"Wojna Rodzi Ciszę"
("War Begets Quiet")
Telanu
(tłum. Clio)




Cisza jest śmiercią.
Przybywa każdego dnia, szokując,
by usiąść mi na ramieniu, biały ptak,
by dziobać czarne oczy
i drżące czerwienią mięśnie
moich ust.

- Anne Sexton, "Cisza"




- Dyrektorze Potter...

Harry mruga, unosząc głowę znad pergaminu, uświadamia sobie, że rozmyślał o wiele za długo. Jego uwaga znów odpłynęła i odchrząkuje, czując suche drapanie w gardle.

- Wybacz, Michaelmasie. Trochę się zamyśliłem.

Michaelmas Timber, obecny profesor transmutacji i jedyny syn matki, na nieszczęście lubującej się w urlopach, obdarza go zatroskanym spojrzeniem, ale jedynie kiwa głową. Harry docenia jego dyskrecję i po raz kolejny zastanawia się nad możliwością ustanowienia Michaelmasa wicedyrektorem w ciągu kilku najbliższych lat. Musi dziś o tym porozmawiać z Glorianą, jakoś później, dowiedzieć się, czy podziela jego uczucia, czy Michaelmas mógłby ją godnie zastąpić na stanowisku - jeśli Gloria ma ochotę rozmawiać o takich sprawach. To często sprawia jej ból.

Harry wraca uwagą do teraźniejszości i łysiejącego mężczyzny, siedzącego przed nim. Uśmiecha się łagodnie i Michaelmas odpręża się widocznie - to niemal przykre, jak bardzo jego koledzy i pracownicy łakną tego zapewnienia, tego ojcowskiego oblicza, tego wszystkowiedzącego spojrzenia pełnego kompetencji. Ale Harry pamięta w oparach czasu, gdy on sam szukał takiego zapewnienia u starszego człowieka imieniem Albus Dumbledore, i wie, jak dalekosiężny może ono mieć wpływ na morale.

- To brzmi pozytywnie, Michaelmasie - mówi, z wysiłkiem przywołując na myśl słowa młodszego - młodego - mężczyzny, wypowiedziane przed kilkoma chwilami. - Doskonale, jak zawsze. Muszę cię pochwalić. Ale jesteś pewny, absolutnie pewny, że twój kontakt w Pekinie nie został odkryty?

- Tak pewny, jak mogę być - mówi Michaelmas z nutą rezygnacji. - Wszystkie wiadomości od niego przepuściłem przez filtry, magiczne i inne. Nie sądzę, by ludzie Yang go złapali. - Jeszcze nie, jak zawsze, wisi w powietrzu pomiędzy nimi.

Wkrótce go, oczywiście, odkryją i będzie to koniec anonimowego kontaktu w Pekinie, i nie będzie więcej wiadomości. Jeśli Yang swej reputacji nie dorobiła się przez zbrodnię i chciwość, to na pewno przez sumienność. Wkrótce nie będzie miała "ludzi" - będzie miała moce, armie u swego boku, chętne, by dla niej przemierzyć ziemię i piekło, jeśli tylko będą w stanie. Ale Harry jedynie kiwa głową.

- Myślę więc, że to wszystko - mówi.

Michaelmas obdarza go kolejnym przenikliwym spojrzeniem, potem również kiwa głową i wstaje z krzesła.

- Dziękuję, dyrektorze. Miłego dnia.

- I nawzajem, przyjacielu - Harry zbiera energię na psotny uśmiech. - To twoja szósta lekcja... Gryfoni i Ślizgoni, jeśli dobrze pamiętam?

Michaelmas wzdraga się.

- Szóstoklasiści - odpowiada głosem o wiele bardziej znękanym niż wtedy, gdy mówi o Yang, i Harry wybucha śmiechem. Jest to zdumiewająco przyjemne, pomimo bólu w piersi, i on i Michaelmas przez chwilę czują się radośniej. Młodszy profesor wychodzi z uśmiechem.

