3.
(the moment had arrived for killing the past and coming back to life)




Reszta tygodnia zleciała Joshowi na pomaganiu Erwinowi i Cecile w przygotowaniach do ślubu – i na rozmyślaniach. Erwin był zbyt zajęty, by mogli prowadzić długie rozmowy, co było Joshowi na rękę: miał dość pracy z porządkowaniem własnych uczuć, a do tego potrzebował spokoju. Och, towarzyszył Erwinowi kiedykolwiek ów wychodził w jakimś interesie, jednak tematy, jakie poruszali, obracały się wokół zbliżającej się uroczystości, gości, rodziny Cecile, rodziny Erwina, podróży poślubnej… i tak dalej. Kiedy Erwin chciał porozmawiać o jego sprawach, Josh uprzejmie dawał mu do zrozumienia, że nie życzy sobie tego.

Znów to robił. Znów odsuwał Erwina od siebie i swoich problemów.

Ale, usiłował argumentować sam przed sobą, teraz miał naprawdę powód.

Zupełnie jakbyś wcześniej nie mówił sobie tego samego, przypominał mu zgryźliwie rozsądek.

Tak czy owak, takich okazji było niewiele, ponieważ zajęć wciąż przybywało. Sprzątanie, pakowanie, konsultacje z rodzicami Cecile… Josh w którymś momencie zaniepokoił się, czy nie zajmuje narzeczonym miejsca w mieszkaniu, na co Erwin odparł, że zaraz mu przyłoży, a Cecile z kuchni zawołała, żeby dorzucił też od niej. Josh poczuł wypełniające go ciepło i doszedł do wniosku, że może przypomni sobie, jak to jest: znów się normalnie uśmiechać.

Po raz pierwszy przyszło mu na myśl, że złym wyborem mogło być takie odcięcie się na cały rok od przyjaciół.

Teraz miał wrażenie, że może uda mu się wrócić do równowagi, którą stracił. Może nie będzie to taka sama równowaga jak kiedyś i może czegoś będzie mu brakować… ale może jakoś zdoła na powrót przemienić swoje życie w… życie.

Wiedział jednak, że nie stanie się to tak od razu. Ten ostatni rok – trzy? – zbyt wiele w nim zniszczył, by udało się to w mig odbudować. Musiał być cierpliwy… A cierpliwości się nauczył – i dobrze pamiętał, w jakich okolicznościach. Teraz może nie miał celu, do którego mógł dążyć – chyba żeby za cel postawić sobie właśnie odzyskanie wewnętrznego spokoju…

"Wciąż go kochasz?", zapytała wtedy Cecile.

Zastanawiał się, czego właściwie od niego oczekiwała, zadając to pytanie. Czy miała nadzieję, że pobiegnie do Alaina, stara miłość odżyje, jakby nigdy nic złego się z nią nie stało, i… wszystko się dobrze skończy? Nie wierzył w to. Była romantyczką, ale nie brakowało jej inteligencji. Miał bardziej wrażenie, że chciała go po prostu sprowokować do jakiegoś działania – nieważne jakiego. On sam dopiero teraz zaczynał dostrzegać, że była najwyższa pora coś ze sobą zrobić, bo obecna sytuacja nie mogła po prostu trwać. Nic w zachowaniu Cecile nie wskazywało, by była zawiedziona tym, że Josh nic w związku z Alainem nie robi. Przeciwnie, wyglądała na zadowoloną – jakby swój cel już osiągnęła, a było nim wydobyć Josha z letargu. Reszta należała do niego samego.

Z drugiej strony… Czasem pytał sam siebie, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby się nie dowiedział o Alainie. Bo co mógł zrobić z tą wiedzą? Nie znał już swojego serca, w ogóle przestał siebie znać – wiedzieć, co zrobi i co poczuje. Jeśli chciał jakoś się pozbierać, to nigdy, przenigdy nie powinien się zbliżać do Alaina Coraila. Do innych mężczyzn też nie, ale do Alaina w szczególności. Obawiał się, że słowa Cecile mogły mu dać jakąś nadzieję – znów – doprowadzi do katastrofy. Nie chciał tego. Mogło to być tchórzostwem z jego strony, ale nie chciał już nigdy tak cierpieć. Uważał, że wycierpiał dość, by wystarczyło na resztę życia.

Nie mógł jednak przestać zastanawiać się, co Alain w ogóle robi – gdzie jest, czym się zajmuje. Może Erwin mógłby mu coś powiedzieć… ale Josh nie chciał pytać. I naprawdę, zapomnieć o Alainie było jedyną opcją. Zdecydowanie, powinien jak najszybciej wrócić do Paryża, bo tutaj wszystko mu o nim przypominało. Tam był w stanie myśleć o czym innym. Albo nie myśleć o niczym, jak miało to miejsce przez ostatni rok…

Kiedy jednak Erwin i Cecile zasugerowali, by został w Idealo na czas ich podróży poślubnej, "przypilnować im domu", z jakiejś przyczyny, niejasnej dla niego samego, nie odmówił. Paryż napawał go niechęcią, był zimny i ciemny… A tutaj świeciło słońce i wszystko było miękkie. Tutaj mieszkał przez siedem lat i przyzwyczaił się do tego miejsca, do tego miasta. Tutaj przeżył wiele dobrego. Wiele złego też, ale nie miało to znaczenia. I może rzeczywiście wszystko przypominało mu o Alainie, ale… może było to potrzebne, by pogodzić się z przeszłością i iść naprzód? Paryż był tak naprawdę ucieczką.

Nie potrafił powstrzymać natrętnej a niechętnej myśli, że najwyraźniej obaj mieli skłonność do uciekania.


