1.
(tää kaikki sattui liian lujaa pieneen enkeliin)




Pociąg z Paryża zatrzymał się na stacji w Idealo, wysypując z siebie tych pasażerów, którzy tutaj kończyli długą podróż. Znajdował się w tej grupie młody, dość wysoki mężczyzna, który teraz rozglądał się po peronie z pewnym zagubieniem. Ubrany był w czarny surdut, który podkreślał jego szczupłość i być może dodawał wzrostu. Ciemne, prawie czarne, były również jego włosy – jednak oczy miał zdumiewająco jasne. Słońce, które dzisiaj co i rusz wyglądało zza chmur, niemal z zaciekawieniem przesuwało świetlistym palcem po jego czuprynie oraz zaglądało w złociste tęczówki. W jednej ręce trzymał walizkę, drugą przytrzymywał spory pakunek zawinięty w brązowy papier. Zaraz przyskoczył do niego tragarz z pytaniem, do którego hotelu ma zanieść rzeczy, ale młodzieniec potrząsnął głową w geście odmowy i mężczyzna oddalił się w poszukiwaniu kolejnych potencjalnych źródeł zarobku.

"Nie przyszło to jeszcze na mnie, żeby mi nosić bagaż", pomyślał Joshua Or, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić.

Pociąg zagwizdał i po chwili zaczął powoli odjeżdżać ze stacji, by kontynuować jazdę na południe. Ludzie rozchodzili się w swoje strony, większość w towarzystwie witających, i peron powoli pustoszał. Josh poprawił pakunek pod pachą i ścisnął uchwyt walizki, po czym udał się do budynku dworca, gdzie zostawił swój ładunek w przechowalni, a sam wyszedł na miasto.

Niż z północy musiał wziąć w posiadanie cały kraj, ponieważ nawet tutaj było chłodno jak na tę porę roku. Przełom czerwca i lipca oznaczał w Idealo nieziemskie upały, tymczasem dzisiaj nie mogło być więcej jak piętnaście stopni. Przynajmniej było dość pogodnie, bo w Paryżu od kilku dni lało… I tutaj podejrzane chmury przelewały się nieustannie po niebie, jednak słońce nie dawało za wygraną i uparcie rozświetlało jasny krajobraz pod nimi. Josh powoli szedł ulicą Dworcową, kocim krokiem omijając mniejsze i większe kałuże, które odbijały błękit nieba, kiedy tylko udało mu się w nich przejrzeć.

Wrócił do Idealo po roku nieobecności. Nawet nie tęsknił, przynajmniej nie świadomie – a teraz witał swojskie widoki z mieszaniną wzruszenia i melancholii. Koniec końców to tutaj spędził kilka wspaniałych lat – i również tutaj doznał największego rozczarowania w swoim życiu… Rozglądał się, a jego wzrok napotykał znajome budynki i wydobywał z krajobrazu charakterystyczne punkty. Wysoka wieża katedry, ratusz, a bardziej na lewo szpital miejski. Szybko doszedł do wniosku, że Idealo chyba w ogóle się nie zmieniło – zupełnie jakby wyjechał zaledwie wczoraj. Odetchnął głęboko, wciągając do płuc atmosferę spokoju i pogody, której brakowało mu – to mógł przyznać – w Paryżu.

Powoli szedł w kierunku rynku, a na ulicach przybywało ludzi. Było wczesne popołudnie, więc samochodów widział stosunkowo niewiele. Mijały go głównie starsze osoby i matki z dziećmi. Wszystko wskazywało na to, że także tutaj mocno ostatnio padało, więc poprawa pogody najpewniej wygoniła mieszkańców z domów. Josh poczuł, że odrobinę się rozluźnia. Miejski gwar otaczał go ze wszech stron – i tym razem był przyjazny. W Paryżu miał zawsze wrażenie, że miasto pożre go żywcem.

Przeszedł przez targ, mijając stragany i tłoczących się przy nich kupujących, i wszedł na mały rynek. Uświadomił sobie, gdzie się znajduje, dopiero w momencie, gdy po drugiej stronie placu, dokładnie naprzeciwko, ujrzał znajomy szyld. Cukiernia Muszelka miała drzwi zapraszająco otwarte i kusiła łakociami na wystawie. Zatrzymał się w miejscu, kiedy zalała go fala wspomnień i wywołane przez nie emocje. Emocje były zresztą szybsze. Tkwił tam przez chwilę, usiłując uspokoić szybki rytm serca i odzyskać równowagę. Wreszcie rozluźnił pięści. Nie, miał ochotę na obiad, nie na ciastka. W ramach śniadania zjadł tylko dwie kanapki w podróży i czuł, że jego żołądek domaga się porządnego posiłku. Poszuka jakiejś restauracji…

Jednak kiedy ruszył z miejsca, nogi zaprowadziły go do tego właśnie lokalu – i po chwili stał na progu oszołomiony. Obejrzał się za siebie i dostrzegł szyld zakładu fryzjerskiego. Stłumił westchnienie i wszedł do środka.

– Witamy! – zawołała zza lady sprzedawczyni.

Zbliżył się, wciąż z wahaniem, jednak już poddając się słodkim zapachom wypełniającym cukiernię. "Obiad będzie musiał poczekać", pomyślał, przyglądając się pysznościom za szklanymi szybkami.

– Sernik i Earl Greya – poprosił, przełykając ślinę.

Kobieta zakrzątnęła się i po chwili szedł już z zastawioną tacą do stolika przy oknie. "Taniej niż w stolicy", pomyślał z roztargnieniem, zdejmując talerzyk i filiżankę. Poczekał, aż herbata się zaparzy, w międzyczasie sadowiąc się na krześle i odchylając do tyłu. Jego mięśnie zaprotestowały – kilka godzin siedzenia w pociągu dało się im we znaki.

Z pewnym zdumieniem uświadomił sobie, jak w ciągu zaledwie kilku lat zmienił się jego sposób bycia w kwestii aktywności fizycznej. Jako dziecko był nadzwyczaj ruchliwy, jeszcze w gimnazjum i na początku liceum wszędzie go było pełno, bo nie potrafił usiedzieć w miejscu. Potem jednak jakby ta energia go opuściła. Może to dojrzewanie? Może tak się dzieje ze wszystkimi, kiedy osiągną pewien wiek? Ta myśl wywołała w nim dziwne ukłucie i nagle zatęsknił za czasem, kiedy był młodszy.

