak ryba. Na powierzchni było wystarczająco pięknie, by Harry nie narzekał - zazwyczaj spędzał długie minuty na zachwycaniu się zachodami słońca i tak dalej - a Severusowi zupełnie odpowiadała możliwość zaszycia się w chłodnych kamiennych komnatach na dole i praktykowania swojej sztuki, podczas gdy Harry wałęsał się po ogrodzie. Będą tam naprawdę szczęśliwi. Jego palce otarły się o zaokrąglone, chłodne szkło, a oczy przybrały wyraz poprzedniego skupienia, przypominając sobie o poszukiwaniach. Rzucił szybkie spojrzenie na ogromne łoże, na którym wciąż spokojnie leżał Harry. Severus odprężył się. Następnie zajrzał ponownie do szafki, aby przyjrzeć się swemu odkryciu. Jego oczy zabłysły. W środku znajdowała się butelka z ciemnoniebieskim płynem, na etykiecie której jego własnym pajęczym pismem było napisane "Solamen". Solamen. Ulga-w-bólu. Mikstura była wsunięta w tylny kąt, zakurzona, ale pamiętał ją: długi czas stała nieużywana. Przygotował ją wieki temu, kiedy banda Weasleyów przyjechała z wizytą na Święta i jedno z nich zostało ukąszone przez węża (Przez węża. W zimie. To mógł być tylko Weasley.). Bez wątpienia była to jakaś chrześniaczka i Harry intensywnie ją uspokajał, kiedy Severus, oczywiście, wykonywał całą robotę. Eliksir przyniósł niezwykle zadowalający efekt, dziecko przestało szlochać i bez problemu można było zabrać je do skrzydła szpitalnego. O to chodziło. Nie zaszkodzi przyjmować go regularnie, może wtedy oczy Harry'ego staną się na powrót zielone i pogodne, a nie zaszklone jakimś nieuchwytnym bólem - nieuleczalnym, jak zaczęli mówić ci idioci, magomedycy, cóż oni, do diabła, mogli wiedzieć - a wtedy, naturalnie, będzie wdzięczny Severusowi. Bardzo wdzięczny. O wiele za długo nie miało miejsca okazywanie tego rodzaju uczuć, wykrzywianie przez Harry'ego ust w tej przyjemnej męce, zaciskanie przez Severusa dłoni na chłodnych falach długich, wciąż niesfornych ciemnych włosów, które szybko stawały się srebrne. Obu im zrobi to cholernie dobrze. Severus delikatnie zdmuchnął kurz z butelki, odkorkował ją i powąchał eliksir. Wciąż dobry, oczywiście. Kiedy Severus Snape przygotowywał miksturę, była idealna. Butelka nie była zbyt duża. Jeśli - gdy - eliksir zadziała, będzie bez wątpienia musiał zrobić go więcej. Da trochę Harry'emu, kiedy tylko ten się obudzi. W międzyczasie Severus uniósł Solamen do wpadającego przez okna światła. Po latach spędzonych w lochach, trochę czasu zabrało mu przyzwyczajenie się do światła. Butelka migotała i błyszczała, a ciemny błękit mikstury urozmaicały plamki bledszej, jaśniejszej barwy, niczym gwiazdy w mroku. Wywołało to spontaniczne wspomnienie i Severus nie mógł powstrzymać uśmiechu. To było przyjemne wspomnienie, przyznałby, że jedno z jego ulubionych, gdyby został do tego zmuszony - ale nie był, gdyż nigdy nikomu o nim nie opowiedział. Nawet Harry'emu. Zaczęło się od gwiazd, wiele lat temu, kiedy jego własne włosy były jeszcze ciemne jak nocne niebo, a on sam nie doceniał w pełni piękna ciszy. Jak cała reszta przeraźliwie hałasował, tłukąc się i awanturując, krzycząc, i czyniąc się ogólnie nielubianym. Ale to było wspomnienie ciszy i spokoju. Zdarzyło się, kiedy Harry miał siedemnaście