* * *

W piątek odbył się wieczór kawalerski Erwina, a Cecile wybyła na swój własny. Josh nie miał szczególnej ochoty brać w tym udziału, ale powiedział sobie, że to może być dobra okazja, by na nowo przyzwyczaić się do widoku ludzi, skoro przez ostatni rok zadowalał się głównie własnym towarzystwem i nawet nie kojarzył członków swojej grupy na uniwersytecie. Spotkali się w mieszkaniu znajomego Erwina z kolegium, gdzie został przedstawiony kolejnym przedstawicielom młodej inteligencji Idealo. Josh był zdumiony, widząc także sporo swoich znajomych – dawnych kolegów z liceum, z klasy Erwina. W oszołomieniu przyglądał się tym młodym mężczyznom i konstatował, jak bardzo – a może nie – się zmienili. Niby nie widział ich tylko rok, ale zdawało mu się, że pamięta ich jak przez mgłę… że w myślach ma ich wizerunki z pierwszych klas liceum…

Jako pierwsi jego wzrok przykuli oczywiście Robert Jade i Georges Saphir. Nie dało się ich nie zauważyć. Wciąż promieniowali łączącym ich uczuciem – Josh nie miał pojęcia, czy było ono już sprawą ogólnie wiadomą, ale nie zamierzał pytać. Na razie tylko na nich patrzył. Ich widok zawsze go zaskakiwał – tak różnymi byli ludźmi i tak doskonale się dopełniali, kiedy byli razem – a jednocześnie napełniał jakimś przejęciem. Josh był pewien, że za ich związkiem stała cała opowieść, którą znali tylko oni dwaj. Cóż, to zupełnie przeciwnie niż w przypadku jego i Alaina – ich historia skończyła się, zanim się naprawdę zaczęła…

Ach, nie zamierzał tutaj myśleć o Alainie. Cieszył się z widoku tej dwójki – nawet nie byli przyjaciółmi, ale miał poczucie, że w jakiś sposób są mu bliscy, więc widzieć ich tutaj, po przerwie, było czymś naprawdę przyjemnym. Poznał ich od razu. Jade wyglądał zupełnie jak przed laty, tylko rysy mu nieco zmężniały. Saphir urósł kilka centymetrów i stał się odrobinę szerszy w ramionach – ale wciąż miał twarz anioła. Teraz jednak, i to było największym zaskoczeniem, emanował takim męskim magnetyzmem i erotyzmem, że Josh nigdy by się tego po nim nie spodziewał. Jego złociste włosy odrobinę ściemniały i miał je nieco dłuższe, przez co zaczynały się zawijać. Jeśli przypominał anioła, to już nie takiego grzecznego i wznoszącego hymny na chwałę Pana… Tak mógł wyglądać Archanioł Michał, depczący Szatana. Co oni musieli robić z Jade'em, że Saphir sprawiał takie wrażenie…? Josh nie mógł się na niego napatrzeć… aż wreszcie musiał oderwać wzrok, bo widok tak doskonałego piękna sprawiał mu ból.

Z kolei Frederica Argenta w ogóle nie poznał. Pamiętał go jako drobnego kłótnika, niższego nawet od niego, który wszędzie chodził za Saphirem i domagał się jego uwagi, przy okazji na każdym kroku zaznaczając swoją pozycję. Teraz, dopiero usłyszawszy jego imię wypowiedziane przez któregoś z uczestników imprezy, zorientował się, że ten wysoki energiczny mężczyzna to przyszły pan tego okręgu. Freddy, jak nazywali go koledzy, nie miał w sobie nic z tamtego rozpuszczonego bachora, który podskakiwał, gdy upuścić szpilkę. Był pewny siebie – ale już nie zarozumiały; tryskał dobrym humorem i optymizmem i wszędzie go było pełno. Wyższy od Josha, szerszy w ramionach, ze srebrnymi włosami spiętymi na karku. Musiał czuć się dobrze w tym towarzystwie – on, który kiedyś za jedyną swoją siłę i kartę atutową uważał swoje pochodzenie i zasłaniał się nim w każdej potrzebie.

Jeśli chodziło o nieznanych mu kolegów Erwina, sprawiali oni raczej sympatyczne wrażenie – choć Joshowi wszyscy wydawali się jednakowi. Ale czego się spodziewać po przyszłych nauczycielach? Pewnie wieczory spędzali z książkami – bądź żonami, bo o takich już się zdążył dowiedzieć w przypadku dwóch czy trzech. Na ich tle jeden wybijał się zdecydowanie: wysoki i dobrze zbudowany, przystojny blondyn o ciemnoniebieskich oczach, który przyszedł później niż reszta, by – jak sam powiedział ze śmiechem – zrobić wrażenie. Josh dowiedział się, że to przewodniczący samorządu studenckiego o dumnie brzmiącym nazwisku Guillaume Azur. Po jego wejściu atmosfera stała się jeszcze bardziej ożywiona i entuzjastyczna… i Josh coraz bardziej czuł się nie na miejscu.

Kiedy jednak nastawiono muzykę i otworzono butelki – Sir Freddy wziął na siebie rolę zarówno barmana, jak i kelnera, i dbał o to, by wszyscy mieli pod dostatkiem napitku – Josh przestał się nad tym zastanawiać. Skoro już tu przyszedł, mógł równie dobrze spróbować miło spędzić czas. Najwyraźniej tak się bawili mężczyźni w jego wieku. Popijając słodki trunek, usiłował wczuć się w nastrój. Śmiech, klepanie po plecach, żarty, w tle muzyka z płyt… To nie było takie złe.

Mieszkanie było całkiem przytulne i nadawało się na taką kameralną imprezę. Miało duszę. Meble dość stare, regały wypełnione książkami, na komodzie zdjęcia w srebrnych ramkach. Josh, który miał słabość do fotografii, przysunął się bliżej, żeby je obejrzeć – nawet jeśli nie znał ludzi, których przedstawiały. Właściciel tego lokum wydawał się przywiązany do tradycji. Może jednak był niesprawiedliwy w ocenie kolegów Erwina? W sumie co złego było w spędzaniu wieczorów z książkami? Josh też tak je spędzał… No ale gdyby to od niego zależało, z pewnością zajmowałaby się czym innym. Chyba.