Niemniej jednak było to trudne spotkanie, zarówno zniechęcające, jak i męczące. Harry spogląda na swój harmonogram i z ulgą zauważa, że na dziś pozostała mu już tylko jedna sprawa: kolejna oznaka wrażliwości Glorii na jego potrzeby. Szybka rozmowa z dwoma pierwszoklasistami, którzy pobłądzili, a potem może odpoczywać aż do kolacji. Marszczy brwi. To drażniąca sprawa, odpoczywanie. Nigdy przedtem nie miał tego w zwyczaju i teraz jakby o wiele za późno, by zacząć.

Chłopcy, obaj ze Slytherinu, wchodzą, mając na twarzach coś pomiędzy zbuntowaniem a przerażeniem. Jakichkolwiek nabawili się zranień podczas bójki, zostały one zaleczone w skrzydle szpitalnym, i jedyną oznaką ich zwady jest wina, utrzymująca się na obu okrągłych, czerwonych buziach. Harry czuje, że na jego twarz wpływają uprzejmość, ale i powaga - coś tak naturalnego jak oddychanie. Chłopcy, już niewiarygodnie mali i młodzi, zdają się kurczyć jeszcze bardziej, i Harry czuje nagły przypływ rozbawionego współczucia. Hogwart zmienił się radykalnie od dnia, gdy włożył na głowę Tiarę Przydziału, ale Slytherin zawsze będzie domem dla ambitnych, przebiegłych i wybuchowych temperamentów. Jednak raczej rzadko jego członkowie walczą między sobą i instynkt Harry'ego, dowiadując się o tym, ożywił się wystarczająco, by wkroczyć na terytorium Glorii jako opiekuna domu i poprosić o osobistą rozmowę z chłopcami. Zdziwiona, i nieco urażona, niemniej jednak zgodziła się; Ślizgon, chętny, by bezwarunkowo zaufać drugiemu, podczas gdy tym drugim jest Gryfon do szpiku kości. Prawdziwy skarb, Gloria... czasy naprawdę się zmieniły...

Uczniowie są tak fascynującymi stworzeniami. Czasem Harry nie potrafi powiedzieć, czy trawiące go zainteresowanie nimi bierze się z postawy ojca czy naukowca, obserwującego dziwaczny, nowy okaz. Tak ogromna różnorodność i złożoność, bez względu na kolor skóry czy dziedzictwo - mikrokosmos rasy ludzkiej we wnętrzu Hogwartu, który można studiować całe dnie, w spokoju. Słuchając łamanych wyjaśnień, usprawiedliwień i przeprosin, Harry musi ukryć uśmiech. "Okazy", istotnie - czy mógłby minąć choćby dzień, gdyby nie czuł wpływu Severusa na swe myśli?

Ostatecznie to nic szczególnie skomplikowanego. Nic groźnego. Chłopcy się nie lubią, ich rodziny nie lubią się od pokoleń, jak to rodziny mają w zwyczaju. Jeden jest biedny, drugi bogaty; Harry'emu z niewyjaśnionych przyczyn przypomina się niemal zapomniana nienawiść pomiędzy Draco Malfoyem i Ronem. Zabawne, jak jedna rzecz potrafi przypomnieć coś zupełnie innego, coś, co od dawna nie istnieje - Harry nie pamięta już twarzy Draco. Kolejna obserwacja godna zanotowania w jego studiach. Udziela chłopcom upomnienia, wyznacza stosowną karę, pisze notkę do Glorii.

Dopiero gdy odkłada pióro, zauważa, jak drżą jego dłonie.

Pora więc odpocząć. Od lunchu minęło zaledwie kilka godzin, a już nie ma nic do roboty przez cały dzień. Harry czuje, że jego usta wykrzywia grymas, i mocno stara się odepchnąć rozgoryczenie; jest dyrektorem Hogwartu przez piętnaście lat i nie przyzwyczaił się do krótkich dni ani do słabości, ani do bezczynności. Ale rzeczy się zmieniają. Zmieniają się ciała, i słabną. Wpadanie w gniew niczego nie polepszy. Niczego nie polepszy... mieć pretensje.