lat, wczesną wiosną, gdy powietrze zaczynało się nagrzewać. Stary Albus Dumbledore - Severus wciąż często o nim myślał - zorganizował rodzaj uroczystości na zewnątrz zamku, nad jeziorem, ale w bezpiecznych granicach szkolnych murów. Udobruchano wielką kałamarnicę, wyciągnięto łodzie, ugotowano jedzenie nad magicznymi ogniskami, a na niebie ukazały się gwiazdy. Powietrze wypełniło się dźwiękami wydawanymi przez piszczących z zachwytu uczniów, wiosłujących w małych łódkach dookoła jeziora, blisko brzegu. Jako profesor, Severus musiał się oczywiście pojawić i pełnić funkcję opiekuna. Uważał to za niewiarygodną stratę czasu, który mógłby zostać lepiej wykorzystany podczas wojny - Nieoficjalnej Wojny, jak ją nazywali, gdyż Ministerstwo wciąż odmawiało uznania jej za fakt, mimo że Aurorzy padali jak muchy, a ludzie znikali, jak się to działo podczas pierwszego panowania Voldemorta. A na jakiż to wspaniały pomysł wpadł Dumbledore? Zorganizować dla dzieci piknik. Oderwać ich myśli od tego wszystkiego, tak jakby rozrywka mogła sprawić, że to zniknie bez śladu. Severus pogrążony był w takich właśnie myślach, przechadzając się majestatycznie po terenie, na którym odbywał się piknik, i robiąc, co było w jego mocy, by stłumić radosne nastroje. Harry Potter oczywiście tam był, kolejny denerwujący element, którego celem było zrujnowanie Severusowi wieczoru. Niewątpliwie szukał guza. Severus poszukał smarkacza wzrokiem i ujrzał go blisko brzegu, pomagającego pierwszoroczniakom wsiąść do łódki, podczas gdy Ron Weasley z szerokim uśmiechem na piegowatej twarzy trzymał wiosła. Kiedy wszystkie dzieci były już w środku, a Severus zdecydował się mieć je na oku, aby Weasley w swej niekompetencji nie wywrócił ich na środku jeziora, Potter odepchnął łódkę od brzegu i pomachał dłonią, gdy odpływała. Potem wyprostował się, złączył ręce, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, kiedy patrzył na sunącą łódź, obserwując ją dokładnie w taki sposób, w jaki Severus miał zamiar to robić. Na widok tego uśmiechu ówczesny Mistrz Eliksirów wzdrygnął się. To nie był głupkowaty uśmieszek łobuziaka, ale raczej łagodny, pełen mądrości i pewności siebie uśmiech, który Severus widział niemal zbyt często na twarzy Dumbledore'a. Czas wtedy zwolnił, albo tak mu się tylko wydawało, i Severus usiadł na trawie, obserwując Harry'ego Pottera z bezpiecznej odległości. W tamtym momencie zobaczył mężczyznę, którym Potter się stał: nie przestraszonego, zdenerwowanego małego chłopca, ale potężną istotę kojarzącą się z siłą i bezpieczeństwem. Voldemort, pomyślał oszołomiony Severus, nie ma szans. Piknik był niewiarygodnie hałaśliwy, ale Severus odniósł wrażenie, jakby wokół niego opadła zasłona ciszy, gdy Potter obserwował jezioro. Bezruch i spokój. I przez dziesięć minut, w trakcie których Potter patrzył na jezioro, a on patrzył na Pottera, Severus doświadczał łagodnego, doskonałego szczęścia. W takich momentach jest coś niezwykłego. Ludzie zachłannie ich pragną. Chcą je zatrzymać na zawsze, a wszystko, co wydarzy się po nich, wydaje się być nudne i żałosne. Ludzie wmawiają sobie, że któregoś dnia coś takiego zdarzy się ponownie, aby uczynić swe życie wystarczająco interesującym, by