Nie, to nie były dobre rozważania. Potarł czoło dłonią, odganiając myśl, że do końca życia będzie skazany na samotność…

– Kopę lat, Joshua – dobiegło zza jego pleców w tym lekko nonszalanckim tonie, który znał i pamiętał.

Odwrócił się do Jade'a i Saphira, którzy stali oczywiście razem, z kieliszkami w dłoniach, i uśmiechali się: jeden łagodnie, drugi szelmowsko.

– Georges, Robert… Fajnie was widzieć – powiedział, nieśmiało odwzajemniając uśmiech. – Myślałem, że nie będzie nikogo znajomego. Erwin oczywiście nic mi nie powiedział…

– Georges zasmakował we wieczorach kawalerskich – rzucił tonem wyjaśnienia Jade – więc obowiązkowo pojawiamy się na wszystkich.

– Robert! – oburzył się Saphir. – To wcale nie prawda – zwrócił się do Josha. – Sam lubi imprezować, a zwala na mnie.

Jego ton brzmiał w uszach Josha znajomo, jednak sam głos zyskał jakąś głębię. W sumie było to logiczne, skoro był już dorosłym mężczyzną.

– Cóż, ja nigdy swojego nie będę miał – wymamrotał Robert pod nosem.

Georges obdarzył go uważnym spojrzeniem, jego twarz spoważniała, ale nic nie powiedział. Wiedział, równie dobrze jak Josh, że z faktami nie ma sensu się spierać. Josh sądził, że teraz ci dwaj o nim zapomną – jak zawsze, kiedy tak na siebie patrzyli – ale wtedy Georges odwrócił się do niego.

– Co u ciebie, Joshua? Zdaje się, że studiujesz… w Paryżu? – zapytał.

Josh kiwnął głową.

– Podoba ci się? Dobrze ci tam? – padły następne pytania. – Opowiedz.

Josh przez chwilę milczał i próbował rozgryźć spojrzenie, jakim Georges na niego patrzył. Otwarte, niewinne… ale Josh znał go lepiej, by się na nie złapać. Georges Saphir był jedną z najbardziej przenikliwych i bystrych osób, jakie kiedykolwiek spotkał. Ale Josh, ze swej strony, też się znał na sztuce czarowania ludzi. Inna sprawa, że ostatnio i nie miał na kim jej używać, i nie bardzo mu wychodziło.

– Samo miasto, oczywiście, robi wrażenie – odparł w tonie, miał nadzieję, zachwyconego turysty. – Te kamienice, pałace… No i Katerdra Notre-Dame! Absolutnie wyjątkowa. Jak dla mnie to jeden z cudów świata – dodał, usiłując brzmiąc przekonująco. – Uniwersytet to dzieło sztuki samo w sobie. Jest ogromny, a mimo to duch tradycji unosi się w każdym kącie – ciągnął, próbując się uśmiechnąć. – Ale… strasznie dużo tam ludzi. Kiedy przyjechałem do Idealo, uświadomiłem sobie, jak tęskniłem za spokojem tego miejsca.

Georges powoli kiwnął głową.

– Idealo jest pod tym względem wyjątkowe – zgodził się. – Ale co…

– A co u was? Co u ciebie? – przerwał mu Josh, nie chcąc słuchać kolejnych pytań.

A Georges ich nie zadawał, choć rzucił Joshowi kolejne uważne spojrzenie.

– Studia muzyczne – odrzekł tonem, który wyraźnie świadczył, że nie warto sobie tym zawracać głowy.

– A poza tym ciągle jeździ po kraju i daje koncerty – wtrącił Robert. – A ja jestem jego menedżerem i jeżdżę z nim.

– Naprawdę? – zdziwił się Josh.

– Nie słuchaj go – odparł Georges. – Rzeczywiście ze mną jeździ… tylko nikt nie bardzo wie w jakim celu. Chyba jako moje wsparcie duchowe – dodał z ironią.

– Widzisz, jak ładnie to powiedział? – zauważył Robert, a Josh nie mógł powstrzymać śmiechu.

Ci dwaj naprawdę byli niesamowici. Nieważne ile czasu minęło, wydawali się ze sobą zjednoczeni bardziej i bardziej. Josh nie wyobrażał sobie, by coś było w stanie ich rozdzielić. A w przypadku jego i Alaina wystarczył podmuch wiatru… Nie, stop. Miał o tym nie myśleć. Skupił się na słowach Georgesa, który mówił:

– Ale wszystko jest w porządku i nikt o nic nie pyta. Przecież Robert jest bratem Laurenta, a to wszystko odbywa się głównie na jego koszt… Widzisz – wyjaśniał – Laurent został moim, tak jakby, mecenasem i mnie wspiera.

– Na więcej niż jeden sposób – mruknął Robert, przeczesując włosy dłonią. – Ale nie zamierzam narzekać. W gruncie rzeczy mam w porządku brata.

– Chcesz powiedzieć, że… Laurent wie… o was? – zapytał nieśmiało Josh, szybko składając jedno z drugim.

– Och, wiedział chyba od początku – rzucił lekko Georges, machając dłonią w geście dość nieokreślonym.

– I… co on na to? – dopytywał się Josh, patrząc na Roberta z zaskoczeniem.

– Wiesz, to artysta. Oni często… myślą inaczej niż zwykli ludzie – odparł Robert. – Sam romansuje z nauczycielką Georgesa, która mogłaby być jego matką.

– Robert! Oni są tylko przyjaciółmi! – zawołał z oburzeniem Georges.

