Pierwszym, co do niego dotarło, kiedy Josh obudził się następnego dnia, było wrażenie wypełniającej go energii. Dużo – zbyt wiele – czasu minęło, odkąd ostatni raz otworzył oczy z poczuciem, że jest… dobrze. Leżąc w ciepłej pościeli, przez chwilę usiłował przywołać w pamięci wydarzenia poprzedniego wieczoru. I nocy. Miał niejasną świadomość, że stało się coś, co warto było pamiętać. Na pewno nie chodziło o to, że wlał w siebie ilość alkoholu znacznie przewyższającą tę, którą spożył w ciągu całego ostatniego roku. Także to, że spędził kilka godzin na czymś, co można było nazwać zabawą w towarzystwie, nie zasługiwało na aż taką uwagę. Prawdę powiedziawszy, to był pierwszy wieczór kawalerski, w jakim uczestniczył. "I z pewnością ostatni", pomyślał z właściwą sobie ironią. Spotkał kilku znajomych, poznał trochę nowych ludzi… I nawet głowa nie bolała go tak, jak można by się spodziewać. Dzisiaj był wielki dzień – przynajmniej dla Erwina. Swoją drogą, ciekawe, czy Erwin już wstał. Jak by nie patrzeć, zaznał tej nocy więcej snu niż na przykład sam Josh, zasypiając już w trakcie imprezy. Josh mógł się założyć, że nie pamięta niczego z tego, jak Josh z Guillaume'em go transportowali do domu… Ach. Josh poczuł wpełzającą na twarz falę gorąca, przypominając sobie swoją najnowszą znajomość – i powód dzisiejszego samopoczucia. Teraz wszystko po kolei wskakiwało do jego głowy, wywołując śmieszne uczucie łaskotania w żołądku. Jeśli Josh się nie mylił – a wszystko wskazywało na to, że tak nie było – Guillaume Azur w bardzo… bezpośredni sposób dał mu do zrozumienia, że liczy, że znajomość ta będzie bliższa i głębsza. Josh powoli przesunął palcami po wargach – podobnie jak zrobił to wczoraj Guillaume, zanim się pożegnali w korytarzu… Miał niespodzianą – ale jakże pożądaną – ochotę się uśmiechnąć. Wspomnienia z ostatniej nocy były jedynie przyjemne. Ciepłe, miękkie – a gdy leżał tutaj, w rozgrzanym łóżku, zdawały się jeszcze bardziej… aksamitne. Josh miał wrażenie – choć na takie wnioski było z pewnością zbyt wcześnie – jakby znalazł to, czego zawsze szukał i pragnął: czułość drugiego człowieka. Albo jakby to ona znalazła jego. Och, na pewno nie zakochał się w Guillaumie Azurze, o którym do wczorajszego wieczoru nie miał żadnego pojęcia. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że… miał nadzieję, że… że może jednak miał szansę, by wyrwać się z samotności, na którą – poniekąd – sam się skazał. By zaznać trochę szczęścia wynikającego z obecności drugiej osoby u jego boku. Nie, nie zamierzał się zakochiwać. Jeszcze kilka dni temu miał wrażenie, że nie jest już w stanie kochać. Za bardzo został zraniony, by móc tak od razu komuś zaufać. I na pewno nie zamierzał już nikogo zdobywać. Jeśli jednak Guillaume Azur pragnął wykazać się inicjatywą – co już zrobił – czemu Josh miałby mu odmówić? Nie było nic złego w nowej przyjaźni – a może nawet przelotnym romansie. Nawet jeśli dla Josha te słowa brzmiały jak abstrakcja. Przeciągnął się na łóżku, a potem uśmiechnął, przywołując w myślach wizerunek Guillaume'a. Wyższy od Josha przynajmniej o głowę. I, wydawało się, przynajmniej dwa razy szerszy w ramionach. No, przesadzał, oczywiście – ale gdyby ich tak postawić obok siebie, Josh najprawdopodobniej by przy nim ginął. Guillaume był nawet dość szczupły, nie miał przesadnej muskulatury – był taki… w sam raz. Josh podejrzewał, że jego ciało jest naprawdę wysportowane i bez grama