je kontynuować. To coś strasznego, myśl, że najlepszy moment w twoim życiu właśnie przeminął. Z Severusem tak się nie stało. Nigdy nie oczekiwał, że doświadczy w swym życiu doskonałej chwili, a kiedy nadeszła, nie rozmyślał, co to było czy co oznaczało. Po prostu siedział, patrząc na Pottera i upajając się poświatą wokół niego, poświatą, którą Dumbledore musiał widzieć cały czas, poświatą, która obiecywała bezpieczeństwo i odkupienie. W tamtym czasie Severus nie rościł sobie prawa do tego chłopca. To stało się dopiero trzy lata później, kiedy wspomnienie tej nocy nieco wyblakło, a jego kojące działanie zostało zastąpione przez ból tęsknoty. Ale wtedy Harry, umyślnie czy też nie, obdarował go kilkoma momentami spokojnej radości i świadomości, że wszystko będzie dobrze. Świat wokół niego był doskonale spokojny, a on nie doświadczał w trakcie swego życia niczego lepszego. Severus nigdy nie myślał o sobie, że jest zakochany w swoim mężu; po prostu go kochał. Wtedy to się zaczęło, w tak dyskretny sposób. Spojrzał na niebieską buteleczkę w ręce. Ostatnie siedemdziesiąt lat ich życia, małżeńskich lat, nie było łatwe czy spokojne, ale wynagrodzono im to. Od czasu do czasu doświadczał echa tamtego pierwszego momentu, obserwując Harry'ego przy pracy czy siedzącego naprzeciw niego przy stole, albo stojąc przy nim wieczorem na werandzie. I będzie oczywiście więcej takich chwil. Zabrało im to dość dużo czasu, ale Severus myślał, że nareszcie uczą się, jak być małżeństwem, a to był właściwy czas, by się tym cieszyć. Miał sto dziewięć lat, ledwie wszedł w dostojny wiek. Poda Harry'emu ten eliksir, ból minie; pojadą do Toskanii na kilka miesięcy, świat stanie się na powrót spokojny. Spokojny, wypełniony łagodnością. Cichy. Taki, jakiego potrzebuje Harry. Harry potrzebował także pobudki, uświadomił sobie Severus, rzucając spojrzenie na ścienny zegar. Rozmyślał przez ponad pół godziny, a gdyby Harry spał dłużej, nie mógłby odpocząć wieczorem. "Najlepiej postępować rutynowo", mówili magomedycy, ale zawsze dodawali "póki co", a to działało Severusowi na nerwy. Tak jakby Harry musiał w przyszłości odpoczywać więcej... tak jakby cokolwiek mogło zranić Harry'ego Pottera, który ukazywał ogrom swej mocy od siedemnastego roku życia! Może i Harry był zbyt głośny, może i brakowało mu zdrowego rozsądku, poza tym wciąż był nieuleczalnie gryfindorski, ale nie był słaby. Nigdy. Ta niemoc szybko przejdzie. Jakby na komendę, z łóżka zaczęły dochodzić niespokojne odgłosy. Severus obrócił się ku niemu, wciąż trzymając w dłoni Solamen. - Obudź się - powiedział łagodnie, i zaskoczyło go skrzekliwe brzmienie głosu. Ile czasu minęło, odkąd odezwał się po raz ostatni? Jego myśli pobiegły wstecz. Kilka dni? W każdym razie nie dało to rezultatu. Dźwięki okazały się być fałszywym alarmem, Harry wciąż spał. Severus przemierzył komnatę szybkimi, cichymi krokami i delikatnie potrząsnął Harry'ego za ramię. Szczupłe, takie szczupłe... włoska kuchnia. Upodobanie Harry'ego do makaronu szybko uczyni cuda. Harry jęknął cicho "oooch", a jego oczy otworzyły się tak powoli, jakby podniesienie powiek wymagało ogromnego wysiłku. Były teraz błyszczące, ale z bólu. Błagały Severusa przez