"Twój Horoskop Na Dziś"
("Your Horoscope For Today")
Telanu
(tłum. Morrighan)





Byk: (20 kwietnia - 20 maja)

Na swoje życiowe problemy spojrzysz z właściwej perspektywy, kiedy uświadomisz sobie, że w porównaniu do plagi, która ogarnęła Europę w XII wieku, w dalszym ciągu są dość poważne.


* * *


Minerwa McGonagall usiadła ciężko na krześle w pokoju nauczycielskim, z brwiami zmarszczonymi z niezadowolenia. Filius Flitwick uśmiechnął się ze współczuciem i pchnął w jej stronę filiżankę parującej herbaty.

- Spróbuj tego w zamian.

Z upartym wyrazem twarzy wciąż na miejscu, McGonagall podniosła filiżankę do ust.

- Nie to samo - wymamrotała.

Flitwick potrząsnął głową.

- Nie mam pojęcia, jak wszyscy popadliście w ten obłąkany amerykański zwyczaj. Naszym napojem jest herbata. To brytyjskie, Minerwo.

- To oznacza mniej kofeiny, Filiusie - odpowiedziała zjadliwie McGonagall. Obróciła się i spojrzała złowrogo na ekspres do kawy, który stał cichy i zimny na swoim stoliku. - Co się z nim stało?

- Irytek - odpowiedział zwięźle Flitwick.

- Zabiję go - rzekła zachrypniętym głosem McGonagall i wzięła następny, pełen urazy łyk herbaty.

- On już nie ży...

- I jestem pewna, że z właściwego powodu. Ale coś wymyślę. - Nabrała kolejny łyk. - Jasna cholera, to jest okropne!

Flitwick wyglądał na bardzo obrażonego.

- Ja lubię herbatę! I ty nazywasz się Szkotką? Nie potrafisz nawet docenić swojego rodzimego napoju... - wypiął pierś, co było może nieco mniej efektywne, niż by sobie życzył. - Chciałbym wiedzieć, co jest nie tak z tą całą kadrą. Dyrektor i ja wydajemy się być tu jedynymi ludźmi zdolnymi cieszyć się z naturalnych korzyści, jakie płyną z picia herbaty.

McGonagall przewróciła oczami i, biorąc następny łyk, usiadła nieco wygodniej na swoim krześle.

Flitwick kontynuował:

- Co złego w utrzymywaniu właściwego poziomu antyutleniaczy w organizmie? Hę? Hę? I te dobrodziejstwa dla systemu trawiennego! Jasna strona dobrego samopoczucia! Co daje ci kawa, czego nie daje herbata, co?

- Ochotę do życia po wstaniu z łóżka - warknęła McGonagall - i zdolność do powstrzymania się od zabicia ciebie, gdy paplasz tak, jak teraz.

Flitwick zmarszczył brwi, następnie zerknął na zegar na ścianie i twarz mu pojaśniała.

- Cóż, jeśli możesz zmusić się do życia jeszcze dwie minuty dłużej, powinnaś zobaczyć coś dosyć zabawnego.

McGonagall obejrzała się na zegar.

- Co? ...Och... - i uśmiechnęła się.

Severus Snape miał swoje ranki zaplanowane co do minuty. Dokładnie o 7:33 każdego dnia pracy wchodził chwiejnie do pokoju nauczycielskiego z pustą filiżanką do kawy, trzymał ją pod magicznym kranem przez czterdzieści trzy sekundy, wypijał kawę do dna, nalewał następną, wypijał ponownie, siadał na krześle przy oknie na siedem minut, budził się całkowicie i wymaszerowywał do swojego lochu na pierwszą lekcję. Bez słowa do kogokolwiek innego. Zawsze. Cała kadra widziała ten rytuał niezliczoną ilość razy.

Zdając sobie z tego sprawę, inne zachmurzone twarze w pokoju pojaśniały i zerknęły niecierpliwie na drzwi.