zbędnego tłuszczu. Do tego ta jasna czupryna i niebieskie oczy. Był niewątpliwie jednym z najbardziej pociągających mężczyzn, jakich Josh spotkał. Przez głowę przemknęła mu nagła myśl: "Dlaczego ktoś taki zainteresował się kimś takim jak ja?" Teraz dla odmiany spróbował wyobrazić sobie, jak widzą go inni ludzie, i nie była to pochlebna opinia. Cecile powiedziała, że schudł – i chyba była to prawda. Przez ostatni rok nie jadł zbyt wiele czy chętnie, więc rzeczywiście zeszczuplał. Może nawet ubranie na nim wisiało? Ciemne włosy z pewnością nie dodawały uroku jego twarzy, a te oczy dziwnego koloru – żółte! – musiały się wydawać jeszcze większe. Nie, Josh ani trochę nie uważał się za pociągającego. Czemu więc taki przystojniak jak Guillaume Azur zawiesił na nim spojrzenie? Może lubi żółtookich wypłoszów? – zasugerowało jego poczucie humoru, które przez ostatnie miesiące wydawało się spać snem zimowym. "Może lubi", zgodził się, usiłując przypomnieć sobie, co Guillaume w ogóle mówił. Że Josh ma w sobie ikrę. I że on ma nadzieję, że ludzie sobie o nich pomyślą. I że nie lubi czekać. Na to ostatnie Josh odpędził kolejny rumieniec, starając się nie myśleć o pożegnaniu na korytarzu. Albo nie, dlaczego miał nie myśleć? Im więcej się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że dawno nie spotkało go coś tak miłego. Niech to, miał dziewiętnaście lat, a jego doświadczenie erotyczne sprowadzało się do jednego pocałunku. Może była już najwyższa pora, by spróbować z drugim człowiekiem zrobić coś więcej – zwłaszcza jeśli nadarzała się ku temu okazja? Kto wie, do czego by doszło ostatniej nocy, gdyby Josh zdecydował się na to, na co Guillaume wyraźnie miał ochotę? Teraz, leżąc o poranku w łóżku, doszedł do wniosku, który w innych okolicznościach przynajmniej by go zaskoczył: że nie miałby nic przeciwko intymnemu tête-à-tête z Guillaume'em Azurem. A zdążył już wytrzeźwieć, więc nie mógł za swoje chęci winić alkoholu. Może nawet jakąś częścią siebie żałował, że ostatniej nocy… Nie było jednak sensu smęcić – domyślał się, że kolejna okazja pojawi się szybciej, niż mógł się spodziewać – i myśl ta spowodowała, że znów się zarumienił. Zegar w bawialni wybił dziesiątą, przerywając jego rozważania. W mieszkaniu wciąż panowała cisza. Wstał, wziął szybki prysznic i ubrał się. W kuchni nie zastał nikogo – były jednak przygotowane kanapki i kartka od Cecile. Uśmiechnął się, czytając: "Który pierwszy wstanie, niech obudzi drugiego. Zarówno pan młody, jak i świadek, są na ślubie niezbędni. Do zobaczenia w kościele! PS. Aspiryna jest w szafce w kącie, na górnej półce". Jak zawsze myślała o wszystkim. Cecile zabrała się do rodziców, by tam przygotować się do uroczystości. Jak to było? W dniu ślubu pan młody nie może zobaczyć panny młodej wcześniej niż w kościele? Josh wstawił wodę na herbatę i wyciągnął dwa kubki, jednocześnie zastanawiając się, jak też Cecile będzie wyglądać. Och, na pewno pięknie. Mógł się założyć, że w białej sukni z welonem będzie przypominać anioła – bo i to potrafiła. Jej niewinny wygląd naprawdę mógł zwieść każdego… Josh nie znał się na kobiecej urodzie, więc nie potrafił jej oceniać według zwykłych standardów, ale – jak to mówili – nie ma brzydkich kobiet. Kiedy zaś myślał o Cecile, w pierwszej kolejności nasuwała mu się na myśl ta pozytywna energia, jaką promieniowała. A jeśli chodziło o wnętrze… Pod tym względem jej uroda nie miała sobie równych. Teraz, po