Josh otworzył oczy i przez chwilę patrzył w sufit. Nie znał go. Znajdował się w obcym miejscu… które w ogóle nie wydawało się obce. Obrócił głowę i zobaczył na oknie pelargonie w doniczkach, które od razu przypomniały mu, gdzie jest. Pokój wypełniało jasne światło poranka. Złapał za zegarek – dochodziła dziewiąta. Musiał być bardzo zmęczony, skoro spał tak długo – a przecież wczoraj położył się wcześnie. Z drugiej strony ostatnio ciągle mu się chciało spać – i niezależnie od tego, ile spał w nocy, w dzień nigdy nie czuł się wypoczęty… Zastanawiał się, co go obudziło. Drzwi były uchylone – nie zamykał ich na noc, kiedy kot Erwina i Cecile postanowił dotrzymać mu towarzystwa. Musiał się już dawno wymknąć na śniadanie… Josh wstał z łóżka i udał się do łazienki. Kot przemknął małym korytarzykiem, zielone oczy mignęły w miękkim cieniu. Gospodarzy nigdzie nie było widać, ale głosy dobiegające z głębi domu wskazywały, że oboje są w domu. Mieszkanie okazało się całkiem spore i bardzo przytulne. Przez mały przedpokój wchodziło się do jasnej bawialni, która stanowiła centralny punkt. Na prawo można było zajrzeć do pokoiku wielkości werandy, którego okno wyglądało na ulicę Azaliową. Na lewo przechodziło się do kuchni, gdzie można było spożywać posiłki w sposób mniej zobowiązujący. Za kuchnią był mały korytarzyk, który prowadził do trzech przylegających do siebie pomieszczeń: sypialni, pokoju gościnnego i łazienki. Josh rozejrzał się, a dostrzegając sporo książek i szafę, uświadomił sobie, że to musiał być pokój Erwina, który został zaadaptowany na pokój gościnny. Erwin i Cecile musieli mieć osobne sypialnie, by nie kusić losu… W takim razie gdzie Erwin sypiał teraz? Ach, pewnie na "werandzie", tam też stała kanapa. Cecile musiała zajmować "sypialnię". Josh miał nadzieję, że nie robi przyjaciołom zbytniego kłopotu… Może powinien zaproponować, że on się przeniesie na kanapę? W następnej chwili uznał, że wie, jak zareagują na taką propozycję gospodarze, i z miejsca zrezygnował. Gdy przychodziło do niego, okazywali się dziwnie uparci. Uśmiechnął się lekko na tę myśl. Po porannej toalecie ubrał się i ruszył do kuchni, skąd dobiegały odgłosy codziennej aktywności. W momencie gdy miał zapukać, zza drzwi wymknął się kot i nie zaszczyciwszy go jednym spojrzeniem, wskoczył na okienko u szczytu korytarzyka. Rozmowa Erwina z Cecylią dobiegała teraz wyraźniej, a słysząc jej treść, Josh uznał, że pukanie może poczekać. – … że mu nie powiedziałeś! – mówiła Cecile z pewnym rozczarowaniem. – Nie mogłem. I w ogóle nie zamierzam – Erwin starał się mówić spokojnie, ale w jego słowach brzmiały emocje. – Jesteś bez serca. – Powiedział, że wszystko jest w porządku. – Chyba w to nie uwierzyłeś? Przecież go widziałeś. Gdyby nie te oczy, w ogóle bym go nie poznała, tak się zmienił… – Niech ma w końcu spokój. Póki będzie sobie robił jakieś nadzieje, póty będzie cierpiał. – Zaufaj mu trochę! – Jestem jego przyjacielem, muszę się o niego troszczyć, choćby mu się to nie podobało. – Nie traktuj go jak dziecko, Erwin! On jest już dorosłym mężczyzną! – Wiek nie ma tu nic do rzeczy. – Dlaczego nie chcesz mu dać szansy na szczęście? – Bo jestem realistą. Ten człowiek