Poza tym, wielu innych ludzi ma pretensje w jego imieniu.

Przez moment siedzi z zamkniętymi oczami, po czym powoli wstaje od biurka i kieruje się - równie powoli - ku drzwiom na tyłach okrągłego biura. Dyrektorowie wcześniejszych pokoleń obserwują go ze współczuciem, gdzieś tam w górze, Dumbledore jest pomiędzy nimi, ale Harry już nie patrzy w górę. Wie, jaki będzie wyraz twarzy starego mężczyzny. Wkrótce dołączy do nich jego własny portret. Wcześniej niż to dogodne, bez wątpienia.

Przechodzi przez dobrze znany i dobrze wykorzystywany gabinet w drodze z biura do prywatnych pokoi, wracając myślą raz jeszcze do przykrej kwestii Yang. To pewnie oznaka wieku, że tak popada w zadumę, widzieć we wszystkim prawidłowości, podczas gdy kiedyś widziałby tylko problemy, którymi trzeba się zająć i rozwiązać.

Czasem ludzie mówią mu, że jest największym czarodziejem na świecie, co jest prawdą. Z pewnością największym od czasów Dumbledore'a. Być może największym w ogóle. A wielcy czarodzieje muszą mieć też czarnoksiężników; oto standard, wedle którego się ich mierzy, Harry zamyśla się. Dumbledore miał swego Grindelwalda. Harry miał swojego Voldemorta. A teraz jakaś nowa gwiazda będzie miała swoją Yang. Niepokoi go, że rzeczona gwiazda jeszcze się nie pojawiła, że żadne latarnie nie płoną po stronie Światła, zwiastując: "Ja jestem Wybrańcem, który pokona to zagrożenie." To by wiele ułatwiło. Ale gdy każdy pragnie rzeczy łatwych, tylko głupiec się na tym opiera, a Harry Potter nigdy nie był głupcem. Ułożył swe plany tak ostrożnie, jak potrafił. Najprawdopodobniej zrealizuje je ktoś inny, niemniej jednak są już ułożone.

Wkracza do prywatnych komnat, zamykając za sobą drzwi, po czym opada na najbliższe krzesło. Jego oczy najchętniej zapatrzyłyby się tępo w przestrzeń, choćby na kilka chwil, zanim na nowo podejmą swą nieustającą czujność, ale natychmiast zostają pochwycone przez bliźniacze, płonące węgle. Oczywiście.

Harry patrzy w dzikie oczy Severusa Snape'a, siedzącego w swoim krześle w kącie i obserwującego swego małżonka spojrzeniem, które nie straciło nic ze swojej intensywności w ciągu dekad. Na jego kolanach, na jednej szczupłej dłoni spoczywa książka; druga dłoń zaciska się na oparciu krzesła nieco mocniej niż zazwyczaj. Harry szybko zdobywa się na słaby uśmiech.

- Cześć.

Ciemne brwi unoszą się, teraz w geście pytania.

- Cóż - mówi Harry, spoglądając tęsknie na wielkie łoże - obawiam się, że to był długi dzień, Severusie.

Obawiam się. Niezupełnie się obawia. Ale Severus owszem. Obawia się, jest urażony, wszystko naraz. Harry widzi to w sztywnej postawie byłego mistrza eliksirów, gdy ten podnosi się z krzesła i podchodzi do szafki przy oknie, wyciągając znajomy, błękitny słój.

Harry krzywi się. Mikstura smakuje okropnie. Ale wypija, z przyjemnością witając tłumiące uczucie, które łagodzi ściskający ból w piersi, brzuchu, nogach, głowie, wszędzie. Wydaje się, że nawet zmęczenie odeszło, choć to nie będzie trwać długo. Czasem Harry myśli, że ciągłe niemal wyczerpanie jest gorsze niż ból. Ból przynajmniej można stłumić; poza stałym pojeniem go eliksirem pieprzowym czy czymś podobnym nie można zrobić nic, by ożywić gasnące siły Harry'ego. Już nie.