wielu latach znajomości, myśl o Cecile sprawiała, że się uśmiechał. Pomyśleć, że kiedyś ciągle się kłócili… Nie, to nie było dobre słowo – raczej: przekomarzali. Teraz jednak, zdał sobie sprawę, Cecile i Erwin byli w jego umyśle jednym – należeli do siebie i byli nierozłączni. Już nie potrafił sobie ich wyobrazić osobno. I, o dziwo, nie czuł z tego powodu żadnego żalu. Budzenie Erwina nie obyło się bez trudności. Erwin, wciąż we wczorajszym ubraniu – Josh zdjął mu był tylko buty i przykrył – spał snem sprawiedliwego i zajęło przynajmniej pięć minut doprowadzenie go do stanu przytomności. Zwłaszcza że Erwin, otworzywszy oczy, zaraz je zamknął, jęknął i ponownie naciągnął koc na uszy. – Myślę, że jeśli spóźnisz się na ślub, Cecile złapie kogoś z następnej ławki, żeby nie marnować okazji – zasugerował Josh, na co Erwin otworzył jedno oko. – Wstawaj. Im wcześniej wstaniesz, tym więcej będziesz miał czasu na wyleczenie kaca – dodał bezlitośnie, ciągnąc za przykrycie. – Jest już po dziesiątej, a i tak spałeś więcej ode mnie. Herbata zaraz będzie. Erwin otworzył drugie oko, a potem uniósł się na łokciu. I znów jęknął. – Nie pozwól mi nigdy więcej tyle pić – powiedział słabym głosem. – Czyli ile? Erwin zamyślił się, na jego twarzy odbił się wyraz zagubienia. – Nie wiem – odrzekł w końcu. – Nic nie pamiętam. Co ja w ogóle robiłem, Josh? – Hmm… Nie wiem, czy chcesz to wiedzieć – odparł Josh poważnym tonem w przypływie inspiracji. Teraz Erwin patrzył na niego z niepokojem. Josh zagryzł wargi. Najwyraźniej podziałało, bo Erwin powoli się budził. – No! Mówże! – ponaglił go pan młody. Josh wyprostował się i popatrzył na niego z udawaną surowością. – Kiedy przyszedłem cię zabrać do domu, oplatałeś Sir Freddy'ego niczym namiętna kochanka, wyznawałeś mu miłość i deklarowałeś, że na pewno nie zamierzasz wychodzić za tę czarownicę Cecile – odparł, usiłując zachować powagę. Oczy Erwina zrobiły się okrągłe jak spodki. – Ja… Nie… – Sam widzisz, co alkohol robi z człowiekiem. Wyszła na jaw twoja prawdziwa natura, Erwin – mówił dalej Josh, kiwając z udawanym smutkiem głową. – Biedna Cecile, na pewno nie będzie szczęśliwa, gdy pójdziesz do ołtarza z Freddym, a nie z nią. – Co…? – powiedział słabo Erwin. – Masz szczęście, Freddy był bardzo ucieszony twoimi awansami – ciągnął Josh, teraz już z entuzjazmem. – Wyobraź sobie, zostaniesz żoną przyszłego władcy okręgu! Nie będziesz musiał już kończyć tych studiów ani pracować. – Tak się rozpędził, że trudno mu było skończyć, zwłaszcza że widok twarzy Erwina wręcz prosił się o dalszą psotę. – Ale wiesz, Erwin – jego głos znów spoważniał – mogłeś mi wcześniej powiedzieć… Bylibyśmy naprawdę ładną parą. Tyle lat na marne… Erwin usiadł na łóżku i przez chwilę tylko na niego patrzył. A potem zamachnął się poduszką, przed którą Josh uchylił się, wybuchając śmiechem. – Josh, ty paskudo…! Nabijasz się ze mnie! – No pewnie, że tak, głuptasie – odparł Josh i opadł na fotel, wciąż się śmiejąc. Erwin dołączył do niego, jednak szybko jego śmiech przerodził się w kolejny jęk. – Potrzeba mi aspiryny – stwierdził zbolałym głosem, łapiąc się za głowę. – Chodź, słyszę, że woda się zagotowała – powiedział Josh, wstając. – Cecile zostawiła kanapki. W lodówce jest pewnie sałatka. – Dla mnie tylko herbata. Mocna – zastrzegł Erwin. – I bez cukru. Josh kiwnął głową. Erwin wygramolił się z łóżka i poszedł do łazienki, gdzie napuścił sobie wody do wanny, a potem