już raz go skrzywdził i nie ma gwarancji, że nie zrobi tego powtórnie. Jesteś zbyt wielką romantyczką, Cecile. – Przypomnę ci, Erwinie Argue, że gdyby nie mój romantyzm, nie byłoby nas tutaj. Zapadła cisza, a Josh poczuł, że kręci mu się w głowie. Erwin i Cecile rozmawiali o nim… Kłócili się z jego powodu! O co mogło chodzić? Cecile uważała, że Erwin powinien był mu o czymś powiedzieć, podczas gdy Erwin był zupełnie odwrotnego zdania. W pierwszym odruchu Josh pomyślał, że nie podoba mu się, że coś się przed nim tai – a zaraz potem przyszła myśl, że może tak naprawdę lepiej byłoby nie wiedzieć. "Tchórz", powiedział sobie – i nie znalazł żadnej repliki. Zapukał jednak do drzwi, a potem wszedł. Erwin i Cecile obrócili ku niemu zaskoczone twarze – i na obu odrysowało się poczucie winy. – Dzień dobry – powiedział nieśmiało. – Nie mogłem nie słyszeć waszej rozmowy… – Chyba cię nie obudziliśmy? – pospieszył z przeprosinami Erwin. Josh potrząsnął głową. – Już wcześniej wstałem – uspokoił przyjaciela. Cecile patrzyła na niego uważnie, a potem odwróciła się i wstawiła czajnik na gaz, marszcząc czoło i wyraźnie niezadowolona. – Śniadanie będzie za moment – powiedziała. – Usiądź. Mogą być jajka? – Uwielbiam jajka – odparł zgodnie z prawdą Josh. Tak naprawdę zjadłby wszystko, co by mu ugotowała. Kiedy w akademiku musiał sobie sam przygotowywać posiłki – poza lunchem – wszystko smakowało tak samo. Zupełnie czym innym było jeść posiłek przyrządzony przez kogoś innego… Zajął miejsce przy małym stoliku i wpatrywał się w swoje ręce, nie mając odwagi zapytać, o czym rozmawiali. – Być może to moja pamięć szwankuje, ale wydaje mi się, że schudłeś od naszego ostatniego spotkania – rzuciła Cecile niezobowiązującym tonem, krzątając się przy jego śniadaniu. – Jak ty się właściwie odżywiasz w tym Paryżu? – Ja… – zaczął i urwał, bo nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. – Pewnie masz dużo zajęć… Ale pamiętaj, że w zdrowym ciele zdrowy duch – kontynuowała w tonacji matki. – Śniadanie jest najważniejsze. Erwin mówił, że w internacie apetyt ci dopisywał za dwóch. A może po prostu masz taką przemianę materii, że jesz i chudniesz? Josh nic nie mówił – podobnie jak Erwin, który tylko przypatrywał mu się ze zmarszczonym czołem. Usiłował się uśmiechnąć. – Jest pewnie tak, jak mówisz – odparł energicznie. – Wiadomo, podczas studiów je się nieregularnie, jak zajęcia pozwolą. Czasem w ogóle nie ma czasu na lunch, ale czasem uda się wyskoczyć do pobliskiej restauracyjki w jakiejś przerwie. Jestem fanem tamtych kiełbasek. No i te ich bagietki… Niebo w gębie – starał się brzmieć z entuzjazmem. A potem zapytał sam siebie, dlaczego musi im kłamać. – Pewnie wypieki też mają dobre, co? – Erwin włączył się do rozmowy. – Zawsze lubiłeś słodycze. Josh nawet nie mrugnął, kiedy szyld Muszelki stanął mu przed oczami. – Jednak nie mogą się równać z tutejszymi – odparł zgodnie z prawdą. – Specjalnością Cecile są rogaliki z budyniem – podsunął Erwin, rzucając narzeczonej nieśmiałe spojrzenie. – Skoro o tym mowa, dawno ich nie było… – Jesteś pasożytem, Erwinie Argue – odparła Cecile, zalewając herbatę w czajniczku. – Ale na przyjazd Josha zrobię. Wygląda na