Była 7:32.

Minutę później, zgodnie z planem, drzwi otworzyły się z trzaskiem i odziana w czerń postać weszła chwiejnie do pokoju bez odrobiny swego zwykłego wdzięku, z pustym kubkiem kurczowo zaciśniętym w ręce. McGonagall skryła uśmiech za filiżanką, chociaż Snape i tak nic nie zauważył. Oparł się ciężko o ścianę przy ekspresie do kawy i nie otwierając oczu, wcisnął kubek pod kran.

Kawa się oczywiście nie pojawiła, ale on wydawał się nie zdawać sobie z tego sprawy. Po czterdziestu trzech sekundach zabrał kubek, podniósł go do ust, dmuchnął na powierzchnię i przechylił.

Następnie opuścił kubek z powrotem na dół i popatrzył w jego puste wnętrze spod przymrużonych powiek z wyrazem zdumionej podejrzliwości. Zmarszczył brwi i z uporem człowieka zdeterminowanego pokonać wszelkie przeciwności, pchnął kubek z powrotem pod kran. Oczy ponownie się zamknęły. McGonagall parsknęła, a Flitwick zakrył usta serwetką. Profesor Sprout, która siedziała przy biblioteczce, musiała wyjrzeć przez okno, by powstrzymać się od roześmiania na głos.

Pozwolili mu zrobić to jeszcze raz, zanim się zlitowali.

- Severusie - odezwała się McGonagall. Nie było nawet najdrobniejszego śladu odpowiedzi. - Severusie! - powtórzyła nieco głośniej.

Jedno czarne oko otworzyło się i popatrzyło na nią ze złością.

- Ekspres do kawy jest zepsuty - powiedziała, wymawiając słowa tak wyraźnie, jak tylko mogła. - Dziś rano nie ma kawy.

- Napij się herbaty - dodał pogodnie Flitwick.

Snape popatrzył na McGonagall. Spojrzał w dół na ekspres. Spojrzał z powrotem na nią, z brwiami zmarszczonymi w sposób, który wydawałby się uroczy, gdyby to nie był Severus Snape.

- Jest zepsuty - powiedziała ponownie.

Nastąpiła krótka przerwa.

- Nie ma kawy? - zapytał Snape zachrypniętym głosem.

McGonagall potrząsnęła głową, zapominając o tym, że sama pozbawiona była kofeiny, i usiłując powstrzymać się od uśmiechu.

- Nie ma kawy.

Usta Snape'a poruszały się przez chwilę, zanim zdołał wydusić:

- Dlaczego?

- Ponieważ ekspres jest zepsuty - powtórzyła McGonagall, w dalszym ciągu mówiąc w ten głośny, jasny sposób, w jaki mówi się do mniej rozgarniętych dzieci. - Irytek zepsuł ekspres do kawy.

- Mały drań - wyszemrała Sprout.

- Dorwiemy go - zapewniła ją McGonagall.

- Dumbledore powiedział, że z nim pomówi - westchnął Flitwick - jakby to kiedykolwiek pomogło.

- Myślicie, że jest jakiś sposób, żeby zajął się tym Krwawy Baron? On jest jedynym, który kiedykolwiek mógł...

Snape nadal patrzył na McGonagall, z kubkiem w dalszym ciągu pod niedziałającym kranem. McGonagall uniosła brew.

- Nie ma kawy? - powtórzył Snape w osłupieniu.

- Nie. Ma. Kawy. Severusie.

Profesor Sprout zaczynała się niepokoić.

- Już dobrze, może usiądziesz sobie na chwilkę w swoim krześle, jak zawsze.

Snape bez słowa przeniósł ciężar ciała ze ściany na własne nogi, aczkolwiek niezbyt pewnie, skierował się w stronę wyjścia, wpadł prosto na framugę drzwi, cofnął się i wyszedł pomyślnie za drugim razem.

McGonagall zerknęła na zepsuty ekspres do kawy i z lekką niechęcią przyznała, że było warto.