Popijając ostrożnie Earl Greya, rozglądał się po cukierni. Nie pamiętał, kiedy był tu ostatni raz. Jakoś w drugiej klasie liceum… Wnętrze nic a nic się nie zmieniło – pastelowe tapety w prążki, obrazki przedstawiające krajobrazy, pelargonie w doniczkach. Klimat także pozostał ten sam – pozytywna atmosfera miejsca wypełnionego radością i przyjemnością. Nie było tutaj nic przykrego – ludzie przychodzili, by się spotkać i zjeść pyszne ciastko. By spędzić miło czas…

Dzisiaj w cukierni nie było wielu klientów. Starsza pani czytała gazetę przy stoliku przy drugim oknie. Dwie nastolatki nachylały się ku sobie w ocienionym kącie w głębi, szepcąc przyjacielskie sekrety. Za oknem mały rynek żył własnym, spokojnym życiem. Gołębie spacerowały dostojnym krokiem po kamiennych płytach, wydziobując okruszki spomiędzy spojeń. Czasem jakieś dziecko przebiegło, śmiejąc się głośno. Staruszki siedziały na ławeczkach i dyskutowały o ważnych sprawach.

Josh zabrał się za sernik, przymykając oczy z błogością. Jednak ten w Idealo nie miał sobie równych. W Paryżu spróbował przynajmniej kilku, jednak nie mógł znaleźć takiego, w którym rozsmakowałby się bez pamięci. Tutaj wszystko było idealne: spód kruchy, masa serowa nie za słodka, a lukier rozpływał się na języku – i wciąż nie wiedział, co jest najlepsze. Kiedyś myślał, że gdyby codziennie mógł jeść sernik, nie pragnąłby od życia niczego więcej. Teraz z chęcią wróciłby do tych dziecięcych mrzonek.

Po serniku nie zostało ani śladu i zastanawiał się, czy nie wziąć drugiego Earl Greya, kiedy w cukierni rozszedł się nowy zapach, który Josh przez chwilę usiłował zidentyfikować, choć jego podświadomość wiedziała od razu. Ktoś zamówił kawę miętową i usiadł zaledwie dwa stoliki dalej. Chłopak, chyba trochę młodszy od Josha, zatopił się w lekturze książki, od czasu do czasu popijając napój i nie poświęcając mu większej uwagi.

Josh odwrócił wzrok i znów popatrzył za okno, jednak zapach wciąż drażnił jego zmysły i nie pozwalał odgonić wspomnień. Nie spodziewał się – a przecież powinien był – że dawne wydarzenia tak szybko do niego wrócą, kiedy tylko znów znajdzie się w Idealo. Jakże głupio z jego strony. Wydawało mu się, że zostawił za sobą wszystko. W Paryżu był w stanie skupić się na nauce i nie rozpamiętywać przeszłości. Przez większość czasu świetnie sobie radził – i tylko w niektórych chwilach przez uspokajające słowa rozsądku przebijał głos, który przenikliwym szeptem mówił mu, że jego życie to właściwie wegetacja.

Coś zaszczypało go w oczy i zamrugał kilka razy. To pewnie aromat mięty, powiedział sobie.

Kawa miętowa była ulubionym napojem Alaina Coraila.

Założył ręce na piersi i zapatrzył się na rynek, zupełnie go nie widząc. Przed oczami miał otaczający internat park, w którym trzy lata temu, w pewien mglisty poranek końcem czerwca Alain zostawił go bez słowa i odszedł na zawsze z jego życia.

Trudno uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Wspomnienie o tym wciąż wydawało się tak żywe, niemal czuł wszystko to, co czuł wówczas.

Nie spodziewał się tego. A właściwie nie spodziewał się, że będzie to tak… ostateczne, bo przecież ich rozstanie przewidywał cały czas. Niemniej jednak, gdy rzeczywiście nadeszło, tak trudno było to ogarnąć i zaakceptować, zwłaszcza że okoliczności, w których się odbyło, wskazywały na zupełnie odwrotny rozwój sytuacji. Powinni byli wtedy z Alainem…. Powinni byli w końcu…

W każdym razie przez pierwsze dni trwał w jakimś oszołomieniu, a jego umysł uparcie odmawiał choćby próby zrozumienia. Był niespokojny i wypełniony chaotycznymi emocjami. I nadziejami. Wtedy jeszcze wierzył, że to nie na zawsze, nie na dobre – choć rozsądek szeptał mu, by pogodził się z rzeczywistością… Że stało się to, co cały czas zakładał… i czego się obawiał.

Jednak Alain zniknął. Wyjechał z Idealo i słuch o nim zaginął. Nie wracał i nie wracał, i Josh – chcąc nie chcąc – musiał zaakceptować prawdę, że jego marzenia pozostaną jedynie marzeniami, których nigdy nie udało mu się spełnić. Oczywiście, że to bolało, ale jakoś dał radę – zwłaszcza że niejako był na to przygotowany Trzeba było żyć dalej, nawet jeśli chwilowo wydawało się to niewykonalne. Erwin czasem rzucał mu dziwne spojrzenia, ale przestał cokolwiek mówić – po tym, jak Josh raz po raz zbywał jego chęć pomocy i wsparcia. Skupił się na nauce, bo tylko to mu pozostało, a jego stopnie poszły dramatycznie w górę – i tylko z matematyką sobie nie radził. Ciekawie było widzieć jego wyniki ogłoszone na koniec trzeciej klasy: rząd samych maksymalnych ocen przedzielony najniższą zaliczającą z matmy. Na początku czwartej klasy wychowawca poprosił go na rozmowę, z której Josh wyszedł umówiony na prywatne lekcje z matematyki. Wychowawca powiedział, że z takimi stopniami Josh może starać się o stypendium uniwersyteckie, ale musi się podciągnąć z tego jednego przedmiotu – a przecież potrafi, w co sam Josh już nie wierzył. Jednak kiedy nadszedł czerwiec, z pewnym zdumieniem odbierał przed całą szkołą świadectwo końcowe z rąk dyrektora – wraz z indeksem najlepszego uniwersytetu w kraju.

Nie potrafił cieszyć się tym tak, jak cieszyłby się każdy na jego miejscu, ale miał na dnie serca takie maleńkie poczucie, że jakoś udało mu się przetrwać – i może jeszcze spotka go coś dobrego.

Kiedy w czasie wakacji – jego ostatnich wakacji w Świętym Grollo – zewsząd zaczęły go dochodzić go pogłoski o tym, że Alain wrócił do Idealo, odebrał je ze spokojem. Obojętnością. Alain Corail stanowił zamknięty rozdział w jego życiu – czy może nawet pół rozdziału, bo zajął tylko chwilę i szybko zniknął. Serce Josha zostało złamane, ale zdążyło się zagoić. Jak to mówią: co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nawet jeśli przestał się śmiać i uśmiechał z rzadka, to jednak przeżył. Alain Corail nie mógł go bardziej zranić, niż już to zrobił.