to, że nie ma nikogo, kto by się o niego troszczył – dodała od niechcenia. Josh skulił się. – Cecile… – zaczął Erwin. – Nie, Erwin, Cecile ma rację – przerwał mu Josh, po czym zwrócił się do dziewczyny: – Ale wiesz, student uniwersytetu to już nie jest wiek, w którym potrzebuje się troski. – Och, Erwinowi jakoś studia nie przeszkadzają – rzuciła Cecile z pewnym lekceważeniem, ale potem jej głos zmiękł: – Ale ja sama uważam, że każdy potrzebuje troski, niezależnie od wieku. – Odwróciła się. – I zastanawiam się, kiedy ty, Josh, znajdziesz sobie kogoś, kto się o ciebie zatroszczy. Josh drgnął. Nagle miał irracjonalną ochotę stąd wyjść. – Ja…? Pewnie… pewnie w swoim czasie – odparł, odwracając oczy. Zaczesał włosy za ucho i wbił wzrok w obrus, czując się coraz bardziej nieswojo, gdy nikt nic nie mówił. Zaskwierczał tłuszcz i po chwili Cecile zdjęła jajka z ognia, a potem postawiła przed nim tacę ze śniadaniem. Bułeczki, jajka, świeże masło, konfitura. I dzbanuszek Earl Greya. Jej ręce drżały. Z wahaniem podniósł na nią wzrok i z poczuciem winy ujrzał w jej oczach łzy. Odwróciła się. – Przepraszam – wyszeptała. – Za co? – spytał głucho. To on czuł się winny. – Josh, co się z tobą stało? – spytała zdławionym głosem, wciąż odwrócona. Josh wbił wzrok w talerz. Nagle zupełnie nie miał apetytu. – Ze mną? O co ci chodzi? – starał się brzmieć beztrosko i zawiódł całkowicie. Cecile obejrzała się przez ramię, a potem usiadła naprzeciw niego i popatrzyła mu w twarz. Oczy miała błyszczące. Usiłował wytrzymać jej spojrzenie, choć najchętniej przyglądałby się jej dłoniom na obrusie. – Kiedy się poznaliśmy, miałam cię za strasznego… łobuza – powiedziała. – Wszędzie cię było pełno i byłeś… absolutnie nieznośny. – Próbowała się uśmiechnąć. – Ale w tym tkwił twój urok. Miałeś cięty język i na nikim nie zostawiałeś suchej nitki, zębami i pazurami dopominałeś się o swoje i nigdy, przenigdy się nie poddawałeś. Może dlatego tak się gryźliśmy, bo byliśmy do siebie podobni, jak ci się wydaje? – Teraz jej uśmiech sięgnął oczu i Josh poczuł, że prawie chciałby go odwzajemnić. – To nie było tak dawno temu, pamiętasz? Tymczasem teraz… Teraz mam wrażenie, że cię nie poznaję. Wydaje mi się, że kiedy dmuchnę, przewrócisz się. Jesteś cieniem samego siebie… Kiedy na ciebie patrzę, mam ochotę płakać. – Przepraszam – szepnął, wciąż czuł się źle. Cecile pokręciła głową. – Naprawdę, co się z tobą stało? Gdzie się podziała ta twoja niespożyta energia? To ciągłe dążenie naprzód? Ta odwaga, by realizować swoje marzenia? Josh popatrzył na stygnące jajka i wziął widelec. – Może po prostu dorosłem? – spytał. – Może wyrosłem z dziecięcych marzeń i przestałem gonić za ułudą? – Marzenia nie są ułudą – zaprotestowała Cecile, prostując się na stołku. – I kto powiedział, że dorosłość musi być taka nudna? Popatrz na nas. – Wstała i spojrzała na Erwina. – Wciąż jesteśmy zakochani jak nastolatki, a to wszystko dzięki naszym marzeniom. – Widocznie mieliście szczęście – wymamrotał Josh, rozgrzebując jajka. – Mieliśmy. Ale sam wiesz najlepiej, że musieliśmy temu szczęściu pomóc! – podniosła głos. – Cecile… – dobiegło ze strony Erwina. Josh znieruchomiał i przez chwilę tylko