przyczłapał do kuchni i usiadł przy stoliku. Josh podał mu już zaparzoną herbatę – Erwin zabrał się do niej od razu mimo gorąca – a potem usiadł po drugiej stronie, patrząc na przyjaciela. Wyglądało na to, że do Erwina powoli zaczynało docierać, jaki mają dzień. – I jak się czujesz? – zapytał Josh cicho. Erwin odstawił kubek. Przez chwilę patrzył gdzieś w dal, obejmując naczynie długimi palcami. Potem zogniskował spojrzenie na Joshu. – Nie wiem – odparł, świadom, że Josh nie pyta o samopoczucie fizyczne. – Tyle czasu czekałem na ten dzień, a dzisiaj… Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Josh kiwnął głową. Chyba potrafił to sobie wyobrazić. W marzeniach najpiękniejsze jest oczekiwanie na to, aż się spełnią – nie samo spełnienie. Nie miał na myśli, że ślub z Cecile nie był dla Erwina czymś wspaniałym – z pewnością był, ale… Ktoś kiedyś powiedział, że szczęście nie jest celem, ale drogą do niego. Teraz Josh pomyślał, że to miało sens. – Kiedy właściwie postanowiliście, że się pobierzecie? – spytał nieśmiało. Erwin wzruszył lekko ramionami. – Kiedy chcę być romantyczny, a rzadko jestem, mówię, że wtedy, kiedy się spotkaliśmy – odparł, usiłując brzmieć ironicznie. Josh jednak wiedział, że to była prawda. W przypadku Erwina i Cecile to była miłość od pierwszego wejrzenia. Cecile kiedyś wspomniała, że kiedy w momencie spotkania z kimś usłyszysz dzwony, wtedy wiesz, że to człowiek, który jest ci przeznaczony na całe życie. I, zdaje się, dzwony biły wtedy, gdy cała ich trójka pierwszy raz na siebie wpadła, na uliczce tuż za murem Świętego Grollo. Nagle Josh uświadomił sobie, że towarzyszył im – i ich romansowi – zupełnie od początku. Napełniło go to jakimś ciepłem. Gdyby sam chciał być romantyczny – co zdarzało mu się znacznie częściej niż Erwinowi, choć może nie ostatnio – mógł powiedzieć, że stał się dla tych dwojga Kupidynem. Koniec końców to on wepchnął wówczas Cecile w ramiona Erwina – jak najbardziej dosłownie. – To było… jeszcze w gimnazjum – powiedział, myśląc na głos. – Ponad pięć lat temu – dodał Erwin, znów popijając herbatę. Josh zamyślił się. Podobnie jak w przypadku Saphira i Jade'a, myśląc o Erwinie i Cecile, nie mógł się nie zachwycać faktem, że tak długo są razem. Jeśli chodziło o niego, to już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że najwyraźniej nie nadaje się do związków… Ale, chwila, miał przecież się nad tym nie zastanawiać. Zwłaszcza kiedy właśnie otworzyły się przed nim widoki na coś dobrego. Odpędził rumieniec. – A, Erwin…? – Okazja była dobra jak każda inna. – Tak? – Ten wasz przewodniczący… Guillaume… Co możesz o nim powiedzieć? – zapytał z wahaniem. – Guillaume? – Erwin zamyślił się. – Hmm, jest całkiem w porządku. Chyba go wczoraj poznałeś? – Tak… poznałem. W gruncie rzeczy to on pomógł mi cię przynieść do domu. – O… Cóż, to typ, na którego można liczyć – odparł Erwin tonem, jakby to wszystko wyjaśniało. Może wyjaśniało. – W każdym razie… Dzięki, Josh. Ja naprawdę przeholowałem… – dodał skruszony. Josh machnął ręką. – Daj spokój, zrobiłbyś to samo dla mnie. – No jasne… Chyba że wcześniej sam bym się upił, ha ha… – Wracając do Guillaume'a… – Josh naprowadził rozmowę na pożądany tor. – Wydaje się miły. No i nie można zaprzeczyć, że kawał z niego przystojniaka. Erwin od dobrej chwili kiwał głową, teraz jednak skupił wzrok na Joshu i posłał mu pierwsze bystre spojrzenie tego dnia. – Josh, ty chyba