* * *

Korytarz zdawał się chwiać niepewnie przed Snape'em, gdy ten kierował się w stronę lochów i swojej klasy, gdzie miał... coś zrobić, tego był pewien. Rozgryzie to, gdy już tam dotrze. Wtedy też może odkryje, dlaczego do diabła boli go połowa twarzy.

Jakaś okropna wizja pełna fioletu, szkarłatu i wielu szarych włosów wyłoniła się przed nim znikąd. Snape wydał z siebie stłumiony okrzyk, zrobił krok do tyłu i zmrużył oczy, dokładnie w tej kolejności.

- Severusie!

Och. Dumbledore. Tak, teraz mógł mniej więcej zidentyfikować ten kształt jako dyrektora. Dlaczego do licha mógł patrzeć tylko jednym okiem? Miał jakieś niewyraźne wspomnienie, że niedawno się z czymś zderzył...

- Severusie, co, na niebiosa, stało się z twoją twarzą.

Głos Dumbledore'a brzęczał irytująco w jego głowie. Dlaczego Albus zadawał mu trudne pytania tak wcześnie rano, zwłaszcza kiedy nie było...

Ach, tak. To na pewno coś, o czym dyrektor powinien zostać poinformowany, pomyślał Snape, spoglądając żałośnie w dół, gdzie pusty kubek kołysał mu się w ręce. - Nie ma kawy - ogłosił, wymachując ręką mniej więcej w kierunku pokoju nauczycielskiego i prawie przewracając przy tym przechodzącego pierwszoroczniaka.

- Nie ma kawy? - Dumbledore wydawał się być tym prawidłowo zaniepokojony, lub przynajmniej tak Snape pomyślał, dopóki ten pierwszy nie dodał: - Rozumiem, ale Severusie, twoja twarz! - Zmarszczył krzaczaste srebrne brwi i po tym, jak rozejrzał się dookoła, zniżył głos do szeptu. - Nie chciałbym się wtrącać, wiesz o tym oczywiście, ale czuję, że moim obowiązkiem jest spytać... czy ty i Harry macie... problemy?

Snape zmarszczył brwi na tę nagłą zmianę tematu. Co do diabła ma do tego Harry? Cóż, przypuszczał, że było w tym trochę sensu - gdyby nie Harry, mógłby przede wszystkim przyzwoicie się wyspać i nie potrzebowałby kawy. Ale to nie rozwiązywało najpilniejszego problemu.

- Nie ma kawy, dyrektorze - powtórzył, wypowiadając słowa bardzo powoli. - W pokoju nauczycielskim. - Pamięć nagle wróciła. - Powiedzieli, że to był Irytek.

- Rozumiem, Severusie - Dumbledore odpowiedział jeszcze wolniej. - Ale co - się - stało - z twoją - twarzą? - Wyciągnął rękę i delikatnie położył palec na lewym policzku Snape'a, co z jakiegoś powodu piekielnie zabolało i sprawiło, że oczy mistrza eliksirów zaszły łzami. Rozjaśniło się inne niewyraźne wspomnienie.

- Hę? Och. Wpadłem na coś. - Zamilkł na chwilę, rozmyślając. - Chyba drzwi... Ale, dyrektorze - kontynuował zirytowany brakiem skupienia ze strony Dumbledore'a - nie ma kawy - i jakby chcąc udowodnić swoją rację, brzęknął pustym kubkiem pod jego nosem.

Zaniepokojenie zniknęło z twarzy Dumbledore'a i jego oczy roziskrzyły się.