mrugał. Niespodzianie poczuł, że ogarnia go złość. – Chcesz powiedzieć, że nie starałem się wystarczająco? – zapytał cicho. – Że nie pomagałem szczęściu? Nie masz pojęcia, jak próbowałem! – Odłożył widelec i podniósł na nią wzrok. – Widocznie jednak z dwoma facetami nie jest tak prosto jak z chłopakiem i dziewczyną! Rozumiesz to? Może i w waszym przypadku to była miłość od pierwszego wejrzenia, a może musieliście włożyć trochę wysiłku w to, by być razem. Ale w waszym przypadku było to mniej lub bardziej naturalne! – teraz już prawie krzyczał. – A ja jestem… wybrykiem natury, który potrafił jedynie zawracać sobie głowę mrzonkami o normalnych facetach! O facetach, którzy teraz żyją sobie szczęśliwie ze swoimi kobietami! Nie wiń mnie za to, że nie chcę już więcej przez coś takiego przechodzić! Nie zauważył nawet, kiedy wstał. Oddychał szybko. Czuł, że jego policzki płoną. Nie był w stanie tego słuchać… Może i okazał się życiowym nieudacznikiem, ale nie mógł słuchać, jak zarzuca mu się, że nic nie zrobił…! I jednocześnie wstydził się tego wybuchu. Ledwo tu przyjechał, już się kłóci i nie potrafi zachowywać normalnie. Chciał przeprosić, ale gardło miał jak zasznurowane. Przez chwilę tylko stał, znów wbijając wzrok w śniadanie i w ogóle go nie widząc. Czuł się jak ostatni niewdzięcznik. Kiedy jednak uniósł oczy na Cecile, zobaczył, że wcale nie wygląda na zranioną czy urażoną. Albo mu się zdawało, albo było wręcz przeciwnie: wyglądała na całkiem zadowoloną. Uśmieszek tańczył na jej wargach. – A gdybym ci powiedziała, że Alain Corail nigdy się nie ożenił? W ciszy, która zapadła po tych słowach, westchnięcie Erwina słychać było nadzwyczaj wyraźnie. Josh mrugnął, niezdolny się poruszyć. Niezdolny cokolwiek pomyśleć. – Cecile, po co… – zaczął Erwin. – Ty bądź cicho – uciszyła go narzeczona. – Jeszcze nie usłyszałam od ciebie niczego mądrego. Josh powoli usiadł, próbując zapanować nad skłębionymi emocjami, które go wypełniły. Kiedy pierwszy szok minął i był w stanie na nowo myśleć, poczuł wzbierający w nim gniew. Erwin nie powiedział mu czegoś takiego? Milczał przez cały rok? Dlaczego? Jak mógł… Zacisnął palce na nożu, a potem je rozluźnił. Ta złość… To było takie dziecinne. Reakcja małego chłopca, któremu nie powiedziano sekretu. A tak naprawdę nie było o co się złościć. Usiłował uspokoić szybkie bicie serca. Alain się nie ożenił? Ale wcześniej dwa razy skrzywdził go swoimi decyzjami i nigdy tak naprawdę nie dał do zrozumienia, że mu na Joshu w jakikolwiek sposób zależy. Jeden pocałunek nie oznaczał zupełnie nic – nawet jeśli dla Josha był wszystkim. Nie było sensu robić sobie nadziei. Jak powiedział Cecile, nie chciał już więcej tak cierpieć. Ale jego serce z jakiegoś powodu nie mogło się uspokoić. – Wciąż go kochasz? – głos Cecile przebił się przez jego rozmyślania i zadał pytanie, którego sam nie był w stanie sobie zadać. Popatrzył na nią, a potem potrząsnął głową. Nie znał odpowiedzi. – W porządku. Zastanów się w spokoju – powiedziała, nalewając mu herbaty do filiżanki. – Widzę jednak, że zostało w tobie jeszcze trochę życia. To dobrze. Machinalnie kiwnął głową. Wciąż nie był w stanie wyksztusić słowa. – Przepraszam za swoje