jedną straszną chwilę, nim na powrót przesłoniła je mgła, a Harry przywołał na wargi słaby uśmiech. - Ach... spałem za długo? Severus nie był w stanie odpowiedzieć. Te oczy w ułamku sekundy powiedziały za dużo. Ukazały mu ciało Harry'ego jako jeden napięty, drżący w bólu nerw. Harry szybko ponownie je osłonił. Ale nie wystarczająco szybko. Severus poczuł, że coś ważnego w nim powoli zaczyna się rozpadać. Tysiąc doskonałych chwil wymykało mu się z rąk. Mógł tylko podać butelkę Harry'emu, i tym razem ręce ich dwóch drżały, gdy ten jej dosięgnął. - "Solamen" - Harry przeczytał napis na etykiecie. - Przypominam sobie... z tamtych Świąt... - Uniósł ponownie oczy ku Severusowi, ale tym razem błyszczały one wdzięcznością. - Jak to mądrze z twojej strony, że pamiętałeś. Ja nawet o tym nie pomyślałem. Dziękuję, Severusie. Severus, nie mogąc wydać z siebie głosu, machnął tylko w zniecierpliwieniu ręką, nalegając, by Harry wypił natychmiast ten przeklęty eliksir. Lekko drżącymi ustami Harry przełknął go i odłożył butelkę z westchnieniem ulgi. - Och - odetchnął, a jego ciało opadło z powrotem na materac. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo bolało... póki nie przestało. Och... Dziękuję ci - powtórzył i położył dłoń na ręce Severusa. Jego lewa dłoń pozbawiona była ozdób. W trakcie kilku ostatnich miesięcy tak bardzo stracił na wadze, że ślubna obrączka się zsuwała. Severus myślał nad zawieszeniem jej na łańcuszku, ale Harry mógłby udusić się nim w trakcie snu, więc włożył ją do pudełka w szafce, gdzie czekała na moment, w którym jej właściciel będzie mógł ją włożyć ponownie. Severus uniósł jego dłoń do ust, ale nie ucałował jej, tylko przycisnął do czoła, kiedy pochylał się, nie będąc w stanie spojrzeć w te oczy... Makaron. Zachody słońca. Eliksiry. Da to wszystko Harry'emu tego lata, a później... później... Będą... - Severusie - dobiegł go szept Harry'ego. Przygryzł mocno wargi, słysząc smutek w głosie swego męża. - Severusie, ja... Wszystko w porządku. Wszystko w porządku. - Drżąca ręka pogłaskała go po włosach. Wciąż nie patrząc w górę, Severus uniósł drugą dłoń Harry'ego i łagodnie pocałował wystającą kostkę. Nie odpowiedział na stwierdzenie, które było oczywistym kłamstwem. Nie było potrzeby czegokolwiek mówić. Świat był wystarczająco głośny. A on nie miał już nic więcej do powiedzenia. Nie pozwalam na więzienie kochających serc w twardej ziemi. Tak jest, tak będzie, tak było od niepamiętnych czasów. Ku ciemności idą, mądrzy i piękni. Ukoronowani Liliami i wawrzynem idą. Ale ja się na to nie zgadzam. Kochankowie i myśliciele, do ziemi z wami. Stańcie się martwym, niewybrednym pyłem. Częścią tego, co czuliście, co wiedzieliście, Zasada, zdanie pozostaje - ale ich sens znikł. Odpowiedź szybka i bystra, uczciwe spojrzenie, śmiech i miłość - Przeminęły. Stały się pokarmem róż. Wytworne i falujące Jest kwiecie. Zapach jest kwieciem. Wiem. Ale się nie zgadzam. Cenniejszy był blask twoich oczu niż wszystkie róże świata. W dół, w dół, w dół ku ciemności grobu Spokojnie idą, piękni, czuli, dobrzy; Cicho idą, mądrzy, dowcipni, odważni. Wiem. Ale nie pochwalam. I nie zgadzam się na to. - Edna St. Vincent Millay, "Lament bez muzyki"
|