- Ach. Rozumiem. Cóż, zobaczymy, czy coś da się z tym zrobić. A tymczasem... - podniósł różdżkę, wskazał nią dokładnie w twarz Snape'a - co spowodowało niewiele więcej niż powolne mrugnięcie z jego strony - i wymamrotał "Reduceron danosi." Snape spostrzegł niejasno, że twarz przestała go boleć i mógł widzieć wyraźniej, co było całkiem przyjemne, lecz nie rozwiązywało najpilniejszego problemu. - Będę musiał przeprosić Harry'ego za takie paskudne myśli - Dumbledore ciągnął uprzejmie. - No już, opuchlizna zeszła. Nie możemy pozwolić na to, by twoja klasa doszła do tych samych wniosków co biedny dyrektor, prawda?

Klasa? Snape zamrugał powiekami.

- Klasa - Dumbledore powtórzył zdecydowanie i delikatnie popchnął Snape'a w stronę schodów prowadzących do lochu. - No, idziemy. A ja zobaczę, co mogę zrobić w związku z tą, eee... - zakaszlał w rękę - sytuacją.

To musiało wystarczyć, pomyślał Snape raczej ze smutkiem, skupiając się na pokonaniu drogi po schodach w dół bez potknięcia, nieświadomy tego, że wielce rozbawiony Dumbledore obserwuje ostrożnie każdy jego krok.


* * *


Wodnik: (20 stycznia - 18 lutego)

Księżyc rzeczywiście wschodzi w twoim znaku, nikt jednak nie może wymyślić, co z tym właściwie teraz zrobić. Po prostu przez jakiś czas pociesz się ładnym księżycem.


* * *


Snape wpatrywał się w pergamin leżący na jego biurku, który - praktycznie rzecz biorąc - wydawał się zawierać plan lekcji.

- Klaso, dzisiaj będziemy robili kawę. - Nie, to nie było to. - To znaczy Eliksiry Zmniejszające. Tak. - Nie podnosząc wzroku znad biurka, machnął niejasno ręką w powietrzu. - Macie to w swoich książkach. Wiecie. Do pracy.

Wtedy usiadł ciężko w swoim krześle, w dalszym ciągu wpatrując się w biurko z nieobecnym wyrazem twarzy i ignorując zdziwione pomruki trzeciorocznych Krukonów i Puchonów, którzy z tą niewielką pomocą nauczyciela zaczęli kartkować książki w poszukiwaniu właściwej formuły. To naprawdę było nie do zniesienia. Jak można od niego oczekiwać, że będzie funkcjonował bez substancji chemicznych? Nie robił tego w latach siedemdziesiątych i z pewnością nie zamierzał zaczynać teraz.

Jedno z jego, według powszechnej opinii, nadmiernie dużych nozdrzy zadrżało. Cóż, przynajmniej wszystko pachniało jak trzeba. Mali idioci nie mogli jeszcze aż tak namącić. Jeśli jednak którykolwiek z nich podniesie rękę i zawoła profesora Snape'a tym przenikliwym głupkowatym głosem, cóż, Snape naprawdę nie będzie odpowiadał za swoje czyny.

Zmarszczył brwi i ponownie pociągnął nosem. Tak, wszystko zdecydowanie pachniało jak trzeba. Bardziej niż jak trzeba. Eliksiry Zmniejszające nie mogły pachnieć tak... cudownie, prawda? Zamrugał powiekami i podniósł wzrok. Zapracowani uczniowie pochylali się nad swoimi kociołkami, siekając, gotując i robiąc tego rodzaju rzeczy - cóż, czego innego można oczekiwać od Krukonów i Puchonów... i znowu czuć ten boski zapach! To na pewno halucynacje. Jakiś głód kofeinowy. Ponieważ żadne ziemskie prawa nie tłumaczyły faktu, że sala pełna Eliksirów Zmniejszających pachnie jak gorąca filiżanka...

- Profesorze Snape - wyszemrała niepewna Krukonka - k-ktoś jest w drzwiach.

Spoglądając w stronę wyżej wspomnianych drzwi, Snape ponownie zmarszczył brwi - nie słyszał, żeby ktoś pukał - i w następnej chwili wstał tak szybko, że jego krzesło przewróciło się, a jemu samemu zakręciło się w głowie. W drzwiach stała najpiękniejsza, najcudowniejsza, najseksowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu widział.