Kiedy teraz przywoływał na myśl swoje przekonania z tamtych czasów, zastanawiał się, jak mógł być taki naiwny.

Alain wrócił do Idealo i reputacja, jaką szybko zdobył, przebiła nawet tę, którą cieszył się w swoich szkolnych czasach. Głównym kontekstem, w jakim wymieniano jego imię, było: alkohol, kobiety, burdy. Oczywiście, miasto miało ważniejsze sprawy na głowie, by zawracać sobie głowę jednym delikwentem, ale z jakichś niewyjaśnionych przyczyn internat niemalże żył tą kwestią, co sprawiało, że Josh co i rusz natykał się na ten temat, choć wcale nie chciał. Kiedykolwiek wymawiano przy nim imię Alaina, popadał w milczenie, a częstokroć odchodził i usiłował zająć myśli czymś pożytecznym. Uważał, że całkiem nieźle sobie radzi. Prawie czuł, że Alain Corail jest dla niego kimś zupełnie obcym.

Aż do tamtego dnia…


* * *

Był początek sierpnia. Lato rozpieszczało wszystkich w Idealo – może poza rolnikami, którzy narzekali na suszę – a każdy dzień był słoneczny i ciepły. W internacie, jak zawsze w wakacje, nie było wielu uczniów, w związku z czym wszyscy spożywali posiłki tylko w jednej stołówce – w skrzydle czwartoklasistów. Josh zszedł na lunch, zastanawiając się, dlaczego Erwin wczoraj zadzwonił znienacka i powiedział, że wpadnie do niego dziś w południe. Południe zresztą właśnie dochodziło…

W holu spora grupka uczniów rozprawiała o czymś z entuzjazmem. Rozemocjonowane szepty ucichły jednak jak nożem uciął i kiedy podniósł wzrok, ujrzał wpatrzone w siebie kilka par oczu. Zmarszczył czoło, usiłując odgonić nagłe uczucie niepokoju. Przecież nie miał powodów, by się niepokoić.

– O co chodzi? – zapytał, kiedy chłopcy wciąż na niego patrzyli.

Spuścili oczy, kilku odłączyło się, jakby chciało odejść, ale Josh widział, że zatrzymali się dalej i przyglądali scenie. Jeden z uczniów podsunął mu gazetę.

– Na przedostatniej – powiedział, a w jego głosie, zdało się Joshowi, brzmiało współczucie zmieszane z podnieceniem. – Na dole po prawej.

Josh wziął lokalny dziennik i drżącymi dłońmi – sam nie wiedział, dlaczego drżą – otworzył na wskazanej stronie. Ogłoszenia i zapowiedzi. Na dole po prawej…?

Poczuł, jak krew odpływa z jego głowy, kiedy jego oczy wyłowiły z morza liter znajome imię. "W niedzielę 24 sierpnia… w kościele katedralnym… Alain Corail zaślubi…"

Gazeta wysunęła się z jego palców i upadła na podłogę. Poczuł, jakby go ktoś uderzył. Zachwiał się. Pomieszczenie i wypełniający je ludzie zniknęli sprzed jego oczu. Przez chwilę był zupełnie pewien, że straci przytomność – albo już stracił. Nawet nie przyszło mu do głowy, że robi z siebie widowisko.

– Mówiłem wam, że to prawda – dobiegł go podekscytowany szept.

Otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Znów widział przed sobą oblicza ludzi, których w ogóle nie znał i których spojrzeń nie potrafił odczytać. Odwrócił się i niemal po omacku ruszył w stronę swojego pokoju.

– Josh…!

Ktoś go wołał, ale kto mógł go wołać? Wydawało mu się, że znalazł się w świecie, gdzie tak naprawdę nie ma nikogo poza nim.

– Josh…!

Silna dłoń chwyciła go za ramię w chwili, gdy wchodził do pokoju. Odwrócił się, usiłując rozpoznać, do kogo należy ta twarz i te ściągnięte brwi, i ten smutek w oczach za okularami, i…

– Erwin… – wychrypiał, kiedy jego umysł wydobył ze swoich zakamarków imię przyjaciela.

– Josh, co się… Och, do diabła, ty chyba nie… Dopiero teraz się dowiedziałeś?

Dowiedziałeś? O czym? Miał wrażenie, że coś wiedział i już zapomniał, bo nie chciał wiedzieć… Chciał zapomnieć…

– Josh, czy ty mnie w ogóle słyszysz?! O Boże, powiedz coś. Josh!

Mrugnął, kiedy Erwin nim potrząsnął.

– Boli… – wydusił.

Bolało. Nie ramię. Czuł ból, którego nie potrafił zidentyfikować, rozchodzący się po całej jego piersi i promieniejący aż do rąk i nóg, wszędzie. Erwin puścił go i patrzył na niego z przerażeniem. Josh jak przez mgłę uświadomił sobie, że Erwin nigdy tak na niego nie patrzył.

– Josh, uspokój się. Wiem, że nic, co powiem, nie polepszy ci nastroju, ale… Do diabła!

W następnej chwili Josh został przyciśnięty do klatki piersiowej Erwina, a silne ramiona miażdżyły go w uścisku. Erwin zawsze go obejmował, ale przecież nie byli już dziećmi. Mieli osiemnaście lat i Josh nie był małym chłopcem… Był prawie tak wysoki jak Erwin…

– Mam ochotę go zabić – dobiegły go słowa Erwina, który brzmiał, jakby w pierwszej kolejności miał ochotę się rozpłakać. Josh mrugnął. – Ale nie powinieneś się nim przejmować. Tak dobrze sobie radziłeś. Wytrzymasz i to, prawda?

Josh poczuł, że boli go głowa, jakby chciał o czymś pomyśleć, coś zrozumieć – i jednocześnie nie chciał. Wydawało mu się, że kiedy to zrozumie, przestanie istnieć.

– Ale, daję słowo, kiedyś naprawdę obiję gębę temu Alainowi Corailowi!

Świat rozpadł się na kawałki – podobnie jak jego serce.

Josh wydostał się z objęć Erwina i odsunął przyjaciela na odległość ramion.

– Josh…?

– Zostaw mnie samego – szepnął, nie będąc w stanie unieść wzroku.

– Josh, ja…

– Proszę…! – prawie krzyknął, co przy ściśniętym gardle nie wypadło dobrze.

Ramiona Erwina opadły wzdłuż boków, odsunął się o krok. Josh widział jego jasne spodnie i brązowe buty, które cofnęły się na dywan korytarza. Pchnął drzwi, aby same się zatrzasnęły.