wcześniejsze słowa – mówiła dalej Cecile. – Nie chciałam cię zranić. Żadne z nas nie chce. – Przysunęła się do Erwina, który objął ją ramieniem. – Ale ty już jesteś zraniony… i naprawdę ciężko jest nam na to patrzeć. Gdyby to było możliwe, oddałabym ci połowę naszego szczęścia – powiedziała z jakąś bezradnością. – Ale jest tak, jak mówisz: każdy musi znaleźć swoje. Josh. I… Nie wierz w to. Nie wierz w to, że nie czeka cię w życiu nic dobrego. Jesteś fantastycznym człowiekiem i zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym. Prawda, Erwin? Erwin milczał i odezwał się dopiero wtedy, kiedy Cecile wbiła mu łokieć pod żebra. – Przecież nie muszę tego mówić. To oczywiste – powiedział cicho, z trudem powstrzymując emocje. Josh zacisnął zęby. Nie miał odwagi na nich spojrzeć. Zamrugał kilka razy, żeby pozbyć się wilgoci z oczu, a potem wziął się za jedzenie. Śniadanie smakowało mu bardziej, niż przypuszczał. Po śniadaniu Cecile wygoniła ich z domu, ponieważ miała w planach porządki. Erwin chciał jej pomóc, ale tylko popatrzyła na niego groźnie i kazała znikać jej sprzed oczu. I zabrać ze sobą Josha. Erwin więc zniknął wraz z Joshem – do parku, gdzie siedzieli teraz na ławeczce, przyglądając się baraszkującym dzieciom. – Pewnie uważasz, że już jestem u niej pod pantoflem – odezwał się Erwin, rumieniąc się lekko, a potem dodał: – Kiedyś sam byś poczynił taki komentarz… Josh powstrzymał się, by nie spuścić głowy. Już naprawdę mógłby zacząć zachowywać się normalnie… Problem w tym, że ostatnio "normalnie" oznaczało w jego przypadku chęć rozpłynięcia się w powietrzu, a przynajmniej stania się niewidzialnym dla innych. – Wydaje mi się, że… zawsze byłeś – stwierdził, uśmiechając się lekko. – Ha ha… – odparł Erwin, ale zdawał się zadowolony. Josh uświadomił sobie, że jakoś nie kłuło go w oczy szczęście tych dwojga – jak kiedyś. Ulżyło mu z tego powodu. Jeśli sam nie mógł być szczęśliwy, to mógł się przynajmniej cieszyć z tego, że jego najlepsi przyjaciele są. Że znaleźli siebie i pielęgnują swoją miłość. Że im się udało. – Czyli ślub w sobotę? – upewnił się. Erwin kiwnął głową. – W ogóle tego nie czuję – wyznał. – Rzeczywiście, kiedy na was popatrzeć, wyglądacie jak małżeństwo z kilkuletnim stażem – zauważył Josh. Erwin wyszczerzył się. – Cecile jest naprawdę wspaniała – powiedział cicho, promieniejąc, a potem przeciągnął rękę przez włosy. – Nigdy bym nie podejrzewał, że znajdę swoją przyszłą żonę w wieku czternastu lat. – Zagięła na ciebie parol – zgodził się Josh. – A… nie żałujesz czasem? Wiesz, to trochę strasznie brzmi, że spędzisz resztę życia z tą samą osobą… Nawet nie spróbowałeś, jak to by było z kimś innym. Erwin pokręcił głową. – Nie wyobrażam sobie, żebym mógł być z kimś innym. – Popatrzył na niego. – A ty, Josh? Wyobrażasz sobie siebie z kimś innym niż Alain? Och, nie powinienem był! – zawołał, kiedy Josh spuścił wzrok. Tym razem Josh potrząsnął głową, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie miał pojęcia. Wtedy, trzy lata temu… kiedy był młody i głupi, nie wyobrażał sobie, że miałby nie być z Alainem. Rzeczywistość zweryfikowała te marzenia. Co czuł teraz? Dowiedział się, że Alain wciąż jest… osiągalny. I