– Jasne… W każdym razie jestem pewny, że by nas poparł, gdybym kiedykolwiek odważył się powiedzieć ojcu, co jest grane z Georgesem – stwierdził Robert z niejakim zamyśleniem.

– Tak, tak… – dorzucił Georges, patrząc na niego. – A jak ojciec będzie miał coś przeciwko, to ze mną uciekniesz. Słyszałem to tysiąc razy.

– Bo zrobiłbym to.

– Przecież i tak przez większość czasu jesteśmy gdzie indziej – zauważył Georges. – Razem.

– No, tak… Ale to co innego – upierał się Robert, usiłując zachować powagę.

Georges roześmiał się głośno, a Robert zagryzł wargi, żeby nie pójść w jego ślady. Josh patrzył na nich, znów oniemiały, usiłując zignorować znajome uczucie podziwu, zazdrości i tęsknoty. Zawsze pragnął tak samo jak oni móc rozmawiać z drugim człowiekiem, żonglować słowami i przede wszystkim całkowicie ufać, że wszystkie są prawdą. Na tym w jego pojęciu opierał się związek. Ale, najwyraźniej, jedni się do tego nadawali, a inni nie – i on się chyba zaliczał do tej drugiej grupy…

Głowa Sir Freddy'ego pojawiła się znienacka między Georgesem i Robertem, gdy przyszły hrabia Argent objął ich od tyłu.

– A wy dwaj co się tak izolujecie? – zawołał przyjemnym barytonem. – Och, przepraszam, nie zauważyłem, że macie towarzystwo – dodał szybko, dostrzegając Josha. Wydawało się, że był już na lekkim rauszu, najwyraźniej za bardzo się wczuł w rolę barmana. – My się chyba nie znamy…?

– Joshua Or – przedstawił się Josh i wyciągnął rękę. – Przyjaciel Erwina ze Świętego Grollo. Chodziłem do klasy równoległej – pospieszył z wyjaśnieniem.

Freddy uścisnął jego dłoń, uśmiechając się serdecznie.

– Frederic Argent, dla przyjaciół Freddy. Chodź, dołącz do nas. Stoisz tu jak opuszczona panna…

– Freddy! – przerwał mu Georges. – Zdaje się, że tamtym skończyły się drinki – stwierdził zdecydowanym tonem, wskazując na grupkę pod przeciwległą ścianą.

Freddy popatrzył we wskazanym kierunku, przez chwilę koncentrował wzrok, a potem kiwnął głową.

– Pewnie masz rację, jak zwykle – odparł, ściskając Georgesa z uczuciem. – Muszę więc iść. Miło było poznać! – zawołał do Josha i oddalił się, lekko chwiejąc na boki.

– Przepraszam za niego – powiedział Georges, odwracając się do Josha. – Nie miał na myśli nic złego…

– Wiem – uspokoił go Josh. – Nawet jeśli… miał rację – dodał cicho, spuszczając głowę.

Georges i Robert przez chwilę nic nie mówili, ale musieli myśleć o tym samym. Potem od strony Georgesa dobiegło westchnienie wyrażające frustrację i współczucie. Josh uniósł kieliszek do ust, żeby na nich nie patrzeć, ale nie mógł opanować lekkiego drżenia dłoni. Dlaczego to wciąż go tak rozstrajało? Dlaczego nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego? Minęło już tyle czasu… Już prawie rok! Miał ochotę złościć się na samego siebie, ale brakowało mu sił. Chyba naprawdę cierpliwość była jedynym wyjściem z tej sytuacji: zagryźć wargi i czekać, aż samo minie. Kiedyś na pewno minie…

W sumie nic dziwnego, że doszli do tego tematu – zwłaszcza że cały czas sam zaprzątał nim sobie głowę. Poza nim ci dwaj znali Alaina Coraila najlepiej. I wiedzieli – wtedy – o uczuciach Josha. Josh podejrzewał, że jako… faceci tacy jak on mogli czuć z nim jakąś solidarność i życzyć mu powodzenia z Alainem, nawet jeśli to nie była ich sprawa.

– Daję sobie radę – powiedział, kiedy cisza się przedłużała, starając się wierzyć we własne słowa. – Doszedłem do wniosku, że czas zostawić przeszłość za sobą.

– Może… może powinieneś poszukać kogoś… nowego? – zasugerował Robert, jak na niego dość nieśmiało. – Nie, to było głupie…

– Nie, czemu? – odparł Josh. – Nawet tutaj mógłbym się rozejrzeć. – Próbował się roześmiać. – Tylu tu przystojnych facetów…

Zmusił się, by unieść wzrok. Georges i Robert patrzyli na niego niepewnie, a Georges wyraźnie walczył ze sobą, by coś powiedzieć – albo nie powiedzieć. Josh nie wiedział, czy chce to usłyszeć – ale jednak stał tutaj. Przecież sam mówił sobie, że powrót do Idealo może być dobrą okazją, by zupełnie się od wcześniejszych uczuć odciąć. Nauka miała na to określenie: desensytyzacja – wystawienie na działanie czynnika, powodujące osłabienie reakcji nań. Kiedyś przez przypadek pomylił sale i skończył na wykładzie medycznym, a że temat brzmiał ciekawie, został, żeby posłuchać. Człowiek nigdy nie wie, kiedy się nauczy czegoś przydatnego… Potrząsnął głową, wracając do chwili obecnej.

– Wciąż nie wiem, dlaczego Alain to zrobił – dobiegły go ciche słowa Georgesa, a serce Josha mimowolnie przyspieszyło.

Tak. Desensytyzacja będzie miała na celu sprawienie, że imię Alaina nie będzie u niego wywoływać żadnej reakcji.

– Zawsze miałem go za dupka – stwierdził Robert, ale jego słowom zabrakło zwyczajowej swady, by można go było wziąć na poważnie.