Odwrócił się do wnętrza pokoju i rozpoznawał znajome sprzęty. Łóżko z narzutą. Półka z książkami. Biurko. Powiewająca w oknie firanka. Jeszcze godzinę temu – pół godziny albo kwadrans – był tutaj i był w miarę szczęśliwy. Prawie pogodzony z sobą i wierzący, że jeszcze coś dobrego go spotka. Jeszcze chwilę temu wydawało mu się, że pozwolił Alainowi odejść ze swojego życia. Może jego egzystencja wydawała się bardziej pusta, ale tak było lepiej. Łatwiej.

Teraz był pewien, że wolałby pustkę niż ten ból, który przeszywał jego pierś i odbierał oddech.

Był głupi, był taki głupi – i wciąż go kochał. Teraz zrozumiał, że przez te dwa lata wciąż wierzył, wciąż liczył, wciąż czekał… Nigdy nie pogrzebał swojego marzenia, nawet jeśli tak sądził. Jakaś jego część, głęboko, niewidoczna nawet dla niego, trwała w przekonaniu, że Alain… jednak… wróci…

Nie potrafił zapomnieć smaku jego ust i dotyku jego dłoni.

Kolana ugięły się pod nim i opadł na podłogę przy łóżku, chowając twarz w narzucie. Jego palce zacisnęły się na grubym materiale, ale prawdziwego oparcia zabrakło. Miał wrażenie, że spada, rozpada się na części, fizycznie, kiedy wstrząsało nim łkanie. Nie był w stanie powstrzymać łez. Nigdy wcześniej nie czuł takiego smutku, żalu, osamotnienia… Ani wtedy, kiedy opiekun internatu odszedł, by się ożenić. Ani wtedy, kiedy nauczyciel wychowania fizycznego został przyłapany na schadzkach z licealistką i wyrzucony z pracy…

Płakał, jak nie płakał nigdy w swoim osiemnastoletnim życiu – pragnąc pocieszenia i wiedząc, że go nie doczeka. Wszyscy, którzy posiadali moc zamknąć w swoich dużych dłoniach małego chłopca, którym naprawdę był, znikali z jego życia na zawsze.


* * *

Drgnął, wracając do rzeczywistości. Do jego uszu doleciały dźwięki rozmów, śmiech, przesuwanie krzeseł… Rozejrzał się. Kiedy oddawał się rozmyślaniom, cukiernia zdążyła się zapełnić. Przy stoliku obok siedziały trzy dziewczęta, przyglądając mu się z zaciekawieniem, a kiedy odwzajemnił spojrzenie, zachichotały.

Herbata, której nie wypił do końca, była już zimna. Jak na zawołanie, przy stoliku zjawiła się kelnerka – młoda dziewczyna, która zarumieniła się, kiedy podniósł na nią oczy. Otworzył usta, by zamówić jeszcze jednego Earl Greya.

– Poproszę kawę miętową – powiedział, zaskakując samego siebie.

Dziewczyna dygnęła i odeszła, a on mrugał przez chwilę w oszołomieniu. Wreszcie westchnął i doszedł do wniosku, że może w końcu jej spróbować.

Spojrzał na zegarek – dochodziła czwarta. Całkiem długo musiał przesiedzieć zapatrzony we własną przeszłość, nic dziwnego, że ludzie zaczęli się z niego podśmiewać…

Wtedy, w sierpniu, Erwin spędził pod jego drzwiami resztę dnia i dopiero na noc przegoniono go z internatu, o czym Josh dowiedział się później – ale też dopiero później był w stanie to docenić. Jeszcze w tym samym tygodniu wyjechał z Idealo, nie będąc w stanie zostać w mieście ani chwili dłużej. Erwin i Cecile odprowadzili go na dworzec i pożegnali, i dopiero w pociągu Josh uświadomił sobie, że nawet nie podał Erwinowi swojego nowego adresu. Przez te kilka dni żył jak we śnie, bez kontaktu z rzeczywistością, pragnąc jedynie uciec, znaleźć się gdzie indziej i o wszystkim zapomnieć. W tym wielkim, obcym mieście miał na to szansę, którą wykorzystywał w pełni. Koniec końców nigdy nie napisał do Erwina i prawie zupełnie przestał myśleć o Idealo, koncentrując się całkowicie na nauce. W wolnych chwilach spacerował, odkrywał nowe zakątki labiryntu, jakim zdawał się w jego oczach Paryż…

Kelnerka postawiła kubek na blacie i ponownie się zarumieniła, gdy podziękował. Dziewczęta z sąsiedniego stolika szeptały podekscytowane, a ich oczy błyszczały, kiedy przelotnie na nie spojrzał. Widział takie spojrzenia – w Paryżu spotykały go na każdym kroku. Sam miał ochotę się zarumienić na wspomnienie przejść, jakie stały się jego udziałem w akademiku… Ale nie, nie zamierzał sobie teraz zawracać tym głowy.

Uniósł kubek do ust, skupiając się na zapachu i smaku, odganiając niepotrzebne myśli. Zapach mięty był przyjemny, kojący i pobudzający zarazem – jak zieleń. Zamrugał, kiedy zupełnie niespodzianie pojawiło się w jego głowie wspomnienie zielonych oczu. Pociągnął łyk, przygotowując się na gorycz kawy, za którą nigdy nie przepadał – ale smak go zaskoczył. Miętowa nuta łagodziła ogólne wrażenie, choć, rzecz jasna, podstawowej gorzkawości nie mogła zagłuszyć.

Alain też potrafił być odpychający i łagodny jednocześnie.

Dopił do końca i poprosił o rachunek, który kelnerka bardziej niż chętnie przyniosła. Wyszedł z cukierni z uczuciem, że potrzeba mu świeżego powietrza. "Joshua Or", powiedział sobie stanowczo, "on jest żonatym mężczyzną i nigdy go nie będziesz miał." Prawie nie poczuł ukłucia. Przez ostatni rok przyzwyczaił się do uczucia tępego bólu zalegającego w klatce piersiowej, który znieczulał go na wszystko inne.

Ulice zapełnione były ludźmi. Słońce świeciło ciepłym blaskiem popołudnia, chmury zniknęły. Josh szedł przed siebie wolnym krokiem, obcasy jego butów stukały na kamiennych płytach. Chyba w końcu miał dość odwagi, by iść tam, gdzie miał… Stłumił westchnienie, ale nie mógł uspokoić szybkiego bicia serca. Nie wiedział – choć podejrzewał, że wie – jak go tam przyjmą… A przynajmniej miał nadzieję – choć jednocześnie nie był w stanie zdławić wyrzutów sumienia.