Gorąca filiżanka kawy.

To, że trzymał ją Harry Potter, wydawało się raczej nieistotne.

Ignorując lekki gwar, jaki podniósł się w klasie, profesor pomaszerował w stronę drzwi i swojego uśmiechającego się z przekąsem partnera, nie zawracając sobie nawet głowy przewróconym krzesłem, po czym szczelnie zamknął drzwi za sobą.

- Dzień dobry - spróbował Harry, lecz Snape już chwycił filiżankę i wypijał jej zawartość do dna, jakby była wodą na pustyni. - ...I bardzo proszę - dodał sucho.

- Umm - odpowiedział Snape, trzymając jeden palec w górze dla zachowania ciszy, podczas gdy usiłował dosięgnąć ostatniej kropelki. Następnie opuścił filiżankę i westchnął z zadowoleniem.

Harry potrząsnął głową z niesmakiem, chociaż nie przestał się uśmiechać.

- Wiesz, nawet po wszystkim nie wydajesz z siebie takich odgłosów. - Przerwał na chwilę. - W trakcie, owszem, ale nie po...

- Hmm? - Oczy Snape'a były zamknięte i coś podobnego do uśmiechu pojawiło się na jego twarzy, gdy czuł, jak gorący płyn spływa mu do żołądka. Lada chwila obudzą się jego szare komórki... lada moment... wydawało mu się, że usłyszał, jak Harry się śmieje.

Zdecydowanie usłyszał, jak Harry wymruczał:

- Masz trochę kawy na ustach - i wtedy poczuł, jak ciepły, zwinny język delikatnie zlizuje kawę z kącików jego ust. - Jeśli pozwolisz... - dodał jego kochanek, po czym delikatnie go pocałował.

No tak, to rzeczywiście było miłe. Bardzo miły sposób na rozpoczęcie dnia, w rzeczy samej - chwileczkę.

Snape wykonał nagły ruch i rozejrzał się dziko po korytarzu.

- Czyś ty stracił rozum? Jesteśmy na szkolnym korytarzu! Za moimi plecami jest cała sala uczniów!

Harry uśmiechnął się nie bez żalu.

- Ach, widzę, że zadziałało.

- Hmm? A. Tak. Dzięki - Snape mruknął nieprzytomnie, usiłując nie patrzeć na poczerwieniałe usta Harry'ego, które prawdopodobnie w tym momencie miały posmak kawy. Te usta już teraz sprawiały mu mnóstwo kłopotów i uzależnienie od kofeiny było jednym z tych większych. Chociaż teraz, gdy jego głód kofeinowy został zaspokojony, nie był całkowicie pewien, czy uzależnienie od Harry'ego nie jest jeszcze gorsze.

Harry znowu uśmiechał się szeroko. Hmm. Nie... być może ta filiżanka kawy nie była wcale taka seksowna, nie w porównaniu do tego widoku, gdy tak teraz o tym myślał.

- Wpadłem na profesora Dumbledore'a - mruknął Harry, chociaż ze sposobu, w jaki mówił, mógłby równie dobrze powiedzieć Chodź do łóżka, kochanie. Żadne zdanie zawierające słowo "Dumbledore" nie miało prawa brzmieć... właśnie tak. - Wspomniał tę nieszczęsną sytuację, w której się znalazłeś. Jako że jestem szlachetnym Gryfonem, popędziłem natychmiast do sali sportowej - oczywiście ogromnie się przy tym narażając - i zdobyłem dla ciebie filiżankę kawy z naszego - własnego - ekspresu. - Każda przerwa podkreślona była drobnym szturchnięciem palcem wskazującym w pierś Snape'a. Przez "nasz," miał na myśli oczywiście swój i Madam Hooch. A w związku z nią...

Snape zmarszczył brwi.

- Czy nie mówiłeś, że nadzorujesz dziś rano lekcję latania?