co w związku z tym czuł? Jego serce przyspieszało, to jedno wiedział. Poza tym czuł… mętlik. Przez ostatni rok… tak naprawdę miał wrażenie, że już nie żyje. Że tylko wegetuje z dnia na dzień. Stracił nadzieję, stracił… marzenia. Przynosiły jedynie ból. Nie wyobrażał sobie, by mógł być z kimkolwiek. Nie widział siebie przy niczym boku. Być może stracił zdolność… odczuwania miłości. Zamrugał. – Hej, Josh! Erwin lekko nim potrząsał, jego spojrzenie było zaniepokojone. Josh usiłował zetrzeć z twarzy te odczucia, jakie z pewnością się na niej pojawiły pod wpływem wcześniejszych myśli. Potrząsnął głową. – Przepraszam, zamyśliłem się… Erwin nabrał powietrza, jakby z frustracją. Wyglądało na to, że zachowanie Josha działa mu na nerwy. Josh wcale się temu nie dziwił. Przecież Erwin pamiętał go… innego. Z pewnością nie było mu łatwo zaakceptować czy po prostu znosić to, jaki Josh był teraz. On i Cecile pozostali tacy sami… a Josh już nie. Sam by był wytrącony z równowagi. Problem stanowiło, co z tym zrobić. – To może ja będę mówił, bo wygląda na to, że tobie rozmowa sprawia trudność – stwierdził Erwin z pewną irytacją. Josh powstrzymał się, by znów nie przeprosić. Nie należało drażnić Erwina jeszcze bardziej… – W takim razie powiedz… Powiedz, jak to było z tym… ślubem Alaina – zaproponował cicho. Erwin obrzucił go badawczym spojrzeniem, a potem westchnął. – Oczywiście Cecile musiała to powiedzieć – w jego słowach brzmiało niezadowolenie. – Uważam, że powinieneś o nim zapomnieć… – Erwin – przerwał mu Josh, wciąż cichym głosem. – Zawsze się o mnie troszczyłeś i jestem ci za to naprawdę wdzięczny, ale… Ale myślę, że możesz mi to powiedzieć i być o mnie spokojny. Nie zamierzam na nowo wypełniać sobie głowy mrzonkami o nim ani tym bardziej biec do niego i rzucać mu się w ramiona. Patrzyli sobie w oczy i teraz to Erwin pierwszy odwrócił wzrok, jakby zawstydzony. – Erwin – ciągnął dalej Josh, zniżając głos do szeptu. – Zapomniałeś, jak wtedy… tak mocno namawiałeś mnie do tego, żebym mu powiedział, co czuję. Pamiętasz? Erwin spuścił głowę, na twarzy miał wypisane poczucie winy. – Nie powinienem był… – wyznał cicho. – Jednak znałeś go lepiej niż ja. Lepiej się orientowałeś w sytuacji… Przepraszam. Josh pokręcił głową. – To nie była twoja wina – powiedział z westchnieniem. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie powiedział Erwinowi, co się tak naprawdę wtedy stało. Erwin orientował się w sprawie tylko pobieżnie, nie znał żadnych szczegółów. Wiedział tylko, że Josh jest szaleńczo zakochany w Alainie i robi wszystko, by się do niego zbliżyć. – Nic by z tego nie wyszło… niezależnie od tego, co zrobiłem, a czego nie zrobiłem – dodał jeszcze ciszej. We wszystkim miał rację… i tym razem świadomość tego napełniała go goryczą. Miał rację, że straci Alaina – zarówno w przypadku, gdy powie mu o swoich uczuciach, jak i wtedy, kiedy zachowa je dla siebie. Nie wziął pod uwagę jeszcze jednej opcji – że nawet jeśli Alainowi będzie na nim zależeć, to… też go straci. Jak miał nie wierzyć, że jest przeklęty? Jakby wszystkie boginie losu uparły się, by nie zaznał szczęścia. Zresztą… najwidoczniej Alainowi nie zależało na nim wystarczająco. Jeden