"Jesteś dorosły, Josh," przypomniał jego rozsądek. "Gdzie się podziała twoja odwaga?"

To był problem. Kiedy myślał o sobie sprzed kilku lat, odnosił wrażenie, że dawniej był znacznie bardziej śmiały i gardził strachem. Szedł przed siebie, wyzywał, zwyciężał. Może zmądrzał? Może to także było dorastanie? Bo teraz wolał nie pchać się tam, gdzie go nie chcieli. Nie do końca wycofywał się, ale też nie rzucał z motyką na księżyc.

Przeszedł kilka uliczek, które oddaliły go od centrum, i stanął przed dwupiętrową kamienicą z małym ogródkiem za sztachetami. Pchnął bramę, która cicho zaskrzypiała, i po chwili był już w środku budynku. Mały korytarzyk, w głębi schody, a po obu stronach – drzwi do mieszkań. Zapukał w te po prawej i odszedł krok w tył, oddychając szybko i czekając.

– Nie spieszyliście się z tą dostawą! – zawołał z lekkim wyrzutem młody mężczyzna, otwierając drzwi, a potem zamilkł.

Josh patrzył na Erwina, który wydawał mu się i inny, i taki sam jak przed rokiem. Zawsze od niego wyższy – choć teraz już niewiele – z szopą brązowych włosów i okrągłymi okularami na nosie. Josh próbował się uśmiechnąć, ale zbyt był przejęty, by mu się mu udało. A Erwin tylko na niego patrzył, jego twarz była zupełnie bez wyrazu.

"Zapomniał. Zapomniał o mnie", przemknęło przez głowę Josha. Spuścił wzrok, przełykając nagłe i nieznośne rozczarowanie – a także poczucie, że nie miał się czemu dziwić, skoro zostawił go bez słowa.

A potem rozwarł szeroko oczy, kiedy niespodzianie uświadomił sobie – i świadomość ta napełniła go niemal wstrętem do samego siebie – że zrobił Erwinowi dokładnie to, co Alain zrobił jemu. Jak mógł tak postąpić wobec jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał?

Cofnął się, mimowolnie, gotów odejść – i przyjść tu kiedyś z przeprosinami – kiedy Erwin wyszeptał:

– Josh? – i w następnej chwili Josh znalazł się w jego objęciach.

Jak dawniej.

Kiedyś to namolne obściskiwanie go przez Erwina działało mu na nerwy – nawet jeśli wiedział, że Erwin po prostu w ten sposób wyraża swoje uczucia, które przecież cenił – ale teraz po raz pierwszy ogarnęła go głęboka wdzięczność i po prostu pozwolił się tulić, samemu opierając głowę na ramieniu przyjaciela.

– Przepraszam – wyszeptał przez zaciśnięte gardło, miętosząc palcami koszulę na plecach Erwina.

Erwin odsunął go na długość ramion i tylko na niego patrzył. Wyglądał, jakby sam walczył ze łzami.

– Schudłeś jeszcze bardziej – powiedział łamiącym się głosem, a potem przetarł oczy rękawem.

– Erwin? Kto to? – Cecile pojawiła się w przedpokoju i zatrzymała w wejściu.

– Sama popatrz – zaczął Erwin, ale Cecile nie patrzyła. Pobiegła do Josha i chwyciła go w ramiona.

Koniec świata.

Josh nigdy nie spodziewał się, że w objęciach kobiety może mu być tak dobrze… Życie było pełne niespodzianek. Odwzajemnił uścisk, próbując się uśmiechnąć. Cecile wypuściła go i stanęła obok Erwina. Ona też ocierała łzy.

– Martwiliśmy się o ciebie… – odezwała się drżącym głosem i przyłożyła dłoń do ust. – Nie dawałeś znaku życia… Dobry Boże, jakże się cieszę, że cię widzę.

Josh poczuł wypełniające go ciepło – wrażenie, którego już prawie nie pamiętał. Łagodziło – odrobinę – wyrzuty sumienia, które rosły z każdą chwilą. Coś zaszczypało go w oczy i zamrugał, żeby lepiej widzieć. Cecile złapała go za rękę i wciągnęła do mieszkania, a Erwin zamknął drzwi.

Dopiero po chwili mrugania Josh był w stanie przyjrzeć się otoczeniu, w którym się znalazł. Bawialnia była ciepła i przytulna, wypełniona słonecznym światłem. Białe firanki falowały łagodnie, a kolorowe kwiaty w doniczkach podkreślały radosną atmosferę tego domu. A może to jego radość, na którą nie był przygotowany, bo od tak dawna zdawało mu się, że wszystko w nim umarło, dodawała uroku temu miejscu?

– Rozbierz się – powiedziała Cecile.

Josh odpiął surdut i podał Erwinowi, który zabrał go do przedpokoju, a sam został w koszuli. Cecile obrzuciła go taksującym wzrokiem, po czym spojrzała w bok.

– Zapomniałam, że jesteś wyższy ode mnie – powiedziała z pewnym zakłopotaniem, wskazując mu miejsce na kanapie, które zajął. – I chudszy! – dodała, tym razem z irytacją.

Erwin stanął obok niej i objął ją czule w pasie. Wyśliznęła się wszakże i ruszyła do kuchni, aż zafalowały jej długie włosy. Sięgały już do pasa. Erwin usiadł naprzeciwko Josha na drugiej kanapie i tylko mu się przyglądał. Przez chwilę po prostu milczeli.

– Więc jednak zamieszkaliście razem? – odezwał się Josh, gdy już miał pewność, że jest w stanie.

Erwin machnął ręką.

– Dopiero kiedy obiecałem jej ojcu, że nie tknę jej przed ślubem.

– Jesteśmy dorośli, ale mój tata to człowiek z zasadami – dobiegło z kuchni obok szumu gotującej się wody. – Podobnie jak Erwin. – Głowa Cecile wychyliła się zza futryny, a w głosie dziewczyny zabrzmiała zarówno czułość, jak i frustracja.

Erwin lekko się zaczerwienił i spuścił wzrok. Rozległ się gwizd i Cecile ponownie zniknęła.