- Za piętnaście minut, taa. Mnóstwo czasu, by uratować mojego biednego, zaspanego, nieszczęśliwego, bezradnego...

- Och, wypchaj się - warknął Snape, chociaż nie mógł przestać myśleć, że chętnie wypiłby jeszcze jedną filiżankę kawy.

- Tak, to mi się podoba. Oczywiście po Ślizgonie można się tego tylko spodziewać. Zaniedbujesz swoje obowiązki, wiesz? - Harry pociągnął nosem, wcale się z tym nie kryjąc. - Czy tylko mi się wydaje, czy coś się pali?

Rzeczywiście, w powietrzu unosił się zapach osmalonych korzonków i w chwilę potem po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć rozpaczliwy krzyk "Profesorze Snaaape!". Snape zaklął. Harry parsknął śmiechem.

- Nie będę cię więc zatrzymywał, dobrze?

- Hmph. A ja nie będę zatrzymywał ciebie przed twoją och - jak - ważną lekcją uczenia gromady bałwanów, jak latać w kółko jak cierpiące na chorobę powietrzną ptaki - Snape odpowiedział zjadliwie i odwrócił się, by otworzyć drzwi.

Harry zaczekał z zemstą, aż drzwi były zupełnie otwarte i przyglądała mu się cała klasa. Z pełnym miłości wyrazem twarzy, które przyprawiłoby krowę o mdłości, mruknął niskim głosem: - Ja też cię kocham, przystojniaczku - i natychmiast rzucił się w dół korytarza, zanim czerwony na twarzy Snape miał czas cisnąć na niego jakieś odpowiednie zaklęcie. Snape zignorował chichot w klasie najlepiej, jak tylko umiał, uciszył wszystkich jednym spojrzeniem i zebrał resztki swojej godności, tak, że mógł chodzić tam i z powrotem między rzędami, jak zwykle rzucając wszystkim gniewne spojrzenia. Mały drań...

Nie wyprowadziło go to jednak z równowagi aż tak bardzo, jak powinno.

* * *

Reszta dnia minęła raczej bez niespodzianek, nie licząc może faktu, że podczas lunchu w Wielkiej Sali Harry próbował go zainteresować dotykaniem stopami, co Snape uciął jednym jadowitym spojrzeniem. Zdecydował, że nie zamierza na razie wybaczyć uwagi o "przystojniaczku", a poza tym, byłoby to publiczne okazywanie uczuć. Nawet jeśli miało odbywać się pod stołem. Harry rzucił jedynie w odpowiedzi swój najbardziej anielski uśmiech i przystąpił do zlizywania czubkiem języka puddingu czekoladowego ze swojej łyżeczki. Snape powstrzymał się od przełknięcia głośno, chociaż był całkiem świadomy tego, że różowe zabarwienie jego policzków nie było wynikiem wysokiej temperatury w pomieszczeniu. McGonagall zaśmiała się, a następnie odchrząknęła i szybko skierowała swoją uwagę na leżący przed nią talerz.

- Nikt nie myśli, że jesteś słodki - wymamrotał Snape, lecz nie spojrzał Harry'emu w oczy.

- Oczywiście, że jest słodki - pieszczotliwie powiedziała profesor Sprout. Harry rzucił Snape'owi szeroki uśmiech, Snape z kolei przewrócił oczami i powstrzymał się od komentarza. Powstrzymanie się od komentarza to naprawdę jedyne rozwiązanie, gdy jest się udręczonym męczennikiem, którym Snape niewątpliwie był.

Dzięki Bogu, lunch jednak dobiegł końca i Snape wycofał się do swoich lochów, chwytając po drodze jeszcze jedną filiżankę kawy, by zrekompensować sobie ten przeraźliwy niedobór kofeiny z dzisiejszego poranka i wmawiając sobie usilnie, że nie czeka z niecierpliwością na wieczorny powrót do pokojów, które dzielił z Harrym. Nie myślał też o tym małym, różowym języczku. Ani o sposobie, w jaki przed opuszczeniem stołu Harry mruknął mu do ucha "Planuję wyssać cię dziś wieczorem do ostatniej kropli... pomyślałem sobie, że powinieneś o tym wiedzieć."