Georges położył rękę na jego ramieniu, ale wciąż patrzył na Josha.

– Jestem pewien, że byłby z tobą szczęśliwy – mówił dalej, ściągając brwi.

– Ostatnio usłyszałem, że być może za słabo się starałem – odparł Josh, wzruszając ramionami. – Albo może nie byłem dla niego zbyt dobry…

– Nie mów tak – sprzeciwił się Georges, marszcząc czoło jeszcze bardziej. – To wszystko jego wina, ty nie możesz sobie mieć nic do zarzucenia… Tak mi się przynajmniej wydaje – dodał niepewnie, a potem pokręcił głową. – Och, dlaczego on zawsze musi sobie tak utrudniać życie? – zawołał z irytacją.

– Bo jest dupkiem – odrzekł Robert.

– No dobrze, niech będzie – odciął się Georges, patrząc na niego z frustracją. – Ale dlaczego choć raz w życiu nie mógłby zrobić czegoś dla siebie? – Znów spojrzał na Josha. – Chciałbym nim potrząsnąć, może to by mu pomogło.

Teraz Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu; też miał wiele razy na to ochotę. Jednak coś w słowach Georgesa nie dawało mu spokoju i dopiero po chwili to uchwycił.

– Mówisz, jakby jemu na mnie zależało, tylko nie potrafił tego… No, nie potrafił tego… zrealizować?

– Oczywiście, że mu na tobie zależało! – Georges zawołał z pewnością, która zaskoczyła Josha. – Nie widziałem tego na własne oczy, ale Robert mówił mi, że… wtedy… byliście nierozłączni. Gdyby mu nie zależało, byłby sam. Jestem pewien, że się do ciebie przywiązał i że byłeś dla niego najważniejszą osobą!

Josh przełknął.

– Nie wydaje mi się…

– A on musiał wszystko popsuć! – Oburzenie Georgesa było coraz większe.

– Idiota – poparł go Robert, tym razem kładąc dłoń na jego ramieniu.

Georges znów potrząsnął głową, wciąż wzburzony – i zaabsorbowany.

– Gdybyście to sobie jakoś wyjaśnili… Nie wiem, porozmawiali… – myślał na głos. – Minęło kilka lat, obaj jesteście starsi, dorośli…

Josh zastanawiał się, co to ma do rzeczy, zwłaszcza że wcale nie czuł się starszy niż te trzy lata temu.

– Podejrzewam, że on mnie już nie pamięta – powiedział cicho.

– Przecież koniec końców się nie ożenił – stwierdził Georges tonem, jakby to wyjaśniało wszystko, ale tym razem Josh nie potrafił się doszukać w jego słowach logiki logiki.

– Pewnie nie chciał się wiązać – zasugerował, ale Georges energicznie pokręcił głową, aż zafalowały jego włosy.

– Nie mogło chodzić o to – zawołał z niecierpliwością. – Wszystko jedno. – Machnął ręką, choć dla Josha to nie było wszystko jedno. – Powinniście się spotkać… Jestem pewien, że jeszcze…

– Nie mogę – przerwał mu Josh, usiłując uspokoić bicie serca. Jednak nie chciał tego słuchać. – Alain to już przeszłość. Ja… nie chcę się już z nim zadawać. – "Tak jak on nie chciał ze mną", dodał w myślach.

Georges popatrzył na niego w milczeniu. Josh widział, jak uścisk Roberta na jego ramieniu odrobinę się zwiększył, jakby ostrzegawczo – ale nie powstrzymało to Georgesa.

– Już… go nie kochasz? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiało najlżejsze zdziwienie.

Josh nie spodziewał się tego pytania i niemal go ono uderzyło – Georges Saphir nie zwykł mówić rzeczy aż tak wprost – a potem poczuł złość. Dlaczego wszyscy go o to pytali? Dlaczego wciąż usiłowali go przekonać, że powinien się nad tym zastanowić, podczas gdy on chciał – chciał! – zapomnieć o Alainie i iść do przodu? Może dlatego, że oni byli szczęśliwi. Kiedy jest się szczęśliwym, wtedy zawsze patrzy się z optymizmem na wszystko. Cecile była szczęśliwa z Erwinem, Georges był szczęśliwy z Robertem. Nie chcieli uznać jego prawa do samotności…

Prawdę powiedziawszy, przypomniał uszczypliwie jego rozsądek, to nie było żadne prawo – tylko brutalna rzeczywistość – ale wolał tak myśleć. Że sam wybiera.

– Ja… – zaczął i urwał, nie będąc pewnym, co chce powiedzieć.

– Freddy mówił, że odbywa się tutaj jakieś kółko różańcowe – dobiegł zza jego pleców melodyjny, acz energiczny głos i w następnej chwili czyjeś ramię oplotło jego barki. – Na to rzeczywiście wygląda.

Guillaume Azur popatrzył na Josha, jakby szukał potwierdzenia dla swoich słów.

– Myślę, że nie zaszkodziłoby ci od czasu do czasu przejść się na różaniec – odciął się Georges.

– Drogi aniele, przecież wiesz, że od kościoła trzymam się z daleka. Nie mam tam czego szukać – oświadczył Azur beztrosko, wciąż bardzo przyjacielskim gestem obejmując Josha, który cokolwiek oszołomiony tym atakiem zastanawiał się, jak powinien zareagować. – A co powie na to nasz mały przyjaciel? – zapytał, znów na niego patrząc oczami w kolorze chabrów.

– Ja… lubię czasem pójść do kościoła – odparł Josh niepewnie.

Azur skrzywił się przesadnie.

– Nikt nie jest idealny. Choć po takim chochliku spodziewałem się czegoś innego – stwierdził ze śmiechem. – Zdaje się, że nie jesteś stąd…?