Josh rozejrzał się po mieszkaniu. Kiedy był tu ostatni raz, znajdowało się w stanie przedremontowym. Cofnął się pamięcią… Kiedy Erwin skończył szkołę i dostał się do miejscowego kolegium nauczycielskiego – oraz, co nie mniej ważne, zaręczył się z Cecile – jej rodzice zaproponowali mu, by zamieszkał w apartamencie, który już dawno kupili dla córki, gdyby kiedyś miała wyjść za mąż. Po prawdzie, już wtedy traktowali Erwina jako członka rodziny. Erwin początkowo miał opory, ale w końcu się zgodził – jednak pod warunkiem, że za własne fundusze wyremontuje i wyposaży mieszkanie. Teraz Josh miał okazję oglądać rezultat jego uporu – i był on wyśmienity. Na ścianach jasne tapety i małe obrazki z kwiatami. Meble wygodne i o miękkich liniach. Miejsce tchnęło żywą radością i miłością i ani przez chwilę nie dziwił się, że Erwin i Cecile tu mieszkają.

Byli cudownie w sobie zakochani, już od tylu lat. Josh zdusił w sobie poczucie, że on nie ma na coś takiego szans.

– Cieszę sie, że cię widzę – powiedział Erwin, widząc, że oględziny skończone, i ciepło znów ogrzało serce Josha.

Uśmiechnął się nieśmiało, z wdzięcznością.

– Ja też się cieszę – odparł cicho, a potem wyrzucił z siebie szybko: – Przepraszam, że się nie odezwałem.

– Zmartwiłeś mnie na śmierć – odparł szczerze Erwin.

– Mnie też – dobiegło z kuchni.

– Cecile, może lepiej przyjdź tutaj – zawołał Erwin w jej stronę.

– Już, już. – Cecile wniosła do pokoju tacę zastawioną filiżankami, dzbanuszkiem i talerzem z ciastkami.

Josh stłumił westchnienie. Znów ciastka. Cecile rozstawiła poczęstunek na stole i usiadła obok Erwina.

– Erwin dzwonił po wszystkich akademikach w Paryżu, żeby się dowiedzieć, czy żyjesz – powiedziała wprost, rozlewając herbatę do filiżanek.

Josh wypuścił srebrną łyżeczkę, którą właśnie był wziął z talerzyka, a jego oczy zrobiły się okrągłe, kiedy popatrzył na Erwina. Miał wrażenie, że poczucie winy przygniecie go do ziemi. Erwin popatrzył na Cecile z wyrzutem i poklepał ją po ramieniu.

– Już dobrze – powiedział. – Nie musiałaś tego mówić.

Cecile nadąsała się.

– Był zupełnie nieznośny – odparła, krzyżując ramiona na piersi. – Dopóki w końcu nie dowiedział się, że jesteś cały i zdrowy.

Josh zastanawiał się, czy gdyby rzucił się na kolana i zaczął błagać o wybaczenie, otrzymałby je. Coś z tego musiało się odbić w jego oczach, bo kąciki ust Erwina drgnęły.

– Miałeś swoje powody – powiedział łagodnie, choć z pewną urazą, której uśmiech nie był w stanie zagłuszyć.

– Przepraszam – szepnął Josh po raz kolejny i przez chwilę był pewny, że do końca życia będzie już tylko przepraszał.

Erwin machnął ręką, a potem wziął filiżankę i zaczął powoli pić. Cecile podsunęła tacę z ciasteczkami w stronę Josha.

– To nie przysmaki paryskie, ale mam nadzieję, że będą ci smakować.

– Żartujesz? Umieram z głodu. Zjadłbym wszystko – wyrwało się Joshowi, zanim zdążył pomyśleć.

– Jeśli to miał być komplement, to ci się nie udał – wtrącił Erwin, powstrzymując uśmiech, a Josh zaczerwienił się.

– Obiad będzie za godzinę. – Cecile dzielnie przełknęła oba komentarze i wzięła filiżankę na kolana. – Musisz wytrzymać.

Josh kiwnął głową. Czy naprawdę musiał zachowywać się jak gamoń? W takim tempie mógł się spodziewać, że zaraz coś przewróci… Mimo to odważnie sięgnął po herbatę – łagodny zapach Darjeeling koił zmysły. Odchylił się na oparcie.

– Podejrzewam, że obok przysmaków mają w Paryżu także całkiem ładne dziewczyny. O, przepraszam, chłopców. Z pewnością złamałeś niejedno serce – rzuciła Cecile i Josh rzeczywiście prawie upuścił filiżankę, kiedy zadrżały mu ręce.

– Cecile! – w głosie Erwina zabrzmiała nagana i dziewczyna sprawiała wrażenie, że wzięła sobie ją do serca.

– Przepraszam – powiedziała cicho, spuszczając oczy.

Ale Josh uświadomił sobie, że nie ma jej niczego za złe. Ona i Erwin przyjęli go do siebie, otoczyli miłością i wybaczyli wszystko. Powoli zaczynał się czuć, jakby wrócił do domu. A przecież od dawna nie miał miejsca, które mógłby nazwać domem – i stracił już nadzieję, że kiedykolwiek będzie miał.

– Wiedziałem, że przyjedziesz na ślub – odezwał się Erwin po chwili milczenia.

– Od tygodnia się tym zamartwiał – wtrąciła Cecile.

– Nie mógłbym przegapić – odparł cicho Josh, popijając herbatę.

Erwin i Cecile zaręczyli się rok temu, a ślub zaplanowali na pierwszą sobotę następnego – czyli nadchodzącego – lipca, kiedy Cecile skończy naukę w studium sekretarskim. Josh wiedział, że choćby nigdy później miał do Idealo nie wrócić, to tej jednej okazji nie może przepuścić. Jeśli kogoś w życiu mógł nazwać przyjaciółmi, to właśnie Erwina i Cecile. Nawet nie dopuszczał myśli, że może się nie pojawić w dniu ich święta.

– A gdzie masz bagaż? – spytał Erwin.

– Zostawiłem na stacji – powiedział Josh, odstawiając filiżankę. – Przecież nie wiedziałem…

– Czy możesz się u nas zatrzymać? – domyślił się Erwin. – Zaraz ci przyłożę.

– Przyłóż i ode mnie – dodała Cecile, a w jej oczach migotały iskierki. Potem podsunęła tacę z ciastkami jeszcze bliżej i, nalewając mu więcej herbaty, powiedziała: – Zjedz trochę, wypij i zaraz po nie idźcie. Jak wrócicie, w sam raz będzie obiad. No, nie krępuj się – zachęciła.

Josh postanowił uspokoić żołądek, zanim ów zacznie wydawać nieprzystojne odgłosy, i złapał całą garść herbatników. Uśmiechnięte twarze Erwina i Cecile rozmyły się przed jego oczami, kiedy wraz z ciastkami przełykał wzruszenie. Wypił duszkiem drugą filiżankę i popatrzył na Erwina z – miał nadzieję – entuzjazmem.

W oczach Erwina zobaczył w pierwszej kolejności współczucie, które szybko znikło, kiedy Cecile wbiła narzeczonemu łokieć w bok.