Severus obserwuje Harry'ego niczym sokół, gdy ten pije, czarne oczy jak zawsze zaskakujące pod szokująco białą grzywą białych włosów. Jak na sto jedenaście lat starzeje się dobrze. Czyste, ostre spojrzenie, ruchy i - przede wszystkim - druzgocący umysł pozostaje całkowicie nietknięty. To umysł zarządza ruchami i tymi niemożliwymi oczami. Harry nie potrafi sobie wyobrazić prosperowania bez niego.

Oczywiście, przez siedemdziesiąt lat nie potrafił sobie również wyobrazić prosperowania bez głosu Severusa.

Opróżnioną w połowie butelkę oddaje swemu mężowi z uśmiechem podziękowania. Severus krótko kiwa głową, kładzie chłodną dłoń na czole Harry'ego, jego wargi są zaciśnięte. Potem, tak cicho jak zawsze, pomaga Harry'emu wstać z krzesła i dojść do łóżka na odpoczynek.

Harry nie potrafi dokładnie wskazać dnia, kiedy Severus Snape przestał się odzywać. To było zaledwie rok czy dwa lata temu, a wciąż dotkliwie czuje brak głosu męża; to jest - był - głos, który potrafił na przemian albo go ostro zganić, pozostawiając ich obu drżącymi i zranionymi w następstwie, albo głos, który potrafił uwodzić go zaledwie... cóż, rok czy dwa lata temu. Na tyle dokładnie Harry czy ktokolwiek inny może to określić. To był, ostatecznie, proces stopniowy.

Teraz Severus mówi oczami. A te płoną. Czasem troską, gdy Harry ma szczególnie ciężki dzień, czasem zadowoleniem, gdy nowy eliksir uśmierza ból i pozwala im spędzić trochę więcej czasu razem - ale zawsze, poza troską i zadowoleniem, czai się wściekłość. Harry, teraz doświadczony w takich sprawach, czuje ją niemal w powietrzu, którym Severus oddycha, z pewnością smakuje ją w pocałunkach. To wściekłość dziecka, które widzi, że sprawy nie układają się pomyślnie, pomimo ekstrawaganckich kłamstw dorosłych, jakoby było odwrotnie. Severus i Harry stoczyli wielkie bitwy, zarówno epickie, jak i osobiste, tylko po to, by siedzieć spokojnie w Kwaterze Dyrektora Hogwartu, przez nikogo nie potępiani. Zwłaszcza Severus się namęczył, walcząc - w różnych okresach - z opinią publiczną, z własnym sumieniem, z uporem Harry'ego, z knowaniami Voldemorta. Trwało to lata, ale jak każdy Ślizgon zawsze miał w myśli końcowy cel. Harry próbował, wciąż i wciąż, wytłumaczyć mu, że życie nie jest celem, ale ciągłą walką. Severus nigdy nie chciał tego zrozumieć; niektórzy knują i spiskują, by coś osiągnąć, nie tylko dla samego knowania i spiskowania. I jego plan, rozciągnięty na dekady, prowadził tutaj.

Oczywiście, przeżyć Harry'ego nigdy nie było częścią tego planu. Co więcej, nie było częścią tego planu przeżyć, by zobaczyć jeszcze jedną, wznoszącą się falę Ciemności. Pomimo całego swego cynizmu i gorzkich doświadczeń, Severus, Harry wie, jakoś miał nadzieję, że wszystko ułoży się dobrze, przynajmniej za ich życia. Że bitwy stoczą następne pokolenia albo, gdyby to się nie udało, że przynajmniej będą walczyć wspólnie, ostatni raz.

Nie liczy się, że jest cała armia Weasleyów, rudowłosych czy nie, spokojnie zajmująca cały kraj i sięgająca poza jego granice, obdarzając ich niezliczonymi chrześniakami i chrześnicami. Nie liczy się, że minęły dekady, odkąd Severus na poważnie walczył w rzeczonymi Weasleyami, czy nawet Syriuszem Blackiem, ponieważ w którymś momencie bitwy starych ludzi stają się absurdem. Liczy się, że Harry jest pożerany od wewnątrz, powoli i boleśnie, przez chorobę, na którą lekarstwa nie ma ani świat czarodziejski, ani mugolski, nawet teraz. Liczy się, że jedyne, co ważne dla Severusa, umrze. Wkrótce.