nie… – Och, Erwin. Bez przesady. Nie wyciągaj wniosków z jednego mojego stwierdzenia. Spojrzenie Erwina wyraźnie mówiło, że jak najbardziej wnioski wyciąga. I zdawało się Joshowi, że w oczach przyjaciela zamigotała jakaś… nadzieja. Ach. Erwin na pewno chciałby usłyszeć, że Josh znów o kimś myśli. Że zostawił przeszłość za sobą i znów patrzy w przyszłość. A Josh wiedział, że z wielką chęcią i radością by mu coś takiego powiedział – gdyby był tego pewien. Na razie jednak… Na razie jedyne, co wiedział, to fakt, że inny mężczyzna wyraził zainteresowanie jego osobą – i że on sam być może na nie odpowie. To wszystko. Może i robiło mu się gorąco na wspomnienie dotyku Guillaume'a na swojej twarzy… ale nic poza tym. Nie było w tym żadnych uniesień, do których był zdolny jeszcze kilka lat temu – kiedy jedna myśl o ukochanym człowieku wywoływała zawroty głowy i uczucie, że mógłby objąć cały świat. Tamto było… takie niedojrzałe. Wręcz głupie. Beznadziejnie romantyczne. A w życiu chyba nie było na to miejsca. Przynajmniej nie w jego życiu. Uświadomił sobie, że Erwin wciąż mu się przygląda uważnie. Potrząsnął głową. – Erwin, ja naprawdę… – Czy coś między wami zaszło? – Erwin nie dał mu dokończyć naprędce skonstruowanej wymówki. – Nie jest tajemnicą, że Guillaume lubi… chłopaków. Ach, powinienem był wcześniej o tym pomyśleć. – Pomyśleć o czym, Erwin? – Żeby was zeswatać. Josh mrugnął. Nie spodziewał się takich słów od Erwina. Że niby Erwin czuł się w obowiązku… no, może nie tyle obowiązku, ale w jakiejś potrzebie… pomagania Joshowi w jego życiu miłosnym? No proszę, a nie dalej jak chwilę temu Josh myślał dokładnie o tym samym w kontekście siebie i Erwina z Cecile. Zabawne. – Ale widzę, że sobie poradziliście beze mnie. – Erwin, chyba naprawdę za wcześnie, żeby coś takiego mówić. – Josh, nie zgrywaj się przede mną. Przecież widzę, że masz dzisiaj w oczach ten… błysk, którego dawno u ciebie nie widziałem. I możesz być pewien, że szalenie mnie to cieszy – zapewnił Erwin. Josh przez chwilę nic nie mówił. Wyglądało na to, że Erwin już sobie ułożył teorię o jego związku z Guillaume'em. Josh nie miał serca go wyprowadzać z błędu, ale nie chciał być nieszczery. – Erwin, naprawdę, dopiero się wczoraj poznaliśmy – powiedział zgodnie z prawdą. – Rzeczywiście, Guillaume sprawia wrażenie, że chętnie by zawarł ze mną… głębszą znajomość – wyznał. – I co ty na to? – zapytał wprost Erwin. – Ja… Sam nie wiem. Ale chyba… nie byłoby to niczym złym, nie uważasz? – spytał z wahaniem Josh. Erwin przyglądał mu się uważnie. – Nie, Josh – powiedział w końcu. – Jeśli sam tego chcesz. A Guillaume, jak powiedziałem, jest… w porządku facet. A przynajmniej… – Urwał. – Przynajmniej co? – dopytywał się Josh. – Przynajmniej nie mam go za kogoś, kto złamie ci serce – dokończył Erwin. Josh poczuł znajome ukłucie w piersi. Myśl o Alainie wciąż bolała – nawet jeśli nie chciał o nim myśleć. Powinien myśleć o czymś dobrym. Może ta nowa… przygoda będzie lekarstwem na jego melancholię? Może Guillaume Azur pomoże mu naprawdę zapomnieć o smutku i wrócić do życia? Nie wydawało się to tak zupełnie niemożliwe. Może Josh będzie w stanie się z nim śmiać i znów widzieć świat w jasnych kolorach? Kiwnął głową. – Dobrze to wiedzieć – odparł. – Ale teraz skupmy się na twoim szczęściu, Erwin – dodał energicznie. – Zdaje się, że kąpiel czeka. Erwin kiwnął głową i podniósł się od stołu – już nie jęczał, więc herbata chyba pomogła. Poszedł