– Rusz się, Erwin. Bo jak się tak na siebie gapicie, to robię się zazdrosna – zawołała jak za dawnych czasów.

– A ja jestem zazdrosny, jak patrzę na was – odezwał się Josh i lekko się uśmiechnął.

Cecile spojrzała na niego lekko spłoszona i nic więcej nie powiedziała. Erwin podniósł się i Josh zrobił to samo. Już po chwili spacerowali w stronę dworca ulicą zalaną łagodnym światłem popołudnia. Wypogodziło się zupełnie, niebo nad miastem było błękitne i wyglądało jak idealna kopuła przykrywająca to miejsce, gdzie wszyscy są szczęśliwi i gdzie nie ma żadnego zła. Gwar sprzed zaledwie godziny zaczął się już uspokajać, pracujący wrócili do domów, gdzie z pewnością spożywali zasłużony posiłek, a teraz na miasto wyległy zakochane pary i całokształt lokalnej młodzieży. Josh nie mógł nie zauważać spojrzeń, jakie posyłały mu zwłaszcza nastoletnie dziewczęta, a także kilka dorosłych kobiet, jednak ignorował je, jak zwykł to robić od dawna. Przyzwyczaił się do nich, choć początkowo był zupełnie zaskoczony.

– Racja – odezwał się znienacka Erwin, jakby odczytując jego myśli. – Zapomniałem, że wyrosła z ciebie taka piękność.

Josh zatrzymał się w miejscu, zupełnie osłupiały, i popatrzył na przyjaciela z wrażeniem, że się przesłyszał. Erwin odwrócił się.

– Nie dziwię się, że wszyscy się za tobą oglądają – dodał. – Gdybym był dziewczyną, też bym się oglądał. A gdybym wolał chłopaków…

– Przestań – powiedział Josh słabo, ruszając z miejsca. – To nie jest zabawne.

– Nie żartuję – odrzekł Erwin z powagą. – Po tak długiej przerwie widzę to wyraźnie. Wyglądasz obłędnie, Josh.

Josh spuścił głowę. Nigdy w życiu nie słyszał od Erwina czegoś takiego i zupełnie nie wiedział, jak zareagować.

– Te ciemne włosy i te jasne oczy… – mówił dalej Erwin, a Josh zastanawiał się, czy chce tego słuchać. – Założę się, że już złamałeś serce połowie dziewcząt w Idealo, a druga połowa zastanawia się, jak cię dostać w swoje ręce. W Paryżu pewnie nie mogłeś się opędzić od tłumu wielbicieli?

Josh mimowolnie zacisnął pięści, a potem je powoli rozluźnił. Tłum wielbicieli, rzeczywiście… Nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał poruszać tematów, które choćby z najlżejszy sposób związane były z jego życiem osobistym… uczuciowym… Ale przecież to był Erwin – przyjaciel, przed którym nigdy nie miał tajemnic.

– W akademiku musiałem ryglować drzwi na noc – szepnął w końcu. – A dwa razy usiłowali mnie zaciągnąć do schowka na szczotki. Studentka piątego roku medycyny i chłopak z drugiego rocznika teologii – uściślił, jakby to miało jakieś znaczenie.

Erwin nic nie powiedział i tylko kącikiem oka Josh zauważył, że zmarszczył czoło.

– Byłem w szoku – odważył się mówić dalej, bo wiedział, że Erwin nie będzie się z niego śmiał, zwłaszcza że samemu nie było mu do śmiechu. – Na początku. Potem się trochę przyzwyczaiłem i po prostu musiałem uważać. A najlepiej zawsze mieć ze sobą torbę z książkami. Prawdę powiedziawszy… zacząłem się nawet zastanawiać, dlaczego w internacie wszyscy dawali mi spokój. – Erwin wciąż milczał, więc Josh kontynuował: – Doszedłem do wniosku, że tam, na północy, mój wygląd może się wydawać komuś egzotyczny. Tam mają więcej blondynów, więc ja mogłem zwracać uwagę. – "Choć wcale nie chciałem", dodał w myślach.

Erwin rzucił mu baczne spojrzenie, nie zwalniając kroku.

– Przecież teraz widzisz, jakie wrażenie robisz – powiedział po chwili. – Tutaj. Dziewczęta wypatrują sobie za tobą oczy. Chłopaki pewnie też, ale tym się nie przyglądam – dodał i znów na niego spojrzał, a potem odwrócił wzrok. – Po prostu w internacie… Nikt nie miał odwagi się do ciebie zbliżyć.

Josh popatrzył na niego, nie rozumiejąc. Obok przejechał samochód, trąbiąc na biegnące chodnikiem dzieci.

– Co masz na myśli? – zapytał.

Erwin skrzyżował ręce na piersiach.

– Wszyscy myśleli, że jesteś chłopakiem A… Och, na wszystkie świętości! – wykrzyknął, gdy dwójka rozochoconych maluchów wpadła na niego od tyłu.

Josh zatrzymał się, oszołomiony, podczas gdy Erwin oddawał dzieci w ręce ich matki, która z przejęciem przepraszała.

– Co to ja… Ach. No więc wszyscy myśleli, że jesteś jego chłopakiem. I oczywiście nikt nie zamierzał się mu narażać. A potem… Cóż, potem sprawiałeś wrażenie, jakbyś miał się rozsypać, kiedy ktokolwiek się do ciebie zbliży. – Josh nie był w stanie wymówić jednego słowa, tylko patrzył na Erwina szeroko otwartymi oczami. Erwin obrzucił go wzrokiem. – Prawdę powiedziawszy, wciąż tak wyglądasz.

– Przepraszam – szepnął Josh, spuszczając głowę. Miał nadzieję na zmianę tematu rozmowy, ale próżną, jak się okazało.

– Wyglądasz, jakbyś miał się rozpaść na kawałki! Nigdy nie przypuszczałem… że doczekam dnia, w którym Joshua Or będzie przepraszał za to, że żyje – w głosie Erwina brzmiało wzburzenie.

Josh podjął krok, usiłując zapanować nad chaosem, który go wypełnił.

– Widać tylko normalni goście mają szansę na sz… na normalne życie – powiedział cicho.

Erwin złapał go za ramię i gwałtownie obrócił w swoją stronę.

– Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz – zawołał ze złością.

Josh odwrócił wzrok, nie chciał widzieć w oczach Erwina gniewu – a tym mniej litość. Tak szczerze to coraz bardziej przekonywał siebie do tego, co właśnie powiedział na głos. Wydawało mu się, że kiedy przekona się zupełnie, przestanie cierpieć. Wyswobodził się z uścisku Erwina i ruszył przed siebie.