Harry leży na łóżku, wzdychając z ulgą, gdy Severus wpełza za nim, naciągając przykrycia i owijając swe silne ciało wokół Harry'ego, udzielając tak bardzo przyjemnego ciepła. Dyrektor Hogwartu mruczy z zadowoleniem i przyciska usta w pocałunku do dłoni męża. Po siedemdziesięciu latach małżeństwa naprawdę dobrze poznajesz człowieka, decyduje. Teraz nie ma takiej części w ciele Severusa, której by nie znał i nie dotknął, nawet jeśli niektórych z nich nie dotykał przez jakiś czas. Choć kiedyś czytał w mugolskim magazynie naukowym, że ludzkie ciało nieustannie pozbywa się komórek - skóra, włosy, takie tam. Ciało jest nowe każdego dnia. Podoba mu się ta idea. Idea, że nieważne jak długo jest z Severusem, nigdy w pełni nie ogranie tego mężczyzny. Rozluźnia się i, wbrew niemu, jego oczy zaczynają się zamykać. Nie chce spać - pragnie leżeć i rozmawiać z Severusem o całym dniu, może przekonać się, czego jego były profesor nie ma do powiedzenia w sprawie mianowania Michaelmasa wicedyrektorem...

...ból. Jego ciało nagle skręca się wokół, ostry krzyk dobywa się z gardła, gdy przeszywa go kolejny spazm bólu. Ostatnio są coraz częstsze. Severus głośno nabiera powietrza, ale nic nie mówi, tylko zwiększa uścisk wokół Harry'ego, jego oczy dziko błyskają w poszukiwaniu niebieskiego słoja. Harry potrząsa głową, gdy tylko jest w stanie, i wykrztusza:

- Solamen... nie... pomoże. - Nie na to. To minie za kilka chwil... musi, koniec końców, w jedną lub drugą stronę...

...mija. Harry opada na materac, na Severusa, gdy rozluźniają się jego mięśnie. Gwałtownie i z wysiłkiem łapie głębokie hausty powietrza, które nie są przyjemne, gdyż sprawiają ból. Jeszcze nie. Jeszcze nie. Odważa się spojrzeć na Severusa i widzi tę samą myśl odbitą w tych przerażonych, hebanowych oczach.

- Już po wszystkim - mówi przez zęby, wciąż lekko zaciśnięte, i gdy odpręża się więcej, ciche "och" ulatuje z jego ust, zanim jest w stanie je powstrzymać. Krzywi się, czując, jak Severus nieruchomieje za nim, ten dźwięk zdradził o wiele więcej bólu, niż Harry zamierzał. Szybko chwyta dłoń Severusa i zaciska ją tak mocno, jak potrafi, znów się krzywiąc, gdy zdaje sobie sprawę, że ten uścisk nie jest ani trochę wystarczający.

Kiedyś miał silne dłonie szukającego. Kiedyś drażnił się z Severusem, przyciskając go na łóżku czy gdziekolwiek indziej, że sportowcy mają pewną przewagę nad naukowcami. Kiedyś, kiedyś, bezcelowo, Potter. Nie da się ożywić przeszłości - poza twoją głową, a jaki z tego pożytek?

Teraz to Severus przyciska go mocno do łóżka, by nieumyślnie nie zrobił sobie krzywdy podczas spazmu. To fizyczność Severusa sprawuje władzę w ich świecie. Severus, dwadzieścia jeden lat starszy od Harry'ego i doskonale, zupełnie zdrowy, mający przed sobą jeszcze przynajmniej czterdzieści lat życia.

Harry wzdycha, powoli obraca się, unosi dłoń, by pogłaskać ukochaną, pokrytą zmarszczkami twarz. Uśmiecha się, gdy Severus dziko zagryza wargi.