do łazienki, nawet nie wspominając o aspirynie. Josh poczęstował się sałatką i kanapkami, przelotnie konstatując, że nie pamięta, kiedy ostatni raz był tak głodny. Dzień był upalny, jednak w kościele, jak zawsze, panował przyjemny chłód. Słońce wpadało przez wysokie okna, rozświetlając wnętrze świątyni i przydając blasku uroczystości. Erwin zdążył doprowadzić się do porządku i stał teraz w pierwszej ławce, czekając na swoją pannę młodą. W popielatym fraku wyglądał bardzo szykownie, choć włosy miał po swojemu rozwichrzone. Wydawał się odrobinę zdenerwowany, ale też szczęśliwy. Tyle się mówi, że ślub jest najpiękniejszym wydarzeniem w życiu kobiety – a Josh mógł się założyć, że w przypadku Erwina też można było to powiedzieć. Co z tego, że z ich trójki to właśnie Erwin najmocniej stąpał po ziemi, podczas gdy Josh i Cecile przeważnie bujali w obłokach? Nie znaczyło to, że nie przeżywał tego dnia, który rozpoczynał nowy etap na jego drodze. Po drugiej stronie siedziała matka Cecile, promieniejąca szczęściem, co nie przeszkadzało jej nieustannie ronić łzy radości. Towarzyszyły jej Eugette – najlepsza przyjaciółka Cecile, poproszona na jej świadka – oraz matka Erwina, którą Josh spotkał dzisiaj pierwszy raz w życiu. Pani Maria Argue, drobniutka kobietka, której bliżej już było do staruszki, była słabego zdrowia i nie ruszała się z domu, ale na ślub syna musiała przecież przyjechać. Biły od niej spokój i duma, a siateczka zmarszczek wokół oczu tylko dodawała jej uroku. Wydawała się bardzo sympatyczną osobą – choć obraz rodziny, jaki wyłaniał się z opowieści Erwina, był co najmniej osobliwy. Josh usiłował teraz to wszystko poskładać. Erwin miał jednego brata, znacznie starszego od siebie, najwyraźniej lekkoducha, który po kilku latach małżeństwa opuścił żonę, wyjechał i przepadł bez wieści – Erwin prawie go nie pamiętał, podobnie jak ojca, który zmarł jeszcze w jego dzieciństwie. Margot została z panią Marią, z czasem stając się jej córką i najbliższą przyjaciółką i dotrzymując jej towarzystwa, gdy Erwin wyjechał do Idealo. Margot siedziała w następnej ławce: wysoka, szczupła, z upiętymi włosami. Twarz miała zamkniętą, nawet trochę surową, a jej stalowoszare oczy patrzyły przenikliwie. Nie wydawała się osobą, z którą łatwo się zaprzyjaźnić – ale Josh sądził, że ją rozumie. Przynajmniej trochę. Za ich plecami siedzieli kuzyni i kuzynki Cecile, odrobinę zbyt głośni i zbyt przejęci – ale w sumie było to radosne wydarzenie, więc można im było wybaczyć. Jeszcze dalej – przyjaciele Erwina i Cecile. Sir Freddy sprawiał wrażenie, jakby wciąż dochodził do siebie po wczorajszej libacji – i może Joshowi się zdawało, ale Erwin rzucił przyszłemu hrabiemu cokolwiek spłoszone spojrzenie. Ze swej strony serce Josha uderzyło szybciej, gdy wypatrzył wysoką sylwetkę Guillaume'a, który przywitał go skinieniem głowy i uśmiechem. Josh odwzajemnił go, a potem przestał się rozglądać po kościele i w zamian skupił się na swoich butach. Organista powoli się rozgrzewał, przygotowując instrument, by zagrał jak należy, kiedy nadejdzie czas. Wreszcie, kiedy dzwon wybił trzecią, organy zabrzmiały donośnie, a do kościoła wkroczyła panna młoda, prowadzona tradycyjnie przez ojca. Powolnym krokiem pan Raymond i jego córka przesuwali się pomiędzy rzędami ławek i Josh nawet z odległości mógł zauważyć, jak bardzo są oboje przejęci. Pierś Cecile falowała, jej policzki były zaczerwienione, a oczy promieniały jak gwiazdy. W białej sukni wyglądała absolutnie zjawiskowo, włosy miała upięte i przytrzymane diademem, z którego spływał welon, ciągnący się za nią jak tren. Rolę druhen pełniły dwie najmłodsze z jej kuzynek i teraz szły za nią, podtrzymując biały tiul z poważnymi minami, do których zdolne są tylko dzieci w ich wieku. Erwin patrzył na nią jak zaczarowany – i miał pełne prawo. Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu, choć nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo sam jest poruszony. Miał wrażenie, że dopiero teraz do niego dociera, co się naprawdę dzieje. Nic dziwnego, że Erwin wydawał się rano taki zagubiony, niemalże przerażony. Kościół, dźwięk organów, kwiaty – to wszystko podkreślało podniosłą atmosferę. I może Josh nigdy w życiu nie przeżyje czegoś takiego – znaczy się, na pewno nie przeżyje – to jednak teraz był tak blisko tego, jak tylko to możliwe. Był obok najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał, i miał możliwość niemal dotknąć jego szczęścia. Pani Perle wciąż pochlipywała, pani Argue także sprawiała wrażenie, że walczy ze łzami, Eugette uśmiechała się serdecznie i nawet na ustach Margot wykwitło coś przypominającego uśmiech. A Erwin stał wyprostowany i patrzył na swoją pannę młodą, która patrzyła na niego, i wydawało się, że świat przestał dla nich istnieć. Wreszcie pan Perle "oddał" Cecile jej narzeczonemu – Josh widział ostatni uścisk dłoni, jakim Cecile obdarzyła ojca – i młodzi podeszli do ołtarza, za plecami mając Josha i Eugette. Organy dobrzmiały ostatnim akordem i zapadła wibrująca podźwiękiem cisza. Rozpoczęła się uroczystość. Josh nie wiedział, jak długo trwała. Ksiądz mówił, pytał i dostawał odpowiedzi. Erwin i Cecile wymieniali słowa przysięgi. Świadkowie świadczyli. Organista od czasu do czasu podkreślał muzyką te ważne wyznania. Słońce powoli przesuwało się po ołtarzu – aż można było dostrzec drobiny kurzu wirujące leniwie w powietrzu. Nastrój radości – tak doskonałej, że niemal świętej – przepełniał każdy zakątek kościoła. A potem było już po. Nowożeńcy pocałowali się, niemalże skryci przed ciekawskimi spojrzeniami za welonem, a potem zabrzmiał Marsz weselny, przy wtórze którego wyszli na plac przed świątynią. Wtedy zaczęły się gratulacje i powinszowania, uściski i otwarcie już płynące łzy szczęścia. Josh jako pierwszy objął Erwina, z całej siły, i tylko tym gestem przekazał mu swoją radość, bo nagle ścisnęło go w gardle – ale to nic, bo Erwin też nie był w stanie nic powiedzieć. Tak bardzo się cieszył… Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz był tak szczęśliwy – i nie sądził, że jeszcze potrafi. Potem wyściskał Cecile, która odwzajemniła uścisk, jej oczy lśniły, wargi drżały… Nigdy nie wyglądała piękniej. A potem zniknęła w ramionach matki, ojca, teściowej, przyjaciół. Tak samo jak Erwin. Śmiechy, urywane zdania, potrząsanie rąk, klepanie po plecach… Obok Josha znalazł się Guillaume, który także nie szczędził wylewności. Josh poczuł, że kręci mu się w głowie – ale był to taki pozytywny zawrót głowy. Twarze ludzi wydawały się przyjazne, wszystkie nagle znajome, serdeczne. Ciepłe światło popołudnia łagodziło kształty i można było ulec złudzeniu, że na świecie nie ma nic złego. Wesele wyprawiono w zajeździe pod miastem – pan Perle nie szczędził wydatków, gdy chodziło o jego jedyną córkę, jedyne dziecko. Opłacił nawet transport na miejsce zaproszonym gościom. Uczta, jaka