– Studiuję w Paryżu – odrzekł Josh – ale chodziłem do Świętego Grollo.

Guillaume zacmokał – z mieszaniną podziwu i drwiny.

– Paryż, stolica wszechświata… Pewnie patrzysz na nas jak na prowincjuszy…?

– Nic takiego…

– Możesz być jednak pewien, że nawet na prowincji znamy się na tym i owym – Guillaume mówił dalej, nie zwracając na niego uwagi.

Joshowi nie uszły spojrzenia, jakie wymienili ze sobą Georges i Robert. Goerges otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak w tym momencie został pociągnięty do tyłu przez Freddy'ego, który potrzebował jego pomocy w jakiejś sprawie. Robert podążył za nim – nie odstępował go najwyraźniej na krok – i Josh został sam z niezwykle przyjacielskim Guillaume'em Azurem, który odprowadził tamtą dwójkę wzrokiem.

– Trzeba mieć wyjątkowe szczęście, by na wieczór kawalerski przyjść w parze – powiedział, choć w jego głosie nie było ani uznania, ani zazdrości, raczej stwierdzenie faktu. – Nie uważasz?

Josh nie był pewien, co ma na to odpowiedzieć.

– Ja…

– Zresztą, po co sobie nimi głowę zawracać? – Guillaume nie czekał na jego odpowiedź. – Opowiedz mi lepiej, czy w Paryżu mają przystojnych mężczyzn.

Josh popatrzył na niego, tym razem nieledwie zaszokowany. Z pewnością się nie przesłyszał… a taką wypowiedź trzeba było rozumieć jednoznacznie. Czy ten człowiek z każdym tak otwarcie mówił o swojej orientacji?

– Nie przyglądałem się – odparł zgodnie z prawdą.

– Jaka szkoda… Powinienem był się lepiej uczyć w liceum, może miałbym szansę na stypendium… Ale inne sprawy mi były w głowie – dodał Guillaume ze znaczącym uśmiechem.

Josh uświadomił sobie, że mężczyzna wciąż go obejmuje – jednak bardziej zaskakująca była jego własna reakcja. Z jednej strony miał ochotę się odsunąć, ale z drugiej… nie robił tego. Za słabo znał tego człowieka, by móc sobie wyrobić jakąś opinię o nim – choć dziwne wrażenie robiły na nim jego otwartość i bezpośredniość. Przypomniał sobie, że jeszcze kilka lat temu sam był tak otwarty i bezpośredni. Do czasu, aż… Stop. Nie zamierzał o tym myśleć.

To nie było nieprzyjemne. Tak długo był sam, że zapomniał, co oznacza fizyczna bliskość. Kiedyś Erwin obściskiwał go przy byle okazji… a potem to się skończyło. Podczas pobytu w Paryżu zupełnie odzwyczaił się od obecności kogoś obok – także ciepła, jakim promieniowało ciało drugiego człowieka. Przez głowę przemknęła mu niedorzeczna myśl, że może dlatego przez ostatnie miesiące ciągle miał wrażenie, że jest mu zimno…

A teraz to ciepło znów było obecne – za sprawą zupełnie nieznajomej osoby. Popatrzył z ukosa na mężczyznę. Guillaume był niewątpliwie przystojny – jego profil zdradzał zadziorny charakter, ciemnoniebieskie oczy patrzyły z lekką drwiną, a ładnie wykrojone usta potrafiły się wykrzywiać ironicznie. Jasne włosy układały się fale, a wysoka sylwetka dopełniała całości. Miał dużo uroku – i wydawał się o tym doskonale wiedzieć. Sprawiał wrażenie niezwykle pewnego siebie – i nie miał nic przeciwko inspekcji, jakiej poddał go Josh. Odwzajemnił zresztą spojrzenie z błyskiem w oku.

– "Życie jest jak kwiat: rozkwita tylko raz." Wiesz, kto to powiedział? – zapytał.

Josh pokręcił głową.

– Przykro mi… Zawsze byłem lepszy z przedmiotów ścisłych.

– Ach tak? Naukowcy to nudziarze…

– To samo zawsze uważałem o humanistach – odparł Josh.

Guillaume spojrzał na niego bystro.

– Od początku wiedziałem, że masz w sobie ikrę – stwierdził, rozchylając wargi w uśmiechu.

Josh odwzajemnił spojrzenie.

– Jednak mógłbyś mnie przestać obejmować, bo ludzie sobie coś o nas pomyślą – rzucił.

– Mam nadzieję – odrzekł Guillaume, patrząc mu w oczy, po czym go puścił.

Josh poczuł lekkie oszołomienie i przez chwilę usiłował pozbierać myśli. Jeszcze kilka minut temu rozmawiał z Saphirem i Jade'em jak za dawnych lat, zastanawiał nad sobą i życiem, i spokojem, którego jako jedynego już chyba pragnął… A teraz nagle tkwił tutaj z uczuciem, że świat stanął na głowie, a on dopiero to zauważył. Zamrugał kilka razy, ale na twarzy Guillaume'a Azura wciąż malował się łobuzerski uśmiech.

Albo mu się wydawało, albo ten człowiek najzwyczajniej w świecie go… podrywał. I, co gorsza, Josh nie potrafił powiedzieć, czy mu się to podoba czy wręcz przeciwnie. Chwilowo lepiej było się ulotnić spoza zasięgu jego ramion.

– Pójdę poszukać Erwina – oświadczył, po czym ewakuował się na drugą stronę pomieszczenia z mocno bijącym sercem, czego nie mógł sobie wytłumaczyć.

Musiał się uspokoić, nawet jeśli nie wiedział, co owo wzburzenie powoduje – ale się domyślał. Czuł, że jego policzki płoną.