pocałunek nie tworzył między nimi żadnej więzi. Nawet jeśli dla Josha ta więź narodziła się znacznie wcześniej. – Josh… Drgnął i popatrzył na Erwina z poczuciem winy. Naprawdę był beznadziejny. Tak, jak Erwin powiedział: nie wychodziła mu rozmowa. – Pamiętasz ten tydzień… kiedy mieliśmy zakończenie roku, wtedy… w drugiej klasie? Erwin kiwnął głową. – Chodziłeś wtedy jak błędny i ciągle… powtarzałeś: "On wróci". A ja nie wiedziałem, skąd czerpiesz tę wiarę. Josh zacisnął pięści na kolanach i przełknął. A potem opowiedział Erwinowi o ostatnim wieczorze, jaki spędził z Alainem – w dniu uroczystości pożegnalnej czwartoklasistów. Pamiętał tamten dzień tak dokładnie… wszystkie szczegóły… Śmieszne, bo ostatniego roku nie pamiętał w ogóle… zlał się w jedno, wszystkie dni, takie jednakowe… Ale tamten czerwcowy dzień sprzed trzech lat… miał go przed oczami z doskonałą wyrazistością. Podobnie jak poprzedzające go dwa miesiące. – On mnie wtedy pocałował, Erwin – wyznał. – Całowaliśmy się. Był przy mnie… chciał tego – mówił, wciąż czując dotyk dłoni Alaina i smak jego ust. – Nie powiedziałem mu, co do niego czuję, ale on sam… chciał… mnie… – Mrugnął. – Ale to pewnie była wina alkoholu – szepnął, patrząc ponownie na Erwina. Erwin wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię. – Było tak, jak mówiłeś – ciągnął Josh głuchym głosem, wiedząc, że jego słowa brzmią oskarżycielsko. – Zrobił coś, czego nie zrobiłby na trzeźwo. I… nie mógł się z tym pogodzić. Dlatego odszedł. Pewnie było mu wstyd… I nie chciał mieć już ze mną nic do czynienia. Wiesz… nie tak trudno to zrozumieć – zakończył cicho, spuszczając głowę. – Skrzywdził cię! – wydusił Erwin. – Takich rzeczy nie da się "zrozumieć"! – Ludzie krzywdzą się na każdym kroku – odrzekł Josh głosem wypranym z emocji. – Na tym polega życie. No i… Jeśli sam pocałunek napełniał go takim wstrętem, to dobrze się stało, że… do niczego więcej nie doszło – dodał szeptem. Erwin uderzył pięścią w ławkę, ale nic nie powiedział. Był najwyraźniej wzburzony, ale nie mógł znaleźć słów, by to wzburzenie wyrazić. Josh zastanawiał się, czy sam wierzy w to, co powiedział… czy może takie racjonalizowanie było jedynie formą umartwiania się. – W każdym razie… nie wrócił. A resztę znamy – podsumował. – Czy też, raczej, ty znasz – uściślił, czując, jak jego serce przyspiesza. – Jak więc było z tym ślubem? Rozumiem, że się nie odbył… Erwin przez chwilę na niego patrzył, jakby wciąż przetrawiając opowieść Josha. Potem pokręcił głową i odchylił się na ławce. – Żeby po prostu "się nie odbył"… To był skandal. Nie sądzę, by ludzie spodziewali się po nim czegoś lepszego, ale nie przeszkadzało im to podniecać się tym przez następny miesiąc. – No, to co się stało? – Josh zauważył, że, wbrew sobie, siedzi jak na szpilkach. – Wszystko było gotowe. Panna młoda, goście i ksiądz… Wszyscy czekali… A Alain się nie pojawił. Można by rzec, że uciekł sprzed ołtarza. Josh, pomimo przepełniającego go odrętwienia, zdębiał. – Nie pojawił się? – zapytał głupio. – Na własnym ślubie? Erwin kiwnął głową, a pierwszą emocją, jaka wypełniła Josha, było – paradoksalnie – współczucie. – A ona… ta dziewczyna… tam czekała…? Erwin znów