Powiedział szóstorocznym Gryfonom i Ślizgonom, że dziś będą robili języki. Nie, Eliksiry Fotograficzne. To było to. Tak.


* * *


Koziorożec: (22 grudnia - 19 stycznia)

Odkryjesz niezaprzeczalny dowód na to, że ktoś faktycznie obiecał ci różany ogród.


* * *


Tej nocy Snape raczej niejasno zdecydował, że minęło już dość czasu, i właściwie gotowy był już wybaczyć tego "przystojniaczka". Cóż, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wyszedłby na osobę dość małostkową, gdyby nie wybaczył.

Harry podniósł głowę znad uda Snape'a i uśmiechnął się - nie z wyższością lub wszechwiedząco, lecz raczej nieśmiało, tak jak zawsze po seksie, w sposób, który mówił, że zadowolony jest zarówno ze swojego partnera, jak i z siebie.

- W porządku? - spytał cicho.

- Dotrzymujesz... swoich... obietnic..., prawda? - Snape zdołał wypowiedzieć pośród nieznacznie głębszych oddechów.

- Przez całe popołudnie mogłem myśleć tylko o tym - mruknął Harry i dodał przebiegle - chociaż jestem pewien, że tobie ani razu nie przyszło to do głowy.

- Ani razu.

- Spędziłeś całe popołudnie myśląc tylko o swoich eliksirach, prawda?

- Oczywiście - odpowiedział Snape i przyciągnął tego niemożliwego smarkacza, by go delikatnie pocałować. Harry przez cały czas wzdychał i mruczał z zadowolenia, aż w końcu odsunął się i z małym ziewnięciem skulił na piersi Snape'a.

- Naprawdę masz w sobie coś z kota, wiesz? - powiedział Snape i pogłaskał nieświadomie czarną głowę.

- Tak też mi powtarzasz. - Harry zaśmiał się cicho. - Dobrze, że nie przepadasz za psami.

- Mmm?

- Bo wtedy - Harry ponownie się zaśmiał, chropawość jego głosu obiecująca szybki sen - mógłby ci się spodobać Sirius. Ha ha...

- Ha ha - powtórzył beznamiętnie Snape i jeszcze raz przysiągł sobie na wszystko, że Harry nigdy, przenigdy nie dowie się o balu na piątym roku, kiedy on i Black byli o wiele za bardzo pijani. Nigdy nie zostałoby mu to zapomniane. Właściwie mógłby tego w ogóle nie przeżyć, chociaż nie był pewien, kto by go wykończył, Harry czy Black. Cholerna Ognista Whisky.

Z drugiej strony, kiedy pierwszy raz pocałował Harry'ego, jego partner był świeżo upieczonym asystentem trenera Quidditcha i obaj byli totalnie zalani po przyjęciu powitalnym. Być może alkohol nie był źródłem całego zła...

Na szczęście ciche "hmm" Harry'ego wskazywało na to, że nie będzie już więcej pytań. Wkrótce wgniótł się w klatkę piersiową Snape'a jak balast i Snape zmuszony był przesunąć ich obu do wygodniejszej pozycji. Dotknął czule palcem zaczerwienionych warg Harry'ego, ścierając z kącika miękkich ust ślad jego poprzednich czynności.

- Black w niczym ci nie dorównuje - mruknął i pocałował bliznę w kształcie błyskawicy.

I jeśli miał być szczery, nie dorównywała mu też kawa.

Ani cokolwiek innego.



Ryby: (19 lutego - 20 marca)

Jak długo ludzie będą ignorować lekcje historii, tak długo istnieje szansa, że któregoś dnia znajdziesz miłość.




główna | prequel/sequel