ich czekała, godna była księżniczki, a Josh nigdy wcześniej nie widział takiego bogactwa potraw i przysmaków. Dał się porwać świątecznemu szaleństwu, śmiał się i zajadał, pił wino i tańczył z Eugette, kuzynkami Cecile i nawet – gdy było już późno, a większość gości wstawiona – z Guillaume'em, który nie odstępował go na krok. Wzrok mężczyzny z każdą chwilą nabierał intensywności, a Josh coraz śmielej na to spojrzenie odpowiadał i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cały wibruje. Przez głowę przeszła mu niedorzeczna myśl, że państwo młodzi mogą nie być jedynymi, którzy ten nocy stracą dziewictwo… Przyjęcie trwało w najlepsze, ale Josh podejrzewał, że kiedy wreszcie zostaną z Guillaume'em sami, zacznie się prawdziwa uczta – tylko dla nich dwóch. Coraz bardziej się na nią cieszył – i niecierpliwił… Gdy pod wieczór Erwin – który tym razem pilnował się z alkoholem – poprosił go na stronę, uściskali się serdecznie jeszcze raz. – Josh… Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jestem szczęśliwy – mówił, zarumieniony. – Chciałbym… gdybym tylko mógł podzielić się z tobą tym szczęściem… Josh potrząsnął głową. – Mną się nie przejmuj. Myśl o sobie. I o Cecile – odparł. – To wasze święto. Erwin, strasznie się cieszę. Naprawdę… Nie spodziewałem się, że to będzie tak fantastyczne – mówił, wciąż przejęty. – Korzystaj z domu, jak tylko chcesz. Zostań do naszego powrotu, proszę. Tak dawno się nie widzieliśmy… Niedługo znów wrócisz do Paryża – głos Erwina drżał. – Chcemy się z Cecile tobą nacieszyć. Josh poczuł, że zaraz eksploduje z wypełniającego go ciepła. – Na razie cieszcie się sobą nawzajem. Zostanę, obiecuję. Zobaczymy się, kiedy wrócicie – przyrzekł. – I… Josh – Erwin najwyraźniej jeszcze nie skończył. – Jeśli z Guillaume'em wam się uda, to… dobrze. Zasługujesz na to, bardziej niż ktokolwiek – dokończył ciszej. – Erwin, nie wyobrażam sobie, by ktoś mógłby być lepszym przyjacielem niż ty – odrzekł Josh, mrugając, bo nagle zaszczypały go oczy. Jeszcze raz się objęli i stali tak przez chwilę, ciesząc się ze swojej bliskości. – Erwin, Josh! Nie wierzę własnym oczom! – Cecile stała na progu i wskazywała na nich oskarżycielsko, ale kąciki jej ust drżały, a udawane oburzenie rozbrzmiewało śmiechem. – Bo zaraz pójdę poszukać sobie nowego męża. – Mówiłem mu, że tak zrobisz, kiedy wczoraj wieczorem wyznawał miłość Fredericowi Argentowi – wtrącił Josh. – Josh! – Co?! A zresztą… Nie chcę o tym słyszeć. – Cecile podeszła bliżej i wsunęła dłoń pod ramię Erwina. – Na nas już pora – dodała, ściszając głos. Spojrzenie, jakim obdarzył ją małżonek, przyćmiewało blaskiem gwiazdy. – Miłej podróży – powiedział Josh, choć zdawało się, że zapomnieli o nim zupełnie. Cecile jednak popatrzyła na niego z ciepłem w oczach, a potem objęła go czule. – Chciałabym kiedyś przyjść na twój ślub – powiedziała całkiem poważnie. – Choć to… chyba niemożliwe – dodała, chichocząc. – Może jest jakiś kraj, w którym faceci mogą się pobierać? – Prawdę powiedziawszy… nie wiem – odparł Josh, odpędzając zawrót głowy. – Jeśli jednak, to z pewnością was zaproszę. – Szybko szukaj kandydata – ponagliła go Cecile, a potem, jakby z wahaniem, pocałowała go w policzek. W następnej chwili już ich nie było. Josh wpatrywał się w ciemność korytarza i zastanawiał, dlaczego jej słowa przywołały do jego umysłu twarz o niebieskich oczach i szelmowskim uśmiechu. Budka Suflera, "Ratujmy, co się da"
|