"Joshua Or, czy ty postradałeś zmysły?", zapytał sam siebie. "Te wszystkie gadki na temat szukania równowagi i postanowienia, żeby unikać sytuacji, które mogą ci przysporzyć bólu… A potem jeden facet zwróci na ciebie uwagę i co robisz? Rumienisz się jak licealistka i zastanawiasz, czy jednak… nie warto??? Halooo!"

Potrząsnął głową. Nie, na pewno nie. Oczywiście, że nie. Był po prostu zaskoczony, to wszystko. Nabrał kilka głębokich oddechów, próbując przywrócić sercu normalny rytm. Przecież zupełnie nie znał tego człowieka, jeszcze godzinę temu nie wiedział o jego istnieniu, jeszcze pół godziny temu nawet z nim nie rozmawiał…

Może dlatego właśnie wypadałoby się czegoś o Guillaumie Azurze dowiedzieć – by mieć pojęcie, z kim ma do czynienia, prawda? Erwin z pewnością mógł mu coś opowiedzieć… Niestety, okazało się, że na to nie ma szans: Erwin był już nieźle wstawiony i jakakolwiek sensowna rozmowa z nim odpadała. Josh westchnął w duchu, nie dopuszczając poczucia, że jest rozczarowany, i wziął sobie kolejny kieliszek, z którym zaszył się w przejściu między pokojami i z odległości obserwował wysokiego blondyna. Guillaume już znalazł sobie nowe towarzystwo, z którym wesoło o czymś rozprawiał, jednak od czasu do czasu podnosił głowę i rzucał spojrzenie Joshowi, a jego oczy błyszczały.

Josh uświadomił sobie, że nie jest przyzwyczajony do takiej uwagi. Wiele lat temu może sam o nią zabiegał – ale to wydawało się zupełnie inną epoką. Teraz, kiedy obcy mężczyzna dawał mu do zrozumienia, że chętnie by… No właśnie, co? Zawarł znajomość? Ale… jaką znajomość? I czego tak naprawdę mógł oczekiwać? Przecież niemożliwe było, by zainteresował się w ten sposób Joshem, którego dopiero co spotkał i o którym nic nie wiedział!

A może… to nie było niemożliwe? Może to było normalne?

Czy uwaga Guillaume'a powinna mu pochlebiać? Czy powinien na nią odpowiedzieć? A jeśli odpowie, to co dalej…? Na co w takim razie mógł liczyć? Czego się spodziewać?

Josh złapał się na tym, że – swoim sposobem – znów zaczyna rozważać i planować na kilka etapów w przód. Zacisnął wargi, przypominając sobie, dokąd ostatnim razem doprowadziła go jego skłonność do analizy. Jeśli zamierzał zaczynać swoje życie od nowa, powinien wyłączyć mózg i zdać się na instynkt. A co ten mu mówił teraz?

Że Guillaume Azur był przystojnym mężczyzną, który robił wrażenie. I z pewnością nie był osobą odpychającą. I wydawał się przyjacielski. I kiedy obejmował Josha, nie było to niemiłe.

Może takie właśnie myślenie było w jego przypadku rozsądne?

Josh wychylił kolejny kieliszek, nie przejmując się szumem w głowie. Czuł się dobrze. Po raz pierwszy od dawna czuł, że ma energię. Gdzieś zniknęło ciągłe zmęczenie i przygnębienie, i ta nieustanna ostrożność, i chęć, by zejść innym z oczu. Czuł się lekko – miał wrażenie, że nawet jego włosy się unoszą. Rozpiął koszulę pod szyją, bo w mieszkaniu było naprawdę ciepło. Doprawdy, miał dziewiętnaście lat i była najwyższa pora, by dorosnąć. I cieszyć się życiem. Przecież miał wakacje.

Kiedy od dłuższego czasu zabawiali się z Guillaume'em wysyłaniem sobie poprzez pokój spojrzeń – do wzajemnej interpretacji – Josh zdążył całkiem sporo wypić. A przynajmniej sporo jak na niego, który pił alkohol tak rzadko, że właściwie wcale. Było mu już tak gorąco, że musiał się iść przewietrzyć. Kiedy jednak szedł do drzwi, jego uwagę przykuł niecodzienny widok: Erwin i Sir Freddy wisieli na sobie, zupełnie pijani, i sprawiali wrażenie, że zaraz padną. Większość uczestników imprezy miała mniej lub bardziej w czubie i Josh zastanowił się, czy jeszcze kojarzą, gdzie są i co tu robią.

Tak czy owak, Erwin miał jutro swój ślub, więc chyba dobrze by było, gdyby wcześniej odespał to posiedzenie. Josh popatrzył na zegar: dochodziła pierwsza – podejrzewał, że to nie jest zbyt późna pora jak na zabawę, jednak Erwin nie był już zdolny do jakiejkolwiek zabawy. Saphir i Jade zniknęli chwilę wcześniej – najbardziej trzeźwi ludzie na tej imprezie – i Josh pomyślał, że również pora się zabrać do domu. Pokój lekko się chwiał, gdy zmierzał do telefonu – a potem w książce telefonicznej usiłował znaleźć numer, żeby zamówić taksówkę. Dlaczego te litery były takie małe? Uniósł książkę do oczu, ale niczego to nie polepszyło – druk się jedynie rozmazał. Sapnął z irytacją.

– Chcesz zamówić pizzę? – doleciał do jego ucha drwiący głos.

Odwrócił się i zogniskował spojrzenie na Guillaumie.

– Nie, taksówkę.

– Wcześnie chodzisz spać – odrzekł z przekąsem mężczyzna.

Josh wskazał w stronę, gdzie Erwin z wielkim trudem utrzymywał oczy otwarte.

– Na Erwina już chyba pora – wyjaśnił.

Guillaume powiódł za jego spojrzeniem.