kiwnął głową. Josh opadł na oparcie ławki. – Zrobił to – wyszeptał. – Dokładnie to samo co ze mną… Uciekł. Zostawił ją. – Drań – dorzucił Erwin, choć wyglądało, że zrobił to raczej z obowiązku. Josh nie zwrócił na to uwagi. Usiłował, wbrew wszystkiemu, wyobrazić sobie, co czuła ta dziewczyna, której w ogóle nie znał… której powinien nienawidzić… Może… może kochała Alaina? A on ją zostawił…! Josh poczuł, że kręci mu się w głowie. Och, bardzo dobrze mógł się wczuć w jej sytuację… Przecież sam przez to przeszedł. Może nie na taką skalę i nie przy świadkach – ślub! – ale jednak. Nie życzył tego najgorszemu wrogowi. – Dlaczego zrobił coś takiego? – zapytał, bardziej sam siebie. – Widać taki już jest – dobiegło od strony Erwina. – Nie nadaje się do związków. Boi się zobowiązań. Josh poczuł ukłucie w piersi. To miało sens. Na ile poznał Alaina, orientował się, jak bardzo nieufnym jest człowiekiem. I jak niskie ma poczucie własnej wartości. To nie jest dobra kombinacja. W dodatku Alain wciąż obawiał się, że straci kogoś bliskiego. Prawie… prawie jak on. Josh uświadomił sobie – a może zawsze to wiedział – że nie jest w stanie pogardzać Alainem. Nawet po wszystkim, co zrobił, jak go skrzywdził… Nie zniknęło to pragnienie, by… Alain był szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu pomyślał, że mogli być do siebie bardziej podobni, niż mu się zawsze wydawało. Ale zupełnie inną sprawą było, czy wciąż go kochał. Chyba nie… Miał w środku pustkę. Było tak, jak powiedział Erwinowi: nie zamierzał biec do Alaina. Przede wszystkim nie był pewien, jak Alain w ogóle zareagowałby na jego widok. Może go już nawet nie pamiętał. Przełknął, zdając sobie sprawę, że po raz kolejny zignorował Erwina. Odwrócił się do przyjaciela, ale Erwin też siedział zamyślony. Zafrasowany. Josh chciał powiedzieć mu, by tak się nim nie martwił… ale wiedział, co Erwin odpowie. Poczuł, jak wypełnia go znajome uczucie ciepła, o którym w międzyczasie zdążył zapomnieć. Erwin był jego przyjacielem. Jedynym, jakiego kiedykolwiek miał. Prawdziwym i najlepszym przyjacielem, jakiego można było mieć. I może Josh pragnął od życia jeszcze czegoś więcej… ale nie mógł nie doceniać obecności Erwina. Znów poczuł wyrzuty sumienia na myśl, że przez rok się do niego nie odzywał. Zachował się tak egoistycznie… A Erwin wciąż się nim przejmował. Josh odgonił absurdalną myśl, że chciałby być szczęśliwy choćby ze względu na Erwina. Popatrzył przed siebie. Dzieci biegały po parkowych alejkach i goniły gołębie, ich matki rozmawiały ze sobą, starsze pary spacerowały dostojnie, na młodych było za wcześnie… Wszyscy wydawali się cieszyć początkiem lata i spokojem, jaki z sobą przynosił. Dzień był słoneczny, ciepły, wakacje już trwały. Wydawało się, że na świecie nie ma żadnego zła, a wszystko jest jasne i radosne. Josh pomyślał, że jeszcze raz w życiu chciałby poczuć ten optymizm, jaki kiedyś zawsze mu towarzyszył… tę wiarę, że wszystko będzie dobrze. Wyprostował się na ławce i wystawił twarz do słońca, zamykając oczy i wsłuchując się w szybkie bicie serca, które podczas rozmowy z Erwinem nie zwolniło ani na chwilę. Samuli Edelmann, "Mun sydämellä on kypärä" (tłum. Moje serce nosi kask)
|