- Dziękuję. Kocham cię. - Upewnia się, że każdego dnia mówi te słowa, choć bardziej dla siebie samego; podejrzewa, że Severus rozpoznaje, czym naprawdę są, ciągłym na-wypadek-gdyby-to-było-pożegnanie, i nienawidzi ich. Ale Harry czuje, że są zbyt ważne, by przestać je mówić. Czasem wydaje mu się, że jedynie to trzeba mówić, i teraz, gdy już po wszystkim, może zapaść w milczenie jak jego mąż.

Długie rzęsy trzepocą przez chwilę, a potem chłodne, suche wargi opadają na bladą bliznę na jego czole. Kościste palce przeczesują długie, srebrne włosy Harry'ego - zbyt długie, by łatwo o nie zadbać, szczególnie teraz, ale to jego jedyne ustępstwo na rzecz próżności, skoro Severus dawno temu absolutnie zabronił mu zapuścić brodę. Zamyka oczy i chwyta wspomnienie głosu. "Nie zamierzam narażać się na cholerne odparzenia, bo uroiło ci się być dokładnie jak Albus Dumbledore. Którym nie jesteś." Prosto w dziesiątkę, jak zawsze. Severus nigdy nie wiedział, jak panować nad swoim językiem w rozmowie ze zwykłymi śmiertelnikami, tylko mówił brutalną prawdę. Już nie, oczywiście. Harry uważa, że to okropnie szkoda, że jest jedynym człowiekiem, który potrafi dokładnie odczytać, co te oczy chcą powiedzieć, i chociaż Syriusz może zarobić okazjonalne, wściekłe spojrzenie, to nie to samo, co uszczypliwa obelga ciśnięta w jego kierunku, do jakiej tylko Snape był zdolny. Harry wie, że jego ojcu chrzestnemu brakuje tego. To definiowało ich wrogość przez tak długi czas.

Na początku milczenia Harry próbował nadrabiać, jakby chciał mówić dość za nich obu, nakłaniając Severusa, by odpowiedział. Teraz, gdy zaakceptował je tym, czym było - niewypowiedziany smutek, między innymi - może po prostu leżeć w ich wygodnym łóżku i głaskać tę twarz, i zatapiać się w głębiach tych oczu. Ich małżeństwo nie zawsze było - nigdy nie było łatwe, gdzieś w tym czasie był okres blisko sześciu lat, gdy stali na krawędzi separacji. Harry zastanawia się, czy Severus żałuje teraz, że się nie rozstali. Jego małżonek jest niemal obsesyjnie lojalny w swej trosce, ale czasami - to jak najbardziej naturalne - Harry widzi w jego oczach "o Boże kiedy to się skończy proszę proszę niech to się niedługo skończy". To szybko znika, zastąpione przez zwykłe "nie odchodź jeszcze nie", niemniej jednak pozostaje niezapomniane. Bardziej niż czegokolwiek innego Harry nienawidzi być ciężarem.

Ten ostatni spazm... był szybki, ale ciężki.

- Są coraz gorsze - mówi głośno i Severus kiwa głową gwałtownie, znów całując jego czoło. - Ile czasu do obiadu? - Severus unosi dwa palce. - Dwie godziny... Nie chcę spać.

Surowe spojrzenie oczu informuje Harry'ego, że owszem, powinien. A potem zrezygnowane wygięcie warg przyznaje, że Harry bez wątpienia i tak zrobi, jak mu się będzie podobało.

Harry chce powiedzieć coś o Yang i o kontakcie w Pekinie, ale nie mówi. W tej chwili Severus nie jest w stanie nic zrobić w tej sprawie i to by go tylko zmartwiło. Można jedynie leżeć tu, odpoczywać, czekać, spędzać czas. Harry ułożył plany. Przesuwa się w ramionach Severusa, odsuwając z twarzy męża kosmyk białych włosów, uśmiechając się niemal figlarnie.

- Więc, kochany - mówi. - Co sądzisz o Michaelmasie Timberze?



główna | prequel/sequel