– Och, chyba masz rację – zgodził się. – Zapomniałem, że Erwin zawsze upija się jako pierwszy…

Josh kiwnął głową, bo nie ufał już swojej elokwencji. Guillaume wyciągnął telefon komórkowy i wybrał numer, po czym zamówił taksówkę. Słuchając jego głosu, Josh uświadomił sobie, że nawet nie znał adresu tego miejsca. Osoba w obsłudze miałaby używanie… Spojrzał na Guillaume'a z wdzięcznością, a potem poszedł doprowadzać Erwina do stanu używalności. Chwilę zajęło mu wyplątanie przyjaciela z objęć Freddy'ego, jednak podciągnięcie go na nogi przekraczało jego możliwości – Erwin zawsze był od niego wyższy i lepiej zbudowany – i tu znów z pomocą przyszedł Guillaume. Bez problemów poderwał Erwina do pionu, a Josh, nie chcąc być nieprzydatnym, podparł przyjaciela od drugiej strony. Erwin już nie kontaktował, coś mamrotał pod nosem, a wyraz twarzy miał wyjątkowo głupawy.

Guillaume zawołał coś w rodzaju pożegnania do pozostałych jeszcze na placu boju towarzyszy, jednak wyglądało na to, że większość przebywa już we własnym świecie i ich wyjścia raczej nikt nie zauważył. Nie żeby Josh miał się tym przejmować. Usiłował dopasować krok do wyższego mężczyzny, na szczęście poruszali się powoli. I, dzięki Niebiosom, mieszkanie znajdowało się na parterze – nie wyobrażał sobie schodzenia po schodach z Erwinem uwieszonym na nich jak worek cementu.

Na taksówkę musieli trochę poczekać – przecież był piątek wieczór – więc oparli się ze swoim ciężarem o sztachety ogrodzenia. Josh z ulgą powitał chłodniejsze powietrze i zamknął oczy, usiłując opanować zawrót głowy. Może był mięczakiem, ale marzył już o łóżku. Jeszcze chwilę temu czuł, że jest w stanie zdobyć cały świat – ale teraz ogarnęło go zmęczenie. Jednak nie był przyzwyczajony do alkoholu. Lepiej iść spać… zanim zrobi coś głupiego. Spojrzał w bok, na Guillaume'a, jednak głowa Erwina zasłaniała go dość dokładnie.

Ponownie przymknął powieki. Z sąsiedniej ulicy dobiegły odgłosy tłuczonego szkła i pijackiej awantury. Obok przeszła jakaś para – cichy chichot kobiety wskazywał, że ona również nie odmawiała sobie tego wieczoru trunku. Josh miał wrażenie, że cały świat faluje. Nie był w stanie zebrać myśli – ale w sumie nie miał potrzeby. Liczył jednak, że taksówka wkrótce przyjedzie, bo Erwin naprawdę lekki nie był, nawet jeśli większość jego ciężaru spoczywała na Guillaumie. Josh znów poczuł wdzięczność do wysokiego mężczyzny, który przyszedł mu z pomocą. Gdyby nie on, Erwin spędziłby noc przedślubną nie u siebie – i Cecile z pewnością nie byłaby zadowolona.

Wreszcie samochód podjechał. Zapakowali we dwóch Erwina na tylne siedzenie, a Josh wsunął się obok niego, z ulgą witając chwilę odpoczynku. Guillaume usiadł z przodu, podał kierowcy adres i pojechali – by za moment być już na miejscu. Jakoś udało im się przetransportować Erwina do jego łóżka, czy raczej na kanapę – Cecile przezornie zostawiła była drzwi otwarte. Kobiety naprawdę myślą o wszystkim, pomyślał z uśmiechem.

Josh wyszedł z Guillaume'em na korytarz.

– Dziękuję… za pomoc – powiedział, skupiając wzrok na mężczyźnie.

Guillaume uśmiechnął się – i nagle do Josha dotarło, że jego towarzysz wydaje się całkowicie trzeźwy. Widać miał zwiększoną tolerancję…

– Jeśli będziesz miał jakieś inne problemy, jestem do dyspozycji – padło w odpowiedzi i Josh zastanowił się, czy to jego wyobraźnia czy wypowiedź naprawdę zabrzmiała dwuznacznie.

Mimo to kiwnął głową. Guillaume na niego patrzył – wydawało się Joshowi, że w jego oczach zamigotała jakaś niepewność – a potem uniósł rękę i dotknął jego policzka. Josh drgnął. Mimowolnie zamknął oczy, ale szybko je otworzył, gdy Guillaume przysunął się o krok bliżej i teraz stał tuż obok. Jego palce wsunęły się we włosy Josha… I nie było to takie złe. Przeciwnie – było przyjemne, ciepłe, miękkie… Josh tęsknił za taką delikatnością… czułością… Guillaume objął jego twarz drugą dłonią, nachylił się… Josh czuł jego oddech…

Oparł dłonie o klatkę piersiową mężczyzny i odsunął go. Nie. Z jakiejś przyczyny nie mógł tego zrobić… nie tutaj… nie dzisiaj. Popatrzył na Guillaume'a przepraszająco i lekko potrząsnął głową. Guillaume przeciągnął dłonią przez włosy i nabrał głęboko powietrza. A potem, jakby z wahaniem, pocałował Josha w czubek głowy.

Josh znieruchomiał. Przez chwilę… miał ochotę… może jednak mógłby… Ale Guillaume już się od niego odsunął, jakby na pożegnanie przesuwając palcem po jego nosie i wargach.

– Nie lubię czekać – powiedział cicho i uśmiechnął się, jednak jego ciemnoniebieskie oczy płonęły swoim blaskiem.

Potem skinął głową i wyszedł. Josh oparł się o ścianę, będąc pewnym, że za chwilę kolana przestaną go nieść.

Świat wciąż wirował.




Pink Floyd, "Coming back to life"



rozdział 2 | główna | rozdział 4