– Za bardzo się mną przejmujesz – stwierdził, kiedy przestało go ściskać w gardle. – Wszystko jest w porządku. Ja…

– Josh, do diabła! Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Oczywiście, że się przejmuję!

Josh stłumił westchnienie. Co miał na to odpowiedzieć? Przecież Erwin miał rację – miał po swojej stronie wszystkie racje. Josh na darmo wierzył, że to będzie łatwe… Zebrał całą energię, jaka została mu w komórkach – choć było jej żałośnie mało – i popatrzył Erwinowi prosto w oczy, przywołując na twarz wyraz uporu, który kiedyś tak często na niej gościł. Położył dłoń na ramieniu przyjaciela w geście w zamierzeniu uspokajającym.

– Erwin. Chyba nie sądzisz, że Joshua Or kiedykolwiek się poddaje? – powiedział, modulując głos, by brzmieć jak dawniej, i uśmiechnął się, przechylając głowę. – Naprawdę, wszystko u mnie w porządku. Zobaczysz, na twój ślub przyjdę w towarzystwie.

Erwin nie wydawał się przekonany jego małą grą, ale nie kłócił się już więcej. Josh poczuł, że będzie od niego wymagać wielu sił, by zachować przy przyjacielu pogodną twarz… Erwin nie zasługiwał na to, by się o niego martwić – zwłaszcza po tym, jak martwił się cały rok. I pewnie jeszcze dwa wcześniejsze. Zacisnął pięści, zastanawiając się, skąd weźmie potrzebne siły, i szybko dochodząc do wniosku, że zaraz po ślubie wróci do Paryża.

Świadomość, że opuści dom, który na chwilę znalazł, nie była przyjemna – ale nie mógł przez swój egoizm sprawiać przykrości jedynym ludziom, którzy się o niego troszczyli.

Na razie… na razie musi ich zapewnić, że nie ma powodów, by się nim przejmowali. Za wszelką cenę. Powie im, cokolwiek zechcą. Jak teraz. Tyle im był winien.

Towarzystwo? Dobre sobie… Przez ostatni rok zdążył się już przyzwyczaić do świadomości, że do końca życia zostanie sam jak palec. Cóż, były gorsze rzeczy na świecie. Na pewno były. I może nie tak sobie wyobrażał swoją przyszłość, ale po dwóch zakochaniach na odległość i trzecim nie-do-końca romansie przestał wierzyć w cuda. W wieku dziewiętnastu lat Joshua Or wciąż był prawiczkiem i przestał mieć nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy.

Tymczasem doszli do dworca, gdzie Josh odebrał bagaż – i ruszyli w drogę powrotną. Erwin uparł się, by nieść walizkę, więc Josh chwycił drugi pakunek.

– Sam się już robię głodny – odezwał się Erwin, zmieniając wcześniejszy temat. – Cecile może nie gotuje najlepiej pod słońcem, ale stara się i wychodzi jej coraz lepiej, więc możesz ją pochwalić.

– Nie omieszkam.

– Możesz też zapytać ją o dyplom, z wielką chęcią ci go pokaże – podpowiadał dalej Erwin. – Ukończyła naukę z wyróżnieniem – dodał, a w jego głosie zabrzmiała swoista duma. – I już dostała pracę!

– To fantastyczne.

– Mimo całego swojego romantyzmu to bardzo praktyczna osoba. Powiedziała, że nie zamierza być kurą domową, tylko wyzwoloną kobietą… choć mam wrażenie, że nie wiem, co dokładnie miała na myśli. Ma zacząć, jak tylko wrócimy z podróży poślubnej. – Cień różu zabarwił policzki Erwina.

– A dokąd jedziecie? – zaciekawił się Josh.

– Na południowe wybrzeże. Mam jednak nadzieję, że podczas naszego miesiąca miodowego pokaże jednak tę swoją romantyczną stronę – wymamrotał Erwin.

Josh litościwie pominął temat romantyzmu, skupiając się na zaletach wybranki przyjaciela.

– Naprawdę, tylko chwalić… A początkowo nie miałem jej za szczególnie bystrą osobę – odparł, uśmiechając się. Erwin rzucił mu kose spojrzenie. – Koniec końców, została twoją dziewczyną – dodał.

Erwin uderzył go lekko w ramię, ale nie był urażony.

– No to do siebie pasujemy – wyszczerzył się – bo ja też nie poradziłem sobie gorzej: zrobiłem dwa lata nauki w rok.

Josh uśmiechnął się szerzej.

– Twój wygląd intelektualisty do czegoś zobowiązuje – powiedział. – A jak w ogóle studia?

Erwin wzruszył ramionami.

– Nauka trochę cięższa i trochę ciekawsza niż w liceum. Ale lubię ją.

– I potem będziesz pracował w szkole? – dopytywał się Josh.

– W pierwszych klasach. Cecile wzdycha i mówi, że nabiorę odpowiedniego podejścia do dzieci, jeszcze zanim zostałem ojcem.

Josh zakrztusił się. Świat chyba stanął na głowie, jeśli Erwin Argue używa słowa "ojciec" w kontekście samego siebie… Nie, po prostu takie rzeczy dzieją się, gdy się dorasta. Popatrzył na przyjaciela z ukosa i zauważył lekki rumieniec barwiący jego policzki.

– W sumie zawsze lubiłeś dzieci – rzucił z wahaniem.

Erwin tylko pokiwał głową, najwyraźniej chwilowo niezdolny się odezwać. Josh wbił wzrok w płytki chodnika. Dzieci. Dla niego dzieci zawsze były abstrakcją i nigdy się nad nimi nie zastanawiał. Teraz jednak złapał się na myśli, jakie też dzieci mogli mieć Erwin i Cecile… Brązowowłose, jak oni oboje… I w okularach…

Parsknął śmiechem. Erwin rzucił mu niepewne spojrzenie, ale Josh tylko machnął ręką. Na pewno będą mieli całą gromadkę. Jakoś to do Erwina pasowało.

– Myślę, że będziesz wspaniałym ojcem – powiedział, odwracając się do przyjaciela i patrząc mu w oczy. Był tego absolutnie pewien.

Erwin spojrzał na niego z wdzięcznością, od której Joshowi zrobiło się lżej na sercu.

Wchodząc do mieszkania przy Azaliowej i czując smakowite zapachy kuchni Cecile, pomyślał z ostrożnym optymizmem, że może uda mu się nie zepsuć przyjaciołom ich święta.




Yö, "Särkynyt enkeli" (tłum: To wszystko zbyt mocno zraniło małego anioła)



część I | główna | rozdział 2